Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

W Polsce dokonuje się zmiana, nawet dobra. Rząd zgłosił projekt nowelizacji ustawy o IPN, która zakłada kary za kłamstwo „polskie obozy zagłady”. Pierwsza reakcja - egzekwowanie kar będzie trudne, za granicą wręcz niemożliwe. Druga - dlaczego nie karać także za kłamstwo wołyńskie i kłamstwo katyńskie? Wątpliwości wzmaga - kary musiałaby objąć głównie, jak mawiał Stefan Żeromski, krajowych cudzoziemców, a te antypolskie typy, gdy postawi się im zarzut, twierdzić będą, że są ofiarami antysemityzmu. Sprawę dodatkowo skomplikował Prezydent, obiecując w N. Jorku karanie antysemitów. W dodatku obiecał to ludziom nałogowo zajmującym się zniesławianiem Polaków, którzy z fałszowania obrazu Polski zrobili sobie stałe zajęcie, którzy wielokrotnie wypowiedzieli wojnę państwu polskiemu i z niesłabnącym natężeniem tę wojnę prowadzą. I to oni dyktować będą, co kłamstwem jest, a co nie jest. Jeśli dodamy, że ustawa zakłada wyłączenie czynów popełnionych w ramach działalności artystycznej lub naukowej”, to co z niej  zostanie?  Jeśli coś zostanie, to paragraf na tych, którzy walczą z oszczercami, i kara więzienia za okrzyki „Polska dla Polaków”.

Splugawił Polskę, został jej ambasadorem


Widzimy narastającą agresję medialną wobec Polski inspirowaną przez Merkel, przez Putina, przez Applebaum. Wszyscy wiemy, że odpowiedzialni za jej odpieranie są w pierwszym rzędzie polscy dyplomaci. I co z tego? Udało się odwołać, i to po niewytłumaczalnych mękach, jednego za to, że upłynęła mu kadencja i drugiego za to, że chlał śliwowicę. Nasłuchaliśmy się przy tym ględzenia, że nie ma kadr, że funkcja ambasadora wymaga niesamowitych kwalifikacji, że dziennikarze z Czerskiej, członkowie loży B’nai B’rith, apatrydzi z zaciągu Geremka poupychani w ambasadach to „niezastąpieni fachowcy”, kwiat profesjonalizmu i intelektu. Jakie przymioty powinien mieć polski dyplomata? To powinien być ktoś z poczuciem tożsamości narodowej, aby w żadnej sytuacji nie zdradził myślą i czynem. Ktoś znający mentalność sąsiadów, tych ze Wschodu i Zachodu i tych z Jedwabnego. Ktoś, kto będzie odważny, myślał w szerokim horyzoncie czasowym, zręcznie reagował na wydarzenia, cynik udający poczciwca. Zalet tych nigdy nie potrafiono połączyć - albo sprawy powierzaliśmy inteligentnemu poczciwcowi (Skubiszewski), albo pospolitemu głupkowi, albo sukinsynowi (tu, z ostrożności procesowej, bez nazwisk). Dyplomatą powinien być ktoś, kto aksamitnym językiem przekona do naszych racji. U obecnego ministra uderza niepohamowane gadulstwo, wypowiadanie się na każdy temat. To wytwór wojennej szkoły, w sposób zamierzony grubiański, o niewybrednym sposobie przekazywania myśli. No cóż, był wiceministrem u Mellera i Sikorskiego i to był szczyt jego możliwości. A propos, Winston Churchill powiedział kiedyś: „Dyplomata to człowiek, który dwukrotnie się zastanowi zanim nic nie powie”.

MSZ Applebaumów

Polska nie ma szczęścia do ministrów spraw zagranicznych. Przez ostatnie 25 lat było nim kilkanaście osób i, z wyjątkiem jednej, żaden nie był nasz. Krótko mówiąc, równie dobrze mógł nim być Chińczyk. Rok temu, tak ważny dla obrony dobrego imienia Polski resort, oddano w pacht spadkobiercom Sikorskiego; i ciągle jest to MSZ Applebaumów. W lipcu br. MSZ podpisało umowę z Matthew Tyrmandem, jako doradcą ds. pozytywnego wizerunku Polski. Wystarczył list „Wyborczej”, aby w błyskawicznym trybie został odwołany. Dlaczego? A bo dał się poznać jako zdeklarowany wróg Applebaumów, „Wyborczej” i Clintonowej. I lepszego dowodu na to, kogo Waszczykowski jest spadkobiercą nie ma. Przy okazji przyznał się, że politykę kadrową wytycza mu „Wyborcza” i że jeśli gazeta kogoś sobie upatrzy, to nie ma zmiłuj.

Dochodzi do sytuacji kuriozalnych: MSZ prosi o „stanowczy” protest w sprawie kłamstw „polskie obozy” ambasadora, który sam pomagał w ich rozpowszechnianiu i dziwi się, że protest nie odniósł skutku. A propos Schnepfa vel Sznepfa - było rzeczą niesłychaną, żeby ktoś taki przez wiele lat reprezentował majestat Rzeczypospolitej. Zanim został ambasadorem, został zdrajcą stanu, bo przystąpił do B'nai B'rith, organizacji która wypowiedziała wojnę państwu polskiemu. Po incydencie ze Schnepfem mocy nabiera argument - odwoływać natychmiast, zanim wyrządzi większe szkody. Przypomnijmy, gdy opisano powiązania jego rodziców ze stalinowskim aparatem represji, bluzgnął na Facebooku: Fala antysemickich hejtów dotarła za ocean budząc konsternację, a przede wszystkim skutecznie burząc z mozołem budowany przeze mnie wizerunek Polski tolerancyjnej, bez rasizmu i antysemityzmu. Sprawie nie pomógł Waszczykowski, który „wymusił” na Schnepfie wycofanie się z zarzutów. Innymi słowy Sznepf „wycofał się”, w zamian za co polski minister nie wycofał go z Waszyngtonu. I w tym wszystkim najsmutniejsze było to, że Państwo Polskie nie miało swojej ambasady w Waszyngtonie, nie miało nikogo, kto broniłby nas przed oszczerstwami. Po odwołaniu Schnepfa myśleliśmy, że nie ma złego, co by na dobre nie wyszło, że zawsze przed mianowaniem ambasadora rządzący postawią pytanie: czy można od niego oczekiwać obrony polskich interesów, czy nie dojdzie u niego do konfliktu lojalności? Tak się nie stało - ambasadorem RP w Kijowie został Jan Piekło. Rzeczą oczywistą jest, że dyplomacja każdego państwa istnieje po to, aby bronić interesów tego państwa. Jedni czynią to lepiej, drudzy gorzej, ale historia nie notuje przypadku, żeby dyplomacja suwerennego państwa polegała na działaniu przeciwko interesom tego państwa, na oskarżaniu jego obywateli o antysemityzm, a nawet o zbrodnie. Przykładem był Schnepf. Dziś jest nim ambasador w Kijowie, dla którego wymordowanie dwustu tysięcy Polaków to epizod”.

Penalizacja „polskich obozów” będzie pozorowana, jeśli przed sądem nie stanie Jan Piekło, jeśli nie będzie jej towarzyszyć penalizacja „kłamstwa wołyńskiego”. Przypomnijmy - dla „Dziennika Polskiego” powiedział: „Zdarzył się epizod bratobójczej walki między Ukraińcami a Polakami, ale to tylko część historii UPA (...) w II RP Ukraińcy byli obywatelami trzeciej lub czwartej kategorii, niszczono ukraińską kulturę i na siłę ich polonizowano”. Czyli ukraiński mużyk miał powód i prawo nabić na sztachetę polskie niemowlę, bo nie pozwolono mu zawodzić chachłackich pieśni w Operze Lwowskiej. Piekło ze swymi poglądami nie forsuje nad Dnieprem polskiej narracji. Ale i nie musi, bo jego pryncypał Waszczykowski też się jej wyparł. I ze smutkiem trzeba powiedzieć - ci dwaj osobnicy w jednej drużynie z obozem „dobrej zmiany” nie grają. Tak jak poprzednie rządy miały świra na punkcie „pedagogiki wstydu”, tak obecny ma bzika na punkcie Ukrainy. Nasz Prezydent wspólnie z ich Poroszenką wysunął pomysł, by „wskazać i uhonorować Polaków, którzy ratowali Ukraińców, Ukraińców, którzy pomagali Polakom w czasach, kiedy dokonywano strasznych zbrodni”. Rafał  Ziemkiewicz trafnie wychwycił zastosowaną kolejność i bezosobowe dokonywano”. Czyli, że zbrodnie dotknęły bardziej Ukraińców, których Polacy musieli ratować, i że krzywdy są wzajemne, co od lat rozpowszechnia propaganda banderowska. Absurdalność inicjatywy negliżuje porównanie: To tak jakby Niemcy zaproponowali wspólne uczczenie Żydów, którzy podczas Holokaustu ratowali Niemców, i Niemców, którzy pomagali Żydom.

Terapia made in Polin

Grupa najbardziej prestiżowych historyków holocaustu ostro skrytykowała oficjalne działania mające na celu pomniejszenie lub negację roli Polaków w mordowaniu Żydów podczas i po II wojnie” - doniosły media. Cios przyszedł z Centrum Badań nad Holocaustem PAN (przez prof. B.Wolniewicza nazwanym „centralną wytwórnią antypolskich oszczerstw”). „Prawo to zastraszy dziennikarzy i historyków, i zniechęci do zajmowania się udziałem Polaków w mordowaniu Żydów – tak powiedział Jacek Leociak, szef Centrum literatury holocaustu PAN, finansowanego w stu procentach przez państwo (podobnie jak kilkanaście uniwersyteckich katedr holocaustu). Leociak kryminalizacji podlegać nie będzie, bo ustawa nie obejmuje czynów popełnionych w ramach działalności naukowej”. Jeszcze trudniej będzie stawić przed sąd wyróżnionych polskimi orderami. Weźmy przypadek Grossa i dziwną, a nawet szokującą sprawę - w styczniu Prezydent zwrócił się do MSZ o opinię ws. petycji obywatelskiej żądającej odebrania Grossowi polskiego orderu. Pomińmy, że decyzję powinien był podjąć sam, a nie asekurować się MSZ - minęło 10 miesiący, a Waszczykowski opinii nie wydał. Gross natomiast ponownie boleśnie ugodził, na łamach „Die Welt”: „w czasie wojny z  rąk Polaków zginęło więcej Żydów niż Niemców”.

Co prawda Lex retro non agit, tym niemniej przedawnienie nie powinno objąć Leszka Millera za obelżywe słowa w Tel Awiwie: Polska to dziwny kraj, gdzie antysemityzm bez Żydów (...) nacjonalistyczna prawica wsącza jad rasizmu i szowinizmu (...) ludzie zrównują swastykę z gwiazdą Dawida. Przesłuchać powinno się też Wałęsę, który na spotkaniu z nowojorskimi biznesmenami” lżył: jedźcie do Polski zakładać biznesy, bo tylko na głupocie Polaków można zarobić pieniądze. Osądzić (przynajmniej zaocznie) trzeba Radka Sikorskiego, który gorliwie uczestniczył w licytacji lumpendyplomatów, kto kogo przebije w opluwaniu Polski. Odznaką honorową „Bene Merito” za działalność wzmacniającą pozycję Polski na arenie międzynarodowej odznaczył prezesa ukraińskiego IPN, tuż po tym gdy rozpoczął program ustanawiania świętami narodowymi rocznic zwycięstw UPA nad okupantem polskim”. Kryminalizacja objąć powinna organizatorów obchodów rocznic tzw. pogromu kieleckiego, i to ze wszystkich rządów. Bo są klasycznym przykładem kalania własnego gniazda, stwarzania wymarzonej okazji i sposobności do mówienia o „polskich obozach”. Świadczą o tym odgłosy prasy niemieckiej, stawiające znak równości między zbrodniami niemieckimi i „pogromem”: w pogromie ginęli Żydzi, którzy uniknęli śmierci w hitlerowskich obozach zagłady (...) o okrucieństwach popełnionych przez Niemców powiedziano już wszystko - teraz przyjrzyjmy się, jak podczas tej wojny i tuż po niej zachowywali się Polacy.

A co z żurnalistami? „Polska rajem nazistów” - reklamowała nasz kraj na pierwszej stronie, tuż przed wakacjami, „Gazeta Wyborcza”. Wcześniej publikowała na bieżąco zaktualizowaną mapę polskiej nienawiści, kolejne regiony i niebezpieczne miejsca, opanowane przez ksenofobów. Po lekturze czytelnik wyciągał wniosek, że na wakacje do Polski może przyjechać bez obaw tylko neonazista lub wnuk Hansa Franka. Gazeta udowodniła przy okazji, że rację ma niemiecki historyk Sebastian Haffner, który dowodził, że Hitler nauczył się antysemityzmu od Słowian, bo w kulturalnych Niemczech coś takiego było nie do pomyślenia. A co z fałszującymi historię funkcjonariuszami państwa? Podczas obchodów rocznicy pierwszego transportu polskich więźniów politycznych do KL Auschwitz, 14 czerwca po raz pierwszy nie odprawiono mszy świętej na dziedzińcu przed blokiem XI – zakazem dyrektora Muzeum Piotra Cywińskiego. Nie odegrano też hymnu pod Ścianą Śmierci, gdzie w głównej mierze rozstrzeliwani byli Polacy. Polskie ofiary po raz kolejny przegrały z żydowskimi. A propos dyrektora - czy nie warto dokonać inwentaryzacji anty-Polaków i instytucji antypolskich; wzorem listy Macierewicza stworzyć swoistą listę Glińskiego” z nazwiskami szkodników, i na jej podstawie lustrować kandydatów do zarządów mediów publicznych, rad naukowych i muzeów? Bez takiej listy, oficerowie V Kolumny ulokowani w instytucjach państwa z wielką swobodą i skutecznością wykonują swe zadania; antypolskie łachudry, niewiele lepsze od Grossa wręcz jawnie działają.

Terapia made in Poland

Pedagogika wstydu to sposób wprowadzania Polaków w stan skundlenia. Zaczęło się od Bartoszewskiego, dla którego Polska to „panna stara, brzydka i bez posagu”. Polacy mają się wstydzić za Powstanie Warszawskie, bo powstańcy wybijali resztki Żydów z getta; za Żołnierzy Wyklętych, bo zabijali ubeków. Dziś narrację o „polskich obozach” wypiera narracja o „polskich faszystach”. Tymczasem, jeśli w Polsce antysemityzm występuje to jest zjawiskiem marginalnym i ma związek z traumą Polaków po zbrodniach „żydokomuny”. Nawiasem mówiąc, pedagogika wstydu stosowana jest na Polakach od roku 1989, bo PZPR można zarzucić wiele, ale nie pomysłu na wzbudzania w Polakach poczucia winy za niepopełnione zbrodnie. Na dziś wobec Polski obowiązuje wykładnia: Polacy nieustannie powinni rozliczać się z pogromów i z tego jak bardzo są spaczeni antysemityzmem; czasem coś wycierpieli z cudzych rąk, ale zasłużenie, bo są faszystami. Wg Zolla „faszystowskie elementy już występują w naszym życiu publicznym”. Michnik porównał sytuację do atmosfery w III Rzeszy. Dla Hartmana PiS to „odrażający klerykalno-nacjonalistyczny reżim”, a Stowarzyszenie Iustitia wygarnęło na Twitterze: „Kaczyński przypomina Führera”. Pojawia się pytanie, jak bronić Polski i jej wizerunku? Może odpłacając pięknym za nadobne? Może przypominając, że w 1915 nie identyfikowali się z Polską i współpracowali z zaborcą, że w 1918 r. zażądali od Polaków połowy terytorium odzyskanego kraju, utworzenia autonomicznych żydowskich prowincji, że po wybuchu wojny mówili - wojna jest polskim, a nie żydowskim interesem, że witali wkraczających do Polski Sowietów, że pomagali przy wywózce Polaków do syberyjskich łagrów? A może przypominając ich udziału w stalinizacji Polski i zbrodni na polskich patriotach, tortur żydowskich śledczych i wyroków śmierci żydowskich sędziów?

W rok po wyborach parlamentarnych jest okazja do podsumowań. Niestety smutnych. Obrona dobrego imienia Polski jest mało skuteczna, mało stanowcza i niekonsekwentna. Wierzyliśmy, że ludzie spod znaku PiS podejmą walkę z hochsztaplerami, że są alternatywą dla antypolskiej hałastry pustoszącej nasz kraj. Po roku rządów wiara słabnie. Zmiany w kodeksie karnym nie wystarczą. Brakuje odwagi. Nie biorą za mordę szubrawców, nie podają ich nazwisk. Podtrzymują mezalians z apatrydami, wchodzą w układy z antypolską hołotą, robią ukłony tym, którzy na PiS nie głosowali i nigdy nie zagłosują. Pomóc może silna presja na rządzących, na Sejm, aby radykalnie zmienili MSZ, stworzyli polskie media, obalili hierarchię ustaloną przez Michnika i wstrzymali kolportaż materiałów propagandowych Wyborczej”. Aby przestali finansować „Pokłosie”, a dali pieniądze na „Wołyń”, aby  promowali „Sto kłamstw Grossa” prof. J. R. Nowaka, a nie „Księgi Jakubowe”. I wreszcie, aby 6 milionów dali na portal Reduta Dobrego Imienia, a nie redaktorowi Tomaszowi Sakiewce na portal o żubrach.

 

 

Krzysztof Baliński

Tekst ukazał się w "Warszawskiej Gazecie"


Zobacz jeszcze:
A ORDER CIĄGLE PIERŚ GROSSA ZDOBI