Ocena użytkowników: 1 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Subotnik Ziemkiewicza

Kilka miesięcy temu (dokładnie: 16.10.2010) zamieściłem w „Plusie Minusie” artykuł zatytułowany „Życie w kłamstwie”.

Podaję tam przykłady licznych manipulacji i zupełnie bezczelnych kłamstw „Gazety Wyborczej”, z konkretnymi przykładami i cytatami. Ograniczona objętość tekstu sprawiła, że ograniczyłem się tylko do kilku przykładów, po jakie sposoby propagandowego oddziaływania na opinię publiczną potrafi ona sięgać.

Adam Michnik, znany z obyczaju reagowania na negatywne opinie o nim pozwami sądowymi, jakoś nie znalazł podstaw do procesowania się o tekst, z którego jasno wynika, iż praca, której jako redaktor naczelny przywodzi, nic nie ma wspólnego z dziennikarstwem, i przypomina raczej trudy peerelowskiego aparatu propagandy, które towarzysz Maciej Szczepański definiował jako „codzienne wbijanie miliona gwoździ w milion desek”. Choć w tekście mowa jasno, że „Wyborcza” w swych kampaniach, czy to obliczonych na uzyskanie społecznego przyzwolenia dla wątpliwych działań władzy, czy na pozbawienie kogoś czci i dobrego imienia tudzież pozbawienie go publicznej funkcji bez skrupułów sięga po kłamstwo i przeinaczania faktów, mecenas Rogowski nie przysłał mi żadnego pozwu ani nawet pisma przedprocesowego. Dudy w miech.

Osobiście się nie dziwię. Nawet najlepszy prawnik nie zdołałby nawet najbardziej życzliwego sądu przekonać, że słowa „to mogło zdarzyć się w środę… to była ta elita narodu” są równoznaczne z stwierdzeniem „szkoda, że ten samolot nie spadł wtedy, gdy leciał nim Tusk”. Żadna biegłość w prawniczych kruczkach nie pomoże zaprzeczyć faktowi, że wiadomość o rzekomym wystąpieniu dyrektora Trójki na „wiecu wyborczym PiS”, będąca formalnym pretekstem usunięcia go ze stanowiska, w istocie została przez „Wyborczą” sfałszowana, a rzekomy „wiec” był organizowanym przez „Gazetę Polską” koncertem ku pamięci ofiar katastrofy.

Jedyne wyjście − udawać, że nikt kłamstw i manipulacji organu nie zdemaskował i zlecać redakcyjnym pętaczynom wesołkowate felietony, jakie to śmieszne, że „oni” w kółko piszą o „Wyborczej”.

Ale nie po to zatrudnia przecież Agora prawniczą eskortę, aby ta spała. Nie mogąc reagować na udokumentowany spis jej grzechów, dopadła oto pana Antoniego Klusika z Opola, który ośmielił się publicznie stwierdzić, że „Wyborcza” jest „organizacją przestępczą, wrogą naszej cywilizacji”.

O, to coś dla nich. Po pierwsze, za Antonim Klusikiem nie stoi żaden koncern, żadna prawnicza kancelaria, co, zważywszy na koszta procesowania się w podobnych sprawach, czyni go przegranym zanim jeszcze mecz zdążył się zacząć. Po drugie, pan Klusik nie jest zawodowym dziennikarzem i nie wie, co to ostrożność procesowa. Że można − jak w tym celują dziennikarze wspomnianej gazety − zniesławiać kogoś do woli, jeśli używa się pewnych sugestii, na przykład nie nazywa kogoś wprost „antysemitą”, ale stale pisze o nim jako o człowieku „oskarżanym o antysemityzm”. Pan Klusik więc się podłożył, podobnie jak niegdyś minister Ziobro, który gdyby powiedział „nikt już przez tego pana życia nie straci”, to by go mógł ten pan pocałować w dłoń, ale że nieostrożnie powiedział „nikt już przez tego pana nie będzie pozbawiony życia”, to się go udało dopaść.

Podłożył się oszołom − to huzia! Nic bardziej nie poprawia samopoczucia, niż mała, łatwa, zwycięska wojenka. Po niemiecku − „freudige Krieg”.

W tym samym mniej więcej czasie redaktor naczelny dolnośląskiego wydania „Wyborczej” Jerzy Sawka uznał, jak się domyślam, że zapobieżenie niebezpieczeństwu wyboru pisowskiego prezydenta Wrocławia wymaga odłożenia zasad procesowej ostrożności na bok. (Pamiętacie państwo „Piłkarski Poker”? Tę scenę, jak przed meczem o wszystko działacz sportowy mówi sędziemu: „przestań mnie szanować”? No, to właśnie mam na myśli). Więc choć sprawa nieszczęśliwego wypadku z udziałem posła PiS Dawida Jackiewicza została zamknięta prawomocnym wyrokiem stwierdzającym jego niewinność, redaktor Sawka poszedł na całego i w komentarzu „Trup w szafie Jackiewicza” przestrzegł przed kandydatem, który bezkarnie zabił człowieka.

W kategoriach czysto prawniczych, redaktor Sawka nie ma oczywiście najmniejszych szans − ale wszak stoi za nim gazeta oskarżona o bycie organizacją przestępczą. Więc w istocie aż takim kamikadze nie jest. Działał przecież w ramach linii swej redakcji, nakazującej obiektywizm, bezstronność w politycznych sporach i rzetelność, więc redakcja go nie opuści. Po pierwsze, redaktor Sawka już okazał się kolejnym w swej gazecie „człowiekiem bezdomnym”. Opluty poseł Jackiewicz oskarżyć go od miesięcy nie może, albowiem redaktor Sawka nie ma adresu, a redakcja oficjalnie informuje sąd, że miejsca zamieszkania swojego naczelnego nie zna i pozwu mu przekazać nie jest w stanie.

W jaki sposób może redakcja nie znać adresu człowieka, który nią kieruje, i któremu, jak można domniemywać, wypłaca pensję, a więc i wypełnia arkusze do Urzędu Skarbowego, gdzie jest również rubryka „adres”? A może, może… Uważni moi czytelnicy wiedzą, że o zjawisku przedprocesowej bezdomności dziennikarzy „Wyborczej” pisałem już dawno, bo to stały numer jej prawniczego „stafu”. Żeby nie przypominać po raz kolejny przypadków pomniejszych cyngli, redakcja ta przecież przez rok nie była kiedyś w stanie ustalić miejsca pobytu samego Adama Michnika. I to w czasach, kiedy był jej rzeczywistym, a nie tylko, jak obecnie, malowanym naczelnym. Kiedy sprawa jest oczywista, to staraniem prawnika jest ją maksymalnie opóźnić, tak, aby, gdy wyrok w końcu zapadnie, był z uwagi na upływ czasu możliwie mało dolegliwy. Ukrywanie miejsca zamieszkania pracownika i nie odbieranie pism sądowych to ledwie pierwsze sztuczki z bogatego arsenału. Pamiętam na przykład sprawę, którą mecenas Rogowski znacznie przedłużył, domagając się w sądzie dowodu, że gazeta rzeczywiście napisała to, co jest w jej archiwum internetowym − czyli oryginalnego egzemplarza gazety sprzed kilkunastu miesięcy…

Z jednej strony bezwzględny atak opłaconych prawników na prostego człowieka, który w nerwach powiedział parę słów bardziej otwarcie, niż pozwalają to czynić kodeksy. Z drugiej codzienna praktyka redakcji, która pouczając wszystkich o etyce i moralności nie cofa się dla realizacji propagandowych celów przed łamaniem dziennikarskiej etyki i oczywistymi manipulacjami. I która do tego stopnia nie zna miejsca pobytu swoich szefów, że potrafiła kiedyś wystawić panu Michnikowi usprawiedliwienie nie stawienia się na rozprawie, zaświadczając, że bawi on za granicą − w dniu, kiedy fotoreporter sfotografował go przed jego warszawskim mieszkaniem. Ot, prawdziwa emanacja naszych intelektualnych i duchowych elit. Prawdziwi ludzie honoru.

Pisanego przez „ch”.

Za: http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2011/02/05/

 

Nadesłał: Jacek