Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Dlaczego hasło „Nie przepraszam za Jedwabne!” powinno zostać zastąpione hasłem „Niech za Jedwabne przepraszają Niemcy!”?

Jedwabne przygotowania

Niech za Jedwabne przepraszają Niemcy!
Niech za Jedwabne przepraszają Niemcy!

Przygotowania do tegorocznych obchodów rocznicy „pogromu” w Jedwabnem (10.VII.1941) rozpoczęły się jeszcze w roku 2012, premierą filmu „Pokłosie”. Sam film był jednak tylko cząstką szerszego, niezwykle agresywnego programu socjotechnicznego, opisanego w tekście “Pokłosie” jako narzędzie prania mózgów w polskich szkołach (gorąco polecamy lekturę). Także w roku 2013 zadbano o należyte przygotowanie, racząc polskiego widza kilka tygodni przed rocznicą serialem „Unsere Mütter, unsere Väter” i „debatą”, w trakcie której ponownie wmawiano Polakom sprawstwo mordu w Jedwabnem. Bez jakiejkolwiek reakcji ze strony prof. T. Szaroty z Instytutu Historii Polskiej PAN. Przekaz, jaki „poszedł w ciemny lud” jest oczywisty – wykorzystując olbrzymią oglądalność „debaty” stworzono wrażenie, że polskie sprawstwo i polska odpowiedzialność są bezdyskusyjne. O ile Żydowi – Szewachowi Weissowi, wmawiającemu Polakom Jedwabne trudno się dziwić, o tyle dziwić się można milczeniu prof. Szaroty. Ale są i profesorowie, którzy nie milczą w kwestii Jedwabnego. Oto w wywiadzie dla wydania specjalnego Focus-a z okazji rocznicy powstania w Getcie Warszawskim prof. K Jasiewicz stwierdza (w zupełnym oderwaniu od faktów!):

Bo ja głęboko jestem przekonany, ze za zbrodnią w Jedwabnem i innymi pogromami nie stoi chęć zdobycia pierzyn i nocników żydowskich, nawet mniej jest tam odwetu za różne podłości żydowskie (a było ich sporo w latach 1939 -1941 na terenie łomżyńskiego i we wszystkich innych miejscach, gdzie Żydzi mieszkali) – stoi tam wielki strach przed nimi. I ci zdesperowani mordercy być może w duchu mówili sobie: robimy rzecz straszną ale może wnuki nasze będą nam wdzięczne. Myślę, ze jest możliwa taka interpretacja, choć ona ze zbrodni nie rozgrzesza.
 
Źródło: Wywiad z prof K. Jasiewiczem, „Żydzi byli sami sobie winni?”, Focus Historia Ekstra 2/2013, s. 34 .

Prof. Jasiewicz za inne, prawdziwe stwierdzenia zawarte w tym wywiadzie został zdjęty ze stanowiska w PAN. Za oszczerstwa pod adresem polskich ofiar stalinizmu, niesłusznie skazanych za niemiecką zbrodnię w Jedwabnem nikt K. Jasiewicza do odpowiedzialności nie pociągnął. W mediach nie zawrzało. A ogłupieni Polacy nawet nie wiedzą, że powinno.

Czy wypowiedź prof. Jasiewicza była niefortunnym potknięciem naukowca, który wypowiedział się w kwestiach, o których nie ma pojęcia, czy też złą wolą – trudno rozstrzygnąć. Prof. Jasiewicz został jednak przed Polakami uwiarygodniony, zarówno ostrymi (ale mającymi oparcie w faktach) wypowiedziami pod adresem Żydów, jak i represjami, które go za te wypowiedzi spotkały. Należy tu zaznaczyć, że ww. potknięcie nie może przekreślać wkładu naukowego prof. Jasiewicza w zdemaskowanie masowego charakteru kolaboracji Żydów ze stalinowskim aparatem represji po 17.IX.1939 (K. Jasiewicz, ‚Rzeczywistość sowiecka 1939-1941 w świadectwach polskich Żydów’). Z „afery Jasiewicza” „ciemny polski lud” wyciągnie niestety bardzo niefortunny wniosek: oto nawet taki świeżo wykreowany „judeosceptyczny autorytet” jak prof. Jasiewicz obciąża Polaków winą za Jedwabne.
Błąd popełniony przez K. Jasiewicza jest wśród judeosceptycznych publicystów dość powszechny. Oto Remigiusz Włast-Matuszak, w tekście, w którym zawarł bardzo interesujące opisy kolaboracji mniejszości żydowskiej z sowietami w 1920r., zawarł również taki niefortunny fragment:

10 lipca 1941r. w Jedwabnem z niemieckiej inspiracji i przy niemieckiej pomocy, około 40.to osobowa grupa ludności miejscowej zamordowało około 340 Żydów. Stodołę za miastem (z ofiarami w środku) podpalono przy użyciu baniek z benzyną -(czy reż. Pasikowski pomyśli kto dostarczył miejscowym szumowinom nieosiągalną wówczas ilość benzyny?)
 

Jak widać wiara w polskie sprawstwo zbrodni jest silna nawet wśród osób, które z racji (przynajmniej deklarowanego) judeosceptycyzmu powinny przeprowadzić jakieś prywatne badania, wykraczające poza ustalenia „śledztwa” IPN i oficjalną propagandę polskojęzycznych mediów. Czego opisana sytuacja dowodzi? Tego, że ktokolwiek chciał Polaków oszukać osiągnął olbrzymi sukces, kłamstwo „poszło w lud”. I niestety również w inteligencję tego ludu. W jaki sposób oszczercy osiągnęli taki sukces?

Socjotechnika jedwabnych kłamstw – mechanizmy

Aby kogoś oszukać można użyć wielu metod. Można użyć wszechobecnej, nachalnej propagandy, można użyć „autorytetów”, można przeprowadzić „obiektywne badania historyczne”. Kłamać można głupio bądź inteligentnie. Bezczelne i głupie kłamstwa T. Grossa („Sąsiedzi”) wzbudziły bardzo ostrą reakcję Polaków i spopularyzowały sprawę „pogromu” w Jedwabnem. Okazało się, że nie da się oszukać ofiary, jeśli kłamstwa są przesadnie agresywne, ale też nie taka była rola hucpy (chutzpah*). Ekstremalnie bezczelne, łajdackie kłamstwa mają pewien socjotechniczny cel. One przesuwają „granice negocjacji”, granice akceptowalnych przez publiczność liczebności ofiar i oprawców. Jeśli zaczniemy od tego, że sto tysięcy Polaków zamordowało w Jedwabnem milion Żydów, to jeśli liczba ta skurczy się w efekcie „uzgodnień” (a nie – rzetelnego śledztwa, dlatego konieczne było m. in przerwanie ekshumacji i ograniczenie dostępu do akt procesowych z 1949r.) do 100 Polaków mordujących 1000 Żydów, „opinia publiczna” łatwo przełknie takie „skorygowane” dane (nawet jeśli w rzeczywistości Żydów mordowali Niemcy). Analogiczny zabieg zastosowano w przypadku „Pokłosia”, z którego można się dowiedzieć, że Żydówki wyrzucały z płonącego domu dzieci, a polscy chłopi nadziewali je na widły i wrzucali spowrotem w płomienie. Jaki jest cel zabiegu? Celem ma być konstatacja widza: „No, jeśli aż tak okrutnie Polacy nie mordowali w Jedwabnem, to może przynajmniej choć troszkę mordowali”. Hucpa pozostaje w arsenale żydowskiej propagandy nie bez przyczyny – ona działa na tej samej zasadzie, co chwyt „na front wschodni” w negocjacjach – aby uzyskać lepsze warunki, należy zacząć od alternatywy kompletnie nieakceptowalnej, wtedy wyśrubowane roszczenia stają się (relatywnie, z punktu widzenia drugiej strony) mniej ekstremalne.
Hucpa Grossa wywołała niebezpieczny sprzeciw, Polacy zaczęli się konsolidować (powstało np. archiwum naszawitryna.pl). Atak na polską świadomość zbiorową musiał więc zostać skierowany innymi torami, z wykorzystaniem specyfiki różnych grup społecznych. Zatroszczono się również o zneutralizowanie środowisk judeosceptycznych i inteligencji. Przeprowadzono „śledztwo” IPN, w ramach którego musiano przerwać (na polecenie Lecha Kaczyńskiego) ekshumację, kiedy z grobów ofiar „pogromu” w Jedwabnem zaczęto wykopywać niemieckie łuski karabinowe i … kosztowności pomordowanych Żydów. W „śledztwie” IPN i publikacji opisującej „wyniki” tego „śledztwa” szerokim łukiem pominięto sposób wymuszenia przez UB obciążających zeznań (patrz „Jak UB katowało świadków. Farsa procesu.” i „Co zapomniano Polakom powiedzieć o procesie łomżyńskim?”, dodatkowo polecamy wywiad z J. Laudańskim, szczególnie cz. 2 od 6:00). „Ustalenia” IPN miały za zadanie spacyfikować inteligencję i środowiska naukowe. Oto sprawę „wyjaśniła” wyspecjalizowana instytucja złożona z „profesjonalistów”. O poważnych uchybieniach tego „śledztwa” polska „inteligencja” wiedzieć nie chce. Jakie to uchybienia? Zaczynają się od ustalenia dokładnej liczby ofiar i przyczyn śmierci każdej z nich, a kończą na ocenie wiarygodności zeznań wybitych przez UB ze świadków na potrzeby farsy procesu w Łomży. Jerzy Laudański, mimo podań wysyłanych do IPN w sprawie rehabilitacji, sprawiedliwości od IPN – „antykomunistycznego” organu III RP nie doczekał do dziś.
Oczywiście na tym działania propagandowo-dezinformacyjne w sprawie „pogromu” w Jedwabnem nie skończyły się. Zastosowano liczną w Internecie agenturę propagandową (hasbarę). Dzięki swojemu przekazowi wytworzyła ona całe rzesze „pożytecznych idiotów”, którzy zaczęli powtarzać spreparowane kłamstwa. Skłonienie Polaków do masowego rozpowszechniania antypolskich kłamstw (i przyznawania się przez nich do niemieckiej zbrodni w Jedwabnem (10.VII.1941) nie jest takie proste, należy więc wyjaśnić, jakie triki psychologiczne zostały zastosowane. Triki, na które (przy założeniu, że działają w dobrej wierze) nabrali się i K. Jasiewicz i R. Włast-Matuszak.
Pierwsza metoda („na szumowiny”) obejmuje przedstawienie wymyślonych polskich sprawców jako „lokalnych szumowin”. Polakowi aspirującemu do „inteligencji” (szczególnie „inteligencji” „edukowanej” przez GW, TVN itp.) łatwo będzie dystansować się od „prostaków” i „szumowin” – jakiejś tam „antysemickiej prowincjonalnej hołoty”. Jeśli rozejrzymy się w polskojęzycznym Internecie, znajdziemy tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy publikacji i wypowiedzi zawierających właśnie określenie „polskie szumowiny” w kontekście niemieckiej zbrodni w Jedwabnem. W dalszej części tekstu pokażemy, jakimi metodami mieszkańcy Jedwabnego byli „rekrutowani” przez Gestapo do eskortowania Żydów na miejsce kaźni. Tymczasem zalecamy czytelnikowi przemyślenie – jak to się stało, że określenie „szumowiny” i stwierdzenia, że to te właśnie „szumowiny” przy „zapewnieniu bezkarności” przez Niemców dokonały mordu, stały się tak powszechne na polskich portalach, blogach i forach? Dlaczego polskojęzyczny internet roi się od wypowiedzi wpisujących się w tą narrację?
Druga metoda („na słuszny odwet”) nie jest skierowana do „inteligencji” wychowanej w duchu oficjalnej propagandy, lecz do judeosceptyków, kontestatorów i „niedowiarków” wszelkiej maści. W szczególności – do osób, które posiadły wiedzę historyczną ukrywaną obecnie przed narodem polskim. Osób, które zapoznały się z publikacjami demaskującymi zdradę i kolaborację Żydów – obywateli II RP z Sowietami. Zdradę, która była nie wyjątkiem wśród żydowskiej populacji – lecz regułą. Zdradę, która nie ograniczała się do stawiania „bram triumfalnych” wkraczającej Armii Czerwonej i noszenia czerwonych opasek – lecz rozciągała się na działania dywersyjne i ostrzeliwanie polskich oddziałów. O pladze donosicielstwa, o żydowskich milicjach typujących Polaków do wywózki na Syberię, o żydowskim terrorze za „pierwszego sowieta” napisano wiele. Pisał o tym obszernie w wartościowej monografii prof K. Jasiewicz („Rzeczywistość sowiecka 1939-1941 w świadectwach polskich Żydów”). Polaków, którzy wiedzą o żydowskiej zdradzie nikt nie próbuje nabierać na „szumowiny”. Architekci propagandy zastosowali wobec tej grupy inną metodę. Według tej drugiej „narracji” Polacy, już nie „szumowiny”, tylko osoby pokrzywdzone przez żydobolszewicki terror postanowiły wziąć „słuszny odwet” za krzywdy swoje i swoich bliskich. Więc, zgodnie z tą narracją Polacy spalili w „słusznym odwecie” kilkaset osób narodowości żydowskiej, w tym kobiet i dzieci. Dodajmy jeszcze, że polscy „mściciele” z Jedwabnego musieli doskonale wiedzieć, że najgorliwsi żydostalinowscy kolaboranci w większości uciekli z Jedwabnego przed wkroczeniem Niemców, zostali zaś w znakomitej większości Żydzi, którzy nie mieli powodów, by obawiać się Polaków. Jakim cudem współcześni Polacy wierzą, że ich rodacy z małego miasteczka w 40-to osobowej grupie palili żywcem niewinne kobiety i dzieci, zastępczo mszcząc na nich swoje krzywdy, bo żydostalinowcy uciekli? Nawet przy niemieckiej obietnicy bezkarności sprawcy takich czynów byliby w swojej miejscowości napiętnowani, nie mogliby polskim sąsiadom spojrzeć w oczy, byliby zbrodniarzami i bandytami. Z takim brzemieniem niełatwo żyć w małej miejscowości. Ale nawet bez tych „psychoanaliz” – czy ktokolwiek z tych „wierzących” zapoznał się z zeznaniami świadków, szczególnie z tym, co mówili na sali sądowej, a nie w UBeckiej katowni? Pan profesor Krzysztof Jasiewicz ewidentnie z aktami procesu łomżyńskiego nie zapoznał się, zamiast tego woli robić z niewinnie skazanych Polaków, ofiar judeoubeckich katów, jakichś krwiożerczych banderowców. Czekamy niecierpliwie na wycofanie się pana profesora z oszczerstwa, jakiego dopuścił się w wywiadzie dla pisma Focus. Liczymy, że profesor zacznie naprawiać szkody, które wyrządził świadomości historycznej narodu polskiego. Czas pokaże, czy daremnie. Czas pokaże, jak rzetelnym historykiem jest profesor Jasiewicz i jakim Polakiem. Na powstrzymanie internetowej propagandy o „słusznym odwecie” nie możemy mieć niestety nadziei, nią zajmują się płatni fachowcy, woluntariusze i Polacy, czyli ich liczne, naiwne ofiary.

Dlaczego prawda o niemieckiej zbrodni w Jedwabnem nie może się przebić do polskiej opinii publicznej?

Kłamstwo o wydarzeniach, jakie miały w Jedwabnem 10.VII.1941 jest powszechnie dostępne, łatwe do znalezienia i w publikacjach oficjalnych i w wystąpieniach „polskich” „mężów stanu” oraz w licznych publikacjach internetowych. Kłamstwa te nie służą rzecz jasna interesowi narodu polskiego ani prawdzie historycznej, tym bardziej powinno budzić zdziwienie, dlaczego te kłamstwa są tak powszechne w Polsce, czyli państwie narodowym Polaków, które przy użyciu swoich instytucji powinno bronić polskiego interesu narodowego i polskiej świadomości historycznej. Jeśli instytucje państwa polskiego nie działają w tym kierunku, może to oznaczać, że realizują one inne zadania, sprzeczne z interesem narodu polskiego. Uznanie swojej winy jest zawsze związane z powstaniem konkretnych zobowiązań moralnych, a zwykle także finansowych (zob. N. Finkelstein, „The holocaust industry”). Nasuwa się kilka pytań. Czy Polacy, głosząc prawdę mogą przekonać kiedykolwiek adwersarzy pokroju Grossa? Dlaczego polskie środowiska naukowe, które powinny doprowadzić do uczciwego wyjaśnienia sprawstwa mordu – milczą jak zaklęte? Z jakich powodów „polskie” władze uznają Polaków winnymi niemieckiej zbrodni?
Nie zrozumiemy co się dzieje bez wyjaśnienia tego, jak oszczercy pojmują nauki historyczne. Liczni wypowiadający się na tematy historyczne Żydzi (np. T. Gross, S.Weiss, Julius Schoeps itp. itd.) nie uznają pojęcia prawdy historycznej ani jakiegokolwiek warsztatu nauk historycznych. Dla nich istnieje wyłącznie haggada – relacjonowanie zdarzeń w taki sposób, by było to korzystne dla narodu żydowskiego **. Takie podejście do „badań” historycznych nakazuje ignorować wszelkie niewygodne fakty (wymuszanie przez … żydowskich oprawców z UB zeznań i samooskarżeń polskich świadków „pogromu”) i przyjmować bezkrytycznie ewidentne kłamstwa (np. relacje S. Wassersteina). Prawda o Jedwabnem nie jest dla narodu żydowskiego użyteczna. Kłamstwo pozwala natomiast na wykorzystywanie „pedagogiki winy”/”pedagogiki wstydu” do pacyfikacji polskich protestów przy okazji dowolnego konfliktu polsko-żydowskiego. Po to są kreowane medialnie „obrzeża holocaustu”. Polacy muszą pojąć, że oponent jest z gruntu nieetyczny i nieuczciwy, oraz że takim na zawsze pozostanie. Sprzeczne interesy narodów polskiego i żydowskiego (chęć wyciśnięcia z Polaków nienależnych „odszkodowań” za mienie żydowskie, odszkodowań, które dawno temu wypłacił PRL do ostatniego dolara) gwarantują, że Polacy zawsze będą pod ostrzałem. W wojnie informacyjnej, która od lat trwa w polskich mediach i w Internecie, Polacy dostaną tylko taką prawdę i taką sprawiedliwość, jaką sami sobie zdołają przekazać, będąc przy tym non stop zasypywani olbrzymimi dawkami żydowskiej propagandy historycznej. Na przekonanie adwersarzy nie możemy liczyć. Dlaczego w tej walce nie bardzo można liczyć na polskie (?) środowiska naukowe i polityczne Polacy muszą odpowiedzieć sobie sami. Wskazówką mogą być losy Dariusza Ratajczaka i jego proroczy tekst pt. „Jak trudno być kłamcą”, a także szykany wobec dr. L. Szcześniaka, autora otwierającej oczy „Judeopolonii …”, czy nawet – K. Jasiewicza (którego nawet brednie w sprawie Jedwabnego nie uratowały od utraty stanowiska po wywiadzie „Żydzi byli sami sobie winni?”). Pisząc w III RP prawdę na „niebezpieczne tematy” można stracić pracę, zdrowie a nawet życie – aby sterroryzować całe środowiska wystarczy kilka pokazowych procesów i/lub dymisji.

Co o Jedwabnem wiemy?

Wiemy, że wówczas, w 1941 r w okolicach Łomży trwała akcja Gestapo i Einsatzkomand SS (szerzej o tym w tekście Thomasa Urbana pt. „Poszukiwany Hermann Schaper”, „Rzeczpospolita”, 01.09.01 Nr 204). Szlak morderców: w końcu czerwca Wizna, 5 lipca Wąsosz, 7 lipca Radziłów, 10 lipca Jedwabne, w sierpniu (bez dokładnej daty) Łomża, około 22 sierpnia Tykocin, 4 września Rutki. Masowe mordy na Żydach miały miejsce w wielu innych miejscach. 27 czerwca 1941 r. batalion policji niemieckiej dokonał pogromu Żydów w Białymstoku zabijając w domach i na ulicach około 2.000 Żydów, z tego, około 800 – 1000 spalił żywcem w synagodze białostockiej. Technika dokonywania masowych mordów poprzez palenie żywcem dużych grup ludzi wewnątrz zabudowań była najprawdopodobniej elementem szkolenia oddziałów SS (przynajmniej Einsatzkomand), na co wskazuje wysoka liczebność zbrodni tego typu. Pozwolimy sobie zacytować jeden ze starszych tekstów:

(…) Nawet ma kresach, gdzie miały miejsce lokalne pacyfikacje wsi, z których bandy żydowskie i ukraińskie ostrzeliwały w 1939 r. polskie oddziały, nie doszło do incydentów palenia ludzi żywcem.
Może Niemcy mieli takie zwyczaje? Sprawdźmy. Okazuje się że już od września 1939. Popatrzmy (opisane zbrodnie to wierzchołek góry lodowej): Zbrodnia w Szczucinie, Zbrodnia w Uryczu, Synagoga w Będzinie. Po 1939 jeszcze niejednokrotnie staroniemiecką (a nie – staropolską) tradycją palono ludzi żywcem: Zbrodnia w Ciepielowie 1942, “4. VII. 1943, Bór Kunowski – 43 osoby spalono żywcem w stodole za udzielanie pomocy oddziałowi partyzanckiemu, składającego się głównie z Żydów, którzy uciekli z getta.”;”VIII. 1944, Sasów – za udzielanie pomocy około 100 Żydom ukrywającym się w pobliskich lasach, Niemcy zamordowali i/lub spalili żywcem wszystkich mieszkańców wsi, pilnując, by nikt nie uciekł z płomieni.”, 18 V 1943 roku w Szarajówce Niemcy spalili żywcem 58 osób, zastrzelili 9 i zniszczyli całą wieś., Zbrodnia w Podgajach – SS-mani spalili żywcem jeńców z 3. pułku piechoty 1 Dywizji WP. Gardelegen – 13 kwietnia 1945 Niemcy (jednostka SS) spalili żywcem w stodole 1016 osób, więźniów obozu koncentracyjnego.
Dlaczego Polacy dziś nie wiedzą nic o tych zbrodniach? Bo to jest ta historia, której Polaków nikt w III RP nie chce uczyć. Polacy mają przepraszać za Jedwabne. Mają uznać zbrodnie SS i Gestapo za własne zbrodnie. (…)
 

Wiemy, że 10.VII.1941 w Jedwabnem przebywało minimum 68 gestapowców (tyle porcji obiadowych zamówiono, zgodnie z zeznaniami świadek Julii Sokołowskiej, kucharki na posterunku żandarmerii, która podczas rozprawy 17 maja zeznała [1]: „Dnia krytycznego było 68 gestapo, bo dla nich szykowałam obiad, zaś żandarmerii było bardzo dużo, bo przyjechali z różnych posterunków” ) i 240 żandarmów [2]. Wiemy, że Polaków do eskortowania Żydów na miejsce kaźni trzeba było zmuszać:

„Oskarżony (uwaga red.: Władysław Dąbrowski) zeznał, że nie chciał iść i Niemcy przez uderzenie w twarz zmusili go do pójścia.”, „z nakazu niemieckiego, popartego zastosowaniem przymusu fizycznego /uderzenie pistoletem po głowie i dłonią w twarz, od ciosu stracił ząb/ udał się na rynek, aby pilnować ludność żydowską”, w śledztwie „przyznał się do pilnowania Żydów przez dwie godziny”, „treść zeznań złożonych w czasie postępowania przygotowawczego została na nim wymuszona biciem.” (…)
 

Z części świadków i oskarżonych żydowscy oficerowie UB wybili samooskarżenia i zeznania obciążające, innych bić nie było potrzeby – jako analfabeci podpisywali wszystko, co im podsunięto:

Bronisława Kalinowska oznajmiła że „miejscowa ludność zabijała Żydów”. Przebiegający ul. Przytulską Jerzy Laudański (który był bardzo zdenerwowany) miał poinformować świadka, że „zabił dwóch bądź trzech Żydów”. Na rozprawie świadek odwołała wcześniejsze zeznanie. Oświadczyła, te mówiła nieprawdę, bowiem „ten pan, co badał, kazał mi tak mówić, krzyknął na mnie, beknął, aż się zlękłam, a co napisali, to ja nie wiem.” Bronisława Kalinowska dodała. że jest analfabetką, więc protokołujący napisał, co chciał. zapewniła, że na rozprawie mówi prawdę.
 

W cytowanym powyżej „Postanowieniu” IPN przeczytamy o wymuszaniu torturami zeznań:

Siedmiu oskarżonych w swoich wyjaśnieniach złożonych do protokołu rozprawy w dniu 16 maja 1949 r. podało, że w trakcie postępowania przygotowawczego stosowano wobec nich przymus fizyczny w postaci bicia dla wymuszenia określonych oświadczeń procesowych. Miano ich zmuszać, aby przyznawali się do winy i obciążali innych współoskarżonych. Odnośnie tego podali, co następuje:
Bolesław Ramotowski: „Na zeznaniach zmuszony byłem mówić i na inne osoby, bo byłem bardzo bity. Mówiłem na Zawadzkiego Jana, Żyluków i innych”;
Czesław Lipiński: „Na zeznaniach mówiłem lak, jak ode mnie żądali, bo byłem bardzo bity”;
Władysław Dąbrowski: „Na zeznaniach tak mówiłem, bo byłem bity i bałem się dalszego bicia.(…) Byłem bity w potworny sposób”;
Roman Górski: „Na zeznaniach byłem bardzo bity i tak mówiłem pod wpływem bólu”;
Jerzy Laudański: „Zeznanie podpisałem pod presją ho mnie bito i katowano, ale w rzeczywistości tak nie było; to, co powiedziałem, było wymuszone, bo powiedziano mi: „Albo powiesz, albo na miejscu skonasz”;
Zygmunt Laudański: „Żyluka nie widziałem na rynku, a zeznawałem na niego pod presją”;
Władysław Miciura: „Na zeznaniach mówiłem to, co chcieli, bo nie chciałem, żeby mi zdrowia odebrali”.
Kolejne skargi sformułowano w podaniach kasacyjnych skazanych, które kierowano do Sądu Najwyższego.

 

 

W większości wspomnień świadków i oskarżonych można przeczytać, jak wytłuczono zeznania z każdego z mężczyzn:

(…)Wkrótce do Jedwabnego zjechało UB. Nabrali ludzi na samochody i zawieźli do Łomży. Tam tak zaczęli ich tłuc, że podpisywali co tylko bijący chcieli. (…) Sielawina i Kalinowska, które nie umiały pisać ani czytać, „podpisywały” krzyżykami wszystkie protokoły, które im podsuwano. Niebrzydowskiego, który za pierwszych Sowietów pracował w MTS, zaczęli tłuc w pięty, żeby podpisał, że widział Laudańskich przy pędzeniu i paleniu Żydów w stodole. Chłop nie wytrzymał i podpisał. Przez długi czas nie mógł chodzić. (…)Wreszcie przyszedł czas i na Zygmunta (uwaga red. Laudańskiego). (…) Próbował uczciwie wyjaśniać, że przy tym nie był i nikogo nie mógł widzieć. Wtedy śledczy naciskał przycisk na biurku, gasło światło, a z sąsiedniego pomieszczenia wpadało trzech rosłych ubowców. Jedno uderzenie wystarczało, by leżał na podłodze. Leżącego kopali, gdzie popadło: po głowie, brzuchu, nerkach – nie wybierali. Gdy starał się osłaniać głowę – dostawał w genitalia, gdy chronił przyrodzenie – kopali w głowę, gdy mdlał – cucili wodą i znów bili. Po takiej “obróbce” mówił właściwie wszystko co chcieli.(…)
 

Więcej informacji na ten temat znajdzie czytelnik w cytowanym wcześniej tekście W. Gilewicza, który cytuje fragmenty zeznań z procesu łomżyńskiego z 1949r.

Powyższe zeznania jasno pokazują, co się w żydoubeckich katowniach działo. Jak zareagował sąd? Tak, jak w czasach stalinowskich reagowały sądy. Skazał niewinnych, obciążonych zeznaniami złożonymi pod przymusem bądź żydowskimi konfabulacjami „ocalonych” na kary wieloletniego więzienia. Zygmunt Laudański próbował się bronić: Sędziemu poskarżył się już w pierwszym dniu procesu. Opowiedział jak go bito, jak wymuszano zeznania i dyktowano co ma powiedzieć. “Niezawisły” sąd ze zrozumieniem wysłuchał podsądnego, po czym zwracając się bezpośrednio do Zygmunta sędzia zapytał, czy dysponuje on… zaświadczeniem lekarskim potwierdzającym doznane urazy. [3]

Obok metod, jakimi wydobywano zeznania, opinii publicznej w Polsce znane są dziś jedynie strzępy faktów – fragmenty stenogramów z procesu łomżyńskiego, garść informacji o wynikach ekshumacji, szacunkowej liczbie ofiar (około 250), o znalezionych w grobie wewnątrz stodoły (tym z Leninem) i grobie obok stodoły łuskach mauzerowskich kal. 7.92mm. Mamy wywiad z J. Laudańskim, ostatnim świadkiem wydarzeń – i jednocześnie ofiarą stalinowskiej zbrodni sądowej, mamy ustalenia I. Pogonowskiego odnośnie ilości benzyny koniecznej do podpalenia stodoły – w Jedwabnem wykorzystano kilka kanistrów benzyny, a nie, jak usiłuje się Polakom wmawiać 7 litrów nafty.
Te fakty powyżej to dość, by nie wierzyć oficjalnej propagandzie Grossów, Pasikowskich i im podobnych.

Co myśleć o Jedwabnem?

Z przyczyn oczywistych żadnym zeznaniom żydowskich „świadków” ani „ofiar” ufać nie wolno. To samo tyczy żydowskich „historyków”. Co gorsza – nawet polskim historykom (nie chodzi tu o polskojęzycznych) w znaczącej części ufać nie bardzo się da. Dlaczego? Ponieważ na ich wypowiedzi i ustalenia badawcze silnie oddziałuje znajomość losów dr D. Ratajczaka i innych osób, które myślały, że o „tematach niebezpiecznych” można w III (i IV) RP bezpiecznie mówić i pisać. Nieliczni, którzy najwyraźniej na swojej karierze postawili krzyżyk i próbują żyć z kontestacji, mogą zaoferować taki opis zdarzeń, jak L. Żebrowski (Historyk Leszek Żebrowski o Jedwabnem, “Pokłosiu”, kłamstwach A. Bikont i żydowskich zbrodniach – gorąco polecamy zapoznanie się z całym nagraniem, dodatkowo polecamy komentarz Krzysztofa Janiewicza do tendencyjnych ustaleń prokuratora Ignatiewa z IPN [Ignatiew na manewrach IPN-u] oraz artykuł krytyczny L. Żebrowskiego na temat tzw. „Białej księgi” Jedwabnego).
10.VII ponownie ktoś będzie przepraszał w imieniu narodu polskiego za Jedwanbe. Oczywiście przepraszać Polacy nie mają za co. W tragicznych wydarzeniach sprzed 72 lat nie ma polskiej winy. Czy hasło „nie przepraszam za Jedwabne”, pod którym manifestują Polacy na ulicach i w Internecie jest więc słuszne, czy pod nim należy się podpisać? Nie. To hasło jest półprawdą, ono pozwala szkalować naród polski – można je relacjonować następująco: „patrzcie, oto ci zatwardziali antysemici nie chcą przeprosić za swoją zbrodnię, jacy bezczelni, pewnie i dziś chętnie by sobie popalili!”. Przeciętny Polak, zdezorientowany przez oficjalną propagandę z takiego hasła nie dowiaduje się niczego, poza tym, że jacyś „polscy neonaziści” nie uważają za stosowne przepraszać za palenie Żydów w stodole. Palenie przez Polaków rzecz jasna, bo tak od lat nauczają w mediach „autorytety” „naukowe” i „moralne”. Celem polskich środowisk narodowych powinno być nie – dawanie upustu własnym emocjom poprzez protestowanie, lecz edukowanie innych rodaków, zagubionych w medialnym przekazie. Pod jakim hasłem należy więc jednoczyć się? Pod jakim hasłem należy dawać odpór propagandzie Grossów, Bikontów, Weissów i im podobnych? Pod hasłem „Niech za Jedwabne przepraszają Niemcy!” – takie hasło niesie jednoznaczny przekaz, przekaz jednocześnie odkłamujący sprawę Jedwabnego i uzasadniający polski sprzeciw. Przekaz, którego nie da się zakłamać. Takie hasło raportowane w różnych mediach, nawet wrogich, musi służyć polskiej sprawie, bo wskazuje winnego.

____________________

* Hucpa (chutzpah) – skrajna bezczelność, zwykle bezczelne kłamstwo / pomówienie.
** Warto zaznaczyć, że nie mamy tu przeciwstawienia ‚pojmowaniu prawdy’ w „kulturze żydowskiej” ‚pojmowania prawdy’ „kulturze łacińskiej”, jak wielu by chciało. Uczciwy naukowiec posługujący się metodą naukową, jeśli tylko pozostanie wierny tej metodzie, będzie po stronie prawdy (zgodnie z jedną z definicji znanych filozofii nauki), niezależnie od tego, czy jego przodkowie żyli kiedyś w kulturze turańskiej, bizantyjskiej czy jakiejkolwiek innej – nawet żydowskiej (jak np. N. Finkelstein; „kultura łacińska” nie ma monopolu na prawdę ani jej nie gwarantuje, jak niektórzy wmawiają naiwnym – czego dodatkowo dowodzą sławne już „wyczyny” ks. dr Romana Kneblewskiego [kuriozalne wypowiedzi nt. Krzyżaków (1, 2) i Inkwizycji]).

Przypisy
[1] T. Strzembosz, Inny obraz sąsiadów, naszawitryna.pl
[2] Relacja księdza E. Orłowskiego, Niedziela – Tygodnik Katolicki, 2001-07-22, potwierdzona zeznaniami Julianny Sokołowskiej: „(…) przesłuchana na temat okoliczności zbrodni blisko 25 lat później w śledztwie, sygn. Ds. 24/67, prowadzonym przez byłą Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku , nie wspomniała nic o funkcjonariuszach gestapo. Natomiast, mimo upływu lat, liczbę żandarmów określiła zdumiewająco dokładnie, stwierdzając. Ze było ich 240 i tyle musiała przygotować obiadów. (Postanowienie o umorzeniu śledztwa w.s. mordu w Jedwabnem z powodu niewykrycia sprawców czynu, IPN, 30.VI.2003, S 1/00/Zn, str. 14)
[3] Wiesław Wielopolski, „W Jedwabnem Laudańskiego gnali gestapowcy”, Tygodnik Głos NR 27 (884) 7 lipca 2001 za Wiadomości Piskie

Ignatiew na manewrach IPN-u: Replika na Komunikat IPN

Krzysztof Janiewicz

W dniu 09.07.2002 r. ukazała się w internetowym wydaniu „Gazety Wyborczej” informacja o zakończeniu śledztwa IPN w sprawie masowego mordu Żydów w miasteczku Jedwabne, jakie miało miejsce 10 lipca 1941 r.

„Gazeta Wyborcza” również w tym samym dniu zamieściła Komunikat IPN, wywiad Anny Bikont z prokuratorem prowadzącym śledztwo, Radosławem Ignatiewem, oraz krótki komentarz historyka, prof. Tomasza Strzembosza, na temat wyników owego śledztwa.

Po lekturze powyższych materiałów nasuwa się parę pytań dotyczących wiarygodności i sposobu prowadzenia śledztwa.

Po pierwsze, kiedy ukaże się szumnie zapowiadana po posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka 30.01.01 przez prof. Witolda Kuleszę z IPN tzw. „Biała Księga” Jedwabieńskiego śledztwa? I czy taka księga się w ogóle ukaże? W komunikacie IPN nie ma najmniejszej wzmianki na ten temat, a przypomnijmy, że prof. Kulesza tak określił konieczność opublikowania „Białej Księgi” już ponad rok temu, co było szeroko komentowane przez srodki masowego przekazu.

Po zakończeniu wszystkich czynności śledczych rozważamy możliwość publikacji relacji w postaci tzw. białej księgi

–  Publiczne przedstawienie relacji wszystkich żyjących świadków tamtego wydarzenia jest konieczne, gdyż w tej sprawie każdy ma prawo do wyrobienia sobie zdania na ten temat.

Nie ma innej drogi dla uwiarygodnienia wyników owego śledztwa – mówił Kulesza.

Również Prezes IPN, Kieres, tak powiedział podczas posiedzenia Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka w dniu 30.01.01:

Jeżeli stan i warunki śledztwa pozwolą, to chcemy opublikować Białą Księgę, w której znajdą się zeznania świadków tej zbrodni lub innych osób przesłuchiwanych."

A więc należy teraz oczekiwać tej publikacji, która będzie niezwykle ważnym dokumentem ze względu na ogromną kontrowersyjność całej sprawy. Dobrze by było, żeby zainteresowani dziennikarze zaczęli zadawać prof. Kuleszy stosowne pytania o zapowiadaną przez niego „Białą Księgę”. Badacze zajścia w Jedwabnem, niezależni od IPN i innych organizacji rządowych, powinni mieć dostęp do wszystkich materiałów, na których opierał się prokurator Ignatiew w ustalaniu przebiegu wydarzeń w Jedwabnem w dniu 10 lipca 1941r, celem weryfikacji wniosków końcowych.

Po drugie, nasuwa się również pytanie, do jakiego stopnia wyniki śledztwa przeprowadzonego przez prokuratora Ignatiewa były uzależnione od wpływów zewnętrznych. Czyli innymi słowy: do jakiego stopnia na rezultat śledztwa miały wpływ oczekiwania pewnego odgórnie określonego wyniku. Ogólnie przyjętą na świecie zasadą jest, że – dopóki trwa śledztwo i nie został zakończony przewód sądowy ani ogłoszony wyrok – nie należy przesądzać publicznie o winie podejrzanego (lub później oskarżonego). Dotyczy to zwłaszcza osób wysoko postawionych w hierarchii społecznej oraz zwierzchników prowadzącego śledztwo, gdyż ich komentarze sugerujące „pożądany” wynik mogą być odczytane jako próba wpłynięcia na orzeczenia sądu lub wyniki śledztwa, co jest powszechnie uważane za postępowanie nieetyczne, a w niektórych krajach może nawet być karalne.

Ten warunek nie został w tym przypadku spełniony. Już ponad rok temu, na samym początku śledztwa, pojawiły się w środkach masowego przekazu komentarze wysoko postawionych dygnitarzy państwowych – np. Prezydenta Kwaśniewskiego czy też Premiera Millera, Prezesa IPN Kieresa (bezpośredniego zwierzchnika prokuratora Ignatiewa), jak również niektórych przedstawicieli Episkopatu – przesądzające z góry o winie Polaków. Oni to, nie czekając na rezultat prowadzonego śledztwa, sugerowali jego wynik występując z publicznymi przeprosinami i oświadczeniami, które jednoznacznie sugerowały, że książka Jana Grossa jest wiarygodna… że to Polacy są winni mordu na Żydach, a Niemcy jedynie biernie się temu przyglądali, a co najwyżej swoją obecnością inspirowali – ba, według zeznań niektórych świadków, to nawet tych Żydów bronili!

Do jakich więc wniosków mógł w takim razie dojść prokurator Ignatiew? Czy podane przez niego wyniki końcowe śledztwa są wolne od jakże ludzkiej chęci przypodobania się swemu zwierzchnikowi, czy też nawet samej głowie państwa? Wszak gdyby wyniki śledztwa zasadniczo różniły się od wygłaszanych przez nich komentarzy, wytworzyłaby się wysoce niezręczna sytuacja. Po prostu wyszliby oni na skończonych idiotów, a dalsza kariera prokuratora Ignatiewa stanęłaby pod ogromnym znakiem zapytania. Jeżeli w ogóle można by tu mówić o jakiejkolwiek późniejszej karierze. Być może z tego właśnie powodu wyniki tego śledztwa są takie a nie inne…

W swoim omówieniu wyników końcowych śledztwa – wobec braku „Białej Księgi” – mogę opierać się jedynie na oficjalnym Komunikacie IPN, a więc na analizie całokształtu zgromadzonego materiału dowodowego oraz na wywiadzie, jakiego prokurator Ignatiew udzielił p. Annie Bikont.

Tak więc w pierwszych zdaniach komunikatu IPN prokurator Ignatiew stwierdza:

(…)Analizując całokształt zebranego w sprawie materiału dowodowego zgromadzonego w trakcie prowadzonego śledztwa S 1/00/Zn, ustalono prawdopodobny przebieg zdarzeń w dniu 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem.(…)

(…)Tego dnia, w czwartek nad ranem, do Jedwabnego zaczęli przybywać mieszkańcy okolicznych wsi z zamiarem brania udziału w zaplanowanej wcześniej zbrodni zamordowania żydowskich mieszkańców tej miejscowości. W wieczór poprzedzający zdarzenia niektórzy żydowscy mieszkańcy uprzedzeni zostali przez znajomych Polaków, ze przygotowywane są zbiorowe działania przeciwko Żydom.(…)

 Natomiast w wywiadzie udzielonym p. Annie Binkot mówi:

Zeznania świadków są tak rozbieżne, że z zasady nie sposób było weryfikować jednych zeznań za pomocą drugich. Czyniłem to zatem w oparciu o tak zwane dowody materialne, ustalenia z ekshumacji, z akt procesowych, z oględzin terenu, z badań łusek.(…)

(…)Przy szczątkach znaleziono przedmioty codziennego użytku, jak pudełko z gwoździami szewskimi do zelowania butów, ale też wiele złotych monet i zadziwiającą ilość kluczy od kłódek i drzwi. Wyglądało to, jakby ci ludzie, opuszczając domy, zabezpieczyli swoje mienie.(…)

(…)W dniu zbrodni w Jedwabnem przebywały na pewno osoby narodowości żydowskiej, które schroniły się tam m.in. z Wizny i Kolna.(…)

A więc już sam początek komunikatu w zestawieniu z udzielonym wywiadem nasuwa na myśl następujące wątpliwości:

Jeżeli zeznania świadków są tak rozbieżne, że celem ustalenia przebiegu wydarzeń należy odwoływać się do dowodów materialnych, to skąd prokurator Ignatiew wie, że chłopi już od rana zjeżdżali się do Jedwabnego powodowani żądzą mordu i rabunku?  Jeżeli tak, to Ignatiew powinien przedstawić te „dowody materialne” popierające jego tezę o przybyciu chłopów opętanych żądzą mordu. ( Swoją drogą, jak on to stwierdził na podstawie dowodów materialnych?) A może akurat był to dzień targowy i chłopi po prostu zjeżdżali do Jedwabnego na jarmark? Naturalnie zakładając, że w ogóle przyjeżdżali, bo relacje na ten temat pochodzą głównie od niewiarygodnych „świadków” Grossa.

Ignatiew twierdzi również, że przy zwłokach znaleziono wręcz zadziwiającą ilość kluczy i przedmiotów codziennego użytku, które sugerują, że ci ludzie zabezpieczali swoje mienie, a więc oczekiwali powrotu do swoich domów. Jeżeli przyjąć, że W wieczór poprzedzający zdarzenia niektórzy żydowscy mieszkańcy uprzedzeni zostali przez znajomych Polaków, że przygotowywane są zbiorowe działania przeciwko Żydom, to czy ci ostrzeżeni nie ostrzegli z kolei innych o mającym nastąpić mordzie? Zwłaszcza, że już wtedy znajdowali się w Jedwabnem uciekinierzy z Wizny i Kolna, którzy mogli już przypuszczać, czym może grozić zaplanowana na następny dzień akcja. Nie było żadnych prób ucieczki w noc poprzedzającą egzekucję? Żydzi spodziewali się, że z tej rzekomo ukartowanej przez polskich chłopów egzekucji będą wracali do swoich domów? Jak to się stało, że mimo istnienia tych rzekomych planów zagłady wszystkich Żydów przez Polaków, i mimo rzekomego przeprowadzenia przez Polaków tejże zagłady, około 200 pozostałych przy życiu Żydów z ogólnej liczby 564 żyło sobie w Jedwabnem spokojnie aż do następnego roku, kiedy to zostali z Jedwabnego wywiezieni przez Niemców?

Natomiast pewna ilość kosztowności takich jak biżuteria, złote monety i zegarki, znalezione w kieszeniach ofiar, wydaje się zdecydowanie obalać spekulacje prokuratora Ignatiewa na temat powodów rabunkowych (zaznaczam tu, że ekshumacji nie dokończono z powodu religijnych protestów Żydów; zwłok nie naruszano, a więc była to jedynie „odkrywkowa” pseudo-ekshumacja, która uniemożliwiła ekspertom medycyny sądowej dokładne oględziny szczątków oraz ustalenie przyczyny śmierci).

Być może polscy mieszkańcy Jedwabnego nie mieli żadnych planów zbiorowego działania przeciwko Żydom a więc nie było powodu, aby kogokolwiek przed czymkolwiek ostrzegać i żaden Żyd z Jedwabnego poprzedzającej nocy nie uciekał?

Po za tym, co oznacza w ustach prokuratora stwierdzenie ustalono prawdopodobny przebieg zdarzeń…?

Czy było tak, jak to przedstawił to prokurator Ignatiew, czy też nie było? A może równie prawdopodobny przebieg wydarzeń był zupełnie inny? Może Niemcy siłą, pod groźbą śmierci, zegnali tych rzekomych 40 mieszkańców Jedwabnego i kazali im wyganiać z domów i pilnować Żydów? Tak jak to miało też miejsce w Tykocinie? Czy w sądzie pan prokurator również stwierdza, że oskarżony prawdopodobnie popełnił przestępstwo? Co wobec sądu znaczy prawdopodobnie? Albo prokurator ma niezbite dowody, które poza wszelką wątpliwością wskazują na winę oskarżonego, albo ich prokurator nie ma. Jeżeli ich nie ma, to niech nie wygłasza mowy oskarżycielskiej opartej na prawdopodobnym przebiegu zdarzeń.

Następnie w komunikacie IPN pojawia się sprawa łatwopalnego materiału użytego do podpalenia stodoły. Prokurator Ignatiew stwierdza:

Po zamknięciu budynek oblano prawdopodobnie naftą pochodzącą z poradzieckiego magazynu.

Czyżby mógł przedstawić jakieś „dowody materialne” na użycie tej nafty? Może on o tym wiedzieć jedynie z zeznań świadków, a te – według jego własnej opinii – są niewiele warte, ponieważ sobie nawzajem zaprzeczają. Wszak istnieją również zeznania świadków, którzy twierdzą, iż do podpalenia stodoły użyto benzyny, a nie nafty. Dlaczego więc daje on wiarę świadkom podającym naftę jako zastosowany wówczas materiał łatwopalny, a nie świadkom podającym, iż użyto w tym celu benzyny? Również znany historyk, którego chyba jest niezwykle trudno posądzić o „oszołomstwo”, prof. Tomasz Szarota, tak stwierdził w wywiadzie udzielonym „Tygodnikowi Powszechnemu” w dniu 17.04.2002:

Nieprawdopodobne jest, aby tak wielki pożar stodoły (świadkowie widzieli wybuch i słup ognia) można było wywołać przy pomocy 8 litrów nafty czy ropy. To musiała być benzyna, a tę prawdopodobnie dostarczyli Niemcy.(…)

W dalszej części powołuje się p. prokurator na zeznania niejakiego Awigdora Kochawa (vel Wiktor Nieławicki). Oni bardzo lubują się w posiadaniu kilku, minimum dwóch nazwisk; w niektórych przypadkach może to być nawet użyteczne – jeżeli np. w jednym miejscu Nieławicki mówi jedno, a w drugim miejscu Kochaw mówi zupełnie coś innego, to każdy myśli że to dwie różne osoby. A więc cóż takiego ów Kochaw-Nieławicki powiedział panu prokuratorowi:

Należy zwrócić uwagę, iż przed wyprowadzeniem ludzi, z rynku popełniane były pojedyncze zabójstwa. Mówi o nich m.in. pokrzywdzony Awigdor Kochaw, który był w tym czasie na rynku.

Czyżby był to ten sam Nieławicki, którego zeznania były tak szeroko nagłośnione, od telewizji poprzez „Rzeczpospolitą” aż do „Der Spiegel”, jako zeznania rzekomego naocznego świadka wydarzeń w Jedwabnem? Głosił on wszem i wobec, że sprawcami mordu byli Polacy i – przebijając nawet Grossa i Wassersztajna – twierdził, że żydowskich ofiar Polaków w Jedwabnem było więcej niż dwa tysiące. (I to wszystko głosił już po owej pseudo-ekshumacji, w której doliczono się ciał od 150 do 250 ofiar).

Tenże sam Kochaw-Nieławicki został już wcześniej zdemaskowany jako autor sfabrykowanego oszczerstwa o rzekomym skorumpowaniu przez delegację jedwabieńskich Żydów biskupa łomżyńskiego, Stanisława Łukomskiego, któremu wuj Nieławickiego wraz z innymi Żydami miał dostarczyć do Łomży srebrne lichtarze, a który to biskup miał, według zeznań Nieławickiego („Sąsiedzi”, str. 52-53), w zamian za tę łapówkę powstrzymać pogrom w Jedwabnem. Rozwodzi się Gross wraz z Kochawem-Nieławickim nad tą przewrotną naturą biskupa, oj rozwodzi! Tyle że biskup haraczu od Żydów z całą pewnością nie wziął, i to nie tylko ze względów moralnych, ale czysto technicznych. Po prostu go w Łomży nie było, ponieważ już od października 1939 r. ukrywał się przed Sowietami, a powrócił do Łomży dopiero w sierpniu 1941 r., czyli już po fakcie. Z tej to prostej przyczyny ta osławiona, niosąca srebrne lichtarze delegacja i sama wizyta nie mogły mieć miejsca.

Wypadałoby więc w tym miejscu zadać pytanie prokuratorowi Ignatiewowi, czy w jego opinii świadek przyłapany już dwukrotnie na kłamstwie jest świadkiem wiarygodnym, i czy reszta świadków, na których zeznaniach prokurator opiera wyniki śledztwa, jest równie wiarygodna jak Awigdor-Wiktor Kochaw-Nieławicki.

Będąc już przy temacie świadków i ich zeznań, rzuca się w oczy stronniczość prokuratora prowadzącego śledztwo. W wywiadzie udzielonym p. Bikont stwierdza:

Niektóre przesłuchiwane przeze mnie osoby pochodziły z rodzin osób sądzonych po wojnie za udział w zbrodni. To może mieć wpływ na to, co zapamiętały, co uważają za fakty, ale to nie to samo co podejrzenie popełnienia przestępstwa składania fałszywych zeznań.

Czyli ci świadkowie w jego opinii stają się momentalnie niewiarygodni. Natomiast wiarygodni są świadkowie tacy jak Kochaw-Nieławicki, którym kłamstwa zostały udowodnione. Ciekawe podejście do sprawy wiarygodności świadków… A czy zastanowił się prokurator Ignatiew, że świadkowie oczerniający Polaków, mogą się po prostu sugerować książką „Sąsiedzi”, możliwością osiągnięcia korzyści materialnych lub po prostu zwykłą nienawiścią w stosunku do Polaków za doznane lub też urojone krzywdy?

Dlatego też niezwykle ważne jest opublikowanie „Białej Księgi” sprawy Jedwabnego, co umożliwiłoby zainteresowanym zapoznanie się z materiałami, na których oparto wyniki śledztwa. Chodzi o zeznania i nazwiska świadków, których zeznania zostały odrzucone, wraz z uzasadnieniem; nazwiska świadków, na których zeznaniach opierał się prokurator, również wraz z uzasadnieniem; a także wszelkiego rodzaju dokumenty archiwalne, na których oparł się prokurator. Wiadomo, że w Archiwum Państwowym w Łomży istnieje około 28 relacji złożonych w 1947 r. przez 19 świadków, w tym 9 Żydów, które wskazują jednoznacznie na Niemców jako sprawców zbrodni. Według tych dokumentów, wśród ofiar mordu znajdowało się również 3 Polaków. Relacje przedstawione przez Darię Nałęcz z łomżyńskiego archiwum, zostały odnalezione w aktach spraw cywilnych, które odbywały się przed łomżyńskimi sądami grodzkimi w latach 1946-49. [Relacja PAP, 28.03.01]

W komunikacie IPN pojawia się też stwierdzenie:

W tym stanie rzeczy stwierdzić należy, że zasadne jest przypisanie Niemcom, w ocenie prawnokarnej, sprawstwa sensu largo tej zbrodni.

Wykonawcami tych zbrodni, jako sprawcy sensu stricto, byli polscy mieszkańcy Jedwabnego i okolic – mężczyźni, w liczbie co najmniej 40.

Należy się teraz bliżej przyjrzeć temu niemieckiemu sprawstwu largo i polskiemu sprawstwu stricto.

W komentarzu prof. Strzembosza, zamieszczonym również w „Gazecie Wyborczej” w dniu 09.07.02 r., czytamy:

Za „100-procentowo wiarygodne" uważa on zeznania kobiety, która jako mała dziewczyna bawiła się 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem. Jak ujawnił Ignatiew, niemiecki żołnierz – biorąc dziecko za żydowskie – chciał je zabrać na rynek w Jedwabnem. Interwencja matki dziecka temu zapobiegła.

Ja z tą panią rozmawiałem. Relacja jest stuprocentowo wiarygodna i mówi wyraźnie o aktywnym udziale Niemców – stwierdził Strzembosz. Według niego, z relacji świadków – o których nie mówił Ignatiew – wynika, ze Niemcy siłą zmuszali niektórych Polaków do pójścia na rynek, z którego potem zmuszeni byli konwojować Żydów do stodoły, gdzie ich spalono.

A więc pojawia się tu ogromny znak zapytania odnośnie tego, co prokurator Ignatiew wie, a czego nam nie mówi… Otóż wie on, i uznaje za wiarygodne, że jakiś Niemiec usiłował zabrać to cudem uratowane dziecko na rynek; wie też o aktywnym, nie tylko pasywnym, udziale w tej zbrodni Niemców, którzy siłą zmuszali Polaków do pójścia na rynek.

A jednak on nam tego nie mówi… Natomiast mówi o udziale Polaków sensu stricto.

Na taki aktywny udział Niemców wskazywałyby również zeznania niektórych oskarżonych w procesie łomżyńskim w 1949 r. Jeżeli prokurator Ignatiew uznaje wyrok stalinowskiego sądu za wiarygodny, to za wiarygodne należy również uznać zeznania świadków i oskarżonych, ponieważ sąd dał tym oskarżonym wiarę, co zapisano w uzasadnieniu wyroku:

Stanisław Zejer – urodzony w 1893 r.:  (…) Tak, przyznaję się do winy, że w roku 1941 w Jedwabnem idąc na rękę władzy państwa niemieckiego (Jest to stale używana formuła związana z tym, że tu oskarżano z tzw. dekretu sierpniowego z 1944 r.) pod wpływem nakazu burmistrza Karolaka i gestapo doprowadziłem (…)

Czesław Lipiński – urodzony w 1920 r.:  (…) wyjaśniam, że w dniu krytycznym kiedy stałem u siebie na podwórzu podszedł do mnie niemiec i zabrał mnie ze sobą na rynek, żeby pilnować żydów (…)

Władysław Dąbrowski – urodzony w 1890 r.:  (…) krytycznego dnia kiedy znajdowałem się w domu przyszedł do mego mieszkania żandarm z burmistrzem Jedwabnego Karolakiem i kazał mi iść na rynek pilnować żydów. Ponieważ nie chciałem iść i starałem się uciec niemiec uderzył mnie pistoletem w głowę (potwierdziły to zeznania kilku świadków) a ręką uderzył mnie w twarz i wybił ząb (…)

Feliks Tarnacki – urodzony w 1907 r.:  (…) przyszedł do mnie burmistrz Karolak Marian i sekretarz magistratu Wasilewski imię nie znam wraz z gestapowcem i wypędzili mnie na rynek (…)

Roman Górski – urodzony w 1904 r.:  (…) przyszedł do mnie Karolak Marian, który był burmistrzem i żandarm niemiecki, który mnie kopnął i zabrali mnie na Rynek m. Jedwabnego (…)

Uzasadnienie wyroku Sądu Okręgowego w Łomży, dn. 16-17 maja 1949 r. (Fragmenty)

I. Bolesław Ramatowski, Stanisław Zejer, Czesław Lipiński, Władysław Dąbrowski, Feliks Tarnacki, Józef Chrzanowski, Roman Górski, Antoni Niebrzydowski, Władysław Miciura, Józef Zyluk, Marian Zyluk, Jerzy Laudański, Zygmunt Laudański, Czesław Laudański, Wincenty Gościcki, Roman Zawadzki, Jan Zawadzki, Aleksander Łojewski, Franciszek Łojewski, Eugeniusz Śliwecki, Stanisław Sielawa i Karol Bardoń, oskarżeni zostali o to, że w dniu 25 czerwca 1941 r. w Jedwabnem, pow. łomżyńskiego – idąc na rękę władzy państwa niemieckiego brali udział w ujęciu około 1 200 osób narodowości żydowskiej, które te osoby przez Niemców zostały masowo spalone w stodole Bronisława Śleszyńskiego.

(…) W morderstwie tym wzięli udział Niemcy w liczbie kilkudziesięciu (św. J. Sokołowska) w tym samych gestapowców 68 i miejscowa ludność, która do działania została wciągnięta przemocą. (…)

(…) Miejscowa ludność, a więc w tej liczbie i oskarżeni wzięci byli do udziału pod terrorem, jak to widać ze wszystkich wyjaśnień oskarżonych, gdziekolwiek by były one składane i z zeznań świadków oskarżenia i odwodowych. Przemoc zastosowana przez Niemców do oskarżonych wypływa w wielkiej ilości w jakiej w tym dniu krytycznym zjawili się w Jedwabnem i z faktu, że żydów należało wyciągać z mieszkań na plac zbiórki, czego sami Niemcy nie mogli dokonać ze względu na stosunkowo małą ich ilość. (…)

I. Karola Bardonia, którego działanie (…) uznać należało za pozbawione cech przymusu. Jak zeznała świadek Sokołowska oskarżony był w tym czasie zatrudniony w służbie żandarmerii. (…)

A wiec jeżeli się powiedziało „a” należy też i powiedzieć „b”, panie prokuratorze… W przeciwnym razie zaczyna się „grossowszczyzna”, czyli selektywne wybieranie materiałów, które potwierdzają postawioną na samym początku tezę, że to Polacy z własnej i nieprzymuszonej woli mordowali Żydów, za co należy ich teraz czołobitnie przepraszać. Natomiast odrzuca się wszelkie materiały dowodowe i zeznania świadków wskazujące na to, że osądzeni działali pod wpływem terroru. Jeżeli opiera się na wynikach śledztwa i prawomocności wyroku Sądu Okręgowego w Łomży z 1949 r., należy również uznać za właściwe przesłanki, na których opierał się ten sąd ferując takie a nie inne wyroki.

Jeżeli twierdzi się, że…

(…) W oparciu o materiały archiwalne procesów karnych w 1949 i 1953 r. i inne zweryfikowane w toku obecnego śledztwa materiały dowodowe, należy przyjąć, iż aktywnie uczestniczyli oni w dokonaniu zbrodni, uzbrojeni w kije, orczyki i inne narzędzie. Przypisane im w wyniku niniejszego śledztwa czyny wypełniają znamiona nieulegającej przedawnieniu zbrodni opisanej w treści art. 1 pkt. 1 dekretu z 31 sierpnia 1944 r. stanowiącego, iż podlega karze dożywotniego pozbawienia wolności ten, "kto idąc na rękę władzy państwa niemieckiego (…) brał udział w dokonywaniu zabójstw". Spośród czterdziestu, osób, których nazwiska, jako sprawców, wymienione zostały w aktach spraw, część została prawomocnie osądzona. (…)

… to należy również uznać, że na podstawie zeznań świadków i oskarżonych z tego procesu, a także orzeczenia tego sądu, skazani działali pod przymusem Niemców, będąc przez nich sterroryzowani. Większość ludzi w Polsce, którzy przeżyli okupację niemiecką, dobrze wie, czym groziła odmowa rozkazu wydanego przez Niemców, zwłaszcza (jak zeznali skazani) rozkazu popartego kopniakiem, ciosem pięścią lub kolbą pistoletu. Czy przypadkiem nie jawi się nam tu całkiem nowy obraz dnia 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem, gdzie rzekomo 40 obywateli tego miasteczka, zostało przemocą i terrorem zmuszonych do wykonania niemieckich rozkazów…? Rozkaz wykonali, nie każdy ma zadatki na bohatera i jest gotów poświęcić własne życie za życie bliźniego. Być może wśród tych rzekomych czterdziestu  znalazło się paru, którzy faktycznie mścili się na Żydach za domniemane lub też prawdziwe krzywdy doznane przez nich samych lub przez ich rodziny pod okupacją sowiecką.

Swoją drogą aż do ustalenia konkretnych nazwisk rzekomych 40 osób nie można twierdzić, że było ich akurat tylu. Co więcej, nie można twierdzić, że takowe osoby w ogóle istniały. Kolejność działań musi tu być zupełnie odwrotna. Najpierw trzeba dokładnie ustalić imiennie kto, a dopiero później policzyć ilu. Operowanie magicznymi liczbami nie przystoi prokuratorowi, który bez mała dwa lata prowadzi śledztwo, a do dziś nie jest w stanie podać żadnych konkretnych ustaleń.

W świetle powyższego wyłania się tu całkiem inny aspekt moralny, a także karny, samego czynu. Zupełnie inny od spekulacji pana prokuratora, jakoby od rana mieli zjeżdżać do Jedwabnego okoliczni chłopi opętani bliżej niewyjaśnionym zbiorowym amokiem i żądzą mordu na Żydach. Być może należałoby przekwalifikować owo prokuratorskie sprawstwo Polaków sensu stricto na sprawstwo sensu largo, a przypisane Niemcom sprawstwo largo doprecyzować sprawiedliwie na sprawstwo sensu stricto

Z wywiadu udzielonego p. Bikont:

(…) Postępowanie zostanie umorzone. Nie ustaliłem żyjących sprawców zbrodni, którzy nie byliby wcześniej sądzeni. W zeznaniach świadków generalnie nie padały nowe nazwiska poza znanymi z materiałów archiwalnych. (…)

Jeżeli nie padały nowe nazwiska, a wyrokiem sądu w Łomży  zostało skazanych 12 osób (pozostałych oskarżonych sąd uniewinnił z powodu braku dowodów winy),  , to skąd prokurator wziął 40 sprawców? [brawo!] Nie zapominajmy, że Gross w swojej książce, również na podstawie zeznań „naocznych” świadków, podaje liczbę ponad 90 sprawców!

Komunikat IPN stwierdza też:

(…) W toku prowadzonego obecnie śledztwa nie zgromadzono wystarczających dowodów, które pozwoliłyby na zidentyfikowanie i postawienie zarzutów żyjącym sprawcom. (…)

A więc teraz się okazuje, że prokurator Ignatiew nie znalazł dowodów wystarczających do postawienia zarzutów żyjącym sprawcom. Ba, nie ma nawet dostatecznych dowodów, na podstawie których mógłby zidentyfikować pozostałych sprawców…

Na jakiej więc podstawie oskarża on o działanie przestępcze całą anonimową grupę ludzi, nie posiadając wystarczających dowodów i nie dając im (potencjalnym oskarżonym) szansy na przedstawienie w sądzie ich własnej wersji wydarzeń. To nie jest oskarżenie, to wręcz oszczerstwo! Nie wolno nikogo oskarżać bez przedstawienia niezbitych dowodów jego winy, istnieje przecież zasada domniemania niewinności!

Podejrzewam, że dowody zgromadzone przez prokuratora Ignatiewa mogłyby nie wytrzymać rygorów przewodu sądowego, a w szczególności wnikliwych pytań obrońców. Prokurator Ignatiew świetnie zdaje sobie sprawę, że – wobec sprzecznych zeznań świadków oraz treści dokumentów archiwalnych – właściwie nie ma on żadnych dowodów na poparcie swego oskarżenia, a w zasadzie to i już wydanego orzeczenia. Ot, tak sobie „grossuje”, a swoim działaniem raz jeszcze daje dowód na to, że instytucja powołana do ujawnienia prawdy historycznej stoi twardo na straży obrony interesów politycznych mających mało wspólnego z interesami polskimi. W polskim bowiem interesie leży całkowite i bezkompromisowe wyjaśnienie afery Jedwabnego, dotarcie do faktów historycznych, a także odkrycie wszelkich manipulacji mających miejsce w całej tej aferze.

Tak więc Naród niech się cieszy, bo go łaskawie zwolniono z odpowiedzialności zbiorowej i wskazano na jakichś tam domniemanych 40-tu Polaków. W efekcie powinniśmy odetchnąć z ulgą, tyle że – jak wynika z powyższej analizy – to wszystko się kupy nie trzyma… Prezydent może odetchnąć, bo „nie na darmo przepraszał”… „Wykazaliśmy jako naród” poczucie odpowiedzialności i „spojrzeliśmy prawdzie w twarz”…

„Teraz dopiero” możemy układać niezakłamane stosunki z naszymi żydowskimi przyjaciółmi, bo „stanęliśmy na wysokości zadania”. Wszystko co nam teraz pozostaje, to przyglądać się kolejnemu odcinkowi tej hucpy pt. „Walka o napis na pomniku”… Potem następny odcinek pt. „Odszkodowania”…A jeszcze potem….No, to już czas pokaże, ale zapowiada się raczej dla nas niewesoło.

 
Źródło: Krzysztof Janiewicz, Ignatiew na manewrach IPN-u:Replika na Komunikat IPN, Europa, Europa, 14 lipca, 2002, cyt. za http://www.ojczyzna.pl/Arch-Teksty/JANIEWICZ_Ignatiew-na-manewrach-IPN-u.htm

„Biała księga” Jedwabnego

Leszek Żebrowski

Góra urodziła mysz

 

Przez prawie dwa i pół roku, czyli od początku „afery” Jedwabnego, „Nasza Polska” informowała Czytelników o wszystkim, co dotyczyło tej sprawy. Jako jedni z pierwszych publikowaliśmy dokumenty, ujawnialiśmy niekonsekwencje śledztwa, selektywne podejście do źródeł. Głos na łamach „NP” zabierały różne osoby, na ogół zorientowane w zachowanej dokumentacji, wskazujące źródła nie znane IPN-owi. Domagaliśmy się ujawnienia wszystkich, powtarzam – wszystkich – dokumentów dotyczących bezpośrednio i pośrednio sprawy Jedwabnego, rozumiejąc jej konsekwencje międzynarodowe. Nie było odzewu. Byliśmy natomiast wszyscy uspokajani, że trwa śledztwo, że jest tajemnica, że po jego zakończeniu dowiemy się całej prawdy.

 

Rzeczy pominięte

 

Finałem miała być Biała księga, której publikację przekładano z miesiąca na miesiąc, co mogło świadczyć, że trwa jej dalsze doskonalenie lub też, że IPN liczy na zmęczenie opinii publicznej i jeśli otrzymamy niekoniecznie to, co było zapowiadane, to nic się nie stanie.

 

 

I tak się stało. W Księdze – a właściwie w „Księgach”, bo całość (w dwóch tomach) liczy około tysiąca stron dokumentów i kilkaset stron analiz, wprowadzeń i artykułów, zarówno historycznych, jak i prawnych – nie ma rzeczy współczesnych: zeznań świadków i materiałów zgromadzonych dla potrzeb śledztwa. Nie wiemy zatem, dlaczego pewne zeznania zostały całkowicie zignorowane i uznane za niewiarygodne, a inne przeciwnie. Na jakiej podstawie prokurator orzekł, że ze strony polskiej brało udział w mordowaniu Żydów kilkadziesiąt osób, a nie na przykład kilkanaście. Dlaczego rola Niemców została sprowadzona wyłącznie do inspiracji i kiedy to oni dyskretnie „usunęli się” z Jedwabnego, choć jeszcze rano była tam grupa gestapowców? Nie ma wyników pseudoekshumacji ani ekspertyz, na jakiej podstawie prawnej ją nagle przerwano. Wielu rzeczy w dalszym ciągu nie wiemy…

 

Kieres znów mija się z prawdą

 

Prezes IPN prof. Leon Kieres zapowiada w przedmowie, że w księgach zawarta jest „cała wiedza” na temat Jedwabnego. Jest to nieprawda: poza brakiem dokumentów wytworzonych w śledztwie (a ich publikację prof. Kieres zapowiadał wielokrotnie) nie ma też innych dokumentów, do których IPN z jakichś powodów nie dotarł. Nie ma więc opracowania (z 1949 roku) Waldemara Macholla z białostockiego SS (szefa referatu IV A3) o działalności niemieckich grup specjalnych na Białostocczyźnie latem 1941 roku. Nie ma też relacji Ryvki Kajzer (zamieszczonej w żydowskiej księdze pamiątkowej miejscowości Sokoły w 1962 roku), która 10 lipca 1941 roku była na rynku w Jedwabnem. Według niej, zbrodnię popełnili Niemcy z pomocą miejscowych chłopów. Z jej opowieści skorzystał w 1980 roku rabin Baker, opracowując żydowską księgę Jedwabnego, ale – jakoś tak mu wyszło? – nie bardzo trzymał się oryginału i rolę Niemców pominął.

 

 

Nie ma informacji, jak należy traktować rzekomy „odpis” relacji Szmula Wasersztejna sporządzony dla potrzeb śledztwa w 1949 roku przez Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie, zawierający… więcej danych niż oryginał. Nie ma też jednoznacznych rozstrzygnięć, czy jego relacje (obie, choć w szczegółach wykluczają się) są w ogóle wiarygodne, bo przecież nawet IPN pośrednio uznał, że nie był on świadkiem wydarzeń.

 

Warstwa interpretacyjna – deprecjonowanie relacji polskich

 

Publikacja dokumentów (nawet nie wszystkich) jest faktycznie wydarzeniem: przy wszelkich wyłuszczonych wyżej uwarunkowaniach rozszerza to znacznie naszą wiedzę i pozwala na wyrobienie osądu, który może być poparty materiałem źródłowym. Nie da się tego powiedzieć o warstwie interpretacyjnej, czyli o artykułach i analizach zamieszczonych w pierwszym tomie Księgi, a jest tego, jak już wspomniałem, ponad 1000 stron. Paweł Machcewicz, autor merytorycznego wstępu zapowiada, że Księga jest próbą – cząstkową i wstępną – przedstawienia zjawisk pomijanych dotąd milczeniem, tak jakby nigdy przedtem nie było o tym mowy. Jeśli tak, to taka postawa do czegoś zobowiązuje. A mamy zjawisko deprecjonowania (oczywiście na ogół w „białych rękawiczkach”) wszystkich relacji, dokumentów i ocen strony polskiej i jednoczesnego podkreślania roli źródeł żydowskich, choć wielokrotnie wyszło na jaw, że są krzywdzące, stronnicze i bywają całkowicie nieprawdziwe.

 

 

Paweł Machcewicz tak bowiem ocenia relacje polskie: nacechowane są subiektywizmem, emocjami, często zawierają informacje zasłyszane, nieprawdziwe, będące wyrazem obiegowych (czy wręcz stereotypowych) sądów. Dalej autor twierdzi, że są bardzo ważnym źródłem dla odtworzenia nastrojów polskiej ludności, między innymi ocen zachowań Żydów (zapamiętajmy to – to tylko „oceny” i „nastroje”, zatem jako źródło wiedzy o wydarzeniach i faktach są już bezwartościowe?) i od razu ponownie zastrzega się: z pewnością jest w nich wiele niesłusznych czy wręcz krzywdzących generalizacji. Wobec relacji i wspomnień żydowskich nie jest już taki podejrzliwy: Relacje żydowskie (…) nacechowane są emocjami, skądinąd w pełni zrozumiałymi (…) niektóre są zapisem wiedzy zbiorowej przeżyć kilku osób (…). Zawierają wiele nieścisłych informacji (…) co jest w pełni zrozumiałe (…). Prawda, jak ładnie i „politycznie poprawnie” można wybrnąć z niezręcznej sytuacji, gdy ma się do czynienia ze stereotypami i nieprawdziwymi informacjami? Można to po prostu „w pełni zrozumieć”, czyli faktycznie przyjąć je bez zastrzeżeń… Szkoda, że Machcewicz nie stosuje tu zasady równości. Czymże bowiem jest „relacja” Szymona Datnera oparta na „wspomnieniu” osoby czy osób, które… nie były świadkami wydarzeń?

 

 

Przy takim podejściu zrozumiałe stają się zaskakujące, nienaukowe i niczym nie poparte twierdzenia zawarte w analizach szczegółowych. Tenże Paweł Machcewicz twierdzi np., że jakoby latem 1941 roku został wprowadzony zakaz sprzedaży Żydom artykułów żywnościowych, co miało być nawiązaniem… do akcji antyżydowskich z lat trzydziestych. Istnieje jednak wystarczająco dużo mocnych relacji i wspomnień żydowskich, że taka akcja miała miejsce, ale ze strony handlarzy żydowskich wobec ludności polskiej jesienią 1939 roku. Takie rozumowanie nazwać można odwracaniem kota ogonem, a nie rzetelną analizą historyczną.

 

Kolaboracja Żydów z Sowietami to wytwór wyobraźni
Polaków

 

Jan Milewski odkrywa, że kolaboracja żydowska w latach 1939-1941 nie wyróżniała się niczym szczególnym, a tak naprawdę była wytworem… wyobraźni polskich mieszkańców. Co na to świadkowie historii, ci wywożeni w bydlęcych wagonach, którzy byli denuncjowani przez miejscowych Żydów (sąsiadów!) przychodzących z czerwonymi opaskami na ramieniu, z karabinami, w towarzystwie NKWD? Czy to ich chorobliwe, przesycone antysemityzmem urojenia? A kto rabował dobra materialne wywożonych? Przecież to nie tylko polska wyobraźnia, bo mówią o tym liczne źródła żydowskie. I – czy są znane przypadki, że to Polacy przychodzili pomagać NKWD-zistom w deportacji Żydów, czy jednak odwrotnie?

 

Naciąganie statystyki

 

Marcin Urynowicz, autor wielce uczonej analizy demograficznej, dochodzi do wniosku: najbardziej prawdopodobne wydaje się, że na przełomie czerwca i lipca 1941 r. społeczność żydowska w Jedwabnem, licząca najprawdopodobniej około tysiąca osób, została powiększona o bliżej nieokreśloną liczbę uchodźców z okolicznych miejscowości. Na koniec łagodzi nieco swe rozdęte rozumowanie, pisząc, że liczba 1600 Żydów (…) wydaje się w świetle dzisiejszego stanu wiedzy nie do utrzymania. Co tu ma się „wydawać” – przecież od dawna wiemy, że w całym rejonie jedwabieńskim było raptem 1200 Żydów (z tego zaś, według relacji żydowskich, aż… 1500 miało zginąć tylko w Radziłowie, a gdzie inne miejscowości?). Z Jedwabnego, liczącego niespełna 600 Żydów, część z nich uciekła przecież z Sowietami, część młodych mężczyzn Sowieci powołali do wojska, uchodźcy żydowscy w 1941 roku znaleźli się w Łomży i innych miejscowościach, po 10 lipca 1941 roku jeszcze ponad 100 pozostało w Jedwabnem. Coś ten bilans się nie zgadza… Ale cóż, statystyka to nie historia, tu naciągnąć się nie da. Ponadto całkowicie pominięte zostały dane z nekropolii zawartej w księdze Jedwabnego, ale tam wśród ofiar wojny umieszczono nawet tych, którzy ją… przeżyli, jak choćby Izraela (Józefa) Grądowskiego.

 

Księża to antysemici

 

Dariusz Libionka, szczególny miłośnik Kościoła katolickiego w Polsce, podaje nie sprawdzone relacje o antysemickich jakoby postawach poszczególnych księży tak, jakby to były fakty dowiedzione naukowo. Jan Tomasz Gross też „dowiódł”, że biskup łomżyński Stanisław Łukomski miał jakoby brać od Żydów okup (złoto, kandelabry), choć go tam w ogóle wówczas nie było.

 

 

I wreszcie – kolejne „ustalenia”: Andrzej Rzepliński, badacz skądinąd rzetelny, kwestionuje zeznania aresztowanych, że wydobywano je od nich siłą. Dziś wystarczająco dużo wiemy o tamtym okresie, możemy więc z pewnością twierdzić co innego: aresztowanych bito i torturowano nawet wtedy, gdy w ogóle nie było to potrzebne. Taka była bowiem reguła postępowania oficerów śledczych UB.

 

Udział Niemców nie ustalony

 

Pozostaje konkluzja zawarta w rozważaniach Pawła Machcewicza: nie ustalono precyzyjnie, jaką rolę w wydarzeniach 10 lipca 1941 r. odegrali Niemcy, na czym konkretnie polegała inspiracja z ich strony. Czyli – w dalszym ciągu nie wiemy tego, co najważniejsze. Po co zatem ogromny nakład sił i środków na analizy i mniemania, które nas nie tylko nie przybliżają do prawdy, ale najczęściej wprowadzają w błąd? Czy po to czekaliśmy tyle czasu, ażeby na własne oczy zobaczyć, iż góra może urodzić mysz?