Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Był tytanem pracy i modlitwy, który w imię Niepokalanej nadal dokonuje rzeczy niemożliwych.Ojciec Maksymilian bardziej jest doceniany w Japonii i we Włoszech, niż w Polsce. Myślę, że zasługuje na dobry film, dzięki któremu widzowie dowiedzą się o nim więcej - mówi Michał Kondrat

Dziś wspomnienie św. Maksymiliana Marii Kolbego, założyciela Niepokalanowa, więźnia Auschwitz, który oddał życie za współwięźnia. Jesienią przyszłego roku na ekrany kin wejdzie dokumentalno-fabularny film, przedstawiający życie i niezwykłą siłę modlitwy tego świętego. Kilka tygodni temu rozpoczęły się zdjęcia w Oświęcimiu.

Jego twórca Michał Kondrat myślał o tym obrazie od dawna. W swoich zamiarach upewnił się po tym, jak podczas kręcenia poprzednich filmów: "Jak pokonać szatana" oraz "Matteo" usłyszał o niezwykłej historii okularów o. Kolbe. Podczas egzorcyzmów prowadzonych przez o. Cipriano de Meo, ucznia o. Pio i prezesa Międzynarodowego Stowarzyszenia Egzorcystów, na oczach ponad dwudziestu świadków, w ręce osoby opętanej zmaterializowały się okulary św. Maksymiliana. Wcześniej święty w cudowny sposób zapowiedział o. de Meo otrzymanie relikwii. Skąd wiadomo, że to prawdziwe relikwie, a nie oszustwo złego?

- Najpierw sprawdzano wiek i kształt okularów i kiedy okazało się, że są one zgodne, o. Cipriano postanowił użyć ich podczas jednego z egzorcyzmów - mówi Michał Kondrat. - Przyłożył je do osoby dręczonej, przywołując w myślach wstawiennictwo św. Maksymiliana Kolbe. Wówczas demon w przeraźliwy sposób zaczął krzyczeć przez tę osobę: „Zabierz je, one mnie palą, dłużej tego nie wytrzymam”, po czym osoba w spektakularny sposób została uwolniona. Od tej pory o. Cipriano utwierdził się w przekonaniu, że okulary są prawdziwymi relikwiami o. Kolbe i często używa ich podczas egzorcyzmów. Mówił mi, że ma nadzieję przekazać je kiedyś do Niepokalanowa.

Michał Kondrat chce przybliżyć Polakom postać świętego założyciela Niepokalanowa, który bardziej znany jest w Japonii czy Włoszech niż w swojej ojczyźnie. Bo też była to wyjątkowa osobowość.

- Już w szkole średniej wyróżniał się niezwykłymi zdolnościami np. konstruując teletekst - mówi Kondrat. - Niezwykłe jest, że w szczerym polu wybudował  Niepokalanów - największy na świecie klasztor. Zainstalował w nim telegraf, co było o tyle niesamowite, że w ówczesnej Polsce oprócz klasztoru dysponowała nim tylko Poczta Polska. Jego charyzma sprawiła, że 700 chłopaków zdecydowało się zostawić swoje dotychczasowe życie i wstąpić do zakonu!  A kiedy wyjechał na misje do Japonii, już po miesiącu wydał po japońsku duży nakład „Rycerza Niepokalanej”, mimo że nie znał tego języka. W Nagasaki założył klasztor i Małe Seminarium Duchowne. * W planach miał jeszcze misje ewangelizacyjne w Indiach, chciał wybudować lotnisko w Niepokalanowie, ale nie zdążył… W Oświęcimiu w heroiczny sposób zdecydował się oddać życie w zamian za życie ojca rodziny - Franciszka Gajowniczka. 

Film powstaje ze środków społecznych. Koszt jego realizacji to ok. 700 tys. zł. Osoby, które chciałyby wesprzeć dzieło mogą więcej szczegółów znaleźć na stronie Fundacji Filmowej imienia św. Maksymiliana Kolbe: www.kolbe.org.pl.

Wywiad z reżyserem filmu Michałem Kondratem można będzie przeczytać w warszawskiej edycji 34. numeru "Gościa Niedzielnego".




75. rocznica aresztowania o. Kolbego

Joanna Jureczko-Wilk

Francuski pisarz katolicki Philippe Maxence w książce „Maksymilian Kolbe. Kapłan, dziennikarz, męczennik” wspomina, że już dzień przed aresztowaniem o. Kolbe, jakby przeczuwając bieg wydarzeń, długo rozmawiał ze współbraćmi, zjadł z nimi ostatni wspólny posiłek, a w nocy modlił się w celi i był ubrany w odświętny habit.

17 lutego ok. 9 rano do klasztoru dwoma samochodami przyjechali esesmani. Ojciec Kolbe wyszedł im naprzeciw.

Niemcy zarzucili przełożonemu klasztoru, że prowadzi nielegalne seminarium duchowne. Franciszkanin zaprzeczył. O. Kolbe został aresztowany wraz z czterema braćmi i osadzony na Pawiaku. Do klasztoru w Niepokalanowie już nie wrócił. Z więzienia w Warszawie został przetransportowany do Auschwitz. Zmarł w bunkrze głodowym oddając życie za współwięźnia. 

W rocznicę aresztowania o. Kolbego, 17 lutego w Muzeum Więzienia Pawiak (ul. Dzielna 24/26) w Warszawie o godz. 10 o. dr Roman Soczewka OFM Conv z Niepokalanowa wygłosi prelekcję na temat męczennika. W tym samym czasie do niepokalanowskiego klasztoru zjadą delegaci Związku Gmin Związanych z Życiem św. Maksymiliana, a o godz. 18 w bazylice w Niepokalanowie Mszę św, odprawi kard. Kazimierz Nycz. 

Joanna Jureczko-Wilk /Foto Gość Naturalnej wielkości zdjęcie o. Kolbego to jedyna pamiątka po nim, jaką można zobaczyć w warszawskim Muzeum Więzienia „Pawiak”.
Rajmund Kolbe urodził się 8 stycznia 1894 r. w Zduńskiej Woli. Do zakonu franciszkanów wstąpił w 1910 r., przyjmując imię Maksymilian Maria. W Rzymie ukończył studia wyższe z podwójnym dyplomem doktorskim i w 1918 r. przyjął święcenia kapłańskie.

Jeszcze przed święceniami, w 1917 r. założył Pobożny Związek Rycerstwa Niepokalanej, którego celem do tej pory jest nawracanie i uświęcenia ludzi pod opieką i z pomocą Niepokalanej Dziewicy Maryi.

Po powrocie do Polski rozwijał apostolstwo maryjne, m.in. wydając miesięcznik "Rycerz Niepokalanej". W 1927 r. założył klasztor w Niepokalanowie. Jego odpowiednik stworzył na misjach w Japonii, w latach 1930-36.

Po powrocie do Polski rozwinął wydawnictwo, doprowadził "Rycerza Niepokalanej" do milionowego nakładu, uruchomił radiostację, a Niepokalanów stał się największym klasztorem katolickim na świecie, liczącym ponad 800 zakonników.

Na początku wojny Niemcy aresztowali o. Kolbego wraz z innymi franciszkanami. Umieścili ich w obozie w Amtlitz, a potem w Ostrzeszowie. Po zwolnieniu 8 grudnia 1939 r., o Kolbe ze współbraćmi zorganizowali w Niepokalanowie wielką akcję charytatywną na rzecz inwalidów wojennych i wysiedlonej ludności.

Za: http://warszawa.gosc.pl/doc/2980476.75-lat-temu-gestapo-aresztowalo-o-Kolbego

Za: http://warszawa.gosc.pl/doc/2641028.Okulary-o-Kolbego

 

* (Dlaczego wybrano Nagasaki?

Atak na Nagasaki z militarnego i psychologicznego punktu widzenia nie miał sensu. Jednak ze względu na specyfikę tego miejsca podejrzewano, że miasto to umieszczono na liście celów z pełną premedytacją. Specyfika Nagasaki i okolic polegała na tym, że w czasie wojny mieszkała tam znaczna liczba katolików. Trudno dzisiaj powiedzieć, czy ci, którzy umieszczali Nagasaki na liście celów, świadomie dążyli w ten sposób do zagłady wspólnoty katolickiej w Japonii. Jeśli nawet, to nie ma niezbitych dowodów na poparcie tej hipotezy. Faktem jest, że 9 sierpnia ofiarą bomby atomowej miała paść Kokura. Jednak panujące tego dnia nad miastem całkowite zachmurzenie sprawiło, że samolot z bombą na pokładzie skierował się nad Nagasaki. Także i tutaj pogoda była nienajlepsza. Z powodu złej widoczności nie trafiono w centrum miasta, dzięki czemu liczba ofiar była o wiele mniejsza niż w Hiroszimie - przyp red. WsP)
czytaj więcej:
http://www.patriota.pl



Nie jesteśmy w stanie zweryfikować prawdziwości i potwierdzić faktów z poniższego artykułu
jednak
Redakcja wsercupolska.org nie zawsze zgadza się z wieloma poglądami i tezami, ale publikujemy teksty, które uważamy za ważne lub ciekawe. Pozostawiamy więc ocenę naszym czytelnikom...

Cudowne ocalenia po wybuchu bomby atomowej (Hiroszima, Nagasaki)


    6 sierpnia 1945 roku zrzucono na Hiroszimę i Nagasaki bomby atomowe. Piloci, którzy to uczynili, byli w tym celu szkoleni przez 6 miesięcy, aby śmiercionośne bomby trafiły w ściśle określone miejsca.




    O godzinie 8:16 Hiroszimę dosięgła zagłada...
Na wysokości 565 m nad miastem eksplodowała bomba o wdzięcznej nazwie "Little Boy". Z oślepiającym błyskiem pojawiła się ognista kula, która błyskawicznie powiększyła objętość – w ciągu sekundy jej średnica wynosiła już 280 metrów. Piekielna temperatura sięgająca 300 000 stopni Celsjusza stopiła wszystko w promieniu 300-400 m – w tym także wszystkich ludzi, którzy się znajdowali blisko centrum wybuchu. W odległości kilometra ciała ludzkie paliły się żywym ogniem. Nawet ci, którzy znajdowali się 3,5 kilometra od miejsca eksplozji, doznali dotkliwych oparzeń.

    Później pojawiła się fala uderzeniowa. Gnając z prędkością 800 do 1500 km/h, zmiatała wszystko na swej drodze, zrównując z ziemią każdy budynek w promieniu dwóch, trzech kilometrów. Trzynaście kilometrów kwadratowych zabudowy po prostu zniknęło. Po pewnym czasie na konające miasto spadł ciężki, czarny, radioaktywny deszcz. Gigantyczny grzyb dymu i pyłu uniósł się na wysokość piętnastu kilometrów i był długo widoczny jeszcze z odległości sześciuset kilometrów od miejsca eksplozji.




    Bomba atomowa, która spadła na Hiroszimę, miała siłę dwudziestu kiloton, a więc 20 000 ton trotylu. W jednej chwili zabiła 78 000 ludzi. Blisko 40 000 ludzi doznało ciężkich ran. Najgorsze jednak były późniejsze skutki atomowego uderzenia. W ciągu pięciu lat na chorobę popromienną zmarło w samej Hiroszimie około ćwierć miliona osób, w tym do grudnia 1945 roku około sześćdziesięciu tysięcy. Wielu ludzi, z trwałymi oparzeniami i mocno napromieniowanych, zmarło jeszcze później. Wszyscy mieszkańcy Hiroszimy oraz Nagasaki, którzy zostali dotknięci potwornymi skutkami wybuchu bomb atomowych, nazwani zostali „Hibakusha”.

- - - -

Czy jednak faktycznie wszystko zostało zrównane z ziemią? I czy tej tragedii można było uniknąć?

    Na sześć miesięcy przed atomowym atakiem lotnictwa USA w Hiroszimie i Nagasaki pojawiło się dwóch mistyków, którzy trzem milionom katolików głosili konieczność nawrócenia, odmawiania Różańca i pokuty jako jedynego ratunku przed czekającymi dniami nieszczęść. Nawoływali oni japońskich katolików, aby przygotowali się, żyli w stanie Łaski Uświęcającej, często przyjmowali Sakramenty Święte, nosili sakramentalia, byli ostrożni z kim obcują, a w swoich domach trzymali poświęconą wodę i świecę (gromnicę) i odmawiali codziennie Różaniec (przynajmniej jedna część).

    Po atomowym ataku okazało się, że:

- w Hiroszimie bomba została zrzucona o 5 mil od zaplanowanego celu i wylądowała w samym centrum społeczności katolickiej;

- w Nagasaki bomba zboczyła o 3,5 mili od zaplanowanego celu, którym było miejsce zamieszkania tamtejszych katolików.




    W obydwu miastach wszystko zostało zrównane z ziemią - tak, jakby samo słońce spadło na ziemię i wszystko się spaliło. Jednak - jak się okazało - nie wszystko!

    W obydwu miastach ocalało po jednym budynku.
W jednym było 12 osób, a w drugim 18 i pozostali nietknięci. Otaczające dom podwórka i trawa były również nietknięte. Przed domem na ganku w Hiroszimie był kot, a poza domem ogródek z pomidorami i winogronami. Nic nie zostało zniszczone, ani potłuczonej szyby, ani potłuczonej dachówki!




    Specjaliści Armii Stanów Zjednoczonych przez kilka miesięcy obserwowali ten niezwykły fenomen i próbowali zrozumieć, w jaki sposób oba domy wraz z ich mieszkańcami i otaczającym je dobytkiem mogły ocaleć. W końcu doszli do przekonania, że nie było tam niczego, co po ludzku mogłoby ocalić te domy przed zburzeniem. Stwierdzili, że to musiała zadziałać siła nadprzyrodzona.




    Uratowani opowiadali, że w nocy poprzedzającej atak bombowy usłyszeli pukanie do drzwi. Ukazał się im Anioł, który powiedział: "Chodźcie ze mną".

    Zabrał ich do bezpiecznego domu, w którym była rodzina wierna wezwaniom Matki Bożej i wypełniała jej polecenia codziennie, przez 6 miesięcy odmawiając Różaniec.

    Do dziś wszyscy ocaleni żyją. Jeden z nich, ksiądz Hubert Schiffer (jezuita)*, powiedział, że od tego czasu setki ekspertów i badaczy studiowało, czym mógłby się różnić ów ocalały dom od kompletnie zburzonych. Ks. Schiffler podkreślił, że dom ten różnił się od pozostałych jednym: w tym domu posłuchano wezwań Matki Bożej do codziennego odmawiania Różańca! A oto więcej szczegółów:

- - - -

    Rankiem, 6 sierpnia 1945 r., po odprawionej Mszy Św. ojciec Schiffer * właśnie zabierał się do śniadania. Kiedy zanurzył łyżeczkę w świeżej połówce grejpfruta, coś nagle błysnęło. Początkowo duchowny pomyślał, że pewnie eksplodował tankowiec w porcie. W końcu Hiroszima była głównym portem, w którym japońskie łodzie podwodne uzupełniały paliwo. Potem, jak powiedział ojciec Schiffer: "Nagle potężna eksplozja wstrząsnęła powietrzem. Niewidzialna siła uniosła mnie w górę, wstrząsała mną, rzucała, wirowała niczym liściem podczas jesiennej zawieruchy."

    Gdy ojciec znalazł się na ziemi i otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że wokół jego domu nie ma nic. Wszystko zostało zniszczone. Tymczasem on miał zaledwie niewielkie zadrapania z tyłu szyi.

    Nieliczna wspólnota, licząca ośmiu jezuitów, do której należał ojciec Schiffer, mieszkała w domu blisko kościoła parafialnego, oddalonego jedynie o osiem budynków od centrum wybuchu. W tym czasie, kiedy Hiroszima była pustoszona przez bombę atomową, wszyscy jezuici zdołali uciec nietknięci, podczas gdy każda inna osoba znajdująca się w odległości do półtora kilometra od centrum wybuchu natychmiast umierała.

    Dom, w którym mieszkali katoliccy duchowni, stał na swoim miejscu, podczas gdy wszystkie inne budynki rozpadły się niczym domki z kart.

    W czasie, kiedy to się zdarzyło, ojciec Schiffer miał 30 lat. Ten jezuita nie tylko przeżył, ale cieszył się również dobrym zdrowiem przez następne 33 lata.

    W jaki sposób kapłan i pozostali misjonarze mogli przeżyć wybuch atomowy, który spowodował śmierć wszystkich innych w promilu dziesięciu kilometrów od epicentrum wybuchu, a katoliccy duchowni byli oddaleni od niego zaledwie o jeden kilometr? Jest to absolutnie niewytłumaczalne z naukowego punktu widzenia.

    Interesującym faktem może się okazać to, że ta grupa była szczególnie oddana przesłaniu fatimskiemu. Jezuici "żyli" nim. Codziennie odmawiali różaniec i czynili pokutę.

    Co ciekawe, historia powtórzyła się kilka dni później w Nagasaki, drugim japońskim mieście dotkniętym wybuchem bomby atomowej. Zarówno w Hiroszimie, jak i Nagasaki jedynymi, którzy ocaleli, byli duchowni katoliccy. Jeszcze więcej budynków zostało zniszczonych. Jednak w obu przypadkach ocalały prawie nietknięte domy misjonarzy.

    Wszyscy inni znajdujący się w odległości trzy razy większej od miejsca wybuchu, aniżeli ci duchowni, zginęli natychmiast. Według praw fizyki jezuici - nawet jeśli udało im się jakimś cudem przeżyć - powinni byli zginąć w ciągu kilku minut w następstwie promieniowania. Tymczasem tak się nie stało...

    Po kapitulacji Japończyków amerykańscy lekarze powiedzieli ojcu Schifferowi, że jego ciało wkrótce zacznie się rozkładać w następstwie promieniowania. Ku wielkiemu zdziwieniu medyków ciało ojca Huberta nie tylko nie zaczęło się psuć, ale przez 33 lata nie wykazywało najmniejszych oznak napromieniowania ani żadnych innych skutków ubocznych spowodowanych wybuchem bomby jądrowej.

    Naukowcy przebadali grupę jezuitów 200 razy w ciągu następnych 30 lat i nie stwierdzili u nich nigdy żadnych skutków ubocznych.

    Czy mógł to być szczęśliwy traf? Czy konstruktorzy bomby mogli ją tak zbudować, aby nie zabijała amerykańskich obywateli? Nie ma takiej możliwości, by bomba atomowa skonstruowana z uranu 235 pozostawiła nietknięty niewielki obszar, podczas gdy wszystko dookoła znikało z powierzchni ziemi.

    Jezuici doskonale zdawali sobie sprawę z tego, kto był "sprawcą" tego cudu. Mówili: "Jesteśmy przekonani, że przeżyliśmy, ponieważ żyliśmy przesłaniem fatimskim. Żyliśmy i codziennie głośno odmawialiśmy różaniec w naszym domu."

    Ojciec Schiffer był przekonany, że ocalał dzięki opiece Matki Bożej, która uchroniła go od wszystkich negatywnych konsekwencji wybuchu bomby atomowej.*

    Świeccy naukowcy nie dają wiary tym tłumaczeniom. Są przekonani, że musi istnieć jakieś inne "prawdziwe" wyjaśnienie tej zagadki. Tymczasem minęło ponad 60 lat od zdarzenia i do tej pory nie są w stanie wytłumaczyć tego zjawiska.

    Z naukowego punktu widzenia to, co się przytrafiło tym jezuitom w Hiroszimie, wciąż przekracza wszelkie prawa fizyki. Trzeba przyznać, że musiała tam być obecna inna siła, której moc była w stanie przemienić energię i materię tak, by były one znośne dla ludzi. A to już przekracza nasze wyobrażenie.

    Dr Stephen Rinehart z Departamentu Obrony USA, ceniony na całym świecie ekspert w dziedzinie wybuchów jądrowych, tak to skomentował:

"Błyskawiczna kalkulacja pokazuje, że w odległości jednego kilometra od wybuchu dominuje temperatura od 2500-3000 stopni Celsjusza, a fala ciepła uderza z prędkością dźwięku napierając z ciśnieniem większym niż 600 psi (1 psi to około 69 hektopaskali). Jeśli jezuici znajdujący się w obrębie jednego kilometra od epicentrum wybuchu byli poza plazmą bomby atomowej, ich siedziba powinna być ponad wszelką wątpliwość zniszczona. Konstrukcje żelbetowe, jak i z cegły - z których zwykle zbudowane są centra handlowe - ulegają zniszczeniu w wyniku nacisku 3 psi. Takie ciśnienie powoduje uszkodzenie słuchu i wypadanie okien. Przy 10 psi uszkodzeniu ulegają płuca oraz serce. Z kolei ciśnienie rzędu 20 psi rozsadza kończyny. Głowa eksploduje przy ciśnieniu 40 psi i takiego naporu ciśnienia nikt nie jest w stanie przeżyć, gdyż czaszka zostaje zwyczajnie rozsadzona. Wszystkie bawełniane ubrania zapalają się w temperaturze około 200 stopni Celsjusza, a płuca wyparowują w ciągu minuty od wciągnięcia tak gorącego powietrza. W takich warunkach nie jest możliwe, aby ktokolwiek przeżył. Nikt nie powinien zostać przy życiu w odległości jednego kilometra. Ani w odległości dziesięć razy większej - dziesięć do piętnastu kilometrów od epicentrum wybuchu. Widziałem, jak rozpadały się ceglane ściany szkoły podstawowej. Sądzę, że zaledwie kilka osób, które nie uległy całkowitemu spaleniu, przeżyło. Ale umarły one w ciągu następnych piętnastu lat z powodu raka. Rekonesans zdjęć panoramicznego widoku z epicentrum wybuchu, gdzie znajdował się kiedyś szpital Shima Hospital, w pobliżu domu jezuitów, ujawnił, że pozostały dwa budynki nietknięte. Sądzę nawet, że w budynkach widoczne były okna. Jednym z nich był kościół oddalony kilkaset metrów od pierwszego budynku, którego ściany wciąż stały, jedynie zniknął dach. Departament Obrony nigdy oficjalnie nie skomentował tego wydarzenia i przypuszczam, że to było sklasyfikowane, ale nigdy nieporuszane w literaturze przedmiotu. Sądzę, że jest możliwe, iż jezuici zostali poproszeni o to, aby nigdy nie wypowiadali się na ten temat."

    Dla Boga, który stworzył materię i energię, to kwestia woli. Działanie praw, które rządzą tymi zjawiskami, zostało zwyczajnie zawieszone.

    To, co się stało w Hiroszimie i Nagasaki, przytrafiło się także w dawnych czasach wiernym sługom Boga: Szadrakowi, Meszakowi i Abed-Nedze, o czym mówi Księga Daniela [3, 19-24]:

"Na to wpadł Nabuchodonozor w gniew, a wyraz jego twarzy zmienił się w stosunku do Szadraka, Meszaka i Abed-Nega. Wydał rozkaz, by rozpalono piec siedem razy bardziej, niż było trzeba. Mężom zaś najsilniejszym spośród swego wojska polecił związać Szadraka, Meszaka i Abed-Nega i wrzucić ich do rozpalonego pieca. Związano więc tych mężów w ich płaszczach, obuwiu, tiarach i ubraniach, i wrzucono do rozpalonego pieca. Ponieważ rozkaz króla był stanowczy, a piec nadmiernie rozpalony, płomień ognia zabił tych mężów, którzy wrzucili Szadraka, Meszaka i Abed-Nega. Trzej zaś mężowie, Szadrak, Meszak, Abed-Nega, wpadli związani do środka rozpalonego pieca. I chodzili wśród płomieni wychwalając Boga i błogosławiąc Pana."


Cud w katedrze?

    Katedra w Hiroszimie została całkowicie zniszczona z wyjątkiem figur: Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi, które pozostały nietknięte. Poniżej zdjęcie jedynego, cudownie uratowanego kawałka katedry, na którym widoczne są ocalałe figury:




Źródło: http://www.companysj.com/v231/august6.htm; www.konflikty.pl; www.rosary.katolik.pl; www.rozancowe-karty.com.pl.

Za: http://www.tajemnicamilosci.pl/cudowne-zjawiska/cudowne-ocalenia-po-wybuchu-bomby-atomowej-hiroszima-nagasaki.html

 * https://en.wikipedia.org/wiki/Hubert_Schiffer

Father Hubert Schiffer (1915 – March 27, 1982[1]) was one of eight German Jesuits who survived the nuclear bomb "Little Boy" dropped on Hiroshima. He was only eight blocks away from ground zero when the explosion occurred. Some Catholics believe the survival of the priests to have been a miracle. The group of Jesuits survived not only the explosion, but also the effects of the radiation (the doctors were amazed they did not present any radiation illness).[citation needed] Skeptics counter that while people inside Nagasaki's Urakami Cathedral were afforded no special protection, there were non-Catholic survivors even closer to the center of the blast in Hiroshima. Eiko Taoka and nine other people survived in a streetcar which was 750 meters from ground zero.[2] One survivor, Akiko Takakura, was in a bank 300 meters away from the blast.[2] Eizo Nomura survived just 170 meters away from the blast, in the basement of the Hiroshima Prefecture Fuel Rationing Union.[3]