Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
„Boże Narodzenie to czas, kiedy dzieci mówią Mikołajowi, co chcą otrzymać i płacą za to dorośli. Deficyty są wtedy, kiedy dorośli mówią rządowi, co chcą i płacą za to dzieci” – powiedział Richard Lamm, były gubernator stanu Kolorado, a obecnie współdyrektor Instytutu Studiów nad Polityką Publiczną przy Uniwersytecie Denver. Rosnące zadłużenie publiczne to jeden z większych problemów większości współczesnych państw. Niestety nie robi się nic, by zapobiec katastrofie. Wręcz przeciwnie – zamiast ograniczać wydatki i zmniejszać podatki, te ostatnie się podnosi, by finansować kolejne pakiety stymulacyjne i dotacje do różnorodnej działalności czy coraz bardziej rozdmuchanej i absurdalnej polityki socjalnej.

W Polsce kolejny rok jak zwykle zaczyna się podwyżkami. Podwyżkami wymuszonymi przez regulacje unijne. Wzrosła opłata paliwowa na olej napędowy, benzynę i gaz oraz akcyza na papierosy, tytoń, alkohol, a także na gaz ziemny, oleje i paliwa opałowe. Ale nie tylko. Do tego dochodzą wyższe obciążenia dotyczące branży hazardowej, nowe opłaty doliczane do cen nośników energii – dywersyfikacyjna (na gaz ziemny), opłata zapasowa (na paliwa silnikowe), węglowa (za emisję gazów cieplarnianych) oraz z tytułu obowiązkowego zakupu energii produkowanej z metanu (na energię elektryczną). Władze samorządowe z kolei, po podniesieniu przez ministra finansów maksymalnych limitów w podatku od nieruchomości, pozwiększały także stawki tego podatku.

Dodatkowe dochody z podwyższonych i nowych podatków to za mało dla koalicyjnego rządu Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Jak podaje “Gazeta Wyborcza”, w tym roku rząd zaciągnie na nasze konto nowe kredyty na sumę 100 mld zł, a dług publiczny wzrośnie do rekordowych 740 mld zł! W 2010 roku tylko same koszty obsługi długu pochłoną 35 mld zł, czyli około 10 proc. wydatków budżetowych. Aby spłacić zadłużenie, każdy Polak musiałby obecnie wydać około 20 tys. zł. Mało tego, zdaniem Aleksandry Natalii-Świat, wiceprzewodniczącej sejmowej komisji finansów publicznych z PiS, gdyby deficyt w projekcie budżetu na 2010 roku był liczony tak, jak w poprzednich latach, to wyniósłby około 97 mld zł, a nie jak w projekcie około 52 mld zł. Czyżbyśmy byli coraz bliżej katastrofy wskutek zaniedbań, marnotrawstwa i braku reformowania finansów publicznych? Przygotujmy się na grecki scenariusz – w tym pięknym kraju lekkomyślne władze doprowadziły do długu publicznego, który wynosi ponad 112 proc. PKB, a tegoroczny deficyt budżetowy – prawie 13 proc. PKB. Nie lepiej jest w kilku innych republikach Unii Europejskiej – dług publiczny Włoch przekroczył 100 proc. PKB tego kraju, a w Belgii wkrótce może przekroczyć tę wartość. Na powyżej 50 proc. swojego PKB zadłużona jest też Wielka Brytania, Francja, Austria, Węgry, Holandia i Portugalia.

Tak więc w tym roku pod rządami tego rządu nie skończy się szaleństwo zadłużania nas kosztem naszych dzieci i wnuków, by finansować coś, czego nie chcemy ani nie potrzebujemy, jak na przykład dotacji dla firm (polskich i zagranicznych – na dotacje dla zagranicznych firm w Polsce w 2010 roku Rada Ministrów przeznaczyła ponad 50 mln zł) czy urzędów wprowadzających coraz bardziej szkodliwe regulacje (według projektu ustawy Prawo lotnicze drastycznie mają wzrosnąć opłaty za zezwolenia, koncesje, certyfikaty, zaświadczenia i świadectwa wydawane przez Urząd Lotnictwa Cywilnego dla linii lotniczych i portów lotniczych, co bezpośrednio przełoży się na wyższe, nawet o 10 proc., ceny biletów lotniczych). Ile można z nas i naszych dzieci jeszcze zedrzeć? Z sondażu CBOS wynika, że 58 proc. Polaków uważa, że sytuacja w kraju zmierza w złym kierunku, pozytywnie kierunek zmian ocenia zaledwie 27 proc. badanych. Ale Polacy sami są sobie winni – w końcu sami wybrali swoich przedstawicieli. Tylko skąd mieli wiedzieć, że obiecanki PO są kompletnie nic niewarte? W tym roku będziemy mogli zmienić niektóre władze, bo czekają nas wybory prezydenckie i samorządowe. Znowu uwierzymy w przedwyborcze bajki polityków. Najlepszym rozwiązaniem byłby chyba bojkot wyborów.

W związku z wejściem w życie traktatu lizbońskiego, w 2010 roku czeka nas dalsza integracja i ujednolicanie przepisów w ramach Eurosojuzu, a także dalszy wzrost uniobiurokracji. Powstał unijny korpus dyplomatyczny o nawie Europejska Służba Działań Zewnętrznych, wielka biurokratyczna machina z budżetem w wysokości 50 mld euro w ciągu 4 lat. Powstaną trzy nowe unijne urzędy: Europejski Organ Nadzoru Bankowego (EBA), Europejski Organ Nadzoru Ubezpieczeń i Pracowniczych Programów Emerytalnych (EIOPA) oraz Europejski Organ Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych (ESMA). Są także plany utworzenia wspólnego unijnego wojska. Z kolei Viviane Reding, nowa unijna komisarz ds. wymiaru sprawiedliwości i praw podstawowych, zapowiedziała wprowadzenie Europejskiego Kodeksu Cywilnego oraz ulepszenie zasad ochrony praw (homoseksualistów i aborcjonistów?). Natomiast Herman Van Rompuy, powołany na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, roi sobie ogólnounijne podatki, które wpływałyby bezpośrednio do brukselskiej kasy. Tak więc musimy przygotować się na coraz większy ucisk, nie tylko fiskalny.

Tymczasem jak wyliczył brytyjski wolnorynkowy think tank Open Europe, w latach 2010-2020 unijne regulacje będą kosztowały brytyjskiego podatnika aż 184 mld GBP. Za takie pieniądze Wielka Brytania byłaby w stanie zrównoważyć swój budżet i zlikwidować deficyt. Cztery najkosztowniejsze dla brytyjskiego podatnika unijne regulacje to: prawo dotyczące czasu pracy – 32,8 mld GBP; regulacje klimatyczne – 28,2 mld GBP; certyfikaty energetyczne dla budownictwa – 20,2 mld GBP oraz dyrektywa dotycząca agencji pracy tymczasowej – 15,6 mld GBP. Należy przypuszczać, że Polskę unijne regulacje będą kosztowały niewiele mniej.

Z powyższego nie wyłania się optymistyczny obraz naszej przyszłości w nadchodzącym czasie: coraz większy ucisk fiskalny zarówno ze strony Brukseli, jak i Warszawy oraz władz loklanych, coraz więcej bzdurnych regulacji niekorzystnych zarówno dla biznesu, jak i zwykłego obywatela, coraz wyższe ceny i koszty życia. Im dalej w las, tym gorzej. Coroczne deficyty budżetowe, lawinowo rosnące zadłużenie publiczne, brakujące pieniądze w systemie emerytalnym, narastający ekologizm podnoszący koszty wszystkiego. To, że nas na to nie stać, to jest jasne, ale dlaczego za rozrzutność obecnych władz mają płacić przyszłe pokolenia „Europejczyków”, które nic z tego nie będą miały? Richard Lamm zapomniał dodać, że dorośli nie otrzymują od władzy tego, co by chcieli, a ich dzieci będą za to płaciły znacznie więcej niż jest to warte.

Tomasz Cukiernik

* Niniejszy artykuł został opublikowany w 1 numerze miesięcznika “Opcja na Prawo” z 2010 r.

Za: http://tomaszcukiernik.pl/artykuly/artykuly-wolnorynkowe/kto-za-to-wszystko-zaplaci/