Nie doszła do skutku zaplanowana wizyta marszałka Komorowskiego w Sandomierzu. Jak twierdzą mieszkańcy "dobrze się stało" i wyrażają sprzeciw wobec kolejnych wizyt polityków. Kosztem tragedii tysięcy powodzian politycy chcą zbić jedynie kapitał wyborczy - mówią zdesperowani. W Sandomierzu niezbyt dobrze wspominają wizytę premiera Donalda Tuska, który podczas powodzi na krótko odwiedził to miasto. Z założonymi rękoma, z gumą do żucia w ustach, otoczony chmarą dziennikarzy, Tusk wysłuchał skargi jednej z rozżalonych mieszkanek na nie najlepiej zorganizowaną akcję ratowniczą. A potem nie pojechał na zaplanowane spotkanie ze sztabem kryzysowym w siedzibie Powiatowej Straży ożarnej.
Sandomierzanie twierdzą, że gdyby premier przyjechał pod hutę na wały, wrzuciliby go do wody. - Teraz żadne gadanie nic nam nie pomoże - mówią - trzeba było brać się do roboty wcześniej. Powodzianie nie widzą żadnej specjalnej poprawy także po wizycie premiera. Dalej brakowało choćby worków, a cały ciężar ochrony huty spoczywał na zdeterminowanych pracownikach zakładu i mieszkańcach miasta, którzy sami się organizowali, używając nawet własnego transportu do przewożenia piasku.
Podczas powodzi problemem dla mieszkańców zalanych terenów był brak żywności. Dostarczały ją Caritas czy miasto. Teraz liczą na wymierne wsparcie, ale już dziś narzekają na wymagane procedury przy uzyskaniu obiecanych 6 tysięcy złotych. Już dziś wiedzą, że choć premier obiecywał taką kwotę, faktycznie jest to pomoc do sześciu tysięcy.
Za: http://www.aspektpolski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=3233&Itemid=138438434