„Otóż mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że pan Jakub Kumoch, którego dziś będziecie państwo opiniować, jako naszego kandydata na ambasadora w Turcji, należy do ścisłego grona naszych najlepszych dyplomatów na świecie. Mogę to powiedzieć po trzech latach pełnienia przez niego służby w Szwajcarii. W sposób bezprecedensowy dokonał odkrycia ważnej karty historii polskiej służby dyplomatycznej, odkrywając istnienie i znaczenie tzw. grupy Ładosia, czyli grupy dyplomatów działających na terenie Szwajcarii, ze wsparciem tymczasowego rządu na uchodźstwie w Londynie, nie tylko deklaratywnym, ale również finansowym, którzy uratowali, co najmniej 800 Żydów przed zagładą dzięki wydawaniu fałszywych paszportów. Działalność tej grupy jest dla nas światową chlubą, a jej odkrycie nie byłoby możliwe, gdyby nie praca historyczno-archiwistyczno-dyplomatyczna pana ambasadora Jakuba Kumocha […] Dba też o dobre relacje między Polską a wpływową szwajcarską wspólnotą żydowską” – powiedział Szymon Szynkowski vel Sęk, sekretarz stanu w MSZ, przedstawiając w Sejmie kandydata na stanowisko ambasadora RP w Turcji. Sęk w tym, że Sęk nie powiedział, że to strona polska, a nie żydowska zakupiła za 400 tysięcy dolarów należącą do Chaim Eissa kolekcję archiwalną dokumentującą akcję Ładosia. Nie powiedział też, że skompletowaniem listy osób, które mogły wejść w posiadanie paszportów przez dwa lata zajmowali się nie naukowcy z Jad Waszem, lecz liczny zespół polskich naukowców.
Po zakończeniu „historyczno-archiwistyczno-dyplomatycznej” misji i po wypłaceniu haraczu, Jakub Kumoch wziął udział w 4. Polsko-Izraelskiej Konferencji Spraw Zagranicznych. Ze strony historyków izraelskich padło na niej wiele oskarżeń wobec Polski i Polaków. „Jerusalem Post” cytował wypowiedź prof. Jehudy Bauera: „Polskie upamiętnienie Holokaustu nie usuwa faktu, że Polacy mordowali Żydów”;
„neobolszewicki rząd w Polsce, prześladuje swoich przyjaciół takich jak prof. Grabowski”. I jeszcze jedno – w marcu zaprezentowano w siedzibie stanowego parlamentu w Brisbane przygotowaną przez Instytut Jad Waszem, na zlecenie izraelskiego ministerstwa spraw zagranicznych, wystawę „Beyond Duty”, honorującą dyplomatów ratujących Żydów podczas II wojny. Wystawa ma charakter objazdowy - jest prezentowana na całym świecie w prestiżowych miejscach. Problem w tym, że zabrakło na niej Aleksandra Ładosia i innych dyplomatów polskich, a na otwarcie wystawy nie został nawet zaproszony polski ambasador. I tu refleksja: aktywność Ładosia (i Kumocha) przypomina działalność ambasadora rządu londyńskiego w Kujbyszewie Jana Kota (zresztą podobnie jak Ładoś masona wysokiego stopnia), któremu też dziwnym trafem najwięcej energii i zabiegów dyplomatycznych pochłaniała troska o wydobycie z łagrów jak największej liczby ludności żydowskiej. „Troska” zakończona sukcesem, bo połowa z ponad 150 tysięcy zwolnionych z łagrów obywateli „bywszej Polszi” było Żydami. W 1942 roku Kot rozwinął też wielkie starania o zaopatrzenie sowieckich Żydów w mace. Maca okazała się ważniejsza od zaopatrzenia w chleb wygłodniałych oddziałów polskich.
I tu pytanie: Czym powinien zajmować się polski dyplomata w Szwajcarii (lub w jakimkolwiek innym kraju)? Pracą historyczno-archiwistyczną, czy stosunkami polsko-szwajcarskimi? Czy sprawą archiwów Eissa i ich wykupieniem nie powinien był zająć się ambasador Izraela? Czy ambasador RP reprezentuje Rzeczpospolitą wobec władz Szwajcarii, czy wobec szwajcarskich Żydów? Pytanie tym bardziej zasadne, że już pierwszego dnia urzędowania na nowym stanowisku w Ankarze, Kumoch wyznaczył sobie kolejne zadanie. „Każdy ambasador, który wyjeżdża do kraju, w którym była placówka polska w czasie Zagłady powinien zacząć od tego, że idzie do Archiwum Akt Nowych i wyciągnie tam po kilkaset dokumentów. „Bardzo podobną historię obecnie śledzimy w Turcji. Będzie o tym też głośno, bo jesteśmy na tropie bardzo poważnego i podobnego działania” – zapowiedział.
Ale na tym nie koniec. Jakub Kumoch udzielił wywiadów dla tureckich gazet - we wrześniu dla „Milliyet”, a w listopadzie 2020 dla „Daily Sabah”. W obu wywiadach (poza bzdetami: „Kocham Ankarę”; „W Turcji czuję się jak w domu”; „w tym roku spędziłem wakacje w Turcji”), padły mocne polityczne deklaracje: „Turcja jest krajem, który najlepiej rozumie Polskę w kwestiach bezpieczeństwa. Pod względem politycznym stosunki są doskonałe i używając tego słowa nie przesadzam, ponieważ między Polską a Turcją nie ma ani jednego problemu”. Złożył też oświadczenie: „Polska zwiększa swoją obecność wojskową w Turcji. Byliśmy jednym z nielicznych krajów, które odpowiedziały na wezwanie Turcji o pomoc. Polska rozmieszcza morski samolot patrolowy w odpowiedzi na wezwanie Turcji do pomocy w walce z zagrożeniami dla bezpieczeństwa Turcji”. Przekazał też ambicję połączenia „ogromnej potęgi Turcji i ogromnej potęgi Polski”. Na koniec złożył deklarację: „Polska popiera przystąpienie Turcji do Unii Europejskiej. Absolutnie chcemy, aby Turcja była członkiem UE i to powinno pozostać naszym celem”.
W wywiadzie zabrakło elementarnej refleksji: Czy członkostwo Turcji w UE nie prowadzi w prostej linii do kolejnego miliona imigrantów w Europie, a mówienie o europeizacji Turcji to tureckie kazanie? Czy wprowadzenie do tak osłabionego organizmu dynamicznej demograficznie i religijnie Turcji nie oznacza zupełnego rozkładu, pogłębienia kryzysu tożsamości i kulturowej dekadencji Europy oraz tego, że partia Erdoğana byłaby najsilniejszą partią w Parlamencie Europejskim? Bajdurzenie Kumocha poprzedził idiotyzm europejskich eunuchów, którzy w zamian za zahamowanie napływu imigrantów, wypłacili Turcji 6 miliardów euro haraczu i złożyli obietnicę zniesienia wiz, czyli zniesienia kontroli ruchu między obozowiskami Państwa Islamskiego a Brukselą. I jeszcze jedno - do haraczu dla Turków dorzucili się nasi rodzimi idioci - rząd Morawieckiego wpłacił 71 milionów euro. Skąd takie poglądy? Może to skutek obcowania z genialną analizą Bartłomieja Sienkiewicza (pod którym Kumoch pracował niegdyś w Ośrodku Studiów Wschodnich) „ch…, d... i kamieni kupa”? A może tajemnica tkwi w tym, że islamski ekstremizm wspierany przez Turcję wychodzi naprzeciw potrzebom państwa chazarskiego w Palestynie i że imigrację islamską do Europy wspiera Izrael? W tym kontekście pojawia się też pytanie: Czy nie stąd pęd dyplomatów korporacji Geremka do obsługi stosunków z Turcją?
Bajdurzenie Kumocha dla tureckich gazet (i promowanie wywiadu na stronie internetowej polskiego MSZ) miało miejsce w dniach, gdy zaogniał się spór między Turcją i UE nt. stref morskich na Morzu Śródziemnym, gdy Ankara naruszała rezolucje RB ONZ ws. Cypru, gdy Erdoğan zażądał usunięcia krzyża z greckiej wyspy u wybrzeża Turcji, gdy kupił rosyjski system obrony przeciwlotniczej (co zmusiło Pentagon do przeniesienia ukradkiem amerykańskich głowic jądrowych z tureckich baz do Rumunii), gdy Turcja nie wyraziła zgody na rozmieszczenie siły morskiej USA na Morzu Czarnym i bombardowanie przez amerykańskie samoloty z tureckich lotnisk pozycji terrorystów z Państwa Islamskiego (przyczyniając się tym samym do eksterminacji lewantyńskich chrześcijan), gdy przerzucała islamistów do Syrii (a także na Synaj i do Libii), gdzie walczą u boku Państwa Islamskiego pod opieką tureckiego wywiadu MIT (tego samego, który logistycznie wspiera przemieszczanie się „uchodźców” z Azji na Bałkany), gdy wszystkie granice Turcji z sąsiadami były w ogniu. I gdy wcale nie wykluczano, że w interesie NATO leży odejście Erdoğana, zanim nie doprowadzi do katastrofy na całym Bliskim Wschodzie. 9 lipca 2020 nadeszła bulwersująca i poruszająca informacja. Decyzją Erdoğana najsłynniejszy zabytek architektury i sztuki Bizancjum, najwspanialsza budowla świata chrześcijańskiego I tysiąclecia naszej ery, pełna mozaik i fresków o tematyce chrześcijańskiej bazylika Hagia Sophia w Konstantynopolu, zamieniona została w meczet. Od dawna zabiegali o to islamscy fundamentaliści, którym prezydent Turcji sprzyja.
À propos idiotów – w lutym 2020 Turcy zestrzelili rosyjski samolot. Doszło do tego podczas walk toczonych pomiędzy armią Asada broniącą syryjskich chrześcijan żyjących na pograniczu syryjsko-tureckim, a wspieranymi przez Turcję terrorystami islamskimi, nad jedynym siedliskiem, które ocalało po największym akcie ludobójstwa XX wieku, kiedy to z rąk Turków śmierć znalazło 1,5 wyznawców Chrystusa, a 100 tysięcy chrześcijanek wcielono do haremów. Członek Rady Politycznej PiS i kandydat na ministra Przemysław Żurawski vel Grajewski wpadł w euforię: „To najbardziej znaczące wydarzenie w relacjach Rosja-NATO od czasu zakończenia zimnej wojny. Po raz pierwszy jeden z członków Paktu zastosował środek skuteczny i adekwatny do zachowań agresora”. Dalej wzywał: „stworzyć przeciw Rosji koalicję z Turcją, której Rosja zaszła za skórę w kwestii syryjskiej. Proste narzędzia jak zamknięcie wszystkich cieśnin czarnomorskich i bałtyckich dla rosyjskich statków. Ułatwiliby też sytuację Czeczeni i Tatarzy, a może Syberia głośniej domagałaby się autonomii (...) przypuszczalnie już wejście w granice Ukrainy pierwszych uzbrojonych międzynarodowych ochotników skłoniłoby zbrodniarza Putina do rozmów”.
Z „mistrzowskich” zagrań dyplomatycznych słynął Jacek Czaputowicz. W 2019 r. gościł w Warszawie, z poduszczenia lub polecenia Pompeo i Netanjahu, konferencję na temat Iranu. Rachunek za imprezę, który pokryło w całości polskie MSZ, wyniósł 2 miliony 233 tysiące złotych, które wydaliśmy tylko po to, aby świat dowiedział się, że polskim i amerykańskim bohaterem narodowym jest Frank Blajchman, funkcjonariusz UB, nadzorca stalinowskich łagrów, herszt komunistycznej bandy rabunkowej. A także po to, aby dać Netanjahu okazję do wygłoszenia antypolskich tyrad i aby dziennikarka NBC mogła napisać, że „powstańcy w Getcie walczyli przeciwko polskiemu i nazistowskiemu reżimowi”. Obecny przy tym Czaputowicz milczał, nabrał wody w usta, stał z głupawą miną, trzymając tchórzliwie ręce na przyrodzeniu. Zareagował tylko internauta: „To jest k… polski minister spraw zagranicznych?”. Pompeo i Netanjahu przywieźli niezły prezent sojuszniczemu krajowi, bo tego samego dnia przypadła rocznica powstania AK, a Blajchman w swych wspomnieniach pisał: „AK i NSZ były antysemickie i wykonywały rozkazy Niemców”. Przy okazji (razem z Czaputowiczem) wyznaczyli nową obowiązującą wykładnię związków etnicznych, historycznych i kulturowych Polski z USA - na bohatera obu narodów, w miejsce Tadeusza Kościuszki i Kazimierza Pułaskiego wylansowali żydowskiego zbrodniarza.
Polska dyplomacja gra głupio. Zajmuje się wszystkim tylko nie setkami tysięcy, jeśli nie milionami żyjących na Białorusi Polaków. To z uwagi na nich polityka wobec tego kraju powinna być dziełem dogłębnie przemyślanym, wręcz finezyjnym. Zamiast z Polakami, budujemy sojusz z białoruskimi nacjonalistami. A co oni, tak hojnie przez Polskę sponsorowani i hołubieni, dają w zamian? Twierdzą, że nie ma Polaków, że są tylko „opolaczeni” lub „okatoliczeni” Białorusini, że przyłączenie przez II RP Grodzieńszczyzny to „rozbiór” i „okupacja”, a AK na Kresach to „terroryści” i „kolaboranci Hitlera”. „Finezja” MSZ-owskich kałmuków to także powierzenie polityk wschodniej mniejszościom etnicznym. Bo czy jest normalne, że duża część konsulów - jak mówił polsko-białoruski poeta (i jak mówią białoruscy Polacy) - jest „nie z Ojczyzny mojej”, ale Ukraińcy z Warmii i Mazur, których misją jest psucie stosunków z Polakami! Czy „finezją” było dopuszczenie do polskiej polityki wschodniej syna oficera dywizji NKWD zwalczającej „polskie podziemie” na Kresach po 1944 r. który jako ambasador w Mińsku (a wcześniej konsul w Grodnie) kontakty utrzymywał wyłącznie z białoruską opozycją a bojkotował Polaków? I wreszcie – dlaczego, jako narzędzie do przeprowadzenia kolorowej rewolucji na Białorusi, obrano Fundację Batorego, której szefem jest syn Hersza Smolara, sekretarza Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi i który rewolucję taką przeprowadza równocześnie w Polsce?
„Finezja” polskiej dyplomacji polega na uchylaniu się od zadania wspierania białoruskich Polaków i ich organizacji, a hojnym i ostentacyjnym wydawaniu milionów na opozycję białoruską. Mateusz Morawiecki przyznał, że niezależnie od 50 mln zł i zabytkowej willi na Saskiej Kępie przeznaczonych dla budowy alternatywnego rządu białoruskiego, z budżetu państwa pompuje corocznie 40 mln zł w Biełsat, białoruskojęzyczny kanał telewizyjny wymierzony w reżim Łukaszenki i piorący mózgi Białorusinów na modłę Sorosa. W nagonce na Łukaszenkę „nasi” dyplomaci tak się w swym ogłupieniu zapędzili, że wyczerpali praktycznie wszystkie możliwości nacisku na Białoruś. Pozostało im tylko w zanadrzu zerwanie stosunków dyplomatycznych i wypowiedzenie wojny (ale tu przeszkodą jest przedłużający się remont fregaty „Gawron”). Dochodzi przy tym do dyplomatycznego kuriozum – Polska finansuje opozycję i telewizję, w celu obalenia prezydenta państwa, z którym utrzymuje stosunki dyplomatyczne i z którym podpisała Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Innymi słowy – zamiast, jak stypuluje Konstytucja RP, reprezentować i chronić interesy RP i jej obywateli za granicą, widzi swoje zadanie w jawnej ingerencji w wewnętrzne sprawy innego państwa.
25 marca zaprosili na specjalny koncert „Gramy dla Białorusi”, którego organizatorem było Narodowe Centrum Kultury kierowane przez Rafała Wiśniewskiego, dyplomaty ze stajni Geremka i pupilka Radka Sikorskiego, to jest z czasów kiedy Łukaszenko przegonił fundację Sorosa, kiedy jako narzędzie w zdetronizowaniu „dyktatora” obrano Związek Polaków na Białorusi, kiedy gierki polskiej (i białoruskiej) bezpieki oraz wojenna retoryka przyniosły retorsje wobec Polaków i wycięcie wpływów Polski do gołej ziemi. Co do Geremka i Sikorskiego (oraz Anny Apfelbaum), to wiedzieć trzeba, że potencjał tkwiący we „własności żydowskiej” w przedwojennej polskiej części Białorusi to kąsek niezwykle łakomy. Uwagę zwraca nie tylko to, że premier idzie ścieżką wydeptaną przez Geremka i Sikorskiego (no i Rotfelda), ale i jednomyślność PiS i opozycji w podejściu do Białorusi, powstanie czegoś w rodzaju Frontu Jedności Narodu, i to że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów „Wyborcza” wychwala politykę PiS. Na bezmyślnej polityce stracili głównie białoruscy Polacy - stali się piątą kolumną pełną gębą. Postarała się o to także dyrektor telewizji Biełsat, utrzymywanej przez państwo polskie kwotą 40 mln rocznie! Bo wiedzieć trzeba, że Łukaszenkę obala nie tylko Putin, Soros i polski MSZ, ale także Agnieszka Romaszewska-Guzy.
Sytuacja Polski jest niezwykle trudna. Dramat goni dramat, a groteska groteskę. Uderza dyletanctwo i polityczna głupota. Tymczasem słuchając premiera można odnieść wrażenie, że największym zagrożeniem jest Łukaszenko. Dlaczego zabrał się za Białoruś? Dlaczego wdaje się w grę, w której nie wie, o co chodzi? Polityka wobec Białorusi powinna być dziełem dogłębnie przemyślanym, a najważniejsi w niej być powinni białoruscy Polacy, ich prawa i interesy. Dyplomaci powinni działać zakulisowo, czekać na rozwój sytuacji i w odpowiedniej chwili poprzeć najlepszego z polskiego punktu widzenia polityka, za najlepszą do uzyskania cenę. I jeszcze jedno - zaangażowanie Polski na Białorusi skończy się katastrofą nie tylko dlatego, że nie jest oparte na profesjonalnej analizie sytuacji, ale także dlatego, że Polska nie ma instrumentów politycznych, aby wpływać na Łukaszenkę. Bo jedyny potencjalny instrument, polska grupa narodowa, został już dawno zaprzepaszczony. Zabrakło też refleksji: a może lepiej mieć za sąsiada stabilne państwo, nawet rządzone przez dyktatora, niż przez „demokratyczną” marionetkę od Sorosa. Prosty kresowy chłop Pawlak w „Sami swoi” zdiagnozował to tak: „Zawsze lepszy stary wróg za miedzą”.
Dla ekipy rządzącej Polską, potyczki z Łukaszenko pełnią funkcję terapeutyczną. Zmuszeni do ustawicznego czołgania się przed silniejszymi, wypełniania ich instrukcji, pozbawieni osobistych sukcesów, połajanki wobec Łukaszenki są odreagowaniem upokorzeń. A może problem w tym, że gdy Łukaszenko mówi, jak ważnym jest rozwój kraju bez pozbycia się własności, zawsze dodaje: kak w Polsze, że gdy głośno zastanawia się, jak prywatyzować, aby nie demolować czegoś, co wcześniej z trudem zbudowano, też dodaje: kak w Polsze? Do wyjaśnienia pozostaje też, czy Łukaszenko jest uzależniony od Moskwy mniej niż Morawiecki od nowojorskich bankierów (a Tusk od Berlina).
Z całą premedytacją na naszych oczach Kreml rozgrywa wielopiętrową intrygę. Możliwe są różne scenariusze, w tym zastąpienie Łukaszenki protegowanym Moskwy, bo jego polityczni konkurenci są bardziej prorosyjscy niż on sam. W takiej sytuacji idiotyzm polskich dyplomatów cieszy Moskwę, ma jej dyskretne wsparcie, bo we wszystkich scenariuszach zwycięzcą będzie Putin, przegranym Polska, wspólna granica z Rosją i rosyjskie wojska na Bugu. I po raz kolejny idioci w Warszawie, budząc się z ręką w nocniku, skonstatują: „Putin znów zwyciężył, niczego nie robiąc”. A my zawołamy za Wyspiańskim: „Miałeś chamie złoty róg, miałeś chamie czapkę z piór, ostał ci się ino sznur”. Do wyjaśnienia pozostanie tylko, czy robią to jako „idioci”, czy „pożyteczny idioci” (w czasach młodości Putina w KGB zwani „gównojadami”).
Na koniec kilka aktualności z kategorii IDIOCI:
- W styczniu przystąpiono do budowy siedziby polskiej ambasady w Berlinie. Uwagę zwraca nazwa wykonawcy robót – STRABAG. To firma austriacka. Problem w tym, że kilkanaście lat temu zakupiona przez bliskiego znajomego Władimira Putina Olega Deripaskę, związanego z poprzedzającym katastrofę Smoleńską remontem polskich samolotów rządowych w Samarze. Jak to możliwe, że akurat on buduje ambasadę RP? Gdzie ABW i jej zabezpieczenia? Gdzie MSZ? Koszt przedsięwzięcia to 60 milionów euro, nie licząc kosztów projektu architektonicznego autorstwa biura JEMS Architekci. „Gazeta Wyborcza” rozpływa się w pochwałach na temat projektu i jego „politycznej poprawności”. Ale dziwnie nie pochwaliła się tym, że jego autorzy zaprojektowali wcześniej siedzibę Agory przy ulicy Czerskiej w Warszawie. Oba projekty są bardzo podobne, co nie może dziwić.
- W marcu MSZ rozstrzygnęło przetarg na świadczenie usług telefonii komórkowej. Wybór padł na niemieckiego operatora T-Mobile, choć jego oferta była najdroższa spośród wszystkich zgłoszonych i dużo droższa od operatora polskiego. Morawiecki (ten od „repolonizacji gospodarki”) wyrzucił z rządu Janusza Kowalskiego, bo ten sprzeciwiał się transformacji energetycznej, tj. dekarbonizacji i zamykania polskich kopalń, forsowanej przez Niemcy w strategicznym sojuszu z Rosją.
- Służba zdrowia w rozsypce, pandemia szaleje, a minister Michał Dworczyk oświadcza: „Ponad 20 polskich medyków poleci do Brukseli; w ciągu 3 dni zaszczepią 3,5 tysiąca pracowników Kwatery Głównej NATO; do szczepień wykorzystana będzie szczepionka z polskich zasobów”. „I nie ukrywam, że jestem z tego powodu dumny” – dodaje premier Morawiecki. W głupocie (szczepionkowej) nie odstawali inni. Szymon Hołownia odszczeknął się: „PiS szczepi ludzi na potęgę, bo chce doprowadzić do wcześniejszych wyborów”, a Piotr Lisiewicz z gazety mającej w tytule „polska” palnął: „Polak odmawiający szczepienia jest sowiecką kurwą. A won za Don sowiecka bladź”.
- Kaczyński spowodował wygraną Bidena, żeby odwrócić uwagę od protestów polskich kobiet - tak skomentował wyniku wyborów prezydenckich w USA europoseł Dariusz Rosati, w PO uznawany za finezyjnego dyplomatę. Tweet był tak idiotyczny, że wielu uznało go za tzw. fake, a inni przyjęli z rozbawieniem. Nie był to jednak żart, lecz opinia na serio. Rosatiemu sekundował (w idiotyzmie) Donald Tusk - spotkanie Salvini-Urban-Morawiecki określił jako „Sojusz proputinowski”.
Nieodzownym elementem scenariusza rozbiorowego (żeby użyć terminologii Grzegorza Brauna) musi być postępująca kompromitacja państwa polskiego. Starożytny mędrzec chiński nakazywał tępić szkodników i idiotów u siebie, ale zdecydowanie popierać ich u sąsiadów. Po tę broń sąsiedzi (w tym ci z Góry Syjon) nie wahają się sięgać. Idąc za nauką chińskich mędrców zawsze wspierają najgłupszych, a tępią mądrych. À propos - mieliśmy u nas mędrca podobnego do chińskiego, z tym że mędrca Syjonu - w referacie wygłoszonym w Krakowie w kwietniu 1946, na posiedzeniu egzekutywy Komitetu Żydowskiego, Jakub Berman nakazywał „popierać na odpowiednie stanowiska tylko jednostki mierne”. I dziś można odnieść wrażenie, że w całej tej krzątaninie na polskiej scenie politycznej chodzi wyłącznie o utrzymywanie określonego poziomu głupoty i wymianę jednych idiotów na drugich. Niemcy mieli idiomatyczne określenie na chaotyczną i bezskuteczną robotę: „Polnische Wirtschaft” (czyli ‘polska gospodarka’). Szwedzi „polskim sejmem” nazywali bezładne gadanie. Co znaczyło wyrażenie „polskie drogi”, wiedziała niemal cała Europa. Dziś obiegowe staje się powiedzenie „polska dyplomacja”. Stara mądrość głosi, że z idiotą nie należy dyskutować, bo wszystkich sprowadza do własnego poziomu. Nie zakazuje jednak pokazywania idioty, zwłaszcza gdy ten sam się o to prosi. Ale o tym w kolejnym tekście.
Krzysztof Baliński