Pontyfikat Benedykta XVI został naznaczony niezwykle istotnymi wydarzeniami, prowokującymi reakcje nie zawsze w pełni dające się przewidzieć czy oszacować. Wystarczy wspomnieć o polemikach towarzyszących ogłoszeniu motu proprio «Summorum Pontificum».
Akt ten, który ogólnie rzecz biorąc wywołał raczej wrogie reakcje, był również dla niektórych sposobnością do odkrycia prawdziwego liturgicznego dziedzictwa Kościoła, a także eklezjologii oraz systemu teologicznego nie tylko różnego, ale wręcz sprzecznego z tym, który rozwijano przez ostatnich 50 lat i bezwzględnie narzucano „ludowi Bożemu”.
Wśród wydarzeń nadających kształt pontyfikatowi Benedykta XVI największe znaczenie ma moim zdaniem wypracowanie reguły hermeneutyki ciągłości[1], najpełniej wyartykułowanej w słynnym przemówieniu do Kurii Rzymskiej z 22 grudnia 2005 r. Mowa ta nie sprowokowała – jak to się zdarzało przy innych okazjach – żadnych gwałtownych reakcji, dała jednak początek zarówno pewnemu kierunkowi myślenia, jak i jego opozycji; kierunek ten wciąż się rozwija i zasługuje na naszą uwagę.
Poniższe refleksje są próbą przedstawienia bardzo zwięzłej analizy założeń hermeneutyki ciągłości, a zwłaszcza jej znaczenia, w kontekście bezprecedensowej sytuacji, w jakiej znajduje się obecnie Kościół.
Słuszna zasada obok nieudowodnionej hipotezy
Czterdzieści lat po zakończeniu obrad soboru Benedykt XVI uznaje ostatecznie istnienie bardzo niepokojących objawów, będących następstwem tego historycznego wydarzenia. Powstałe problemy wiąże jednak z recepcją Vaticanum II, z interpretacją (hermeneutyką) samych dokumentów soborowych: zbyt często – twierdzi papież – sobór był interpretowany (i dlatego także wdrażany) w oderwaniu od niezmiennej Tradycji Kościoła, wbrew obiektywnemu sensowi tekstów soborowych i wbrew intencji Ojców. Hermeneutyka ciągłości jest więc przedstawiana jako reguła autentycznej interpretacji soboru, w zgodzie z jego prawdziwą intencją, a przede wszystkim w doskonałej harmonii z Tradycją.
Ważne w słowach Benedykta XVI jest to, że papież podkreśla fundamentalną zasadę, zgodnie z którą w nauczaniu Kościoła musi istnieć ciągłość: to, czego Kościół zawsze nauczał, nie może zostać ani zastąpione, ani lekceważone, ale stanowi jego dziedzictwo, którego nikt nie może odrzucać ani modyfikować.
Zauważmy, że prawda potwierdzona w ten sposób przez Benedykta XVI jest w pewnym sensie niezwykle prosta, a także należy do podstaw wiary oraz fundamentalnych zasad definiujących samą naturę Kościoła. Już sam fakt, że papież uznał za konieczne uczynienie tej prawdy ideą przewodnią swego pontyfikatu, stanowi pośrednie uznanie doktrynalnego kryzysu w Kościele. Poprzez przypomnienie tej bardzo prostej, elementarnej prawdy, ignorowanej jednak powszechnie w nauczaniu oraz w praktyce, papież daje nam obiektywną wskazówkę co do poważnego stanu, w jakim obecnie znajduje się Kościół.
Zamiast zwyczajowej górnolotnej oracji upamiętniającej sobór mamy tu przypomnienie elementarnych zasad – i już samo to stanowi dowód, że coś poszło nie tak, jak powinno.
Co więcej, samo uznanie, że w nauczaniu Kościoła nie powinno być zerwania z przeszłością, wywołało u wielu ludzi, zwłaszcza kapłanów, pragnienie uważniejszego przyjrzenia się Tradycji Kościoła i jego historii. Wielu z nich stopniowo odkryło dziedzictwo, które postrzegają jako całkowitą nowość – i z tego powodu czują, że zostali oszukani; jest to bez wątpienia najbardziej pozytywny rezultat hermeneutyki ciągłości.
Niemniej hermeneutyka ciągłości jest mieczem obosiecznym, nie tyle w swej istocie, wewnętrznej treści, ile w praktycznym zastosowaniu. Wedle tej koncepcji teksty soborowe są w doskonałej zgodzie z niezmienną Tradycją Kościoła, gdy więc napotyka się jakieś poważne, obiektywne sprzeczności, zasada ta redukuje problem do niewłaściwej interpretacji samego soboru, a także do wypaczeń, które miały miejsce po soborze. Absolutna wierność soboru wcześniejszemu Magisterium wydaje się niepodważalnym dogmatem. Dlatego winę przypisuje się pewnym heterodoksyjnym interpretacjom, niezgodnym z doktryną katolicką i obcym soborowi, którym jednak – paradoksalnie – udało się wywrzeć znaczący wpływ na wdrażanie uchwał Vaticanum II i rezultaty, jakie to przyniosło[2].
Przechodząc do istoty rozważanego przez nas problemu, pragniemy osadzić hermeneutykę ciągłości w jej historycznym kontekście, definiując wszystkie jej elementy: bez zagłębiania się w szczegóły tekstów soborowych, o których napisano już wiele, wykażemy, że hermeneutyka ta opiera się na założeniach, które nie tylko nie uwiarygodniają soboru, ale wręcz dowodzą jego porażki.
Część I. Kryzys Magisterium
Ostateczny cel Magisterium
Na początku musimy skupić naszą uwagę na ostatecznym celu Magisterium, a w szczególności na celu Vaticanum II, soboru, który określił sam siebie jako duszpasterski.
Kwestia ta ma pierwszorzędne znaczenie, ponieważ cel pewnego bytu nie tylko definiuje sens jego istnienia, lecz także najlepiej wyraża jego cechy.
Nie wolno nam zapominać, że Magisterium jest z definicji bliższą regułą wiary, czyli źródłem, które ma zdefiniować i wyjaśnić, w co powinniśmy wierzyć i co czynić, by być dobrymi katolikami i dostąpić zbawienia. W tym sensie Magisterium jest czymś różnym od Pisma św. i Tradycji, które – choć są źródłami objawienia – stanowią dalsze reguły wiary, czyli wymagają interpretacji Magisterium, by ich treść była właściwie zrozumiana. Jeśli jednak uroczystemu Magisterium soboru nie udało się uczynić samego siebie zrozumiałym, a 40 lat później papież musi wzywać do jego właściwej interpretacji, wskazując podstawowe kryteria hermeneutyki, może to znaczyć tylko jedno: sobór poniósł porażkę przy próbie nadania swemu nauczaniu ostatecznego i nieodwołalnego charakteru.
Musimy też pamiętać, że II Sobór Watykański od samego początku określał sam siebie mianem soboru duszpasterskiego i dokładał wszelkich starań, żeby wszyscy dobrze to zrozumieli, przede wszystkim poprzez posługiwanie się sformułowaniami odpowiadającymi wrażliwości współczesnego człowieka; innymi słowy – sobór miał mieć w poruszanych przez siebie kwestiach charakter wybitnie hermeneutyczny, zdolny do dostarczenia jasnych, solidnych i zrozumiałych odpowiedzi. Jeśli jednak po 40 latach papież wzywa do jego właściwej interpretacji, to znaczy to, że sobór poniósł porażkę nawet w swej „duszpasterskości”, która miała być jego cechą charakterystyczną.
Magisterium jest jedynym interpretatorem wypowiedzi Magisterium
Gdy się przyjmie, że problem z soborem ogranicza się do jego właściwej interpretacji, natychmiast pojawia się pytanie: czyjej pomocy poszukuje papież, żeby zapewnić hermeneutykę ciągłości? A przede wszystkim: dlaczego w ogóle papież prosi w tej sprawie o pomoc?
Jeśli zastanowimy się nad treścią wzmiankowanego przemówienia, dostrzeżemy, że papież wydaje się potępiać pewne szkoły teologiczne oraz pewne postawy szeroko rozpowszechnione w Kościele – a równocześnie prosi o pomoc nie tyle biskupów i inne instytucje bezpośrednio od siebie zależne, co właśnie teologów.
Jeśli jednak wypowiedzi Magisterium mają podlegać interpretacji, jedynym organem posiadającym odpowiednie kompetencje jest samo Magisterium. Nikt nie może wyjaśnić, jaka jest intencja władzy lepiej niż ona sama, a przede wszystkim nikt inny nie ma do tego prawa.
Można by zadać pytanie: dlaczego Magisterium nie interweniowało w sposób opisany przez papieża bezpośrednio po II Soborze Watykańskim?[3] A jeśli podjęło taką próbę – dlaczego nie udało mu się sprecyzować, jaka była dokładnie intencja soboru? Abstrahując od innych zarzutów: czy możemy mieć zaufanie do soboru, którego interpretacja nie jest jasna, oraz do Magisterium, któremu nie udało się doprecyzować nauki soborowej przez 40 lat od zakończenia obrad Vaticanum II?
Możliwości są dwie: albo sobór, albo posoborowe Magisterium, czyli instancja, która jedyna ma prawo do jego interpretacji, nie spełniły swoich zadań. Albo, mówiąc wprost, i jedno, i drugie.
Usprawiedliwiając a priori Magisterium soboru, hermeneutyka ciągłości w sposób pośredni potępia to Magisterium, które przecież powinno gwarantować właściwą interpretację swych orzeczeń – potępia je z mocą równą tej, z jaką pragnie je usprawiedliwić. W pewnym sensie hermeneutyka ciągłości dowodzi niezdolności Magisterium [posoborowego] do podejmowania jakichkolwiek skutecznych interwencji. Mamy tu do czynienia z oczywistą sprzecznością, owocem „nietykalności” soboru. Konsekwentnie, jedyną satysfakcjonująca odpowiedzią będzie to, że kiedyś ktoś spokojnie zajrzy do soborowych tekstów, oceni ich celowość, ich nietypowy charakter i występujące w nich anomalie, określi na nowo ich dogmatyczne implikacje oraz wartość, jaką reprezentują: autentyczną interpretację zaczyna się bowiem przede wszystkim od rozważenia, co konkretnie podlega interpretacji. Ta perspektywa wydaje się jednak odległa, dlatego obecny impas prawdopodobnie potrwa jeszcze przez jakiś czas.
Do niedawna sobór był interpretowany w oparciu o swój własny, samowystarczalny i bezdyskusyjny autorytet. Przy takim założeniu nie mogło być jednak mowy o żadnym poważnym badaniu ciągłości jego nauczania z Tradycją, nikt też nie mógł być naprawdę zainteresowany takim badaniem.
Gdy się to weźmie pod uwagę, reakcje episkopatów na życzenia Benedykta XVI mają wymiar symboliczny i są niezwykle znaczące. Wrzawa, jaka podniosła się po nieśmiałym wezwaniu papieża do odkrycia pewnych aspektów Tradycji – naturalnie bez deprecjonowania samego soboru – połączona z obojętnością wielu biskupów wyraźnie pokazuje, że to samo kolegium biskupów jest odpowiedzialne za szerzenie nieuleczalnej (patrząc po ludzku) awersji do przeszłości Kościoła. Jest ono niejako ucieleśnieniem tego „zerwania” z Tradycją, którego niszczycielskie skutki Benedykt XVI stara się niwelować. Taki jest właśnie najbardziej charakterystyczny owoc soboru i jego reform, powoli dojrzewający podczas minionych pięćdziesięciu lat.
Co do teologów – to kolejny owoc soboru – wydaje się, że możemy stwierdzić, iż wieloznaczność dokumentów soborowych, połączona z brakiem precyzyjnych definicji doktrynalnych zaowocowała i nadal owocuje powstawaniem licznych szkół teologicznych, z których każda podkreślą swą własną odrębność. Konsekwentnie, główni posoborowi teologowie jawią się bardziej jako grupa „guru”, z których każdy stara się zachować własną oryginalność, niż jako przedstawiciele spójnego systemu teologicznego, zbudowanego na jednej solidnej podstawie. To bardzo ważne: ponieważ sobór nie posiada oficjalnej teologii, a jego dokumenty stanowią wyraz poglądów heterogenicznych szkół teologicznych, hermeneutyka, która miałaby powiązać go z Tradycją lub czymkolwiek innym, musiałaby na początek, przed zagłębieniem się w dżunglę różnorodnych tez, obronić zasady swej własnej „szkoły”, co od razu skazuje całe przedsięwzięcie na fiasko.
Biorąc to pod uwagę, wydaje się, że „hermeneutyka ciągłości” nie będzie mogła liczyć na wsparcie ze strony biskupów czy teologów.
W ostatecznym rezultacie widzimy, jak papież apeluje do różnych osób, szczególnie do teologów, o przedstawienie jasnej odpowiedzi na pytania, na które tylko on sam jest w stanie odpowiedzieć.
Dwa ważne symbole: reforma liturgiczna i spotkanie międzywyznaniowe w Asyżu
Dobrym przykładem na to, co powiedzieliśmy o związku pomiędzy soborem a Kościołem posoborowym[4], jest reforma liturgiczna. Na temat ten mówi się od niedawna trochę więcej – ogłoszenie motu proprio Summorum Pontificum otworzyło bowiem drogę dla pewnych krytycznych – choć bardzo jeszcze łagodnych – analiz reformy liturgicznej z 1969 r.
Mszał Pawła VI powszechnie uznaje się za pierwszy i najbardziej widoczny owoc soboru. W cztery lata po zakończeniu jego obrad ten „dar” został narzucony „ludowi Bożemu” jako realizacja wytycznych Vaticanum II w dziedzinie liturgii.
Z pewnością uprawnione jest pytanie, czy reforma liturgiczna poszła dalej niż wytyczne przedstawione przez sobór, jak próbuje sugerować ostrożna wersja hermeneutyki ciągłości, jednak w przypadku uzyskania odpowiedzi twierdzącej trzeba by mieć odwagę zapytać: kto ponosi za to odpowiedzialność – buntownicze, heterodoksyjne szkoły teologiczne czy też ci, którzy na mocy swego urzędu mieli czuwać nad wdrażaniem zaleceń soboru?
Promulgowanie dokumentów soborowych oraz zatwierdzenie nowego mszału były przecież aktami władzy, działającej zarówno podczas soboru, jak i w okresie po nim następującym. Systematyczne redukowanie obecnych problemów do późniejszych interpretacji soboru oraz wprowadzanie rozróżnienia pomiędzy soborem a Kościołem posoborowym nie wydają się więc odpowiadać rzeczywistości[5].
Podobne spostrzeżenia moglibyśmy poczynić również odnośnie do implikacji międzywyznaniowego spotkania w Asyżu w roku 1986. Zgromadzenie to, będące zwieńczeniem wieloletnich inicjatyw ekumenicznych oraz międzywyznaniowych, stanowi bezprecedensowy wzór dla wszelkich tego typu przedsięwzięć.
Ktoś mógłby powiedzieć, że spotkanie w Asyżu poszło za daleko, że wykroczyło poza zasady nakreślone przez sobór. Można się o to oczywiście spierać, ale pozostaje faktem, że ta inicjatywa, podobnie jak dokumenty soborowe, została niestety zaaprobowana przez papieża.
Podsumowując: hermeneutyka ciągłości zmusza nas do stwierdzenia, że mieliśmy i mamy do czynienia z kryzysem w wykonywaniu władzy.
Spostrzeżenia ks. Pozzo
Przyjrzyjmy się teraz bliżej słowom wypowiedzianym niedawno przez ks. prał. Gwidona Pozzo. Przyznaje on, że główną przyczyną narodzin „hermeneutyki zerwania” było wyrzeczenie się potępień.
Pierwszym czynnikiem jest zarzucenie potępień, to znaczy odejście od wyraźnego rozróżnienia między ortodoksją a herezją. W imię tak zwanego duszpasterskiego charakteru soboru twierdzi się, że Kościół wyrzekł się jakiegokolwiek potępiania błędu i definiowania ortodoksji jako przeciwieństwa herezji. Powołując się pastoralny charakter nauczania soborowego, który nie chce już potępiać ani rzucać anatem, ale jedynie napominać, objaśniać i dawać świadectwo, protestuje się przeciwko potępianiu błędów przez anatemy, które Kościół zwykł ogłaszać odnośnie do wszystkiego, co było niezgodne z chrześcijańską prawdą.
W rzeczywistości nie ma sprzeczności między zdecydowanym potępieniem i odrzuceniem błędów w zakresie doktryny i moralności a miłością do tych, którzy w te błędy popadają oraz szacunkiem dla ich osobistej godności. Przeciwnie, właśnie dlatego, że chrześcijanin posiada wielki szacunek dla osoby ludzkiej, stara się on wszelkimi sposobami uwolnić tę osobę od błędu i fałszywych interpretacji rzeczywistości religijnej i moralnej.
Przylgnięcie do osoby Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, do Jego Słowa i Jego tajemnicy Zbawienia wymaga prostej i jasnej odpowiedzi wiary, jaką odnajdujemy w symbolach wiary i w regula fidei (‘zasadach wiary’). Głoszenie prawdy wiary zawsze pociąga za sobą równoczesne odrzucenie błędu i potępienie dwuznacznych oraz niebezpiecznych tez, szerzących wśród wiernych zamęt i dezorientację.
Błędem i niesprawiedliwością byłoby twierdzenie, że po Vaticanum II należy porzucić lub wykluczyć dogmatyczne orzeczenia Magisterium, podobnie jak błędem byłoby twierdzenie, że wyjaśniająca i duszpasterska natura dokumentów II Soboru Watykańskiego nie implikuje równocześnie doktryny, która wymaga ze strony wiernych przylgnięcia w stopniu zależnym od rangi doktrynalnej przedstawianej nauki.
Ks. Pozzo wydaje się tu podzielać ocenę soboru powszechnie wyrażaną przez tradycyjnych katolików[6], jednak jako dobry interpretator „hermeneutyki ciągłości” redukuje problem do okresu posoborowego, czy też – by posłużyć się jego własnym określeniem – do „ideologii parasoborowej”. Oczywiście nie podajemy tu w wątpliwość dobrej woli ks. Pozzo, jednak jego tok myślenia uwypukla natychmiast zasadniczą trudność: uczciwie rzecz biorąc, nie sposób oskarżać Kościoła posoborowego o zaprzestanie stosowania potępień, skoro dokumenty soborowe również anatem nie zawierają.
W tym punkcie jest oczywiste, że stanowisko Kościoła posoborowego pozostaje w doskonałej ciągłości z tym, co głosił sam sobór (czy raczej – czego nie głosił): jednak zarówno sobór, jak i Kościół posoborowy postępują w sposób absolutnie bezprecedensowy; innymi słowy, nie wydaje się uczciwe szukanie kozłów ofiarnych wyłącznie wśród urodzonych po roku 1965. Przede wszystkim należy przypomnieć, że potępienie może zostać ogłoszone jedynie przez tego, kto posiada władzę – a więc przez tego, kto jest również odpowiedzialny za Magisterium. Jeśli więc nie ogłasza się już potępień, oznacza to, że władza uprawniona do ich formułowania w jakiś sposób zawiodła.
Biorąc to wszystko pod uwagę, hermeneutyka ciągłości, w ścisłym znaczeniu tego terminu, wydaje się zagrożeniem dla samego Magisterium: im bardziej staramy się ratować sobór, tym bardziej ryzykujemy bezpowrotną destrukcję autorytetu, który powinien gwarantować właściwą interpretację doktryny, a przede wszystkim jedynego autorytetu, którego obowiązkiem jest obrona Kościoła przed złem, jakie go obecnie dotyka.
Zastosowanie zasady, która sama w sobie jest dobra, może okazać się zgubne, jeśli użyje się jej bez niezbędnej roztropności, właśnie ze względu na jej wewnętrzną wartość. Założenie a priori, że sobór musi z konieczności pozostawać w zgodzie z Tradycją, wypacza cały status quæstionis (‘obecny stan zagadnienia’) i jest dowodem ideologicznego podejścia do sprawy – z całym szacunkiem dla ks. Pozzo. Obawa przed spokojną dyskusją na temat soboru, z całą intelektualną uczciwością, jakiej to wymaga, jest jedynie kolejną wskazówką świadczącą o jego wewnętrznej słabości. Ω
Część II. Ostateczne konsekwencje hermeneutyki ciągłości
Hermeneutyka ciągłości przeczy nieomylności soboru
Tekst nieomylny z definicji nie może być interpretowany. Jeśli tekst nieomylny wymaga interpretacji, to treść interpretacji w automatyczny sposób staje się nieomylna i to ona wyraża naukę, która jest kategoryczna i definitywna, a więc wiążąca. Definicja implikuje coś definitywnego: definiowanie tego, co nie jest definitywne, oznaczałoby definiowanie niedefiniowalnego, byłaby to próba potraktowania jako rzeczy ustalonej i niezmiennej samego procesu stawania się. Konsekwentnie żadna władza nie może nikogo obligować do wierzenia w coś, zanim jeszcze ten ktoś wie o co chodzi i co dana prawda wyraża (stąd absolutna precyzja klasycznych formuł dogmatycznych): taka próba przypominałaby wydanie polecenia pływania przy równoczesnym uniemożliwieniu wejścia do basenu.
Zastosowanie tej zasady staje się jeszcze bardziej potrzebne, jeśli sama władza uznaje konieczność interpretacji. Skoro jednak po 40 latach dokumenty soborowe nadal nie doczekały się właściwej interpretacji, jest to dowód, że sobór nie może wiązać sumień katolików.
Rozważając ten sam problem z czysto teoretycznego punktu widzenia, wiemy, że właściwa interpretacja byłaby wiążąca w sumieniu. Wiemy jednak również, że właściwa interpretacja, aby była autentyczna (we współczesnym sensie tego słowa[7]), musi być formułowana wciąż na nowo, tak by mogła wyrazić rzeczywistość żywą, a zarazem zawsze prawdziwą. Przy takiej metodzie hermeneutyki nie ma już nic wiążącego dogmatycznie, ponieważ nie ma już semantycznie stabilnych formuł dogmatycznych. Ten aspekt problemu zasługuje na kilka dodatkowych komentarzy.
1965–2005–2010
Napomknęliśmy już o pewnych implikacjach „duszpasterskości” soboru, wskazując na jego intencję posługiwania się językiem i wyrażeniami dostosowanymi do wrażliwości współczesnego człowieka. Konsekwentnie, język dokumentów soborowych dostosowuje się do klimatu kulturowego oraz świadomości i entuzjazmu typowych dla lat 60. XX wieku. Jednak kontekst społeczny, kulturowy i religijny [początku] trzeciego tysiąclecia przeszedł taką transformację, że z autentycznej i uczciwej perspektywy hermeneutycznej duszpasterskie teksty soborowe wymagają nie tyle interpretacji, co zastąpienia nowymi dokumentami, lepiej dostosowanymi do współczesnej mentalności. Gdyby ktoś naprawdę chciał nadal posługiwać się nimi jako podstawą do autentycznej interpretacji, powinien mieć odwagę przyznać, że każda interpretacja ma wartość względną, zależną od uwarunkowań historycznych, w jakich została sformułowana – a równocześnie musi uwzględniać zmieniającą się rzeczywistość i starać się dostarczać odpowiedzi zawsze adekwatnych i prawdziwych.
Autentyczna hermeneutyka – we współczesnym sensie tego słowa – zakłada stałe próby formułowania nowych pytań, nowych odpowiedzi i nowych form wyrazu, stosownie do ewolucji rodzaju ludzkiego, z jego życiem, problemami i oczekiwaniami.
Dostosowanie się do człowieka w jego konkretnym istnieniu, jego istnieniu w świecie – jak postulował sobór – koniecznie oznacza przystosowanie do ciągłego stawania się[8].
By podać przykład: mowa do Kurii Rzymskiej z 2005 r. jest wyrazem intencji papieża sformułowanej i wyartykułowanej w konkretnym momencie jego pontyfikatu. Dziś prawdopodobnie ująłby on tę kwestię inaczej, biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w Kościele przez minionych pięć lat oraz zmianę jego własnej wrażliwości i wrażliwości jego trzody… a także sposób, w jaki przejawy jego troski zostały przyjęte przez biskupów.
Wracając do dokumentów soborowych: gdybyśmy doprowadzili ten model hermeneutyki do ostatecznych konsekwencji, przybrałyby one na koniec postać wyrażającą coś całkowicie nieokreślonego, ich sens mógłby się zmieniać, a w końcu okazać się nawet sprzeczny z początkowym. W tym znaczeniu teksty soborowe, brane dosłownie, są de facto niezdolne do przekazania konkretnego, definitywnego sensu.
Wniosek ten może się wydawać przesadny, jednak teologiczną, doktrynalną i moralną wieżę Babel, jaką wydaje się dzisiejszy Kościół, rzeczywiście można porównać do mieszaniny prawdy i fałszu, dobra i zła, piękna i brzydoty, absolutu i względności, bytu i niebytu… mieszaniny będącej wynikiem wyrzeczenia się definiowania, a więc również nauczania. Jeśli taki jest rzeczywiście stan rzeczy, wówczas – mówiąc po ludzku – Kościół nie może być już ani pouczany, ani rządzony.
Nikt nie może być już nauczany, ponieważ nic nie może zostać zdefiniowane w klasycznym sensie tego słowa. Żaden tekst i żadna formuła dogmatyczna nie może już rościć sobie pretensji do tego, że posiada definitywne, wewnętrzne, uniwersalne i wieczne znaczenie.
Na tym właśnie polega pułapka, w jaką wpadł Kościół po II Soborze Watykańskim. Jest to pułapka, w której Magisterium więzi samo siebie, starając się obronić dokumenty soborowe. Posługując się podobną do wcześniejszej metaforą: hermeneutyka umożliwia kontakt z Tradycją, nie uwalniając jednak umysłów ucznia i nauczyciela z klatki, w której zamknął je sobór.
Nieuprawniona analogia: problem odbioru wcześniejszych soborów
Niekiedy, by pomniejszyć znaczenie obecnego kryzysu, przypomina się problemy, jakie miewał Kościół z wdrożeniem decyzji poprzednich soborów. Wystarczy wspomnieć Sobór Nicejski czy Sobór Trydencki. Jednym słowem, spojrzenie na historię Kościoła ma nas pouczyć, że musimy mieć cierpliwość i nadzieję.
Choć z pewnością podzielamy tę ufność w Bożą Opatrzność, w tym rozumowaniu dostrzegamy jednak pewien zasadniczy błąd. To prawda, że np. Sobór Trydencki napotykał na opór i z pewnością jego postanowienia nie zostały wdrożone w jeden dzień, niemniej fundamentalna przyczyna tych trudności była przeciwieństwem problemu, jaki stwarza hermeneutyka Vaticanum II. Sobór Trydencki napotykał na przeszkody właśnie ze względu na swoją klarowność i dyscyplinarną, i dogmatyczną: jego teksty wyjaśniały się i nadal wyjaśniają się same z taką wyrazistością, że z pewnością zatrważały sfery niechętne angażowaniu się w konieczne reformy i ponoszeniu nieuniknionych ofiar, jakie to za sobą pociągało.
W przypadku Vaticanum II było odwrotnie, został on powitany i przyjęty w klimacie powszechnego entuzjazmu, przede wszystkim przez modernistyczną część duchowieństwa, którą obecnie oskarża się o to, że nigdy nie rozumiała właściwie znaczenia dokumentów soborowych.
Paradoksalnie, porównanie z poprzednimi soborami dowodzi w sposób jednoznaczny, że za problemy pojawiające się po II Soborze Watykańskim należy winić przede wszystkim jego własne braki, czego nie można powiedzieć o jakimkolwiek soborze z przeszłości.
„Hermeneutyka ciągłości” i „superdogmat” soboru
Pewną pomocą w zrozumieniu poruszanego przez nas zagadnienia jest wyrażenie, użyte przez Benedykta XVI w czasie, gdy był jeszcze kardynałem; wyrażenie, które od tego momentu weszło do języka potocznego i często jest używane dla zilustrowania błędów w interpretacji soboru, na co lekarstwem ma być właśnie „hermeneutyka ciągłości”. Jak stwierdził kard. Ratzinger[9], sobór przedstawia się niekiedy jako „superdogmat”, jak gdyby historia Kościoła rozpoczynała się od Vaticanum II, bez żadnego odniesienia do niezmiennej Tradycji Kościoła. Termin ten jest bardzo jednoznaczny i ostry, pozwala też oddać w jednym słowie złożony problem traktowania soboru jako swego rodzaju absolutu. Jednakże to sformułowanie, podobnie jak związana z nim „hermeneutyka ciągłości”, niesie za sobą pewne niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo zlekceważenia źródła całego problemu. Poprzez używanie tego sformułowania usiłuje się przywrócić soborowi właściwe proporcje, korygować proces wdrażania jego decyzji oraz prostować błędną interpretację określaną jako „superdogmat”, przy równoczesnej obronie integralności tekstów soborowych. Jednym słowem, problem ma dotyczyć właściwej interpretacji, a nie samych dokumentów.
Wydaje się jednak, że interpretacja nie stanowi całego problemu, wystarczy wyobrazić sobie (przeprowadzając reductio ad absurdum), co by oznaczało zastosowanie takich samych kryteriów do rezultatów wdrażania postanowień innych soborów. Gdybyśmy na przykład potraktowali dogmatyczne definicje Soboru Trydenckiego jako absolutne, Kościół nie stałby się przez to „trydencki”, z uszczerbkiem dla innych, niezdefiniowanych wówczas prawd – pozostałby całkowicie katolicki. Gdyby ktoś „superdogmatyzował” decyzje Soboru Nicejskiego, Kościół pozostałby niezmieniony, a nawet niezwykle umocniony i utwierdzony w wierze wszech czasów. A to dlatego, że wiara jest cnotą teologiczną, której przedmiotem jest Bóg, nie może więc być „zbytnio” dogmatyczna – w tym sensie, że nie ma czegoś takiego jak błąd „przesady w definicji dogmatycznej”. Gdyby ktoś na przykład miał „superdogmatyzować” dogmat o Wcieleniu, innymi słowy – gdyby ktoś przywiązywał do tego dogmatu nadzwyczajne znaczenie, owo „superdogmatyzowanie” nigdy nie doprowadziłoby do błędu. Skutkiem byłaby po prostu lepsza znajomość tego dogmatu, a więc zostałaby wzmocniona cała struktura dogmatyczna. Wiara jest prostą i integralną jednością, a nie rezultatem równoważenia czy mieszania heterogenicznych składników.
Tak więc fakt, że „superdogmatyzacja” Vaticanum II doprowadziła do bardzo poważnego problemu, którego istnienie uznaje sam papież, jest oznaką, że nauczanie soborowe zawiera elementy sprzeczne z Tradycją; absolutyzacja soboru jawi się jako nieunikniona konsekwencja jego braku powiązania z przeszłością. Ta absolutyzacja nie wykreowała ex nihilo pierwiastków zmiany obecnych w soborowym nauczaniu, a jedynie uwypukliła ich istnienie.
Ten brak więzów z przeszłością jest dobrze ilustrowany brakiem potępień – o czym już wspomnieliśmy – charakteryzujący zarówno sobór, jak i Kościół posoborowy, tworzące pod tym względem doskonałą ciągłość.
Konkluzja
Dyskusje na temat „hermeneutyki ciągłości” mają z pewnością jedną zaletę: pozwalają zrozumieć istotę problemu, jaki stwarza II Sobór Watykański; jest to problem w pierwszym rzędzie formy, a dopiero potem treści.
– Sobór nie naucza w klasycznym sensie tego słowa, natomiast miesza stare formy i treści z nowymi, elementy natury dogmatycznej z rozważaniami o charakterze duszpasterskim i zależnym od okoliczności.
– Rezultat tego pomieszania różnorakich elementów nie posiada definitywnej wartości, stanowi raczej punkt wyjścia dla nieustannej reinterpretacji, zawsze żywej i współczesnej, której nie sposób zakotwiczyć w konkretnym kontekście historycznym ani wyrazić w postaci niezmiennych i niepodważalnych deklaracji.
Mamy tu do czynienia z niepowstrzymanym procesem hermeneutycznym, który nie może zostać zahamowany, zanim nie zostanie zastopowany sam sobór, czyli przyczyna, która go zainicjowała.
By osiągnąć ten cel, konieczny będzie przede wszystkim powrót umysłów do idei, że istnieje absolutna prawda, która może być wyrażana i opisywana przez ostateczne definicje dogmatyczne, niewymagające żadnej dodatkowej hermeneutyki.
Klasyczne formuły dogmatyczne stałej i niezmiennej Tradycji Kościoła, nie będące wyrazem „niekompletnego i sprzecznego” pojmowania Tradycji, dalekie od jej „petryfikowania”, są jedynymi środkami zdolnymi do przekazywania wiary apostolskiej aż do końca czasów. Ω
Tekst za: Hermeneutic of the Hermeneutic of Continuity. Reflections on the implications and final consequences of the hermeneutic of continuity, St. Thomas Aquinas Seminary. Przełożył z języka angielskiego Tomasz Maszczyk.
Przypisy:
- Dla wygody stosujemy wyrażenie „hermeneutyka ciągłości”, ponieważ jest ono najczęściej używane dla określenia stosowanego przez papieża sposobu interpretacji, w odróżnieniu od hermeneutyki „zerwania” czy „braku ciągłości”. Ściśle biorąc, papież mówił o „hermeneutyce reform”.
- Ks. prał. Gwidon Pozzo, sekretarz Papieskiej Komisji Ecclesia Dei, w swym wystąpieniu w Wigratzbad 2 lipca 2010 r. mówił o „ideologii parasoborowej”, która rzekomo „od samego początku przejęła kontrolę nad soborem i całkowicie go zdominowała. Pod tym wyrażeniem nie odnosimy się do niczego, co byłoby zawarte w tekstach soborowych ani co dotyczyłoby intencji jego Ojców, lecz mamy na myśli ogólny schemat interpretacji, w którym umieszczono sobór, a który działał jak coś w rodzaju wewnętrznego uwarunkowania wpływającego na wszystkie przyszłe odczytania dokumentów i wydarzeń. Sobór nie jest tożsamy z tą parasoborową ideologią, ale ukazywanie soboru jako wydarzenia z życia Kościoła, znajdujące również odbicie w sposobie jego relacjonowania w mediach, jest w dużej mierze mistyfikacją. To jest właśnie wspomniana parasoborowa ideologia”. Mamy tu do czynienia z przyznaniem, że wystąpiły poważne problemy [z odczytaniem soboru]; towarzyszy temu jednak całkowite rozgrzeszenie samego soboru.
- Niestety, jedyne istotne odniesienie Jana Pawła II do Tradycji nie stawia jej raczej w pozytywnym świetle. Mamy tu na myśli potępienie Bractwa Św. Piusa X w 1988 r., oskarżanego o to, że pielęgnuje „niepełne i wewnętrznie sprzeczne” rozumienie Tradycji. To potępienie było bez wątpienia bardziej atakiem na tradycyjny punkt widzenia niż ciosem wymierzonym w konkretne osoby. Warto wskazać, że Benedykt XVI rzeczywiście widzi źródło wszystkich posoborowych problemów w zerwaniu z Tradycją, podczas gdy jego poprzednik systematycznie wskazywał jako przyczynę trudności częściowe i niedoskonałe zastosowanie soboru. Z jednej strony był to błąd wynikający przesady, z drugiej – błąd wynikający z braku.
- Autor używa terminu „Kościół posoborowy” w tym samym znaczeniu, w jakim używali go m.in. Paweł VI („Nie chcecie pozostać bezczynnymi i obojętnymi wobec działalności, która Kościół posoborowy podejmuje dla odnowienia siebie”, 29 stycznia 1969 r.) i Jan Paweł II („Należy też przyjąć jako prawdziwe dobrodziejstwo nowe ruchy kościelne, rozkwitające dziś za sprawą Ducha Świętego i ożywiające Kościół posoborowy”, 17 września 1999 r.), mając na myśli nową rzeczywistość religijną, zrodzoną w rezultacie Vaticanum II. Zagadnienie tożsamości tej nowej rzeczywistości z Kościołem katolickim jest kwestią przekraczającą ramy niniejszego opracowania (przyp. red. Zawsze wierni).
- Motu proprio Summorum Pontificum, które miało być zdecydowanym i modelowym przykładem zastosowania hermeneutyki ciągłości w dziedzinie liturgii, w praktyce próbuje dowieść jedności tego, co stare, z tym, co nowe, podkreśla rzekomą kontynuację, wspiera „wzajemne ubogacanie” i wyklucza wszelki retrospektywny osąd jakości reformy liturgicznej. W tym znaczeniu dokument Benedykta XVI nie podaje wprost w wątpliwość zastosowania soboru dokonanego w ramach reformy liturgicznej Pawła VI. Ale jeśli to, co nowe, pozostaje w doskonałej ciągłości z tym, co stare, ukazywanie ich związku nie ma sensu i jest całkiem po prostu zbędne, skoro nowy ryt sam w sobie jest wyrazem ciągłości. A przede wszystkim dlaczego stary ryt nie został w Kościele powszechnym na powrót przyjęty z całą prostotą i naturalnością? – Oto kolejna próba podkreślania ciągłości, która w rzeczywistości została utracona – a tego obecne władze nie chcą przyznać.
- Anatematyzmy, czyli potępienia błędów przeciwnych prawdom wiary, były typowe dla tradycyjnego Magisterium, czy to wykonywanego podczas soborów, czy poza nimi. Potępienia wyrażają wolę Kościoła nauczającego do definiowania doktryny, a w konsekwencji czynienia jej obowiązującą dla wiernych. Nieobecność anatematyzmów w dokumentach Vaticanum II zawsze ukazywano jako znak, że brakuje tam intencji narzucania doktryny, a tym samym jako dowód, że te dokumenty nie są nieomylne. Argument zasadza się na tym, że Kościół nie może określać, co jest prawdą, nie narzucając jej jednocześnie jako coś, w co należy wierzyć.
- Interpretacja autentyczna w sensie teologicznym to interpretacja dokonywana przez osobę sprawującą władzę w Kościele (papieża, biskupa diecezjalnego itd.); autor czyni tu aluzję do innego rozumienia autentyczności (czy może lepiej autentyzmu) – zgodności wypowiedzi z osobistymi odczuciami i przeżyciami (przyp. red. Zawsze wierni).
- Jednym słowem, hermeneutyka ciągłości ma obowiązek zharmonizować elementy, które wyglądają na zdecydowanie niemożliwe do pogodzenia – Tradycję, dokumenty soboru i obecny rozwój ludzkości.
- Tego wyrażenia użył po raz pierwszy kard. Ratzinger 13 lipca 1988 r. w swym wykładzie dla biskupów Chile. Kardynał, komentując „sprawę abp. Lefebvre’a”, przedstawił wówczas analizy i refleksje, w których można rozpoznać ziarna podstawowych zasad hermeneutyki ciągłości.
[Przypisy części pierwszej oraz drugiej zostały połączone - Red. Bibuły]