A jeśli Rosja uzna walkę polskich najemników po stronie Kijowa za włączenie się przez III RP do wojny?
„Ochotnik” niesie za sobą pozytywne emocje, kojarzy się z ochotą, chęcią. Słysząc takie słowo wyobrażamy sobie legionistów maszerujących ulicami wśród wiwatujących tłumów, dziewczęta rzucające kwiatki i spojrzenia, towarzyszące wszystkim nadzieje, czyste intencje, szlachetność niesioną na karabinach.
Na najemniku ciąży natomiast pewna dosłowność, oczywistość umowy handlowej, zapłaty, najmu uzbrojonego zawodowca. Bez cienia romantyzmu, ot – praca sprowadzająca się do zabijania na zlecenie. I nawet nazywanie najemników „ochotnikami” nie zmienia istoty ich profesji.
Obywatele RP są najemnikami na Ukrainie, walczą tam, zabijają i giną za pieniądze. Sęk w tym, że dzieje się tak ze wiedzą i zgodą polskich władz państwowych, a to oznacza narażanie ogółu Polaków na niebezpieczeństwo wciągnięcia w wojnę z Rosją.
No business like war business
Z Tomasza Walentka już robi się medialnego bohatera, ale już wkrótce może ich być więcej, jeśli potwierdzą się informacje o zlikwidowaniu przez siły donbaskie aż 40 „ochotników” tzw. Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy – czyli zachodnich najemników, ponoć w większości Polaków.
To już nie jest kabaret Adama Słomki, dość wyraźnie osłaniający interesy dużych chłopców. Bo prywatne, a właściwie korporacyjne interesy wojenne to jest właśnie i wyłącznie interes. Duży interes. Jeszcze w 2020 r. Aerospace & Defense News oszacowały wartość rynku prywatnych usług militarnych na 223,8 miliarda dolarów, z tendencją rosnącą 7.4 proc. rocznie, aż do 457,3 miliarda dolarów prognozowanych na rok 2030. Oczywiście, sumy te są niewspółmierne do zarobków samych najemników, które zdaniem BBC na Ukrainie sięgają ok. 2.000 dolarów dziennie (plus bonusy). Poszczególne kontrakty dla firm wynoszą oscylują od kilkudziesięciu tysięcy do ok. 3 milionów dolarów za konkretne operacje, zaś jeśli wierzyć danym podawanym przez władze kijowskie – udało się im zatrudnić ok. 20.000 zawodowców (oczywiście nazywanych „ochotnikami”). To dużo, choć np. w 2019 r. na Bliskim Wschodzie (głównie w Syrii) Pentagon opłacał aż 53.000 najemników, wobec utrzymywania w tym regionie jedynie 35.000 regularnych żołnierzy.
Tu nie ma miejsca na kwiatki, przemarsze i dziewczęcych ócz błękity. Wynajmowanie agencji korporacyjnych pozwala na obejście zasad niby to regulujących bezpośredni udział państw w wojnach, likwiduje fikcję konwencji genewskich i czyni bezwartościowymi krajowe przepisy dotyczące służby własnych obywateli w cudzoziemskich jednostkach wojskowych. Takie nawet, jak nowa ustawa o obronie Ojczyzny, uchwalona w trybie ekspresowym przez Sejm 11. marca 2022 r. Nawet i ona, choć uzasadniana wprost jako ułatwienie naboru Polaków do ukraińskiej armii – pozostawiła przynajmniej formalnie rygorystyczny tryb „przyjęcie służby w obcym wojsku lub obcej organizacji wojskowej” wyłącznie za zgodą ministra obrony narodowej.
Skądinąd jednak wiadomo, że już wcześniej MON (ani poprzednio uprawnione w niektórych przypadkach MSW) nie zostawiały w dokumentach śladu po polskich najemnikach służących m.in. w Kosowie (jednym z nich był Walentek) czy zwłaszcza Syrii. Tym bardziej więc brak jest informacji na temat legalizacji pobytu „ochotników” z Polski na Ukrainie.
Zabijanie dla Kijowa nadal nielegalne
Co ciekawe – również w ukraińskim systemie prawnym brak jest formalnych regulacji legalizujących działania prywatnych firm wojskowych. Stosowny projekt ustawy o „prowadzeniu działalności wojskowo-konsultingowej”, zgłoszony w lutym 2020 r. przez frakcję prezydenta Zełeńskiego utknął w uzgodnieniach z oligarchami, zainteresowanymi wówczas legalizacją własnych prywatnych armii, ale niekoniecznie dopuszczeniem zagranicznej uzbrojonej konkurencji.
Teoretycznie więc wobec zmiany koniunktury – każdy zabijający dla władz kijowskich może przez te władze zostać uznany za… przestępcę, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Bo dla kondotierów nie ma orderów, a i na wdzięczność inną niż dolarowa nie ma co liczyć. Koniec karier przewidzianych do przemiału jest zaś niemal zawsze identyczny, zarabiać mają właściciele firm, a nie personel od zabijania – i bycia zabitym.
Oczywiście, dopóki żyją – organa państwowe III RP mogą udawać, że nie znają obecnego zajęcia najemników z polskim obywatelstwem pracujących dla anglosaskich korporacji. Pewne problemy mogłyby powstać po likwidacji takowych – od czego jednak sprawdzony na innych polach integracji z Zachodem system polskich podwykonawców i… joint-ventures?
Formalnie polscy najemnicy pracują dla firm zarejestrowanych w Polsce, legalnych i chronionych przez polskie prawo. A że wykonują zagraniczne zlecenia wojskowe zagranicą i za zagraniczne pieniądze? No doprawdy, III RP jest wszak państwem prawa i tak dalece w swobodę obrotu gospodarczego ignorować nie może…
Żarty na bok, fasadowe spółki może i są polskie, ale interesy i zyski anglosaskie, a pieniądze wyciągane z Ukrainy. Polacy za to na pewno pokryją wszystkie wyobrażalne koszty. Przede wszystkim zaś ten największy – koszt wciągnięcia Polski do wojny. Nawet tak dyktowe państwo nie może bowiem na raz udawać, że nie udzielało swoim obywatelom zgód na zabijanie za pieniądze na Ukrainie – a jednocześnie zapominać o nienaruszonym brzmieniu art. 141 §1 Kodeksu karnego, nadal przewidującego od 3 miesięcy do 5 lat za takie właśnie usługi najemnicze bez zezwolenia.
Albo-albo. Albo Tomasz Walentek był naruszającym polskie prawo przestępcą – albo to MON narusza prawo udzielając pozaproceduralnych i potajemnych zezwoleń polskim najemnikom. A jeśli, co wydaje się najbardziej prawdopodobne – władze polskie wiedzą o Polakach walczących za pieniądze po stronie Kijowa i akceptują ten fakt – to jak to może zostać odebrane przez stronę rosyjską?
Najemnicy wciągają Polskę do cudzej wojny
W pracy najemnika nie ma nic romantycznego ani nawet ochotniczego. Firma, dla której pracuje dostaje zlecenie jechania w kolejny doświadczony wojną zakamarek świata, więc najemnik jedzie, strzela we wskazanym kierunku, zabija i czasem ginie, a czasem wraca wydać zarobione pieniądze. Decydują pracodawcy, zleceniodawcy i akceptujące istnienie tego specyficznego rynku państwa uczestniczące w procesach globalizacyjnych i liberalizacyjnych, oficjalnie już prywatyzujących nawet wojny.
Mechanizm ten nie oznacza jednak, że zanikła państwowa – i narodowa – odpowiedzialność za same działania wojenne. Masowy udział najemników z Polski po jednej ze stron wojujących samonarzucająco kojarzy się z polskim udziałem w tejże wojnie, słabo tylko zawoalowanym i jeszcze podbijanym propagandowymi opowieściami o szlachetnych ochotnikach. Polacy strzelają do Rosjan – tak to wygląda. Chcielibyśmy sprawdzić jak może wyglądać rewanż?
Nie, nie da się zapewne nikogo namówić do zmiany sympatii w tej wojnie. Ba, ciężko w ogóle w obecnej sytuacji rozmawiać o pozbawionej emocji, opartej wyłącznie o nasze własne interesie analizie tego co się dzieje na Wschodzie. Jednak chyba naprawdę każdy, zwłaszcza najbardziej nieznoszący „Ruskich” i szczególnie przekonany o ich agresywności Polak powinien zrozumieć: im więcej naszych rodaków, za ewidentną zgodą naszych władz bierze czynny udział w wojnie po stronie ukraińskiej – tym bardziej narażeni jesteśmy my wszyscy.
A w dodatku Walentek i inni najemnicy przynajmniej coś na tym zarobili dla bliskich – a masy Polaków w przypadku wojny zginą za darmo i na darmo. Czy tego właśnie pragniemy, roztkliwiając się nad opowieściami o „ochotnikach”?
Tolerujmy dalej takie awanturnictwo i prowokowanie Rosjan, to szybko się przekonamy.
Konrad Rękas
https://chart.neon24.info