Kolejna tura rozmów wysłanników waszyngtońskiego Muzeum Holokaustu. Kolejne żądania nieograniczonego dostępu do polskich archiwów, nie tylko kopii dokumentów, ale oryginałów. Do czego są potrzebne? Jaki zrobią z nich użytek? W kwietniu ruszyła kampania Światowej Żydowskiej Organizacji Restytucji Mienia pod hasłem „Historia mojej własności” (#MyPropertyStory). WJRO (bo taki jest skrót nazwy tej instytucji) za główny cel stawia sobie dochodzenie roszczeń do majątków pożydowskich. Czy jej wzmożona aktywność nie ma związku z zakusami Muzeum Holokaustu na polskie archiwa? Za Oceanem narodziła się idea powołania międzynarodowej instytucji do zarządzania narracją związaną z żydowską przeszłością. Czy częścią takiego zamysłu nie jest obwieszczenie Jojne Danielsa - Auschwitz powinna zarządzać międzynarodowa instytucja? Czy znajdujące się w archiwach IPN dokumenty o udziale Żydów w holokauście i w aparacie bezpieczeństwa PRL narracji takiej nie psują?
Historia Polski okresu wojny jest celem potężnych ataków. Bez archiwów pamięć ulega erozji, jest podatna na manipulacje. Dzięki archiwom świat wie, kto był zbrodniarzem, a kto ofiarą. Z polskimi archiwami dzieje się źle - w przeszłości były próby ich przejęcie, a nawet niszczenia. Chrońmy je zatem za wszelką cenę. Pod koniec XX wieku niemieckie Bundesarchiv wypożyczyło (rzekomo w celach procesowych i badawczych) oryginały dokumentów dotyczących niemieckich zbrodni w Polsce. Większość do Polski nie wróciła. Jednym z segmentów paktu Jaruzelski-Geremek było czyszczenie archiwów. Za rządów „pierwszego niekomunistycznego premiera”, przez miesięce bezkarnie niszczono archiwa PZPR i SB. Ale czy tylko? Tadeusz Mazowiecki miał w życiorysie haniebne karty - brał udział w medialnej egzekucji biskupa Czesława Kaczmarka i zohydzał żołnierzy niezłomnych. Czy nie o takie archiwa chodzi Muzeum Holokaustu? Należąca do MSW willa w Magdalence to także skrupulatnie nagrywane rozmowy i ustalenia Michnika z Kiszczakiem, które nigdy nie zostały ujawnione, chociaż wiązały obie strony silniej niż obrady Okrągłego Stołu.
W zbiorach IPN ich nie ma, a być powinny. W 2018 r. Monika Jaruzelska sprzedała Instytutowi Hoovera w Stanford archiwum swego ojca. Podobną transakcję zawarła Maria Kiszczak. Inny przykład - w 1990 r. dr Manfred Lachs wykradł z archiwum MSZ kompromitujące go ekspertyzy swego autorstwa dotyczące zrzeczenia się odszkodowań wojennych od NRD. Henryk Szlajfer, syn Ignacego, oficera UB i cenzora, podczas wydarzeń marca '68 był aresztowany, w śledztwie sypał (podobnie jak Tomasz Gross). Z tego powodu bojkotowała go opozycja i środowiska żydowskie. Rękę podał mu Szymon Szurmiej (na polecenie bezpieki? jako akt miłosierdzia gminy żydowskiej?) i zatrudnił w „Fołk Sztyme”. W czasach współczesnych rękę podał mu Dariusz Rosati, zatrudniając w MSZ. Dla TW „Buyera” była to pierwsza decyzja kadrowa (tak jak pierwszą czynnością urzędową przeproszenie za „pogrom w Kielcach”). Szlajfer nie przyznał się do współpracy z SB i uzyskał certyfikat bezpieczeństwa umożliwiający dostęp do informacji o najwyższym stopniu tajności. W 2005 r. SLD uznało kapusia za najgodniejszego kandydata na ambasadora Rzeczypospolitej w Waszyngtonie. Niepostrzeżenie wydany mu certyfikat podważono za oceanem. W artykule „Sowiecki ambasador Polski w USA” o przeszłości Szlajfera napisał amerykański politolog. Gdy z fuchy w Waszyngtonie nic nie wyszło, TW „Albin” powierzono kierowanie Archiwum MSZ, tj. pieczę nad setkami metrów poufnych i tajnych dokumentów dyplomatycznych, czyli wilkowi powierzono w opiekę stado owiec. Kazimierz Wóycicki, z zawodu „przyjaciel Niemiec” utrzymywany przez niemieckie fundacje, niemieckie nagrody i krzyże zasługi, autor publikacji na tematy polsko-niemiecko-żydowskie, finansowanych przez Fundację Eberta. Po obaleniu rządu Jana Olszewskiego, w „Życiu Warszawy”, którego był redaktorem naczelnym, zamieścił artykuł „Odejście w niesławę”, zarzucający Macierewiczowi używanie archiwów do celów politycznych. Tuż po tym zostaje dyrektorem oddziału IPN w Szczecinie i nikogo nie dziwiło, że szefował placówce, tj. nadzorował archiwa zgromadzone na terenach intensywnie penetrowanych niegdyś przez STASI.
Ekipa, która w 1989 r. przejęła MSZ, szczególnie intensywnie szukała w resortowym archiwum wszelkich odniesień do Marca '68. Podobne archiwalne ciągoty przejawiał szef UOP, a weryfikacja kadr SB objęła przede wszystkim „antysemitów”. W spokoju zostawiono tych, którzy zaoferowali swe donosy. Konkluzja jest tylko jedna – bezpieczniacka wataha sprywatyzowała zasoby archiwalne, przekazała je obcym służbom, w tym Mosadowi, a nawet przeszła na jego żołd. Inny przypadek, równie drastyczny – Adam Daniel Rotfeld, z poręki Sikorskiego postawiony na czele Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych, która zajmowała się także archiwaliami tyczącymi tych stosunków, ma trzy obywatelstwa, oprócz polskiego nadanego w czasach Stalina, szwedzkie i izraelskie. Tymczasem w archiwach IPN znajdują się meldunki operacyjne MBP (wówczas zarządzanego przez Bermana i Brystygierową) zarzucające mu kontakty z syjonistami, w tym ze spokrewnionym z nim ojcem b. ministra finansów. Przyjrzenie się stosunkom z ZSRR pod kątem narodowości jest poznawczo płodne. Można na przykład ustalić, kto stał za zbrodnią katyńską, i wydedukować, dlaczego „nasza” elita bez entuzjazmu zabiega o akta zbrodni, zwłaszcza zawierające dane sprawców. Czy tak „ospałe” badanie akt i tak nieśmiałe rozliczanie oprawców, nie ma związku z tym, że wiele stanowisk w IPN przejęli ich wnukowie? Andrzej Rzepliński na polecenie Leona Kieresa zbadał akta spraw sądowych, w których skazano Polaków rzekomo odpowiedzialnych za Jedwabne. Po wygłoszeniu ekspertyzy, że „łomżyńscy i białostoccy ubecy, prokuratorzy i sędziowie z powodu 'uprzedzeń antysemickich' celowo zaniżyli liczbę skazanych”, z dnia na dzień kieleckiego kmiotka przyjęto na łono „naszej” elity.
W październiku 2014 r. Sejm uchwalił ustawę o rentach dla ofiar niemieckich i stalinowskich zbrodni. Tak, to nie żart. Niemcy i Rosjanie mordowali - Polacy płacą. Ustawa dotyczy rent dla 50 tysięcy Żydów „z tytułu szkód doznanych ze strony nazistów i bolszewików w czasie wojny i w okresie stalinowskim”. Akcja ubiegania się o renty trwa, a beneficjentów z miesiąca na miesiąc przybywa. Co ciekawe prowadzi ją WJRO. Urząd ds. kombatantów przyznał, że uznaje wyciągi z archiwów Jad Waszem, a nawet ustne świadectwa świadków - „Nie ma bowiem żadnego powodu, aby kwestionować dokumentację, która wygląda wiarygodnie”. I tu nasuwa się pytanie: dlaczego Izrael nie wypłaca rent Polakom, którzy ratowali Żydów? Akurat tu IPN mógłby być pomocny, udostępniając swe zasoby archiwalne. A propos - 1 października 2017 r. weszła w życie tzw. ustawa dezubekizacyjna. Na jej mocy radykalnie obniżono emerytury i renty byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa. Ustawa nie objęła jednak beneficjentów żyjących w Izraelu. Czy nie dlatego, że ich teczki z archiwów IPN wyparowały?
Mamy archiwum IPN i dwa tysiące zatrudnionych w nim archiwistów. Mamy Centralne Archiwum Wojskowe i szperającego w nim w pojedynkę Sławomira Cenckiewicza. Mamy zatem narzędzia do szerzenia wiedzy o zbrodniach żydokomuny, o bestialstwach, których dopuścili się na polskich patriotach i ochronie, jaką znaleźli w Izraelu. Tymczasem główne znalezisko archiwistów to teczka mająca udowodnić antysemityzm Jaruzelskiego i teczki antysemitów „polujących” na żydowskich generałów w marcu '68. Archiwa Głównego Zarządu Informacji stanowiły najpilniej strzeżoną tajemnicę, także - co już mniej zrozumiałe - po '89, mimo że Sejm potępił tę służbę jako zbrodniczą. A propos – ofiary polskich antysemitów utrzymują, że z Polski zostali „wypędzeni”, chociaż w rzeczywistości wypędzono ich z partii, rządu i bezpieki, bo byli przestępcami uciekającymi przed wymiarem sprawiedliwości. Anna de Tusch-Lec wspomina: W Izraelu mój tata powiedział mi bardzo ciekawą rzecz: Anka, ty myślisz żeśmy wyjechali z Polski, dlatego że był antysemityzm? [...] w 1968 zrobiło się niebezpiecznie. Oni mieli nasze kartoteki. Nas, Żydów z UB. […] Mój tata był w UB. Mówił nam: byłem, mam czarną plamę na życiorysie. A propos – czy Muzeum Holokaustu przejawia zakusy na zasoby archiwalne po GZI?
Gdy Jerzy Halbersztadt był szefem warszawskiego biura Muzeum Holocaustu, rozpoczął akcję archiwizacji dokumentów dotyczących mienia pożydowskiego w Polsce (oraz akcję zakładania Muzeum Polin i loży B’nai B’rith). Z archiwami państwowymi zawarł umowy na kwerendy i skanowanie wszystkich akt związanych z „historią i zagładą Żydów”, w tym spisów opuszczonych po wojnie nieruchomości i akt niemieckich urzędów powierniczych. Zasobów archiwalnych odnoszących się do tego segmentu historii Żydów IPN udostępniać nie musi. One już są w Muzeum Holokaustu. Akcję inwentaryzacji „mienia bezspadkowego” wykonali polscy urzędnicy, a koszty sfinansował polski podatnik. Archiwistom waszyngtoński pozostaje jedynie usunięcie informacji, czy nieruchomości były obciążone długami hipotecznymi, czy nie zostały wcześniej sprzedane, w jakim stopniu były przez Niemców zniszczone i ile Polacy włożyli na ich odbudowę. W maju 2019 r. WJRO opublikowała część tych zasobów - listę 2613 warszawskich adresów, tj. adresów, z których chce wysiedlić Polaków. Na razie to tylko stolica, ale z czasem pojawi się lista z miejscowości, w której mieszkasz.
Dlaczego liczba Żydów w Polsce jest zaniżana? Bo pasuje do tezy, iż w marcu '68 Polacy dokonali „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” i że w Polsce panuje „antysemityzm bez Żydów”. Dlaczego liczba Żydów wymordowanych w „polskich obozach” jest zawyżana? Bo służy do szerzenia kłamstw i wymazywania z kart historii 3 milionów polskich ofiar. Przez wiele lat po wojnie przyjmowano, że w KL Auschwitz zginęło 4 miliony Żydów. Dopóki w obozowych archiwach nie odkryto, że zginął 1 milion. Liczba „4 ” przestała się zgadzać i prof. Jan Grabowski podał, że Polacy wymordowali 200 tysięcy Żydów ukrywających się poza gettami, wkrótce dopisze zero, będzie 2 miliony i rachunek zacznie się zgadzać – 1 milion zamordowali naziści, a pozostałe 2 miliony Polacy. W takich kombinacjach archiwa przeszkadzają. Do Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie przeniesiono już i obwarowano wieloma restrykcjami dostępu niemieckie archiwum z Bad Arolsen. Kolej na nasze. Przydatne będą też nowe sposoby liczenia ofiar. Jeden wynalazł Szewach Weiss: „Mord na Żydach trwa nadal, przecież nie narodziły się dzieci tych zamordowanych rodziców, którzy tak marzyli o swoich synach i córkach. Gdyby nie doszło do Zagłady, teraz byłoby 30-35 milionów Żydów. Niestety nie wolno mówić o Zagładzie w czasie przeszłym – ona trwa dalej”. Jest zatem oczywiste, że archiwa nie są potrzebne. Potrzebny tylko zamysł Jojne Danielsa o eksterytorialności obozu i jego archiwów.
W Archiwum Getta Warszawskiego jest relacja Emanuela Ringelbluma: „W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła dopiero w czasie wysiedlenia. Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swych braci żydowskich na rzeź. Żydowska policja była duchowo przygotowana do tej brudnej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Jak to się wydarzyło, iż przeważnie inteligenci, żydowscy adwokaci, lekarze, inżynierowie (większość była przed wojną adwokatami) – sami przykładali rękę do zagłady swych braci”. Czy nie to archiwum chce przejąć Muzeum Holokastu? Czy nie chce ukryć, że Mordechaja Anielewicza zdradzili ziomkowie, a pierwsze strzały w getcie oddali Żydzi do Żydów za współpracę z Niemcami? Batalię o dobre imię Polski wygrać można tylko wtedy, gdy Polska powstanie z kolan i zacznie głosić prawdę. Przy czym jako odpowiedź na oszczerstwa wystarczą relacje samych Żydów, które ujawnią, że największymi wspólnikami Niemców w dziele Holokaustu byli Żydzi, i że były tysiące żydowskich policjantów i szpicli wyłapujących ziomków ukrywających się po stronie aryjskiej. Przy czym źródła archiwalne sporządzone przez ofiary są najbardziej wiarygodne. I co ważne - Otwarta Rzeczpospolita nie złoży na owych Żydów doniesienia do prokuratury!
Sowieci wywieźli na Sybir i do Kazachstanu 2 miliony Polaków, a 1 milion mieszkających na Kresach Żydów, jeśli nie brało w tym udziału, to się temu przyglądało. Rządzące Polską elity zadbały o to, aby owa zbrodnia nie tylko nie została ukarana, ale nawet rzetelnie udokumentowana. Zdają sobie bowiem sprawę, że gdyby prawda ujrzała światło dzienne, inaczej postrzegalibyśmy zbrodnię katyńską i pogrom w Jedwabnem. Otwierając archiwa IPN na zasadach ograniczonego dostępu elity myślały, że w ten sposób skryją rozliczne, udokumentowane kilometrami teczek zbrodnie swych ojców. Niemniej, część pracowników IPN potraktowała swoją misję poważnie. Dzięki ich determinacji, badania archiwalne na temat zbrodniarzy powoli ruszyły. Archiwalne ustalenia nie są jednak wygodne dla rządzących w Polsce elit. Nie spotykają się też z uznaniem Muzeum Holokaustu. Co najwyżej świadczą o antysemityzmie archiwistów.
Mówi się i pisze o wszystkim, ale nie o tym, kogo w dziele holokaustu na Polakach użył Stalin. Wiemy, że zbrodni w Katyniu dokonali Sowieci. Ale nie wiemy, kto pociągał za spust. Liczba katów współpracujących w zbrodni wynosiła 2 tysiące, ale do dziś nie znamy ich nazwisk, bo komuś zależy, żebyśmy nie znali. Tymczasem komendantami obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie byli Żydzi. Po ekshumacji ofiar zbrodni, Niemcy informowali: nadzorcami egzekucji byli członkowie mińskiego komisariatu GPU Lew Rybak, Chaim Finberg, Abraham Borisowicz. Siergiej Ławrow przyznał, że Rosja, za zgodą polskiego MSZ, nie przekaże Polsce 35 tomów śledztwa katyńskiego. Uzasadnił to ochroną danych osobowych. Pytanie – ofiar czy sprawców, bo dane ofiar są znane. A może słuszne są podejrzenia, że w brakujących tomach aż roi się od znajomo brzmiących nazwisk funkcjonariuszy punktu przeładunkowego dla polskich oficerów, śledczych NKWD, tłumaczy, a potem nadzorców w łagrach, takich jak: Berman, Smolar, Komar, Perl? A kto wie czy nie Schnepf? Wiemy bowiem, że niejaki płk Maksymilian Sznepf brał udział, wraz z wydzielonym oddziałem NKWD, w podobnej do Katynia eksterminacyjnej „operacji augustowskiej”. W IPN nikt nie zabiega u Rosjan o brakujące akta śledztwa katyńskiego, a pion śledczy utajnił przed niezależnymi historykami akta dotychczas przekazane. IPN nie zabiega także o ujawnienie wszystkich dokumentów katyńskich z archiwów amerykańskich.
Po wojnie Stalin przysłał do Polski ich tysiące. Po '89 wystarczyło kilka lat do odbudowy starych układów. Dziś ich dzieci i wnuki robią na naszych oczach wielkie kariery, dziedziczą stanowiska, walczą z Polakami, używając chwytów propagandowych wtłoczonych do łbów ich rodziców na kursach NKWD. W archiwach MSW był ich teczki. W IPN ich nie ma. Są w sejfach na Łubiance. Dlaczego o nie nie zabiegaliśmy, gdy była po temu okazja? Do sowieckich archiwów dorwała się za to Anna Applebaum. W swej książce „Żelazna kurtyna” sztampowo wybiela rolę Żydów w montowaniu komunizmu w Polsce, takich jak Salomon Morel, który w łagrze Jaworzno w sposób sadystyczny mordował patriotyczną polską młodzież. Materiały do książki podrzuciło KGB. Applebaum, której przodkowie pochodzą z Rosji, i którzy odegrali ważną rolę w rewolucji bolszewickiej, nie objaśnia, na czym polegała rola Żydów w zbrodni katyńskiej. Używa za to ulubionego argumentu – funkcjonariusze NKWD, a później funkcjonariusze UB byli sojusznikiem w walce z polskimi faszystami. Podczas szperania w archiwach towarzyszył jej małżonek, a prezydent Komorowski odznaczył Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi, tj. uhonorował za zasługi w wychwalaniu żydowskich bolszewików w mordowaniu Polaków. „Gazeta Wyborcza” z niezwykłą brutalnością publicystyczną w miejsce określenia „ludobójstwo katyńskie” lansuje określenie – „tragedia”. Po co zatem Polsce archiwa dotyczące jakiejś pospolitej „tragedii”?
Po ponad rocznych negocjacjach, Polska odzyskała tzw. Archiwum Chaima Eissa, jeden z największych zbiorów dokumentujących działania ratunkowe polskiej dyplomacji na rzecz zagrożonych Zagładą Żydów – triumfalnie obwieściło MSZ. Archiwum dokumentuje akcję ratunkową prowadzoną w okresie II wojny światowej przez polskiego ambasadora w Bernie i jego dyplomatów, dzięki której uratowano życie setkom Żydów. Sam Eissa zajmował się dostarczaniem list beneficjentów akcji. „Zbiór obejmuje osiem paszportów Paragwaju, zdjęcia osób ubiegających się o takie paszporty, listę kilku tysiący nazwisk Żydów z gett, którzy w ten sposób próbowali się ratować, a także korespondencję między polskimi dyplomatami i organizacjami żydowskimi […] obowiązkiem ministra kultury i dziedzictwa narodowego jest dbanie o tę część polskiego dziedzictwa, która jest związana z wielowiekową obecnością społeczności żydowskiej w Polsce. Naszą powinnością było odzyskanie Archiwum Eissa w prywatnej kolekcji rodzinnej – dodał wicepremier Gliński. Polska, po trwających przeszło rok rozmowach handlowych, wykupiła archiwum za kilkaset tysięcy dolarów. Czyli - Żydzi dali łaskawie sobie zapłacić za „przysługę” uratowanie przed Auschwitz! Dlaczego archiwum nie wykupiło Muzeum Holokaustu? Dlaczego nie zrobił tego Instytut Hoovera? W przededniu 74 rocznicy powstania w getcie odtajnione zostały dokumenty z archiwum ONZ dotyczące holokaustu Żydów, w tym raporty polskich władz emigracyjnych słane do przywódców Zachodu. Zainteresowanie mediów żydowskich było bardzo małe, a zainteresowanie Muzeum Holokaustu jeszcze mniejsze.
W stosunkach polsko-żydowskich jest zbyt wiele tajemnic. Nie wiemy, co uzgodniono z Muzeum Holokaustu. Nie wiemy, jakie archiwa już wydano. Wiemy tylko, że prace IPN przestawiono na potrzeby Muzeum Holokaustu, że zaniechano wielu badań archiwalnych na temat zbrodni żydokomuny, że większość wydawnictw IPN poświęcona jest wojennej i powojennej martyrologii Żydów, że kwerenda archiwalna tycząca Jedwabnego to taka sobie archiwalna krzątanina, że IPN działa w rytmie wyznaczonym przez Muzeum Polin, czyli filii muzeum w Waszyngtonie założonej przez speca od inwentaryzacji mienia żydowskiego. 12 lat temu IPN umorzył śledztwo ws. „pogromu” w Kielcach, potwierdzając oskarżenie, że mordu dokonali Polacy. Tymczasem prosta kwerenda archiwalna wykazuje, że była to zaplanowana akcja sowiecka w celu uzasadnienia tezy - Polacy potrzebują kurateli dywizji NKWD, bo w przeciwnym razie dobiją Żydów ocalałych z Holokaustu. I rzeczywiście, najmocniej w świecie piętnem antysemityzmu naznaczył Polaków ów „pogrom”. Źródła archiwalne IPN pokazują też, że w akcji ze strony „polskiej” brał udział płk. Anatol Fejgin, a ze strony „rosyjskiej” płk. Aaron Pałkin, że 57 procent pracowników kieleckiego UB stanowili Żydzi, że komendantem Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa był Adam Kornacki vel Dawid Kornhendler (a szefem wydziału personalnego w tym urzędzie Moryc Kwaśniewski), że Żydami byli I sekretarz Komitetu PPR oraz prezydent miasta.
Nie wiemy, po co Sarze Bloomfield nieograniczony dostęp do polskich archiwów. Nie wiemy, czy chce szperać w archiwach wojskowych. Nie wiemy, jakie ustalenia zapadły w IPN. Wiemy, dlaczego nie nagłaśnia ich Bloomfield. Ale nie wiemy, dlaczego IPN. Nie pyta o to „Gazeta Polska”. Może boi się oskarżeń o „putinizm”? Rok temu obecny ambasador w Izraelu Marek Magierowski spotkał się z Sarą Bloomfield, z którą omówił „potencjalne obszary przyszłej współpracy na polu badania i upamiętniania Holokaustu”. Z Bloomfield spotkał się też wicepremier Gowin, a nawet nazwał „wielkim autorytetem”. Nie wiemy, co sobie jeszcze konsultują, bo wcześniej obaj skrycie konsultowali z Żydami projekt ustawy o IPN. Nie wiemy, czy związek z Bloomfield ma utajnienie zasobów archiwalnych Ministerstwa Finansów i NBP dotyczących FOZZ i innych złodziejskich geszeftów, i dlaczego o rentach dla Żydów dowiedzieliśmy się nie z polskiej, a z izraelskiej gazety? Rozmowy utajnia się przed wrogami. W tym przypadku nie chodzi jednak o Rosjan, Niemców, totalną opozycję, lecz o zwykłych Polaków (w tym kolegów z partii, którzy naiwnie uwierzyli w hasło o „wstawaniu z kolan” i „nie oddamy ani guzika”). Na koniec pytanie: Jeśli jakaś grupa osób - bez względu na narodowość - dogaduje się za kulisami, to nie jest to spisek, czyli przestępstwo?
Krzysztof Baliński