Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Donald Trump powiedział Polakom to, co chcieli usłyszeć i uzyskał to, co Amerykanie chcieli uzyskać. Niestety, podczas tej wizyty natrętnie nasuwały się dwa skojarzenia z polską polityką okresu międzywojennego, kiedy to cała Europa śmiała się, że wystarczy powiedzieć ministrowi Beckowi, jak wspaniałą ma sylwetkę, a Śmigłemu-Rydzowi, jak wielkim jest wodzem – by zaprowadzili Polskę tam, gdzie oczekiwały mocarstwa.

Drugie skojarzenie zaś jest jeszcze bardziej ponure. Trump na placu Krasińskich, chociaż mówił o „polskim bohaterstwie” i umiejętnie przypominał podsunięte mu przez PR-owców epizody z historii Polski – przypominał Hitlera, który w październiku 1939 roku odbierał defiladę w zdobytej Warszawie. Za nim też stały wojska okupacyjne, on też umiał (do czasu…) komplementować Polaków – istotna różnica polega jednak na tym, że przed 78 laty ówczesnego tyrana świata witały puste ulice i polscy zamachowcy, dziś zaś kolaboranci z Prawa i Sprawiedliwości zwieźli autokarami setki osób wymachujących flagami i demonstrujących radość z imprezy, za którą wyjątkowo drogo zapłacą.

Energetyczna dominacja

Cel wizyty Trumpa w Polsce był prosty: drogo sprzedać to, co mamy tanio z innych źródeł i czego nie potrzebujemy. Był to więc przykład ostrego komiwojażerstwa i został zrealizowany niczym w podręczniku akwizycji.


Tak, jak sprzedawca, chcąc nam wepchnąć kolejny cudowny odkurzacz, nie może się nachwalić, jak mądre dzieci, jak piękne mieszkanie i jacy jesteśmy wspaniali – tak Trump odrobił lekcje z historii Polski, mając w kieszeni listę konkretnych oczekiwań, sprowadzających się do słów: ENERGETYCZNA DOMINACJA. Prezydent USA ma do spłacenia swoje zobowiązania wobec kompleksu przemysłowego jeszcze z okresu kampanii wyborczej. Musi także czymś pokryć ubytki budżetowe spowodowane cięciami na rzecz najbogatszych i wielkiego kapitału. Trump nie ukrywał też nigdy, że Stany Zjednoczone powinny jeszcze bardziej zdecydowanie niż dotąd wykorzystywać swoją hegemoniczną pozycję na świecie wymuszając, na krajach zależnych coraz większe haracze w żywej gotówce. A Polska jako niepoprawny prymus Zachodu i kraj wiecznie zakochany w Ameryce – ma dać dobry przykład.

Stare systemy rakietowe, które nie uchronią nas nawet przed rzuconym w górę pomidorem, węgiel (chociaż mamy własny, a Prawo i Sprawiedliwość, łamiąc własne obietnice wyborcze, już zapowiada zamykanie kolejnych kopalń), wreszcie wyjątkowo drogi amerykański gaz, sprowadzany do Polski pod wiecznie tym samym, z gruntu idiotycznym hasłem „dywersyfikacji źródeł” i „niezależności energetycznej” – to wymierne efekty wizyty amerykańskiego dworu, nietrudno więc zauważyć, że efektowne kreacje Ivanki i Melanii Trump zwrócą się Amerykanom z nawiązką.

Perkal, paciorki i przemówienie

Wobec tak jednoznacznie handlowego charakteru całej imprezy i zdecydowanej nierównowagi w związanych z nią kosztach i zyskach – Polakom został ekscytowanie się samą formą, w tym oczywiście przede wszystkim przemówieniem Trumpa na placu Krasińskich. Jednak, podchodząc zupełnie obiektywnie, wykręciwszy wystąpienie prezydenta USA z ozdobników – powiedział on dokładnie NIC. Jasne, że tak przeważnie jest z tego typu mowami, niemniej czasem zdarza się, że coś się w nich przemyca, przekazuje, sygnalizuje. A tu było idealne ZERO. Załatwione, co macie kupić – zapłacicie, nie ma o czym więcej gadać.

Bez większego znaczenia były też niby to konserwatywne odniesienia prezydenckiego przemówienia – taka to bowiem amerykańska maniera, że byle porno-gwiazdka odbierająca tam Oscara płacze nad łaską ze strony Najwyższego. Zaprawdę, niczego pozytywnego Polsce nie przybędzie ani od tego, że amerykański prezydent wzywa Pana Boga nadaremno, ani np. że dzieci na amerykańskim Środkowym Zachodzie biegają po plaży w majtkach. Ani obłudna amerykańska pseudo-moralność i pruderia, ani nawet „skrzywienie światowego lewactwa” – to nie są racjonalne punkty odniesienia polskiej narodowej polityki zagranicznej.

Koniec Ukrainy?

Tymczasem poza rachunkami do zapłacenia – konkretów niemal nie było. Żadnej treści nie tchnięto nawet w rzucone hasło „Trójmorza”, które już swym fikcyjnym rozmachem zdążyło niektórych w Polsce tak podniecić. Wbrew oczekiwaniom naiwnych Trump nie ogłosił Warszawy „stolicą nowej Europy”, nie zaproponował żadnej alternatywnej wobec Unii Europejskiej formy organizacji, nie przedstawił żadnych istotnych propozycji politycznych. Po prostu – amerykański hegemon nadal uważa się za władcę całego świata i nie widzi powodów, by dodatkowo dzielić swoje dominium. Z gestów politycznych w tej sytuacji istotnym faktycznie było jedynie pominięcie Petra Poroszenki wśród gości warszawskiego spędu. W połączeniu z wywiadem ministra Witolda Waszczykowskiego, który nagle uderzył w obce sobie dotąd tony zdecydowanego potępienia banderyzmu i zapewnienia, że „z Banderą Ukraina do Europy nie wjedzie” – może, ale tylko może oznaczać to zapowiedź zmiany kursu wobec Kijowa. Czy widzimy symptomy dealu Trump-Putin, w którym Ukraina wraca na Wschód, na swoje geopolityczne miejsce, a USA skupiają się na ekonomicznej eksploatacji Zachodu? Czy to tylko sztuczka, mająca zdyscyplinować rządzących nad

Dnieprem oligarchów i zmusić ich do jeszcze szybszej wyprzedaży majątku narodowego, ziemi i całkowitej likwidacji państwa ukraińskiego? Tak czy siak, o ile dla Polski wizyta Trumpa oznacza kolejne miliardowe koszty – tak dla Ukrainy w obecnym kształcie może być po prostu początkiem końca.

Konrad Rękas

Rosyjskojęzyczna wersja tekstu ukazała się na portalu www.novorosinform.org