Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Przed laty amerykański ekonomista Milton Friedman napisał książkę „Tyrania status-quo”, w której przedstawia biurokratyczną inercję, mechanicznie, a więc beznamiętnie dławiącą każdą próbę zmiany sytuacji. Jeśli nowa ekipa nie przeforsuje z góry ustalonych pomysłów melioracyjnych w ciągu pierwszych trzech miesięcy, to potem już nic nie zrobi, nie tylko z racji owego biernego oporu biurokratycznego aparatu, ale również z powodu zasmakowania nowej ekipy w konfiturach władzy. „Państwo” bowiem z tego punktu widzenia nie jest abstraktem, tylko konkretnym środowiskiem ludzi, nie tylko świadomych swego grupowego interesu, ale znakomicie zorientowanych w instrumentach, jakimi, pod pozorem „służby publicznej”, mogą ten interes realizować. W rezultacie koszty funkcjonowania współczesnych państw cały czas rosną. Na ich pokrycie przestają wystarczać podatki, więc jedynym sposobem stworzenia wrażenia finansowej płynności jest powiększanie długu publicznego, to znaczy – życie na koszt następnych pokoleń. 

Warto zwrócić uwagę, że znaczna część tych wydatków jest zupełnie zbędna. Jakub Goldsmith w książce „Pułapka” relacjonuje badania prof. Waltera Williamsa, który po 30 latach od inauguracji przez prezydenta Lyndona Johnsona w połowie lat 60-tych serii programów socjalnych „Wielkie społeczeństwo”, sprawdził ich funkcjonowanie. Okazało się, że do adresatów, czyli „ubogich” trafiło zaledwie 28 procent środków wydatkowanych na te programy. Resztę, tzn. 72 procent przechwyciły aparaty biurokratyczne, które tymi programami administrowały i cały czas się rozrastały. W ciągu 30 lat rząd wydał na to tyle pieniędzy, że można by za nie wykupić majątek trwały 500 największych amerykańskich przedsiębiorstw oraz CAŁĄ ZIEMIĘ UPRAWNĄ w USA! Oznacza to, że w tym okresie rząd musiał wyssać te pieniądze z gospodarki – po to, by 72 procent trafiło do aparatów biurokratycznych, które w innym przypadku, to znaczy – gdyby rząd w ogóle żadnych programów nie uruchamiał, byłyby całkowicie zbędne. Ten przykład pokazuje, w jaki sposób biurokracja, pod pozorem „służby publicznej”, potrafi na gospodarce i na społeczeństwie pasożytować, sprytnie ukrywając ten proceder za różnymi patetycznymi, ale fałszywymi ideologiami.

Wspominam o tym wszystkim poruszony wynurzeniami pana ministra Jacka Rostowskiego od finansów, który poucza nas i uspokaja, że dynamicznie powiększający się dług publiczny nie jest żadnym problemem, bo „kiedyś” zacznie spadać. Ano, nie da się ukryć, że wszystko zależy od perspektywy. Jak zauważył inny ekonomista, baron Keynes, teoretyk interwencjonizmu państwowego w gospodarce, w dłuższej perspektywie wszyscy będziemy martwi, a wtedy nie będziemy obawiać się nie tylko interwencjonizmu, ale nawet długu publicznego. To oczywiście jest bardzo pocieszające, chociaż z drugiej strony warunek, że najpierw wszyscy musimy umrzeć, może nasze dobre samopoczucie trochę pogorszyć. Jak widać na tym przykładzie, na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych, więc i zapewnienie pana ministra Rostowskiego, że przyrost długu publicznego „kiedyś” się zatrzyma, chociaż zgodnie z intencją krzepi serca, to przecież tak całkiem od niepokoju nie uwalnia. Bo czy ta słodka chwila nastąpi jeszcze za kadencji pana ministra Rostowskiego, czy dopiero później, znacznie później, w perspektywie, o której wspominał baron Keynes? To pytanie musi oczywiście pozostać bez odpowiedzi, podobnie jak pytanie o datę końca świata, co do którego mamy tylko pewność, że kiedyś też nastąpi.

Ale pan minister w trosce o pokrzepienie naszych skołatanych serc i jednoczesne danie odporu czarnowidztwu nie ogranicza się do tego zapewnienia. Czarno na białym pokazuje, że nie tylko będzie jeszcze lepiej, ale że i teraz jest dobrze, żeby nie powiedzieć – znakomicie. Chodzi o to, że na tle długów publicznych pozostałych państw, polski dług niczym specjalnym się nie wyróżnia, a być może jest nawet mniejszy od innych. Towarzyszą temu szalenie skomplikowane wyliczenia, ale po wyciągnięciu pierwiastka kwadratowego i odjęciu od uzyskanej w ten sposób liczby kwoty rocznej produkcji parasoli, wszystko staje się jasne i proste jak cep. Rzuca to snop jaskrawego światła nie tylko na przyczynę, dla której naród nasz, a w każdym razie spora jego część, podziwia i popiera rząd pana premiera Tuska, ale również na przyczynę, dla której na świecie jest znacznie więcej ekonomistów, niż astronomów. Chodzi o to, że astronomowie wiedzą, iż gwiazdy poruszają się same.

 

Felieton  •  „Nasz Dziennik”  •  4 grudnia 2010

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Ścieżka obok drogi” ukazuje się w „Naszym Dzienniku” w każdy piątek.