Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Dlaczego w Polsce nie ma uczciwej demokracji

Spis treści


Zapach polskiej demokracji
Co może obywatel
1. Niezależni precz z parlamentu
2. Wybieranie z listy oligarchów
3. Nadzorca nad zabawą w demokrację
4. Podatnicy w służbie partii
5. Władcy naszych pieniędzy
6. Najemnicy oligarchii
7. Państwowy system feudalny
8. Koncesjonowana wolność słowa
9. Na początku była PZPR ...
10. Gdzie tyrania tam represje
Droga do zniewolenia
Droga do wolności

Zapach polskiej demokracji

Zwykły człowiek co 4 lata idzie na wybory. Kogoś wybiera, ale wybieranego nie zna. Głosuje na partię, którą oglądał w telewizji. Partia ma przywódcę, jego zna, z telewizji, bo przecież nie osobiście. Wybiera go bo obiecywał że będzie lepiej, że będzie uczciwie, że będzie bogato. Ale po wyborach nic się nie zmienia, tak samo jak po ostatnich wyborach i jeszcze wcześniejszych wyborach. Bo przecież ten polityk już rządził, i wcześniej też obiecywał ale słowa nie dotrzymał. Ludzie go znienawidzili, bo podobno kradł i marnował wspólne pieniądze. Ale to było dawno, ostatnio podobno kradli inny. Ci inni są gorsi, tak mówili w telewizji, dlatego trzeba wybrać tego co to się go już nie pamięta, tego co podobno kradł wcześniej i może mniej. Na tym polega polska demokracja, trzeba wybierać, trzeba się angażować. Tak każą w telewizji. Kto nie głosuje ten niszczy demokrację. Itd., itd., ładne, mądra słowa, etykiety i dźwięki które nic nie znaczą.



Po co w Polsce ludzie chodzą do wyborów? Żeby wybrać swoich przedstawicieli? Nie do końca. Wyborcy w Polsce mogą wybrać swojego przedstawiciela, ale jeśli wybiorą kogoś kto nie należy do partii politycznej wybór jest nieważny. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.

Czy w Polsce ludzie mogą wybrać kogo chcą? Nie do końca. Wyborcy w Polsce mogą wybierać tylko z pewnych specjalnych list, które układają pewni specjalni ludzie z pewnych specjalnych partii politycznych. Oczywiście zawsze można postawić znaczek przy kandydacie, który nie jest wpisany na żadną ze specjalnych list ale ponownie, kandydat nie zatwierdzony przez specjalnych ludzi do parlamentu nie ma prawa wejść. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.

Po co ludzie w Polsce wybierają swoich przedstawicieli do parlamentu? Po to żeby tworzyli prawo? Nie do końca. Parlament może sobie tworzyć prawo, ale tylko wówczas i tylko takie jakie odpowiada specjalnej grupce starców, którzy nie pochodzą z wyborów. To oni zatwierdzają nowe prawa i to oni mówią jak należy je stosować. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.

Czy demokracja w Polsce to Wspólna Sprawa: wspólne obowiązki i wspólne prawa? Nie do końca. W Polsce można z podatków żyć, ale podatków nie płacić. Można decydować jak wydawać wspólne pieniądze, ale do wspólnej kasy nie dokładać. Zawsze można znaleźć polityka i wejść z nim w spółkę, przegłosować ciężko pracujących, zabrać siła ich pieniądze i podzielić się łupem niczym banda zbójców. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.

Komu w Polsce służą politycy i partie polityczne? Ludziom? Nie do końca. W zasadzie to ludzie służą swoimi pieniędzmi partiom politycznym. Partie potrzebują pieniędzy, więc partie biorą sobie pieniądze z kieszeni podatników. To demokratyczna wola ludu. Zwykli ludzie rzekomo rządzą, zwykli ludzie na pewno nienawidzą polityków, ale ich wolą jest podobno by politykom dawać pieniądze. Dziwne? To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.

Można otwierać dalej ładne pudełko z polską demokrację, ale zawartość bez opakowania cuchnie już wystarczającą. Czym jest polska demokracja? Tym samym czym dmuchany samochód, tekturowe buty, ołowiany samolot, miauczący zając i wiele innych atrap. Polska demokracja to piękna fasada, efektowna etykieta za którą dalej, po za pozorami, nie ma nic demokratycznego. Kiedy słyszy się słowo demokracja i demokratyczny, słyszy tak często że głowa zaczyna boleć, trudno w istnienie demokracji nie uwierzyć, ale wystarczy sięgnąć w przeszłość, wystarczy przypomnieć sobie pewien powszechny niesmak którzy towarzyszy owej demokracji. Zawsze Ci sami ludzie, zawsze niedotrzymane obietnice, zawsze amnezja i milczenie o przeszłości, zawsze ten sam rozbój z zarobionych pieniędzy i zawsze to samo nieudolne państwo.

Demokracja to rządy świadomych obywateli w interesie świadomych obywateli. Demokracja to niskie podatki jeśli wyborcy chcą niskich podatków, demokracja to surowe prawo jeśli obywatele chcą surowego prawa, demokracja to dekomunizacja jeśli wyborcy nie chcą komunizmu, a nie rządy na odwrót, albo w oderwaniu od woli ludzi. Woli ludzi, która w Polsce przechodzi przez tak zręcznie skonstruowane mechanizmy, że staje się swoją odwrotnością. Żeby dowiedzieć się kto i jak rządzi w Polsce, trzeba przestać patrzeć na etykietę, minąć fasadę i zajrzeć do cuchnącego środka.

Co może obywatel

Obywatele to ludzie którzy sami rządzą własnym państwem, sami stanowią Republikę. Przeciwieństwem Republiki jest Tyrania, w której rządzi tyran lub grupka oligarchów. Tyranię zamieszkują poddani. Poddani nie mają nic do gadania, ich rola to wykonywanie poleceń, bez sprzeciwu i oporu. Polska z nazwy jest Republiką, w Polsce z nazwy panuje demokracja. Z tego wynika wniosek, że w Polsce obywatel się liczy, że razem z innymi obywatelami współrządzi i że może dużo. Jak jest naprawdę?

W praktyce obywatel dostaje listę kilku partii, z której może sobie wybrać tą która mu się najbardziej podoba. A co jeśli żadna mu się nie podoba, jeśli na każdej się zawiódł? Partie i taką sytuację przewidziały. Kiedy partia jest skompromitowana zmienia swoją nazwę i oto pojawia się nowa jakość do wybrania. Co jeśli jednak wyborca potrafi samodzielnie myśleć i widzi że to jedni i Ci sami ludzie? W zasadzie nic nie może. Jest lista z której można wybierać i to wszystko. Oczywiście, na scenie politycznej jest więcej partii niż te wymienione na liście. Zawsze można poszukać małej partii której poglądy bardziej odpowiadają obywatelowi, lub która zwyczajnie jeszcze obywatela nie oszukała. Można iść do wyborów i zagłosować na taką partię, tyle że to nic nie da. W polskiej demokracji do parlamentu mogą wejść tylko duże partie polityczna o zasięgu ogólnokrajowym, mała partia nawet jeśli zwycięży w okręgu wyborczym do parlamentu nie zostanie wpuszczona. Ot taka demokracja.

Obywatel pełen obywatelskiego poczucia obowiązku i obrzydzenia do rządzących cyklicznie polityków może zawsze dojść do wniosku, że w trosce o losy ojczyzny sam będzie startował w wyborach. Oczywiście że może, nikt mu nie zabroni. Może nawet dostać 100% głosów. Do parlamentu jednak nie wejdzie bo kandydatów niezależnych do parlamentu wpuszczać nie wolno. Ot taka demokracja.

W takim wypadku obywatel może się poświęcić i zapisać do dużej partii politycznej, takiej której po zwycięstwie wolno zasiąść w parlamencie. Obywatel nie zgadza się co prawda z partią, ale będzie robić co tylko można dla dobra kraju nawet z kreaturami którymi się brzydzi. I to znowu pojawia się problem, bo żeby wystartować w wyborach trzeba się znaleźć na kolejnej liście. Tą z kolei listę układają partyjni przywódcy, dlatego jeśli ktoś się chce na niej znaleźć trzeba układaczowi odpowiednio zapłacić albo wykonać inną kosztowną przysługę. Ot taka demokracja.

Obywatel już wie że najpierw trzeba mieć pieniądze, poparcie ludzi to rzecz drugorzędna. A jeśli już ma się pieniądze nie ma sensu płacić politycznej kreaturze, można samemu założyć partię polityczną. Można, nikt obywatelowi nie zabroni. Obywatel może stworzyć najpopularniejszą partię w regionie, ale do parlamentu i tak nie wejdzie, bo jego partia ma zasięg lokalny. A jak obywatel pamięta z poprzedniej lekcji na temat polskiej demokracji, tylko dużym, ogólnokrajowym partiom wolno zasiadać w parlamencie. Ot taka demokracja.

Obywatel może spróbować poszukać innych podobnych do siebie ludzi, i zainicjować ruch który postawi sobie za cel rozwiązanie problemu drażniącego wszystkich. Może np. zmobilizować ludzi pod hasłem obniżenia podatków. Wydawałoby się proste, ale tak nie jest. Są przecież wyborcy którzy podatków nie płacą, a z podatków żyją. Podatków co prawda każdy nie lubi, ale skoro można do spółki z demagogiem obrabować ciężko pracujących, demagog jest faktycznie lepszym wyborem. Ot taka demokracja.

Obywatel, ciężko już doświadczony, nie ma innego wyjścia, jeśli chce coś zmienić musi założyć partię ogólnokrajową. Skąd się na to biorą pieniądze? Partie mają pieniądze na działalność bo biorą sobie dotacje z pieniędzy podatników, a biorą dotację dlatego bo siedzą i wcześniej siedziały w parlamencie. A siedzą w parlamencie bo miały wcześniej pieniądze z dotacji, itd., itd. Jedno wynika z drugiego, to co jest teraz z tego co było wcześniej. A co było na początku? Na początku była PZPR i UB. Ot taka demokracja.

Obywatelowi nie pozostaje nic innego jak startować w wyborach, w nadziei że wkręci się do zamkniętego układu dotacji i zasiedzenia. Bogatszy o wiedzę z poprzednich lekcji polskiej demokracji, obywatel już wie że do zwycięstwa potrzebuje ogólnokrajowej kampanii propagującej jego idealistyczne cele. Kto zwykle płaci za taką reklamę. Oczywiście płacą podatnicy, ale już po wyborach, przed wyborami płacą banki, pożyczając pod zastaw dotacji. Obywatel musi tym razem iść do bankierów i bardzo grzecznie poprosić o pieniądze. Bankierzy też ludzie, chętnie pomogą, o ile polityk pomoże potem im i ich kolegom. I znów obywatel ma problem, bo przecież chciał służyć swojej ojczyźnie a nie swoim bankierom. Ot taka demokracja.

Tyle może w Polsce obywatel. Kiedy już ma dość może sobie usiąść przed telewizorem, obejrzeć kilka partii na które mu wolno glosować i zobaczyć kto jest tym razem zły a kto dobry i na kogo (ćwierć) inteligentny Polak powinien tym razem głosować. Oczywiście przymusu nie ma, zawsze można zagłosować na tych co to w telewizji są w roli złych. Rotacja przy władzy trochę się zaburzy, ale grono ludzi którzy się tam przewijają pozostanie takie samo. Wszystko pozostanie tak samo. Co to jest za ustrój w którym ciągle rządzą ci sami oligarchowie. To tyrania, a jej mieszkańcy to poddani, a oto jej części składowe.

1. Niezależni precz z parlamentu

W dawnych czasach gdy państwa ograniczały się do jednego miasta demokracja polegała na tym, że obywatele zbierali się na głównym placu miasta gdzie wspólnie uchwalali nowe prawa kierując się wolą większości. Tak działała Demokracja Ateńska i Republika Rzymska. Była to demokracja bezpośrednia. W czasach gdy państwa stały się większe i obejmowały wiele miasta, taka forma demokracji stała się niewykonalna z powodów praktycznych. Narodziła się wówczas demokracja parlamentarna. Obywatele zamieszkujący wspólnie jedną siedzibę lub jeden region wybierali swojego przedstawiciela, który wraz z innymi przedstawicielami innych regionów zasiadał w parlamencie. Parlament zlokalizowany w centrum państwa pełnił tą samą rolę co zgromadzenie obywateli, ustanawiał prawo. Tego rodzaju demokracja parlamentarna była fundamentem USA oraz Imperium Brytyjskiego w okresie ich największego rozwoju i świetności. Była oczywistym następstwem wcielania w życie idei wolności, której najważniejszym elementem jest wolna jednostka, samodzielnie podejmująca decyzje i osobiście odpowiadająca za swoje czyny.

Na początku XX wieku pewna grupa ludzi skupiona wokół nowo rozpowszechnionej ideologii uznała, że dotychczasowa formuła demokracji parlamentarnej jest zła i należy ją zastąpić inną, oparta na innych zasadach. Jedną z owych nowych zasad była ordynacja proporcjonalna. W opozycji do nowej zasady postawiono dotychczasową metodę tworzenia parlamentu czyli ordynację większościową. W proporcjonalnym układaniu parlamentu jego członkowie nie byli przedstawicielami konkretnego regionu i konkretnej grupy ludzi, ale przedstawicielami ogólnokrajowych partii politycznych. Ludźmi którzy wymyślili taką zasadę byli belgijscy socjaliści a ich ideologią był marksizm. Zgodnie z marksizmem ludność państwa nie składa się z jednostek, ale z mas ludzkich. Masy ludzkie, podzielone są z kolei na klasy społeczne, które różnią się od siebie stosunkiem do środków produkcji. Masa ludzka należąca do jednej klasy społecznej ma wspólne interesy i jest jednolitym tworem będącym produktem określonych warunków zewnętrznych. Socjaliści uznali, że nie ma sensu pytać jednostek o zdanie, bo coś takiego jak wolna jednostka dla niech nie istniało. Demokracja w ich rozumieniu miała polegać na rządach partii klasowych, czyli organizacji reprezentujących interesy poszczególnych klas społecznych. W konsekwencji w ordynacji proporcjonalnej głosy oddane na konkretnego kandydata w konkretnym okręgu wyborczym nie mają znaczenia, jedynym co się liczy to ogólnokrajowa liczba głosów oddana na konkretną partię polityczną, partię klasową rzecz jasna. Jak taka idea ma się do rzeczywistości politycznej np. Polski gdzie obowiązuje socjalistyczna ordynacja proporcjonalna? Czy partie mają charakter klasowy i reprezentują interesy odmiennych mas ludzkich? Pomysł marksistów jest tak samo trafiony jak prognozy Marksa, który ponad sto lat temu zapewniał że wkrótce dojdzie do rewolucji komunistycznej w najbardziej uprzemysłowionych krajach świata, czyli w Anglii i Francji.

Praktyczną konsekwencją wprowadzenia marksistowskiej ordynacji proporcjonalnej jest zakaz wpuszczania do parlamentu kandydatów niezależnych, niezwiązanych z żadną partią polityczną. Co śmieszniejsze kandydat niezależny może startować w wyborach. Co jeszcze śmieszniejsze może wygrać wybory w swoim regionie. Ale gdy zamiast liczyć głosy oddane przez konkretnych wyborców na konkretnych kandydatów, liczy się głosy jakie w skali całego kraju oddano na poszczególne partie polityczne, kandydat niezależny występuje w roli jednoosobowej partii politycznej która nigdy w skali całego państwa nie zdobędzie odpowiednio dużej liczby głosów. Wyborca, a raczej masa ludzka głosuje na organizację polityczną, a dokładnie partię klasową. Wyborca nie zna ludzi na których głosuje, głosuje na etykietę, na pewien produkt który został wypromowany w telewizji tak samo jak proszek do prania, czy wakacyjny kredyt. A kiedy partia się skompromituje jedni i ci sami ludzie rozwiązują starą partię i zakładają nową. Nową jakość rzecz jasna, z nowym logo i nowymi filmami reklamowymi. I jak to się ma do marksistowskiej teorii partii klasowych? Czy to oznacza, że przed każdymi wyborami jedne klasy społeczne zanikają, a inne się pojawiają. Partia za nic nie odpowiada bo jest bezosobowa, partia nie ma przeszłości. Partia za to ma wielkich przywódców, partyjnych oligarchów którzy decydują kto może startować pod jej etykietą w wyborach a kto nie. Jeśli kandydat niezależny chciałby mieć jakąkolwiek szansę na wejście do parlamentu musi przyjść do partyjnego oligarchy i bardzo grzecznie poprosić go o wpisanie na listę. Sama prośba oczywiście nie wystarczy, dobrze jest odpowiednio zapłacić, wykonać cenną przysługę i co najważniejsze obiecać wiernopoddańcze posłuszeństwo wobec partyjnej arystokracji. Uczciwy kandydata będzie miał jednak z tym dylemat, ponieważ chce służyć wyborcom, a nie partyjnym oligarchom.

Dodatkowo w socjalistycznej ordynacji proporcjonalnej występuje osobliwy wynalazek pod nazwą lista krajowa. Oznacza to, że partie który uzyskały w skali całego kraju najwięcej głosów mogą dobrać sobie do parlamentu ludzi który nie pochodzą z wyboru. Kilkadziesiąt osób zasiadających wówczas w parlamencie pochodzi z nominacji partyjnego oligarchy. Tak ustawiony parlament nie pochodzi nawet w pełni z kalekich wyborów proporcjonalnych, ale może być przechowalnią dla kryminalistów, aferzystów, znienawidzonych demagogów, którzy przez cztery lata będą zażywać nietykalności gwarantowanej przez poselski immunitet.

Wybory proporcjonalne to marksistowski wynalazek służący do tego by pozbyć się z parlamentu kandydatów niezależnych, uniemożliwić wyborcom głosowanie na ludzi których znają i z którymi się zgadzają, zamienić demokrację w konkurs ciekawszej etykiety i zagwarantować partyjnym oligarchom służalczą armię posłusznych parlamentarzystów.

2. Wybieranie z listy oligarchów


Wprowadzenie zakazu wpuszczania do parlamentu kandydatów niezależnych nie wystarczyło socjalistom. Okaleczona w ten sposób demokracja stała się kaleka, ale nadal mogły powstawać oddolne organizacje polityczne, cieszące się autentycznym poparciem wyborców i przez to wyjątkowo trudne do kontrolowania przez oligarchów z wielkich partii politycznych. Co gorsza owe małe, ale skonsolidowane stronnictwa mogły być wybierane i wchodzić do parlamentu, gdzie stanowiły prawdziwy cierń w jednolitym socjalistycznym ciele.

Marksistowscy myśliciele i politycy sami przyznają, że stworzona przez nich demokracja z ordynacją proporcjonalna jest wadliwa. W ich interpretacji tak układany parlament jest nadmiernie rozczłonkowany, co utrudnia osiągnięcie kompromisu i przez to utrudnia rządzenie. Co ciekawe nie odwołano się przy tym do abstrakcyjnych teorii Marksa, ale do pragmatyzmu, czyli walorów praktycznych. Takie żaglowanie na przemian napuszonymi ideałami i bazarową praktycznością, w zależności od tego co jest bardziej wygodne, stanowi typowy marksistowski schemat uzasadniania wszystkich działań wymierzonych w zniesienie prawdziwej demokracji. Inteligentny czytelnik może się zastanowić, czy osiągnięcie kompromisu jest kiedykolwiek proste. O wiele bardziej oczywiste wyjaśnienie całego problemu zakłada, że to socjaliści byli stroną która nie chciała kompromisów, ponieważ dysponowała jedynie słuszną koncepcją postępu społecznego i haniebnym nawykiem poprawiania demokracji przez tłamszenie ludzi niewygodnych. O czym kandydaci niezależni zdążyli się już przekonać.

Kolejnym socjalistycznym wynalazkiem mającym poprawić niewydolność ich własnej, marksistowskiej demokracji proporcjonalnej jest próg wyborczy. Próg wyborczy zakłada, że partia polityczna musi otrzymać w skali całego kraju odpowiednio duża liczbę głosów by pozwolono jej kandydatom wejść do parlamentu. Liczbę głosów potrzebną do tego by partia miała wpływ na rządy określa się w postaci procentowej, w stosunku do wszystkich oddanych głosów. W Polsce próg wyborczy wynosi 5% dla partii politycznych i 8% dla koalicji wyborczych, co oznacza że przy ok. 12 milionach wyborców, jeśli 500 tysięcy obywateli zagłosuje na swoją partię ich głosy są wyrzucane na śmietnik. Jedna dwudziesta Polaków może dostać podczas wyborów knebel na usta, a ich przedstawiciele mogą być i są regularnie odprawiani spod sejmu. W przypadku kolacji wyborczych odsetek ludzi którzy nie mają prawa głosu, chociaż mogą sobie wrzucić kartę do głosowania do urny, jest jeszcze większy.

Zwolennicy ordynacji proporcjonalnej z progiem wyborczym przekonują, że taki system lepiej odzwierciedla preferencje wyborców i daję większe szanse, niż w przypadku ordynacji większościowej, na wprowadzenie do parlamentu przedstawicieli wszelkich mniejszości. Pojawia się przy tej okazji pytanie, na czym polega demokracja? W czasach gdy przy demokracji nie majstrowali jeszcze marksiści były to rządy najszerszej możliwej do zebrania większości. Ocena czy promowanie mniejszości jest pożytecznie nie ma w tym zagadnieniu żadnego znaczenia. Istotne jest to że taki cel nie ma nic wspólnego z demokracją, faworyzowanie mniejszości nie ma nic wspólnego z rządami większości. Co więcej, dziwny to sposób na promowanie mniejszości przez kneblowanie i tłamszenie każdej mniejszej, tak około półmilionowej grupy wyborców. Ale największy absurd to system odzwierciedlania woli wyborców w ordynacji proporcjonalnej. Można udowodnić matematycznie ponad wszelką wątpliwość, że parlament układany według zasad proporcjonalnych prowadzi do skrajnych nonsensów i może mieć poparcie zbieżne do progu wyborczego. W przypadku gdy tylko jedna partia zdoła przekroczyć próg wyborczy z wynikiem 5%, cały parlament reprezentuje 5% obywateli, podczas gdy pozostałe 95% elektoratu, które miało nieszczęście głosować na małe organizacje nie ma swoich przedstawicieli w sejmie. Wyliczenia zakładają 100% frekwencję, ponieważ przy typowej, ok. 50% frekwencji cały sejm może być w Polsce opanowany przez klikę mająca 2,5% poparcia wśród Polaków.

Wprowadzenie progu wyborczego rozwiązało problem małych niezależnych organizacji politycznych, z którymi w przeciwnym wypadku socjaliści musieli by się układać, ustępować i wchodzić w kompromisy. Małe partie zostały wrzucone z parlamentu i do dziś nie mają prawa wstępu do polskiego sejmu. Sejm stał się miejscem spotkań wielkich wpływowych oligarchii, które mogą w nim zasiadać ponieważ są duże i wpływowe, a są duże i w wpływowe ponieważ mogą wejść do sejmu i mieć wpływ na władzę. Próg wyborczy oznacza też, że nigdy nie powstanie żadna oddolna organizacja polityczna, zdolna do odsunięcia wielkich marksizujących partii od władzy. Każda organizacja nie wywodząca się z oligarchii musiałaby się rozwijać stopiono, rozpoczynać od małej partii, powoli popularyzować swoje cele i zdobywać poparcie wyborców. W demokracji socjalistycznej nigdy to nie nastąpi, ponieważ mała partia nigdy nie wejdzie do parlamentu, a wyborców skłonnych do głosowania na takie organizacje nazywa się pośrednio idiotami i przekonuje, że ich głos będzie stracony. Stracony oczywiście przez marksistowską instytucje progu wyborczego, która ma podobno promować mniejszości. Dlatego w Polsce wszystkie duże partie, niezależnie od ostentacyjnej sympatii lub antypatii do Kościoła Katolickiego, mają jedna i tą sama naczelną marksistowska filozofię. Inna organizacja nie ma prawa wykiełkować.

Próg wyborczy połączony razem z wyborami proporcjonalnym to wybieranie z listy oligarchów ułożonej przez oligarchów, to sposób by nikogo z małych nie dopuścić do władzy i zamienić parlament w zamkniętą oligarchiczną instytucję, udającą zgromadzenie przywódców wybranych w uczciwych wyborach.

3. Nadzorca nad zabawą w demokrację


Manipulowanie wynikiem wyborów w postaci wyrzucania części głosów do śmietnika, usuwania ludzi niezależnych, lub stosowania zawiłych procedur w celu dodawania miejsc w parlamencie wielkim partyjnym oligarchiom ma swoje granice. Prędzej czy później arogancja władzy, zaniedbanie wspólnego interesu i pogarszająca się sytuacja wewnętrzna wyprodukuje sprzeciw i opozycję, której nie będzie można nakryć nieuczciwymi wyborami. Ludzie mogą się zjednoczyć wokół konkretnych haseł, takich jak obniżenie podatków, zakaz zadłużania państwa, rozwiązanie kastowych monopoli zawodowych lub usunięcie z administracji demokratycznego państwa konfidentów i agentów, którzy w komunizmie za tłamszenie demokracji brali pieniędzy i awanse. Taki ruch może samoistnie urosnąć w siłę i zdobyć poparcie tak szerokie by przeskoczyć wyborczy parkan, którym socjalistyczni oligarchowie odgrodzili się w parlamencie od swoich poddanych. Nowa organizacja polityczna może nawet zagrozić samym fundamentom uprzywilejowanej pozycji postkomunistów. Może znieść próg wyborczy lub wprowadzić wybory większościowe i obalić cała misterną fasadę demokracji sterowanej. Raz uruchomione mechanizmy demokracji mogą potem okazać się bardzo trudne do zatrzymania.

Polscy postkomuniści bardzo przezornie zabezpieczyli się przed potencjalnymi ekscesami potencjalnie niezależnego od nich parlamentu, wprowadzając instytucję która zatwierdza każdą decyzję parlamentarzystów i w razie zagrożenia skutecznie odrzuca nowe prawa. Tą instytucją jest Trybunał Konstytucyjny stworzony na mocy polskiej konstytucji napisanej pod kierownictwem obecnego demokratycznego socjalisty i byłego totalitarnego komunisty Aleksandra Kwaśniewskiego. Co ciekawsze rolą trybunału jest sprawdzanie, czy nowe prawa uchwalane w parlamencie są zgodne z tą samą socjalistyczną konstytucją, która powołała go do życia. Dlaczego konstytucja jest socjalistyczną? Już w artykule 2 rozdziału I jest napisane: "Rzeczpospolita Polska jest [...] państwem [...] urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.". Podobnie jak Polska Rzeczpospolita Ludowa, tak samo Rzeczpospolita Polska jest państwem sprawiedliwości społecznej, a sąd konstytucyjny stoi na straży by parlamentarzyści przypadkiem o tym nie zapomnieli. Ktoś może trzeźwo zapytać na czym polega sprawiedliwość społeczna? Taką osobę można co najwyżej odesłać do orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, który bardzo chętnie powołuje się na wspomnianą formułkę.

Wszystkie trwałe demokracje z tradycjami miały jedną wspólną cechę. Nadrzędna i ostateczna władza należała do zgromadzenia obywateli lub zgromadzenia ich przedstawicieli czyli parlamentu. W Polsce nadrzędna i ostateczna władza należy do Trybunału Konstytucyjnego. W tradycyjnych demokracjach istnieją sądy i dokonuje się orzecznictwa pod względem zgodności praw niższego rzędu z prawami wyższego rzędu. Ale w większości demokracji z tradycjami sądy nie próbują ingerować w tworzenie prawa, tylko zajmują się sprawami prawno technicznymi. Nigdzie tak jak w Polsce parlamentarzyści i obywatele, którzy ich wybrali nie są traktowani jak małe dzieci, których decyzje musi zatwierdzić ktoś dorosły.

W zasadzie nie ma znaczenia jaką zgodność kontroluje Trybunał Konstytucyjny. Jest to przede wszystkim instytucja niedemokratyczna, nie pochodzącą z wyborów, nie podlegająca odpowiedzialności wobec wyborców lub ich przedstawicieli, nieusuwalna i ostateczna w swoich decyzjach. Członkiem trybunału może zostać prawnik z co najmniej 10 letnim stażem, co oznacza że przez cale lata 90te XX w. sędziami konstytucyjnymi mogli być tylko i wyłącznie prawnicy którzy zrobili karierę w komunistycznym państwie i w zamian za wspieranie komunistycznej dyktatury. Wyjście po za lata 90te wcale nie zmienia sytuacji. Trzeba pamiętać, że kandydatem do trybunału musi być prawnik należący do jednej z korporacji prawniczych, które mają charakter kastowy i w których dzieci dziedziczą stanowiska po rodzicach, a rodowód co bardziej prominentnych rodzin można wyprowadzić wprost od stalinowskich zbrodniarzy. Ludzie którzy monopol na lukratywne zawody zawdzięczają komunistycznej dyktaturze i socjalistycznej oligarchii nadzorują decyzje polskiego parlamentu i nic nie wskazuje, że nawet upływ czasu naruszy szczelność tego zakonserwowanego układu. Dlatego Trybunał Konstytucyjny jest nie tylko nadzorca nad polską demokracją, ale także bastionem postkomunistycznej oligarchii w sensie dosłownym.

Równie dobrze można w Polsce powołać Parlamentarne Kolegium Językowe, które będzie kontrolowało nowe prawa pod kątem poprawności językowej i odrzucało prawa napisane niezgodnie z zasadami języka polskiego. O ile będzie to ciało niedemokratyczne i o ile jego decyzje będą ostateczne, a członkowie nieusuwalni, takie kolegium będzie mogło zablokować dowolne prawo, będzie mogło wydać dowolnie bełkotliwe a nawet obraźliwe uzasadnienie i nikt nie będzie w stanie nic na to poradzić. Nawet jeśli jego członkowie jawnie przekroczą swoje kompetencje i bez zahamować będą realizowali egoistyczne interesy lub promować polityczne kliki jego dyktatorska decyzja zawsze będzie ostateczna. Dokładnie taka sama sytuacja ma miejsce w przypadku Trybunału Konstytucyjnego, który przekracza swoje kompetencje, miesza się do polityki i wydaje stronnicze decyzje oraz bełkotliwe uzasadnienia. Nawet celowa modyfikacja konstytucji nic nie zmieni, ponieważ nadal trybunał będzie mógł orzec, że prawo zgodne nie jest. I co można z tym zrobić? Nic, jego decyzje są ostateczne. Dopiero całkowite wykreślenie obecnego Trybunału Konstytucyjne z tekstu konstytucji przywróci nadrzędna władzę tam gdzie w demokracji powinna się znajdować, do przedstawicieli narodu zasiadających w parlamencie.

Tak długo jak będzie istniał w Polsce postkomunistyczny Trybunał Konstytucyjny tak długo wszyscy Polscy będą ustawieni w pozycji przedszkolaków, które mogą się co prawda trochę pobawić się w demokrację, ale musza to robić bardzo grzecznie, tak żeby nie narazić przywilejów marksistowskiej oligarchii, bo jeśli o tym zapomną przyjdą sędziowie z Trybunału Konstytucyjnego i nauczą nas jak powinna wyglądać grzeczna demokracja.

4. Podatnicy w służbie partii

 


Kiedy twórcy demokracji sterowanej zadbali o to by parlament stał się ekskluzywnym klubem dla zamkniętej oligarchii, bez użerania się z kandydatami niezależnymi, bez żadnych nowych oddolnych inicjatyw politycznych. Kiedy postkomunistyczny trybunał konstytucyjny rodzicielskim okiem doglądał poczynania rozbrykanych parlamentarzystów. Kiedy sfera wyborów i prawa została subtelnie zabezpieczona, przyszedł czas na odpowiednie centralne uregulowanie spraw finansowych. Można wiele zdziałać za pomocą wyrafinowanych zmian w mechanizmach demokratycznych. Można raz za razem wypychać ludzi do wyborów, w których mają wybierać mniejsze zło, można uniemożliwić rozliczanie konkretnych polityków za konkretne czyny, możne nawet sprawić by przez 17 lat w polityce były te same skompromitowane twarze, wielokrotnie skreślone przez wyborców ale zawsze powracające z nowy logo. Nie można jednak sprawić by wyborcy pokochali oligarchię, by szczerze poparli znienawidzona partie polityczne, i co najważniejsze by dobrowolnie oddali swoje pieniądze na ich działalność.

Oligarchia jak każda uprzywilejowana klika jest bogata, ale przecież nie po to partyjny baron idzie do polityki by do niej dopłacać z własnych pieniędzy. Co gorsza nadmiar pieniędzy w prywatnych portfelach może zaowocować finansowym wsparciem dla niezależnej inicjatywy i pojawieniem się konkurencji. A czego jak czego, ale konkurencji, czy to w gospodarce, czy w polityce socjaliści nie znoszą. Wyjściem z niebezpiecznej sytuacji było stare marksistowskie, centralne i administracyjne, tzw. uregulowanie finansowania partii politycznych. Innymi słowy oligarchia polityczna sama sobie postanowiła wypłacać dotacje z pieniędzy podatników bez pytania się zainteresowanych o zgodę. Jest praktycznie pewne, że taki pomysł nigdy nie przeszedłby np. w referendum. Ludzie zwyczajnie za bardzo nie lubią rządzących polityków. Ale demokracja socjalistyczna kieruje się prostą zasadą dawania wyboru tylko w tych sytuacjach, w których lud podziela zdanie praktyków marksizmu.

System finansowania partii politycznych w demokracji sterowanej jest wyjątkowo zawiły i rozbudowany. Najważniejszym jego elementem jest to, że partie polityczne same sobie wypłacającą dotacje ze wspólnych pieniędzy zgromadzonych w budżecie państwa. Fakt że ktoś poszedł do wyborów i wybrał mniejsze zło, nie oznacza że chciałby wspierać propagandę organizacji która chociaż jest mniejszym ale w końcu złem. Niezależnie od preferencji politycznych, udziału w wyborach lub ich zbojkotowaniu, w roku 2008 wszyscy podatnicy stracą na rzecz partii wpuszczonych do parlamentu 107 mln zł. 107 mln zł w każdym kolejnym roku to pieniądze którymi polityczna oligarchia zapłaci agencjom reklamy i propagandy by rozwodniły nasze umysły i sztucznie wykreowały przekonanie, że polityczni magnaci są ładni, prawdomówni i mądrzy. I nawet jeśli kiedyś zrobili coś nie do końca godnego demokraty czy liberała, dziś są prawdziwie nowymi ludźmi, gotowymi czynić samo dobro dla obywateli i całego kraju. A jeśli ktoś nadal będzie miał wątpliwości, cóż, znowu trzeba będzie wybrać mniejsze zło.

Innym ciekawym rozwiązaniem są refundacje kosztów kampanii wyborczych. Partia której oligarchia pozwoli wejść do parlamentu dostaje zwrot kosztów jakie poniosła na propagandę wyborczą. Problem jednak w tym, że najpierw trzeba owe pieniądze posiadać i wydać, a dopiero potem można sięgnąć do państwowej kasy. Kto ma pieniądze w socjalistycznej demokracji sterownej? Ten kto wcześniej zasiadał w parlamencie i dostał dotację, lub ten kto otrzymał pożyczkę z banku. Jak widać rządząca oligarchia jest skłonna dać szansę nawet komuś z zewnątrz kasty, ale pod warunkiem że zostanie zaakceptowany przez oligarchię bankową. Do tego należy dodać, że polska bankowość była tworzona przez prominentnych członków PZPR i SB, by z mgły zawiłości i kruczków prawnych wyrósł kolejny strażnik postkomunizm w Polsce. Mając odpowiednio dużą ilość pieniędzy, nawet z mało znanej partii można zrobić wyborczego lidera, wystarczy odpowiednio staranna promocja, odpowiednio namolna reklama i odpowiednia finansowa motywacja dla dziennikarzy by odpowiednio często zapraszali oraz odpowiednio pochlebnie komentowali określony produkt polityczny. W zasadzie im więcej pieniędzy tym lepiej. Wiedzą o tym doskonale wielkie polityczne oligarchie, które w praktyce biorą dotację, zaciągają pożyczki za które płacą potem podatnicy, a to wszytko i tak ledwo starcza na wyborcze wydatki.

Nikt inny po za rządzącą oligarchią nie ma i nie może mieć w myśl socjalistycznego prawa pieniędzy na działalność polityczną. Żadna nowa, oddolna, prawdziwie demokratyczna inicjatywa nie może liczyć na masowe spontaniczne datki, ponieważ podatnik po oddaniu państwu 3/4 swojego dochodu jest zwyczajnie biedny. Co więcej, nie jest skłonny dwa razy płacić na polityków, najpierw przymusowo w podatku czyli dotacji, potem w dobrowolnej darowiźnie. Strach oligarchów przed wszystkim co niezależne od centralnego regulowania jest tak wielki, że stworzyli wiele dodatkowych praw zabezpieczeń przed oddolnymi wybuchami samorządności. Nawet jeśli pojawi się grupa podatników, którzy mimo wszytko będą chcieli wesprzeć swoja własną, niezależną od oligarchii organizację, nie wolno im podarować rocznie więcej niż wynosi15 krotność minimalnego wynagrodzenia za pracę. Nawet jeśli zorganizują się przedsiębiorcy i spróbują wypromować patię, która będzie miała na celu usunięcie korupcjogennego raka socjalistycznych pozwoleń, koncesji, kontroli, limitów itp., prawo całkowicie zabrania przyjmowania datków od przedsiębiorstw. Tak wielka troskliwość o czystość finansów w polityce nie przekłada się niestety w Polsce na prawo antykorupcyjne, którego nie ma, co oznacza że przedsiębiorstwa i tak muszą zapłacić politycznym oligarchiom za pozwolenia, koncesje, limity itp., tyle że po cichu, przymusowo i prosto do prywatnej szkatuły magnata. Kochający socjalizm oligarcha preferuje lobbing w postaci nielegalnej, mafijnej, w której to skorumpowany polityk, a nie prawo określa kto, kiedy i ile będzie płacił. Nielegalny haracz za prawo do robienia interesów jest bardziej opłacalny od swobodnego lobbingu. Od haraczu nie trzeba płacić podatku, a zawartości tajnych szwajcarskich kont nikt nie rozlicza, czy zostały wydane zgodnie ze statutem partii.

Pomysł dotowania partii politycznych z pieniędzy podatników to odwrócenie podstawowej zasady demokracji, w której to politycy służą podatnikom. Dotacje i pokrętne socjalistyczne prawo centralnej kontroli nad finansami partii to ustawienie podatników w służbie politycznych oligarchów i gwarancja że nikt nowy oraz żadna nowa, oddolna inicjatywa nigdy nie będzie miała pieniędzy na działalność polityczną.

5. Władcy naszych pieniędzy

Przywódcy wielkich partii, potężne, wpływowe oligarchie polityczne, dzierżące monopol na wchodzenie do parlamentu i pustoszenie państwowej kasy są najbardziej widocznym elementem władzy. To polityków pokazuje się w telewizji, to politycy prowadzą głośne kampanie wyborcze, politycy publicznie obiecują, politycy jawnie obietnic nie dotrzymują i to na polityków spada niechęć zawiedzionych wyborów. Politycy i polityka są treścią medialnego świata, który jest wyznacznikiem tego co istnieje a czego nie ma. Ale obok polityków istnieją inne potężne oligarchie, które dzierżą władze i pociągają za sznurki demokracji sterowanej. Ludzie którzy kontrolują pieniądz, czyli oligarchia finansowa, są grupą równie potężną co anonimową. Próżno ich szukać w debatach telewizyjnych, nie pojawiają się w wiadomościach, nie wypowiadają się publicznie na bieżące tematy. Oligarchia finansowa nie istnieje, ponieważ nie istnieje w telewizji, a czego nie pokazuje telewizja tego nie ma.

Trudno ocenić kto posiada większa władzę w Polsce, oligarchia polityczna czy oligarchia finansowa. W zasadzie nie jest to istotne, ponieważ obie grupy są ze sobą ściśle powiązane tworząc rdzeń kasty rządzącej. Istotne jest to z czego wynika ich władza i pozycja.

Ponad sto lat temu najszybciej rozwijające się gospodarki świata korzystały z pieniądza wymienialnego na złoto. Oznaczało to, że banknoty były formalnie jedynie poświadczeniem zdeponowania w banku pewnej ilości złota, które to złoto można było z banku odzyskać i spożytkować w dowolnym celu. Złoto w przeciwieństwie do papierowego banknotu jest materiałem o dużej wartości. Trzymając w ręku złota monetę lub sztabkę jesteśmy pewni, że posiada ona wartość, i że nikt a zwłaszcza marksizujący rząd nie ma fizycznej możliwości by z takiej wartości nas obedrzeć. Trzymając w ręku pieniądz papier lub plastik, którego nie można wymienić na nic wartościowego w ustalonych proporcjach, jesteśmy zdani na łaskę tych którzy ów papier drukują lub którzy dodają zera do elektronicznych kont powiązanych z plastikową kartą. Pieniądz pozbawiony wartości daje gigantyczną władzę tym którzy go kontrolują. Władcy pustego pieniądza mogą w każdej chwili wytworzyć z niczego, lub prawie z niczego, dowolna sumę. Dodatkowe pieniądze tworzone z niczego sprawiają, że liczba kupujących zwiększa się, co z kolei powoduję podnoszenie cen przez sprzedających. Zjawisko to zwane inflacją jest niczym innym jak odebraniem bogactwa, przez tych którzy pieniądz drukują, tym którzy pieniądz zarabiają. W praktyce jest to okradanie zwykłych ciężko pracujących ludzi, którzy za swoje wynagrodzenie mogą kupić coraz mniej. W nie tak dawnych czasach pieniądza wymienialnego na złoto miała miejsce odwrotna sytuacja. Ilość pieniądza byłą względnie stała, a produkcja wzrastała. Sprzedających było coraz więcej, co z kolei zmuszało ich do obniżania cen. Zjawisko to zwane deflacją oznaczało, że pensje pracowników zyskiwały na wartości i zwykli, ciężko pracując ludzie mogli za nie kupić coraz więcej, nawet jeśli nie dostali podwyżki.

Co się dzieje z całym opisanym bogactwem, które kiedyś trafiało do zwykłych ludzi a obecnie, nie dość że omija ich wynagrodzenia to jeszcze pustoszy ich portfele obniżając wartość zarobków za pomocą inflacji? Całe to bogactwo trafia w ręce oligarchii finansowej, która dzierży monopol na tworzenie pieniądza. W jaki sposób wyborcy kontrolują tak ważna dla pomyślności ogółu grupę ludzi? Oligarchia finansowa jest centralnie regulowaną pajęczyną, której władza zbiega się w Banku Centralnym, instytucji niedemokratycznej, nad którą pracownicy, podatnicy i wyborcy nie mają żadnej kontroli. System bankowości jest socjalistycznym tworem opartym na centralnym regulowaniu, centralnym nadzorze, prawnych przywilejach i monopolach oraz całkowitej samowoli grupki wtajemniczonych. Jest to zbitka komercyjnych banków i państwowych urzędów, przed nikim nie odpowiadających, i połączonych żądzą bogacenia własnych, prywatnych portfeli. Rząd nie może drukować pieniądza, bo zabrania tego konstytucja, rząd nie może dodawać zer do swoich kont, bo jest to wyłącznym przywilejem banków. Zwykły człowiek za drukowanie banknotów, lub pożyczanie pieniędzy których nie ma, staje przed sądem i idzie do więzienia. Ale to czego nie może rząd ani obywatel, to właśnie jest przywilejem oligarchii bankowej.

Za każdym razem kiedy bank udziela pożyczki, w rzeczywistości tworzy nowy, pusty pieniądz. Prawo wymaga by bankier posiadał mniej niż 1/10 pożyczanych pieniędzy. Oznacza to, że socjalistyczny system bankowości pożycza pieniądze których nie posiada, ale które ktoś będzie musiał spłacić swoją pracą lub realnym majątkiem, i od których kochający socjalizm bankier pobierze dodatkowo odsetki. Mało tego, bank nie musi posiadać żadnych pieniędzy przeznaczonych na udzielany kredyt, ponieważ sam może w każdej chwili pożyczyć od Banku Centralnego, bez ograniczeń i po niższej od rynkowej stawce. Nikomu innemu po za bankami nie wolno brać preferencyjnych pożyczek w Banku Centralnym, instytucji która sama też nie ma pieniędzy które pożycza. Mała grupa ludzie, nie podlegających żadnej kontroli, wyjmuje pieniądze z kapelusza i decyduje kto je dostanie. Potężna oligarchia finansowa decyduje, które partie dostaną pożyczki na kampanie wyborcze, kto dostanie więcej a kto mniej. Oligarchia bankowa decyduje, które przedsiębiorstwa dostaną zastrzyk pieniędzy, a które staną na krawędzie bankructwa, które molochy medialne, które telewizje będą bajecznie bogatymi dłużnikami, a które nigdy nie będą miały środków na rozruch. Jest to władza tak potężna, że żadna osoba publiczna nie waży się krytykować socjalistycznego systemu bankowości. Mało tego, wielu oligarchów w sile wieku po skończeniu kariery politycznej przechodzi właśnie do bankowości, co bardziej wygląda jak awans niż jak emerytura.

Ile bogactwa przejmuje (kradnie) socjalistyczna bankowość w Polsce? W roku 2005 w Polsce wzrost produkcji (PKB) wynosił 3%, ceny (deflator PKB) wzrosty o 3%, a wartość produkcji (PKB) wynosiła 300 mld dol. (źródło: Bank Światowy). Oznacza to, że bez socjalizmu ceny powinny spaść o 3% czyniąc nas bogatszym o taką samą wielkość. Ponieważ nie spadły a nawet wzrosły ktoś inny wzbogacił się za nas. Wartość bogactwa przejętego w 2005 r. przez socjalistyczną oligarchię finansową można obliczyć w następujący sposób:
300 mld dol. razy (3% wzrost produkcji + 3% wzrost cen) = 18 mld dol. Co oznacza że socjalistyczne banki w 2005 r. wyjęły z portfeli ciężko pracujących Polaków 18 miliardów dolarów. Cała kwota została wprowadzona do gospodarki w postaci kredytów udzielanych według uznania bankierów. 18 miliardów dolarów trafiło do firm, partii politycznych, mediów i fundacji, które zyskały aprobatę finansowych oligarchów. 18 miliardów dolarów to narzędzie władzy, za pomocą którego marksistowska oligarchia rządziła w Polsce w 2005 roku.

Brak kontroli nad własnym pieniądzem oznacza brak wolności. Zgoda na samowolny, centralnie regulowany system bankowości z Bankiem Centralnym na czele, oznacza zgodę na poddaństwo wobec kochających socjalizm lichwiarzy. W państwie demokratycznym władza nad pieniądzem, podobnie jak inne przejawy niezbędnej władzy, przynależy do organów przez obywateli obieralnych i przez obywateli rozliczanych.

6. Najemnicy oligarchii

Oligarchia kontrolująca demokrację sterowaną to wąska grupa ludzi, która po za skrywanym systemem przywilejów nie posiada atrybutów typowych dla elity rządzącej w monarchii, republice czy dyktaturze wojskowej. Oligarchia nie posiada lojalnej armii typowej dla dyktatora, nie cieszy się poparciem ludności właściwym dla uczciwej republiki, a także nie posiada uzasadnienia religijnego występującego w monarchiach. Władza opierająca się na manipulowaniu wyborami oraz pieniądzem jest w rzeczy samej bardzo delikatna i wszelkie zaburzenia porządku publicznego łatwo mogą doprowadzić do jej upadku. Wyjściem z tak mało komfortowej sytuacji jest podążanie za radą Karola Marksa, którzy przekonywał że do zaprowadzenia socjalizmu wystarczy ustanowienie demokracji.

Wnikliwy czytelnik z pewnością nie zgodzi się z tezą Karola Marksa, wskazując od razu na państwa takie jak Starożytne Ateny czy Republika Rzymska, w których mimo zaprowadzenia rządów demokratycznych nie doszło do eksplozji socjalizmu. Trzeba w tym miejscu wyjaśnić, że marksiści mówiąc demokracja mają na myśli bardzo specjalną formę demokracji, w postaci demokracji powszechnej, w której prawo do głosowania ma każdy, nawet ten kto nie łoży na utrzymanie państwa.

Żadna demokracja jaka istniała w historii cywilizacji nie była demokracją powszechną. Nigdzie w przeszłości nie pojawiło się i nie przetrwało próby czasu państwo, w którym prawo do udziału we władzy ma każdy kto oddycha, je i wydala. Demokracja zawsze oznaczała przyznanie praw politycznych obywatelom, a nie wszystkim mieszkańcom kraju. Prawa polityczne były obwarowane kilkoma istotnymi warunkami, z których najistotniejszy był obowiązek utrzymywania państwa i jego obrony. O wydawaniu publicznych pieniędzy mogli decydować tylko ludzie którzy płacili podatki, o przelewaniu krwi żołnierzy mogli decydować tylko ludzie którzy narażali swoje życie w bitwie. Przez tysiące lat demokracja i republika były synonimem wspólnego państwa w którym obywatele razem państwo utrzymują i razem państwem rządzą. Pomysł by do decydowania o wspólnie płaconych podatkach i wspólne prowadzonej obronie zapraszać tych którzy nie chcą łożyć na wspólne cele, i nie mają ochoty narażać życie w obronie wspólnego dobra, byłby potraktowany jako niemoralny i szkodliwy zamach na kraj oraz demokratyczny ustrój. Takimi prostymi prawdami kierowali się między innymi twórcy Konstytucji 3 Maja, kiedy odbierali prawa wyborcze szlachcie gołocie.

Sam fakt że w ciągu 5 tys. lat nie istniała żadna znacząca cywilizacja z powszechnym prawem wyborczym świadczy, że taki system polityczny jest zbyt niewydolny i nieefektywny by przetrwać. Z tego można dalej wnioskować że nasza obecna cywilizacja nie przetrwa, ale zmierza do schyłku, zniszczenia lub kolonizacji przez innych.

Można sobie wyobrazić dużą rodzinę w której kilka osób poświęca się ciężkiej pracy zarobkowej lub pracuje na rzecz domu, kilka innych z różnych skutkiem próbuje znaleźć zajęcie lub uczy się, a jedna całe dnie spędza na oglądaniu telewizji i delektowaniu się alkoholem. W rodzinie zgodnie z zaleceniami Karola Marksa panuje demokracja powszechna i o wszystkich sprawach, w tym o wydawaniu pieniędzy, decydują wszyscy jej członkowie. Prawdopodobnym wydaje się że rodzinny pasożyt, czyli osoba która nic nie robi, chciała by mieć większy telewizor i więcej alkoholu. Równie naturalnym wydaje się że osoby utrzymujące rodzinę swoimi zarobkami oraz swoja praca same chcą decydować o ich rozdysponowaniu, i nie mają zamiaru spełniać zachcianek pasożyta. W systemie demokracji powszechnej jest to możliwe by pasożyt przekonał innych, którzy z różnych powodów nie pracują ale są przez rodzinę utrzymywani, do przegłosowania ciężko pracujących i w ten sposób zagarnięcia owoców ich trudu. O ile jeszcze udało by mu się skłócić wewnętrznie grupę pracującą (np. przekonując osoby które pracują na rzecz domu, że są ciemiężone przez te które zajmują się zarabianiem i przez to zadzierają nosa), o tyle staje się on nieformalnym dyktatorem otoczonym gromadą podobnych sobie pasożytów, wyciągających do niego rękę po owoce nie swojej pracy. Trudno oczekiwać że ktoś miałby motywację do pracy w opisanej rodzinie, skoro i tak wszystko przejadają ci którzy pracą się nie brudzą. W krótkim czasie cała rodzina przekształciła by się w grupę pasożytów zajmującą się urządzaniem orgii pijaństwa przy akompaniamencie telewizyjnego jazgotu. Oczywiście, skoro resztka pracujących uciekła lub zarzuciła tą bezsensowną aktywność, owa rodzina szybko popadła by w tarapaty finansowe oraz sanitarne. To z kolei wymusiło by poszukiwanie organizmu do pasożytowania na zewnątrz, np. w postaci sąsiadów. Dla każdego, taka rodzina jest niczym innym jak patologią. Podobnie rzecz się ma z demokracją powszechną w skali państwa.

Demokracja powszechna jest niemoralna bo oddaje władzę nad wspólnymi pieniędzmi i życiem żołnierzy ludziom, którzy nic nie chcą poświęcić na rzecz wspólnego interesu. Co gorsze jest także szkodliwa. W każdy państwie istniej grupa mieszkańców, która nie chce pracować, nie chce rozwijać się umysłowo i nie zamierza bronić ojczyzny. W purytańskich demokracjach Zachodu grupa ta była bardzo mała, w socjalistycznych demokracjach sterowanych Wschodu pasożytnictwo rozrasta się do ogromnych rozmiarów. Co gorsza jest to grupa pod każdym względem zdegenerowana, która nie interesuje się zawiłościami polityki czy ekonomii, która nie rozumie demokracji. Co się dzieje gdy uczniowie Karola Marksa dają prawa wyborcze marginesowi społecznemu? Efekt jest mniej więcej taki sam jak gra w szachy z osobą, która nie zna zasad i nie interesuje się wynikiem rozgrywki. Nieświadomy i bezrozumny staje się narzędziem w ręku świadomego, rozumnego i zdemoralizowanego.

Nadanie praw wyborczych biernym i zdegenerowanym ma mniej więcej taki sam efekt polityczny jak nadanie praw wyborczych dzieciom, zwiększa się wpływy tych którzy kontrolują umysły nieświadomych. Oligarchia uwodzi i kupuje niziny społeczne przez co otrzymuje poparcie niezbędne do przegłosowania obywateli, czyli klasy średniej. Od tego momentu rządy świadomej większości stają się rządami wpływowej mniejszości, oligarchii. Demokracja powszechna to faktyczne oligarchia. Podatki nadal płaci klasa średnia, ale o ich wydawaniu decyduje oligarchia, która obiecuje biednym i zdegenerowanym że zabierze obywatelom owoce ich pracy i odda za darmo pasożytom. Tragiczna prawda jest taka, że ludzie biedni nic na tym nie zyskują, bo ktoś kto nie zna zasad gry nie może wygrać i pełni rolę popychadła. Obietnice są puste bo mogą być bezkarnie łamane. Dotowanie ubogiej klienteli socjalistów nigdy nie przekracza poziomu potrzebnego oligarchom, poziomu przeżycia i rozmnażania się.

Demokracja powszechna to sojusz bogatych i zdemoralizowanych z biednymi i zdegenerowanymi w celu okradania ciężko pracujących. To wyrafinowana metoda przegłosowania i zniewolenia świadomych obywateli, która pozwala neomarksistowskiej oligarchii zdobyć bezwolną armię najemnych popleczników wspierających ich władzę i przywileje. Demokracja to wspólne państwo (republika), którym obywatele wspólnie rządzą, ponieważ wspólnie je utrzymują i wspólnie je bronią.

7. Państwowy system feudalny

Demokracja jest tym samym dla sfery polityki czym wolny rynek dla sfery gospodarki. Jest to metoda wyboru i sprawowania władzy, która zapewnia konkurencję polityczną, tak samo jak wolny rynek zapewnia konkurencję ekonomiczną. Konkurencja to możliwość wybrania pomiędzy różnymi opcjami, co w przypadku polityki oznacza możliwość wybierania pomiędzy osobami i organizacjami, które z kolei starają się gromadzić jak największe poparcie. Konkurencją to także brak barier, brak systemu kastowego, monopolistycznego lub feudalnego, co oznacza że każdy kto nie znajduje nic dla siebie lub po prostu ma na to ochotę może wejść na polityczna arenę i podjąć demokratyczną rywalizację z innymi. Dobroć konkurencji nie opiera się na wysublimowanych teoriach, ale na praktycznej właściwości zmuszania ludzi do większego wysiłku. Tam gdzie jest konkurencja, tam istnieje nieustanny ruch pomiędzy elitami a nizinami i tylko wysiłek oraz skuteczne działania zwiększa szanse pozostania na szczycie.

Ludzie chorobliwie żądni władzy, niezależnie od tego czy jest to egipski faraon, który wmawia podanym że jest bogiem, czy polski solidarysta społeczny (socjalista), który wmawia społeczeństwu że jest władzą ubogich, ludzie opętani destrukcyjną chęcią posiadania coraz większej władzy nie ograniczają się jedynie do zagarnięcia władzy politycznej, czyli kontroli nad wojskiem, policją i urzędami. Despoci chcą całej możliwej władzy, w tym także władzy nad gospodarką.

Idea wolnego (konkurencyjnego) rynku jest szczególnie niemiła oligarchii z dwóch powodów. Po pierwsze pozostawienie oazy wolności w gospodarce jest niebezpieczne, ponieważ może się ona rozlać także na obszar polityki burząc subtelną tyranię demokracji sterowanej i ustanawiając uczciwą republikę. Po drugie niezależny, bogaty przedsiębiorąca czy samodzielny, dobrze zarabiający najemnik jest skazą na despotycznej wizji świata, w której wszyscy zależą od władcy i nic nie dzieje się bez zgody oligarchy. Wolny rynek jest z tego powodu ofiarą szyderstw, kłamstw i kampanii zohydzania, finansowanej za pieniądze bogatych, uprzywilejowanych i bardzo marksizujących.

Dowiadujemy się oto, że wolny rynek nie sprawdza się, nie radzi sobie z wyzwaniami współczesności. Cofając się do czasów Wielkiego Kryzysu 1929 roku widzimy rzeczy zupełnie odwrotnie do tego kłamstwa. To ustanowienie banku centralnego w USA poprzedziło załamanie gospodarcze, to wprowadzanie centralnego nadzoru i próby centralnego, ręcznego poprawienia podaży pieniądza wywołały ogólnogospodarcze tąpnięcie i w skutkach bankructwo oraz nędzę milionów ludzi. Parząc na czasy bliższe możemy uszeregować państwa w porządku od największego wzrostu gospodarczego do najmniejszego, przy czym zakres wolności gospodarczej narasta tak samo jak powodzenie ekonomiczne. Wolny rynek sprawdził się wielokrotnie, wolny rynek jest przyczyną dzięki której w XIX wieku możliwa była rewolucja przemysłowa, skończenie z plagami głodu i 50% śmiertelnością noworodków. Wolny rynek nie sprawdza się jedynie w niewoleniu ludzi i dlatego w demokracji sterowanej nie ma dla niego miejsca.

Podstawą rynku konkurencyjnego jest własność prywatna, przestrzeganie umów i brak obyczajów ograniczających wolność drugiego człowieka, w tym przede wszystkim niewolnictwa. Osoba która ma własność na wolnym rynku, wie że za sprzedany towar lub pracę dostanie zapłatę i nie musi się bać że zostanie w nocy napadnięta i obrócona w czyjegoś niewolnika. Ktoś taki jest niezależny. Taki niezależny, wolny człowiek może się wzbogacić i nikt nie odbierze mu bogactwa, bo jego prywatna własność jest nienaruszalna. Bogactwo z kolei jest źródłem władzy, za pieniądze można rozpropagować myśli, pieniądze są potrzebna do stworzenia organizacji. Wszystko to sprawa, że z ludźmi zamożnymi lub ze zorganizowaną grupą ludzi średnio zamożnych trzeba się liczyć, dyskutować, czasem ustąpić. Nagle się okazuje, że obok władzy politycznej wyrasta inna władza, ekonomiczna i chore marzenia despoty o władzy absolutnej znikają w pośrednich skutkach praktykowania wolnego rynku. I w tym miejscu pojawia się oligarcha, który z miłości do ludzi biednych i mądrości wyniesionej ze zrozumienia socjalizmu nawołuje do poprawiania wolnego rynku, który jak głosi oficjalna propaganda jest niewydolny. Pojawiają się wówczas monopole, koncesje, pozwolenia, zakazy i nakazy, urzędy kontrolne, dotacje, zwolnienia z ceł lub podatków, gwarancje rządowe itp. A wszytko ma ochronić biednych ludzi przed złem wolnego rynku, czyli nadmierną konkurencją, wysokimi cenami i niską jakością. Podaje się przy tym często przykład jak to na wolnym rynku od czasu do czasu jakieś przedsiębiorstwo musi zbankrutować co jest nieefektywne bo pracownicy idą na bruk, maszyny stoją, a doskonała kadra menedżerska nie może pomnażać bogactwa.

Jest oto monopol na pieniądz i jego kreację oddany w ręce Banku Centralnego i podległych mu banków komercyjnych. Czy istnieje taka możliwość by banki, które zarabiają, a w zasadzie tworzą z niczego ogromne pieniądze kiedykolwiek poparły jakąkolwiek opozycję wobec rządzącej w polityce oligarchii. To przecież dzięki krypomarksistowskiej klice i jej demokracji sterowanej posiadają bogactwo. Prezesi banków sami przyznają otwarcie, że nie wyobrażają sobie sytuacji by nie posiadać poparcia np. ministra finansów i nie pozostawać z nim w ścisłej współpracy.

Jest oto system koncesji i pozwoleń. Przedsiębiorca nie zakłada firmy, on idzie poprosić o pozwolenie na założenie działalności. Prośba ma to do siebie, że nie trzeba jej spełnić, lub można odwlekać decyzję, lub decyzja o zgodzie ma charakter warunkowy. Przedsiębiorą przestaje być przedsiębiorcą, ale staje się w pewnym sensie wasalem, który zna swoje miejsce, wie od kogo zależy jego dobrobyt i dwa razy zastanowi się zanim uderzy rękę, która wydaje mu pozwolenia.

Jest oto system dotacji i zwolnień, głownie z podatków oraz ceł. To urzędnik, państwo, a tak naprawdę oligarcha decyduje kto dostanie wspólne pieniądze, a kto nie zapłaci podatku. Tworzy się system w którym to nie klient decyduje o sukcesie lub bankructwie, ale oligarchia i to do kochającego socjalizm magnata trzeba się udać na kolanach by uchronić firmę przed bankructwem.

Jest oto system zakazów i nakazów, kontyngentów i ceł zaporowych. Oligarchia żongluje nimi i bawi się, decydując pośrednio kto będzie miał lepszą, a kto grosza pozycję na rynku, rynku który już nie jest ani wolny ani konkurencyjny. Jednego ochroni przed zagraniczną konkurencją wprowadzając cła zaporowe, a innego doprowadzi na skraj bankructwa zmuszając do przebudowania firmy tak że nawet zwykła szafka będzie musiała mieć określone rozmiary. Oto niewidzialna ręka wolnego rynku, która wiedzie do zamkniętej kasty politycznej oligarchii z jednej strony, a ściska uprzywilejowaną klikę ekonomicznej oligarchii z drugiej strony.

Do wszystkiego dochodzi jeszcze gąszcz przepisów precyzujący regulacje, których liczba sięga setek. Przedsiębiorąca nie jest już wolny ale poddany kontroli społecznej (kontroli oligarchii), nie ma już własności prywatnej ale uregulowana, umów nie trzeba dotrzymywać o ile jest inny ważny interes społeczny, nie ma swobody ale koncesje i pozwolenia. Kiedy oficjalna propaganda nie pracuje nad zohydzaniem wolnego rynku, intensywnie przekonuje że taki oto półfeudalny, półsocjalistyczny system jest wolnym rynkiem. Jest to co najwyżej liberalny socjalizm, twór stworzony przez socjalistyczną demokrację sterowaną do pośredniego zagarnięcia władzy nad gospodarką.

Nie ma uczciwej demokracji bez wolności gospodarczej. Tyrania w jednej dziedzinie rozlewa się jak zaraza na inne, tak samo jak samodzielność w gospodarce jest zachętą do samodzielności w polityce. Swoboda wytwarzania, wymiany i bogacenia się jest najlepszym strażnikiem samorządnego państwa, czyli republiki. Podobnie, utrata wpływu na politykę skutkuje utratą kontroli nad własną pracą i własnością. Tyrania czy to w wydaniu egipskiego wielobóstwa, czy to w wersji liberalnego socjalizmu nigdy nie ma dość koncentrowania władzy i narzucania poddanym coraz ściślejszego poddaństwa.

8. Koncesjonowana wolność słowa

Typowa dyktatura wojskowa dąży do przejęcia i utrzymania kontroli nad szczególnie rozumianą sferą polityczną, czyli instytucjami zajmującymi się dbaniem o przestrzeganie prawa oraz bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne kraju. Taka dyktatura jest tyranią niepełną i niestabilną. Obok sfery szczególnie rozumianej polityki można wyodrębnić przynajmniej obszar gospodarki, czyli produkcji i wymiany towarów, oraz obszar kultury, czyli przepływu informacji i kształtowania światopoglądu. Typowy dyktator wojskowy, często człowiek bez wykształcenia, lub konserwatysta przywiązany do zachodnich wartości takich jak własność prywatna, jest miernym despotą, ponieważ nie sięgając po władzę totalną nad gospodarką i kulturą, pozwala na wyrastanie konkurencyjnych ośrodków władzy. Ośrodków, które z czasem urastają w siłę i obalają dyktatora, mimo że zgodnie z czysto wojskową logiką nie mają ku temu sił.

Dla odróżnienia od tyranii miernej, tyrania pełna lub doskonała zawsze sięga po dominację lub przywileje na wszystkich trzech polach, polityki, ekonomii oraz także kultury. Ustanowienie dyktatu na jednym z obszarów czasami pozwala zachować pewną dozę wolności w pozostałych. Zniszczenie wolności na dwóch obszarach, sprawia że upadek swobody na trzecim jest tylko kwestią czasu. Znamienny jest przykład Rosji Bolszewickiej, w której najpierw zniszczono kiełkującą demokrację, a następnie upaństwowienie usunęło pozory wolnego runku. W jaki sposób mogłaby w takich warunkach utrzymać się wolność słowa, kto miałby drukować krytyczne wobec bolszewików artykuły skoro wszystkie drukarnie były pod zarządem dyktatorskiej partii. Kto ośmieliłby się słownie sprzeciwić skoro cały aparat przymusu był pod kontrolą tych, którzy sprzeciwu nie tolerowali.

Podobnie rzecz się ma w III Rzeczypospolitej, państwie fałszywie nawróconych komunistów, w którym zamiast wolności politycznej jest socjalistyczna demokracja sterowana, a zamiast wolnego runku konkurencyjnego sprawiedliwy społecznie państwowy feudalizm. Oligarchiczne przywileje w gospodarce i polityce same w sobie gwarantują, że wolności słowa w Polsce nie będzie, bo być nie może. Przepływ informacji i kształtowanie światopoglądu nie istnieje w próżni, ale ma wymiar ekonomiczny i jest zależne od administracji państwowej. Naciski płynące, czy to od strony półfeudalnej gospodarki, czy to od strony administracji i jej organów przymusu, podcinają wszelką niezależną myśl. Mało który przedsiębiorąca odważy się kupować reklamy w nieprawomyślnej gazecie krytykującej władzę, która daje koncesje. Mało która władza powstrzyma się od pokusy nadużywania środków przymusu wobec krytyki. Można spróbować wolności słowa i zbankrutować, lub trafić do małej celi, lub przeżyć pożar domu, lub nie.

Koncesjonowana wolność słowa jest dopełnieniem tyranii oligarchów, zbudowanej w Polsce przez spadkobierców bolszewizmu i miłośników Karola Marksa, kochających go za niezwykła ideologię niewolenia ludzi i zawłaszczania władzy. Brak wolności słowa sprawia, że wyborcy widzi tylko jeden punk widzenia i absorbują fałszywe informacje. Nieprawdziwy obraz świata popycha do fałszywych decyzji, których wyborcy nigdy by nie dokonali gdyby tylko wiedzieli trochę więcej. Brak swobodnego przekazu informacji tak samo jak brak wolnego rynku uniemożliwia istnienie uczciwej demokracji.

W wolnym państwie w którym panuje wolność słowa nie ma żadnych administracyjnych ograniczeń swobody wypowiedzi. Jedynie sąd i to po fakcie na prawo skazać i ukarać medium za złamanie prawa lub nawoływanie do łamania prawa. W Polsce oligarchia stworzyła instytucję nadzoru o nazwie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. KRRiT zajęła miejsce dawnego komunistycznego urzędu cenzury z czasów PRL. Jej działanie jest nieporównywalnie bardziej subtelne od dawnych cenzorów, ale sama idea pozostała taka sama. Urząd do kontroli przepływu informacji i kształtowania światopoglądu być musi. Żaden krypomarksista zwyczajnie nie potrafi sobie wyobrazić państwa bez urzędów kontroli, nad wszystkim i nad wszystkimi. KRRiT przydziela koncesje, czyli państwowe zezwolenia na nadawanie programów radiowych i telewizyjnych. Nie dość że je przydziela to jeszcze ma prawo je odbierać lub nie przedłużać. I korzysta z tego prawa, zwłaszcza gdy chodzi o stacje radiowe krytykujące jej poczynania. Najbardziej komiczne jest oficjalne uzasadnienie działalności rady. Otóż rada oficjalnie: Stoi na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego. Mamy oto urząd, który orzeka kto może a kto nie może propagować informacje i kształtować opinie, a robi to bo stoi na straży wolności słowa. Równie dobrze można powołać urząd zajmujący się wywłaszczeniami (kradzieżą) i powiedzieć że stoi on na straży własności prywatnej.

KRRiT pobiera od mieszkańców Polski dziesięcinę, którą dla niepoznaki ukryto pod nazwą abonament. Pisanie że abonament z definicji jest opłatą dobrowolną uiszczaną za komercyjną usługę, a nie podatkiem celowym na państwową propagandę, pobieranym w postaci daniny od posiadania radia i telewizora, jest truizmem. Wszyscy Polacy o tym wiedzą, wszyscy wyborcy powszechnie abonamentu rtv nie akceptują, ale on cały czas trwa. Trwa bo to nie wola Polaków się liczy w liberalnym socjalizmie, ale oligarchów, a KRRiT organ podobno apolityczny żąda utrzymania abonamentu. Dziesięcina płacona na Kościół również budziła niezadowolenie i także była przeznaczana na instytucję, która mówiąc dzisiejszymi kategoriami mówiła co jest prawdziwe a co nie, i jak należy postrzegać świat. Ale w myśl oficjalnej propagandy średniowieczna dziesięcina na Kościół jest zła, a socjalistyczna dziesięcina na KRRiT jest dobra.

KRRiT wyznacza także nadrzędne władze państwowego radia i państwowej telewizji. Sam pomysł by rząd zajmował się zabawianiem ludzi za pośrednictwem radia i telewizji jest absurdem. Pomysł by podatnicy i wyborcy opłacali rządową machinę propagandy, która namolnie reklamuje rządzącą klikę jest w dodatku niemoralny. Największy jednak nonsens to idea obiektywnych, publicznych mediów o charakterze apolitycznym, czyli oddzielonych od polityki. Nie ma czegoś takiego jak medium, które zajmuje się bieżącymi sprawami i jest apolityczne jednocześnie. Apolityczny może być kanał przyrodniczy, lub sportowy. Każdy przekaz bieżących wydarzeń jest upolityczniony. Upolitycznienie wynika z tego, że medium musi dokonać selekcji wydarzeń, selekcji materiałów, musi całość w jakiś sposób zmontować i z reguły nie jest w stanie powstrzymać się od komentowania. Można to zrobić albo losowo albo pod określony interes polityczny. Nawet wybór zdjęcia z obliczem przywódcy jest polityczny bo na jednym wygląda lepiej, a na drugim gorzej. A w dodatku sama ocena, które ze zdjęć jest ładniejsze jest subiektywna. Apolityczna, obiektywna telewizja publiczna jest mitem i bajką, taką samą jak wiara w krasnoludki, elfy, czy państwo w którym wszyscy są równi, lub teorie prorokujące początek komunizmu od Anglii i Francji. Wolności słowa nie zagwarantuje żaden urząd. Wolność słowa rodzi się z istnienia wielu konkurencyjnych ośrodków przekazu informacji i kształtowania opinii. A każdy z nich jest subiektywny i upolityczniony, a wszystkie razem konkurują o uwagę odbiorcy, który ma wybór pomiędzy różnymi punktami widzenia.

Polski wyborca ma do wyboru dwa punkty widzenia. Pierwszy powszechnie dominujący i oficjalny, kształtujący wizję świata w zgodzie z kryptomarksistowskim liberalnym socjalizmem. Drugi niewielki i powszechnie potępiany związany jest z Kościołem Katolickim. Wszystkie główne media, wszystkie gazety i programy telewizyjne prezentują praktycznie ten sam zestaw informacji i taki sam komentarz. Wszelkie różnice wynikają jedynie z wewnętrznych sporów toczonych na łonie oligarchii, sporów które nie mają wpływu na ideologiczną, socjalistyczną podstawę. Jedynym sposobem by masowy odbiorca dotarł do innego zestawu wydarzeń i innego komentarza, niekoniecznie lepszego, jest odbiór konserwatywnych mediów katolickich. Media katolickie są głęboką rysą na równej płaszczenie oficjalnej propagandy. I dlatego są zwalczane na wszelkie sposoby, od oszczerstw do spraw sądowych. Szowinizm kulturowy, ukryty pod kolejnym frazesem o nazwie tolerancja (czytać na odwrót tak jak w przypadku celów KRRiT), jest tak wielki że wielu ludzi nie tylko boi się przyznać, że cieszą ich niezależne katolickie media, ale nawet obawia się uchylać od tradycyjnych, inicjowanych w telewizji i gazetach, orgii obrażania i wyśmiewania tzw. Moherowych Beretów. Zniszczenie mediów katolickich jest jednak bardzo trudne i w krótkim czasie niemożliwe, głównie dlatego że za niezależnymi od oligarchii mediami stoi kulturowa i ekonomiczna potęga Kościoła, oraz polityczne wpływy Watykanu. Po raz kolejny kultura, gospodarka i polityka ukazują jak wielkim zagrożeniem dla tyranii może być niezależny ośrodek władzy zlokalizowany niekoniecznie na obszarze czysto politycznym.

Na opornych oligarchia stworzyła specjalne prawa. Pierwsze z nich to: Zakaz szerzenia nienawiści rasowej, narodowej, religijnej. Na pozór wygląda bardzo ładnie, ale potem przychodzi refleksja, dlaczego nie jest to zakaz szerzenie nienawiści w ogóle, dlaczego nie ma tam zakazu szerzenia nienawiści na tle społecznym. Czy to oznacza że bolszewik wzywający do eksterminacji kapitalistów lub kułaków (bogatych chłopów) nie łamie prawa? Dokładnie tak! Cały zakaz jest tak skonstruowany by represjonować wszelkich potencjalnych wrogów marksizmu takich jak kościół czy nacjonaliści, ale marksistów, szowinistów społecznych nie. Idąc dalej, w Polsce państwie oficjalnej wolności słowa, nie wolno negować hitlerowskich prześladowań ludności pochodzenia izraelskiego i propagować nazizmu. Niczego podobnego nie ma np. w Wielkiej Brytanii, kraju który przez stulecia pielęgnował wolność bez tego rodzaju zakazów. Nikt raczej nie ma wątpliwości, że nazizm był odrażającym systemem, a ludność pochodzenia izraelskiego była przez hitlerowców prześladowana, ale dlaczego ta filozofia nie działa w każda stronę. Dlaczego nie ma zakazu szerzenie bolszewizmu i negowania np. Zbrodni Katyńskiej. Przecież bolszewizm pochłonął więcej ofiar, a Rząd Polski powinien w pierwszej kolejności myśleć o zbrodniach na Polakach. Całość wyjaśnia się po zajrzeniu do historii i przypomnieniu, że dla Adolfa Hitlera komunizm był izraelskim spiskiem i zwalczanie komunizmu było dla niego tożsame ze zwalczaniem Izraelitów. W dodatku w Katyniu zginęła Polska elita o raczej konserwatywnych i antykomunistycznych poglądach, a mordowali ją ideowi przodkowie postkomunistycznej kliki rządzącej obecną Polską. Ten obraz nie przypomina wcale wolności słowa, ale kulturowa tyranię która zwalcza wrogą i narzuca własną propagandę jednocześnie.

Nie może istnieć uczciwa demokracja bez wolności słowa, a wolność słowa wyrasta tam gdzie nie ma cenzury, nadzoru i szowinizmu kulturowego. Bez swobodnego przepływu informacji wyborca nawet nie wie, że ma inną opcję do wyboru. Bez swobody kształtowania światopoglądu nie sposób zobaczyć jak wygląda świat z innej perspektywy. Jedna prawomyślna perspektywa i jedna oficjalna wersja wydarzeń to stan bliski tyrani i jak najdalszy od demokracji.

9. Na początku była PZPR ...


PRL dosłownie należał do PZPR. Stwierdzenie że partia komunistyczna rządziła w PRL jest zbyt wąskie, ponieważ dotyczy sprawowania władzy administracyjnej. Tymczasem PZPR była nie tylko uprzywilejowaną dyktatorską kliką w sensie politycznym, ale też monopolistą w sensie gospodarczym i kulturowym. Całe Polskie Państwo przed rokiem 1989 było dosłownie własnością komunistów, którzy kilka dekad wcześniej zostali przywiezieni na czołgach Armii Czerwonej. PZPR dysponowała ogromnym kapitałem, gigantycznymi funduszami. Kontrolowała media, sztukę i wszelki przekaz informacji. Dzierżyła władzę nad gigantyczna siecią tajnych agentów, konfidentów i potajemnych morderców. Była najwyższą władza gospodarczą, a cokolwiek chciała mieć na własność po prostu sobie to brała. Partia komunistyczna miała dosłownie wszystko o czym może marzyć despota: ludzi, pieniądze, propagandę i agenturę. A wszytki pochodziło lub żerowało na pracy zwykłych Polaków.

Po roku 1990 stał się oficjalny cud, oficjalnie w Polsce rozpoczęła się demokratyczna i wolnorynkowa gra. Według postkomunistycznej propagandy Lech Wałęsa i Solidarność pokonały komunistów i wywalczyły wolność. Co bardziej śmiali agitatorzy postkomunizmu twierdzą nawet, że to sami komunistyczni tyrani doznali olśnienia i nawrócili się na wolność, co czyni z nich wspaniałych patriotów i ludzi honoru. Byłby to chyba pierwszy w historii przypadek kiedy chory na władzę tyran stracił ochotę na tyranizowanie poddanych. Byłby to także pierwszy w historii przypadek kiedy półanalfabeta, o którym z dokumentów wiadomo że brał pieniądze od tajnej komunistycznej policji politycznej, przechytrzył potęgę SB. Prawda jest jak zawsze bardzo prosta. W PRL co kilka lub kilkanaście lat dochodziło do wybuchów niezadowolenia. Solidarność była tylko jednym z wielu takich wybuchów, w dodatku stłumionym i zniszczonym tak samo jak pozostałe. Wśród Polaków nigdy nie było większego sentymentu wobec marksizmu. Dostarczeni na sowieckich czołgach komuniści internacjonaliści, sami nawet nie uważali się za Polaków, bo tożsamość narodowa była dla nich czymś wstecznym i godnym pogardy. Dlatego od samego początku istnienia Polski Komunistycznej władza miała poważne problemy z lojalnością poddanych, którymi przyszło im rządzić. Dlatego od samego początku musiała polegać na czynniku zewnętrznym, na strach przed interwencją wszechpotężnej Armii Czerwonej. W toku trwania PRL do złych nastrojów dochodziły jeszcze trudności gospodarcze, które zawsze nękają państwa komunistyczne i które jeszcze bardziej podkopywały autorytet rządzącej PZPR. Polacy się buntowali, ale robili to bez przekonania, sparaliżowani wizją milionowych rzesz sowieckiego wojska.

W latach 80-tych pozycja PZPR stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Armia Czerwona była masowo i bez powodzenia uwikłana w Afganistanie, a przywódcy ZSRR nie chcieli nawet myśleć o robieniu kolejnej interwencji w innym zakątku świata. W ostatnim ogromnym wysiłku propagandowym Stanu Wojennego, komunistyczna tyrania zdołała przekonać podanych o realności sowieckiej interwencji i przedstawić się w roli wybawicieli, który w swoim patriotyzmie zdołali rozwiązać problem bez ingerencji obcych. Kolejne lata przynosiły dalsze rozmiękanie elit władzy w ZSRR, aż do oficjalnego przyznania się do braku woli interweniowania w krajach wasalnych. Dla PZRP oraz ich sług był to ostatni moment by zrobić coś co uchroni ich przed kolejnym autentycznym wybuchem niezadowolenia Polaków. Bez prawdziwej lub wyimaginowanej groźby ze strony złowrogiej Armii Czerwonej ich władza była tragicznie krucha, krucha ponieważ tak samo jak w 1946, tak samo w 1989 komuniści internacjonaliści autorytetu wśród podanych nie mieli. Kolejny wybuch niezadowolenia i sprawy prawdopodobnie potoczyłyby się tak jak w szeptanym wówczas powiedzeniu: Przyjdzie kiedyś takie lato, że na drzewach zamiast liści wisieć będą komuniści.

Potrzeba uwiarygodnienia się popchnęła PZPR do sojuszu w marksizująca opozycyjną koncesjonowaną i odegrania przedstawienia pt. zaprowadzenie demokracji i wolnego rynku. Zważywszy na motywy jakie napędzały komunistów, a następnie postkomunistów uczciwa demokratyczna czy wolnorynkowa gra nigdy nie były ich celem. Ich celem było zachowanie za wszelka cenę uprzywilejowanej pozycji dla własnej kasty.

Skoro demokracja to gra uczciwa, w której każdy ma szansę na sukces, to jej początek powinien być właściwy dla każdej uczciwej gry. W jaki sposób rozpoczyna się każda uczciwa gra? Co odbywa się na początku? Początek każdej gry to wylosowanie kart, lub inaczej wylosowanie pozycji startowej graczy i związanych z tym atutów. Czasami gracze otrzymują bez losowania identyczne pozycje startowe dające im identyczne szanse na wygraną. Czasami słabi gracze otrzymują więcej atutów po to by zrekompensować ich słabości i uchronić grę przed szybkim i nieciekawym zwycięstwem gracza lepszego.

Uczciwe rozpoczęcie gry demokratycznej w Polsce w 1990 roku powinno wyglądać identycznie jak rozpoczęcie każdej innej uczciwej grze. Polityczne atuty zmonopolizowane przez komunistów powinny zostać rozlosowane pomiędzy graczy. Lub wszyscy gracze powinni dostać identyczną pozycję startową. Lub więcej atutów powinno przypaść autentycznej niemarksistowskiej opozycji, która była stroną słabszą. W Polsce nic takiego nie nastąpiło. PZPR a następnie jej spadkobierca SLD zachowały cały dawny majątek, całą machinę propagandy, całą zakonspirowaną agenturę i wszystkie pozostałe atuty, nakazując grać innym z pustymi rękami. Jakby tego było mało socjaliści z koncesjonowanej opozycji do spółki z postkomunistycznymi zbrodniarzami odpowiedzialnymi za potajemne mordy polityczne, robili wszystko by jak najbardziej opóźnić powstanie prawdziwych, nie socjalistycznych partii politycznych. Plan został zrealizowany z nawiązką, przez 17 lat aż do dziś nie powstała żadna oddolna partia nie socjalistyczna, która mogła by odegrać istotną rolę w kreowaniu polskiej polityki. Wszystko wskazuje że przez następne 17, a nawet 170 lat sytuacja też nie ulegnie zmianie.

Podobnie rzecz się miała w gospodarce, gdzie wolny rynek wprowadzono tylko na chwilę w tajemnicy przed poddanymi i tylko po to by umożliwić przejęcie (kradzież) majątku narodowego przez komunistyczną kastę, nomenklaturę władzy która nadal miała pozostać uprzywilejowaną kliką. Należy przy tym przypomnieć, że majątek należący do PRL i PZPR był dobrem publicznym, a nie prywatą własnością czerwonej arystokracji. Że w momencie ustanawiania wolnego, uczciwego państwa to zwykli ciężko pracujący Polacy powinni zdecydować o jego rozdysponowaniu. Takie są zasady demokracji, ustroju którego we współczesnej Polsce nie ma. Podobnie, zasady wolnego rynku wymagają wprowadzenia swobody gospodarczej nie tylko na chwilę, po to by ludzie którzy mieli pieniądze i wpływy w PRL mogli się uwłaszczyć, ale na stałe. Niestety konkurencja i konkurowanie nigdy nie była celem postkomunistów i ich kochających marksizm popleczników. Wolność gospodarcza jest tylko wymówką pozwalającą zrzucać wszystko na niewidzialną rękę rynku, rękę którą wyciągnięto tylko po to by zagarnąć bogactwo dla postkomunistów, a następne schowano bardzo głęboko, by nie przeszkadzała w konserwowaniu nowej, uprzywilejowanej pozycji ekonomicznej.

Nieuczciwa gra trwa nadal, szulerzy z dawnej PZPR i ich strategiczni socjalistyczni sojusznicy grają na pokaz przed rozdziawionymi gębami Ludu, a dyskretna ochrona skutecznie pilnuje by nikt spoza mafii nie dosiadł się do stołu.

Jak nazywa się gra, w której karty zostały tak poustawiane by jeden z graczy dostał same atuty a pozostali grali z pustymi rękami? To gra nieuczciwa, to gra ustawiona, to zwyczajne oszustwo. I tym dokładnie jest demokracja w Polsce, jest ordynarnym oszustwem. Przekrętem ustawionym przez komunistów przed i przy Okrągłym Stole, gdzie z góry zatwierdzono kto wygra, kto będzie grał, a kto nigdy nie będzie dopuszczony do gry.

10. Gdzie tyrania tam represje

Żadna uprzywilejowana grupa, która narzuca swoją wole reszcie mieszkańców kraju nie może obejść się w dłuższym okresie czasu bez działań wymierzonych w zniszczenie opozycji, czyli represji. PRL został zbudowany na prześladowaniach. Hitlerowski obóz w Oświęcimiu zarządzany przez SS zastąpiono w 1945 roku obozem komunistycznym zarządzanym przez NKWD. Kiedy funkcjonariusze sowieccy doprowadzili w końcu opornych wobec komunizmu Polaków do porządku ich miejsca zajęli funkcjonariusze UB i zawodowi komuniści internacjonaliści, którzy brzydzili się jakąkolwiek tożsamością narodową, ale uwielbiali podróżować do innych krajów na czołgach Armii Czerwonej. Obozy SS i NKWD w końcu zastąpiono obozami SB. Z punku widzenia fasady był to duży postęp, bo nad budynkami zawisła w końcu polska flaga, ale Polacy którzy nie chcieli żyć na klęczkach nadal ginęli.

Współcześnie bardzo modnym jest przyznawanie, że faktycznie stalinizm był zwyrodniałym i mrocznym okresem historii, ale po nim przyszły czasy lepsze, nadszedł socjalizm, prawie liberalny. Czasy prawie liberalnego socjalizmu PRL, czyli lata 80-te, badała na początku lat 90-tych tzw. Komisja Rokity. Według ustaleń Komisji spośród 122 niewyjaśnionych przypadków zgonów działaczy opozycji aż 88 spraw, w tym 91 zgonów, miało bezpośredni związek z działalnością funkcjonariuszy MSW. Komisja ustaliła też nazwiska 100 funkcjonariuszy MSW, którzy byli podejrzani w tych sprawach o popełnienie przestępstw, to jest czynów które były karalne nawet w myśl komunistycznego prawa PRL. Do dziś żaden z tych potencjalnych zbrodniarzy nie został pociągnięty do odpowiedzialności, a oficjalna propaganda III Oligarchicznej PR do zmęczenia wrzeszczy o Spisku i Manipulacji Rokity. Najbardziej komiczne w tym wszystkim jest to, że zbadanie zbrodni Stanu Wojennego nakazał Polsce Komitet Helsiński. Zaprawdę długie ręce i ogromne wpływy ma Jan Rokita i reszta antykomunistycznej kołtunerii w Polsce.

Co się zmieniło po roku 1990? Co się zmieniło po okresie wszechwładzy tajnej komunistycznej policji politycznej? Co się zmieniło po czasach agentów i donosicieli SB? Co się zmieniło po erze tajnych mordów politycznych wobec nieposłusznych związkowców i księży? Czy zbrodniarze z SB trafili do więzień lub na wygnanie? Czy donosiciele SB zostali przynajmniej ujawnieni? Czy SB i jej matczyna organizacja PZPR straciła wpływały, majątek i struktury? Nic się nie zmieniło po za fasadą i technikami niewolenia ludzi. Fasada jest ładniejsza i bogatsza, a techniki są bardziej wyrafinowane. Nie ma potrzeby zabijania każdego niewygodnego, są inne sposoby represjonowania, bardziej skuteczne i bardziej eleganckie. Jednak mimo całego, potężnego i wyrafinowanego aparatu demokracji sterowanej III RP, czasem jednak oligarchia nie widzi innego sposobu jak fizyczne pozbycie się niebezpiecznej osoby. Można podejrzewać, że ów najwrażliwszy punkt, dla ochrony którego postkomuniści są gotowi mordować, to pieniądze. Chciwość stała się nową religią oligarchii III RP, tak samo jak dla elit PRL przedmiotem kultu była chorobliwa rządza władzy totalnej. A wszystko w imię marksizmu i pomagania na siłę biednym, czy wyzyskiwanym. W 1991 roku Najwyższa Izba Kontroli zajęła się badaniem tzw. Afery FOZZ. Kontroler NIK Michał Faltzmann domagał się powołania w tej sprawie komisji śledczej, narzekał na powszechne trudności jakie czyniono mu w związku z jego pracą. Największą trudnością okazała się nagła, tajemnicza śmierć wyglądająca na zawał serca. Sprawy nigdy nie wyjaśniono. Dwa dni przed swoim wystąpieniem w Sejmie dotyczącym ustaleń w sprawie FOZZ zginął także prezes NIK Walerian Pańko. Jego auto rozpadło się na dwie części na prostej drodze. Sprawy nigdy nie wyjaśniono. W jaki sposób mogli działać byli funkcjonariusze SB, chronieni do dziś przez antylustracyjne tuby propagandowe w rodzaju Adama Michnika i jego brukowca? W 1991 roku we Wrocławiu odkryto magazyn broni palnej nad którym opiekę sprawował były tajny współpracownik SB. Podobnych przypadków było więcej, histerycznych artykułów Adama Michnika o ludziach honoru było jednak jeszcze więcej.

Sprawy pieniędzy są sferą specjalną, w innych sprawach postkomunistyczna oligarchia prawdopodobnie nie morduje. Tym bardziej że zabijanie jest bardzo kosztowne, można niechcący wykreować bohatera lub symbol, można podać na tacy dowody że obecny system jest co prawda socjalizmem, ale niekoniecznie liberalnym, itp. O wiele lepszą sferą niszczenia ludzi nieskorych do posłuszeństwa jest propaganda, sądownictwo i finanse. Przekonała się o tym Samoobrona RP i jej prezes Andrzej Lepper. Samoobrona jest typową partią postkomunistyczną, a jej lider tak samo wywodzi się z PZPR jak inni liderzy oligarchicznej sceny politycznej w Polsce. Andrzej Lepper posunął się jednak zbyt daleko w krytykowaniu III PR i głównych filarów tyranii. Oficjalna propaganda nieustannie kreuje wizję Polski jako kraju wolnego (w tym wolnorynkowego), demokratycznego, bogatego, w którym każdy może mówić co chce, krytykować co chce i piąć się do góry jeśli tylko ma talent i chęć do pracy. Samoobrona tymczasem postanowiła wykorzystać nieukierunkowane, ale powszechne niezadowolenie ludzi z powodu wszechobecnej kastowości i korupcji, skandalicznym podatkom i rabunkowej ekonomii, rozdętej i wszechwładnej biurokracji oraz namolnej, stronniczej propagandy głównych mediów. Andrzej Lepper posunął się nawet jeszcze dalej, bo do zmasowanej krytyki dołożył podważanie samych filarów postkomunistycznej tyranii. Raczył się ośmielić żądać by sędziowie trybunału konstytucyjnego byli wybierani przez obywateli, raczył wnioskować by odebrać samowolnej oligarchii finansowej i wszechpotężnemu bankowi centralnemu kontrolę nad pieniądzem i oddać ją tam gdzie w demokracji powinna być czyli do parlamentu. Tego już było za wiele, Samoobrona zaczęła podcinać gałąź, na której leżały wszystkie monopole i przywileje postkomunistycznej oligarchii. W efekcie Andrzej Lepper musiał stawić czoła agresji praktycznie wszystkich klik rządzących współczesną Polską. Został poddany starannej i długotrwałej kampanii zohydzającej w mediach, wytoczono mu i jego współpracownikom absurdalne procesy obyczajowe, jego koalicjant czyli postkomunistyczny PIS walczący na niby z postkomunistami, wysłał przeciwko niemu kontrwywiad i jednostki antyterrorystyczne. Ostatnim i śmiertelnym ciosem była odmowa udzielenie Samoobronie pożyczki bankowej na cele propagandy wyborczej w 2007 roku. Pożyczki refundowanej po wyborach z pieniędzy podatników i udzielonej już wcześniej Samoobronie, w czasach kiedy Andrzej Lepper nie próbował jeszcze reformować trybunału konstytucyjnego i banku centralnego. Skoro tak skończył niepokorny postkomunista, to jak oligarchia potraktuje prawdziwą opozycję jeśli taka powstanie?

Można sobie powiedzieć. Nie ma nic wspólnego z finansami SB i byłej PZPR, nie przewodzę żadnej wielkiej partii politycznej. Czy mogę publicznie i zdecydowanie krytykować postkomunizm? Oczywiście, pod warunkiem że do rzeczowej krytyki dorzuci się garść dziwactw i nonsensów, tak jak ma to w zwyczaju robić Janusz Korwin-Mikke. Tak długo jak krytyka ma właściwości samo-ośmieszające się można krzyczeć do woli, a nawet liczyć na regularne zaproszenia do mediów, na bankiety i całkiem komfortowy styl życia. Gorzej jeśli krytyka ma charakter rzeczowy, gorzej jeśli nawoływaniu do lustracji nie towarzyszy obrona gigantycznych ubeckich emerytur. Wtedy należy się liczyć z totalnym przemilczeniem lub totalnym oczernieniem w rodzaju oskarżeń o faszyzm, homoseksualizm, chorobę psychiczną, nieudacznictwo, korupcję, fanatyzm katolicki, kołtunerię, jaskiniowy antykomunizm, czy patologiczną nienawiść do wszystkich ludzi. A najlepsze ze wszystkich jest oskarżenie o antysemityzm. Jako że od czasów Karola Marksa, potomka wpływowych rabinów, europejskie oraz północnoamerykańskie ruchy komunistyczne i socjalistyczne mają silna nadreprezentację ludzi pochodzenia izraelskiego, krytykując socjalistę, np. byłego trockistę i obecnego socjalliberała Adama Michnika, można nieopatrznie i nieświadomie stać się tzw. antysemitą. A z piętnem antysemityzmu i podczepionymi do niego skojarzeniami do wszystkich okrucieństw jakie hitlerowcy dopuścili się wobec ludzi pochodzenia izraelskiego nie sposób przetrwać na forum publicznym. Krytykując socjalistów stajesz się praktycznie hitlerowcem i zostajesz zabity jako osoba publiczna.

Intensywność represji maleje w miarę obniżania się możliwości do kreowania opinii innych ludzi. Ktoś kto nie jest osoba publiczną może co najwyżej liczyć na utratę pracy, zwłaszcza jeśli zajmuje eksponowane stanowisko i pracuje dla rządzących. Przekonał się o tym lustrator Grzegorz Braun, który odważył się ujawnić, że Prof. Miodek był agentem SB. Zaraz po tym, w błyskawicznym tempie został wyrzucony z Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Polskiego Radia we Wrocławiu.

Nie istniej coś takiego jak łagodna tyrania bez represji. W III RP, jeśli zaczniesz badać finanse SB lub byłej PZPR możesz stracić życie. Jeżeli podniesiesz rękę na niedemokratyczny trybunał konstytucyjny lub bank centralny stracisz miejsce w parlamencie. Jeżeli skrytykujesz postkomunizm i usłyszy to wielu ludzi stracisz dobre imię. A jeśli powiesz znajomym, że pewna osobistość robiła karierę za donoszenia na przyjaciół jedynie stracisz prace. Ale jeśli ktoś jest cichym poddanym, pokornie wykonującym polecenia to może żyć, pracować i płacić podatki na uprzywilejowanych do końca swoich dni, tak jak w każdej tyranii.

Droga do zniewolenia



Istniejąca współcześnie, kaleka demokracja liberalnego socjalizmu jest zaledwie wstępem do budowy całkiem nowej formy niewolnictwa. Ludzkość jak dotąd doświadczyła tyranii totalnej w dwóch formach. W starożytności przez całe tysiąclecia trwały monarchie despotyczne, w których władca uważał się za bóstwo, a jego poddani, niewolnicy państwa, żyli w strachu przez tym co nadprzyrodzone i niemożliwe do pokonania lub zgładzenia. W XX wieku bolszewicy, pilni uczniowie Karola Marksa i Włodzimierza Lenina, eksperymentowali w Rosji z nową formą tyranii absolutnej: socjalizmem internacjonalistycznym. W socjalizmie despota oficjalnie nie istniej, w socjalizmie rządzi lud. Władza w socjalizmie pochodzi od ludu, reprezentuje lud i włada w interesie ludu. Lud w ten sposób został złapany w pułapkę pojęciową. Lud nie może obalić władzy ludowej bo nie może obalić samego siebie. Lud nie może być niezadowolony z ludowych przywódców bo to tak jakby był niezadowolony ze swojej własnej kondycji. Podobnie jak w starożytności kluczem do pomyślnych rządów jest przekonanie ludzi. Jeśli ludzi uwierzą, że despota jest bóstwem lub, że to władza jest ludowa (ludzi), nikt nie znajdzie w sobie dość motywacji by podnieść na nią rękę.

W odróżnieniu od Rosji, na Zachodzie nie było możliwości by wprowadzić socjalizm bolszewicki. Ludzi zwyczajnie wiedzieli czym jest władza ludu, czyli samorząd, Wiedzieli, bo z różnym skutkiem praktykowali ją od czasów starożytnych Aten i nikt nie brał poważnie marksistowskiej, pseudodemokratycznej propagandy. Socjaliści musieli pójść inną drogą, drogą socjalizmu liberalnego. Drogą bardzo powolną, polegającą na subtelnej redefinicji pojęć, zmiany świadomości, wykradania umysłów nowych pokoleń i bardzo wyrafinowanych technik niewolenia ludzi przy jednoczesnym zachowaniu demokratycznej i wolnościowej fasady. Podczas gdy socjalizm bolszewicki popadł w stagnację i załamał się, socjaliści reformistyczni na Zachodzi odnieśli i odnoszą cały czas małe i powolne sukcesu, które na przestrzeni ostatniego wieku sumują się do ogromnych i rewolucyjnych. W zasadzie wszystkie elementy nowej tyranii socjalizmu reformistycznego zostały już wymyślone i przetestowane, jedynie ich rozpowszechnienie i ugruntowanie wymaga sporego czasu. Polska jest pod tym względem poważnie zapóźniona, ale i tu dotrą wkrótce nowe marksistowskie trendy.

Wszelka demokracja, nawet jej pozory skończą się wraz z nastaniem tzw. cyberdemokracji, zwanej także demokracją internetowa, demokracją cyfrowa itp. Cyberdemokracja to pomysł by głosy były liczone przez komputery połączone w sieć. Klasyczny samorząd uznawał dwie formy glosowania: jawną i tajną. W głosowaniu jawnym każdy musiał publicznie określić swoje poparcie lub wstrzymać się od głosu. Często odbywało się to przez rozstąpienie zgromadzonych. Głosowanie jawne jest całkowicie odporne na wszelkie oszustwa wyborcze. Nie było i nie ma do dziś sposobu by sfałszować głosowanie jawne i prawdopodobnie dlatego była to podstawowa forma stosowana w demokracjach do XIX wieku. W głosowaniu tajnym głosujący nie ujawniają swoich preferencji publicznie, a niejawnie oddane, anonimowe głosy liczy specjalna komisja. Na tym kończą się współczesne definicje głosowania tajnego. Jeśli jednak wyjść po za oficjalną, współczesną propagandę, okazuje się że historycznie głosowanie tajne było bardzo specjalną i bardzo rzadko używaną formą, a jej wykorzystanie obejmowało jeszcze dwa kluczowe warunki. Po pierwsze, komisja licząca głosy musiała być wyłoniona w głosowaniu jawnym. Po drugie, stosowano je tylko w przypadkach gdy zachodziło ewidentne ryzyko zastraszania wyborców, czyli w sprawach personalnych związanych z karaniem lub usuwaniem ze stanowiska wpływowej osoby publicznej. Dla przykładu w Atenach głosowanie tajne stosowano w przypadku uchwalania ostracyzmu, czyli wygnania polityka z miasta na 10 lat. Glosowanie tajne stosowano rzadko i obwarowano owymi specjalnymi warunkami, ponieważ było i jest do dzisiaj podatne na oszustwa. W głosowaniu tajnym jedynymi osobami, które znają prawdziwy wynik są członkowie komisji. Glosujący muszą ufać i wierzyć na słowo komisji.

Nic dziwnego że oligarchowie budujący współczesny despotyzm są zaciekłymi zwolennikami głosowania tajnego, we wszystkich sprawach i w dodatku bez jawnego wybierania członków komisji. Józef Stalin pozwolił sobie nawet na cyniczne stwierdzenie: Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy. Sowiecki despota mógł to powiedzieć na głos, oligarchowie budujący tyranię na Zachodzie nie mówią, bo są o wiele bardziej subtelni od swojego wschodniego kolegi. W Polsce uczciwość tajnych wyborów ma gwarantować przyjmowanie do komisji wyborczych przedstawicieli wszystkich zainteresowanych partii. Taki system działa względnie dobrze i gwarantuje rzetelne liczenie głosów, ale tylko w przypadku dużych partii, które mają ludzi i pieniądze by dopilnować liczenia. Małe zrzeszenie często nie ma możliwości by wysłać przedstawicieli, lub wysyła przypadkowych ludzi. Co się wtedy dzieje z wynikiem wyborczym takiej małej inicjatywy politycznej? Jej wynik często nie przekracza zera, mimo że są osoby gotowe poświadczyć fakt zagłosowania na taką organizację. Oto całe wyjaśnienie zagadki. Jeśli w komisji nie ma osoby która obroni Twoje interesy, głosy ludzi którzy Cię poparli prawdopodobnie wylądują w koszu. Postarają się już o to najemnicy wielkich politycznych oligarchii. W taki sposób powstaje kolejny zawór bezpieczeństwa chroniący oligarchów przed spontanicznymi i autentyczni wybuchami obywatelskiej samorządności.

Tajność wyborów w obecnym kształcie jest co najwyżej pomniejszym mechanizmem tłamszenia uczciwej republiki. Sytuacja zmieni się diametralnie gdy do tajności dołoży się komputery. Skontrolowanie wyborów w cyberdemokracji stanie się niemożliwe. Wyborcy będą wciskali klawisz w maszynie, maszyna prześle coś przez Internet do innej maszyny. Komputer zbierający głosy zrobi z nimi coś i wyświetli wynik. Trzeba przy tym pamiętać, że będzie to robić prywatna firma, bo państwowe urzędy są skrajnie niekompetentne i pozbawione fachowców. Trzeba też sobie uzmysłowić, że sam program liczący głosy będzie objęty prawami autorskimi i nikt po za zaufanymi pracownikami prywatnej firmy nie będzie miał wglądu w szczegóły jego działania. Kto wówczas sprawdzi wynik głosowania? Nikt nie będzie w stanie, a nawet jeśli jakiś zapaleniec wspierający się fachowym informatykiem spróbuje, szybko trafi za kratki ponieważ pogwałci prawa autorskie i tajemnicę handlową. Wygląda to jak wizja fantastyczno-naukowa? Nic bardziej błędnego. Dokładnie taki system działa obecnie w niektórych okręgach USA (Diebold). Systemem zarządza prywatna firma, której właściciel ma kryminalną przeszłości. Podczas ostatnich prawyborów prezydenckich maszyny do głosowania potwierdził jedynie najgorsze obawy. Grupa informatyków udowodniła, że do systemu można się włamać. Dane z systemu spłynęły z ogromnym opóźnieniem w stosunku do tradycyjnych komisji wyborczych. Czyżby dopiero uczono się fałszować wybory? Wyniki liczone przez system miały podejrzaną tendencję do faworyzowania kandydata jednej z dwóch wielkich partii i zaniżania wyniku kandydata niezależnego o poglądach wolnościowych. Czyżby maszyny zaczęły myśleć i spiskować?

Oto przyszłość w której nadal będą wybory i żaden wyborca na nic nie będzie miał wpływu. Oto cyberdemokracja, idealna demokracja amerykańskich i już niedługo polskich oligarchów, a także Józefa Stalina. Demokracja, w której tylko uprzywilejowani będą mogli zajmować się polityką, w końcu bez przeszkadzania ze strony poddanych. Dla poddanych zostanie za to gra komputerowa na maszynie wyborczej oraz teleturniej podawania wyników w telewizji. Oto droga do doskonałego niewolnictwa, gdzie niewolnicy będą myśleli że są wolni.

Droga do wolności



Dawno, dawno temu, jeśli monarcha chciał rozpropagować określone treści wśród swoich poddanych napotykał na poważne problemy. Propaganda musiała być ograniczona do słowa pisanego, a w obliczu powszechnego analfabetyzmu do słowa odczytanego. Monarcha potrzebowałby armii propagandystów, którzy miesiącami musieliby pokonywać pieszo lub konno olbrzymie odległości. Co gorsze propagandyści sami musieliby posiąść przynajmniej sztukę czytania, a najlepiej dodatkowo sztukę przemawiania, by wygłaszanie królewskiej propagandy nie odbywało się litera po literze w sposób bolesny dla uszu. Tworząc armię agitatorów monarcha musiałby zapewne zrezygnować z utrzymywania armii wojowników, która i tak przed upowszechnieniem kolei nie mogła być zbyt wielka, albowiem wojsko żywiło się jedynie tym co posiadała najbliższa okolica. Pewnym rozwiązaniem stosowanym przez monarchów chrześcijańskiej Europy było wykorzystywanie infrastruktury Kościoła i duchownych, ale tu z kolei monarcha nie miał władzy zwierzchniej i mógł co najwyżej bardziej lub mniej uprzejmie prosić.

Sytuacja zmieniła się radykalnie wraz z pojawieniem się radia, a zwłaszcza telewizji. Od tej pory dzięki postępowi technologicznemu każdy despota mógł w sposób zcentralizowany manipulować światopoglądem swoich podanych na skalę masową. Wszyscy zaczęli oglądać to samo i co gorsza wszyscy zaczynali myśleć w ten sam sposób. Nawet dawny Kościół nie miał takiej możliwości oddziaływania na ludzi. Nawet Papież nie mógł sobie zagwarantować, że jego słowa zostaną odczytane na niedzielnych mszach w dokładnie taki a nie inny sposób, z dokładnie taką a nie inną oprawą, intonacją głosu i grymasem. To wszystko co kiedyś nie było możliwe z powodu ograniczeń technologicznych stało się realne dzięki telewizji, wyrafinowanemu narzędziu do scentralizowanego, jednokierunkowego rozprzestrzeniania informacji. Podsumowując, telewizja była najdoskonalszą maszyna do wprowadzania w błąd ludzi i manipulowania wielkimi grupami, najdoskonalszą jaka kiedykolwiek powstała i prawdopodobnie jaka kiedykolwiek powstanie w przyszłości.

Na szczęście dobre czasy dla tyranii w zakresie propagandy i manipulacji skończyły się. Tak jak wiek XX upowszechnił wynalazek telewizji tak wiek XXI upowszechnił wynalazek Internetu. Internet też jest narzędziem do przesyłania informacji, jednak w przeciwieństwie do telewizji nie jest zcentralizowany ale rozproszony, a przekaz nie przepływa tylko w jednym kierunku od centrum ale we wszelkich możliwych do pomyślenia kierunkach. Podejmowano wiele prób ocenzurowania lub scentralizowania Internetu, ale z powodu samych założeń leżących u jego podstaw, jest to zadanie wielokrotnie bardziej skomplikowane niż np. kontrolowanie poczty lub telefonii. Jeśli w ogóle jest wykonalne. W XXI wieku, każdy kto ma taką ochotę może umieścić informacje w Internecie czyniąc je w ten sposób dostępnymi dla milionów ludzi. W praktyce tworzy to rodzaj szumu z którego trudno jest wychwycić treści wartościowe, ale każdy kto Internet praktykował wie także jak sprawić by umieszczona informacja miała swoje nawet najlichsze pięć minut popularności. Reszta zależy od samych treści. Telewizja była i będzie zawsze kanałem z którego jedynie wypływają informacje. I nawet jeśli telewizyjne informacje wywoływały u widza intelektualne lub moralne obrzydzenie mógł co najwyżej opowiedzieć o tym kilku osobom. Co gorsza telewizja zawsze tworzyła rodzaj uzależnienia przez mieszanie propagandy z rozrywką, przez silniejsze oddziaływanie na emocje niż słowo pisane. Ludzie nie cierpieli telewizji, ale ją oglądali bo nie mieli alternatywnego źródła nowych doznań słuchowych i wzrokowych. Życie zwykłego człowieka bywa mało emocjonujące i możliwość dostarczenia nowych wrażeń dla oczu i uszu za pomocą telewizji jest bardzo atrakcyjnym wyjściem. Wielu twierdziło i twierdzi do dziś, że ogląda telewizję tylko po to by zobaczyć jakie to nowe nonsensy i kłamstwa wymyślają Oni, czyli komunistyczna tyrania lub socjalliberalna oligarchia. Niestety, kaleczenie swojego umysłu propagandą i manipulacją jest tym samym co zatruwanie swojego ciała nieświeżym jedzeniem lub spalinami. Nikt nie powinien być zdziwiony jeśli po latach palenia papierosów wykryje u siebie raka płuc, nikt też nie powinien być zdumiony jeśli po latach oglądania telewizyjnych wiadomości uświadomi sobie pewnego dnia że jest agresywnym, ograniczonym na umyśle półidiotą.

Internet jest alternatywą dla telewizji i w dłuższym okresie telewizja przegra z Internetem tak samo jak średniowieczna kaligrafia przegrała z nowożytnym drukiem. Internet jest przy tym medium trudnym do kontrolowania w sposób zcentralizowany. Internet dostarcza informacji, rozrywki i daje niewyobrażalnie większe możliwości wyboru co się absorbuje i kiedy. Nie jest to przy tym jedynie odbieranie tego co inni wytworzą, każdy w każdej chwili może dodać coś od siebie do internetowego kłębowiska informacji i rozrywki. Oznacza to koniec monopolu na jedną prawdziwą informacją i jedną słuszną wizję świata, tak jak to praktykował z ramienia PZPR Jerzy Urban w czasach tyrani komunistycznej i tak jak to praktykował z ramienia SB Zygmunt Solorz w czasach tyranii (liberalnego) socjalizmu. Na nieszczęście dla telewizji złote lata 90-te XX wieku dobiegły końca, a wraz z nimi szczyt manipulatorskich możliwości telewizyjnej oligarchii.

Samo złamania monopolu informacyjnego nie oznacza jeszcze upadku elit dzierżących monopol. Można sobie wyobrazić sytuację, w której telewizja służy obywatelom i republice. Hipotetyczny scenariusz w myśl którego z telewizora płyną raczej prawdziwe informacje i różnorodne, konkurencyjne opinie. Rzetelna i różnorodna informacja z pewnością obroniłaby się także w Internecie, zwłaszcza jeśli zyskałaby dodatkowo atrakcyjną medialnie oprawę kupiona za gigantyczne fundusze telewizyjnej elity. Taka elita zachowała by swoją dominująca pozycje niezależnie od tego czy działałaby za pośrednictwem telewizyjnego monopolu czy internetowej konkurencji. Niestety opisana wizja nigdy nie zaistnieje w praktyce, ponieważ monopol zawsze w długim okresie prowadzi do rozleniwienia i arogancji, co skutkuje ogólnie rozumianym bublarstwem i chorobliwą żądza władzy. Dlatego obecna elita, a w zasadzie oligarchia, nie ma szans na utrzymanie swojej pozycji, ponieważ jest rozleniwiona, arogancka, produkuje buble i działa wyłącznie na rzecz koncentracji władzy. Utrata informacyjnego monopolu oznacza, że przeciętny człowiek nie jest już skazany na fałszywe informacje i jednostronne opinie. Obalenie monopolu powoduje, że obecna fundamentalistyczna i arogancka propaganda będzie musiała konkurować z innymi źródłami informacji, które dostarczą całej różnorodności faktów i punków widzenia: od arogancji do otwartości, do agresji do empatii, od fundamentalizmu do tolerancji, od kultu socjalizmu do pochwały wolności, itp., itp. Postkomunistyczna oligarchia nie jest w stanie wygrać tej konkurencji tak długo jak długo w Polsce będzie mieszkał człowiek rozumny (homo sapiens). Ogromie pieniądze pompowane w coraz bardziej efektowną formę telewizyjnej i internetowej propagandy nie zakneblują innych, atrakcyjniejszych treściowo internetowych źródeł informacji, a co najwyżej spowolnią upadek postkomunistycznego monstrum.

Co wybierają ludzie kiedy mają wybór, kiedy mają Internet? W USA dzięki internetowej konkurencji informacyjnej odrodziły się tendencje wolnościowe. W czasach kiedy wszyscy telewizyjni intelektualiści wróżą nieuchronne nadejście socjalizmu i dają nam wybór pomiędzy jego liberalną i post bolszewicką wersją, pojawił się Ron Paul i Partia Libertariańska. W czasach kiedy już wszyscy wiedza z telewizji co jest postępowe a co nie, popularność zdobywa najgorszy z możliwych heretyk z punktu widzenia liberalnego socjalizmu, przywódca który chce zlikwidować podatek dochodowy i utrzymać niskie daniny na państwo, śmiałek który żąda likwidacji banku centralnego i powrotu do pieniądza wymienialnego na złoto, rozjemca który uważa że rząd centralny nie powinien zajmować się problemem aborcji, i chociaż ma własne zdanie, chce w takich sprawach dać wolny wybór obywatelom na poziomie lokalnym. W Polsce upada największy postkomunistyczny idol Adam Michnik i nawet najgłośniejszy wrzask z największych telewizyjnych i prasowych tub propagandowych nie jest w stanie powstrzymać upadku tego samozwańczego Europejczyka, który wszędzie widzi polskich kołtunów. Fałszywy prorok postkomunizmu musi zejść rozwścieczonym ludziom z oczu by ratować resztki tego co zostało. A wszytko to dzięki temu, że coraz więcej zwykłych ludzi w końcu może wybierać pomiędzy różnymi wersjami i opiniami, a może wybierać bo obok telewizora ma także komputer i Internet.

Wszelka zmiana rozpoczyna się od zmiany sposobu w jaki ludzie postrzegają świat. Wynalazek Internetu daje ludziom możliwość wyboru którego wcześniej nie mieli, a w momencie gdy różni ludzie podejmują różne wybory i zaczynają rozumować w różnorodny sposób upada wszelki monopol i upada tyrania.

Polska 2007, 2008.

Powyższy wytwór może być wykorzystany w dowolny sposób pod warunkiem że:
- wykorzystanie ma charakter niekomercyjny,
- zawartość nie została zmodyfikowana,
- prezentowanie fragmentów odbywa się z zachowaniem pierwotnego przekazu,
- podane jest oryginalne źródło pochodzenia i adres email autora / autorów.


Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
republikan.blog.onet.pl