Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Ktoś może powiedzieć, że Plan ten jest zbyt radykalny i za śmiały, i że jest za duże ryzyko nastawić
przeciw Polsce mocarstwa i możnych tego świata. To prawda. Ale po pierwsze, są one i tak już
od dawna nastawione przeciwko Polsce (nawet te, których uważamy obecnie za „przyjaciół”),
od dawna realizują swój podstępny plan eliminacji Polaków i przejęcia Polski, więc gorzej i tak być
nie może.
PLAN NAPRAWY POLSKI

„Pamiętajcie, że przed Wami nie ma wyboru.
Możecie być gospodarzami Polski albo niewolnikiem drugich”
Wincenty Witos (1874-1945)

Wstęp ………………………………………………………………………………………………….3

I. POZYCJA MIĘDZYNARODOWA ………………………………………………………………………...….4

II. SYSTEM POLITYCZNY

II.1. Sejm ……………………………………………………………………………………………………………...…….8

II.2. Senat ………………………………………………………………………………………………………..……….10

II.3. Władza Najwyższa ………………………………………………………………………………………….….11

II.4. Administracja państwowa ………………………………………………………………………………….13

II.5. Partie polityczne ………………………………………………………………………………………….…….16

II.6. Samorządy ………………………………………………………………………………………………..……….17 ...........................................................................................................16
II.6. Samorządy ........................................................................................................................17

II.7. Media i Internet ..............................................................................................................18
III. SYSTEM PRAWNY
III.1. Konstytucja .....................................................................................................................21
III.2. Prawo ..............................................................................................................................22
III.3. Sądy .................................................................................................................................24
IV. BEZPIECZEŃSTWO NARODOWE ..................................................................26
IV.1. Armia ...............................................................................................................................30
IV.2. Straż Graniczna ...............................................................................................................31
IV.3. Policja ...............................................................................................................................32
IV.4. Straż miejska i pożarna ..................................................................................................34
IV.5. Obrona terytorialna .......................................................................................................36
IV.6. Prawo do broni ................................................................................................................37
IV.7. Zapasy ..............................................................................................................................39
2
V. OCHRONA ŻYCIA I ZDROWIA .......................................................................................................40
V.1. System zdrowotny ............................................................................................................41
V.2. Ochrona życia nienarodzonego .......................................................................................43
V.3. Szczepionki .......................................................................................................................46
V.4. Chemtrails, GMO etc. ........................................................................................................47
VI. GOSPODARKA ...............................................................................................................................49
VI.1. Reprywatyzacja ..............................................................................................................50
VI.2. Zasoby naturalne ............................................................................................................51
VI.3. Przedsiębiorczość ...........................................................................................................52
VI.4. Podatki / ZUS ...................................................................................................................56
VI.5. Ubezpieczenia .................................................................................................................58
VI.6. Spółdzielnie mieszkaniowe ............................................................................................60
VI.7. Sprawa długów .............................................................................................................60
VI.7.a. Żydzi i MFW ......................................................................................................61
VI.7.b. Niemcy ..............................................................................................................63
VI.7.c. Banki .................................................................................................................64
VI.7.d. Komornicy ........................................................................................................65
VI.7.e. Usługi telekomunikacyjne itp. .........................................................................66
VI.7.f. Frankowicze .....................................................................................................66
VII. KOŚCIÓŁ ........................................................................................................................................68
Gorszyciele ...............................................................................................................................73
System oświaty ...................................................................................................................................75
Zakończenie ........................................................................................................................................79


  Wstęp  

                                                                    

                                                   Lud, który może wszystko powiedzieć, może wszystko zrobić.  
                                                                                                     (Napoleon Bonaparte)  

                                                                                                                                     

To, że Polska pilnie potrzebuje  gruntownej naprawy, jest jasne chyba dla każdego myślącego Polaka.  
Niestety,  żadna  partia,  siła  polityczna,  a  nawet  żaden  lider  nie  mają  pełnego,  szerokiego,  jasnego    
i  odważnego  planu  takiej  naprawy.  To  znaczy,  prawie  każdy  z  nich,  oczywiście,  coś  tam  ma,   
ale  na  pewno  nie  na  miarę  faktycznych  potrzeb.  Z  drugiej  zaś  strony  nie  brakuje  bardzo  dobrych   
i  konstruktywnych  pomysłów  w  prawie  każdej  poszczególnej  dziedzinie.  Jeśli  zaś  dodać  przykłady   
z  historii  (własnej  i  nie  tylko)  oraz  doświadczenie  innych  państw  i  narodów  (nie  koniecznie  nawet  
nam przyjaznych)  –  można znaleźć dobre rozwiązania prawie każdego problemu. Prawie każdego  –   
bo  w  niektórych    przypadkach  trzeba  będzie  zrobić  precedens.  Ale  przecież  w  historii  takich  
przykładów też nie brakuje.   

Podjąłem   się   więc   trudu   zebrania   do   kupy   i   usystematyzowania   takich   dobrych   pomysłów.   
W żaden zatem sposób nie twierdzę, że jest to „mój plan”, oraz że jest to „ostateczne rozwiązanie”.  
Jest  to  raczej  zachęta  do  otwartej  dyskusji,  ponieważ  jestem  pewien,  że  mądrych  głów  w  Polsce   
(a  także  wśród  Polonii)  nie  brakuje,  a  w  każdej  oddzielnej  dziedzinie  są  fachowcy  o  wiele  lepsi   
ode mnie, więc na pewno wniosą swoje słuszne poprawki lub nawet zaproponują lepsze rozwiązania.  
Muszę  tu  również  zaznaczyć,  że  bez  ścisłej  współpracy  z  Duchem  Świętym  i  bez  Jego  natchnienia  
nawet  bym  się  nie  podjął  tego  zadania,  a  tym  bardziej  –  wszystkiego  tego.  No  i  bez  wsparcia  
najbliższej  rodziny  też,  oczywiście.  Chciałbym  również  podziękować  p.  Teresie  za  cenne  uwagi   
i korektę.    

Może  ktoś powie, że w niektórych swoich częściach jest to plan trochę „za odważny”. Ale w takich  
przypadkach  podaję  przykłady  państw,  które  takich  rozwiązań  się  nie  przestraszyły,  a  uszło  im  to   
na sucho, lub (w przypadkach braku precedensów) udowadniam, dlaczego jednak nie warto się bać.   
A jest to na tyle istotne, ponieważ tchórzliwa polityka nie dość, że jest mało efektywna, to w końcu  
prowadzi do fiaska  i zawodu ze strony „mocnych tego świata”, na których się oglądało i o względy  
których się zabiegało – często wbrew interesom własnego narodu.    

Chciałbym jeszcze nadmienić, że wszystko to ma być wprowadzone w sposób legalny i  pokojowy –  
żadna rewolucja, pucz, majdan czy zamach stanu w tym w ogóle w grę nie wchodzą, bo z reguły   
po nich jest tylko gorzej.  
 

                                                                    

                                                                                                                         12.06.2019  

                                                                                                             Michał Sybirak  

                                                                    

----------------------- Page 4-----------------------

                                                                                                                               4  
   

                        I. POZYCJA MIĘDZYNARODOWA POLSKI  

                                                                                                                                  

                                „W przyszłości to Polacy nadadzą Europie kształt i fundament wartościom,  
                                                                  które będą iglicą odradzającego się kontynentu.”  
                                                                                                                Jan Paweł II   

                                                                                                                                  

 Można   i   trzeba   dyskutować   na   temat   obecnej   i   przyszłej   pozycji   międzynarodowej   Polski,    
 ale  jedna  kwestia  –  ze  względu  na  szczegółową  wagę,  a  jednocześnie  oczywistość  (choć,  niestety,   
 nie  dla  wszystkich)  nie  podlega  nawet  dyskusji.  Chodzi  o  to,  „pod  czyim  butem  ma  być  Polska”  
 (Niemieckim,  Rosyjskim,  Amerykańskim,  a  może  nawet  Chińskim),  a  tym  bardziej  –  czy  Polska   
 w  ogóle  ma  być  niezależna.  Można  zrozumieć  taką  małą  Estonię,  która  dobrowolnie  oddała  się   
 pod  protektorat  (gospodarczy    i  polityczny)  Szwecji,  ale  np.  Litwa  i  Łotwa  przynajmniej  oficjalnie  
 tego   nie   robią   (choć   uznają   swoją   uległość   –   ze   względu   na   swoją   małość   –   wobec   UE).   
 A  czy  ktoś  wyobraża  sobie  taką  dyskusję  w  USA,  Rosji,  Francji  czy  Chinach?  Jak  w  ogóle  można   
 o tym myśleć, a tym bardziej – otwarcie (czy zawoalowanie) mówić i pisać, i to – zupełnie bezkarnie?  
Nie  chodzi,  oczywiście,  o  takie  kary,  jak  w  przypadku  oszczerstw  historycznych  (np.  „polskich  
 obozach”).  Musi  być  po  prostu  tak,  jak  to  ma  miejsce  z  wieloma  innymi  dawno  rozwiązanymi  
 (przynajmniej  teoretycznie  i  ideowo)  kwestiami.  Na  przykład  niewolnictwo  –  nadal  ma  miejsce   
 w  różnych  formach  i  różnych  krajach  (nawet  najbardziej  cywilizowanych),  ale  nikt  o  zdrowych  
 zmysłach  nie  ośmieli  się  go  publicznie  bronić,  nawet  jeśli  jest  jego  stronnikiem  i/lub  go  uprawia.   
 Tak samo sprawa niepodległości ma być niepodważalna, i pod żadnym „butem” Polska być nie chce   
 i nie musi. A jeśli ktoś uważa inaczej, to niech sobie jedzie pod ten „but” do Niemiec, Rosji a nawet  
 Izraela  (niektórzy  faktycznie  tak  robią).  Inna  sprawa,  że  rząd  musi  zrobić  wszystko,  co  będzie  
 możliwe,  żeby  zatrzymać  „drenaż  mózgów”,  a  nawet  przyciągać  z  powrotem  do  Polski  Polaków,  
 rozsianych po całym świecie. Nie tylko ze Wschodu (co będzie na początku kosztowało, ale później  
 się opłaci), ale również z Zachodu (co przyniesie korzyści natychmiastowe).  Ale czy taka niezależna  
 Polska może być wielka? W 19 wieku nasi myślicieli mówili tak:  „Polska albo będzie wielka, albo   
jej wcale nie będzie”.  Polska ma wszelkie dane, żeby być wielką: ma dostatecznie dużo ziemi, ludzi,  
 może  się  sama  wyżywić,  ma  nawet  duże  bogactwa  naturalne.  Nie  wspominając  już  o  ogromnym  
 potencjale duchowym, intelektualnym oraz historycznym.  

Niezależność  wcale  nie  oznacza  jednak  izolacji  międzynarodowej.  Przecież  w  ciągu  swojej  historii  
 Polska nie raz była w różnym stopniu związana z innymi krajami i narodami, co wcale nie naruszało  
jej suwerenności (nie licząc, oczywiście, n ajazdów, rozbiorów i okupacji). Docelowo – w nie bardzo  
 dalekiej  (ale  i  nie  tak  bliskiej)  przyszłości  Polska  będzie  centrum  nowego  Imperium.  Podobnie,   
jak 100 lat temu, po upadku trzech ówczesnych imperiów  ( Cesarstwo Rosyjskie, Rzesza Niemiecka  
 oraz  Austro-Węgry)  Polska  odzyskała  niepodległość,  po  upadku  współczesnych  czterech  imperiów  
 (USA, Rosja, UE oraz Chiny) to właśnie Polska będzie nową światową potęgą i nowym światowym  
 liderem  pod  każdym  względem.  Najprawdopodobniej  mniej   więcej  w  granicach   I  RP  lub  to,   
 co  nazywają  Międzymorzem  (lub  Trójmorzem).  Na  pewno  –  od  morza  i  do  morza:  Bałtyckiego,  
 Czarnego  i  Adriatyckiego.  Weszłyby  do  niego  bez  problemu,  oprócz  Polski,  Czechy,  Słowacja,  
 Węgry,  Słowenia,  Chorwacja,  Rumunia,  Bułgaria  oraz  Kraje  Nadbałtyckie.  Później   –  Ukraina   
 i Białoruś. Geograficzne również pasowałyby Serbia, Macedonia, Czarnogóra, Kosowo oraz Albania,  
 ale   ze   względów       kulturowych       i   politycznych     na   razie    wygląda     to   raczej   problematycznie.  
 Członkostwo Austrii jest do dyskusji, natomiast o Niemczech nie ma co nawet dyskutować.  

----------------------- Page 5-----------------------

                                                                                                                            5  
 

Nie  ma  mowy,  oczywiście,  o  jakimkolwiek  przymusowym  i  łamiącym  prawo  międzynarodowe   
przyłączeniu tych terytoriów i narodów. Bierzmy w tym wypadku przykład z Niemiec  – przegrawszy  
dwie  wojny  światowe  próbując  podbić  Europę  zbrojnie,  wreszcie  trochę  zmądrzeli  i  opanowali   
ją pokojowo  –  gospodarczo, finansowo, informacyjnie i politycznie  za pośrednictwem UE. A kraje,   
z którymi niegdyś musiały wojować, teraz same stoją w kolejce i proszą o dołączenie, a jeszcze muszą   
się   dostosować   do   dość   rygorystycznych   wymogów.   Podobnie   będzie   z   „Międzymorzem”      -   
kraje  i  narody  będą  same  prosić  się  i  dostosowywać  się  do  jego  wymogów.  Ukraina,  na  przykład,   
nie  może  być  przyjęta  zanim  się  nie  pozbędzie  chmielnicko-banderowskiej  mentalności,  a  Litwa  –  
swojej antypolskości.   

Na  razie  zaś  trzeba  wzmacniać  (a  może  nawet  poszerzać  –  ale  z  rozwagą)  Grupę  Wyszehradzką.    
Bo właśnie ona wydaje się być zaczątkiem tego przyszłego Imperium. Oprócz tego, wchodzą do niej  
mniej więcej przyjazne dla nas narody, które nie mają nic przeciwko temu, żeby właśnie Polska była  
liderem,  a  nawet  wykazują  swoje  niezadowolenie,  kiedy  Polska  ich  w  tym  oczekiwaniu  zawodzi.  
Prezydent  Chorwacji  powiedziała  wprost:    „Chciałabym,  aby  Polska  była  liderem”.  Nie  można,   
co  prawda,  powiedzieć,  że  nas  lubią.  Autentycznie  lubią  Polaków  tak  naprawdę  tylko  Węgry.   
Ale np. Rosjan – tylko Serbowie. A czy ktokolwiek lubi Niemców czy Żydów?  

A co z członkostwem w UE? Nie można, co prawda, jednoznacznie powiedzieć, że było to błędem.  
Wiele  Polska  jednak  uzyskała,  ale  i  straciła  też  (stocznie,  kopalnie,  cukrownie  itp.)  To,  że  miliony  
młodych  i  zdrowych  Polaków  mogło  swobodnie  wyjechać  do  pracy,  trudno  odnieść  do  „zysku”   
(no  chyba  że  ktoś  wrócił  do  Polski  z  zarobioną  kasą,  a  takich  też  jest  niemało).  I  gdyby  UE  była  
organizacją  przede  wszystkim  gospodarczą  (jak  to  było  na  początku  deklarowane),  jeszcze  można  
byłoby  na  ten  temat  podyskutować  (biorąc  pod  uwagę  nie  tylko  zyski,  ale  zamknięte  zakłady,  
ograniczenia produkcji, głupie przepisy i wymogi itp.)  Czym jest Unia Europejska?  Zacytuję może  
trochę    groteskowy,       ale  trafny    cytat   z   Internetu:    „Unia     Europejska  jest      to   grupa     państw,   
która po szczerej,  wyczerpującej i demokratycznej dyskusji na jakikolwiek temat, postanawia zrobić  
dokładnie  to,  czego  życzą  sobie  Niemcy”.  Oprócz  tego,  Unia  staje  się  co  raz  bardziej  ciałem  
politycznym,   co   gorzej   –   socjalistycznym   a   nawet   komunistycznym.   Jeszcze   nie   zdążyliśmy  
zaadoptować się do RODO, a już szykują nam AKTA2. Nie da się nawet przeprowadzić  normalnie  
reformy sądowej, bo lewaccy eurokraci murem stali za swoimi polskimi kolegami z przywilejowanej  
kasty.  Zaś kanclerz Niemiec,  Angela Merkel,  już wprost nawołuje kraje członkowskie, aby  wyrzec  
się dobrowolnie (na razie) swojej niepodległości (na rzecz Niemiec, oczywiście, o czym już od dawna  
apeluje   Bolek).         Te   krople   już   przepełniają   czaszę   i   po   prostu   wymuszają   do   opuszczenia  
„Eurokołchozu”.    Czy  warto  było  przez  lata,  a  nawet  wieki,  wałczyć  i  przelewać  krew  za  wolność   
i  niepodległość,  żeby  ot  tak  bez  żadnej  wałki  zupełnie  dobrowolnie  to  teraz  oddać?  A  nawet  jeśli  
sprzedać – za judaszowe srebrniki („dopłaty unijne” itp.) Tym bardziej, że „Unia daje dofinansowanie  
na cele dla niej wygodne, a nie koniecznie dobre dla rozwoju Polski”  (cytuję znawcę tego tematu).   
Oczywiście, że euroentuzjaści też mają swoje argumenty i swoje racje. Odpowiem tak: przynależność  
do jakiegokolwiek Imperium (bądź to Rzymskiego, Rosyjskiego, nawet Sowieckiego) prawie zawsze  
niesie w sobie pewne wygody: względny pokój, porządek, dość duży wspólny obszar dla swobodnego  
przemieszczenia    się  i  działalności,  nieraz  inwestycji  itp.  Pytanie  tylko,  czy   konkretny  naród   
(bo    różnie    z   tym    bywa)     jest   gotów     za   wszystkie     te   wygody      zapłacić     swoją    wolnością   
i  niepodległością?  Polacy  chyba  nigdy  nie  byli  na  to  gotowi,  czasami  tylko  musieli  to  akceptować   
z   braku    innego     wyjścia.    Ale    teraz   wyjście     jest   –   nawet    Wielka     Brytania     to   zrozumiała   
(i   wcale   nie   za   sprawą   rosyjskich   trolli)   i   dała   przykład.   Najlepiej   zrobić   to   razem   całą   
Grupą Wyszehradzką, albo przynajmniej z Węgrami. Ale jeśli trzeba (żeby nie uzależniać od innych  
ważnych decyzji) – wyjść samemu (a reszta dołączy się później).   

----------------------- Page 6-----------------------

                                                                                                                             6  
 

Odnośnie  sojuszy  wojskowych.  Jest  to  rzeczą  normalną  i  naturalną,  ale  musi  być  także  realną.   
Polska  w  ciągu  swojej  historii  wchodziła  w  różne  sojusze,  nawet  z  Tatarami  (choć  i  to  drogo  
kosztowało).  Członkostwo  zatem  w  NATO  może  i  niesie  ze  sobą  pewne  zalety  i  możliwości,   
ale wciela również pewność, że w razie czego (a konkretnie – ewentualnego kolejnego najazdu Rosji)  
„sojusznicy  nam  pomogą”.  Niestety,  historia  uczy  czegoś  innego,  a  proroctwa  też  nie  są  pod  tym  
względem korzystne  (mówią, że pomoc, owszem, przyjdzie, ale z zupełnie niespodziewanej strony).   
Rozpatrzymy  jednak  realia.  Słynny  5  Artykuł  NATO  wcale  nie  gwarantuje,  jak  się  zwykle  uważa,  
natychmiastowej   wojskowej   pomocy   innych   krajów   członkowskich.   Zobowiązuje   ich   jedynie   
do „odpowiedzi” – więc mogą w zupełnej zgodzie z tym artykułem „wyrazić swoje zaniepokojenie”,  
wysłać  ze  swego  kraju  kilku  dyplomatów  kraju  agresora  lub  nałożyć  kolejne  sankcje  i  z  „czystym  
sumieniem”  umyć  na  tym  ręce.  „Odpowiedź”  zaś  takiego  rodzaju  jest  bardziej  niż  prawdopodobna,  
jeśli  wziąć  pod  uwagę,  że  obywatele  „starych  zachodnich  członków”  wcale  nie  palą  się  chęcią  
bronienia  swoich „nowych wschodnich sojuszników”. Według badań  Pew Research  w maju 2017 r.,  
więcej  niż  40%  obywateli    Francji,  Hiszpanii  i  Wielkiej  Brytanii  i  aż  53%  Niemców  uważa,   
że   ich   siłom   zbrojnym   nie   warto   się   wtrącać   w   konflikt   pomiędzy   Rosją   a   jakimkolwiek   
z  ich  sojuszników  po  NATO.    W  USA  przeciwko  zbrojnemu   konfliktowi  z  Rosją  w  ramach   
zobowiązań  sojuszniczych  jest  31%  badanych    –  całkiem  dużo  jak  na  fundamentalny  kraj  NATO.   
Co prawda, rządy nie bardzo się liczą z opinią swoich wyborców, ale akurat w tym wypadku mogą   
tę opinię podzielać.   

Gdyby  jednak  na  pomoc  wojskową  się  zdecydowano,  otrzymać  ją  realnie  też  będzie  nie  łatwo.  
Niedawno  zostało  opublikowane  oficjalne  badanie,  jak  realnie  może  odreagować  NATO  w  razie  
ewentualnej (i całkiem możliwej) agresji Rosji na kraje Nadbałtyckie. Otóż Rosja na dzień dzisiejszy  
na  tyle  wyćwiczyła  i  przygotowała  swoje  wojska,  że  da  radę  zająć  te  kraje  w  zaledwie  2  dni   
(choć łatwo też nie będzie, bo ich obywatele są przygotowani moralnie i fizycznie do zaciekłej walki).  
NATO zaś będzie potrzebowało 2 tygodni (!) na samo załatwienie wszystkich formalności prawnych   
i biurokratycznych pomiędzy swymi członkami. A kiedy już je wreszcie załatwią, pozostaną jeszcze  
problemy        charakteru      logistycznego        i   infrastrukturalnego,        ponieważ,       jak     się    okazało ,   
Europa  Wschodnia  nie  jest  najlepszym  poligonem  dla  wojsk  NATO  (nieodpowiednie  drogi  itp.)   
Nic dziwnego, przecież przez lata zimnej wojny były one przygotowywane (i dość dobrze) do obrony  
własnych   krajów,   a   nie   najazdu   na   swoich   wschodnich   sąsiadów.   Może   to   tylko   pretekst,   
żeby w przyszłości z tą pomocą  co najmniej nie śpieszyć, ale to byłoby jeszcze gorzej. Nie na próżno  
więc  takie  potencjalnie  zagrożone  kraje  jak  Szwecja,  Estonia  czy  Litwa  nie  tylko  liczą  na  pomoc  
sojuszników,   ale   również   aktywnie   się   przygotowują   sami   i   przygotowują   swoich   obywateli   
do  ewentualnej  wojny  w  obronie  swojej  niepodległości.  Nawet  Łukaszenko  głośno  się  wypowiada  
przeciwko rosyjskim bazom wojskowym i wzywa naród do obrony własnymi siłami.  

Ale  nauczeni  gorzkim  doświadczeniem  Polacy  tak  naprawdę  już  nie  za  bardzo  liczą  na  swoich  
sojuszników  europejskich.  Liczyli  bowiem  podczas  Powstania  listopadowego    na  Francuzów  –   
„ bo myśmy za Napoleona walczyli”, a premier Francji powiedział: „złoto i krew Francuzów należą   
do  Francji”.  W  1939  roku  też  liczyli  na  Francje  oraz  Anglię  –  przecież  były  zawarte  odpowiednie  
umowy  międzynarodowe.  Teraz  liczą  za  to  na  USA.  Choć  trudno  sobie  wyobrazić,  jak  mogą   
2  bataliony  wojsk  amerykańskich  (a  nawet  cała  amerykańska  dywizja,  licząca  20  tys.  żołnierzy,   
na ewentualnej nowej bazie w Polsce) powstrzymać  agresora, który ma nieporównanie większą moc  
wojskową.   

 

----------------------- Page 7-----------------------

                                                                                                                           7  
 

Do     wielkiej     zaś    wojny      „odwetowej”        pomiędzy       USA      a    Rosją     nigdy     w    przyszłości    
nie  dojdzie  z  tego  samego  powodu,  z  którego  nie  doszło  do  niej  w  przeszłości:  każde  z  tych  
nuklearnych  supermocarstw  świetnie  zdaje  sobie  sprawę,  że  taka  wojna  będzie  oznaczać  zagładę  
obydwu    państw,   a   nawet   w   „zwycięstwie”   na   własnych   po   jądrowych   ruinach   nikt   nie   jest  
zainteresowany. Tym bardziej –  dla Polski. Oprócz tego, jaki to „niezawodny” sojusznik, można już  
było się przekonać po rezultatach niedawnego głosowania w  Senacie i Kongresie USA ustawy nr 447  
wspierającej żydowskie roszczenia majątkowe wobec Polski. Po przyszłych zaś testach najnowszych  
amerykańskich „Patriotów” przeciw rosyjskim Iskanderom  nad Warszawą, oraz bezczynności wobec  
przyszłej agresji Niemiec na Polskę Polacy wreszcie się nauczą dobrze liczyć – a więc tylko na siebie i  
na Boga.   

Z drugiej zaś strony nie widzę również jakiegoś poważnego zagrożenia z powodu obecności w Polsce  
wojsk  amerykańskich. O żadnej „okupacji”  nie ma mowy  – jedna dywizja nie da rady  (a nawet nie  
będzie  próbowała)  „tłumić  Polaków”.  Tym  bardziej  nie  ma  podstaw  na  oczekiwanie  tu  „wojsk  
okupacyjnych  Izraela”  (innej,  cichej  okupacji  zaś  żydowskiej  obawiać  się  należy  jak  najbardziej).  
Armia  zaś  Izraela  ledwo  daje  sobie  radę  z  okrążającym  ich  państwo  wrogim  „islamskim  morzem”,   
zaś niedługo w ogóle przegra (bo jej dotychczasowy najwierniejszy i najsilniejszy sojusznik – USA –  
również ich zdradzi, zaś bez tego gwaranta czeka ich zagłada gorsza od tej podczas II WŚ).  

Ale  niezależnie  od  zawartych  sojuszów  nie  ma  mowy,  żeby  pozwalać  (tym  bardziej  –  prawnie)  
wojskom  obcych  państw  (nawet  NATO  i  UE)    na  prowadzenie  operacji  wojskowych   (innych   
niż  ćwiczenia)  na  terytorium  Polski.  Wszystkie  takie  „Ustawy”  muszą  być  uznane  za  nielegalne,  
natychmiast uchylone, zaś ich autorzy ukarani jako zdrajcy Polski. Chyba że faktycznie chodzi tylko   
i  wyłącznie  o  regulacje  prawne,  dotyczące  niezbędnych  działań  straży   granicznej  oraz  policji   
w nagłych wypadkach (w obu kierunkach), co zresztą już się zdarzało.   

Na zakończenie chciałbym zacytować Romana Dmowskiego („Myśli Nowoczesnego Polaka” 1903)”:  
„Niepodległość zdobywa ten naród, który nieustannie buduje ją swą pracą i walką. Tę pracę trzeba  
zacząć od wytępienia chwastów moralnych i umysłowych, zanieczyszczających polską duszę, tę walkę  
trzeba  prowadzić  co  dzień,  na  każdej  placówce  w  obronie  podstaw,  na  których  budowa  przyszłego  
państwa ma się wznosić” . Słuszność tych słów historia Polski już potwierdziła, ale i dziś nie utraciły  
one swojej aktualności.   

 

                                       II. SYSTEM POLITYCZNY  

          II.1. Sejm  

          II.2. Senat  

          II.3. Władza Najwyższa  

          II.4. Administracja państwowa  

          II.5. Partie polityczne  

          II.6. Samorządy  

          II.7. Media i Internet   

----------------------- Page 8-----------------------

                                                                                                                                    8  
 

                                                         II.1. SEJM  

 

                                                         Nie polityka powinna rządzić ludźmi, lecz ludzie polityką.  
                                                                                                       (Napoleon Bonaparte)  

                                                                                                                                       

Od  wieków  Sejm  był  w  Polsce  niejako  podstawą  życia  politycznego,  przetrwał  nawet  komunę,   
i   nie   ma     żadnych       przeszkód,      żeby     istniał   i   funkcjonował        dalej    w    następnych       wiekach.   
Ale   reprezentacja  posłów  w  różnych  periodach  była  zupełnie   różna   (szlachecka   –  partyjna  –  
komunistyczna  –  znów  partyjna),  więc  nic  nie  stoi  na  przeszkodzie,  żeby  zmienić  ją  jeszcze  raz.  
Teoretycznie posłowie na Sejm reprezentowali  i reprezentują „naród” (i po części to była prawda),   
ale faktycznie tak do końca nigdy nie było i teraz nie jest. Inaczej po  co by ten naród cały czas a to  
zbierał podpisy pod różnego rodzaju petycjami (zwykle i tak bez skutku), a to protestował na ulicach  
miast,  przed  Sejmem,  a  czasem  nawet  w  murach   samego  Sejmu,  gdyby  miał  swoich  prawdziwych  
legalnych przedstawicieli, którzy  właśnie powinni przedstawiać jego  – naród (lub jedną z jego grup)  
 w  tej  instytucji.  Tak  więc  kogo  tak  naprawdę  reprezentują   obecne  w  Sejmie  partie  polityczne?   
Sami oni twierdzą, że reprezentują „naród”, ale sam naród w to jakoś nie za bardzo wierzy (i słusznie).  
Jedni  uważają,  że  oni  reprezentują  przede  wszystkim  samych  siebie,  zaś  inni  –  ciemne  tajne  siły,   
obce  (często  wrogie  Polsce)  mocarstwa  lub  „naród  wybrany”.  Trudno  z  tym  się  nie  zgodzić,   
jeśli  patrzeć  na  ich  konkretne  działania  (lub  ich  brak),  a  nie  piękne  „socjalne”,  „demokratyczne”   
lub „patriotyczne” deklaracje.  

„Demokracja  bezpośrednia”  (poprzez  referenda)  jak  w  Szwajcarii    w  Polsce  raczej  nie  jest  realna.   
Ale  jest,  na  szczęście,  rozwiązanie  „pośrednie”:  w  nowym,  przyszłym  Sejmie  naród  będzie  miał  
nareszcie  swoich  własnych  autentycznych  przedstawicieli.  Żadna  partia  polityczna  do  takiej  roli   
się  nie  nadaje  ze  względów  chociażby  czysto  technicznych.  Przedstawicielstwo  zatem  musi  być  
„korporacyjne”. Polega ono na tym, że  każda wyraźna  grupa zawodowa  i społeczna  wybiera wśród  
siebie  przedstawicieli  –  dobrze  sobie  znanych  i  szanowanych.  Najpierw  –  po  kilku  (2-3)  delegatów   
z każdego zakładu pracy do konferencji regionalnej (np. wojewódzkiej), która wybiera już delegatów  
na  konferencję  ogólnokrajową,  a  ta  z  kolei  wybiera  swoich  przedstawicieli  jako  Posłów  na  Sejm.   
Jakie   to   będą   konkretnie   grupy   zawodowe   i   społeczne   i   po   ilu   będą   mieli   przedstawicieli   
(ale nie mniej niż po 2-3) musi rozpisać dokładnie nowa ordynacja wyborcza, poprzedzona dyskusją  
publiczną.   W       ideale     w   Sejmie   muszą   być   przedstawiciele   wszystkich   warstw   społecznych,   
w  tym  zawsze  i/lub  obecnie  ignorowane  (np.  niepełnosprawni,  mundurowi  czy  kościelni),  a  nie  jak  
obecnie   sami   „profesjonalni   politycy”,   samorządowcy,   prawnicy,   nauczyciele   i   przedsiębiorcy.   
Te grupy zawodowe też, oczywiście, będą mieli swoich przedstawicieli, ale nie aż tak duży procent,  
jak teraz.    

Problemem może się wydawać, że będzie to wymagało odpowiedniej zmiany Konstytucji, którą musi  
dokonać obecny, „partyjny” Sejm, a więc tym samym niejako podpisać na siebie wyrok. Rzecz jasna,  
że  nikt  dobrowolnie  wyrzekać  się  władzy  nie  lubi.  No  cóż,  całkiem  niedawno  postkomuniści  też   
nie chcieli oddawać władzy, a wcześniej – komuniści też o tym raczej nie marzyli, jak również jeszcze  
wcześniej  –  szlachta  i  magnaci.  Nikt  z  nich  jednak  nie  zdołał  powstrzymać  postępu  historycznego   
i społecznego, nie powstrzymają tego postępu również obecne elity.   

 

----------------------- Page 9-----------------------

                                                                                                                             9  
   

 Co  więcej,  ci  z  nich,  którzy  aktywnie  poprą  zaproponowane  zmiany,  mogą  liczyć  na  stanowiska   
 w  innych  nowych  instytucjach  państwowych  i  publicznych  (np.  Senacie,  rządzie,  ministerstwach,  
 samorządach), zaś ci, którzy spróbują przeszkadzać, wylądują w rezultacie na marginesie politycznym  
jak Roman Giertych, Janusz Palikot i Ryszard Petru.   

 Oczywiście  w  takim  zróżnicowanym  Sejmie  trudno  będzie  nie  tylko  o  konsensus  (jak  to  było  
 zakładane w Sejmie szlacheckim z prawem liberum veto), lecz nawet o większość (jak to ma miejsce  
 w  Sejmie  partyjnym).  Tak  więc  ze  względów  czysto  technicznych  nie  będzie  on  w  stanie  przyjąć  
 ostatecznej wersji ustawy czy uchwały. Przedstawi natomiast Senatowi (który też nie będzie instancją  
 „końcową”) projekt, uwzględniający opinie (czasem się różniące)  wszystkich środowisk zawodowych  
 i warstw społecznych.   

 Wcale  to  jednak  nie  znaczy,  że  taki  Sejm  nie  będzie  miał  faktycznej  władzy  ustawodawczej,   
 ponieważ      będzie    miał    prawo     zawetować       kwalifikacyjną      większością      głosów     każdą     ustawę,  
 zatwierdzoną poprzez wyższą instancję.   

 Inną  bardzo  ważną  kwestią  jest  status  Posła.  Otóż  nie  może  on,  jak  to  ma  miejsce  obecnie,   
 dostać  bezwzględnego  mandatu  (faktycznie  carte  blanche)  na  całą  kadencję.  Będzie  on  natomiast  
 ciągłe  śledzony  poprzez  delegowane  go  środowisko  i,  w  razie  gdyby  nie  przedstawiał  faktycznie   
 ich  interesów  (bo  np.  został  skorumpowany  przez  obce  siły  i  interesy,  jak  to  jest  powszechnie   
 obecne     teraz),   w   każdej     chwili   mogliby      go    odwołać      i  wybrać      na   jego   miejsce     innego,   
 bardziej  odpowiedzialnego  kandydata.  Bardzo  ważne  jest  przy  tym,  żeby  po  każdym  posiedzeniu  
 Sejmu     każdy      deputowany        wracał     do    swojego      zakładu     pracy     i   do    swego      stanowiska   
 (jak  to  było  w  sejmach  szlacheckich),  żeby  nie  utracić  żywej  łączności  ze  środowiskiem,  które   
 go  delegowało  reprezentować swoje  interesy.  Inaczej  można  zostać  „profesjonalnym  politykiem”,   
 dla  którego  np.  „tylko  idiota  pracuje  za  7  tys.  mies.”  Praca  zaś  „w  regionie”  (w  tzw.  „Biurze  
 poselskim”) to fikcja  –wie to każdy, kto próbował dla załatwienia jakiejkolwiek sprawy  spotkać  się   
 z posłem jakiejkolwiek partii w jakimkolwiek regionie (jakby Posłowie byli od tego, a nie urzędnicy).   

 Wynagrodzenie  dla  Posłów  też  ma  być  sprawiedliwe.  Dlaczego  przedstawiciel  prawie  każdego  
 zawodu,   żeby   dostać   wynagrodzenie,   powinien   po   pierwsze   przychodzić   regularnie   do   pracy,   
 a po drugie coś robić (albo przynajmniej udawać, jak nie ma nic do zrobienia), zaś Posłem  wystarczy  
 po prostu być i nawet nie trzeba uczestniczyć w posiedzeniach Sejmu? Owszem, nie można wymagać  
 „aktywności” – jak ktoś nie m a na aktualny temat nic do powiedzenia, lepiej niech milczy, niż gada  
 głupoty   czy   zakłóca   innym   pracę.   Ale   powinien   być,   uważnie   słuchać   i   czuwać,   żeby   ktoś   
 (nie  koniecznie  specjalnie)  przypadkiem  nie  zaszkodził  jego  grupie  zawodowej.  Owszem,  różnie   
 w życiu bywa  (choroba, wypadek, ważne obowiązki rodzinne lub zawodowe), więc dlatego ma być   
 z  każdej  grupy  po  min  2-3  Posłów,  żeby  na  każdym  posiedzeniu  Sejmu  przynajmniej    jeden  był  
 obecny. Może w Sejmie partyjnym to nie ma tak ważnego znaczenia, ale w korporacyjnym – owszem.  

Na zakończenie chciałbym przytoczyć dające do myślenia na ten temat słowa  dr Jana Przyła:  

 „W  I  RP,  kiedy  Polska  była  wielka  terytorialnie  i  była  monarchią,  panowie  posłowie  i  panowie  
senatorowie       przyjeżdżali     do   Warszawy       na    własny    koszt,    utrzymywali      się   przez   6   niedziel   
 (bo  tyle  trwały  obrady)  i  nikt  żadnych  diet  nie  brał  –  to  był  wielki  zaszczyt.  I  niech  by  on  tam  
spróbował głosować nie tak, jakby jemu kazali jego wyborcy, to on by nie miał po co do domu wracać,  
 bo go jego wyborcy szablami by roznieśli na szczepy. Teraz co innego ludziom obiecują, a głosują tak,  
jak im każe szef klubu  – bo trzeba być blisko prezesa klubu, partii – żeby być umieszczonym na liście  
 wyborczej, inaczej będzie trzeba wracać do pracy”.    

----------------------- Page 10-----------------------

                                                                                                                               10  
 

                                                     II.2. SENAT  
                                                                   

Senat,  chociaż  wiadomo  jak  powstał   historycznie  i  jaki  miał    wzorzec  (Imperium   Rzymskie),   
budzi jednak kontrowersje co do zasadności samego swego istnienia. Uważam jednak, że ta instytucja  
powinna  pozostać  również  w  nowej  Polsce.  Nie  tylko  jako  poszanowanie  tradycji,  ale  będzie  
odgrywała  ważną  role  w  życiu  politycznym.  Polegać  ona  będzie  na  roli  niejako  „nadzorującej”   
(i czasem „hamującej”) działalność Sejmu. Tj. w zasadzie tak, jak jest obecnie, ale w przyszłości rola  
ta   jeszcze   wzrośnie,   ponieważ   zmieni   się   struktura   i   istota   Sejmu.   O   ile   będzie   on   (Sejm)  
reprezentował wszystkie warstwy społeczne i grupy zawodowe, o tyle ci reprezentanci w większości  
nie  będą  mieli  doświadczenia  politycznego  i  parlamentarnego  (w  odróżnieniu  od  obecnych,  którzy  
przeważnie  mają  tylko  takie  doświadczenie  –  owszem,  ważne,  ale  niewystarczające  dla  takiej  roli).  
Tak więc Sejm będzie „młodym”, twórczym i „progresywnym”, natomiast Senat – bardziej „starym”,  
doświadczonym i „konserwatywnym”.   

Senatorami       więc     powinni       być    ludzie     zasłużeni     i   z    dużym      doświadczeniem          życiowym   
(a  więc  przeważnie  w  „zaawansowanym”  wieku).  W  pierwszym  takim  odnowionym  Senacie  mogą  
akurat  się  znaleźć  ci  z  obecnych  polityków  czołowych,  którzy  się  nie  splamili  zdradą,  aferami,  
niszczeniem   i   sprzedażą   Polski,   lecz   aktywnie   wspierali   wprowadzenie   tego   planu   w   życie.   
Może to i wygląda trochę na „układ” –  ale nie jakiś tajny  („magdalenkowski”)i szkodliwy dla Polski  
(„okrągłostołowy”),  lecz  jawny,  uczciwy  i  pożyteczny  dla  dobra  Polski.  Można  zatem  powiedzieć,   
że   jest   to   niejako    propozycja       współpracy      dla    obecnych,      najbardziej     rozumnych        polityków.   
Nierozsądni  zaś  zejdą  na  zasłużony  margines  polityczny  (o  ile  w  ogóle  przeżyją,  oczywiście,  
wszystkie       nadchodzące        wydarzenia,        a    przede      wszystkim       –    Wielkie       Ostrzeżenie       oraz   
Oczyszczenie Przygotowujące).  

Grupy zawodowe, które mają dość wyraźną hierarchię, mogą mieć swoich przedstawicieli wyższych  
rang w Senacie. Np. armia, marynarka i inne służby mundurowe w Sejmie mogą mieć przedstawicieli  
w    stopniu    oficerów,      zaś   w    Senacie     –    generałów      i  admirałów.       Kościół     w    Sejmie     mogą  
reprezentować   kanonicy i prałaci, zaś w Senacie  –  arcybiskupi i kardynałowie. Mały i średni biznes  
miałby  wtedy  przedstawicieli  w  Sejmie,  zaś  duży  –  w  Senacie.  Tym  bardziej,  że  coś  takiego   
w historycznym polskim Senacie już było.   

Taki  „konserwatywny”  Senat  rozpatrywałby  m.in.  projekty  ustaw,  zaproponowanych  przez  Sejm,  
wnosiłby swoje uwagi i kierował wyżej. Oprócz tego, miałby prawo wnosić własne projekty do Sejmu  
oraz wetować kwalifikowaną  większością głosów już zatwierdzone ustawy. Będzie miał, oczywiście,  
również inne funkcje, ale wskazane wyżej są najważniejsze.   

 

                                                                   

                                                                   

                                                                   

                                                                   

----------------------- Page 11-----------------------

                                                                                                                              11  
 

                                                                  

                                      II.3. WŁADZA NAJWYŻSZA  

                                                                                                                                  

                                             Słabość władzy najwyższej jest najgorszym nieszczęściem ludów.   
                                                                                                   (Napoleon Bonaparte)  

                                                                                                                                  

Na początek trzeba przypomnieć dobrze znany, ale mało brany pod uwagę fakt,  że od czasów Króla  
Jana Kazimierza Królową Polski jest Najświętsza Maryja Panna. Każdy następny Król Polski ten akt  
uroczyście potwierdzał,  składając Jej osobisty hołd na Jasnej Górze przed Cudownym Wizerunkiem.  
Każdy, za wyjątkiem jednego – no właśnie – ostatniego. Wolał bowiem składać hołdy innej, ziemskiej  
królowej  (a  dokładnie  –  carycy),  nic  więc  dziwnego,  że  to  nie  tylko  nie  pomogło,  lecz  źle  się  
skończyło zarówno dla niego jak i dla Polski. Nie składali takiego hołdu, oczywiście, również następni  
„polscy  władcy”      -  zaborcy,  okupanci,  komuniści…  Nie  mniej  jednak  żadna  z  tych  –  w  zasadzie  
antypolskich  władz  –   nawet   nie  próbowała  oficjalnie  „zdetronizować”  Maryi,  tak   więc   Śluby  
Lwowskie króla Jana II Kazimierza nawet pod względem formalno-prawnym nadal pozostają w sile.   

Drugim, nie mniej (a może nawet bardziej) ważnym krokiem był Jubileuszowy Akt przyjęcia Jezusa  
Chrystusa na Króla Polski 19 listopada 2016 roku w Łagiewnikach. Fakt uczestnictwa w tym Akcie  
aktualnego   Prezydenta   RP   niejako   przydał   mu   moc   prawną   i   polityczną,      o   czym   od   razu  
zaalarmowała   lewica  na  całym  świecie,  ale  zignorowała   „opinia  polskojęzyczna”.  Co  prawda,   
nie  odbyło  się  to  zupełnie  zgodnie  z  Wolą  Bożą  (np.  zabrakło  Rządu,  czołowych  polityków   
i  decydentów),  nie  mniej  jednak  Akt  ten  został  przez  Jezusa  Chrystusa  przyjęty  z  zastrzeżeniem   
o późniejsze go Zwieńczenie w Częstochowie –  obok Jego Ukochanej Mamy. Tym bardziej,  że już  
tam  się  znajduje  ofiarowany  przez  Polonię  Kanadyjską  odpowiedni  Obraz  (na  razie  „więziony”)  –   
z  prawdziwą  królewską  koroną,  a  nie  cierniową,  którą  założył  Mu  na  Głowę  Polski  Episkopat   
(jakby wzorując  się   na „Intronizacji”, którą uczynili mu żołnierze Rzymscy prawie 2 000 lat temu).  
Ale  Naród  Polski  w  swoich  domostwach  i  parafiach  ukoronował  Go  właściwą  koroną  –  i  właśnie   
ze względu na ten Naród Intronizacja została przyjęta. Ciekawe, że ówczesna Premier, zamiast złożyć  
hołd Nowo uznanemu Królowi, w tym samym czasie udała się składać hołd Izraelowi.  Natychmiast  
więc  została  przez  Nowego  Króla  upomniana  (poprzez  wypadek  samochodowy),  ale  nic  z  tego   
nie wywnioskowała, potwierdzając słynną żydowską maksym ę, że „dla gojów fakty –  to tylko fakty,  
oni  nie  umieją  wyciągać    z  nich  wniosków”.  Nic  więc  dziwnego,  że  wkrótce  została  od  władzy  
odsunięta, a nawet nie pozwolono jej kandydować (jak to było sugerowane) na Prezydenta Warszawy.  
Nowy  z  kolei  Premier  dostał  szansę  w  ramach  naprawy  sytuacji  w  Polsce  również  dokończyć   
Akt Intronizacji, ale też z tym się nie śpieszy. Oby nie było za późno (dla niego i Polski).  

Tak  więc  obecnie  mamy  na  czele  Państwa  Prezydenta,  który  oficjalnie  uznał  za  swego  suwerena  
Jezusa  Chrystusa  Króla  Polski,  a  mając  za  plecami  takiego  mocnego  Władcę  mógłby  śmiało  
prowadzić o wiele bardziej niezależną politykę zarówno wewnętrzną, jak i międzynarodową. Niestety,  
zabrakło mu, jak kiedyś biblijnemu królowi  Saulowi, zaufania do Boga, więc trzeba się spodziewać  
nowego  „Dawida”.  A  będzie  nim  Król,  wybrany  tradycyjnie  przez  Sejm  (obecny  lub  następny,   
ale  wybrany  legalnie  przez  cały  naród,  a  nie  powołany  przez  nie  wiadomo  kogo),    a  nie  „regent”,  
„powołany” przez garstkę zbuntowanych generałów. Zresztą, niedługo monarchie będą restaurowane  
również w innych krajach (np. Francji czy Rosji).   

----------------------- Page 12-----------------------

                                                                                                                           12  
 

W  Polsce  mamy  już  nawet  kilku  „królów”  –  ale  żaden  z  nich  nie  ma  wystarczających  podstaw  
prawnych do tego tytułu. Niemniej jednak, konieczne będzie wszystkich ich wpisać jako kandydatów  
do głosowania –  żeby później nikt nie miał  żadnych pretensji ani wątpliwości. Najprawdopodobniej  
Jezus  Chrystus  –  Król  Polski  sam  ukaże,  kogo  On  woli  jako  swego  ziemskiego  zastępcę  (raczej  –  
spoza grona owych pretendentów). Zrobi to poprzez swoich współczesnych proroków – jednocześnie    
i jednogłośnie  kilku,  żeby  nie  było  tak,  że  jakaś  „prorokini”  promuje  swego  „małżonka”.  Sejm  zaś  
będzie miał do wyboru – zaakceptować od razu Wolę swego Niebieskiego Króla, lub wybrać „swego”  
–  bardziej  posłusznego  i  „bezpiecznego”.    W  tym  drugim  wypadku  trzeba  będzie  się  spodziewać  
Boskiej  interwencji,  a  wtedy  los  „elekta”  i  jego  „elektorów”  będzie  nie  do  pozazdroszczenia.   
Za  drugim  więc  podejściem    ocalała  i  przestraszona  reszta  będzie  bardziej  rozsądna  i  pokorna  
wobec  Woli Bożej.   

Nowo  wybrany  zaś  Król  zostanie  przez  Prymasa  Polski  namaszczony  –  co  da  mu  dodatkowe  dary  
Ducha Świętego dla sprawowania jakże trudnego – tym bardziej w obecnych przełomowych czasach –  
urzędu. A nie będzie to „władza wykonawcza” (jak by to kto sobie życzył i jak to ujmuje  Konstytucja  
3 Maja). Od tego jest Rząd – wybierany przez Sejm, ale zatwierdzany przez Króla. Będzie on (Król)  
raczej    niejako   niezależny   Arbiter   (na   tym   bowiem   polega   główna   idea               dobrej   monarchii).  
Szczegółowe jego prawa i obowiązki muszą jeszcze być dobrze obmyślone (i to nie przez jedną mądrą  
głowę), przedyskutowane i precyzyjnie zapisane w odpowiednich aktach prawnych. Nie ma, niestety,  
odpowiedniego  dokładnego  wzorca  ani  na  świecie,  ani  w  historii.  Rzecz  jasna,  że  nie  będzie   
to  „monarchia  absolutna”,  lecz  raczej  „konstytucyjna”  –  ale  nie  na  wzór  współczesnych  monarchii  
europejskich, a nawet historycznych polskich. Musi ona łączyć w sobie wszystkie zalety prawdziwej  
monarchii ze wszystkimi zaletami prawdziwej demokracji, ale –  co bardzo ważne – bez wad obydwu  
tych systemów społeczno-politycznych.    

Między  innymi  właśnie  król    będzie  zatwierdzał  ostateczny  kształt  Ustaw,  przedyskutowanych   
już przez Sejm i Senat, ponieważ na tych  niższych poziomach przy tak dużej różnorodności interesów  
dogadać się będzie bardzo trudno, jeśli nie niemożliwe. Będzie on również miał prawo do inicjatywy  
prawodawczej,  ale  każda  zaproponowana  przez  niego  Ustawa  musi  jednak  trafić  tak  do  Sejmu  jak    
i  do  Senatu,  zanim  wróci  do  niego  na  zatwierdzenie  (może  dopełniona,  zmieniona  i  z  uwagami  –   
i właśnie o to chodzi, bo on też wszystkiego może nie wziąć pod uwagę). Tak więc właśnie do niego  
będzie  należało  ostatnie  i  decydujące  słowo,  a  więc  nigdy  nie  będzie  „kryzysów  parlamentarnych”   
i   groźby   rozwiązania   parlamentu   czy   ustalenia   dyktatury   dla   „ratowania   państwa   od   chaosu  
politycznego”.  Na  tym  m.in.  właśnie  polega  stabilność  monarchii.  Nie  mniej  jednak  Sejm  i  Senat,  
żeby  nie  czuły  się  organami  tylko  „konsultacyjnymi”,  lecz  prawdziwie  „ustawodawczymi”,  będą  
miały       możliwość         zawetowania          każdej      już      zatwierdzonej         przez      króla       ustawy  
kwalifikowaną  większością głosów. Myślę, że raczej z tej możliwości nie skorzystają (bo król będzie  
znał się na rzeczy i będzie w stałej realnej łączności ze swoim Królem Niebieskim, który nie pozwoli  
mu,  żeby  się  pomylił),  jednak  możliwość  taka  w  Konstytucji  i  prawie  ma  być  przewidziana  –  dla  
spokoju  demokratycznej  mentalności  Polaków  oraz  jako  dodatkowy  mechanizm  zabezpieczający  na  
wszelki nieprzewidziany wypadek.   

Najważniejsze jest to, że właśnie on będzie tym zapowiadanym od Sienkiewicza i licznych proroków  
Wodzem,  który  poprowadzi  obudzony  nareszcie  Naród  Polski,  który    uwierzy  w  swoją  potęgę   
i przeznaczenie…  Wszystko to, oczywiście, będzie wymagało zmiany Konstytucji, co dzisiaj wydaje  
się zupełnie niemożliwe. Ale sytuacja zmieni się kardynalnie po Ostrzeżeniu, podczas którego wielu  
(najbardziej zatwardziałych) zginie i jeszcze więcej się nawróci  – ale ci, od których to zależy, muszą  
już teraz wiedzieć, co będą mieli zrobić, żeby naprawić swoje, często dość ciężkie,  błędy i winy.    

----------------------- Page 13-----------------------

                                                                                                                                 13  
 

                             II.4. ADMINISTRACJA PAŃSTWOWA  

 

Niedawno w Internecie została opublikowana bardzo szczegółowa tajna instrukcja dla przywiezionych  
do  Polski  sowieckich  Żydów,  w  jaki  sposób  tak  omamić  i  podporządkować  rdzennych  Polaków,   
żeby myśleli, że są niezawiśli, a jednak byliby zupełnie lojalni wobec Związku Radzieckiego i nawet  
nie   mieli   szansy   uniezależnić   się   naprawdę.   Można,   oczywiście,   wątpić   w   jej   autentyczność,   
ale widząc, z jakim staraniem została ona wprowadzona w życie, raczej jest autentyczna.  

Niektóre paragrafy tej instrukcji już straciły swoją aktualność po upadku komuny, inne  – po obaleniu  
PO,  ale  wiele  jest  nadal  jak  najbardziej  aktualnych  i  szkodliwych.  Do  tych  ostatnich  akurat  należą  
wytyczne   odnośnie   Administracji   państwowej.   Miała   ona   być   przede   wszystkim   niepomiernie  
rozbudowana,  a  jednocześnie  bardzo  nieudolna  i  nieefektywna.  Obywatel  przy  kontaktach  z  nią   
(a  miało  ich  być  też  niepomiernie  dużo  –  i  to  często    bezsensownych)  –  miał  tracić  kupę  czasu,  
nerwów  i  papieru,  żeby  załatwić  najmniejszą  sprawę.  Nic  tam,  co  prawda,  nie  było  napisane   
o łapówkach,  ale przecież Żydów tego  uczyć nie trzeba  –  oni  szybko  się zorientowali  i  zrozumieli,   
jak „ułatw ić” życie swoim interesantom.  

Jeśli    zaś   dodać     do    tego    niepomiernie        rozbudowane,        nieczytelne      i   nieprecyzyjne       „prawo”   
(wraz  z  ogromem  aktów  wykonawczych  i  wewnętrznych),  napisane  specjalnie  właśnie  w  interesach  
takiej  biurokracji,  a  nie  obywateli,  to  staje  się  jasne,  dlaczego  mamy  w  tej  dziedzinie  to  co  mamy.   
Do  tego  trzeba  jeszcze  wziąć  pod  uwagę,  że  nadal  w  dużym  stopniu  pozostaje  ona  w  tych  samych  
rękach (z tym że teraz już „dzieci resortowych”).  Ciekawe i zastanawiające, że po upadku komuny  
prawie  każda  partia  polityczna  w  swoich  programach  i  obietnicach  przedwyborczych  obiecała  
„zmniejszenie  biurokracji”,  zaś  po  wyborach  i  uzyskaniu  władzy  nie  tylko  jej  nie  zmniejszała,   
lecz  jeszcze  powiększała.  Można  to  wytłumaczyć,  oczywiście,  że  przecież  mają  gdzie  zatrudniać  
swoich krewnych i przyjaciół, a poprzedników nie zawsze łatwo wykurzyć z zajmowanych stanowisk,  
więc trzeba tworzyć nowe, często  zupełnie niepotrzebne (choć czasem, oczywiście, zmieniająca się  
sytuacja  faktycznie  wymaga  tworzenia  nawet  nowych  resortów  i  instytucji).  A  jak  ktoś  z  takich  
krewnych  nie  ma  nawet  formalnego  wykształcenia,  a  więc  i  prawa  do  zajmowania  wysokiego  
stanowiska,  no to mianują go zamiast  na „dyrektora”   -  na  „zastępcę czasowego”  –  z takim samym  
zakresem  uprawnień  i  wynagrodzeniem,  oczywiście.  Jeśli  taki  resort  tak  naprawdę  nic  realnego   
nie  robi,  no  to  jeszcze  nie  takie  straszne.  A  jeśli  to  jest  jeden  z  realnych  resortów?  Ministerstwo  
Obrony         Narodowej,       na    przykład?     No     to   mamy      zakup     tablic   Mendelejewa         dla   żołnierzy   
lub  moździerzy  bez  amunicji.  A  to  już  poważna  sprawa,  dotycząca  bezpieczeństwa  narodowego.   
Lub  taki  „fachowiec”  pisze  instrukcje,  że  super  odporna  opona  dla  prezydenckiego  BMW  zamiast  
wskazanych  przez  producenta  2  lat  ma  być  używana  przez  5  –  no  to  już  mamy  do  czynienia   
z  kolejnym  zamachem  na  kolejnego  Prezydenta  (w  jeden  z  ulubionych  przez  KGB/FSB  sposób   
na  dyletantów).  Trudno  zatem  nawet  określić,  czy  w  takich  przypadkach  mamy  do  czynienia   
ze zwykłą niekompetencją, czy z działaniem obcego wywiadu oraz jego agentów. Ale widzę w tym  
również inny,  głębszy „sens”  –  utrzymać przy  życiu tak długo jak się da przynajmniej te paragrafy  
wymienionej wyżej instrukcji, które się da.  

 

 

----------------------- Page 14-----------------------

                                                                                                                              14  
 

Rzecz jasna, że w nowej Polsce pozostać tak nie może. W niektórych okresach swojej historii Polska  
(i  nie  tylko  ona)  była  praktycznie  w  ogóle  pozbawiona  jakiejkolwiek  administracji  państwowej.  
Pozostawała  przy  tym  zjednoczoną    i  niepodległą,  a  nawet  nieźle  się  miała.  Obecna  sytuacja  jest  
diametralnie  odwrotna.  Prawda  zaś,  jak  często  to  bywa,  leży  również  w  tym  wypadku  gdzieś   
po środku. Należy zatem rzetelnie i dokładnie zbadać każdy resort i instytucję państwową pod kątem,  
czy  ona  w  ogóle  jest  potrzebna,  a  jeśli  tak,  to  czy  na  pewno  każdy  jej  wydział,  i  czy  aż  tylu  
pracowników w wydziałach naprawdę potrzeba. Ale jak sprawdzić, czy konkretny resort lub wydział  
jest potrzebny? Wystarczy zadać tylko jedno pytanie: jeśli ten resort/instytucja/ministerstwo/wydział  
nagle zniknie (zostanie zlikwidowany), czy ktoś to w ogóle zauważy, oprócz pracowników  i członków  
ich rodzin?  

Mamy  we  współczesnej  Polsce  nawet  konkretny  przykład.  Otóż  kiedy  specjaliści  oraz  służby  
specjalne  ostatecznie  się  przekonali  (oraz  przekonali  o  tym  swoje  rządy),  że  „awaria  czarnobylska”   
nie    była    żadnym      „wypadkiem         technologicznym”         (na    elektrowniach       jądrowych       praktycznie  
niemożliwych,   poza   wypadkiem   katastrof  naturalnych   –   tsunami,   trzęsień   ziemi),   lecz   celową  
dywersją   radzieckich   służb   specjalnych,   zaczęło   się   na   całym   świecie   gwałtowne   odrodzenie  
energetyki jądrowej. Było ono bowiem przed tym zahamowane ze względu na obawy, że reaktor może  
wybuchnąć  sam  z  niejasnych  przyczyn.  Odpowiednio  zaś  zaprojektowany  system  bezpieczeństwa  
uniemożliwi       zamach      nawet     własnym       służbom,      szaleńcom      lub    terrorystom.     Polska     również   
nie  pozostała  w  tyle  i  rozpoczęła  rozważać  możliwość  budowy  własnej  elektrowni  atomowej.   
Pomysł sam w sobie wcale nie był taki głupi  –  tania energia oraz możliwość budowy w przyszłości  
własnej broni nuklearnej na pewno by Polsce nie zaszkodziły i trochę by zahamowały ambicje Rosji  
wobec Polski. Powstała więc w roku 2009 spółka realizująca budowę elektrowni.  A. Grad (PO) jako  
prezes  tej  spółki  otrzymywał  pensję  w  wysokości    55  tys.  miesięcznie,  i    pewnie  nie  on  jeden.   
Ale  do  dnia  swojej  likwidacji  w  roku  2014,  wyciągnąwszy  z  budżetu  państwa  182  mln  zł  za  6  lat  
spółka nie wybrała nawet lokalizacji.   

Gdyby,  na  przykład,  zlikwidować  Polską  Agencję  Kosmiczną,  czy  ktoś  to  zauważy?  Czy  będzie   
to  znaczyło,  że  koniec  planów  lotów  na  Marsa,  a  polscy  kosmonauci  (lub  astronauci)  będą  musieli  
pilnie powracać z orbity na Ziemię? A może skonstruowany przez polskich studentów  (nie Agencję!)  
„łazik” też będzie wycofany? Ale wróćmy na ziemię. Gdyby zlikwidowano  Miejskie lub Powiatowe  
Urzędy  Pracy,  to  zauważyłaby  to  cała  masa  ludzi  bezrobotnych.  Likwidację  zaś  Wojewódzkich  UP   
nie  zauważyłby  nikt.  Kiedy  tam  wpadnie  z  jakimś  pytaniem  przypadkowy  interesant,  to  po  kilku  
przekierowaniach od jednego do drugiego gabinetu wreszcie znajdzie się jakiś urzędnik, który potrafi  
mu odpowiedzieć – może zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, ale nie obowiązującym prawem, którego  
on  nawet  nie  zna,  a  które  ze  zdrowym  rozsądkiem  nic  wspólnego  nie  ma.  Gdyby  zaś  w  samych  
MUPach  zlikwidować  wydziały  staży,  szkoleń  oraz  niepełnosprawnych,  zaś  umierających  z  nudy   
(za  brakiem  interesantów)  urzędników  skierować  do  pomocy  kolegom,  którzy  ledwie  nadążają  
obsługiwać  długie  kolejki  –  zauważyliby  wtedy  tylko  poprawę  sytuacji.  A  jeśli  jakimś  cudem  
faktycznie zgłosi się osoba niepełnosprawna, zawsze można ją przyjąć poza kolejnością. Szukającym  
zaś staży i szkoleń nawet w recepcji potrafią odpowiedzieć, że takowych po prostu brak, a kto znajdzie  
sobie sam, może  się obsłużyć u  „zwykłego” urzędnika.  I takie przykłady można mnożyć i mnożyć,   
ale każdy przypadek musi być dokładnie zbadany, żeby czasem z kąpielą nie wylać dziecka.   

 

 

----------------------- Page 15-----------------------

                                                                                                                               15  
 

Powstanie  wtedy  pytanie:  co  zrobić  ze  zwolnionymi  urzędnikami  i  ich  rodzinami?  A  czy  tym  ktoś   
się   martwił,   kiedy   masowo   zwalniano   stoczniowców,   górników   i   wielu   innych   pracowników  
likwidowanych i zamykanych zakładów pracy? I to były zakłady produkcyjne, które realnie coś robiły  
i płaciły podatki do budżetu państwa, a nie żerowali na nich, jak budżetówka. Ale oni jakoś przeżyli,  
nikt z głodu nie umarł. Poradzą sobie i zwolnieni urzędnicy, tym bardziej, że są na ogół wykształceni,  
mają doświadczenie biurowe oraz dobre układy. Szybko więc znajdą sobie nową pracę, np. w firmach  
prywatnych.  I  nie  ma  mowy  o  wypłacie  im  sowitych  odszkodowań  –  niech  choć  przez  krótki  czas  
pobędą w skórze swoich byłych interesantów, na których niekiedy spoglądali z wysoka.   

Bardzo  możliwe,  że  w  dużym  stopniu  problem  ten  będzie  rozwiązany  automatycznie,  gdyż  wielu   
z  nich  może  zginąć  podczas  Ostrzeżenia  oraz  Oczyszczenia  Przygotowującego.  W  takim  razie  nie  
trzeba  będzie  od  razu  szukać  kandydatów  na  zwolnione  stanowiska,  lecz  rozważyć,  czy  nie  należy  
tych  wolnych  stanowisk  po  prostu  zlikwidować.  W  nowej  zaś  (a  raczej  starej)  stolicy  Polski  –  
Krakowie       (po    ewentualnym         zniszczeniu      Warszawy)trzeba          będzie     odbudować        administrację  
praktycznie od zera i wtedy już od razu jak trzeba.  

A  co  robić  z  „dziećmi  resortowymi”?  Teoretycznie  dzieci  nie  odpowiadają  za  swoich  rodziców   
(choć zdrowy rozsądek, doświadczenie, a nawet Biblia mówią inaczej (Wj 20, 5; Wj 34, 7; Lb  14,  18;  
Pwt  5,  9). W każdym razie nie pozostaje nic innego, żeby niejako lustrować wszystkich urzędników.  
Przede   wszystkim   sprawdzić,   czy   mają   przynajmniej   formalne   wykształcenie,   żeby   zajmować  
konkretne stanowisko. Jeśli tak – czy posiadają odpowiednie kwalifikacje i umiejętności. I wreszcie –  
czy ich praca i działalność nie szkodzą państwu. Choć to ostatnie jest tak naprawdę najważniejszym.  

Trzeba  jednak  przyznać,  że  polscy  urzędnicy  (w  porównaniu  z  innymi  krajami)  wypadają  nie  
najgorzej,  więc  pewnie  znajdzie  się  wśród  nich  niemało  takich,  którzy  bez  problemów  przejdą  
wszystkie testy i pozostaną na swoich stanowiskach lub nawet awansują na zwolnione miejsca swoich  
mniej fartownych zwierzchników. Plus nawróceni oraz cwaniacy, którzy są zawsze lojalni do każdej  
władzy. Tak więc martwić się im (zwłaszcza – uczciwym) za bardzo nie trzeba. Lepiej jednak pilnie  
się nawracać i przechodzić na właściwą stronę, póki nie jest za późno i póki liczy się każde wsparcie.   

Na zakończenie chcę przytoczyć  trafny cytat o obecnej  sytuacji  w tej dziedzinie:  Wysokie i dobrze  
opłacalne   stanowiska   (np.         w   radzie   nadzorczej   spółek   państwowych)   często   zajmują   ludzie   
bez  najmniejszego  doświadczenia,  kwalifikacji,  kompetencji  („szmaciaki”)  (bo  i  tak  nie  trzeba  
 nic  robić),  ale  mające  układy  w  partii  rządzącej.  A  przecież    Lenin  powiedział,  że  w  demokracji  
kucharka  może  być  ministrem…  Żeby  kierować  wózkiem  widłowym  trzeba  najpierw  zrobić  kurs   
i uzyskać papiery na to, zaś żeby kierować państwem –  nie trzeba mieć żadnych uprawnień, żadnych  
szkół  kończyć,  nic(dr  Jan  Przybył).  Czy  to  jest  normalne  i  można  to  tolerować?    Na  pocieszenie,   
że  ten  problem  jest  nie  tylko  polski  (a  nawet  „wschodni”)  i  nie  nowy,  można  przytoczyć  słowa  
Napoleona  Bonaparte:  Urzędnicy  są  jak  książki  na  półkach  biblioteki   -   im  wyżej  postawieni,   
tym rzadziej do czegoś służą.  Co wcale nie znaczy, że nie da się go rozwiązać. Wręcz przeciwnie  –  
właśnie   Polska   powinna   dać   innym   dobry   przykład   również   tu.   Dobrym   zaś   i   zachęcającym   
pod tym względem przykładem  dla Polski może posłużyć Szwajcaria – jeden z najbogatsz ych krajów  
świata, Rada Ministrów  której to tylko 8 członków.   

 

                                                                   

                                                                   

----------------------- Page 16-----------------------

                                                                                                                            16  
 

                                      II.5. PARTIE POLITYCZNE  

                                                                 

W  wolnym  Państwie,  rzecz  jasna,  obywatele  mają  prawo  swobodnie  się  łączyć  w  różne  sojusze,  
organizacje oraz partie polityczne. Prawo i Konstytucja taką swobodę gwarantują i tak ma pozostać.  
Nie  jest  jasne  natomiast,  dlaczego  właśnie  partie  polityczne  muszą  być  wśród  tych  zgromadzeń  
wyróżnione i  uprzywilejowane pod względem finansowania  z budżetu państwa  –  nawet  opozycyjne   
i pozaparlamentarne (choć jest tak w wielu,  ale nie we wszystkich państwach demokratycznych) oraz  
że  praktycznie  tylko  ich  działacze  mogą  sprawować  władzę,  zwłaszcza  na  szczeblach  najwyższych.  
Narusza to przecież jedną z podstawowych zasad konstytucyjnych o równości wszystkich obywateli.  
Traktuje  bowiem  działaczy  partyjnych  jako  nową  szlachtę.  Ale  stara  szlachta  musiała  przynajmniej   
na swoje przywileje zasłużyć oraz być w ciągłej gotowości (moralnej, prawnej i fizycznej) do obrony  
kraju w razie potrzeby, a nawet oddania swego życia za ojczyznę. Czego o „nowych” nie powiesz –   
w razie zagrożenia jako pierwsi uciekają za granicę. Jakim zatem prawem (moralnym, bo pisane na  
razie akurat mają) posiadają wyłączność na sprawowanie władzy?   

Teoretycznie   społeczeństwo   może   mieć   wiele   takich   partii   –   każda   grupa   społeczna   swoją   
(mniej więcej jak to miało miejsce na początku II RP). Ale w praktyce doprowadziło to do wielkiego  
bałaganu  politycznego,  bezradności  Sejmu  i  w  rezultacie  –  do  sanacji.  System  dwupartyjny  jest,  
oczywiście,   o   wiele   bardziej   praktyczny   i   stabilny,   ale   sprawiedliwym   go   uznać   nie   można.   
Tym bardziej,  że praktycznie  wszystkie partie (nie tylko  w Polsce)  są  utworzone i  kierowane przez  
przedstawicieli   „wybranego”   (kiedyś)   narodu   (w   większości   ukrywającymi   swoje   pochodzenie   
i podszywającymi się pod tubylców). Nic by w tym nie było strasznego, gdyby interesy tego „narodu”  
w   bardzo   wielu   wypadkach   nie   były   diametralnie   sprzeczne   z   interesami   rdzennego   narodu.   
Można zatem śmiało powiedzieć, że system partii politycznych to system ukrytego uprawiania władzy  
„narodu      wybranego”.       Rdzenni     mieszkańcy       od   wieków      sprawowali       władzę     poprzez     szlachtę   
i  Monarchę,  którzy  realnie  dbali  o  interesy  kraju,  nawet  jeśli  etnicznie  i/lub  kulturowo    różnili  się   
od  tubylców,  ale  właśnie  z  tego  powodu  zostały  powszechnie  obalone  i  odsunięte  od  władzy,   
która  trafiła  w  ręce  „wybranych”.     Same  partie  twierdzą,  oczywiście,  że  reprezentują  „naród”.   
Nie precyzują jednak jaki, bo zwykle właśnie ten kiedyś „wybrany”, lub inny obcy (np. sąsiedni).   

Na razie nie pozostaje nic innego, jak wspierać partie, które choć formalnie i ideowo są jak najbliżej  
interesów rdzennego narodu (a przynajmniej – mniej szkodliwe). Docelowo zaś partie polityczne mają  
zejść na margines – mogą istnieć, ale na pewno nie ze środków budżetu (a tak naprawdę podatników)  
oraz  na  pewno  nie  rządzić.  Partie  polityczne  dostają  z  budżetu  grube  miliony.  A  dlaczego  nie   
ze  składek?    Czy  zatem  działacze  partyjni  też  są  skazani  na  margines  polityczny?  Otóż  nie.   
Jeśli ktoś jest prawdziwym polskim patriotą, lub się prawdziwie nawróci , lub nawet zdąży dołączyć  
jako  cwaniak,  ale  uczciwy  i  lojalny,  na  pewno  znajdzie  odpowiednie  i  dostojne  miejsce  w  nowym  
systemie   politycznym,   z   Senatem   i   rządem   włącznie,   ponieważ   tacy   działacze   mają   cenne  
doświadczenie,  które  bardzo  się  przyda.  Z  tym,  że  będzie  on  działał  nie  z  ramienia  swojej  partii,   
tylko  własnego  lub  konkretnej  grupy  społecznej  lub  zawodowej.  I  nie  w  interesach  partyjnych,   
lecz  państwowych  i  zawodowych.  Na  marginesie  zaś  na  pewno  wylądują  ci,  co  będą  kurczowo   
się trzymać starego partyjnego systemu, bronić go, a tym bardziej – próbować walczyć i powstrzymać   
wprowadzenie nowego, sprawiedliwego systemu.   

 

----------------------- Page 17-----------------------

                                                                                                                                  17  
 

Dzisiejszy zaś „partyjny system” (zresztą typowy nie tylko dla Polski) m.in. udowodnił, że o żadnej  
realnej  „równości  politycznej”    (bo  o  „równości  socjalnej  i  majątkowej”  opowiada  bajki  tylko  
„socjalizm”   i   „komunizm”)   nie   ma   mowy   nawet   w   „rozwiniętej   demokracji”.   Daje   bowiem   
on przewagę (prawną i faktyczną) działaczom partyjnym, a więc w praktyce  ludziom o wątpliwych  
cechach  moralnych.  Przecież  dobrze  wiadomo,  że  o  ich  karierze  partyjnej  (a  więc  i  politycznej   
czy zawodowej) decyduje przede wszystkim lojalność do lidera partii. Kraj natomiast i społeczeństwo  
na  tym  cierpi.  W  przyszłości  (nawet  wg  proroctw)  nierówności społeczne też  pozostaną,  ale  będą   
one  miały  charakter  o  wiele  bardziej  sprawiedliwy  i  pożyteczny  dla  społeczeństwa.    „Są  zawody,   
które mogą wykonywać tylko i wyłącznie ludzie o prawidłowo ukształtowanym kręgosłupie moralnym.  
I  tu  należy  w  szczególności  wymienić  lekarzy,  pedagogów,  sędziów,  policję.  Oni  bowiem  decydują    
o  bezpieczeństwie  współczesnych  ludzi  ale  i  przyszłych  pokoleń.”  Dodać  do  tej  listy  trzeba  jeszcze  
polityków  i  kapłanów ,  a  może  i  kogoś  jeszcze  i  precyzyjnie  zapisać  to  w  prawie.  Pytanie  tylko,   
kto i w jaki sposób będzie oceniać „moralny kręgosłup” kandydatów. Na pewno będą to robić ludzie    
o własnym prawidłowo ukształtowanym kręgosłupie moralnym   i na pewno –  w sposób otwarty pod  
czujnym okiem społeczeństwa.   

 

                                                II.6. SAMORZĄDY  

                                                                    

Choć tak naprawdę samorządy nie mają realnej władzy politycznej,  jednak lokalnie to właśnie od nich  
zależy,  jakie  klany  i  rodziny  będą  dzielić  kasę.  Przecież  nawet  bez  afer  i  korupcji  można  legalnie  
nieźle    zarabiać,     chociażby       poprzez     zatrudnienie      swoich      ludzi    czy    wiedzę,     jakie   inwestycje   
 są planowane,  a  więc  w jakich miejscach  warto pilnie skupować działki, na  które   ceny na pewno  
gwałtownie wzrosną.   

Rzecz  jasna,  że  system  samorządowy  też  potrzebuje  reformy.  Przede  wszystkim  trzeba  się  dobrze  
zastanowić,   jakie   organy   samorządowe   naprawdę   są   potrzebne,   a   jakie   są   tylko   przeżytkami  
poprzednich   systemów.   Po   drugie   trzeba   się   zastanowić,   czy   np.   półtoramilionowa   Warszawa  
naprawdę potrzebuje kilkakrotnie więcej radnych niż wielomilionowy Nowy Jork?  

Oczywiście  że  samorządy  są  (i  muszą  nadal  pozostać)  dobrą  szkołą  polityczną  oraz  znaczącym  
krokiem  w  karierze,  zwłaszcza  dla  młodych  i/lub  początkujących  polityków.  Nie  na  próżno  zatem   
np. w obecnym Sejmie jest  tak wiele dawnych samorządowców.   

Poza kupowaniem i sprzedażą działek  samorządy powinny zajmować się  rozwiązywaniem lokalnych  
problemów  związanych  np.  z  budową  i  utrzymaniem  dróg,  kanalizacji  itp.   –  uważają  mieszkańcy.  
Niektóre samorządy faktyczne systematycznie to robią – nawet niezależnie od poglądów politycznych  
i   przynależności   partyjnej.   Mieszkańcy   to   widzą   (bo   trudno   nie   zauważyć   takich   inwestycji,   
które  czasem  nawet  chwilowo  utrudniają   życie,  ale  po  zakończeniu  dają   widoczne  rezultaty).   
Widzą,  i  w  wyborach  samorządowych  ponownie  głosują  na  takich  „fachowców”  nawet  pozornie  
wbrew  swoim  poglądom    politycznym  i  preferencjom  partyjnym,  bo  uważają  że  liczą  się  czyny,   
nie słowa.   

 

 

----------------------- Page 18-----------------------

                                                                                                                                18  
 

Oglądałem  niedawno  na  YouTube  rosyjski  filmik  (ale  propagowany  przez  Polaka),  gdzie  youtuber  
porównywał dwa przypadkowo trafione miasteczka o takiej samej liczbie mieszkańców – jedno gdzieś  
w  środku  Rosji,  drugie  –  w  środku  Polski.  Tłumaczył  przy  tym,  że  specjalnie  wybrał  w  Europie  
stosunkowo  biedną  Polskę,  a  nie  np.  bogate  Niemcy,  z  którymi  nie  ma  co  się  nawet  porównywać.  
Porównywał  je  za  pomocą  Google  Street  View.  Szokujące  wrażenie –  bieda  i  zaniedbanie  z  jednej  
strony  (rosyjskiej),  a  dostatek  i  porządek  z  drugiej  (polskiej).  Wiem,  że  można  napotkać  w  Polsce   
o   wiele   mniej   atrakcyjne   widoki,   ale   jemu   trafił   się   właśnie   taki   (zresztą   bardziej   typowy).    
Autor filmiku tłumaczył to tym, że w Polsce nie ma korupcji –  a więc podatki idą na co trzeba, a nie   
są  totalnie  rozkradane,  jak  w  Rosji.  Dla  Polaków  to  brzmi  trochę  śmiesznie,  ale  Rosjanie  z  kolei   
się  śmieją,  kiedy  słyszą  od Polaków  o  „korupcji,  przestępczości  i  inflacji  w  Polsce”  i  odpowiadają,   
że oni nie mają pojęcia, co znaczy prawdziwa korupcja, inflacja i przestępczość. O prawdziwej inflacji  
starsi   Polacy   wiedzą   akurat   bardzo   dobrze,   ale   na   szczęście   już   prawie   o   niej   zapomnieli,   
ponieważ  Polaków  ograbiono  za  pomocą  inflacji  tylko  raz,  zaś  Rosjan  grabią  choć  i  nie  cały  czas,    
ale   dość   regularnie   (przez        cały   czas   też   grabią,     ale   innymi      sposobami).   Tak        więc    nawet   
już  dz iś  sprawy  w  Polsce  nie  są  aż  tak  złe  –  przynajmniej  w  porównaniu  ze  swymi  wschodnimi  
sąsiadami. Nie jest to jednak powodem, żeby spoczywać na laurach (bo  w porównaniu  z sąsiadami   
nie  wschodnimi  –  a  przecież  oni  też  niedawno  zrzucili  z  siebie  komunę,  Polska  już  najlepiej   
nie wypada), ale upokarzać się ponad miarę też nie warto.   

 

                                         II.7. MEDIA I INTERNET  

                                                                   

Media  i  Internet  pod  względem  formalnym,  oczywiście,  nie  należą  do  „systemu  politycznego”.   
Ale  rola  ich  w  tym  (i  nie  tylko  w  tym)  systemie  jest  tak  ogromna  (i  cały  czas  tylko  rośnie),   
że nie na próżno często ich nazywają „czwartą” oraz „piątą” władzą. Można jeszcze do tego dołączyć  
literaturę i sztukę, a więc wszystkie poniższe uwagi będą dotyczyć również tych dziedzin.   

Rzecz  jasna,  że  przede  wszystkim  chodzi  o  wolność  słowa,  myśli  i  poglądów,  które  właśnie  przez  
media,  Internet,  literaturę  i  sztukę  się  wyraża.  Pod  tym  względem  Polska  akurat  dobrze  wypada   
w porównaniu nie tylko ze swymi sąsiadami ze Wschodu,  ale również z Zachodu. W wolności słowa  
dorównujemy  USA  (bo  np.  w  Kanadzie  jest  już  gorzej).  Co  prawda,  dochodzi  w  Polsce  często   
do  nadużycia  tej  wolności.  Nie  można  ot  tak  publicznie  i  bezkarnie  drwić  z  Polski,  Polaków   
i  ich  religii  (którą  większość    jednak  szanuje  lub  przynajmniej  toleruje,  jeśli  nawet  nie  wyznaje).   
Tym  bardziej  –  za  publiczne  pieniądze,  tj.  podatki  tych  samych  Polaków,  z  których  się  drwi.   
Żadną   „wolnością”  takie  praktyki  nie  mogą  być  usprawiedliwione  i  muszą  być  bezwzględnie  
wykorzenione.  W  ogóle  czegoś  takiego,  jak  absolutna  i  niczym  nie  ograniczona  wolność  słowa,   
nie ma  nigdzie (nawet  w USA) i  nigdy nie było. Po prostu w różnych  krajach i  w różnych  czasach  
ograniczenia i zakazy dotyczyły różnych rzeczy –  w zależności od panującej ideologii. Ograniczenia   
i zakazy zawsze wprowadzała władza – zgodnie (lub w przeciwieństwie) z dominującą opinią swoich  
podwładnych oraz instytucji religijnych.  

Niektóre  z  takich  zakazów  są  powszechne  i  nie  budzą  żadnych  kontrowersji  (np.  dot.  pornografii  
dziecięcej),     inne    też   są    powszechne,       ale    budzą     o   wiele    więcej     kontrowersji      ze    względu   
na   niejednoznaczne   interpretacje   (np.   dot.   „faszyzmu”).   Umieściłem   to   słowo   w   cudzysłowu,  
ponieważ  zbyt  często  (zwłaszcza  –  na  Zachodzie  i  Facebooku)  próbuje  się  przykleić  to  pojęcie   
i odpowiednie restrykcje również  nacjonalistom, a nawet patriotom oraz w ogóle prawicy.   

----------------------- Page 19-----------------------

                                                                                                                            19  
 

Ciekawa   i   absurdalna   sytuacja   jest   pod   tym   względem   we   współczesnej   Rosji.   Nacjonaliści,   
nawet skrajni i agresywni, nie mają większych problemów . Natomiast można dostać wyrok sądowy    
(i  wielu  już  go  ma)  za  np.  publikację  na  swoim  profilu  historycznego  zdjęcia  z  czasów  II  WŚ,   
na  którym  widać  swastykę.  A  nawet  –  obrazek  słynnego  radzieckiego  plakatu,    na  którym  żołnierz  
sowiecki  mieczem  przecina  swastykę.  Zmienili  bowiem  niedawno  prawo,  które  zabrania  nie  tylko  
propagandę  symbolów  faszystowskich,  jak  było  dotychczas,  ale  nawet  prezentację  takich  symboli.  
Mają  teraz  problemy  z  ilustracjami  również  wydawcy  książek  historycznych,  dot.  tego  okresu,   
bo rzecz jasna, że na  zdjęciach tych  symboli jest pełno. Czegoś takiego nie było nawet  w  Związku  
Radzieckim.  W  ogóle  obowiązuje  tam  teraz  „tabu”  na  wszelkie  „negatywy”  dot.  „Wielkiej  Wojny  
Ojczyźnianej”.  Można,  natomiast,  śmiało  krytykować  Lenina,  rewolucję,  a  nawet  książki  ostro  
krytykujące  obecną  władze,  są  swobodnie  publikowane  i  można  je  kupić  w  księgarniach  nawet  
niedaleko  Kremla.  Inne  zaś  „niepożądane”  (czasem  –  zupełnie  słusznie)  książki  ,  też  są  swobodnie  
publikowane,  ale  problemy  zaczynają  się  na  etapie  rozpowszechniania:  sanepid,  skarbówka,  straż  
pożarna  zaczynają  dręczyć  księgarnie  (niby  z  innych  powodów,  oczywiście),  aż  sama  nie  wycofuje   
ze  sprzedaży  „niepożądanej”  książki.  W  USA  zaś  corocznie  jest  obchodzony  Tydzień  Zakazanej  
Książki. Prezentowane tam książki pochodzą nie tylko z Korei Północnej,  ale również np. wycofane   
ze szkolnych bibliotek USA – za np. „nieodpowiednie dla dzieci słownictwo i treści” (z czym zresztą  
trudno  się  nie  zgodzić).  Nawet  Biblia  jest  gdzieniegdzie  zabroniona    -  np.  w  Arabii  Saudyjskiej   
(oraz jej tłumaczenie Świadków Jehowy w Rosji).   

Po  co  podaję  tu  wszystkie  te  przykłady  (a  jest  ich  o  wiele  więcej)?  Otóż  ze  względów  czysto  
praktycznych.  Zważając  na  powyższe,  obecnie  rządzący  Polską  śmiało  mogą  (a  nawet  muszą)  
wprowadzić  odpowiednie  zakazy  i  ograniczenia  zgodnie  z  ideologią  i  poglądami,  które  deklarują.   
Tak,  jak  już  zrobili  z  „polskimi  obozami”  itp.    Jak  najbardziej  jest  uzasadniony  zakaz  propagandy  
zbrodniczych ideologii (przede wszystkim komunizmu i islamu). Jeżeli obecna władza tego nie zrobi  
(choć   nie   ma   przeciwko   temu   żadnych   otwartych   argumentów),   zrobią   to   ci,   którzy   przyjdą   
na  jej  zmianę.  Gdyby  zaś  „opozycja  totalna”  oraz  obce  państwa  zaczęły  zarzucać  Polsce  (a  pewnie   
tak  będzie)  „naruszenie  wolności  słowa”,  można  im  wskazać  podobne  przykłady  z  ich  własnego  
podwórka.  A  w  ogóle  prawdziwie  niezależne  państwo  nie  musi  za  bardzo  się  przejmować  opinią  
innych państw (zwłaszcza nieszczerych i tzw. „podwójnych standardów”).  

Szczegółową i coraz większa rolę, jak wiadomo, odgrywa obecnie Internet. Wśród  dobrze znanych  
zalet, różniących go od mediów tradycyjnych, chcę podkreślić jedną z najważniejszych  –  możliwość  
istnienia   naprawdę   niezależnych   źródeł   informacji.   Otóż   media   tradycyjne   (TV,   radio,   gazety   
i  czasopisma)  już  od  dawna  i  na  dobre  są  tak  naprawdę  „systemowymi”,  niezależnie  od  form  
własności  i  poglądów,  które  oficjalnie  lub  nieoficjalnie  propagują  i  ideologii,  której  się  trzymają.  
Jedynym może wyjątkiem były do niedawna media o. Tadeusza Rydzyka, ale niestety obecnie one też  
uległy  „systemowi”  (choć  widocznie  i  formalnie  nic  się  nie  zmieniło).  Duże  portale  internetowe   
(takie  jak  Onet,  Interia)  też,  oczywiście  są  „systemowymi”  –  i  to  w  najgorszym,  bo  otwarcie  
antypolskim   wydaniu.   Ale   oprócz   nich   istnieje   jeszcze   cała   masa   niezależnych   i   naprawdę  
patriotycznych i katolickich stron, a także profili i grup na portalach społecznościowych, faktycznie  
niekontrolowanych  przez  „system”  (właśnie  pod  tym  względem  realna  wolność  słowa  w  Polsce  
wypada o wiele lepiej od sąsiadów zarówno wschodnich jak i zachodnich). Nie brakuje  i wśród nich  
intruzów,  a  także  trolli  i  hejterów,  ale  znaleźć  obiektywną  i  prawdziwą  informację  nie  stanowi   
wielkiego problemu. Nie na próżno zatem „system” próbuje podporządkować sobie tą ostatnią wolną  
przestrzeń  informacyjną.  Robi  to,  oczywiście  pod  dobrze  brzmiącymi  pretekstami  „ochrony  danych  
osobowych”   (RODO)   oraz   „ochrony   praw   autorskich”   (AKTA),   czy   „walką   z   terroryzmem”   
(zresztą słuszną) oraz ostatnio – „mową nienawiści” (też czasem słuszną).   

----------------------- Page 20-----------------------

                                                                                                                             20  
 

Czym to się skończy? Nie wykluczone, że w Europie i  na całym świecie w rezultacie im to się uda  
(choć nie koniecznie do końca – po prostu zabraknie im na to czasu, bo ich panowanie nie będzie już  
długim). W Polsce zaś takie próby są skazane na porażkę. Nie dlatego, że  „system” ma „za krótkie  
ręce”,  lecz  dlatego,  że  nasz  Król  Jezus  Chrystus  ma  Ręce  o  wiele  dłuższe  i  mocniejsze.  Podam  
konkretny  przykład.  Otóż  kilka  lat  temu  „najmądrzejszy  polski  biskup”  –  ówczesny  Metropolita  
Lubelski  Józef  Życiński  jako  pierwszy  się  zorientował,  jakie  „niebezpieczeństwo”  stan owią  dla  
masonerii  kościelnej  i  ich  nędznych  planów  po  zrujnowaniu  kościoła  katolickiego  „od  zewnątrz”  
niezależne strony internetowe, należące do przedstawicieli  Armii Reszty  (do której też mam zaszczyt  
należeć).  Postanowił  więc  zrobić  z  tym  „porządek”.  A  zdając  sobie  sprawę  z  trudności  i  powagi  
podjętego  zadania,  udał  się  do  Watykanu  za  uzyskaniem  pisemnego  na  to  pozwolenia  od  papieża.  
Ponieważ   przedstawił   papieżowi   sprawę   tak,   że   zamierza   walczyć   z   naprawdę   negatywnymi  
zjawiskami  w  Internecie  (których  oczywiście  też  nie  brakuje,  a  nawet  jest  więcej  od  pozytywnych,   
ale   z   którymi   akurat   walczyć   wcale   nie   zamierzał),   pozwolenie   takie   z   łatwością   uzyskał.   
Ale nie zdążył z tym pozwoleniem nawet opuścić murów  Watykanu, jak nagle został powstrzymany  
Sprawiedliwością         Bożą.      Biedakowi        nie    dany     był    nawet      czas     na    opamiętanie,       więc   
ma najprawdopodobniej bardzo ciężki los pośmiertny.   

Na szczęście, o całej tej sprawie dobrze wiedziała reszta biskupów  i papież, więc od tego czasu siedzą  
cicho  –   odważnych   więcej  się  nie  znalazło,  a  my  mamy  święty  spokój  i  swobodę  działania  
przynajmniej  w  Internecie.  Jestem  zatem  przekonany,  że  nasz  Pan  Jezus  Chrystus,  Jego  Matka,   
Św. Michał oraz inni Aniołowie  będą nas  bronić dalej w tej ważnej i ostatniej wolnej przestrzeni  –  
Internecie  (w  realu  też,  oczywiście).  Każdy  zaś,  kto  w  to  wątpi  i  spróbuje  ograniczyć  tę  wolność  
(przynajmniej – w Polsce, bo co do Europy, nie jestem taki pewien) może przeprowadzić odpowiedni  
eksperyment.  Musi  tylko  wziąć  pod  uwagę,  że  prawdopodobieństwo  letalnego  dla  niego  rezultatu  
takiego  eksperymentu  jest  bardzo  wysokie.  Za  to  przestraszona  reszta  masonerii  będzie  siedziała  
cicho,   jak   już   siedzi   cicho   masoneria   kościelna   (pod   względem   prób   ograniczenia   wolności,  
oczywiście, a nie swojej destruktywnej działalności, na którą na razie ma pozwolenie, a raczej dopust  
Boży). Nie wykluczone, że jakąś nauczkę otrzymają (ku przestrodze innych) już ci europosłowie PO  
(„obrońcy  wolności  i  demokracji”),  którzy  poparli  AKTA  2:  B.  Kudrycka,  D.  Rosati,  R.  Thun,   
A. Szejnfeld, J. Wałęsa, D. Hubner, J. Lewandowski, M. Boni, B. Zdrojewski, J. Buzek, J. Pitera.  

Tj. w przestrzeni informacyjnej będziemy nadal walczyć na równi pod względem wolności, choć oni  
maja przewagę liczebną, organizacyjną i finansową, my zaś  –  przewagę duchową i  wsparcie Nieba.  
Jak w zwykłej wojnie zwycięstwo przeważnie dostaje ten, kto ma przewagę powietrzną (choć bez sił  
lądowych jest ono w ogóle niemożliwe), tak w toczącej się obecnie wojnie duchowej i informacyjnej  
zwycięstwo nam jest gwarantowane właśnie ze względu na przewagę Niebieską (Boga i Jego Aniołów  
nad  Szatanem  i  demonami).  Choć  bez  nas  oni  tej  walki  też  nie  wygrają,  dlatego  też  musimy  tu  na  
ziemi aktywnie działać i walczyć – także w przestrzeni informacyjnej. Przecież ani Bóg, ani Aniołowi,  
ani  Święci  nie  będą  sami  prowadzić  stron  internetowych,  blogów  i  profili  społecznościowych,   
ale  pomogą  jak  najbardziej  (zwłaszcza  Duch  Święty  oraz  Archanioł  Gabriel  oraz  Św.  Maksymilian  
Kolbe).   

Co  więcej,  w  nowej  Polsce  zostaną  wyrwane    „systemowi”  również  główne  media  tradycyjne  oraz  
portale  internetowe.  Niekoniecznie  to  musi  być  kontrola  i  własność  państwa.  Mogą  być  spółki    
i  „prywaciarze”  –   ale  patrioci  polscy,  a  nie  polskojęzyczni  patrioci   żydowscy,  niemieccy  itp.   
W jaki konkretnie sposób to można zrobić, omawiam w rozdziale poświęconym długom.    

 

----------------------- Page 21-----------------------

                                                                                                                             21  
 

                                        III. SYSTEM PRAWNY  

                                                                  

          III.1. Konstytucja  

           III.2. Prawo  

           III.3. Sądy  

 

                                            III.1. KONSTYTUCJA  

                                                                                                                                 

   Konstytucje są dziełem czasu, toteż droga pozostawiona dla ulepszeń nigdy nie będzie za szeroka.  
                                                                                                   (Napoleon Bonaparte)  

                                                                   

Na  początku  chciałbym  zacytować  poetę  Zbigniewa  Herberta,  który  mówi  o  Konstytucji  z  1997r.:  
„Przedstawiony projekt konstytucji odrzucam w całości.  Po pierwsze, ze względów… stylistycznych.   
A   przecież   będzie   to   lektura   dla  dzieci   i   młodzieży.   Po   wtóre,   z   punktu   widzenia   prawnego    
i  merytorycznego  jest  to  wypracowanie  wręcz  haniebne.  Roi  się  w  nim  od  mętnych  sformułowań:  
„niektórych spraw”, „może”, mających zapewne przykryć treść i zapowiedzi  zgoła groźne  –  system   
o fasadzie kapitalistycznej, którego istotę stanowi gardząca społeczeństwem oligarchia, posiadająca  
wszystkie     kluczowe      urzędy    i   stanowiska      finansowo-po lityczne.”        Otóż    nic   dodać,     nic   odjąć.    
Dodać  tylko  można,  że  sprawiedliwe  to  nie  tylko  wobec  obecnej  konstytucji,  ale  wobec  całego  
współczesnego  polskiego  prawa,  choć  w  całości  jest  ono,  oczywiście,  lepsze  od  poprzedniego  –  
komunistycznego prawa.  

Ale  nawet taka, choć i nie doskonała Konstytucja, jest obowiązująca dla wszystkich. Nie  ma mowy   
o   żadnej     „rewolucji”,      „majdanie”      lub    „puczu”.        Każda     bowiem       rewolucja,     nawet     kiedy   
ma  do  istniejących  ustroju  i  władzy  słuszne  pretensje,  w  swoim  przebiegu  i  po  swoim  zwycięstwie  
zawsze przynosi o wiele gorsze skutki dla narodu, niż było przed tym (nie wspominając  o licznych  
ofiarach  i  zniszczeniach).  Jak  słusznie  zauważył    Bonaparte  (który  na  tym  się  znał),  Lud,  który  
dopuszcza się ekscesów, jest niegodny wolności; lud prawdziwie wolny szanuje człowieka i własność.  
Pucze, co prawda, czasem dają o wiele lepsze rezultaty (przynajmniej strategiczne), ale w dzisiejszej  
Polsce  dla  takiego  „pozytywnego”  puczu  i  tak  nie  ma  odpowiedniego  generała,  formatu  Franko,  
Pinocheta  lub  nawet  marszałka  Piłsudskiego.  Opracowany  zaś  przez  moskiewski  Instytut  Badań  
Strategicznych  plan  puczu  i  przekazania  władzy  „regentowi”  trzeba  za  wszelką  cenę  powstrzymać.  
Niebezpieczeństwo „majdanu”, na szczęście, chyba już mamy za sobą.  Niebezpieczeństwo „puczu”  
jednak nadal pozostaje (bo  Tam, gdzie rząd jest słaby, rządzi armia- powiedział  N apoleon, który znał  
się  również  na  tym  ).  Już  teraz  można  oskarżyć  o  zdradę  tych  wojskowych,  którzy  są  gotowi   
ten kremlowski plan realizować. Mam nadzieję jednak, że do tego nie dojdzie.  

 

----------------------- Page 22-----------------------

                                                                                                                               22  
 

Docelowo  zaś,  oczywiście,  ma  być  opracowana  i  zatwierdzona  nowa  kon stytucja,  bez  wskazanych  
wyżej     wad     i   z   uwzględnieniem          proponowanych         w    tym     "Planie"     rozwiązań       (oczywiście  
sprecyzowanych,  dopełnionych  i  poprawionych  w  razie  potrzeby).  Ma  ona  częściowo  opierać  się   
na  historycznej  Konstytucji  3  maja,  ale  uwzględniać  nową  rzeczywistość.  Przede  wszystkim  będzie  
tam  wyraźnie  zapisane,  że  Jezus  Chrystus  jest  Królem  Polski,  a  Maryja  –  Jego  ukochana  Matka  –  
Królową  Polski.  Już  teraz  jest  to  fakt,  czemu  nie  utrwalić  tego  w  sposób  formalno-prawny?  Dalej,   
że  ten  Niebieski  Król  będzie  sprawował  swoją  realną  władzę  poprzez  króla  ziemskiego,  którego   
On  sam  wskaże  poprzez  swoich  proroków,  ale  zatwierdzonego  przez  Sejm.  Właśnie  „króla”  –   
w  pełnym  znaczeniu  tego  słowa,  a  nie  „regenta”,  bo  Jezus  nie  jest  ani  małoletnim,  ani  chorym,   
ani  w  niewoli.  Regent  też  będzie,  oczywiście,  przewidziany,  ale  dla  ewentualnego  zastępstwa  króla  
ziemskiego, a nie Niebieskiego.  Taką radykalną Konstytucję będzie musiał przyjąć  Sejm, Senat oraz  
podpisać  Prezydent.  Na  dzień  dzisiejszy  jest  to,  oczywiście,  niemożliwe,  ale  zaraz  po  Ostrzeżeniu,  
kiedy wielu się nawróci i wielu zginie (akurat przeciwnicy tego planu), przejdzie to wyjątkowo szybko  
i łatwo. Może się wydawać, że tym samym obecna władza podpisze na samą siebie wyrok, ale wcale  
tak nie jest. Owszem, zmienią się formy i instytucje, natomiast konkretni ludzie – politycy, z łatwością  
wejdą  w  nowe  struktury,  bo  mają  doświadczenie  i  są  dlatego  bardzo  cenni.  O  ile  będą  stronnikami  
tego planu, oczywiście, ale z tym akurat po Ostrzeżeniu problemu nie będzie.   

 

                                                   III.2. PRAWO  

                                                                                                                                   

                      W języku polskim będą głoszone najmądrzejsze prawa i najsprawiedliwsze ustawy.  
                                                       (Teresa Neumann – niemiecka mistyczka i stygmatyczka)  

                                                                   

Powyższy  cytat  –  to  oczywiście  tylko  proroctwo,  ale  jednocześnie  cel  i  zadanie.  Rzeczywistość,  
niestety,  jest  na  razie  diametralnie  inna.  Od  wielu  lat  jestem  zaciekłym  przeciwnikiem  wszelkiego  
rodu lewicy, ale nie mogę nie przyznać racji kandydatce na  Prezydenta (2015) od SLD Magdalenie  
Ogórek,   że   prawo   w   Polsce   trzeba   napisać   od   nowa.   Rzeczywiście,   obecne   polskie   prawo   
(choć i lepsze od poprzedniego –  komunistycznego) napisane jest nie w interesach obywateli, lecz  –  
urzędników  i    innych  uprzywilejowanych  kast.  Niekiedy  wprost  legalizuje  morderstwa  (aborcja),  
narażenie na utratę zdrowia (przymusowe szczepienia) oraz zdradę (tak zwana „ustawa 1066”). (1)   

Oczywiście takie  ustawy muszą być poprawione lub zniesione w pierwej  kolejności, ale  cała reszta  
też. Przede wszystkim,  prawo nie może być sprzeczne z prawem Bożym , prawem naturalnym  oraz ze  
zdrowym rozsądkiem. Po drugie, ma jak dawniej obowiązywać rzymska zasada «De minims non curat  
lex»  (prawo  nie  zajmuje  się  drobiazgami),  a  więc  prawo  ma  być  bardzo  mocno  uproszczone.   
Bardzo  wiele  regulacji  jest  w  ogóle  niepotrzebnych  ani  ludziom,  ani  krajowi.  Dlaczego  tak  wiele  
polskich przedsiębiorców woli rejestrować swoje firmy w dalekiej Wielkiej Brytanii, a nie w Polsce?  
Dlatego, że nie są patriotami i nie chcą płacić tu podatków? Otóż nie. Z powodu regulacji prawych   
i  biurokratycznych  –  o  wiele  prostszych  tam,  niż  tu.  Jak  to  jest,  że  najstarszy  na  świecie  brytyjski  
kapitalizm  z  tymi  prostymi  przepisami  przez  tyle  wieków  nadal  dobrze  się  ma,  a  raczkujący  polski   
ze swymi skomplikowanymi i zagmatwanymi przepisami ledwo daje  sobie radę? Nikomu z polskich  
decydentów nie przyszło do głowy to proste pytanie?  

----------------------- Page 23-----------------------

                                                                                                                        23  
 

I  to  tylko  jeden  z  wielu  konkretnych  przykładów  takiej  absurdalnej  sytuacji.  Zapewne  nie  brakuje   
w  Polsce  dobrych  wykształconych  i  patriotycznych  prawników,  którzy  potrafią  napisać  w  znanych  
przez siebie dziedzinach dobre, jasne, precyzyjne i jednoznaczne prawo, które będzie służyć ludziom   
i krajowi, a nie uprzywilejowanym kastom. Pisać odpowiednie projekty  ustaw można, a nawet trzeba  
już  teraz.  Pewnie  w  obecnym  parlamencie   będą  one  mieć  mało  szans  na  przyjęcie,  ale  w  nowym   
(a nawet  w tym samym, ale po  Ostrzeżeniu) – jak najbardziej.  Autorzy  zaś tych pomyślnych ustaw  
będą mieli szansę na znaczny awans społeczny, nawet jeśli obecnie ich trud mało kto doceni. Pomogą  
bowiem znacznie przyśpieszyć modernizację (także pod względem prawnym) Polski. Mogą przy tym  
śmiało liczyć na pomoc i natchnienie Ducha Świętego, ponieważ będą pracować dla Królestwa Jezusa  
Chrystusa.  

Nie  mniejszy,  a  może  nawet  większy  problem  tworzą  Rozporządzenia    oraz  tzw. Akty  wewnętrzne .   
O ile Konstytucja ,  Ustawy  i  Uchwały  (oraz Ratyfikacje umów międzynarodowych) przechodzą przez  
oczy   wielu   ludzi   (Sejm,   Senat,   Prezydent,   eksperci,   opinia   publiczna),   o   tyle   Akty   prawa  
wykonawczego   i   wewnętrznego      są   tworzone   za   zamkniętymi   drzwiami   i   mało   komu   znane    
(często tylko „zainteresowanym” lub pokrzywdzonym). Rozporządzenia , na przykład, mogą wydawać:  
Prezydent,   Rada   Ministrów,   Premier   i   poszczególni   ministrowie,   a   mają   one   przy   tym   moc  
powszechnie obowiązujących norm prawnych. W praktyce zaś ci decydenci tylko podpisują te Akta  –  
przygotowane przez swoich   pomocników (a więc w ogóle nie wiadomo przez kogo). Czy chociażby  
czytają? Może, ale nie koniecznie. Tak, na przykład, były prezydent Komorowski po kilku już latach  
swojej prezydentury stwierdził,  że Prezydent nie ma prawa podpisywać Ustawy budżetowej , podczas  
gdy to stanowi jego obowiązek. Od razu powstało pytanie: kto więc podpisywał poprzednie Ustawy  
budżetowe? Najprawdopodobniej on sam, ale na pewno nie czytając, a nawet nie zdając sobie sprawy,  
co podpisuje. Kiedyś  na jednym z Uniwersytetów (nie będę wymieniał którym) na tablicy ogłoszeń  
został  wywieszony  podpisany  przez  Rektora  list  o  następującej  treści:  „Ja,  Rektor  …  potwierdzam,   
że podpisuję papiery, nie czytając” . Był to żart, oczywiście, ale bardzo wymowny. Nie byłoby w tym  
nic  strasznego,  o  ile  takie  Rozporządzenia  naprawdę  byłyby  przeznaczone  tym  celom,  do  których  
zostały powołane do życia jako takie. Ale bardzo często tak nie jest, lecz są wydawane, żeby kogoś  
uprzywilejować  lub  skrzywdzić.  Podam  konkretny  przykład.  Pamiętacie,  jaką  burzę  w  2002  roku  
wywołało  usunięcie  z  projektu   Ustawy  o  radiofonii  i  telewizji  fragmentu  zdania  lub  czasopisma   
(tzw. Afera Rywina )? Ponieważ to była Ustawa – zostało to zauważone. W Aktach zaś wykonawczych  
i wewnętrznych pełno takich „lub czasopism”, ale mało kto o tym wie,  a nawet jeśli – i tak nic z tym  
nie  da  się  zrobić.  A  nawet  bez  takich  przekrętów  bardzo  utrudniają  one  życie  przedsiębiorcom   
i zwykłym obywatelom. Nic zatem dziwnego, że ludzie często nie szanują takiego „prawa” i starają się  
na wszelkie sposoby go ominąć. Jak zauważył  Napoleon Bonaparte, Nakładać zbyt twarde warunki,  
znaczy zwalniać od ich wykonania.  

Czy zatem jest dobre rozwiązanie tego problemu? Otóż zdrowa idea przyszła tym razem z najmniej  
oczekiwanej strony. W swoim tegorocznym Przesłaniu przed rosyjskim Zgromadzeniem Federalnym  
prezydent  („Putin”,    a  raczej  ten  aktor,  który  go  obecnie  gra)  skupił  tym  razem  więcej  uwagi   
na problemach wewnętrznych, m.in. na wskazany wyżej (bo w Rosji pod tym względem na pewno nie  
jest  lepiej,  a  pewnie  nawet  gorzej).     Zaproponował  więc  wszystkie  te  Akty  po  prostu  anulować.   
Nie  od  razu,  jednak,  ale  dać  urzędnikom  2  lata,  żeby  wybrali  wśród  ogromu  tych  aktów  te,    
które naprawdę są niezbędne.  Coś takiego na pewno przydałoby się zrobić w Polsce. Ale nie dawać    
2  lata,  bo  to  za  dużo,  a  każdy  zaproponowany  do  zostawienia  Akt  musi  być  zbadany  przez  
niezależnych  ekspertów  (a  może  nawet  opublikowany   w   Internecie  i  poddany  osądowi  opinii  
publicznej)  pod  kątem,  czy  on  naprawdę  aż  tak  jest  potrzebny,  czy  nikogo  nie  krzywdzi  i  ni kogo   
nie uprzywilejowuje.   

----------------------- Page 24-----------------------

                                                                                                                                 24  
 

W  odróżnieniu  od  czasochłonnego  procesu  ustawodawczego  można  w  ten  sposób  o  wiele  szybciej   
i  łatwiej  poprawić  sytuację  wielu  ludzi  (choć  ktoś  na  tym  i  straci,  oczywiście,  ale  o  to  też  właśnie  
chodzi).  O tym zaś, że straci na tym wielu ważniaków, może świadczyć już sama cisza, która panuje  
w  polskojęzycznej  przestrzeni  informacyjnej  na  ten  temat  (chodzi  o  samo  Przesłanie,    a  zwłaszcza   
o poruszony tu konkretny wątek).   

Na zakończenie również chcę przytoczyć słowa Napoleona:  Ważne, aby obywatele byli równi wobec  
praw  i  aby  sprawiedliwość  była  sprawiedliwie  egzekwowana.  Nie  może  być  pół -sprawiedliwości  –  
niesprawiedliwość jest niepodzielna!  

______________________________________________  

      (1)  Czy  też  nieludzkie  i  bezsensowne  „prawo”,    zabraniające  producentom  i  handlowcom  za  darmo  
           oddawać  biedakom  (lub  organizacjom  charytatywnym)  produkty,  których  już  nie  można  sprzedawać   
           ze  względu  na  termin  ważności,  ale  które  jeszcze  się   nadają  do  spożycia.  Wskazany   bowiem   
           na  opakowaniu  termin  ważności  wcale  nie  oznacza,  że  po  jego  upływie  produkt  (nawet  mięsny)   
          jest  „zepsuty”,  lecz  że  producent  już  nie  gwarantuje  zachowania  wszystkich  zadeklarowanych  jego  
           walorów  (takich  np.  jak  kolor  czy  smak).  Chleb  i  pieczywo,  np.,    wg.  przepisów  UE  nie  można  
           sprzedawać   już   na   drugi   dzień,   a   dobrze   wiemy,   że   nadaje   się   do   jedzenia   o   wiele   dłużej   
           (choć  faktycznie  już  nie  tak  smakuje).  Co  prawda,  przedsiębiorcy  i  fundacje  jakoś  z  tym  dają  radę,   
           ale po co utrudniać im życie?  

 

                                                       III.3. SĄDY   

 

 Wolność obywatelska istnieje tylko tam, gdzie sądy są silne –  słusznie zauważył Napoleon Bonaparte.  
Dodać tylko trzeba, że oprócz tego – niezależne i, co najważniejsze – sprawiedliwe (co dla niego było,  
chyba, oczywistym). Niestety, w Polsce na razie tak nie jest.   Wielu Polaków narzeka na Polskie sądy  
wszystkich poziomów. Oto typowy komentarz w necie: „Każdy, kto miał do czynienia z sądami wie,   
że sądownictwo jest nieudolne i skorumpowane, wygrywa ten, co ma pieniądze, a nie sprawiedliwość .”  
Mają, oczywiście, rację, ale muszą wziąć pod uwagę, że jednak daleko jeszcze im (sądom) nie tylko  
do swoich kolegów ze Wschodu, ale również z Zachodu. Choćby sądów szwedzkich, gdzie sprawcy  
gwałtu  grupowego  zamiast  kary  dostają  wielotysięczne  „odszkodowania”.  Nic  dziwnego  zatem,   
że   „statystyczna”      przestępność   w   Szwecji   wcale   nie   rośnie   (bo   coraz   mniej   jest   chętnych  
wynagradzać   swych oprawców).  A jak  zaczną  nakazywać,  żeby ofiary płaciły to  „odszkodowanie”   
z  własnej  kieszeni,  no  to  pewnie  „statystyki”    nawet  się  polepszą.    Czy  też  do  Brytyjskich  sądów,  
 skazujących już narodzone dziecko na śmierć – no bo przecież brytyjscy lekarze uznali to za słuszne,  
zabraniając lekarzom z innych krajów nawet próby uratowania go na swój koszt.  

Nie mniej jednak polski system sądowniczy faktycznie potrzebuje  gruntownych zmian i przebudowy.  
I  to  nie  „kosmetycznych”,  kiedy  na  samej  górze  zmienia  się  jednego  starego  komucha  na  innego  
 starego komucha. Najlepszym rozwiązaniem było proponowane przez wielu „WSZYSTKICH WON”.  
Zacytuję  tu  chociażby  Posła  na  Sejm  RP  Adama  Andruszkiewicza:  „Nie  wytrzymałem  już  w  studiu   
i  powiedziałem  krótko....WSZYSCY  WON!!!  Mam dość  tych  fałszywych  sędziów,  którzy  uniewinniali  
zbrodniarzy,  a  dziś  bronią  swoich  stołków.  Dość  obłudy  i  kłamstwa,  na  której  została  zbudowana   
III  RP.”    Jest  to  w  zasadzie  standardowym  rozwiązaniem  przy  każdej  poważnej  zmianie  systemu  
politycznego.  Było  ono,  na  przykład,  zastosowane  w  NRD  po dołączeniu  jej  do  RFN. Musiało  być  
zastosowane w Polsce jeszcze 25 lat temu, ale teraz już wszyscy wiemy, dlaczego nie zostało.   

----------------------- Page 25-----------------------

                                                                                                                             25  
 

Nie  wiemy,  natomiast,  co  czy  kto  przeszkadza  wprowadzić  go  teraz.  Czyżby  ktoś  też  się  bał  
opublikowania swojej teczki? Gdyby jeszcze ci starzy komunistyczni sędziowie (oraz ich dzieci) byli  
zwykłymi  cwaniakami,  gotowymi  służyć  przy  każdym  ustroju  i  władzy,  żeby  zachować  swoje  
synekury,  może  nie  byłoby  to  tak  straszne.  Niestety,  ta  stara  komunistyczna  gwardia  zauważyła   
w „kapitalizmie” tylko jedno  –  wzbogacenie się za wszelką cenę. No i, trzeba uznać, świetnie sobie   
z  tym  poradzili  –  zbili  takie  okazałe  majątki,  których  może  pozazdrościć  nie  jeden  „kapitalista”.  
Szkoda  tylko,  że  nie  zrozumieli,  że  prawdziwy  kapitalizm  bazuje  również  na  uczciwości  –  inaczej   
on po prostu runie.   

Dla powołania zaś nowych, niezaplamionych korupcją nowych sędziów wszystkich poziomów, nawet  
nie trzeba będzie „kursów dwutygodniowych” – w Polsce obecnie mamy całe rzesze wykształconych   
i uczciwych prawników,  którzy na razie  nie  maja szans  zostać  nawet adwokatami,  tak szczelna jest   
ta  „uprzywilejowana  kasta”.  W  czasie  swoich  pierwszych  rządów  PiS,  co  prawda,  chciał  ją  trochę  
rozszczelnić, ale nie dał rady. Nowa władza jednak z tym sobie poradzi. Co prawda, nowo powołani  
sędziowie  nie  będą  mieli  doświadczenia,  ale  lepiej  już  nie  mieć  żadnego  doświadczenia,  niż  takie,  
które  mają  sędziowie  obecni.  Ale  wśród  aktualnych  sędziów  mogą  być  również  ludzie  uczciwi   
(nawet  na  Ukrainie  tacy  się  zdarzają).  Tacy    więc    mogliby  awansować  na  wyższe  stanowiska   
oraz pomóc na początku swoim młodszym kolegom.  

Odsuniętym   zaś   od   koryta   sędziom   (a   także   prokuratorom   i   im   podobnym),   nie   ma   mowy,   
żeby  wypłacać  niebotyczne  emerytury  i  inne  „odszkodowania”,  które  przewiduje  prawo  obecne.   
Mogą  dostać  co  najwyżej  najniższą  krajową,  żeby  choć  trochę  poczuli  na  własnej  skórze,  jak  żyli  
pogardzani,      okradzeni      i  skrzywdzeni        przez    nich    „zwykli     ludzie”.    Co     więcej,    ze   swoich   
już „zgromadzonych majątków” b ędą musieli kompensować wszystkie krzywdy, które zrobili podczas  
swojej kariery swoim interesantom.   

Wreszcie   sprawa   „niezależności”   i   „nietykalności   sędziów”.                Owszem,   muszą   być   niezależni   
i  nietykalni,  żeby  bez  żadnych  obaw  i  nacisków  kierowali  się  wyłącznie  obowiązującym  prawem,  
czystym sumieniem oraz zdrowym rozsądkiem. Ale nie w przypadku, kiedy sami przekraczają prawo  
(zwłaszcza –  karne), a tym bardziej –  w przypadkach łapówkarstwa i korupcji. W takich wypadkach  
muszą  być  natychmiast  odwołani  z  zajmowanych  stanowisk  (żadnego  bezwzględnego  „dożywocia”  
być nie może) i traktowani jako zwykli obywatele.  

Jak słusznie pyta  dr Jan Przybył, jeżeli państwo Polskie nie realizuje interesów polskiego obywatela,  
no to czyje interesy realizuje? Jeżeli polskie sądy będą karały za antysemityzm, a za antypolonizm nie  
będą  karały.    Jeżeli  kogoś  będzie  się  karało  za  spalenie  kukły  Żyda,  a  za  powieszenie  kukły  JPII    
(w Warszawie) nie – to gdzie my żyjemy? Kogo my bronimy?    

Dobry  przykład  naprawy  wymiaru  sprawiedliwości  podała  Rumunia,  która  miała  z  tym  jeszcze  
większy problem. 45-letnia dziś prokuratorka Laura Codruta Kovesi podczas pięciu lat służby na czele  
centralnego  urzędu  prokuratury  antykorupcyjnej  stała  się  symbolem  skutecznej  walki  z  największą  
słabością   rumuńskiego   państwa.   Wysłała   przed   sąd   wielu   urzędników   samorządów   lokalnych.   
Ale  przede   wszystkim  68  dygnitarzy  szczebla  centralnego:  14  ministrów  i  byłych   ministrów,   
39   deputowanych,   14   senatorów   i   jednego   eurodeputowanego.   37   z   nich   zostało   skazanych.  
Zabezpieczenia  majątkowe  w  toku  ich  procesów  przekroczyły  dwa  miliardy  euro.  Dlaczego  czegoś  
takiego – mimo licznych i głośnych zapowiedzi – nie robi się w Polsce?   

 

----------------------- Page 26-----------------------

                                                                                                                             26  
 

                                     IV. BEZPIECZEŃSTWO NARODOWE  

 

Kwestia  bezpieczeństwa  narodowego  staje  się  coraz  ważniejsza,  a  niedługo  w  ogóle  może  wyjść   
na  pierwszy  plan.  Oby  nie  było  wtedy  za  późno  żałować  tego,  co  można  jeszcze  spokojnie  zrobić  
teraz,  we  względnie  spokojnym  czasie.  Przede  wszystkim,  wszystko  ma  swoją  cenę.  Napoleon  
powiedział:  by  wygrać  wojnę,  potrzeba  trzech  rzeczy:  pieniędzy,  pieniędzy,  pieniędzy.  Albo  trzeba   
wcześniej   zainwestować   wysiłki   i   środki   finansowe,   albo   później   płacić   życiem,   majątkiem   
i  wolnością  obywateli.  Przykładów  nie  podaję,  bo  są  wszystkim  dobrze  znane.  Szkoda  tylko,   
że  wnioski  z  tej   wiedzy  nie  do  końca  są  wyciągane.  Proponowane  przez    NATO  2%  PKB   
(przez  Polskę  spełnione)  w  obecnej  coraz  pogarszającej  się  sytuacji    to  jest  zdecydowanie  za  mało.  
Wielka Brytania np. chce zwiększyć swój wkład w obronę narodową do 3% PKB (jak to było w latach  
1990-ch)  –  m.in.  dla  budowy  wielopoziomowego  systemu  obrony  przeciwrakietowej.  Można  więc   
to uznać za absolutne minimum, ale tak naprawdę przydałoby się przez jakiś czas inwestować nawet  
do  10%.  Jeśli  to  mądrze  zainwestować  (przede  wszystkim  w  kraju),  mogłoby  to  nawet  napędzić  
gospodarkę, jak napędziła  ją  (wbrew prognozom sceptyków)  inwestycja 500+ (5% PKB), ponieważ  
zdecydowana  większość  beneficjentów  tego  programu  wydaje  otrzymaną  kasę  właśnie  w  kraju.  
Doświadczenie  innych  państw  udowadnia,  że  gospodarka  może  wytrzymać  nawet  o  wiele  większy  
procent,  a  państwa  przy  tym  robią  się  supermocarstwami  i  inne  państwa  muszą  się  z  nimi  liczyć,   
ale   przez   dłuższy   czas   ma   to   jednak   negatywne   skutki   gospodarcze,   socjalne   i   polityczne,   
więc przesadzać z tym też nie można.  

Drugą  co  do  ważności  sprawą  jest,  jak  i  w  co  konkretnie  zainwestować  te  pieniądze.  Tablice  
Mendelejewa   przydałyby   się,   owszem,   uczniom   starszych   klas   oraz   studentom   odpowiednich  
kierunków,  ale  żołnierzom  już  raczej  nie  za  bardzo.  Moździerze,  owszem,  przydałyby  się  bardziej,   
ale  bez  amunicji  to  tylko  bezużyteczna  kupa  złomu.  W  ogóle  sprawa  amunicji  jest  na  tyle  ważna,   
że  trzeba  omówić  ją  specjalnie.  Nawet  niespecjaliści  chyba  rozumieją,  że  do  broni  jest  potrzebna  
amunicja.  Specjaliści  zaś  (tym  bardziej  –  decydenci)  powinni  wiedzieć,  że  tej  amunicji  ma  być  
wystarczająco  dużo,  i  żeby  można  było  uzupełniać  jej  zapasy  w  dowolnych  niezbędnych  ilościach,   
a więc najlepiej musi być produkowana w kraju, a nie zakupywana zagranicą. Szczególnie ważne jest  
to podczas wojny, kiedy dostawy z zagranicy są utrudnione lub wręcz niemożliwe.   

Bardzo  ważną  kwestią  bezpieczeństwa  narodowego  jest  pozbycie  się  ze  wszystkich  kluczowych  
instytucji  agentów  obcych  państw  (przede  wszystkim,  oczywiście,  Rosji,  ale  także  Niemiec,  Izraela  
oraz Ukrainy). Chodzi nie tylko o agentów,  którzy pracują na te państwa i ich służby „zawodowo”,   
ale  również,  w  siłę  swoich  korzeni  lub  innych  przyczyn  obiektywnie  działają  w  interesach  obcych  
państw (często tego nawet nie ukrywając). Polityk, oczywiście, ma prawo być dowolnej narodowości   
i mieć dowolne poglądy, z tym że nie ma prawa tego ukrywać przed swoimi wyborcami, i nie udawać  
„Polaka” i „patriotę”. Tym bardziej, że raczej i tak to jemu nie zaszkodzi, bo wyborców o podobnych  
poglądach starczy, żeby przekroczyć próg wyborczy, a czasem nawet (niestety) wygrać.   

Myślę, że na razie to raczej nie jest możliwe, ale kiedy do władzy dojdą prawdziwi patrioci, wszyscy  
ci agenci będą musieli albo diametralnie zmienić front (autentycznie lub jako cwaniaki) –  z agentami  
to   się   nierzadko       zdarza     (a   wtedy    dostaną     abolicję),    albo    będą    wyparci     w    inny    sposób   
(nie do publikacji).   

 

----------------------- Page 27-----------------------

                                                                                                                           27  
 

Zupełnie inna sprawa –  sprawa byłych agentów SB. Kiedy Bolek groził, że przywiezie do Warszawy   
 1  mln  „obrońców  demokracji”,  myślę,  że  wcale  nie  blefował.  Na  taką  ilość on  oszacował  (a  komu   
jak nie jemu to znać), ile jeszcze pozostało byłych agentów w „sile wieku”, którzy w sposób naturalny  
z  nim  sympatyzują  i  w  miarę  możliwości  wspierają  i  którzy  na  jego  apel  staną  ramię  w  ramię   
ze  swoimi  byłymi  oficerami  prowadzącymi.  Później  jednak  zrozumiał,  że  chyba  każdy  z  nich   
nie będzie go wspierał ot tak otwarcie (co jest równoznaczne z przyznaniem się do swej agenturalnej   
przeszłości), no może choć co dziesiąty – a to będzie ok. 100 tys. – też siła ludzi. Okazało się jednak,  
że aż  takich głupich znalazło się o wiele mniej, więc pod tym względem niebezpieczeństwa oni nie  
stanowią. No, ale regularnie i aktywnie uczestniczą w wyborach i głosują jak im każą –  a stąd nadal  
zadziwiająco  dobra  pozycja  PO.  Aktywni  są  oni  również  w  Internecie  (zwłaszcza  komentarzach),   
bo to przeważnie emeryci i mają na to sporo wolnego czasu. A więc jednak nadal wpływają w sposób  
negatywny na życie społeczne i polityczne. Szczerze mówiąc, nie wiem, czym się kierowali ci ludzie,  
kiedy  do  tej  współpracy  z  SB  dołączali.  Jednak,  sądząc  po  relacjach  agentów  –  choćby  znanych  
aktorów  –  robili to z różnych powodów. Jedni – dla kariery, inni – dla kasy, jeszcze inni – „ideowo”  
(bo  nawet  kasy  za  swoje  donosy  nie  brali).  Niektórzy  z  nich  później  się  przyznali  i  żałowali,  inni  
zaprzeczają   do   dziś.   W   każdym   razie   problem   ten   pozostaje   nadal   nierozwiązany.   Krzywdy  
oczywiście  muszą  być  naprawione,  przestępstwa  –  ukarane,  natomiast  całej  reszcie  może  warto  
ogłosić abolicję, żeby się wreszcie uspokoili i więcej nikomu nie przeszkadzali. Może akurat już swoje  
odpokutowali, żyjąc w ciągłym strachu, że zostanie opublikowana kolejna teczka, Lista Wildsteina lub  
Kukiza. Oprócz tego, ludzie się zmieniają. Czasem nawet etatowi esbecy (co prawda – w obie strony).  
Widać  to  było  np.  po  ich  twarzach,  kiedy  licznie  „opiekowali  się”  Janem  Pawłem  II  podczas  jego  
pierwszych  pielgrzymek  do  Polski.  Nie  należy  zapominać  również  o  tym,  że  „po  bitwie  nie  ma  
wrogów, są tylko ludzie” (Napoleon Bonaparte). Ale najpierw bitwę trzeba wygrać, oczywiście.   

Ale  wróćmy  do  bardziej  aktualnej  sprawy  agentów  obcych  państw.  „Niebawem  wywiady  różnych  
państw  będą  chciały  przeprowadzić  w  Polsce  szereg  wielkich  i  mniejszych  prowokacji.  Do  pracy,  
takiej uczciwej i rzetelnej powinien przystąpić polski kontrwywiad. Działanie, oraz modlitwa i ofiara,  
zwłaszcza  zanoszona  do  dyspozycji  Trójcy  Świętej  przez  Niepokalaną  sprawi,  że  będzie  mogła  być  
zrealizowana   Boża   Wola,   a   demon   poniesie   sromotną   klęskę. ”   (Przekaz   Żywego   Płomienia    
z dn. 26.09.2018) .  Pocieszającym jest to, że wg Pana Boga, polski kontrwywiad  jest wystarczająco  
dobry,  żeby  te  ewentualne  prowokacje  unicestwić.    Nie  może  więc  zlekceważyć  tej  informacji,   
ma  również  dobrą  okazję,  żeby  podbudować  swoją  reputację,  mocno  nadszarpniętą   „katastrofami”  
pod   Mirosławcem,   Smoleńskiem   oraz   „wypadkiem”   prezydenckiego   BMW.   Pozostaje   pytanie,  
wywiady       których     konkretnie      państw     przygotowują        te   prowokacje.      Pierwszym       naturalnym  
podejrzanym  jest,  oczywiście,  Rosja  (ma  tu  tradycyjnie  sporo  swoich  agentów  i  „interesów”).   
Ale  bardzo  możliwe,  że  ze  współpracą  z  ukraińskim  SBU,  która  też  ma  tu  pełno  swoich  agentów  
starych  poradzieckich  oraz  nowych,  przybywających  wśród  rzeszy  Ukraińców,  przyjeżdzających   
tu  do  pracy.  To,  że  na  wschodzie  Ukrainy  pomiędzy  sobą  zbrojnie  walczą,  wcale  nie  przeszkadza   
im  tu  w  Polsce  ściśle  i  autentycznie  (no  bo  „wspólny  wróg”)  współpracować.  Nie  można  również  
wykluczać  służb  izraelskich.  W  październiku  1993  roku  właśnie  przybyli  z  Izraela  oficerowie,   
byli tymi snajperami, którzy w Moskwie z dachów strzelali w obydwie wałczące strony, prowokując  
ich tym samym do strzelania do siebie nawzajem, tak że w rezultacie (razem  ze szturmem „Białego  
Domu”)  według  oficjalnych  danych  zginęło  156  osób,  a  350  zostało  rannych.  Inne  źródła  mówią  
nawet o 700–800 zabitych. Niewykluczone, że byli oni też tymi snajperami na Kijowskim Majdanie,  
w  rezultacie  czego  zginęła  „Niebiańska  Sotnia”.  Nie  mam,  co  prawda  na  ten  temat  dokładnych  
danych, ale podejrzana jest cisza w tej sprawie.   

----------------------- Page 28-----------------------

                                                                                                                            28  
 

Wiktor  Janukowycz    zaś    był,  owszem,  złodziejem  (mającym  nawet  wyrok)  i  rosyjskim  agentem,   
ale   nie    mordercą,     a   już   na    pewno     nie   głupkiem,      żeby    dać    rozkaz     takiej   strzelaniny     –   
dla    niego     przecież     „samobójczej”.       Nie     można      wykluczać       nawet     „przyjacielskich”       służb  
amerykańskich,  znając  ich  rolę  we  wspomnianym  kijowskim  majdanie.  Ale  ostatnio  są  bardzo  
aktywne  również  służby  niemieckie.  Złapano  ich  nawet  na  gorącym  uczynku  podczas  nieudanej  
prowokacji  z  polskim  kierowcą  (który  niby  miał  najechać  swoją  ciężarówką  niemiecki  tłum).  
Obarczono,  co  prawda,  agenta  i  tajniaka  „policyjnego”,  ale  policja  nie  przeprowadza  takich  akcji,   
bo  z  założenia  pilnuje  prawa  i  porządku,  i  co  najwyżej  na  tajny  rozkaz  służb  specjalnych  odchodzi   
z   miejsca   planowanej   akcji        (co   rzuca    się   w   oczy   podczas       wszystkich   ostatnich   najazdów  
samochodowych na przechodniów w Europie). A to była nie jedyna nieudana akcja niemieckich służb  
przeciwko  Polsce.  Przypomnę  tu  choćby  tajemnicze  wybuchy  na  terminalach  DHL  w  Niemczech   
(bo   do  Polski   „paczki”   nie   zdążyły   dotrzeć).   To   właśnie   była   dla   nich   przestroga   z   Nieba,   
żeby trzymali swe brudne i  krwawe łapy jak najdalej od Polski. Niestety jej nie usłuchają i poniosą   
za to ogromną karę (po prostu znikną jako naród i państwo ).   

W  Polsce  zaś  szczególnie  narażona  jest  Warszawa.  Istnieje  bowiem  proroctwo  (a  nawet  nie  jedno),   
że jako  „miejsce grzechu” –  zostanie zniszczona. Przede wszystkim za „grzechy wołające o pomstę  
do  Nieba”:  morderstwa  (w  tym  dzieci  nienarodzonych),  homoseksualizm,  uciskanie  ubogich  oraz   
zatrzymanie  zapłaty  pracownikom.  Nie  wiadomo,  czy  już  zapadła  ostateczna  decyzja,  ale  są  znane  
szczegóły  zaplanowanej  zagłady.  Otóż  Rosja  i  USA  po  zakończeniu  II  WŚ  prawie  przez  cały  czas  
testują swoją broń, taktykę przeciwko sobie: Korea, Wietnam, Afganistan, Gruzja, Syria… Następnym  
poligonem została wybrana właśnie Warszawa (bo przecież nikt na świecie płakać po niej nie będzie    
i  się  za  nią  nie  wstawi).  Najnowsze  rosyjskie  rakiety  „Iskander”  (a  może  nie  tylko)  do  Obwodu  
Kaliningradzkiego  są  już  dostarczone  i  tylko  czekają,  aż  USA  dostarczy  pod  Warszawę  swoje  
najnowsze „Patrioty”, których co prawda jeszcze nawet nie skonstruowano, ale pewnie niedługo będą,  
i  które  Polska  już  „zakupiła”  (chyba  pierwszy  na  świecie  przypadek  zakupu  nieistniejącej  jeszcze  
broni). Rzecz jasna, że jakaś część rakiet będzie strącona, zaś druga  część dosięgnie celów. Pytanie  
tylko,   jaka   część.   Rosjanie   więc   będą   wiedzieć,   jak   dopracować   rakiety,   Amerykanie   z aś   –   
jak  dopracować  system  obrony  przeciwrakietowej.  I  gdyby  (zgodnie  z  umową)  głowice  rakiet  były  
zwykłe, zniszczenia i ofiary byłyby raczej symboliczne (jak w przypadku „Tomahawków” w Syrii).  
Ale jeśli Rosjanie się „pomylą” i uzbroją rakiety w głowice nuklearne, prawie cała Warszawa (może  
oprócz  Jelonek)  legnie  w  gruzach  nie  do  odbudowania  (ze  względu  na  zakażenie  radioaktywne).  
Zostanie  odbudowana  (a  nawet  zostanie  stolicą  Europy)  dopiero  w  Nowej  Erze.  Stolica  zaś  Polski  
powróci do Krakowa.   

Po  co  to  Rosjanom?  Otóż  zademonstrują  całemu  światu,  że  nie  tylko  mają  najwięcej  na  świecie   
i skutecznej broni nuklearnej, ale  i nie zawahają się jej  użyć  z byle powodu (który pewnie znajdą).   
Po  drugie,  udowodnią,  czym  jest  w  praktyce  „solidarność  NATO”.  Nikt  im  bowiem  nie  odpowie  
uderzeniem  odwetowym.   Londyn,  Paryż  i  Waszyngton  będą  siedzieć  cicho,  nie  życząc  sobie  
podobnego       losu.   Nastąpi,     oczywiście,      ostateczna     międzynarodowa         izolacja    Rosji,    do   której   
ona  intensywnie  się  przygotowuje  już  od  kilku  lat  (stąd  sankcje,  embargo  itp.)  Zemsta  jednak  
przyjdzie  z  zupełnie  innej  strony  –  z  Chin.  Dawno  już  one  do  tego  są  przygotowane,  tylko  czekają   
na  odpowiedni  moment,  który  właśnie  nastąpi.  Ale  o  szczegółach  tej  przyszłej  wojny  już  pisałem  
wcześniej.  Oczywiście, że  Warszawiacy mają jeszcze szansę to odwrócić poprzez swoje nawrócenie.  
Ale  czy  zechcą?  Jak  wybierają  na  swego  prezydenta  kogoś,  kto  nawet  nie  ukrywa,  że  zamierza  
deprawować  ich  dzieci  (Deklaracja  LGBT+),  to  bardzo  źle  to  rokuje.  Ktoś  może  powiedzieć,   
że   wyborcy   w   Słupsku   są   jeszcze   mniej   rozsądni.   Owszem,   Słupsk   też   zostanie   zniszczony,   
ale nie znam szczegółów.   

----------------------- Page 29-----------------------

                                                                                                                         29  
   

 Co prawda, możliwy   „czarny scenariusz”   jest przewidziany dla  całej Polski:  „Źli  ludzie, już teraz  
 obsadzają najważniejsze strategiczne miejsca, by uderzyć w was z każdej strony. Wywołają sztucznie  
głód  i  choroby  zaraźliwe,  by  tym  szybciej  was  wykończyć.  Dodatkowo  ci  najgorsi,  chcą  otworzyć    
 na  oścież  wasze  granice,  by  nastąpił  zalew  tych  co  przychodzą,  aby  niszczyć,  kraść,  zabijać,  
plądrować,  gwałcić.  Oni  wypełniają  jedynie  dyrektywy  Żydów  Chazarskich.  Wielu  z  ich  grona  jest  
 członkami  loży  masońskich  i  iluminatów.   Jeżeli  się  nie  opamiętacie,  jeżeli  się  nie  nawrócicie,    
już  bardzo niedługo obficie poleje się Polska Krew, płynąc nie małym potokiem. Realnie wam zagraża  
 to,  że  muzułmanie  niszczyć  będą  kościoły,  tak  jak  czynią  to  już  na  zachodzie.  Zaczną  się  liczne  
 niepowstrzymane  mordy na  katolikach, a  zwłaszcza  na  kapłanach  i  biskupach.  Nadgorliwe  niektóre  
 kraje  Unii  Europejskiej  będą  u  was  chciały  nieść  pomoc,  lecz  muzułmanom,  na podstawie  waszego  
 chorego  prawa,  wejdą  do  Polski  obce  wojska,  by  zabijać  tych,  którzy  są  im  nieposłuszni  i  walczą   
z wrogiem Polski i z muzułmanami.  Wielu Polaków się zbuntuje, poleje się wiele, wiele polskiej krwi.  
Do  pomocy  muzułmanom  w  wyżynaniu  Polaków  dołączą  Ukraińcy,  widząc  w  tym  dobry,  dogodny  
 moment, by skorzystać  z okazji  zajęcia  wielkich połaci Polski.  W tym czasie bez  wojny  zginie około  
 30 000 000 (trzydziestu milionów) Polaków, dopiero pod koniec, Ja Sama wkroczę, by uratować resztę  
 wiernych Polaków, która pozostanie”.  (Przekaz  Żywego Płomienia  z dn. 14.04.2019).Jestem jednak  
 pewien,  że także wykonanie  tego Planu Naprawy Polski  (w całości) przyczyni się do uniknięcia tej  
 zagłady,  a  realizacji  też  całkiem  możliwego  wariantu,  kiedy  przeżyje  cały  naród,  tj.  ok.  40  mln.  
 Oczywiście w tę liczbę wejdą najbardziej rozsądni Polacy, którzy powrócą do Polski z zagrożonych  
 krajów  i  uzupełnią  ubytki  po  najbardziej  zatwardziałych  i  nierozsądnych,   którzy  nie  przeżyją  
 Oczyszczenia przygotowującego, którego się nie da jednak całkowicie uniknąć, ale znacznie złagodzić  
–  owszem. Przypomnę w związku z tym wcześniejsze, ale  nadal aktualne proroctwo:  „W niedługim  
 czasie w Polsce nastąpi wiele zmian. Od modlitwy i zaangażowania ludzi zależy, jak bardzo będziecie  
 niszczeni.   Nie    wszystko     jeszcze    jest  stracone.     Niebawem       nadchodzące       wydarzenia      zmienią  
 dotychczasową  mentalność  ludzi  i  kapłanów  o  180  stopni.  Ze  wzrostem  grzechów  nasilać  się  będą  
 oczyszczające  wasz  kraj  kataklizmy.  Nie  lękajcie  się,  ale  zaufajcie  Mi,  bo  gdy  cały  czas  będziecie   
Mi   wierzyć,   okazywać   niezbędną   ufność,   to   zły   los   ominie   was   wówczas   szerokim   łukiem.”    
 25 sierpnia 2014 r.  

 Pozostałe ważne kwestie bezpieczeństwa narodowego rozważam w poniższych podrozdziałach:  

            

          IV.1. ARMIA  

          IV.2. STRAŻ GRANICZNA  

          IV.3. POLICJA  

          IV.4. STRAŻ MIEJSKA I POŻARNA  

          IV.5. OBRONA TERYTORIALNA   

          IV.6. PRAWO DO BRONI  

          IV.7. ZAPASY  

   

                                                                

----------------------- Page 30-----------------------

                                                                                                                              30  
 

                                                    IV.1. ARMIA  

                                                                                                                                  

                                              Naród, który nie chce karmić swojej armii, będzie karmić cudzą.  
                                                                                                   (Napoleon Bonaparte)  

                                                                                                                                  

Od  wielu  lat  w  wielu  krajach  toczy  się  dyskusja  na  temat,  jaka  ma  być  armia  –  zawodowa  czy  
poborowa.   Chodzi,   oczywiście,   o   żołnierzy,   ponieważ   kadra   oficerska   to   zawsze   zawodowcy.  
Niemniej  jednak  na  polu  bitwy  walczą  przeważnie  zwykli  żołnierze,  więc  kwestia  ta  nie  jest  mało  
ważna.  Do  tej  pory  nie  ma  jednego  zdania  na  ten  temat,  nawet  wśród  fachowców,  ponieważ  każda   
z tych form ma swoje zalety i  swoje  wady.  Zalety armii  zawodowej są oczywiste  –  taka armia jest  
bardziej  wydajna,  ma  wyższe  morale,  zaś  społeczeństwo  ma  święty  spokój,  bo  nikt  się  nie  martwi,   
że sam lub jego dzieci zostaną rekrutowane  do wojska. W czasach  względnego pokoju (lub małych  
wojen      i   konfliktów      zbrojnych       lokalnych)      takie    rozwiązanie       jest,   oczywiście,       najlepsze.   
Do nieoczywistych na pierwszy rzut oka wad takiej armii należy to, że w razie większego konfliktu   
i dłuższej wojny, zawodowi  żołnierzy pomału, ale systematycznie giną , a nie za bardzo jest kim te  
ubytki   uzupełnić.   Można,   oczywiście,   na   krótkich   szkoleniach   szybko   przygotować   nowych,   
ale jakość takich żołnierzy będzie dość niska (przynajmniej na początku), a ich straty – dość wysokie.   

Podam  może  konkretny  przykład  z  przed  ponad  stu  lat.  Otóż  trzy  ówczesne  imperia  –  Rosyjskie,  
Niemieckie  i  Austro-Węgierskie  miały  w  zasadzie  armie  zawodowe  (choć  przymusowa  rekrutacja  
była, ale daleko nie dla wszystkich i na wiele lat). Oprócz profesjonalizmu, armie te były wyjątkowo  
lojalne dla swoich imperatorów. Tak, kiedy w Rosji w roku 1905 wybuchła pierwsza rewolucja, nawet  
małe  jednostki  takiej  armii  potrafiły  tak  szybko  i  skutecznie  rozpędzić  buntowników,  że  przez  
następne kilkanaście lat oni nawet za bardzo nie marzyli o nowej rewolucji. Tak, na przykład, 1 oficer  
na czele 30 żołnierzy w kilka dni stłumił „rewolucyjne masy” na całej Transsyberyjskiej (najdłuższej  
na świecie) magistrali kolejowej. Kiedy zaś  wybuchła  I Wojna  Światowa, żołnierze oraz oficerowie  
tych  armii  zaczęli  masowo  ginąć.  W  ogóle  pod  względem  strat  żołnierzy  to  była  najgorsza  wojna   
w historii (nawet gorsza od II WŚ). Było to związane z tym, że taktyka na  początku była stara, nie  
dostosowana do bardziej nowoczesnej broni  maszynowej  (stąd zwarte rzędy piechoty), zaś masowo  
zaczęto używać broni nowego typu  –  automatycznej  (karabinów maszynowych) oraz  udoskonalonej  
artylerii,   a   także   gazów   bojowych.   Później   taktykę,   oczywiście,   dostosowano   (nawet   czołgi  
wymyślono właśnie żeby przeciwdziałać karabinom maszynowym). W każdym razie fachowcy dość  
szybko wyginęli, zaś na ich miejsce rekrutowano ludzi, dalekich od wojska i jego sławnych tradycji.  
Np.  oficerów  robili  ze  studentów  i  inżynierów.  Na  froncie  może  to  nie  było  za  bardzo  odczuwalne  
(ponieważ    działo  się  tak  we  wszystkich  walczących  armiach  równoległe).  Natomiast,  kiedy  wybuchły  
kolejne zamieszki i rewolucje, taka armia walczyć z nimi nie tylko nie chciała, lecz sama do nich dołączała.  
O  wierności  swoim  monarchom  w  ogóle  nie  było  mowy.  Czym  to  wszystko  się    skończyło,  dobrze  
wiadomo. Polska na tym, co prawda, zyskała – odzyskała niepodległość, ale imperia po prostu upadły.   

Obecna sytuacja międzynarodowa coraz bardziej otwarcie dąży do wojny, i to – dużej wojny (III WŚ).  
Nie na próżno więc wiele krajów, które do tej pory miały armie zawodowe, powracają (lub rozważają  
możliwość  takiego  powrotu)  do  poboru.  Wolą  bowiem  mieć  na  wszelki  wypadek  jak  najwięcej  
wyszkolonych  i  gotowych  do  boju  facetów.  Tym  bardziej,  że  technika  i  broń  jest  co  raz  bardziej  
skomplikowana,  i  trudno  jest  szybko  nauczyć  się  posługiwać  współczesną  bronią  (tym  bardziej  –  
skutecznie) po prostu nie da, trzeba więc mieć już przygotowaną rezerwę.   

----------------------- Page 31-----------------------

                                                                                                                            31  
 

Gdyby Polska postanowiła też powrócić do obowiązkowej rekrutacji (a kiedyś chyba nie będzie miała  
innego wyjścia), to nie trzeba prowadzić ją w sposób zbyt restrykcyjny. Jednak jeśli ktoś nie chce być  
poborowym  i  unika  służby  wojskowej,  to  nie  należy  go  zmuszać,  bo  z  kogoś  takiego  nie  będzie  
dobrego żołnierza. Armia tak naprawdę  takich nie potrzebuje. Liczy się bowiem nie tylko liczebność,  
ale również morale (a może nawet jeszcze bardziej). Z drugiej zaś strony należy na wszelkie sposoby  
zachęcać do służby. Może wprowadzić  jakieś ulgi i przywileje (jak w USA) lub coś w tym rodzaju.  
Najlepszą   zachętą,   moim   zdaniem,   byłoby   prawo   po  demobilizacji   posiadania   w   domu   broni   
i amunicji. Dla tych, oczywiście, którzy dobrze się wykazali podczas służby  i dobrze opanowali broń,  
którą będą posiadać. Zaś ulgi i przywileje należy dać każdemu, kto służył, niezależnie od „osiągnięć”.   
Bardziej szczegółowo rozwijam ten kontrowersyjny temat w rozdziale „Prawo do broni”.  

Rzecz jasna, że zawodowi  żołnierze też pozostają, zaś wśród rekrutów w żadnym wypadku nie można  
dopuścić  do  powrotu  haniebnej fali   .  Decydującą  rolę  w  tym  muszą  odegrać  oficerowie,  ponieważ   
w ubiegłych czasach oni tolerowali  taki porządek rzeczy. Ułatwiał on bowiem im  życie  –  żołnierze  
sami  podtrzymywali  u  siebie  „dyscyplinę”,  roboty  i  służbę.  Kiedy  zaś  dochodziło  do  poważnych  
(nieraz tragicznych) wypadków –  szybko potrafili przywrócić praworządność. W nowej armii trzeba  
zaś zgasić to na samym początku – a wtedy będzie jeszcze mniej tych, którzy by chcieli się od służby  
wywinąć. Rzecz jasna,  że  generalnie nikt nie chce iść do przymusowej służby. Ale każdy, kto  taką  
służbę  jednak  odbył,  nigdy  potem  tego  nie  pożałował.  To  bowiem,  co  ona  daje  dla  prawdziwego  
faceta,     z    nawiasem       kompensuje        poniesione       trudy,     niewygody        oraz     „stracony      czas”.   
Daje nawet  wyższy autorytet i  status społeczny – a to kosztuje, ale się i opłaca.   

 

                                       IV.2. STRAŻ GRANICZNA  

Straż  Graniczna  w  obecnych  czasach  nabiera  coraz  większego  znaczenia.  Wiemy  wszyscy,  co  się  
dzieje  choćby  w  sprawie  „uchodźców”.  Trzeba  wiec  tę  Straż  jeszcze  bardziej  wzmocnić,  uzbroić,  
wyszkolić (do używania bardziej mocnej broni) oraz dać jeszcze  więcej uprawnień do użycia broni.  
Ale  „uchodźcy”  –  to  daleko  nie  jedyny  problem.  Zbliża  się  wojna,  i  właśnie  na  Straży  Granicznej  
będzie spoczywał obowiązek zatrzymania ewentualnego przeciwnika jak najdłużej  –  aż do podejścia  
wojsk.  I  choć  generalnie  Straż  Graniczna  nie  jest  do  tego  przeznaczona,  w  historii  nie  brakuje  
przypadków, kiedy  nieliczne, ale dobrze  uzbrojone i fortyfikowane  jednostki potrafiły zatrzymywać  
rzesze wojsk  najeźdźcy.  A  więc trzeba zawczasu  wybudować dobre fortyfikacje i uzbroić je przede  
wszystkim  w  broń  przeciwpancerną  oraz  przeciwlotniczą.  Z  odpowiednimi  zapasami  amunicji,  
oczywiście, i wyszkolonym personelem.   

Zasadniczym pytaniem jest, jakie granice trzeba w taki sposób zabezpieczyć. Odpowiedź jest bardzo  
jasna, prosta i nawet nie podlega dyskusji  -   wszystkie. Przypomnijmy sobie historię: z której strony  
Polska została zaatakowana w ostatniej wojnie? Ze wszystkich. No, ale teraz przecież Niemcy to nasi  
sojusznicy  po  NATO,  a  Czesi  i  Słowacy  w  ogóle  partnerzy  po  Grupie  Wyszehradzkiej.  Owszem,   
ale  sojusznicy  po  NATO  też  potrafią  między  sobą  walczyć  (przypomnijmy  sobie  Grecję  i  Turcję   
na  Cyprze).  Ukraina    też  w  żaden  sposób  nie  oczekiwała  na  agresję  ze  strony  Rosji.  Lepiej  więc  
dmuchać  na  zimne  i  się  przygotować  na  najgorszy  przebieg  wydarzeń.  Tym  bardziej,  że  proroctwa  
pod tym względem są bardzo niekorzystne. Atak Niemiec  na Polskę przewidują na pewno. Z innych  
stron też nie wykluczają. I choć przewidują także ostateczne zwycięstwo Polski, lepiej, żeby było ono  
jak  najszybsze  i  z  jak  najmniejszym  przelewem  krwi.  Ci  zaś,  którzy  to  zlekceważą  i  zawczasu    
się  odpowiednie  nie  przygotują,  zostaną  osądzeni  przez  historię  (a  którzy  przeżyją  –  również  przez  
naród i prawo).   

----------------------- Page 32-----------------------

                                                                                                                           32  
 

A czy nasi sąsiedzi się nie obrażą, widząc takie przygotowania? A niech się obrażają – to jest nasz kraj  
i robimy w nim wszystko (także na jego granicach) co uważamy za słuszne. Mogą sobie w odpowiedzi   
wzmacniać  własne granice – my się nie obrazimy. Przecież jest rzeczą zupełnie normalną, że Sztaby  
Generalne  każdego  kraju  mają  opracowane  plany  działań  wojennych  z  różnymi  ewentualnymi  
przeciwnikami,       nawet     jeśli   prawdopodobieństwo          takiej    wojny     jest   znikome,      tym    bardziej,    
że  są  to plany tajne i z nikim się nimi nie dzieli (nawet  –  z obecnymi „sojusznikami” – na wypadek  
ewentualnej zdrady któregoś z nich.)  

Ulokowanych  w  głębi  kraju  strażników  trzeba  też  uzbroić  oraz  umieścić  w  ich  placówkach  zapasy  
długiej  broni  i  amunicji  –  to  może  się  przydać  nawet  bardziej,  niż  broń  na  granicach  (w  wypadku  
ewentualnej islamskiej rewolty, która jest obecnie aktywnie przygotowywana w całej Europie, także   
w Polsce).   

                                                                 

                                                  IV.3. POLICJA  

                                                                 

Policja polska, zwłaszcza w porównaniu ze swymi wschodnimi kolegami oraz poprzednikami (milicją  
obywatelską)  wypada  całkiem  nieźle.  I  choć  nie  brakuje  do  niej  pretensji  (zwłaszcza  ze  strony  
wałęsającej się młodzieży, ale nie tylko), z każdym rokiem poprawiający się w sposób widoczny stan  
bezpieczeństwa  polskich  miast,  dróg,  rozgrom  słynnych  band  karze  jej  wystawić  ocenę  raczej  
pozytywną.  Oczywiście  że  nie  brakuje  również  zaniedbań  oraz  przypadków  korupcji,  które  trzeba  
ostatecznie  wykorzenić.  (1)    Nadal  za  dużo  pozostaje,    niezakończonych  spraw  i  tradycyjnych  

„nieznanych  sprawców”.  Podejrzewam  jednak,  że  w  wielu  wypadkach  policja  poradziłaby  sobie   
z   takimi   „niewyjaśnionymi   sprawami”   o   wiele   lepiej,   gdyby   nie   była   „naciskana   z   góry”.   
Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że we wszystkich czasach i we wszystkich krajach służby specjalne  
(nawet     formalnie      prawnie)      zawsze      mają    przewagę       nad    zwykłymi       „stróżami      porządku”.   
Taki stan rzeczy ma racje bytu i nigdy się nie zmieni (a i nie musi). Oczywiście, że służby specjalne  
muszą   działać   w   interesach   własnego   kraju   (choć   czasem   poza   granicami   zwykłego   prawa).   
Problem  pojawia  się  wtedy,  kiedy  działają  one  w  interesach  państw  obcych  (lub  „organizacji  
międzynarodowych”)           czy   skorumpowanych          (często    też   poprzez     obce     kraje   lub   organizacje  
międzynarodowe) polityków.  

Można  było  by  im,  owszem,  zarzucić  brutalność  podczas  akcji  pacyfikacyjnych  (np.  w  Lublinie   
w październiku 2018), ale co mieli robić, kiedy w ich stronę leciały kamienie (a mam na to naocznych  
świadków).    Nie  bronię,  oczywiście,  takiej  brutalności,  ale  rozumiem.  Ich  koledzy  na  Zachodzie   
(np. we Francji czy Belgii) zachowują się w podobnej sytuacji o wiele brutalniej, i nikt ich za to nie  
oskarża  o  „łamanie  demokracji”.  Każdy  bowiem  rozumie,  że  lepiej  mieć  twardzieli  w  służbach  
mundurowych,   niż   przy   ich   słabości   bezkarnych   przestępców   i   chuliganów   na   ulicach   miast   
(jak  to  jest  obecnie  choćby  w  Szwecji).  Jak  się  mówi,  coś  za  coś.  Inna  sprawa,  przeciwko  komu  
Policja używa siły, jakie manifestacje rozgania. A to już zależy od polityków i rządzących, ponieważ  
mundurowi  przeważnie  są  wobec  nich  bardzo  lojalni,  nawet  w  przypadkach,  kiedy  nie  podzielają   
ich  poglądów.  Dzieje  się  tak  na  całym  świecie,  we  wszystkich  czasach  i  w  każdym  ustroju.   
Nic dziwnego, ponieważ właśnie rządzący płacą mundurowym (i to sowicie za niezbyt trudną pracę) –  
właśnie za lojalność, natomiast bardzo surowo karzą za bunt (nieraz nawet śmiercią  –  i też na całym  
świecie     i   we    wszystkich      czasach,     również      obecnych,      choć    teraz    raczej    „nieoficjalnie”).   

----------------------- Page 33-----------------------

                                                                                                                               33  
 

Z  drugiej  strony,  każdy,  kto  idzie  do  służby  dobrze  wie,  czego  się  od  niego  oczekuje  –  człowiek   
o  innej  mentalności  po  prostu  dobrowolnie  tam  nie  idzie.  Rzecz  jasna,  że  każdy  z  nich  ma  własne  
poglądy (nie koniecznie takie same jak u rządzących), ale trzyma je przy sobie. Myślę, że policjanci    
to raczej normalni faceci, którzy kiedyś z o wiele większą przyjemnością będą pałować zboczeńców,  
niż dziś ich bronić.  (2)  Tak więc chodzi o ustanowienie normalnej władzy, a Policja- ta sama – będzie  

jej   lojalna,    jak   to   już    udowodniła       choćby      przy    okazji    zmiany      ustroju     komunistyczneg o   
na  demokratyczny.  Nie  powinna  ona  mieć  nic  przeciwko  również  władzy  patriotycznej.  No  może  
oprócz niektórych na samej jej górze, których nie trudno będzie zamienić.   

Nadinspektor           Policji     Marek       Papała.       Jego    zabójstwo      było    ciężkim      ciosem     fizycznym   
i moralnym, wymierzonym w policję i ma swoje konsekwencje do dziś. Generałów bowiem ot tak po  
prostu  nie  mordują,  zaś  rozkaz  na  takie  zabójstwo  może  wydać  tylko  ten,  kto  ma  jeszcze  wyższy  
stopień i/lub stanowisko. W tym wypadku ślad prowadzi prosto do Moskwy. Chodzi o to, że Generał  
Marek Papała głośno się wypowiadał (a nawet naprawdę zamierzał) zwalczyć tzw. „mafię rosyjską”.   
I tu trzeba jeszcze raz przypomnieć, czym w swojej istocie jest ta mafia.   

Otóż nie jest to zwykła zorganizowana grupa przestępcza, choć na co dzień robi to samo. Jest bowiem  
ona kontrolowana, kierowana, uzbrajana, logistycznie wspierana,  a czasem nawet organizowana przez  
rosyjskie  służby  specjalne  (KGB/FSB,  GRU,  SWR).  Nawet  we  własnym  kraju,  a  tym  bardziej  –  
zagranicą.  Dostarcza  tym  służbom  kasę,  informacje,  a  także  wypełnia  zadania  specjalne  i  „brudną  
robotę”.  W  Polsce,  oprócz  tego,  wypełnia  „ważną  rolę”  jako  ogniwo  na  szlaku  narkotykowym  
Afganistan  –  Rosja  –  Europa Zachodnia. Producentów heroiny   w  Afganistanie  wzięli pod kontrolę   
(a  raczej  ustawili  partnerstwo  handlowe)  jeszcze  radzieccy  oficerowie  (akurat  przeważnie  służb  
specjalnych)  podczas  okupacji  tego  kraju.  Po  wycofaniu   wojsk  radzieckich  związki  te  jednak  
pozostały. Kiedy zaś do władzy w Afganistanie doszli talibowie, zniszczyli  prawie do zera produkcję  
maku.  Wtedy  już  do  akcji  wkroczyło  USA  i  po  zamachach  na  WTC,  oskarżeniu  za  to  Bin  Ladena  
(agenta CIA jeszcze z czasów wojny radziecko-afgańskiej), najazdu pod tym pretekstem na Afganistan  
i   odsunięciu   talibów   od   władzy,   produkcja   maku,   a   więc   i   heroiny,   powróciła   „do   normy”.   
Czy mógłby ktoś pozwolić na przeszkadzanie  w realizacji tak ważnego elementu masońskiego planu  
narkotyzacji  młodzieży  (zachodniej,  polskiej  i  rosyjskiej)?  Polska  policja  zatem  ma  nadal  związane  
ręce, żeby ostatecznie zlikwidować tę mafię. Ale będzie miała taką możliwość, kiedy władza w Polsce  
się zmieni i trafi w ręce prawdziwych patriotów, a nie jawnych lub tajnych agentów obcych państw   
i  organizacji  międzynarodowych.  O  tym,  że  to  w  ogóle  możliwe,  dowodzi  choćby  doświadczenie  
takiej  małej  Chorwacji  (a  może  i  Węgier),  która  nie  chciała  u  siebie  „mafii  rosyjskiej” -  i  nie  ma.   
A  takie  Czechy  (a  może  i  Słowacja)  tolerują  ją  i  mają,  choć  ruskich  lubią  nie  więcej  niż  Polacy.    
Przy okazji zaś będzie to świetną możliwością pomszczenia za śmierć tego generała (i nie tylko jego).  
Po śmiertelności bowiem  wśród generałów (w  sile  wieku i  na służbie czynnej,  nie od starości i  nie   
na  wojnie,  lecz  w  dziwnych  okolicznościach)  Polska  zajmuje  drugie  miejsce  na  świecie  (po  Rosji)  
oraz  pierwsze  w  NATO.    Tym  bardziej,  że  ta  mafia  miała  też  za  zadanie  (i  już  go  „pomyślnie”  
wykonała)   zgromadzić   i   schować   zapasy   broni   (kałasznikowy   przede   wszystkim)   i   amunicji   
dla islamskich terrorystów. Przecież oni przybyli do Europy (i do Polski) bez broni, wojsko i policja  
im  swojej  raczej  nie  pożyczy  (choć  wojsko  niemieckie  już  pożyczyło  im  swój  słynny  poradziecki  
poligon  magdeburski,  gdzie  pełno  również  magazynów  broni  i  amunicji),  zaś  samymi  maczetami,  
nożami i ciężarówkami wiele nie nawojujesz.   

 

 

----------------------- Page 34-----------------------

                                                                                                                               34  
 

Broń  zaś  zwykłych  polskich  policjantów  (pistolety)  jest  po  prostu  śmieszna  w  porównaniu  nawet   
z bronią (długą automatyczną) zwykłej mafii, a tym bardziej –   islamskich terrorystów. Należy zatem  
wziąć im za przykład choćby swoich „kolegów” z Rosji, którzy już od ok. 20 lat są uzbrojeni w długą  
broń maszynową (skrócone wersje kałasznikowów - AKMS i AKS-74U). I to nie tylko podczas służby  
na  „gorącym”  Kaukazie  Północnym  (przez  który  przeszedł  chyba  każdy  rosyjski  mundurowy),   
ale  również  w  dość  spokojnych  centralnych  regionach  Rosji).  I  jakoś  nie  słychać,  żeby  tej  groźnej  
broni nadużywali (choć częsta strzelanina –  zwłaszcza nocne porachunki  –  od czasów „pierestrojki”  
jest   w    Rosji    już    czymś      zwykłym).       Mogą      to   być    choćby      polskie     pistolety    maszynowe   
PM-84  Glauberyt,  lub  karabinki  MSBS-5,56    Grot.    Teoretycznie  Policja  już  je  ma  na  swoim  
wyposażeniu, ale musi mieć ich o wiele więcej  –  dla wszystkich i na codzienną służbę .  Potencjalni  
przestępcy   (a   zwłaszcza   –   terroryści)   bowiem   muszą   wiedzieć,   że   wszędzie   napotkają   silny   
i  skuteczny  opór.    Oczywiście  że  trzeba  nauczyć  ich  dobrze  i  celnie  strzelać  z  tej  broni,  oraz  
dostosować  prawo  tak,  żeby  śmiało  jej  używali  w  razie  potrzeby  bez  obawy,  że  będą  pociągnięci   
do odpowiedzialności, a więc również przygotować ich psychologicznie.   

Ostatnia uwaga dotyczy wynagrodzenia policjantów. Pamiętacie początek filmu „Rambo  – Pierwsza  
krew”?  Kiedy  miejscowy  szeryf  przyczepił  się  do  Rambo  i  powiedział,  że  jemu  płacą  za  to,   
żeby  takich  nie  było,  lecz  była  cisza  i  spokój?  Otóż  właśnie  o  to  chodzi  –  płacić  stróżom  prawa   
tym  więcej,  im  będzie  spokojniej.  Podejrzewam,  że  może  nawet  na  poziomie  podświadomym  
obawiają się oni do końca zwalczyć przestępczość, żeby nie zostać bez pracy i nie trafić pod „redukcję  
etatów”.  Coś  takiego  przecież  już  miało  miejsce  po  zakończeniu  zimnej  wojny–  całe  jednostki  
wojskowe (z obydwóch stron) zostały wtedy zlikwidowane (niektóre obecnie znów zostają powołane  
do życia   –  i też z obydwóch stron).  Policjanci mają więc być pewni (choć raczej będzie ich trochę  
mniej), że nic im nie grozi w przyszłej Polsce. Niech sobie siedzą spokojnie w swoich komisariatach,   
piją kawę i patrzą na monitory z kamer, od czasu do czasu patrolują – dobrze uzbrojeni, żeby pokazać,  
że   są,   i   pobierają   swoje   wynagrodzenie   właśnie   za   „cisze   i   spokój”.   Każde   zaś   naruszenie   
tej „ciszy i spokoju” będzie zmniejszało trochę ich nagrodę. W ten sposób ich interesy będą dokładnie  
takie same, jak interesy reszty społeczeństwa.   

-----------------------------------------------------------------------------------------  

      1)   Jakby  w  potwierdzenie  tej  tezy  16.06.2019  policjanci  ramie  w  ramię  z  narodowcami  skutecznie   
           i dzielnie bronili Jasnej Góry od zboczeńców (Marsz Równości LGTB).  
     2)    Jako  przykład  zacytuję  znawcę  tego  tematu:  „ W  …    komendant  handlował  narkotykami  i  bronią,   
           a  przypadkowych  świadków  mordowali.  W  …  komendant  handlował  kradzionymi  samochodami.   
          Nie ponieśli żadnej odpowiedzialności. Nawet sprawę morderstwa umorzono . .. Nie są to ludzie godni,  
           i  tu  jest  niezbędna  selekcja.  Dużo  tam  łobuzów  zatrudniają,  a  jak  ktoś  godny  chce  się  tam  dostać,   
           to nie ma możliwości.”   

 

                               IV.4. STRAŻ MIEJSKA I POŻARNA  

W  jakim  celu  istnieje  Straż  Pożarna  –  chyba  jasne  dla  każdego.  Natomiast,  po  co  w  ogóle  istnieje  
Straż  Miejska  –  już  chyba  nie  (no  może  oprócz  nich  samych).  Nawet  dzieciakom  w  szkole    
na pokazach nie potrafią tego wyjaśnić. Zbierać mandaty za nieprawidłowo zaparkowane samochody  
oraz za picie piwa w miejscach publicznych (czyli monitorować miasto) chyba równie dobrze potrafi  
Policja  (i  tak  nie  mają  za  dużo  do  roboty).  Ciekawe,  czy  suma  uzbieranych  przez  nich  mandatów  
przynajmniej  pokrywa  koszty  ich  utrzymania?    Niemniej  jednak,  na  dzień  dzisiejszy  nie  może  być  
nawet mowy o ich likwidacji.   

----------------------- Page 35-----------------------

                                                                                                                          35  
 

W obecnych (a tym bardziej – niebawem nadchodzących) czasach  im więcej mamy „mundurowych”   
(a więc zdyscyplinowanych i uzbrojonych), tym lepiej. Co więcej, trzeba ich solidnie uzbroić w broń  
palną  krótką,  którą  muszą  zawsze  mieć  przy  sobie  (nawet  po  cywilu  i  poza  służbą  –  na  wszelki  
wypadek) oraz długą automatyczną (tak  samo jak Policję),  do noszenia  na dyżurach, patrolach oraz  
szybko dostępną w razie potrzeby, więc najlepiej trzymaną w domu razem z amunicją, z zachowaniem  
oczywiście  przepisów  bezpieczeństwa.  Nauczyć  ich  trzeba  również  dobrze  i  celnie  strzelać  oraz  
wprowadzić odpowiednie prawo i przepisy, które pozwolą ją bez wahania i ob awy przed późniejszymi  
prześladowaniami sądowymi używać w razie konieczności.  

Wszystko to może na razie się wydawać zbędne i przesadne, ale czas pokaże,  że wcale tak nie jest.  
Otóż w całej Europie (także w Polsce) już prawie otwarcie szykuje się islamska  rewolta. Nie można  
siebie  uspokajać,  że  przecież  Polska  „nie  przyjmuje  uchodźców”.  Nawet  Arabów  widać  już  gołym  
okiem,  a  Czeczeni  są  oficjalnie  przyjmowani  od  wielu  lat.  Są  oni  bojownikami  (z  doświadczeniem  
bojowym) nawet lepszymi od Arabów, a tym bardziej murzynów.   

Argument  zaś,  że  przecież  Polska  zawsze  była  po  ich  stronie,  też  nie  działa:  USA  też  ich  zawsze  
wspierały   (nawet   technicznie   i   materialnie),   a   jednak   to   nie   powstrzymało   ich   od   zamachu  
bombowego na maraton w Bostonie. A zamachowiec nie był jakimś dzikusem –  grał na skrzypkach,  
czytał  Puszkina  i  Dostojewskiego  w  oryginale.  Ale  dostał  odpowiedni  „prikaz”  –  i  wykonał  go  bez  
wahania  a  nawet  bez  wyrzutów  sumienia  (po  zamachu  poszedł  sobie  spokojnie  kupować  kefir).   
Broń  i  amunicję  mają  już  wszędzie  przygotowaną.  I  to  nie  będą  maczety,  noże,  czy  porwane  
samochody. Jaka to będzie broń – muszą wiedzieć lubelscy policjanci: „kałasznikowy”, które wpadły  
im    przypadkowo       w    ręce   na   ul.   Zbożowej      wiosną     2008     roku.   Przewoziła      je,  oczywiście,   
„mafia  rosyjska”  z  Czech  –  ale  nie  wiadomo  do  kogo  i  w  jakim  celu.  Rebeliantom  akurat  będzie   
ona przydatna jak najbardziej.   

Podam  może  jeszcze  dla  przykładu  mało  znany  fakt  z  dobrze  znanego  ataku  terrorystycznego   
na  szkołę  w  Biesłanie  w  dniu  1  września  2004  roku.  Otóż  kilka  Kamazów  pełnych  czeczeńskich  
bojowników   musiało   przejechać   kawał   drogi,   mijając   liczne   rosyjskie   wojskowe   i   policyjne   
(wtedy  jeszcze  milicyjne)  „blok  posty”.  Przejechali  obok  nich  z  łatwością  z  trzech  powodów:   
na  „blok  postach”  mieli  odpowiednie  „prikazy”,  żeby  ich  nie  zatrzymywać,  oprócz  tego  płacili  
łapówki, i uwaga!  –  nie mieli ze sobą broni! (zupełnie jak dzisiejsi „uchodźcy”,  też młodzi faceci).  
Broń bowiem na nich czekała już w szkole (schowana tam podczas niedawnego remontu). Mają więc  
opracowane  i  nawet  wypróbowane  taktyki,  a  więc  my  również  powinniśmy  działać    na  podstawie  
dobrze opracowanych taktyk oraz zawczasu się uzbroić i się przygotować na odparcie ewentualnego  
ataku.  Dlatego  uzbrojona  i  wyszkolona  Straż  Miejska  będzie  też  (na  równi  z  Wojskiem,  Policją,  
Obroną   Terytorialną,   innymi   uzbrojonymi   grupami   oraz   uzbrojonymi   mieszkańcami)   ważnym  
elementem samoobrony.  

W przyszłości zaś, kiedy już będzie po wszystkim, można będzie podyskutować, czy ona (SM) jest  
potrzebna. Ale w przypadku jej ewentualnej likwidacji pozostali  przy życiu strażnicy nie będą musieli  
się  obawiać  o  swoją  przyszłość  –  nikt  z  nich  nie  zostanie  wyrzucony,  tylko  skierowany  do  innych  
służb mundurowych (np. policji), bo tam też będą wakaty, a pracy nie będzie więcej niż mają teraz.    
A nawet mniej, bo czasy nastąpią o wiele spokojniejsze.    

Wracając  do  Straży  Pożarnej  (państwowej  oraz  ochotniczej).  W  związku  z  powyższym    dobrze   
by  było  również  ich  uzbroić  i  wyszkolić,  i  choć  to  właściwe  nie  jest  ich  zadaniem,  kiedy  zrobi  się   
naprawdę  gorąco,  wtedy  będzie  się  liczył  każdy  uzbrojony  i  gotowy  do  boju  –  tym  bardziej  
zdyscyplinowani i wyszkoleni  mundurowi.   

----------------------- Page 36-----------------------

                                                                                                                              36  
 

                                 IV.5. OBRONA TERYTORIALNA   

                                                                  

Bardzo się ucieszyłem, kiedy ten pomysł wreszcie został zrealizowany również w Polsce  (a nie tylko  
w USA, UK, Szwecji, Czechach, Litwie, a nawet Rosji). Nawet POprzednia władza już była gotowa  
do jego realizacji.  Ale  chciała ona użyć niewłaściwego słowa „Gwardia” (na wzór innych krajów),   
zaś   w   Polsce   to   słowo   musi   być   zarezerwowane   dla   jednostek   elitarnych   –   przybocznych   
przyszłego Króla. Chodzi jednak nie tylko o to, żeby mieć gotowy do boju jeszcze jeden rodzaj wojsk   
i dobrze wyszkolonych facetów (choć i o to też). Chodzi o coś więcej. Otóż w Polsce, po zniesieniu  
obowiązku służby wojskowej poborowej, większość facetów w ogóle nie umie się posługiwać bronią,   
a co dopiero mówić o taktyce, dyscyplinie oraz poważniejszym sprzęcie bojowym.   

Można,  oczywiście,  postrzelać  sobie  gdzieś  na  strzelnicy,  ale  to  kosztuje,  i  jest  raczej  zabawą,   
niż  szkoleniem.  Dobrze  strzelać  można  się  nauczyć  tylko  na  prawdziwym  poligonie  wojskowym,  
mając  do  woli  amunicję  i  czas.  Jedni  mogą  się  nauczyć  szybciej,  drudzy  –  dłużej,  zaś  niektórzy  –  
wcale. Większość jednak potrafi przy odpowiednich warunkach.  

Chodzi  więc  o  to,  żeby  poprzez  te  jednostki    WOT  przeprowadzić  jak  najwięcej  polskich  facetów  
(chętnych do tego, oczywiście) w wieku, powiedźmy, od 16 lub 14 do 60 lat. Poligony, broń, amunicje  
musi  zapewnić    wojsko,  zaś  finansowanie  –  państwo.  Będzie  to  trochę  kosztowało,  oczywiście,   
ale o wiele mniej, niż straty na aferach, wyłudzonych VAT, niezapłaconych podatkach itp., od których  
gospodarka jednak nie zbankrutowała, zaś pożytku będzie od tego zdecydowanie więcej.   

Nie  można,  oczywiście,  zmuszać  do  takich  szkoleń,  ale  zachęcać  można  jak  najbardziej.  Np.  żeby  
pracodawca  musiał  przyjąć  z  powrotem  wracającego  z  takiego  obozu  pracownika.  Państwo  by  zaś  
jemu  płaciło  za  czas  przebywania  na  obozie.  Nie  tr zeba  determinować  czasu  pobytu  –  niech  każdy  
spędzi tam tyle czasu, ile chce, w ideale –  aż dobrze opanuje broń, taktykę itp. Najlepszą zaś zachętą  
byłoby pozwolenie po odbytych szkoleniach na prawo posiadania nowoczesnej bojowej broni palnej   
i  amunicji  (oczywiście  pod  warunkiem,  że  dobrze  nauczył  posługiwać  się  tą  bronią  i  wykazał  się  
odpowiednią  dyscypliną).  Jeszcze  lepiej,  żeby  taka  prawdziwa  broń  (nawet  długa  automatyczna)   
i amunicja byłaby  jemu wydawana do domu (z obowiązkiem odpowiedniego zabezpieczenia). Może  
bowiem  bardzo  się  przydać  podczas  ewentualnej  (obecne  aktywnie  przygotowywanej  w  Europie,  
także w Polsce) masowej rebelii islamskiej. Byłaby to wtedy jeszcze jedna  z dobrze przygotowanych   
i  uzbrojonych  grup  mieszkańców,  która  da  skuteczny  opór  i  zminimalizuje  ofiary  wśród  ludności  
cywilnej      (zwiększając      je   wśród     uzbrojonych,       fanatycznych       i   doświadczonych         napastników,  
oczywiście).   O   innych   dobrze   uzbrojonych   i             wyszkolonych   grupach   wspominam   w   innych  
rozdziałach.   

Cały czas mówiąc o broni piszę  o „facetach”, ale kobiety i dziewczyny też mogą mieć  w tym swój  
udział. Nie można ich do tego zmuszać, oczywiście, jak w Izraelu, ponieważ kobieta z samej swojej  
natury jest po to, aby dawać życie, a nie go odbierać. Ale prawo do obrony własnej oraz własny ch  
dzieci  (a  nawet  Ojczyzny)  też  ma,  więc  każda  chętna  może  też  we  wszystkim  tym  uczestniczyć.   
No może przygotować dla nich lżejszą (ale tak samo skuteczną) broń czy nawet po prostu broń krótką.  
Ale też i nie ograniczać ich w tym, jeśli nauczą się nią dobrze posługiwać.   

 

 

----------------------- Page 37-----------------------

                                                                                                                             37  
 

                                        IV.6. PRAWO DO BRONI  

                                                                                                                                 

 Po tym co polityk mówi o twoim prawie do broni, poznasz co tak naprawdę myśli o twojej wolności.   
                                                                                                        (Andrzej Turczyn)    

                                                                                                                                 

Muszę przyznać rację autorowi tej sentencji, choć w innych kwestiach nie mogę się z nim zgodzić.  
Może  w  kwestii  dostępności    broni  on  też  trochę  przesadza,  ale  generalnie  jednak  ma  rację.   
We  wszystkich  czasach  i  u  wszystkich  narodów  prawo  do  posiadania  i  noszenia    broni  odróżniało  
ludzi    wolnych      od    niewolników.       Nawet     w    Imperium       Rosyjskim      (także    w    Polsce)     istniała  
nieograniczona swoboda posiadania broni, a do 1906 roku  broni nawet nie trzeba było rejestrować.  
Aktywnie  korzystali  z  tego  m.in.  rewolucjoniści,  ale  mało  co  się  z  tym  uporali.  Do  katastrofy   
(krachu Imperium) doprowadziła tylko demoralizacja i zdrada Armii – od generałów do szeregowych.  
Komuniści zaś (oraz ich następcy na Wschodzie i Zachodzie) dość szybko takiego prawa obywateli  
pozbawili,  ponieważ  potrzebowali  (i  nadal  potrzebują)  bezbronnych  i  posłusznych  niewolników,    
a nie swobodnych ludzi, gotowych do skutecznej samoobrony.  

Czasem,  co  prawda,  nawet  niewolnikom  dawano    i  pozwalano  używać  broń,  np.  gladiatorom   
w Rzymie, murzynom podczas wojny domowej w USA czy „sowieckim sołdatom” w trakcie wojny  
lub  służby  w  armii.  Tak  więc  jeśli  jakiś  naród  takiego  prawa  nie  ma,  można  śmiało  twierdzić,   
że   jest   traktowany   jako   niewolnicy   we   własnym   kraju   (okupowanym   jawnie   lub   niejawnie).  
Amerykanie,  np.,  takie  prawo  mają  i  bardzo  skutecznie  z  niego  korzystają.  Na  tyle  skutecznie,   
że rewolucjoniści wszelkiego rodzaju nawet nie mogą marzyć o „zwycięstwie rewolucji”,  póki naród  
jest  uzbrojony  po  zęby,  więc  dwoją  się  i  troją,  usiłując  przekonać  społeczeństwo,  że  takie  prawo    
do broni (i obrony własnej i własnego mienia) jest „niebezpieczne”  i „szkodliwe”. Albo Szwajcaria –  
jej  mieszkańcy  są  tak  uzbrojeni,  że  Hitler  nawet  nie  marzył  o  jej  aneksji.  Ta  mała  8  milionowa  
społeczność  jest  armią:  każdy  mężczyzna  do  dziś  ma  obowiązek  posiadania  gotowego  do  użycia  
karabinu z amunicją. Może to nie było jedyną, a nawet główną przyczyną, ale na pewno nie ostatnią.    

No,  ale  przeciwnicy  broni  też  maja  swoje  argumenty.  Pierwszy,  że  skorzystają  z  tego  przestępcy,  
szaleńcy  i  terroryści.  Ale  przestępcy  ją  już  mają  i  mają  sposoby,  żeby  ją  znaleźć,  zaś  szaleńcy   
i   terroryści    „z   powodzeniem”         wykorzystują       noże,    maczety,     samochody        a   nawet    samoloty.   
A jak nadejdzie Dzień „M”, to terroryści otrzymają od swoich mocodawców i mentorów prawdziwą  
broń  i  amunicje  (kałasznikowy),  bo  ci  o  nią  już  się  zatroszczyli  i  dawno  przygotowali,  i  biada   
tym  narodom,  których  przywódcy  i  decydenci  nie  zatroszczą  się  tak  samo  o  swoich  podwładnych   
i  też  ich  nie  uzbroją,  żeby  mogli  dać  odpowiedni  odpór  swoim  wrogom.  Ostatnio  w  modzie  jest  
argument  o  „strzelaninach  w  szkołach”  USA.  Ale  rosyjscy  sfrustrowani  uczniowie,  zafascynowani  
„bohaterstwem”          swoich      amerykańskich         kolegów,      nie    mając      dostępu      do    broni     palnej,   
„z  powodzeniem”  wykorzystują  topory  itp.  „podręczne  środki  walki”.    A  gdyby  ochrona  oraz  
nauczyciele szkół (amerykańskich i rosyjskich) mieli przy sobie naładowaną broń oraz umieliby  się   
nią  sprawnie  posługiwać,  na  pewno  szybko  by  powstrzymali  napastników  (nawet  nie  koniecznie   
ich zabijając) i w rezultacie ofiar byłoby o wiele mniej. Czy to nie jest oczywiste? Co więcej, wiedząc  
o tym (uzbrojonej  ochronie oraz nauczycielach) o wiele mniej byłoby chętnych  w ogóle  robić takie  
awantury.  A  gdyby  zwykli  ludzie  mieli  zawsze  przy  sobie  broń,  na  pewno  o  wiele  szybciej  
powstrzymaliby  strzałami  rozpędzony  na  chodniku  samochód,  a  policjanci    z  broni  automaty cznej   
też szybciej by przypieczętowali te sprawę, niż z pistoletów.   

----------------------- Page 38-----------------------

                                                                                                                                   38  
 

Biorąc jednak pod uwagę, jak długo Polacy byli zniewoleni  i już odwykli od tego, że posiadanie broni  
jest czymś zupełnie normalnym, można zrobić to na początku stopniowo.  Przede wszyst kim uzbroić  
konkretne, najbardziej przygotowane do tego grupy, a mianowicie:  

Faceci    po  obozach.  O  tej  grupie  już  wspominałem  w  poprzednim  rozdziale,  a  może  to  być   
w rezultacie bardzo liczna i skuteczna grupa.  

Emerytowani  mundurowi.  Wiadomo,  że  mundurowi  przechodzą  na  emeryturę  (lub  czasem  rentę)   
w  bardzo  młodym  wieku.  Są  więc  jeszcze  w  pełni  sił  i  często  kontynuują  pracę  gdzie  indziej.   
Ale  przecież  są  to  sprawdzeni,  zdyscyplinowani  i  dobrze  wyszkoleni  w  posługiwaniu  się  bronią  
ludzie. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby trzymali u siebie w domu broń i amunicję i w razie  
rozruchów  jej  użyli.  Podam  przykład  z  „klasycznej”  aneksji  Krymu  przez  Rosję  w  roku  2014.  
Oczywiście główną role odegrały tzw. „zielone ludziki”  –  „prywatna armia”, która jednak wypełnia  
zadania  państwowe  (także  na  Ukrainie,  Syrii,  Afryce).  Ale  także  Kozacy,  oraz,  uwaga  –  „jednostki  
miejscowej  samoobrony”.  Te  ostatnie  istniały  naprawdę  i  składały  się  akurat  z  emerytowanych  
rosyjskich mundurowych (przede wszystkim marynarzy), których pełno jest na Krymie, a zwłaszcza –  
w Sewastopolu.  

Krewni  i  przyjaciele  mundurowych.  Każdy  mundurowy  ich  ma  i  dobrze  wie,  komu  można  dać   
w ręce broń, a komu lepiej nie. Może nie koniecznie  ich od razu uzbrajać, ale wziąć ich pod uwagę,  
nauczyć  strzelać  (choćby  na  swoich  policyjnych  strzelnicach,  ze  swojej  broni  i  na  koszt  policji)  –   
j ak  najbardziej.  No  i  mieć  przygotowaną  dla  nich  na  komisariatach  broń  i  amunicję,  którą  można  
szybko w razie potrzeby im wydać.  

Kibole.  Najbardziej  kontrowersyjna,  ale  bardzo  aktywna  część  społeczeństwa.  Może  i  nie  uzbrajać    
ich  od  razu.  Serbscy  i  Chorwaccy  kibole  byli  (i  są  nadal)  uzbrojeni  w  broń  palną,  i  to  właśnie   
oni  rozpoczęli  w  roku  1992  wojnę  domową  w  Jugosławii.  Natomiast  kibole  rosyjscy  są  nie  tylko  
bardzo  agresywni,  ale  też  wyszkoleni  i  kontrolowani.  Dlatego,  jak  mają  „prikaz”,  mogą  urządzić  
pobojowisko  w  Anglii,  zaś  jak  mają  inny  „prikaz”  –  będą  siedzieli  cicho  nawet  u  siebie  w  Rosji  
podczas  mundialu  (żeby  nie  psuć  rosyjskiego  wizerunku).  Nie  chodzi,  oczywiście,  o  taką  „totalną”  
(zwykłą  w  Rosji)  kontrolę,  ale  jednak  jakąś  współpracę  z  nimi  nawiązać  warto.  W  razie  bowiem  
rebelii islamskiej (a także każdej innej agresji) mogą stanowić znaczącą siłę obronną, a nawet bojową.  

Chcę jeszcze raz podkreślić,  że mówiąc o „broni” mam cały  czas  na myśli prawdziwą  współczesną  
broń   bojową   i   amunicję,   a   nie   „historyczną”,   myśliwską   czy   „czarnoprochową”.   Potencjalny  
przeciwnik  (nieważne  jaki,  bo  każdy)  będzie  miał  (i  już  ma)  właśnie  taką  broń.  Nie  można  zatem  
popełniać  pomyłek,  jak  podczas  policyjnej  akcji  w  Magdalence  lub  na  Wołyniu,  kiedy  AK  nie  
pozwoliła  mieszkańcom  się  uzbroić  w  proponowaną  im  przez  Niemców  broń,  którzy  również  
wiedzieli   o   przygotowywanej   akcji   i   chcieli   choć   trochę   wyrównać   szanse.   Trzeba   nareszcie   
się nauczyć wyciągać wnioski z historii. Jeśli zaś rządzący zlekceważą te przestrogi, poleje się o wiele  
więcej polskiej krwi, za którą zostaną surowo rozliczeni – w Niebie ale i tu na ziemi.  

Mówiąc  językiem  historycznym,  przyszedł  czas,  jeśli  jeszcze  nie  na  zwołanie,  to  przygotowanie  
„pospolitego ruszenia” dla ratowania Polski i Polaków.  

 

 

 

----------------------- Page 39-----------------------

                                                                                                                         39  
 

                                                 IV.7. ZAPASY  

                                                                

Zapasy to też kwestia bezpieczeństwa –  choć  raczej gospodarczego. Ale nie tylko, ponieważ głodny  
tłum  nawet  własnych  obywateli  jest  bardzo  niebezpieczny  dla  siebie  nawzajem  i  pozostałych,   
tym bardziej – lepiej  zabezpieczonych. Dobrze znana z Biblii historia Józefa (Rdz 41), który uratował  
Egipt od głodu, została potwierdzona naukowo (a dokładnie –  fakt  7  urodzajnych i 7 głodnych lat –  
po szerokości słojów rocznych drzew z tego czasu). W każdym razie wiele państw świata już od kilku  
lat gromadzi zapasy samo oraz namawia do tego swoich obywateli.   

Rotacja. Jednym z podstawowych problemów (oprócz finansowych i logistycznych) jest to, że wiele  
produktów  ma  ograniczony  termin  ważności.  Ale  każdy  magazynier  zna  prosty  sposób,  jak  sobie   
z  tym  poradzić  –  zawsze  w  pierwszej  kolejności  wydaje  się  z  magazynu  (lub  się  zużywa)  towar   
z najkrótszym terminem ważności. Ta zasada rotacji jest możliwa do realizacji również na poziomie  
gospodarstwa   domowego:   nie   używać   w   miarę   możliwości   produktów   dopiero   zakupionych,   
lecz  je  „magazynować”,  zaś  brać  do  użytku  z  „magazynu”  produkt,  który  zakupiono  wcześniej  
(najstarszy).  Trzeba  pilnować  przy  tym  terminów  ważności,  oczywiście,  ale  za  to  daje  to  rodzinie   
o wiele większe bezpieczeństwo i stabilność na wypadek sytuacji kryzysowych. W dawnych czasach  
to w ogóle było normą u dobrych gospodarzy ze wszystkich warstw społecznych.     

Na poziomie państwowym też jest to możliwe. Najbardziej stanowczo to było realizowane w Związku  
Radzieckim.   Tak,   np.   cały   tegoroczny   zbiór   zboża   nie   szedł   od   razu   na   młyny   i   spożycie,   
lecz do „elewatorów”.  Do młynów zaś trafiało zboże, zebrane kilka lat wcześniej. To samo dotyczyło  
innych długoterminowych produktów (np. konserwy). Tak więc w razie czego (np. wojny, do której  
ten  kraj  stale  i  stanowczo  się  przygotowywał)  zapasów  starczyło  by  nawet  na  kilka  lat  dla  całej  
ludności.  Straszny  zaś  głód  podczas  słynnej    Blokady  Leningradu  był  wywołany  wcale  nie  tym,   
że w magazynach nie było wystarczających zapasów żywności – zapasy były nagromadzone w takich  
ilościach,  że ich starczyłoby na długi czas dla mieszańców i armii. Jednak na osobisty rozkaz Stalina  
zostały   one   jeszcze   przed   Blokadą   masowo   wywiezione   w   głąb   Rosji,   ponieważ   on   uważał,   
że  Leningrad  padnie,  a  wtedy  wszystkie  te  zapasy  wpadną  w  ręce  Niemców  (jakby  bez  tego   
im nie było  co jeść, a mieszkańcy pod okupacją jeść też już nie musieli). Na szczęście wszystkiego  
wywieźć nie zdążyli, inaczej głód byłby jeszcze gorszy. Później zaś problemem dostarczenia żywności  
też nie był jej brak na nieokupowanym terytorium. Po upadku komuny ten system (magazynowania   
i  rotacji  zapasów)  też  uległ  destrukcji,  ale  w  ostatnich  czasach  został  przynajmniej  częściowo  
wznowiony. Tak że obecnie Rosja też ma dość potężne zapasy nie tylko broni i amunicji, ale również  
żywności.  Niestety,  kiedy  w  przyszłości  taka  potrzeba  naprawdę  zaistnieje,  żywność  ta  nie  będzie  
wydawana,  tak,  że  ludzie  będą  umierać  z  głodu,  mając  prosto  pod  swymi  nogami  (w  potężnych  
magazynach podziemnych) ogromne zapasy jedzenia. Ale to już inna kwestia.   

Nawet broń i amunicja mają swoje terminy ważności i też potrzebują rotacji. Tak, we wspomnianym  
wyżej  Związku  Radzieckim  młody  żołnierz  po  rekrutacji  do  armii  dostawał  nowy,  nasmarowany  
AKM (lub AK 74), który oprócz serii i numeru miał wygrawerowany rok produkcji. Ciekawostką było  
to, że zwykle to był akurat rok jego urodzenia.  A przecież zakłady zbrojeniowe cały czas pracowały  
pełną parą, ale nowa broń (i amunicja) szła do magazynów. Drugi przykład. Wiadomo, że wszystkie  
wojny     po   II  WŚ     (od   Korei    do    Syrii)   miały    jakieś   pięknobrzmiące        ha sła  (komunistyczne   
lub  wolnościowe  –  zależnie  od  strony).  Ale  wszystkim  było  wiadomo,  że  chodziło  również  o  testy  
nowej broni i taktyki. Po raz pierwszy chyba oficjalnie to przyznał „Putin” (odnośnie wojny w Syrii).  

----------------------- Page 40-----------------------

                                                                                                                       40  
 

Ale  mało  kto  wie,  że  chodzi  jeszcze  właśnie  o  zużycie  „starej”  broni  a  zwłaszcza  –  amunicji   
(także  bomb,  pocisków  itp.)  Po  iluś  tam  latach  stają  się  one  bezużyteczne  i  trzeba  je  utylizować  –   
a to jest dość drogie i pracochłonne. Okazuje się jednak, że o wiele łatwej i taniej je zrzucić komuś   
na głowę (nieważne –  komunistom, mudżahedinom, rebeliantom – każdemu, kogo uda się przed tym  
sprowokować do walki za „słuszną sprawę”).  Taką wojnę trzeba, oczywiście, najpierw zorganizować,  
ale z tym służby specjalne światowych mocarstw akurat świetnie sobie radzą.   

Produkcja we własnym kraju w jak największej ilości niezbędnych produktów i towarów (a zwłaszcza  
–  broni  i  amunicji)  przynajmniej  masowego  użytku  byłaby  zawsze   najlepszym  rozwiązaniem,  
ponieważ każde – nawet duże zapasy jednak kiedyś się kończą, zaś produkcja może trwać praktycznie  
bez  ograniczeń  (przy  odpowiednich   zapasach  lub  dostawach  materiałów,  składników  i   innych  
niezbędnych resursów, oczywiście). I właśnie do tego trzeba dążyć i zachęcać przedsiębiorców.   

Oczywiście  w  warunkach  gospodarki  rynkowej,  kiedy  producenci  i  sprzedawcy  (oraz  pośrednicy)  
kontaktują     się  pomiędzy      sobą    bezpośrednio      i  na   bieżąco,    zgromadzić      odpowiednie      zapasy   
i   zorganizować   ich   rotację   będzie   nie   tak   prosto,   jak   w   warunkach   gospodarki   państwowej  
(socjalistycznej  lub  „wolnorynkowej”,  ale  jednak  kontrolowanej).  Niemniej  jednak  zrobić  to  można   
(a  nawet  trzeba).  Przede  wszystkim  będzie  potrzebny  dokładny  i  szczegółowy  plan:  co,  w  jakich  
ilościach trzeba gromadzić i w jakich warunkach przechowywać. Potem trzeba będzie zainwestować   
w   to   dość   dużo   państwowych   (ale   można   też   i   prywatnych)   środków   finansowych.   Dalej   –  
wybudować  w  odpowiedniej  ilości  określone  magazyny.  Wreszcie  –  głównie  na  koszt  państwa  –  
zgromadzić       tam    odpowiednią       ilość   zapasów.      Sprzedawców        zaś   i   pośredników       zachęcić   
(ale  nie  zmuszać)  do  zakupu  tych  produktów  i  towarów  (oczywiście  ograniczonej  do  niezbędnego  
minimum nomenklatury) właśnie z tych magazynów. Może poprzez ulgi podatkowe, mniejszy VAT  
itp. W każdym razie ani przedsiębiorcy, ani klienci nie powinni na tym ucierpieć poprzez podwyżkę  
cen czy jakieś braki lub opóźnienia w dostawach.   

Nie  będzie  łatwo  to  wszystko  realizować,  ale  się  da.  Trzeba    tylko  znaleźć  takiego  mądrego   
i pobożnego „Józefa” do realizacji tego  i wręczyć mu kierownictwo.     

 

                              V. OCHRONA ŻYCIA I ZDROWIA  

 

               Niepodległość nie znaczy tylko, że wróg nie zabija nas bronią palną lub uklearną,   
                                           lecz także oznacza wolność i prawo wyboru do obrony życia   
                                                 każdego człowieka przed skutkami podawanych trucizn.   
                       A niestety chemtrails i przymusowe szczepienia nie dają nam tej gwarancji.    
                                                                                       (8 listopada 2018 o 21:52)   

          V.1. System zdrowotny  

          V.2. Ochrona życia nienarodzonego  

          V.3. Szczepionki  

          V.4. Chemtrails, GMO etc.  

----------------------- Page 41-----------------------

                                                                                                                            41  
 

                                    V.1. SYSTEM ZDROWOTNY  

 

To, że polski System zdrowotny jest chory, jasne jest chyba każdemu. Nie wiem natomiast, czy komuś  
jasne  jest, jak  naprawdę  i  skutecznie  go  uzdrowić.  Pewnie  ktoś  wie,  ale  na  razie  nie  może  jeszcze  
dojść  do  głosu,  a  tym  bardziej  –  do  władzy,  żeby  to  uczynić.  Niemniej  jednak  na  tle  państw  
cywilizowanych Polska wypada pod tym względem chyba nie najgorzej. Nie tak dawno, na przykład,  
cały   świat   był   zszokowany   działaniem   Brytyjskiego   systemu   „zdrowotnego”   (chyba   jednego   
z najlepszych na świecie), skazującego na śmierć niewinne dziecko (Alfiego Evansa ).(1) Nawet Rosja  

próbowała  go  bronić.  Przy  okazji  się  wyjaśniło,  że  w  tym  szpitalu  (a  zapewne  nie  tylko  w  tym)   
już od dawna umierało podejrzanie za dużo dzieci. Lub system „zdrowotny” Niderlandów (też chyba  
nie  najgorszy).  Otóż  osoby  starsze  w  tym  kraju  w  razie  potrzeby  wolą  zgłaszać  się  do  szpitali  
Niemieckich  (bo  w  Unii  to  nie  problem),  gdzie  ich  będą  jakoś  leczyć.  Obawiają  się  bowiem,   
że  ze  szpitala  we  własnym  kraju  żywymi  już  nie  powrócą,  ponieważ  zostaną  szybko  zamordowani  
(eutanazja).  O  tak  –  całe  życie  ktoś  ciężko  pracuje,  uczciwe  płaci  podatki,  składki  na  fundusz   
zdrowotny  i  emerytalny,  a  jak  przychodzi  czas  z  tych  funduszy  korzystać  –  państwo  (bo  raczej   
to  właśnie  jego  wytyczne)  szybko  ich  się  pozbywa  (no  i  zaoszczędza,  oczywiście).  Jeżeli  chodzi   
o  eutanazje,  to  tak  naprawdę  lekarze  stosowali  i  stosują  ją  po  cichu  od  dawna  –  nie  koniecznie   
dla  korzyści,  jak  łódzki    „Anioł  śmierci”  lub  „humanitarnych”  (żeby  pacjent  „się  nie  męczył”),   
lecz  „praktycznych”:  po co, np. ratować jakiegoś biedaka, jak można mu po prostu „pomoc umrzeć”.  
Uważają  bowiem,  że  mają  prawo  decydować  o  czyimś  życiu  lub  śmierci.  (2)    Ale  nigdy  wcześniej   

nie było to zalegalizowane(oprócz nazistowskich Niemiec).   

Wykształcenie lekarzy. Już na tym poziomie powinny być przeprowadzone poważne zmiany. Przede  
wszystkim   lekarzy   przyszłych,   ale   również   już   wykształconych,   trzeba   zaznajomić   nie   tylko   
ze    współczesnymi        metodami,      ale   również      tradycyjnymi,      naturalnymi.      Przede     wszystkim       –  
ziołolecznictwem. Ale również innymi – nawet o niebezpiecznych muszą wiedzieć, żeby móc ostrzec  
przed nimi swoich pacjentów.  

Przysięga Hipokratesa musi być przywrócona w pierwotnej formie (łącznie z zakazem zabicia dzieci  
nienarodzonych).  Niestety,  dzisiaj  nawet  ta  skrócona  Przysięga  nie  raz  jest  przez  lekarzy  łamana,   
więc praktyki takie należy wykorzenić.  

Farmakologia a zioła.  Nie można, oczywiście, zupełnie wykluczyć użycie leków i innych środków  
farmakologicznych,  ale  zawsze,  kiedy  można  je  skutecznie  zamienić  na  zioła  i/lub  inne  metody  
naturalne – należy koniecznie to robić, ponieważ są one o wiele bardziej bezpieczne ( a często również  
i  skuteczniejsze)  i  praktycznie  nie  mają  „działań  ubocznych”  (kiedy  zaś  mają,  jest  to  wyraźnie  
ukazane).     Nie    będzie     to  możliwym,        póki    lekarze    pozostają     de   facto    dilerami    koncernów  
farmaceutycznych,  które  „nauczyły”  ich  na  „szkoleniach”  w  ekskluzywnych  hotelach  tropikalnych,   
że pacjentowi trzeba przepisywać właśnie ich „cudowne leki”. Praktyki więc takie muszą być surowo  
zakazane i wykorzenione.   

Na   początku   lipca   2018   Główny   Inspektorat   Farmaceutyczny   wycofał   z   aptek   aż   48   leków   
na nadciśnienie  (Avasart, Awalone, Axudan, Nortivan, Vanatex, Valsotens, Ivisart, Tensart, Valsotens,  
 Valorion,  Valtap).  Jak  czytamy  w  komunikacie  GIF:  „Produkty  te  zostały  wytworzone  z  użyciem  
substancji      czynnej     valsartanum        zakupionej      od    chińskiego       producenta       Zheijang      Huahai  
Pharmaceuticals         Co.”     Informacja      o   podejrzeniu      braku     spełnienia     wymagań       jakościowych   
dla substancji czynnej wpłynęła poprzez system Rapid Alert z Europejskiej Agencji Leków (EMA).   

----------------------- Page 42-----------------------

                                                                                                                             42  
 

EMA zawiadomiła kraje członkowskie (większość państw UE) o potencjalnym zagrożeniu związanym  
z   zanieczyszczeniem   substancji   czynnej   valsartanum   dostarczanej   przez   chińskiego   wytwórcę.   
W   ten   sposób   te   poczciwe   instytucje   (polska   i   europejska)   pokazały,   jak   dbają   o   zdrowie   
i  bezpieczeństwo  swoich  obywateli,  a  więc  reszta  sprzedawanych  w  aptekach  leków  jest  w  pełnym  
porządku.  Niestety,  prawda  jest  inna.  Faktycznie,  koncerny  farmaceutyczne  mają  taki  ogromny  
potencjał (także naukowy), że bez problemów mogłyby  tworzyć  i produkować leki, które naprawdę   
by uzdrawiały (choćby na podstawie odpowiednich ziół, co jest w farmakologii stosowane od dawna).  
Ale zabraniają one swoim naukowcom tworzenie takich skutecznych środków. Dlaczego? No bo taki  
lek  chory  kupi  tylko  jeden  raz,  wyleczy  się  i  przestanie  być  klientem  (tym  bardziej  –  stałym).  
Produkują  więc  leki,  które  od  razu  i  wyraźnie  poprawiają  samopoczucie  chorego,  ale  nigdy  go  nie  
uzdrawiają,  i  gorszy  stan  zawsze  powraca.  Chory  więc  musi  cały  czas  (nie  raz  do  końca  życia)  
kupować  te  leki,  zaś  koncerny  zarabiają  na  tym  miliardy.  Nie  na  próżno  więc  są  nazywane  przez  
niektórych „farmakomafią”.  

Dlatego  w  nowej  Polsce  państwo  musi  na  wszelkie  sposoby  stymulować  rozwój  własnego   –  
właściwego przemysłu farmaceutycznego oraz właściwe badania naukowe w tym kierunku. A przede  
wszystkim  –  uprawy  ziół  i  roślin  leczniczych.  Uprawa  (oraz  przechowywanie)  tych  roślin  jest   
co   prawda   trochę   bardziej   skomplikowana,   niż   tradycyjnych   roślin   rolniczych,   ale   możliwa.   
Na  szczęście,  właściwości  lecznicze  i  zdrowotne  uprawianych  ziół  niczym  się  nie  różni ą  od  tych  
rosnących  dziko  w  warunkach  naturalnych.  Można  więc  je  uprawiać  w  dowolnych  ilościach,  także   
te  chronione  i  zagrożone,  a  wiec  zakazane  dla  zbiorów,  oraz  tych,  które  w  Polsce  w  warunkach  
naturalnych w ogóle nie rosną, lecz pochodzą z innych regionów świata.   

Płacić  za  zdrowe  społeczeństwo,  a  nie  chore.  W  obecnym  systemie  zdrowotnym  istnieje  pewna  
sprzeczność interesów pomiędzy pracownikami tego systemu a resztą społeczeństwa. Społeczeństwo  
chce być zdrowym, ale przecież zdrowi nie potrzebują lekarza (no chyba że od czasu do czasu krótkie  
badania na prawo jazdy, przed nową pracą czy okresowe), i choć to właśnie oni płacą składki do NFZ,  
wyciągnąć  te  kasę  bez  chorych  się  nie  da.  Tak  więc  nawet  najbardziej  uczciwy  i  sumienny  lekarz  
gdzieś  na  poziomie  podświadomości  jest  zainteresowany,  żeby  ludzie  chorowali  jak  najwięcej   
i jak najdłużej. Teoretycznie więc nie powinni być  zainteresowani również w eutanazji (no bo martwy  
też   im    nie   płaci),   ale   tu  jakiś    „wyższy     interes”    każe    ją   czasem     przeprowadzać        (legalnie   
lub potajemnie). Zmienić taki stan rzeczy obecnie nie przedstawia się możliwym, ale w przyszłości –  
owszem.  W  nowej  Polsce  (a  zwłaszcza  –  w  Nowej  Erze  społeczeństwo  będzie  o  wiele  zdrowsze,   
a lekarzy  będzie o wiele mniej (bo najprawdopodobniej mało kto z nich przeżyje). Ta zaś pozostała  
ich garstka poza wypadkami nagłymi będzie miała mało do roboty, niemniej jednak będzie dostawała   
(od  państwa,  ale  ze  składek  –  o  wiele  mniejszych  niż  teraz)  satysfakcjonujące  wynagrodzenie,   
ale zależne od poziomu zdrowia społeczeństwa. Będą więc zainteresowani, żeby w „wolnym czasie”  
(którego  będą  mieli  pod  dostatkiem)  zajmować  się  działaniami  profilaktycznymi.  Np.  prowadzić  
wykłady  (w  szkołach,  na  uczelniach  i  zakładach  pracy)  na  tematy  zdrowego  stylu  życia,  zdrowego  
odżywiania itp. A także będą ciągle pogłębiać swoje poznania w tych dziedzinach.   

          (1)  Niestety,  pod  tym  niechlubnym  względem  Polski  system  zdrowotny  już  dorównał  Brytyjskiemu.   
          11-miesięczny  Szymonek  z  Radomia  (kolejna  ofiara  przymusowych  szczepień)  został  we  wtorek  
          odłączony  od  aparatury.  Taką  decyzję,  wbrew  woli  rodziców  dziecka,  podjęli  lekarze  po  konsylium.   
          W rezultacie „polski Alfie Evans”, o którego walczył cały kraj, nie żyje.  

          (2) Jako przykład zacytuję znawcę tego tematu: „Tu muszę dodać, że  w  Polsce  stosuje  się eutanazję.   
          W  …  Szpitalu  Wojewódzkim  trzykrotnie  usłyszałam  słowa  „tutaj  się  nie  leczy”  w  tym  od  lekarza  
          działającego w stowarzyszeniu lekarzy katolickich. Powiadomiłam o tym Urząd Marszałkowski, a ci nic  
          nie zrobili… Wielu ludzi jest nieświadomych tych praktyk. Inną sprawą jest to, że lekarze współpracują  
          z policją w celu likwidacji niewygodnych osobników.”   

----------------------- Page 43-----------------------

                                                                                                                             43  
 

                      V.2. OCHRONA ŻYCIA NIENARODZONEGO  

                                                                                                                                 

          „Naród który zabija własne dzieci jest narodem bez przyszłości" - powiedział w 1997 roku w  
              Kaliszu wielki Polak, święty Jan Paweł II. Niech Jego słowa będą dla wszystkich patriotów  
                                                                                    przestrogą i wezwaniem do walki.  

                                                                                                                                 

Ochrona życia nienarodzonego (przede wszystkim zakaz aborcji)  – pełna i bezwzględna – jest sprawą  
nie mniej ważną, niż  sprawa bezpieczeństwa narodowego (które tak naprawdę samo od niej zależy,  
ponieważ  pozwalając  na  zabijanie  niewinnych,  choć  jeszcze  nie  narodzonych  dzieci  ,  nie  można  
liczyć, że „Ktoś” będzie bronił życia ludzi już narodzonych i na pewno o wiele bardziej grzesznych).  
Zrobić to musi już obecna władza, i to – bezzwłocznie. Mają do tego niezbędną większość w Sejmie,  
Senacie  oraz  własnego  Prezydenta,  więc  żadnych  przeszkód  formalno-prawnych  być  nie  powinno.   
A jak się  nie podoba przygotowany przez kogoś poza ich  układami projekt Ustawy antyaborcyjnej,  
niech utworzą własny – prawników ponoć wśród nich nie brakuje (plus wynajęci „doradcy prawni”).  

Przeciwnicy  (z  „prawicy”,  bo  lewica  się  nie  liczy)  twierdzą,  że  przecież  w  Polsce  zabijano  i  tak  
zdecydowanie mniej dzieci niż w innych krajach–  „tylko” troje dziennie. A gdyby tak nagle zaczęło  
ginąć po 3 Posłów (lub ich dzieci) dziennie  –  na pewno ocalała reszta nie czekałaby na swoją kolej,  
lecz  bardzo  szybko  by  taką,  chroniącą  życie  Ustawę,  przyjęła.  I  nie  przestraszyłyby  jej  wtedy   
ani „czarne piątki”, ani nie wcisnęłaby „katoliczka” Pawłowska, że „Episkopat przeciw” (co okazało  
się,  oczywiście,  kłamstwem,  ale  pomogło  ostatecznie  obalić  taki    już  prawie  udany  projekt).   
Nie  powstrzymałyby  ich  nawet  kalkulacje  przedwyborcze  (bo  martwych  i  tak  nikt  nie  wybierze),  
 a także mamusia Prezesa, która uważa (i tak nauczyła syna, choć jednego już opłakała), że niektóre  
dzieci  zabijać  można,  a  nawet  warto.  Kto  wie,  może  w  niedalekiej  przyszłości  właśnie  coś  w  tym  
rodzaju  przekona  naszych  polityków,  że  trzeba  nie  tylko  ładnie  udawać  katolików,  a  jeszcze  
przestrzegać nauki Kościoła – przynajmniej w tak ważnej kwestii.   

Trzeba  jeszcze  zaznaczyć,  dlaczego  można  i  trzeba  zachować  przy  życiu  każde  poczęte  dziecko.  
Wiadomo, że w Polsce jest dozwolone zabijanie nienarodzonych dzieci w trzech wypadkach: gwałtu,  
nieuleczalnej  choroby  oraz  zagrożenia  życia  matki.  Pierwszy  przypadek  uzasadnić  jest  najłatwiej.  
Rzecz jasna, że często zgwałcona kobieta nie życzy sobie mieć dziecka znienawidzonego gwałciciela.  
Ale z  jakiej racji za zbrodnie jakiegoś  zboczeńca (właśnie tak, bo normalny facet potrafi zaspokoić  
swoje żądze w sposób bardziej cywilizowany) musi być ukarane – i to karą śmierci, która nie jest już  
stosowna  nawet  wobec  najgorszych  zbrodniarzy  –  niewinne  dziecko?  Trudno,  ale  trzeba  to  dziecko  
jednak  donosi ć.  Gwałciciel  zaś  niech  wypłaci  swojej  ofierze  tak  wysokie  odszkodowanie,  które   
ona  (oraz  prawo  i  sąd)  uzna  za  wystarczające  zadośćuczynienie  za  ten  jej  naprawdę  niełatwy  oraz  
moralnie  ciężki  trud.  Potem  zaś  może  mieć    prawo  zostawić  już  narodzone  dziecko  w  szpitalu.  
Przecież  chętnych  do  adopcji  takich  dzieci  nie  brakuje  –  brakuje  właśnie  takich  małych  dzieci.   
W  USA,  np.  żeby  adoptować  białe  dziecko,  trzeba  albo  stać  10  lat  w  kolejce,  albo  zapłacić   
 100 tys. USD (czarne dziecko można adoptować od ręki i za darmo). Nie na próżno kwitnie biznes  
pośredników dzieci (nawet niepełnosprawnych) dla bogatych a bezdzietnych Amerykanów. I tu chodzi  
wcale nie o sprzedaż dzieci dla zboczeńców, satanistów, przestępców itp. – tam ceny są o wiele niższe  
(bo dzieci są przeważnie kradzione i nie potrzebują legalizacji).   

----------------------- Page 44-----------------------

                                                                                                                                 44  
 

Nie proponuję tu, oczywiście, sprzedawać tych dzieci (tym bardziej – za granicę), choć byłoby to i tak  
o  wiele  bardziej  „humanitarnie”,  niż  je  zabijać,  tylko  chcę  pokazać,  że  takie  „niechciane”  dziecko  
wcale nie jest problemem dla jego matki, lecz szansą dla tych, którzy innej możliwości  niż adopcja   
po  prostu  nie  mają.  Oczywiście  że  to  będzie  tylko  prawo,  a  nie  obowiązek  matki,  więc  zawsze   
(ale  przed  adopcją,  a  nie  po  niej)  może  to  dziecko  zostawić  dla  siebie.  Może  zdąży  go  pokochać,   
bo przecież  jest  to  zupełnie  inna  i  niezależna  istota  (choć  z  niepożądanymi  genami).  Tym  bardziej,   
że wolą Boga w takich przypadkach jest zawsze takie dziecko przyjąć. Ta, która by tę Wolę przyjęła,  
zrozumiałaby jej słuszność później – może za lata, ale na pewno.   

Drugi   wypadek   –   nieuleczalnie   chore   dziecko   –  jest   trochę   trudniejszy.   Można,   oczywiście,    
też zostawić takie dziecko w szpitalu (choć Wolą Bożą – nie łatwą i nie od razu zrozumiałą jest jednak  
wziąć  go  do  siebie).  Tym  bardziej,  że  o  chętnych  do  adoptowania  takiego  dziecka  będzie  raczej  
trudno, więc ten trud musiałoby wziąć na siebie Państwo, a życie sieroty do przyjemnych nie należy.  
Państwo   zaś   ze   swojej   strony   powinno   zachęcać   brać   do   wychowania   takie   dzieci   (swoje   
lub  adoptowane),  wypłacając  odpowiednie  do  potrzeb  zasiłki,  i  tak  to  będzie  taniej,  niż  w  domu  
dziecka,    a  dziecku  o  wiele  lepiej.  Logika  zaś,  że  po  co  takie  chore  dziecko  ma  żyć  i  się  męczyć,   
nie  wytrzymuje  żadnej  krytyki.  Po  pierwsze,  większość  zabijanych  dziś  z  tego  powodu  dzieci   
ma  zespół  Downa,  a  żyjący  z  tym  zespołem  twierdzą,  że  wcale  nie  cierpią,  a  nawet  są  szczęśliwi.   
Po    drugie,    według      tej   logiki    nie   daleko     do    eutanazji     już   żyjących      chorych,      cierpiących,  
niepełnosprawnych  –  dokładnie  to,  co  się  działo  w  Trzeciej  Rzeszy,  i  jakoś  im  to  się  w  rezultacie   
nie opłaciło  –  runęła  z  wielkim hukiem (Czwarta Rzesza  runie z  jeszcze  większym hukiem  –  także   
za aborcję i eutanazję). Tu trzeba zwrócić uwagę jeszcze na jeden bardzo ważny, ale mało znany fakt.  
Otóż  zdarza  się,  że  niektórzy  lekarze  najpierw  pod  jakimś  pretekstem  podają  ciężarnej  kobiecie   
lek  (lub  robią  zastrzyk),  który  poważnie  uszkadza  poczęte  dziecko  (tak  że  gdyby  się  urodziło,   
do  końca  życia  pozostałoby  niepełnosprawne).  Potem  robią  (lub  zalecają,  kierują)  badanie,  które   
ten fakt (nieuleczalnej choroby lub niepełnosprawności) potwierdza. Następnie zaś namawiają kobietę  
do „usunięcia uszkodzonego płodu” i wreszcie „przeprowadzają zabieg”. Gdyby więc aborcja z tego  
powodu była też zabroniona, możliwe, że tacy  zbrodniczy „lekarze” utraciliby chęć do uszkadzania  
poczętych dzieci.  

Najbardziej trudnym wypadkiem jest, oczywiście, kiedy ciążą zagraża życiu matki. Ale po pierwsze,  
kto jest tak pewny, że życie matki jest naprawdę zagrożone? Lekarze?  Tacy sami, którzy twierdzili,   
że  Alfie Evans umrze po kilku minutach po odłączeniu od aparatury podtrzymującej życie? A zmarł  
dopiero po kilku dniach po śmiertelnym zastrzyku (tj. po prostu został zamordowany)? Taka to cena  
ich „nowoczesnej wiedzy naukowej” i „wieloletniego doświadczenia”? Czy zatem w wielu wypadkach  
z dziećmi nienarodzonymi nie jest podobnie? A nawet jeśli faktycznie w niektórych wypadkach życie  
matki   jest   zagrożone   –   to   niech   walczą   o   życie   obydwojga!   Przecież   mamy   tak   rozwiniętą  
współczesną  medycynę,  niech  nam  nie  wciskają,  że  jedyne  możliwe  rozwiązanie  to  morderstwo.  
Niech walczą do końca, a nawet jeśli przegrają i jedno z nich jednak umrze, to niech Pan Bóg – Dawca  
życia – zdecyduje, kto ma żyć, a kto umrzeć. Żaden człowiek (nawet lekarz czy polityk) takiego prawa  
po  prostu  nie  ma.  Uzurpacja  zaś  Bożych  prerogatyw  i  tak  wcześniej  czy  później  skończy  się  źle  –  
także dla „uratowanej” matki. Na cudzym nieszczęściu (a tym bardziej  –  śmierci własnego dziecka)  
szczęścia nie zbudujesz.   

 

 

----------------------- Page 45-----------------------

                                                                                                                           45  
 

Przypomnę jeszcze znane, ale mało brane pod uwagę fakty historyczno-geograficzne. We wszystkich  
poprzednich wiekach  i u wszystkich narodów aborcja była uważana za ciężką zbrodnią i oczywiście  
zabroniona. Otóż pierwszy na świecie zalegalizował ją w roku 1918 Lenin w Sowieckiej Rosji, jako  
jeden z elementów eksterminacji  tak znienawidzonych przez niego oraz jego ziomków i kolesi Rosjan  
i w ogóle  Słowian. W Polsce zaś zalegalizował ją Hitler w roku 1939, w tym samym celu i tak samo  
nienawidzący Polaków i Słowian.  Co prawda, w II RP  (zwłaszcza – w Warszawie) nielegalna aborcja  
kwitła  –  a  więc  nie  ma  co  się  dziwić  tragicznym  skutkom  (II  WŚ  –  nie  przypadkowo  też  właśnie   
w   Warszawie).W   pozostałych   krajach   wierni   leninowcy   i   hitlerowcy   (kamuflujący   się   często,   
co prawda, pod „demokratami” i  „liberałami”)  stopniowo wprowadzali i wprowadzają  w życie idee  
swoich  duchowych  nauczycieli.  Niedawno,  jak  wiemy,  udało  im  się  omamić  Irlandię.  Tak  więc   
na dzień dzisiejszy  aborcja  jest  zakazana (całkowicie lub częściowo, jak  w Polsce), tylko w bardzo  
nielicznych  krajach.  Ciekawa  sytuacja  jest  w  Izraelu  –  zabrania  się  robić  aborcję  Żydówkom,   
ale pozwala się Arabkom (Palestynkom).   

Przypomnę  jeszcze,  że  mordowanie  nienarodzonych  dzieci  (i  to  w  okrutny,  sadystyczny  i  rytualny  
sposób) jest w oczach Boga jednym z najcięższych grzechów, wzywających (jak każde morderstwo)   
o  pomstę  do  Nieba.  I  to  dotyczy  wszystkich  uczestników  tego  zbrodniczego  procederu:  matkę,  
ewentualnie ojca i innych krewnych, lekarza, pielęgniarki, działaczy proaborcyjnych oraz polityków,  
stanowiących  takie  „prawo”  (a  raczej  –  bezprawie)  lub  nie  chcących  go  zmienić,  kiedy  mają  taką  
możliwość. To, że taka zemsta na razie nie nadchodzi, nie daje żadnej gwarancji, że nie rozpocznie się  
w  każdej  chwili.  Niestety,  nie  tylko  dla  wyżej  wymienionych,  ale  dla  całego  społeczeństwa  (które   
to przecież jakoś toleruje a nawet – jak w Irlandii i nie tylko jest w w iększości „za”). Okupiona więc  
będzie  ta  niewinna  krew  poprzez  wiele  przelanej  krwi  ludzi,  którym  kiedyś  pozwolono  się  urodzić.  
Poprzez  wojny,  kataklizmy,  zamieszki  itp.  Niestety,  również  w  Polsce  (choć  w  mniejszym  stopniu   
od  większości  innych  krajów  świata).  Żydzi  też  zapłacą  swoją  cenę  (i  to  większą  niż  w  poprzedni  
holocaust),  bo  w  oczach  Boga  Arabowie  to  też  ludzie,  plus  ich  bezpośrednie  oraz  pośrednie  
uczestnictwo we  wprowadzeniu prawa, propaganda oraz przeprowadzanie  aborcji na całym świecie.  
Osobiście  uważam,  że  politycy  tak  kurczowo  trzymają  się  „legalnego”  prawa  do  mordowania  choć  
niewielu dzieci, ale regularnie,  bo to jest związane właśnie z rytualnym charakterem tych morderstw.  
Należą bowiem (choć  często to ukrywają) do tego niegdyś „wybranego narodu”, który praktykował   
to od wieków,   a nawet tysiącleci. Ślady tego ich ohydnego zwyczaju można znaleźć nawet w Biblii  
(już nie mówiąc o Talmudzie) –  Abraham (Rdz  22,  1-24),  Jefte (Sdz  11,  30-40), a także  Ez  16,  21,  
Kpł  18,21  i inne.   Z tym, że w późniejszych wiekach przyszła im do głowy „genialna” myśl: zamiast  
mordować  własne  dzieci  zaczęli  mordować  dzieci  znienawidzonych  i  pogardzanych  „gojów”  –   
co właśnie odzwierciedla prawo współczesnego Izraela.  Św. Matka Teresa z Kalkuty zaś twierdziła  
wprost, że aborcja to główna (duchowa) przyczyna wojen. O słuszności tego twierdzenia przekonamy  
się już chyba niebawem.  

Aborcja to najbardziej brutalny, ale nie  jedyny „legalny” sposób na  zabijanie nienarodzonych dzieci.  
Do innych „metod” (które też powinny być bezwzględnie prawnie zabronione) należą niektóre rodzaje  
antykoncepcji       (np.   Tabletki    po    stosunku),     środki    wczesnoporonne        oraz    in   vitro.   Owszem,   
w warunkach naturalnych też ginie nie mało dopiero poczętych dzieci  – ale bez winy (a nawet wiedzy  
człowieka  –  wyłącznie  z  Woli  Bożej,  Który  nie  dał  takiego  prawa  przerywania  życia  żadnemu  
człowiekowi  –  nawet  matce).  Teoretycznie  in  vitro  służy  tym,  którzy  chcą,  ale  nie  mogą  począć  
dziecka.  Można  ich  zrozumieć  –  ale  nie  za  każdą  cenę  –  nie  kosztem  unicestwianych  „zbędnych”  
zapłodnionych  zarodków.  Co  zatem  mają  robić?  Otóż  alternatywa  –  i  to  zupełnie  naukowa,  legalna   
i nikogo nie krzywdząca, a jednocześnie skuteczna   – NaProTechnologia . Dla tych zaś, którzy mają  
choć   ziarnko   prawdziwej   wiary,   jest   sposób   jeszcze   bardziej   prosty   i   skuteczny  –   modlitwa.   

----------------------- Page 46-----------------------

                                                                                                                             46  
 

Dla  wzmocnienia  takiej  wiary  (a  więc  i  skuteczności)  można  udać  się  na  pielgrzymkę  (najlepiej   
do Wąwolnicy  – jednego  z  najstarszych  Polskich  sanktuariów  Maryjnych).  Tam  miejscowy  kustosz  
opowie historie tych, którym to pomogło. No chyba że jednak Wola Boża jest inna (np. bezdzietność  
lub adopcja). Ktoś musi adoptować porzucone dzieci   - życie w sierocińcu to nie bajka. Ciekawy jest  
pod  tym  względem  przykład  takiej  maleńkiej  Czeczenii.  Od  wielu  już  lat  to czy    się  tam  wojna   
(otwarta lub ukryta), więc ginie dość sporo ludzi obu płci. Ale sierot ani domów dziecka tam nie ma.  
Wcale.   Gdzie       się  więc   podziewają   osierocone   dzieci   (a   rodzi   się   ich   tam   bardzo   dużo)?   
Otóż natychmiast trafiają do rodzin najbliższych  krewnych i są traktowane jak własne. Drugi dobry  
przykład to Kanada.  Wpadli tam na genialny pomysł, aby połączyć domy opieki dla ludzi starszych    
z  domami  dziecka.  Wynik  przekroczył  wszelkie  oczekiwania!  Starsi  ludzi  odnaleźli  kochające  
„wnuki”,  ponieważ  po  raz  pierwszy  sieroty  odczuwają  rodzicielską  miłość  i  troskę.  Wszyscy   
są  zadowoleni.  Czemu  nie  brać  dobrych  przykładów  zarówno  ze  Wschodu  jak  i  Zachodu,  kiedy  
brakuje ich (niestety) we własnym kraju?  

 

                                              V.3. SZCZEPIONKI  

 

Szczepionki  –  to  jedna  z  najbardziej  kontrowersyjnych  spraw.  Dzieli  ona  społeczeństwo  na  dwa  
zwalczające  się  obozy  –  stronników  i  przeciwników  szczepień  (nie  licząc  obojętnych,  oczywiście).  
Każdy z tych obozów ma własne i dość mocne argumenty w obronie swojej koncepcji. I choć jestem  
w jednym z tych obozów (zresztą mając dowody słuszności swojego stanowiska nie tylko teoretyczne,  
ale  i  wieloletnie  praktycznie  –  na  własnych  dzieciach),  tu  postaram  się  zająć  stanowisko  neutralne   
(na  ile to będzie możliwe), żeby nie przeszkadzać rozwiązaniu  tej  ważnej i kontrowersyjnej  sprawy   
w sposób jak najbardziej obiektywny.  

W  każdym  razie  pierwszym  bezspornym  (i  natychmiastowym)  krokiem  powinno  być  zniesienie  
obowiązku   sczepień.   Mają   być   po   prostu   dobrowolne,   jak   to   ma   miejsce   np.   w   Niemczech   
czy  Szwecji,  czy  w  wielu  innych  krajach,  które  trudno  zaliczyć  do  „zacofanych”  czy  mających  
niewspółczesny  system  zdrowotny.  Czemu  więc  nasi,  nawet  „patriotyczni”  politycy,  nie  chcą  iść   
za ich przykładem? Otóż, jak napisał do mnie jeden z aktualnych posłów na Sejm RP (choć zgodził się  
z moimi argumentami), „w grę wchodzą ogromne pieniądze”. Tak więc politykom wcale nie chodzi  
(przynajmniej w tym wypadku) o zdrowie i życie polskich dzieci, lecz tylko i wyłącznie o gigantyczne  
zyski  koncernów  farmaceutycznych,  finansowanych  w  tym  przypadku  w  znacznej  mierze  przez  
Państwo,  tj.  podatników.  Co  z  tego  mają  politycy?  Widocznie  mają  coś,  co  znaczy  dla  nich  dużo  
więcej,   niż   zdrowie   dzieci.   Dlatego   następnym   krokiem   powinno   być   wykorzenienie   korupcji   
w tej dziedzinie i uznanie jej za zdradę narodową z odpowiednimi konsekwencjami dla zdrajców.  

Następnym  krokiem  może  być  otwarta  publiczna  dyskusja  na  ten  temat,  zwieńczona  konferencją  
naukową z równym udziałem stronników i przeciwników równej rangi, transmitowana na żywo przez  
wszystkie   główne  stacje   telewizyjne  oraz   Internet.  Po  rezultatach     zaś  tej   konferencji  można  
ostatecznie dopracować prawo i sprecyzować, czy  i jakie szczepionki mają być obowiązkowe, jakie  
dobrowolne, a jakie trzeba po prostu zabronić – bo liczyć się będzie tylko i wyłącznie zdrowie dzieci,  
a nie zyski farmakomafii oraz skorumpowanych przez nią polityków. Od razu chcę zastrzec, że strona,  
która  w  takiej  dyskusji  i  konferencji  nie  zechce  wziąć  udziału,  będzie  uznana  za  przegraną  i  odtąd  
będą brane pod uwagę tylko argumenty strony przeciwnej.   

----------------------- Page 47-----------------------

                                                                                                                              47  
 

Przypomniał mi się bowiem przypadek z czasów komuny  (lata może 70te lub 80te). Otóż naukowcy   
z  Instytutu  Badań  Kreacyjnych  (California,  USA)  skierowali  do  radzieckich  naukowców  oficjalne  
pismo (w języki angielskim i rosyjskim) – zaproszenie na konferencje –  dysput na temat „Tworzenie  
czy  ewolucja”.  Z  dużym  szacunkiem  zwrócili  się  oni  do  radzieckich  uczonych  jako  najbardziej  
liczących  się  w  tych  czasach  ewolucjonistów,  że  dają  oni  im  szansę  publicznie  udowodnić  całemu  
światu      słuszność      swojej      koncepcji       oraz     przewagę       nauki      „radzieckiej      socjalistycznej”   
nad „kapitalistyczną amerykańską”. Wiecie, jaką odpowiedź dali uczeni radzieccy? Żadnej. Po prostu  
zignorowali to zaproszenie. Nic zatem dziwnego, że zaledwie kilkanaście lat później oficjalny ateizm  
runął  z  wielkim  hukiem  i  nikt  nawet  nie  próbował  go  bronić  (choć  na  poziomie  bytowym  ateistów  
pozostało bardzo wielu).  

Niezależnie od tego (i to – jak najszybciej) zobowiązać w każdym punkcie szczepień do umieszczenia  
obok   siebie   dwóch   tablic   informacyjnych   (o   jednakowych   wymiarach),   prowadzonych   każda  
odpowiednio przez stronników i przeciwników szczepień. Pod nimi zaś – ulotki do pobrania z linkami  
do odpowiednich stron internetowych. Dlaczego to tak ważne? Żeby rodzice mogli najpierw zapoznać  
się  z  argumentami  obydwu  stron  –  na  miejscu  i  na  spokojnie  w  domu  (dlatego  ulotki),  zanim  się  
zdecydują,  jakie  rozwiązanie  będzie  lepsze  dla  ich  dzieci.  Gdybyśmy  mieli  więcej  czasu,  dzieci  
rodziców „mądrych” (którzy wybrali prawidłowe rozwiązanie) miałyby większe szanse na przeżycie,  
niż dzieci rodziców, powiedzmy, mniej rozważnych – prawie jak „dobór naturalny”.   

Gdyby  kogoś  interesowało,  czy  Pan  Bóg  ma  w  tej  sprawie  swoje  stanowisko,  odpowiem:  tak,   
ma,  i  przekazał  go  wyraźnie,  niejednokrotnie    i  jednoznacznie  poprzez  swoich  proroków.  Zabrania   
on  swoim  wiernym  szczepić  się  samym  oraz  szczepić  swoje  dzieci,  ponieważ  jest  to  ukryta  forma  
ludobójstwa  (tak  samo  jak  chemtrails,  aborcja,  eutanazja,  zatruta  żywność  i  leki  etc.).  Osobiście  
uważam,  że  politykom  chodzi  właśnie  i  przede  wszystkim  o  to,  zaś  „duże  pieniądze”  to  tylko  
przykrywka dla ukrycia o wiele poważniejszej  zbrodni eksterminacji „własnego” narodu. Zdaję sobie  
sprawę,  że  wysuwam  dość  ciężkie  oskarżenia.  Ale  cóż,  nas  i  nasze  dzieci  będą  metodycznie  
wyniszczać, a  my będziemy tchórzliwie milczeć i udawać, że  wszystko jest w porządku, ponieważ  
nas  karmią hasłami patriotycznymi? Otóż nie  –  dodam, że tchórze mają mniej szans na  przeżycie –  
nawet – paradoksalnie – w warunkach bojowych. A żyjemy już w takich czasach, kiedy walka toczy  
się  o  śmierć  i  życie.  Jestem  przy  tym  pewien,  że  to  właśnie  my  zwyciężymy  i  przeżyjemy,  zaś  ci,   
co chcą nas zniszczyć, ostatecznie zginą sami  razem ze swymi dziećmi, o ile nie zdążą się nawrócić   
i naprawić wyrządzone przez siebie szkody, oraz przejść na naszą stronę, oczywiście.   

                                                                  

                                   V.4. CHEMTRAILS, GMO ETC.  

 

Podczas,  gdy  świat  jeszcze  nie  tak  dawno  z  zatrzymanym  oddechem  śledził  za  intrygą,  związaną   
z  użyciem  najnowszej  broni  chemicznej  w  Anglii  oraz  dyskutował,  kto  tak  naprawdę  wykorzystał  
starą  broń  chemiczną  w  Syrii,  na  głowy  Polaków  i  nie  tylko  w  biały  dzień  i  zupełnie  bezkarnie   
z samolotów (często niemieckich, ale nie tylko) jest sypana trucizna pod nazwą  chemtrails. Jeszcze   
do  niedawna  wielu  uważało  to  za  kolejną  „teorię  spiskową”  ,  ale  jest  co  raz  więcej  dowodów   
i  świadectw  (w  tym  pilotów  wojskowych),  a  teraz  już  nawet  Prezydent  przyznał  ten  fakt  i  obiecał   
tę sprawę wyjaśnić.   

 

----------------------- Page 48-----------------------

                                                                                                                               48  
 

I  trzeba  zrobić  to  jak  najszybciej,  ponieważ  w  rezultacie  robi  się  coraz  więcej  chorych  na  raka,  
mających  alergię,  problemy  z  płucami,  za  to  lekarze  mają   co  raz   więcej  roboty  a  koncerny  
farmakologiczne  –  co  raz  więcej  kasy  (i  może  także  dlatego  politycy  się  nie  spieszą  tej  sprawy  
wyjaśnić i ją bagatelizują).  

Oficjalna  wersja  rozpylenia  tej  trucizny  głosi,  że  robi  się  to  w  celu  zmniejszenia  promieniowania  
słonecznego w ramach walki z rzekomym „ociepleniem klimatu”. Z tym samym ociepleniem, kiedy   
na Saharze spada śnieg, zamarza wodospad Niagara, a na Syberii mróz sięga niebywałych od dawna  
temperatur (poniżej 50°C). A nawet kiedy zeszłego lata przyszły prawdziwe upały, jakoś ta trucizna  
wcale ich nie osłabiła. Wmawianie, że to „zwykła para wodna” (jakby samoloty używały wodoru jako  
paliwa)  i  że  smugi  za  samolotami  były  „od  zawsze”  nie  przekona  tych,  którzy  nie  są  zupełnymi  
lemingami lub pamiętają te „czasy dzieciństwa” kiedy smugi za samolotami owsem były ale nie takie.  
Co  ciekawe,  głównymi  składnikami  tego  świństwa  są  bar  i  aluminium.  Symbole  chemiczne  tych  
niebezpiecznych elementów to  Ba  i Al . Razem to daje Baal  –  coś to mówi tym, którzy choć trochę  
znają Biblię, a więc zgubny zamierzony cel tych działań może być jeszcze głębszy, bo okultystyczny.   

Każdy  więc  prawdziwy  patriotyczny  rząd  powinien  uznać  to  za  ludobójstwo,  natychmiast  zabronić,  
zaś  sprawców  tej  zbrodni  pociągnąć  do  odpowiedzialności  karnej,  w  przeciwnym  razie  sam  swoim  
zaniechaniem przyczynia się do tej zbrodni i też ryzykuje poniesienie kary.   

Sprawa  zaś  żywności  genetycznie  zmodyfikowanej  jest  o  wiele  lepiej  znana,  wcale  nie  ukrywana,   
a  nawet  ma  wielu  stronników.  Na  pierwszy  rzut  oka  mogłoby  się  wydawać:  co  w  tym  złego,   
że naukowcy „polepszyli” geny niektórych pożytecznych gatunków roślin oraz zwierząt, że stały się  
one bardziej wydajne, lepiej smakują itp. Kiedyś sam tak uważałem. Tym bardziej, że nawet w Biblii  
Bóg  nakazał   człowiekowi   „uczynić   ją  (ziemię)  sobie  poddaną;  abyście  panowali  nad  rybami  
morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi ” (Rdz  1, 28),  
a  człowiek  faktycznie  w  ciągu  wieków  oswajał  zwierzęta,  a  nawet  wyhodował  nowe  rasy  i  nowe  
odmiany,  znacznie  różniące  się  od  swoich  dzikich  przodków.  Ale  nawet  w  tych  wypadkach  takie  
widoczne polepszenie nie zawsze oznaczało polepszenie jakościowe. Na przykład  Pszenica orkisz  -  
Triticum spelta, a raczej Triticum aestivum subsp. Spelta, podgatunek Pszenicy zwyczajnej  -Triticum  
aestivum L.  (bo  ma  taki  sam  genom),      prawdopodobnie  jest  bliski  pierwotnej  pszenicy,  i  choć  
trudniejszy     w    uprawie,     jest   lepszy    od    pszenicy     „kulturnej”      pod    względem       żywnościowym   
i  zdrowotnym.  Kod  DNA  jest,  widocznie,  jedną  z  tych  granic,  których  człowiekowi  przekraczać   
nie  wolno.  Ingerencja  w  ten  kod  choć  i  może  przynieść    widoczny  pozytywny  efekt,  w  rezultacie   
na pewno przyniesie szkody (zdrowiu, ekologii i  jeszcze  nie wiadomo jakie). Już są na to pierwsze  
dowody,  których  z  czasem  będzie  z  pewnością  więcej,  ale  już  teraz  można  śmiało  tej  produkcji  
zabronić.  

Pozostaje sprawa zatrucia żywności, wody, leków i środowiska. Tu trzeba zaznaczyć dwa przypadki.  
Pierwszy można określić jak zatrucie „technologiczne” (tj. nie celowe, zaś wynikające ze  szczegółów  
wykorzystanej  technologii).   Takie  przypadki  trzeba  badać,  wyjaśniać,  a  naukowcy,   inżynierzy,  
konstruktorzy i technolodzy powinni wypracowywać  nowe (albo odtwarzać „stare”) mniej szkodliwe  
technologie.  Drugi  –  to  zatrucie  celowe  (wcale,  niestety  nie  rzadkie).  Takie  przypadki  też  trzeba  
wyjaśniać,  likwidować,  zaś  winnych  karać  za  ludobójstwo  (bo  skala  ich  działań  zwykle  jest  dość  
wielka).  

 

 

----------------------- Page 49-----------------------

                                                                                                                 49  
 

                                 VI. GOSPODARKA  

 

VI.1. REPRYWATYZACJA   

VI.2. ZASOBY NATURALNE   

VI.3. PRZEDSIĘBIORCZOŚĆ  

VI.4. PODATKI / ZUS   

VI.5. UBEZPIECZENIA  

VI.6. SPÓŁDZIELNIE MIESZKANIOWE   

 

VI.7. SPRAWA DŁUGÓW:  

            

          VI.7.a. ŻYDZI I MFW   

          VI.7.b. NIEMCY   

          VI.7.c. BANKI   

          VI.7.d. KOMORNICY   

          VI.7.e.  USŁUGI TELEKOMUNIKACYJNE ITP.   

          VI.7.f FRANKOWICZE  

 

 

 

 

 

 

----------------------- Page 50-----------------------

                                                                                                                                    50  
 

                                         VI.1. REPRYWATYZACJA  
                                                                     

                                                                                                                                        

                                                                                      „Nie oddawajcie Polski w obce ręce!   
                                                       Nie oddawajcie jej sługusom, co za srebrniki zdradzili Nas,  
                                                                               a teraz udają, że o los Polski im chodziło.  
                                                                     Im chodzi o nową niewolę, niewolę gospodarczą.  
                                                                               Z nią Polska w niewolę wpadnie kolejną.”  
                                                                                                         Anna Walentynowicz   

                                                                                                                                        

Po upadku komuny i ustroju „socjalistycznego” oczywiście że należało przeprowadzić prywatyzację  
socjalistycznej własności  „narodowej” (a tak naprawdę – państwowej).  Nie było, natomiast, żadnych  
podstaw  ani  moralnych,  ani  prawnych,  żeby  przekazać  tę    (choćby  i  poprzez  sprzedaż  za  bezcen)  
„wspólną” własność w prywatne ręce tych samych komuchów. Tym bardziej że oni, zamiast stać się  
uczciwymi  „kapitalistami”  na  pożytek  własny,  swoich  pracowników  oraz  narodu  i  kraju,  bardzo  
szybko te „socjalistyczne” zakłady przekazali w obce (wrogie Polsce) ręce i/lub w ogóle zlikwidowali.  
Przeprowadzone zaś to największe okradanie Polski i Polaków było z premedytacją  -  wg oficjalnego  
„Planu Balcerowicza” . Było to więc ewidentnym przestępstwem (bez terminu dawności), a więc musi  
być ścigane, sprawców należy ukarać, zaś własność przywrócić   jego prawowitemu  właścicielowi  –  
narodowi (państwu). Tu nawet nie ma o czym dyskutować.   

Ale ani „naród”, ani „państwo” skutecznie zażądać, niestety, nie potrafią (jak udowodniły wieloletnie  
„socjalistyczne” eksperymenty w wielu krajach świata). Należy więc te odzyskane zakłady ponownie  
sprywatyzować.  W  przypadkach  dziedzin  strategicznych  (energetyka,    woda,  lotnictwo  itp.  –  trzeba   
to jasno określić i zapisać w prawie) pakiet kontrolny akcji musi pozostać w  rękach państwa. To samo  
dotyczy głównych mediów opiniotwórczych oraz najbardziej dochodowych gałęzi (np. alkohol, tytoń,  
paliwo).   Niektórzy   nawet   uważają,   że   właśnie   „prywatyzacja”   zakładów   alkoholowych   była  
największej aferą, ponieważ pozbawiła państwo ponad połowę wpływów budżetowych.   

Ponowna prywatyzacja zaś, oprócz tego, musi być przeprowadzona wg jasno sformułowanych reguł.  
W  pierwszej  kolejności  prawo  do  wykupu  akcji  musi  należeć  do  pracowników  prywatyzowanego  
zakładu ( i to – po nominalnej cenie akcji). W drugiej – do kierownictwa tych zakładów (już po cenach  
rynkowych, ale mogą być ulgowe). Dalej – na rynku wewnętrznym (żeby trafiły przede wszystkim do  
polskich rąk). Reszta dopiero może trafić również do inwestorów zagranicznych (ale nigdy  –  pakiet  
kontrolny).   

Oto Lista 71 firm, (od Allegro do Żywca) które kiedyś były polskie, ale zostały sprzedane. Na pewno  
wiele  z  nich  warto  przywrócić  w  polskie  ręce.  A  jest  to  przecież  daleko  nie  pełna  lista,  brakuje  
bowiem        w     niej    sprywatyzowanych             w    sposób       nieuczciwy        najważniejszych              zakładów  
„socjalistycznych”.   

 

 

 

----------------------- Page 51-----------------------

                                                                                                                                     51  
 

                                       VI.2. ZASOBY NATURALNE  

 

                                                                                                                                         

Na  to  wygląda,  że  pod  względem  posiadanych  zasobów  naturalnych  Polska  (nawet  w  obecnych  
granicach)  jest  jednym  z  najbogatszych  krajów  świata.  Samej  ropy  naftowej  i  gazu  ma  więcej,   
niż  Arabia  Saudyjska.  Co  prawda,  na  większej  głębokości  (od  5  do  7 tys.  m),  ale  dostępnej  
technologicznie  (takiej  jak  np.  w  Tatarstanie).  Oprócz  tego,  ma  okazałe  zapasy  węgla  kamiennego   
i brunatnego, żelaza, miedzi i złota, cynku i ołowiu, niklu i tytanu, molibdenu i wolframu, siarki, soli  
kamiennej  i  potasowej,  fosforytów  etc.    Oprócz  tego  –  ogromne  zasoby  geotermiczne,  a  więc  
praktycznie niewyczerpalne i ekologiczne źródło taniej energii i darmowej ciepłej wody.    

Nie  przypadkowo  najstarszy  szyb  naftowy  na  świecie  powstał  właśnie  w  Polsce  -  we  wsi  Siary   
pod Gorlicami w 1852 roku.  

Nic  dziwnego:  jeśli  Pan  Bóg  przeznaczył  Polsce  być    przyszłym  liderem  świata,  musiał  dać  jej  
również odpowiednią materialną bazę (nie gorszą niż u Rosji i USA). Inna sprawa, że do wydobycia  
tych  zasobów,  trzeba  być  naprawdę  niezależnym  państwem.  Kiedyś  bowiem  zabraniał  to  robić   
ze  względów  oczywistych  Związek  Radziecki,  zaś  teraz  –  UE.  Przyszła  nowa  władza  jednak   
nie   będzie   miała   z   tym   problemu,   ponieważ   będzie   działała   wyłącznie   w   interesach   Polski,   
a nie wschodnich czy zachodnich „przyjaciół” i „partnerów”.  

----------------------- Page 52-----------------------

                                                                                                                                                    52  
 

Pozostaje  kwestia  inwestycji  oraz  technologii.  Teoretycznie  Polska  też  musi  z  tym  sobie  poradzić   
(no  przecież  Polacy  wcale  nie  są  gorsi  czy  głupsi  od  Rosjan  i  innych  narodów,  którzy  jakoś  sobie   
z   tym   poradzili).   Gdyby   jednak   naprawdę   potrzeba   było   zagranicznych   inwestorów,   techniki    
i technologii – to nigdy jako właścicieli, tylko jako wspólników z mniejszym udziałem.   

 

                                                                                     

 

Ogromne zasoby geologiczne Polski - wystąpienie prof. Ryszarda Kozłowskiego -  17.03.2018  
 

                                           VI.3. PRZEDSIĘBIORCZOŚĆ  

                                                                                                                                                        

                                                                                     Kraj jest bogaty bogactwem społeczeństwa.  

                                                                                                                                                        

Polacy,   jak   wiadomo,   są   bardzo  przedsiębiorczym   narodem   (w   opinii   ruskich   nawet   bardziej   
niż   Żydzi).  Mają  jednak  dwa  podstawowe  problemy.  Pierwszy  dotyczy  państwa,  zaś  drugi   –   
ich  samych.  Dla  nikogo  chyba  nie  jest  tajemnicą,  że  choć  przedsiębiorcy  przynoszą  bardzo  dużo  
gospodarce (towary i usługi) oraz budżetowi (podatki i inne składki), państwo polskie nie jest im zbyt  
przychylne.  Sprawę  podatków  omawiam   w   następnym  rozdziale,  zaś  o  prawie  trzeba  napisać   
tu (choć piszę o tym również w rozdziale Prawo).   

----------------------- Page 53-----------------------

                                                                                                                            53  
 

Bardzo  wiele  regulacji  jest  w  ogóle  niepotrzebne  ani  przedsiębiorcom,  ani  państwu.  Dlaczego   
tak  wiele  polskich  przedsiębiorców  woli  rejestrować  swoje  firmy  w  dalekiej  Wielkiej  Brytanii,   
a  nie  w  Polsce?  Dlatego,  że  nie  są  patriotami  i  nie  chcą  płacić  tu  podatków?  Otóż  nie.  Z  powodu  
regulacji  prawnych  i  biurokratycznych  –  o  wiele  prostszych  tam,  niż  tu.  Jak  to  jest,  że  najstarszy   
na świecie brytyjski kapitalizm z tymi prostymi przepisami przez tyle  wieków nadal dobrze się ma,  
 a raczkujący polski ze swymi skomplikowanymi i zagmatwanymi przepisami ledwo daje sobie radę?  
Nikomu  z  polskich  decydentów  nie  przyszło  do  głowy  to  proste  pytanie?  Jak  polskim  politykom   
i  ekonomistom  brakuje  własnych  dobrych  pomysłów  na  ten  temat,  może  warto  przestudiować   
i wprowadzić chociażby sprawdzony  system brytyjski? Z doświadczenia Rumunii, Litwy,  Słowacji,  
Mołdawii wiadomo, że jest to możliwe również w warunkach postsocjalistycznych.    

Szczegółowych ulg potrzebują nie duże (zwłaszcza zagraniczne) koncerny i  inwestorzy, zaś rodzimi  
początkujący    lub  po  prostu  drobni  przedsiębiorcy.    Owszem,  obecne  prawo  teoretycznie  takie  ulgi  
przewiduje.  Ale  muszą  to  być  ulgi  realne,  a  nie  teoretyczne.  Uzależnione  od  faktycznego  stanu  
finansowego  przedsiębiorstwa,  a  nie    terminu    Nie  ma  żadnego  sensu  dusić  obowiązkowymi  
składkami  na  ZUS  kogoś,  kto  zarabia  mniej  niż  opłaca  się  płacić  te  składki  (i  które  w  ogóle  nie  
powinny być „stałe”  i nie mogą być  większe niż 10% od dochodu  –  wtedy dopiero da się je płacić  
uczciwie i bezboleśnie). Rozkwitające w takich warunkach nowe i drobne przedsiębiorstwa nie tylko   
ożywią  gospodarkę,  znacznie  polepszą  stan  materialny  swoich  rodzin  (co  też  jest  bardzo  ważne),   
ale  również  w  rezultacie  (choć  i  nie  od  razu)  zasilą  budżet  lepiej,  niż  próbując  realizować  (często   
i  tak  bezskutecznie)  drakońskie  prawa.  Musi  więc    i  w  Polsce  znaleźć  się  swój  Solon,  żeby  
kardynalnie naprawić prawo również w tej dziedzinie. Tym bardziej, że obecnie przedsiębiorca,  choć  
musi płacić obowiązkowe składki w ZUS większe od zwykłego pracownika, skorzystać z nich w razie  
potrzeby  (np.  choroby  lub  wypadku)  ma  o  wiele  mniej  szans  od  tegoż  pracownika.  A  przecież    
to   też   człowiek   i   obywatel,   a   drobny   przedsiębiorca   na   dodatek  jest      prawie   takim   samym  
pracownikiem (często nawet fizycznym). Dlaczego więc musi być dyskryminowany?   

Drugi  zaś  problem  namierzył  jeszcze  śp.  Prezydent  Lech  Kaczyński  (zresztą  doktor  prawa  pracy).  
Wyraził  to  w  ten  sposób,  że  trzeba  „zawrzeć  nową  umowę  społeczną”.  Szkoda,  że  nie  zdążył  
doprowadzić tego do końca, a nawet wyjaśnić, o co mu chodziło,  ale chyba wiem, co miał na myśli.  
Otóż  na  pierwszym  etapie  rozwoju  „kapitalizmu”,  kiedy  kapitału  jest  za  mało,    przedsiębiorca  w  
sposób   naturalny   i   wytłumaczalny   zabiera   sobie   większą   („lwią”)   cześć   dochodu,   nie   żeby   
ją  skonsumować,  lecz  żeby  zainwestować  z  powrotem  w  rozwój  własnego  biznesu.  Plusem  takiego  
stanu  rzeczy  jest  dość  szybki  rozwój  interesu,  zaś  minusem  –  niska  płaca  pracownikom.  Ale  kiedy  
interes już jest rozkręcony na dobre, proporcje te powinny się zmienić  – przedsiębiorca śmiało może  
zmniejszyć swoją dolę w zyskach, ponieważ zarabia już na samych obrotach, a jak państwo nie będzie  
go dusić zbyt wysokimi podatkami i innymi składkami  –  śmiało może (a nawet powinien) podnieść  
płace swoim pracownikom. Tak, jak to ma miejsce w krajach z „rozwiniętym kapitalizmem”, i właśnie  
m.in.  dlatego  ludzie  tam  o  wiele  więcej  zarabiają,  niż  w  Polsce  (a  także  na  Ukrainie  czy  w  Rosji).  
Pozwoliłoby  to  powstrzymać  drenaż  mózgów  oraz  siły  roboczej  z  Polski  na  zachód,  więc  wcale   
nie jest to taką błahą i prywatną sprawą.  

Oprócz   tego   (uczciwej   opłaty   pracy)   pasowało   by   polskim   przedsiębiorcom   zrozumieć   kilka  
podstawowych  i  oczywistych  (ale  niestety  nie  dla  wszystkich)  rzeczy.  Po  pierwsze,  pracownicy   
to  też  ludzie,  i  chcą  nie  tylko  pić,  ale  również  jeść,  a  czasem  mają  również  rodziny,  które  muszą   
karmić,  więc  płacić  trzeba  zawsze  i  na  czas,  nawet  jeśli  pracownik  (lub  podwykonawca)  więcej   
nie planuje  u niego pracować (lub z nim współpracować).    

----------------------- Page 54-----------------------

                                                                                                                             54  
 

Ten  ostatni  problem  jest  najbardziej  bolesny:  ile  jest  w  Polsce  (zwłaszcza    -  Warszawie)  zupełnie  
porządnych  pracodawców,  którzy  sumiennie  wypłacają  pracownikowi  pensję,  póki  na  niego  liczą,   
zaś  w  ostatni  period  współpracy  mogą  nie  dopłacić  lub  w  ogóle  nie  zapłacić  za  przepracowany  
tydzień, miesiąc a nawet więcej. Trzeba więc im przypomnieć, że  zatrzymanie zapłaty pracownikom  
jest  jednym  z  czterech  grzechów  „ wołających  o  pomstę  do  Nieba”(obok  morderstwa  –  w  tym   
dzieci nienarodzonych, uciskania ubogich oraz homoseksualizmu). Jeśli zaś faktycznie kiedyś zostanie  
zrealizowany plan zniszczenia Warszawy rosyjskimi pociskami nuklearnymi („Iskandery” do obwodu  
Kaliningradzkiego  już  zostały  dostarczone,  czekają  tylko  na  najnowsze  amerykańskie  „Patrioty”,  
które   nie   są   jeszcze   zbudowane),   część   odpowiedzialności   za   to   spadnie   również                   na   tych  
przedsiębiorców,  bo  z  wielu  miejsc  w  Polsce  od  lat  spadają  na  nich  przekleństwa  ze  strony   
ich   dawnych   oszukanych   pracowników.   Pasowałoby   im   również   dać   kilka   lekcji   z   historii,   
a  mianowicie,  że  jeszcze  nie  tak  dawno  Solidarność  walczyła  m.in.  o  wolne  soboty  –  a  nawet   
je  wywalczyła!  Niech  więc  nie  zabierają  ich  swoim  pracownikom,  upodobniając  się  tym  samym    
do  obalonych  komuchów,  a  czasem  nawet  robiąc  się  gorszymi  od  nich,  bo  komuchy  przynajmniej   
nie  zmuszali  do  pracy  po  12  godzin  dziennie.    Rozumiem,  że  politycy  nie  mają  zielonego  pojęcia,   
że  coś  takiego  dzieje  się  we  współczesnej  –  wolnej  i  demokratycznej  Polsce.  Ale  właśnie  na  tym  
polega  problem,  że  profesjonalni  politycy  (zwłaszcza  działacze  partyjni)  w  ogóle  nie  znają  życia   
i  dlatego,  np.  szczerze  są  przekonani,  że  „tylko  idiota  może    pracować  za  7  tys.  miesięcznie”.    
Inna  sprawa,  że  daleko  nie  każdy  z   nich  jest  na  tyle  głupi,  żeby  publicznie  o  tym  mówić.   
Dlatego nawet najlepszy i uczciwy z nich nawet teoretycznie nie może poprawić życia zwykłych ludzi  
– po prostu nie wie, co ma być poprawione. Tym bardziej, że kasę ma nawet za nic  – że tylko należy  
do odpowiedniej partii (nawet pozaparlamentarnej, a nie tylko rządzącej lub opozycyjnej) – bo w tym  
wypadku oni prawo świetnie dopasowali do swoich oczekiwań.   

Większości  pracodawców  to,  na  szczęście  nie  dotyczy.  Ale  dotyczą  za  to  inne  podstawowe  rzeczy,  
których     ich   (oraz    kierowników        wszystkich      szczebli)    trzeba     nauczyć     –   na    koszt    państwa,   
ale  obowiązkowo  (pod  strachem  sankcji  i  kar  dla  uchylających  się).  Owszem,  zwykle  każdy  polski  
przedsiębiorca  jest  dobry  w  swoim  fachu.  Potrafi  nauczyć  pracownika  (o  ile  zechce,  a  nie  będzie  
szukać  tylko  takiego  „z  doświadczeniem”,  które  nie  wiadomo  wtedy  gdzie  zdobyć),  lub  pokazać  
pracownikowi „jak to się robi”. Ale musi też wiedzieć, że nie da się pracować (tym bardziej –  ciężko  
fizycznie)  przez  8,  10,  a  czasem  12  i  więcej  godzin  w  takim  tempie,  który  on  „pokazał”  w  ciągu   
5  minut.  Nie  da  się  biec  maratonu  w  tempie  sprintu.  Oprócz  tego,  pracownicy  (nawet  podwładni)   
to  też  ludzie,  i  oprócz  zapłaty  potrzebują  nieraz  dobrego  słowa.  A  nie  tak,  że  jak  pracodawca   
(lub  kierownik)  nic  nie  mówi,  no  to  więc  wszystko  w  porządku,  w  przeciwnym  razie  koniecznie  
zwróci uwagę, że coś nie tak. Dalej sprawa pomyłek. Należy im  wytłumaczyć, że nie myli się tylko  
ten,  kto  nic  nie  robi,  więc  jego  pracownicy  od  czasu  do  czasu  będą  się  mylić  –  to  normalny  stan  
rzeczy,  a  nie  katastrofa  i  niezdolność  pracownika,  tym  bardziej  –  że  on  sam  też  od  czasu  do  czasu   
się  myli.  Jeszcze  należy  im  wytłumaczyć,  że  wszyscy  ludzie  są  różni  –  także  pod  względem  
„wydajności”.  Niektórzy  pracodawcy,  firmy  oraz  kierownicy  chcieliby,  żeby  u  nich  pracowali  sami  
„stachanowcy”.  Ale  takich  zawsze  było,  jest  i  będzie  mało,  i  że  odnośnie  „wydajności”  też  działa  
uniwersalna  reguła  80:20.  W  tym  wypadku  oznacza  ona,  że  20%  pracowników  przynosi  firmie   
80% dochodu, zaś pozostałe 80% - tylko 20% dochodu. Ale firma i tak ma swoje 100% i nie da rady  
zatrudnić samych tych „najlepszych”, ponieważ tacy mogą znaleźć sobie pracę i  lepszą  od obecnej,   
a  dlatego  często  w  danej  firmie  długo  nie  pracują,  zaś  ci  „gorsi”  mają  mniejszy  wybór  i  mogą  
pracować       dłużej.     Parafrazując      słynne     powiedzenie,        można      więc     poradzić      pracodawcom   
i kierownikom: „Spieszmy się szanować pracowników –  tak szybko odchodzą”. A przecież to właśnie  
od  nich,  zwykłych  szarych  pracowników,  zależy    wykonanie    lwiej  części  bezpośredniej  roboty   
i zadań firmy.  

----------------------- Page 55-----------------------

                                                                                                                                    55  
 

Kolejna sprawa –  forma prawna zatrudnienia. Można zrozumieć pracodawcę, który nie chce od razu  
zawierać z  nowym pracownikiem żadnej umowy, póki się nie dowie, czego on jest wart i co potrafi.  
Tym bardziej,  że nieraz  sam  nowy pracownik (zwłaszcza młody) szybko rezygnuje, bo „za  ciężko”   
(a  często  na  początku  to  norma).  Ale  mniej  więcej  po  tygodniu  pracy  wszystko  staje  się  jasne,   
co  umie,  może  lub  chce  się  nauczyć.  A  wtedy  już  koniecznie  trzeba  zawrzeć  z  nim  jakąś  formalną  
umowę, która da mu ubezpieczenie, prawo do swoich zasłużonych (jak dla wszystkich) 2 dni urlopu  
miesięcznie  i  resztę  praw  pracowniczych.  A  nie  daj  Boże  będzie  wypadek  w  pracy.  Tym  bardziej,   
że  zatrudniając  „na czarno”, pracodawca nie za bardzo oszczędza  –  przecież  wtedy musi mu płacić   
z własnej kieszeni, a więc najpierw zapłacić podatek dochodowy. I pracodawca nie powinien zmuszać  
pracownika  przy  tym  do  zakładania  firmy  jednoosobowej  (no  chyba,  że  on  sam  tego  z  jakiegoś  
powodu chce). Ten problem może nie dotyczy wielu branż, ale np. budowlankę – na pewno.   

Wyjątek  można  zrobić  dla  rolników.  Nie  trzeba  zmieniać  dla  tego  prawa,  ale  po  prostu  przymknąć  
oczy  i  nie  nasyłać  helikopterów  z  kamerami  i  kontrolerów    ze  skarbówki  czy  urzędu  pracy,  żeby  
złapać Ukraińców lub bezrobotnych (nawet na zasiłku), którzy dorywczo zbierają truskawki, maliny,  
wiśnie  czy  jabłka.  Głupio  wymagać  zawarcia  umowy  z  człowiekiem,  który  może  jutro  w  ogóle   
nie przyjść do pracy, lecz będzie pił za zarobioną dziś dniówkę lub miał kaca, bo przepił ją już dziś. A  
nawet   jeśli   przyjdzie   –   truskawki   i   maliny   szybko   się   kończą   i   nie   opłaca   się   ani   jemu,   
ani  urzędnikom  MUP  co  chwilę  wyrejestrować  go  i  rejestrować  z  powrotem.  Państwo  zaś  nie  
zbiednieje, jeśli zapłaci za takiego biedaka, pracującego dorywczo, ubezpieczenie. To samo dotyczy  
innych      prac    dorywczych        oraz    usług,     które    ludzie    okazują      sobie     nawzajem       (remontowych,  
opiekuńczych,  gospodarczych  itp.)  Obecne  prawo  przewiduje,  żeby  takie  usługi  też  były  oficjalnie  
potwierdzone przez umowy, składane podatki, składki itp. Ale nikt i tak tego nie przestrzega, a i nie  
 ściga. Do wszystkiego trzeba bowiem podchodzić nie tylko z pozycji formalno-prawnych, ale również  
zdrowego rozsądku i praktyk zwyczajowych, o ile oczywiście te praktyki nie krzywdzą żadnej ze stron  
– ani pracodawcę, ani pracownika.   

Na  koniec    ważna  uwaga,  do  kogo  należy  polski  biznes.  Oczywiście  że  w  warunkach  gospodarki  
wolnorynkowej  każdy  może  go  prowadzić,  niezależnie  od  swojego  obywatelstwa  i  narodowości.   
Pod  warunkiem,  że  uczciwie  płaci  wszystkie  podatki  –  nawet   duże  sieci  handlowe.  Ulgi  zaś  
podatkowe  raczej należą się polskim przedsiębiorcom,  a nie obcym, tym bardziej  –  dużym  firmom.  
Zwłaszcza w gałęziach (np. handlu), gdzie wcale tak nie zależy na ich inwestycjach. A jak sytuacja  
wygląda obecnie? Zacytuję Georga Rapafortha (rozmowa z „The Times of Israel”): „Antysemityzm?  
 W Polsce? Jest – oczywiście. Z tym, że ten szary lud nie zdaje sobie sprawy, że w tym momencie 70%  
polskiego biznesu jest kontrolowane przez nas  –  oczywiście nie jest widocznie na pierwszy rzut oka –  
trzeba  wiedzieć  jaka  spółka  jest  z  jaką  powiązana,  do  kogo  należy,  kto  jakie  firmy  skupuje  itd.”  
Pewnie  że  tak  być  nie  powinno,  tym  bardziej  –  że  jest  dość  niebezpiecznie,  bo  dalej  Rapaforth  już  
otwarcie  grozi:  „jeśli  wycofamy  pieniądze  wybuchnie  krach” .  I  wcale  nie  blefuje.  Docelowo  więc  
polski biznes musi trafić w polskie ręce. Udział zaś Żydów może być nie większy, niż udział Polaków  
w biznesie izraelskim, a Niemców – nie więcej niż Polaków w niemieckim.   

Jak to można zrobić w sposób uczciwy i legalny, rozważam w rozdziale „Długi”.   

 

 

 

 

----------------------- Page 56-----------------------

                                                                                                                             56  
 

                                           VI.4. PODATKI I ZUS  

 

System  podatkowy  w  Polsce  jest,  jak  dobrze  wiadomo,  bardzo  skomplikowany,  niesprawiedliwy,  
krzywdzący  i  nie  zgodny  ani  z  Prawem  Bożym,  ani  z  prawem  naturalnym,  ani  ze  zdrowym  
rozsądkiem,  ani  z  interesami  Polaków,  ani  nawet  z  interesami  Polski.  Dlaczego  tak  jest?  Czyżby  
polscy prawodawcy (politycy, ekonomiści, prawnicy) byli aż tak niekompetentni? Otóż nie. Podatki  
(przede  wszystkim  ich  wysokość)  m.in.  to  mechanizm,  za  pośrednictwem  którego  państwo  (rząd)  
reguluje rozwój gospodarki. Od dawna dobrze jest wiadome, że obniżenie podatków zawsze skutkuje  
wzrostem  tempa  rozwoju  gospodarczego  (dlatego  to  lubią  robić  w  USA  republikanie),  zaś  ich  
podwyższenie  trochę  hamuje  rozwój  (stosują  to  w  USA  demokraci,  ale  kamuflując  pod  „projekty  
socjalne”).  Dobrze  o  tym  wiedzą  również  polscy  ekonomiści  i  politycy.  Świadczy  o  tym  fakt,   
że  w  swoich  programach  wyborczych  obiecują  te  podatki  (w  Polsce  niepomiernie  wysokie)  trochę  
obniżyć (reformować radykalnie nawet nie obiecują). Po wygranych zaś wyborach  nie tylko ich nie  
obniżają,  lecz  nawet  podwyższają.  Dowodzi  to  niezbicie,  że  wcale  im  nie  chodzi  o  rozwój  i  dobro  
Polski,  lecz  interesy  innych  (często  wrogich  Polsce)  państw,  grup  i  organizacji  międzynarodowych.  
Jakich     konkretnie     –    mogłyby      opowiedzieć        organy     ścigania     i  bezpieczeństwa,        jeśli   same   
nie  znajdowałyby się  pod wpływem tych sił. Kiedy więc Polska ostatecznie zrzuci z  siebie jarzmo  
tych  obcych  i  wrogich  sił,  bez  problemów  opracuje  własny  –  prosty,  jasny  i  sprawiedliwy  system  
podatkowy.  Na  początku,  żeby  było  szybciej,  można  wzorować  się  choćby  na  brytyjskim  systemie  
podatkowym.   Docelowo   zaś   prawo   podatkowe   ma   być   dostosowane   do   Prawa   Bożego   oraz  
naturalnego. Zgodnie zaś z tym prawem podatki nie mogą być wyższe niż 10% (tzw. „dziesięcina”).  
Nie przypadkowo w przeszłości (kiedy możni tego świata nie byli aż tak chciwi, jak dziś) właśnie taki  
procent  pobierali  nie  tylko  „chrześcijańscy”  panowie  ze  swoich  chłopów,  ale  również  „dzicy”  
Mongołowie  z  podbitych  przez  siebie  narodów  (np.  Rusi).  Dlaczego  właśnie  10%?  Otóż  jeśli  ktoś  
odda 10 zł z zarobionych 100, lub 100 EUR z 1000, lub $1000  z 10 tys., jego budżet przy tym prawie  
nie   ucierpi.   Ten   zaś,   kto   pobiera   podatki,   przecież   pobiera   ich   z   wielu   ludzi   i   podmiotów  
gospodarczych,  więc  w  sumie  powinno  się  uzbierać  zupełnie  wystarczająco  dla  jego  normalnego  
funkcjonowania  i  wykonania  wszystkich  zadań.  Jeśliby  tego  mu  było  „za  mało”,  oznaczałoby   
to  po  prostu,  że  ma  za  dużo  zbędnych  i  zupełnie  niepotrzebnych  (dla  państwa  i  ludzi)  instytucji,  
programów i etatów, które są tworzone dla zadowolenia krewnych i przyjaciół polityków zwycięskiej  
partii,  a  nie  z  potrzeby  właściwego  funkcjonowania  państwa.  Niektóre  konkretne  przykłady  podaję   
w rozdziale Administracja państwowa. A jest ich, oczywiście, o wiele więcej.   

Dla  wszystkich jest oczywistym, że podatki  zawsze były,  są  i będą  i trzeba je  uczciwe płacić. Nikt   
nie  wątpi w słuszność samej zasady płacenia podatków. Cała dyskusja polega  na  tym ile  (a czasem   
i komu) płacić. Wysokość podatków ustala państwo  –  wg swoich pojęć i potrzeb. Uważa przy tym,   
że może je ustalać jak mu się podoba. Ten zaś, kto z nim się nie zgadza i ich nie płaci (lub płaci mniej,  
niż państwo sobie życzy) jest uważany za przestępcę i jest karany. W USA Al Capone uszło na sucho  
wiele  zbrodni,  ale  za  niepłacenie  podatków  wsadzili  go  na  wiele  lat  do  więzieni a.  W  Niemczech  –   
w  odróżnieniu  od  USA 1.  –  urzędnicy  mogą  legalnie  brać  łapówki  („prezenty”),  ale  muszą  zapłacić   

z  tej  łapówki  podatek.  W  Rosji  system  podatkowy  jest  tak  skonfigurowany,  że  jeśli  przedsiębiorca  
zapłaci  uczciwie  wszystkie  podatki,  to  po  prostu  zbankrutuje.  Rzecz  jasna,  nikt  ich  tam  „uczciwie”   
nie płaci, a wszyscy o tym wiedzą i nic z tym nie robią. Pod jednym warunkiem  – że on siedzi cicho   
i nie wtrąca się „tam, gdzie nie trzeba” i nie patrzy władzy na ręce.   

----------------------- Page 57-----------------------

                                                                                                                             57  
 

A jak taki Chodorkowski, nawet mając miliardy, chciał się zająć „niezależną polityką” – no to od razu  
ma  kontrole  ze  skarbówki  i  zupełnie  zgodne  z  prawem  bankructwo  i  więzienie  (niedawno  akurat  
aresztowano  kolejnego przedsiębiorcę). Powstaje  więc pytanie, jak  wygląda sprawa „niedopłacenia”  
podatków z punktu widzenia Prawa Bożego (bo z punktu widzenia prawa państwowego to zawsze jest  
„przestępstwem”).  Otóż  w  przypadku,  kiedy  państwo   wymaga  od  podatnika  więcej  niż  10%,   
to właśnie ono łamie przykazanie Dekalogu  „Nie będziesz kradł”  (Wj  20,  15; Pwt  5,  19)   i poniesie   
za  to  przed  Bogiem  odpowiedzialność  (oczywiście  konkretni  ludzie,  ale  państwo  też  jest  wtedy  
narażone  na  upadek).  „Nieuczciwy”  zaś  podatnik  wcale  nie  koniecznie  będzie  za  to  przed  Bogiem  
odpowiadać,  i  kto  wie,  czy  nawet  nie  zostanie  za  to  jeszcze  pochwalony,  jak  ten  obrotny  rządca   
(Łk   16,   1-8).  Pod  warunkiem,  oczywiście,  że  wykorzystywał  „zaoszczędzone”  środki  nie  tylko   
na    własny     pożytek.     Nie    zachęcam       tym     wcale     do   kombinowania,         lecz    prawodawców         –   
do pohamowania swoich niepomiernie rozdmuchanych apetytów i przestrzegania Prawa Bożego, oraz  
interesów  państwa  i  ludzi,  a  nie  tylko  swoich  własnych  (oraz  interesów  swoich  zagranicznych  
mocodawców).   

Owszem,  czasem  może  zaistnieć  sytuacja,  kiedy  państwo  faktycznie  potrzebuje  więcej  pieniędzy,   
niż  uczciwie   uzbiera  ze  swoich  podatników  (np.  w  interesach  obrony   narodowej  lub  dużych   
i  poważnych  inwestycji  infrastrukturalnych).  W  takich  przypadkach  państwo  może  się  zwrócić   
do  własnych  obywateli  (a  nie  zagranicznych  inwestorów  i  kredytodawców)  z  prośbą  o  zajem  
(obligacje) i/lub inwestycje (akcje) – ale zawsze to musi być realnie dobrowolnie (a nie dobrowolnie-
przymusowe,   jak   kiedyś).   W   przyszłości   zaś   musi   koniecznie   dotrzymać   podjętych   obietnic   
(bo  też  różnie  z  tym  bywa)  –  uczciwie  i  terminowo  wykupić  obligacje  oraz  regularnie  wypłacać  
dywidendy.   

Bardzo ważną sprawą jest, żeby podatki płaciły wszystkie podmioty gospodarcze – także zagraniczne  
sieci  handlowe.  Teoretycznie  obecna  władza  ich  do  tego  już  zobowiązała  (żeby  zaspokoić  swoich  
wyborców „spełnieniem obietnicy”), ale pozostawiła furtki prawne, które nadal pozwalają im nic nie  
płacić do polskiego budżetu. Np. zagraniczna „firma-matka” wystawia astronomiczną fakturę polskiej  
„firmie-córce”  za  „wykorzystanie  jej  logo”,  która  dziwnym  trafem  równa  się  realnemu  dochodowi,  
uzyskanemu  przez  tę    „córkę”    w  Polsce.  Cały  więc  nie  opodatkowany  dochód  przelewany  jest   
za   granicę   do   firmy  –   matki,   a      podatki   stają   się   równymi   zeru.   Czy   polskich   prawników   
i  prawodawców  nie  stać,  żeby  z  tym  sobie  poradzić?  Nawet  rosyjscy  „koledzy”  z  tym  jakoś  sobie  
poradzili (choć też nie od razu). Czy Polacy są gorsi lub głupsi? Pewnie że nie, ale muszą wziąć się    
do realnej roboty, a nie tylko udawać troskliwych patriotów.   

 

                              Zakład Ubezpieczeń Społecznych  

 

ZUS  –  unikalna instytucja na  skali  światowej. Nawet  amerykanie  niczego takiego nie mają. Barack  
Hussein  Obama  próbował  coś  takiego  utworzyć,  ale  nie  dał  rady  nawet  w  dwie  kadencje  swojej  
prezydentury. ZUS zaś był utworzony w czasach II RP (w roku 1934), przeżył komunę, postkomunę,   
i   nadal   dobrze   się   ma.   „Konkurencyjny”   OFE   „zmarł”   o   wiele   szybciej   (i   gdzieś   zaginęły  
zgromadzone  tam  140  mld  złotych,  ale  o  tym  –  cisza).  Niestety,  „Orzecznictwo  ZUSowskie  nadal  
krzywdzi ludzi chorych i kalekich, a … ludzie potrzebujący rehabilitacji mają problemy, żeby z niej  
skorzystać.” (cytuję znawcę tego tematu).    

----------------------- Page 58-----------------------

                                                                                                                              58  
 

Przyszedł  więc  czas,  żeby  przyznawać  rentę  tym,  którzy  jej  naprawdę  potrzebują  (i  to  –  od  ręki,   
a  nie  po  wieloletnich  bataliach  sądowych),  a  nie  swoim  krewnym  i  przyjaciołom  (którzy  nieraz   
nie mają do tego faktycznego prawa). Ci zaś, którzy tego nie zrozumieją i do tego się nie dostosowują,  
muszą  szukać  sobie  innej  pracy  (i  to  –  realnej,  a  nie  kolejnej  synekury).  Ale  ta  stara  i  sprawdzona  
instytucja powinna przetrwać również w nowej Polsce.  Tym bardziej, że na samoutrzymanie zużywa  
tylko ok. 5% zbieranych środków (tyle samo, co Caritas). Dla porównania, fundacje  i inne organizacje  
pożytku publicznego  zużywają  na swoje utrzymanie o wiele większy procent (od 20 do 50, zaś drobne  
– od 80 do 95%, tj., realnie „pomagają” tylko sami sobie oraz swoim rodzinom). Nie mam oczywiście,  
nic przeciwko tym organizacjom, ale po prostu ilustruję, jak  na ich tle wygląda ZUS. Można zatem  
dyskutować  na  temat  wielkości  składek  oraz  innych  drobnych,  aczkolwiek  ważnych  szczegółów,   
ale  sama  instytucja  niech  istnieje  dalej  i  wspiera  ludzi  potrzebujących    –  chorych,  starych  itp.  
Chociażby dla świętego spokoju reszty – zdrowego i młodego społeczeństwa. Tym bardziej, że każdy  
może zachorować, ulec wypadkowi, a wreszcie zestarzeje  się i też będzie korzystał z tych składek, na  
które niegdyś narzekał.  Jeżeli chodzi o wielkość składek, to też nie mogą one być większe niż 10%   
od  realnego  dochodu,  a  nie  wyssane  z  palca  i  narzucone  z  góry  do  płacenia  nawet  tym,  którzy   
po  prostu  mają  zarejestrowaną  działalność  gospodarczą,  ale  aż  tyle  jeszcze  nawet  nie  zarabiają   
(wtedy to wygląda na zwykły haracz państwowy – owszem, „legalny”, ale chyba nawet gorszy od tego  
„prawdziwego”,  ponieważ  rekieterzy  raczej  nie  są  zainteresowani  w  bankructwie  swego  „klienta”).    
Z  punktu  widzenia  zaś  Prawa  Bożego  składki  na  ZUS  można  uznać  za  niejako  „drugą  dziesięcinę   
dla  biednych  i  potrzebujących”  (choć  i  obowiązkową),  podobną  do  tej,  co  ofiarował  (dobrowolnie)   
dla potrzebujących Tobiasz (Tb  1,  8 ) wg zalecenia Prawa Mojżeszowego (Pwt  14,  29). No i wcale   
z  tego  powodu  nie  zbankrutował,  lecz  się  przekonał  w  prawdziwości  wynikającej  z  tego  tytułu  
obietnicy: „aby ci błogosławił Pan, Bóg twój, w każdej pracy twej ręki, której się podejmiesz.”   

-----------------------------------------------  

          (1)  Z  tego  powodu  przedsiębiorcy  amerykańscy  –  w  odróżnieniu  od  niemieckich  -  mają  problem  z  

          zaksięgowaniem  kwot,  które  muszą  wydawać  na  łapówki  urzędnikom  w  krajach,  gdzie  bez  tego  
          prowadzić biznes po prostu się nie da (np. w Rosji, na Ukrainie czy w Afryce).   

                                                                    

                                           VI.5. UBEZPIECZENIA  
                                                                  

 Sprawa  ubezpieczeń  w  Polsce  (tak  samo  jak  w  Rosji  i  w  ogóle  w     całym  dawnym   „Bloku  
socjalistycznym”) stoi bardzo źle. Nie na próżno właśnie w tych krajach (i tylko w nich) kwitną firmy,  
które się specjalizują w walce (prawnej) z firmami ubezpieczeniowymi  (na koszt klienta, oczywiście).   
Rzecz  jasna,  że  dla  firmy  ubezpieczeniowej  liczy  się  zysk  –  tak  samo,  jak  w  każdej  innej  branży.   
No,   ale   nie   za    wszelką   cenę,   tym   bardziej         –   przekrętów   i   nieuczciwości   (co         w   firmach  
ubezpieczeniowych „wschodnich” jest plagą i normą, na dodatek zatwierdzoną formalnie). Ale interes  
ten  wymyślono  przecież  nie  na  „wschodzie”  i  nie  przez  „socjalistów”.  W  krajach  Zachodu  interes   
ten  od  dawna  i  przez  cały  czas  kwitnie,  choć  działa  dość  uczciwe.  Na  czym  bowiem  polega   
ten  interes?  Na  teorii  prawdopodobieństwa  .  Znając  dane  statystyczne  wypadków  wśród  każdej  
wiekowej   grupy,   można   obliczyć,   jakie   oni   mają   płacić   składki,   żeby   starczyło   na   wypłatę  
ewentualnemu poszkodowanemu wśród nich, i na podatki, i na koszty pośrednie , i na zadawalający  
zysk.   

----------------------- Page 59-----------------------

                                                                                                                               59  
 

Właśnie  tak  działają  firmy  ubezpieczeniowe  w  krajach  „rozwiniętego  kapitalizmu”,  dobrze  się  przy  
tym mają i nie narzekają. No, ale nowym i chciwym „kapitalistom” postsocjalistycznym tego za mało.  
Wymyślili  więc  takie  skomplikowane  i  zagmatwane  przepisy  wewnętrzne  i  zatrudnili  taką  armię  
prawników, żeby jak najmniej wypłacać odszkodowań swym klientom. Klient przecież przeważnie nie  
jest fachowcem w tej dziedzinie i łatwo może przegapić jakiś ukryty „małymi literami” haczyk, który  
skutecznie  pozwoli  firmie  odmówić  wypłatę  odszkodowania,  nawet  jeśli  firma  przez  lata  pobierała  
duże   składki   (czasem   milionowe   -      od   dużych   firm   i   instytucji   –   widziałem   taką   umowę   
z PZU na własne oczy).  

Można  byłoby  to  jakoś  zrozumieć  odnośnie  nowych  małych  firm,  ale  kiedy  taką  praktykę  stosuje   
PZU –  to już niewybaczalna hańba. Nie zdziwię  się zatem i nie pożałuję, jeśli kiedyś zbankrutuje –  
pod  ciężarem  zasłużonych  przekleństw  oszukanych  klientów.  No  chyba  że  zdąża  się  nawrócić,  
poprawić swoje postępowanie i zapłacić wszystkim, których kiedykolwiek oszukali. W nowej Polsce  
rząd zaś będzie musiał zrobić porządek również w tej dziedzinie  –  sprecyzować prawo oraz surowo  
karać (prawnie i finansowo) nieuczciwych cwaniaków, żeby im po prostu się nie opłacało robić swoje  
przekręty. Na razie zaś oszukany klient, nie  mając  tu   żadnego wsparcia od pań stwa (choć uczciwe  
płaci  mu  podatki),  może  szukać  pomocy  (o ile  o  tym  wie)  u  firm,  specjalizujących  się  w  ściąganiu  
odszkodowań (o ile zechce z nimi się podzielić odzyskanym odszkodowaniem, oczywiście).  

Jeszcze        jedna        ciekawostka,          różniąca        biznes        ubezpieczeniowy            „kapitalistyczny”   
od   „postsocjalistycznego”.   Słyszymy   i   czytamy   nieraz   w   mediach,   że   po   wielkich   klęskach  
żywiołowych (na Zachodzie)  „firmom ubezpieczeniowym będzie ciężko” ze względu na dużą skalę  
odszkodowań.  Ale  jakoś  nigdy  nie  było  słychać,  żeby  ktoś  z  nich  zbankrutował  -jednak  jakoś  dali  
sobie     radę.    Firmom      „postsocjalistycznym”          zaś    nic   takiego     nie    grozi    nawet     teoretycznie.   
Otóż w swoich umowach umyślnie wyłączają takie wypadki   vis maior  (kataklizmy, wojny, rozruchy  
itp.) z ubezpieczeń. Tak więc jeśli ktoś stracił swój dom w rezultacie pojedynczego pożaru, jeszcze ma  
szansę     na    odszkodowanie,        zwłaszcza       jeśli  skorzysta      z   wykwalifikowanej         pomocy       prawnej   
(choćby  wspomnianych  wyżej  firm).  Jeżeli  zaś  –  w  rezultacie  powodzi,  wojny  itp.  –  nie  ma  szans  
nawet  teoretycznych,  to  pozostaje  liczyć  na  pomoc  organizacji  charytatywnych,  Kościoła,  państwa   
i po prostu dobrych ludzi,  których, na szczęście, w Polsce  nie brakuje. Firmy zaś  ubezpieczeniowe,  
które właśnie po to istnieją i z tego żyją, po prostu „umywają ręce” w momencie, kiedy są najbardziej  
potrzebne.  Może  to  i  zrozumiałe  z  punktu  widzenia  ekonomicznego,  ale  jakoś  brzydko  wygląda   
z  punktu  widzenia  moralnego.  Przyszłe  prawo  więc  musi  uwzględnić    również  ten  aspekt.  Może  
zobowiązać jednak firmy do wypłat w takich wypadkach, ale później w razie potrzeby gwarantować  
wsparcie ze strony państwa (bezpośrednio lub np. ulgi podatkowe na czas uzupełnienia funduszy).   

                                                                   

                                                                   

                                                                   

                                                                   

                                                                   

                                                                   

----------------------- Page 60-----------------------

                                                                                                                             60  
 

                           VI.6. SPÓŁDZIELNIE MIESZKANIOWE  

 

Czy  kto  słyszał  o  istnieniu  czegoś  takiego  na  „kapitalistycznym  Zachodzie”?  Bo  ja  –  nie.  Wiem,   
że  coś  takiego  istniało  w  Związku  Radzieckim,  a  we  współczesnej  Rosji  mają  one  nawet  własne   
(czy    może     wynajmują)       „Sonderkommandy”            do    ściągania    zaległych      opłat   z   „nieuczciwych”  
mieszkańców lub ostatecznie wyrzucania  ich na bruk. Działają przy tym brutalnie, ale mają również  
wyjątkowo        wymyślne       i   skuteczne      sposoby,      zmuszające       dłużnika      szybko      –   aż    biegiem   
do  uregulowania  zaległości.  W  Polsce  o  tym,  na  szczęście,  nie  słychać,  nie  licząc  oczywiście  
wyrzuconych na bruk mieszkańców zagrabionych „legalnie” (bo przez władze miasta) warszawskich  
kamienic. Ale Warszawa – to szczególne „miejsce grzechu” i nic dziwnego, że jest narażona na totalne  
zniszczenie (przygotowania do tego idą już pełna parą).  

Ale nawet te „spokojne” spółdzielnie, po co one w ogóle istnieją? Przecież opłaty za wodę, ścieki, gaz,  
prąd,   telekomunikacyjne             pobierają   bezpośrednio   dostawcy   usług.   Dlaczego   więc   ktoś,   kto    
ma (wykupione lub kupione za realne pieniądze mieszkanie) musi płacić za niego taki sam „czynsz”  
jak ktoś,  kto  wynajmuje go od  spółdzielni?  Za  jakie usługi? Jednorazowe docieplenie?  Odśnieżanie  
dachu? Sprzątanie klatki schodowej? Wszystko to da się załatwić i bez nich (i na Zachodzie jakoś dają  
sobie  radę,  a  nawet  lepiej).  Nie  na  próżno  więc  PiS  10  lat  temu  (kiedy  rządził  po  raz  pierwszy)  
próbował je zlikwidować, ale nie dał rady. Teraz nawet chyba nie próbuje. Ale nowy rząd na pewno  
zrobi  również  z  tym  porządek,  więc  radzę  cwaniakom  szukać  już  teraz,  gdzie  mogliby  potem   
się  zatrudnić.  Wyuczyć  się,  na  przykład, jakiegoś  praktycznego  i  pożytecznego  zawodu ,  na  który  
będzie zapotrzebowanie również w przyszłości.  

 

                                        VI.7. SPRAWA DŁUGÓW  

 

          VI.7.a. ŻYDZI I MFW   

          VI.7.b. NIEMCY   

          VI.7.c. BANKI   

          VI.7.d. KOMORNICY   

          VI.7.e. USŁUGI TELEKOMUNIKACYJNE ITP.   

          VI.7.f. FRANKOWICZE  

 

 

 

----------------------- Page 61-----------------------

                                                                                                                             61  
 

                                            VI.7.a. ŻYDZI I MFW  

 

Rozpatruję  te  dwa  wątki  razem,  ponieważ  nie  jest  chyba  dla  nikogo  żadną  tajemnicą,  że  światowa  
finansjera,  „dłużnikami”  której  są  prawie  wszystkie  kraje  świata  (nawet  USA),  jest  wyłącznie  
żydowska.  Majątek  samych  Rothschildów  to  około  500  bilionów  USD,  przy  czym  należy  do  nich  
niemal  każdy  Bank  Centralny  na  świecie  (nawet  rosyjski),  PKO  BP  także.  A  przecież  to  daleko   
nie jedyna super bogata  żydowska rodzina.  

Długi   zaś   te   wcale   nie   będą   spłacać   „nasze   dzieci   i   wnuki”,   jak   niektórzy   sądzą   (bo   nikt   
na to poważnie nie liczy, ale i nie oto chodzi). „Dług” (a dokładniej  –  gigantyczne „odsetki” na jego  
„obsługiwanie”) płacimy właśnie my –  tu i teraz. I to jest faktycznie poważny problem, obciążający  
rezerwy walutowe państwa, których, w odróżnieniu od złotówek, nie da się po prostu dodrukować.  

Na  szczęście  sami  Żydzi  (a  dokładnie  –  ich  oficjalne  państwo  Izrael)  oraz  ich  najlepszy  przyjaciel,   
a   jednocześnie       bezsporny      (przynajmniej      –   na    razie)   światowy       lider   USA     podpowiedzieli,   
jak  pom yślnie  i  zupełnie  legalnie  (według  ich  własnego  prawa)  rozwiązać  ten  skomplikowany   
i  delikatny  problem.  Ale  wszystko  po  kolei,  bo  tu  jest  kilka  etapów.  Otóż  Izrael,  a  po  nim  USA   
w sprawie swoich roszczeń do Polski faktycznie oficjalnie uznali fakt, zapisany wiele razy w Biblii  
oraz    wielokrotnie      potwierdzony        historycznie,     że    Żydzi    stanowią      niejako     jedyny     organizm   
ze  współodpowiedzialnością  jednostki za naród i odwrotnie. To samo tak  naprawdę dotyczy  innych  
narodów, ale w mniejszym stopniu, i żaden inny naród nie ma takiego oficjalnego prawa.   

Rozpoczęło się od tego, że Niemcy nareszcie skończyły wypłacać Izraelowi odszkodowania za II WŚ  
(tj. państwu, które do 1947 roku w ogóle nie istniało, a więc już ten fakt zakładał „odpowiedzialność  
zbiorową Żydów”), choć w tym wypadku było to jeszcze nie do końca tak. Czytałem kiedyś gdzieś  
statystyki,  dot.,  tych  odszkodowań.  Dokładnych  liczb  nie  pamiętam,  ale  przybliżone  –  owszem.   
Otóż przed II WŚ w Polsce mieszkało ok. 3 mln Żydów. 6 mln z nich (ale plus dostarczonych z całej  
Europy)   zamordowano   w   komorach   gazowych   i   spalono   w   krematoriach.   Ileś   tam   milionów  
(uratowanych  przez  Polaków  –  często  za  cenę  własnego  życia)  emigrowało  do  Palestyny.  Było  ich   
tak wiele, że w 1 izraelskim Knesecie zabrakło tylko jednego głosu, żeby właśnie język polski został  
oficjalnym  językiem  nowopowstałego  państwa  Izrael.  Wreszcie  12  mln  poszkodowanych  Żydów  
otrzymało   odszkodowanie   od   Niemców.   Ostatnią   liczbę   zapamiętałem   akurat   dobrze,   bardzo  
zdziwiony taką żydowską matematyką.   

W każdym razie odszkodowania od sprawców holocaustu (który jednak owszem był, ale nie wiadomo  
w jakich naprawdę rozmiarach, ale dużych) się skończyły. Trzeba było szukać kolejnej dojnej krowy  
do  zasilenia  budżetu,  przecież  mieć  ok.  bodajże  90%  światowych  finansów  w  żydowskich  rękach   
to dla nich za mało. Wybór w sposób naturalny padł na Polaków, którzy ich kiedyś ratowali, a nawet  
do  niedawna  jeszcze  byli  za  to  przez  nich  nagradzani  medalami  „Sprawiedliwi  wśród  Narodów  
Świata”. Za to w głośnej niedawno debacie na ten temat cały świat dowiedział się, jaką naprawdę rolę  
odgrywali  w  holocauście  Polacy,  a  jaką  sami  Żydzi.  Szokujących  faktów  zostało  ujawnione  dość  
sporo, ale podam tylko jeden typowy przykład: w okupowanej Warszawie aż 5 000 Żydów pracowało  
jako agenci GES TAPO a ani jeden Polak. W Knesecie izraelskim przeforsowali oni i inni kolaboranci  
nawet specjalną ustawę, zabraniającą prześladowania za taką współpracę. Dziś oskarżają nas Polaków  
o Holocaust.   

 

----------------------- Page 62-----------------------

                                                                                                                             62  
 

Ale  pod  tym  względem  Żydzi  akurat  nie  są  wyjątkowi.  Podam  tylko  dwa  przykłady.  Otóż  nie  tak  
dawno pewien dobry ksiądz we Francji oddał połowę należącej do swego kościoła działki pod budowę  
meczetu. Meczet zbudowano, zaś wdzięczni muzułmanie wdarli się do stojącego teraz obok Kościoła   
i  zamordowali  samego  dobrego  księdza  oraz  kilku  parafian.  Ku  przestrodze  innych  duchownych   
(także  polskich  i  papieża  –  ale  do  nich  to  jasne  przesłanie  jakoś  nie  dociera,  póki  nie  poczują  tego   
na własnej skórze), oraz reszty Francuzów i całej Europy. Drugi przykład to Anglicy. Otóż przyszedł  
im nagle do głowy „genialny pomysł”, że przecież lotnicy polscy, którzy przyczynili się do ratowania  
Anglii podczas II WŚ, używali ich paliwa, za które muszą zapłacić. Dziwnym zbiegiem okoliczności  
okazało  się  ono  warte  dokładnie  tyle  samo,  ile  przywieziono  „na  przechowanie”  przez  polski  
emigracyjny  rząd  do  UK  złoto  –  złoty  zapas  Polski.  Polskie  złoto  więc  trafiło  już  ostatecznie   
i  oficjalne  do  skarbca  brytyjskiego.  Następnym  więc  razem,  kiedy  Polska  czy  Polacy  zechcą  kogoś  
ratować, trzeba od razu podpisać umowę, kto i za co następnie będzie płacić.  

 Na początku jednak planowali Żydzi załatwić tę delikatną sprawę w sposób cywilizowany i ogólnie  
prawny.   Powołali   więc   fundację   HERC,   która   miała   za   zadanie   znaleźć   w   Polsce   majątki  
(nieruchomości) pożydowskie oraz ich żyjących w Izraelu spadkobierców.  Zadanie to  ona sumiennie   
i  dokładnie   wykonała  (i   właśnie   na  jej  opracowaniu  opiera  rząd   Izraela  swoje  „roszczenia”),   
ale  odnalezieni  spadkobiercy  nie  wyrazili  chęci,  żeby  się  ubiegać  o  zwrot  odnalezionych  majątków  
(może im było wstyd grabić swoich ratowników). Wtedy fundacja została rozwiązana, lecz roszczenia  
zdecydowano   ściągać   na   rzecz   całego   Izraela,   który   by   przedstawiały   organizacje   żydowskie,   
nie mające żadnej formalno-prawnej łączności ani ze spadkobiercami, ani z ich majątkami. Tj. została  
zalegalizowana (poprzez Izrael i USA) współodpowiedzialność Żydów. No i bardzo dobrze  –  Polska  
też  powinna  tę  odpowiedzialność  uznać  formalno-prawnie,  ponieważ  jest  jej  to  na  rękę.  Dlaczego?  
Otóż tłumaczę niżej.  

Teraz  trzeba  wziąć  pod  uwagę,  w  jaki  sposób  Żydzi  otrzymali  te  nieruchomości,  które  teraz  chcą  
„odzyskać”. Otóż okazuje się, że zdecydowaną większość z nich mają na podstawie  Ukazu imperatora  
Aleksandra II , który zobowiązywał odbierać je uczestnikom powstania  styczniowego i oddawać tym,  
którzy będą ich zdradzać. Żydzi więc w czasie powstania aktywnie namawiali młodych szlachciców  
do wzięcia udziału w powstaniu, a potem szli z donosem do władz rosyjskich i „legalnie” otrzymywali  
nieruchomości  zdradzonych.  Należy  więc  zdelegalizować  ten  rosyjski  Ukaz  jako  niesprawiedliwy,  
krzywdzący  i  przestarzały  (bo  Polska  już  nie  jest  częścią  Imperium  Rosyjskiego)  i  zobowiązać  
wszystkich,  kto  otrzymał  na  jego  podstawie  nieruchomości  (a  więc  akurat  Żydów)  do  zwrotu  ich  
prawowitym właścicielom (Polakom). Nie trzeba nawet  szukać i liczyć  –  żydowska fundacja HERC  
już  to  zrobiła.  Nie  trzeba  także  szukać  konkretnych  spadkobierców,  lecz  zgodnie  z  izraelsko -
amerykańskim   prawem   uznać,   że   cały   naród   żydowski   (a   więc   również   światowa   finansjera)   
jest winien tę kwotę narodowi polskiemu. Ponieważ zaś Żydzi nigdy się nie zgodzą ten dług spłacić  –  
rekompensować go, niwelując  zewnętrzny dług Polski. W praktyce to będzie znaczyć, że nie trzeba  
będzie  więcej  regularnie  wypłacać  Żydom  haraczy  –  „odsetek  ”.  A  to  jest  dość  duża  kwota,  i  to  –  
walutowa.  Gdyby  jednak  jakiś  Żyd  udowodnił  (przedstawiając  odpowiednie  dokumenty),  że  swój  
majątek  zdobył  w  inny,  bardziej  uczciwy  sposób,  wtedy  można  jedynie  zmniejszyć  kwotę  tego  
wspólnego długu na wartość tej „uczciwej” nieruchomości.   

Oprócz tego (a może i przede wszystkim), w ramach rekompensacji tego żydowskiego długu wobec  
Polaków warto przekazać w polskie ręce firmy, należące lub kontrolowane przez Żydów.  

 

----------------------- Page 63-----------------------

                                                                                                                                   63  
 

Oczywiście  że  Żydów  to  wkurzy.  No  i  co  z  tego?  Gdyby  uległością  wobec  nich  i  regularnym  
płaceniem   haraczu   można   było   kupić   ich   przychylność   –   no   wtedy   jeszcze   można   byłoby  
podyskutować, czy warto ich wkurzać. Ale  oni i tak  zaplanowali rozproszyć jak  najwięcej Polaków   
po świecie, resztę ograbić i  zniewolić, a nawet  zlikwidować,–  i metodycznie wprowadzają ten plan   
w życie. Tylko ślepy i ich sługus tego nie widzi. Uległością tu nie tylko nie pomożesz, lecz jeszcze  
bardziej  ich  zachęcisz.  Natomiast  stanowczy  i  zdecydowany  opór  właśnie  może  popsuć  (i  popsuje)   
te ich nędzne plany. Obecna  władza, rzecz jasna,  na  to nie pójdzie (bo sama też po cichu ten plan  
wspiera i realizuje), ale następna –  owszem. Żydów zaś czeka nowy holocaust  gorszy od pierwszego,  
tak że przeżyje ich ostatecznie tylko garstka (a dokładnie  –  144 tys. , wg. Ap  7,  4-8), która żadnych  
„roszczeń”  do  nikogo  mieć  nie  będzie.  Sługusów  ich  i  zdrajców  (zwłaszcza  w  Polsce)  też  dużo   
nie zostanie – tylko garstka tych, którzy zdążą się nawrócić.   

 

                                                   VI.7.b. NIEMCY  

 

W  słynnym  Liście  biskupów  polskich  do  niemieckich z  1965  w  imieniu  Polaków  „przebaczali ”   
oni Niemcom i „prosili o  wybaczenie ”. Nie jest zupełnie jasnym, za co właściwie Polacy mieli prosić   
o  wybaczenie   Niemców.  Za  spalone  niemieckie  czołgi,  strącone  samoloty  i  zabitych  niemieckich  
żołnierzy?  A  może  za  zniszczony  podczas  szturmu  Berlin  (w  którym  Wojsko  Polskie  brało  czynny  
udział)  czy  „ziemie  odzyskane”  (zaś  dla  Niemców  –  utracone)?  Ale  nie  jestem  z  PZPR,  więc  nie  
zamierzam tu krytykować razem z nimi ówczesnych Polskich biskupów, tym bardziej, że na wojnie,  
jak  na  wojnie,  zawsze  dochodzi  do  nadużyć  z  każdej  z  walczących  stron  (choć  w  róż nej  skali,  
oczywiście).  W  każdym  razie  sprawę  można  było  by  uznać  za  zamkniętą,  według  ewangelicznej  
zasady  o  przebaczeniu  (Mt  18,  22).  Ale  w  tej  samej  Ewangelii  – już  w  następnym  wierszu  -Jezus  
Chrystus opowiada inną przypowieść  –  o nielitościwym dłużniku (Mt  18,  22-35), który  ze  względu   
na  swoje  niemiłosierdzie  musiał  jednak  cały  swój  dług  zwracać.  I  właśnie  z  taką  sytuacj ą  mamy   
do czynienia z długiem Niemiec wobec Polski.  

Otóż  Niemcy  (za  pośrednictwem  UE)  swoje  straty  wojenne  w  Polsce  już  dawno  i  z  nawiasem  
kompensowali. Nawet zamiast „wschodnich ziem utraconych” mają pod kontrolą prawie całą polską  
gospodarkę, media, polityków. Cytując Rafała Ziemkiewicza,  "Przeciętny Polak tyra dziś w należącej  
do Niemców firmie na spłatę kredytu w niemieckim banku, kupuje niemieckie produkty w niemieckich  
marketach,  a  należące  do  Niemców  media  szczują  go  za  polską  tradycję,  religię  oraz  patriotyzm    
i  robią  propagandę  politykom  posłusznym  wobec  Niemców."  Może  trochę  przesadne,  ale  zwłaszcza   
ta  ostatnia  uwaga  przelewa  czaszę  i  karze  to  jarzmo  niemieckie  jak  najszybciej  z  Polski  zrzucić.   
I tu akurat przyda się jak najbardziej roszczenie wobec Niemców za II WŚ. Oszacowano, że, Polska  
ma prawo żądać od Niemców  ok. 886 mld USD, nie tylko za spektakularne zniszczenie Warszawy,   
ale    również      za    3   mln     wymordowanych            Polaków,       200     tys.   porwanych        polskich      dzieci,   
3  141 000  Polaków  wywiezionych  do  pracy  przymusowej,  zrabowanych  ok.  516  tys.  dzieł  sztuki   
o wartości szacunkowej 11 mld 140 mln USD.     

 

 

 

----------------------- Page 64-----------------------

                                                                                                                              64  
 

Rzecz  jasna,  że  dobrowolnie  Niemcy  nigdy  tego  nie  uznają  i  nie  spłacą.  A  i  nie  trzeba.  Mamy   
w  Polsce  całą  masę  niemieckiej  własności  (firmy,  banki,  media,  portale  internetowe  itp.)  –  trzeba   
po  prostu   je   najpierw   znacjonalizować   –   na   konto   powojennych   roszczeń,   zaś   później   znów  
sprywatyzować,         ale   w   ręce    polskie.    No    może     jakiegoś     małego      i  uczciwego      niemieckiego  
przedsiębiorcę  nie  ruszać.  W  ogóle  należy    zacząć  od  najważniejszych  gałęzi  (media,  Int ernet,  
energetyka  itp.).  Wystarczy  tu  wspomnieć  takie  opiniotwórcze  media  jak  Onet.pl,  Interia,  RMF,  
Newsweek  Polska,  Fakt,  Dziennik  Zachodni  czy  Grupę  Wydawniczą  Polskapresse.  O  TVN  już  nie  
wspominam.   

Pewnie  Niemców  to  wkurzy,  no  i  co  z  tego?  Jeśli  uległością  wobec  nich  można  byłoby  kupić   
ich  przychylność,  to  wtedy  można  byłoby  podyskutować,  czy  warto.  Ale  już  wyraźnie  widać,   
że się nie da. W przyszłości zaś w ogóle jeszcze raz (na reszcie już ostatni)  zaatakują Polskę, marząc   
o przywróceniu  „ziem wschodnich”. Amerykanie zaś nie kiwną palcem (a tym bardziej batalionem  
czy  dywizją),  żeby  pomóc  Polsce  –  przecież  Niemcy  to  też  ich  „sojusznicy  po  NATO”  –  a  nawet  
starsi.  Przegrają,  oczywiście,  jak  poprzednie  dwie  Wojny.  Bo  spróbują  „odzyskać”  również  Prusy  
Wschodnie („Obwód Kaliningradzki”), zaś wkurzeni Rosjanie ostatecznie ich zniszczą.   

 

                                                   VI.7.c. BANKI  

 

Banki, jak wiadomo, odgrywają ważną role w finansach i gospodarstwie państwa, firm oraz zwykłych  
obywateli.  Mają  przy  tym  pełne  prawo  (a  nawet  obowiązek)  uzyskiwać  z  tego  profity.  Ale  niby  
dlaczego te zyski mają być wyższe (na włożony kapitał) niż w innych sektorach gospodarki – handlu,  
usługach itp.? Jeszcze jedna „kasta uprzywilejowana”? Chodzi, oczywiście, o kredyty, właśnie dzięki  
którym banki osiągają swoje ogromne zyski. Ceny na kredyty są zdecydowanie za wysokie i trzymają  
sporą  część  społeczeństwa  za  gardło,  więc  państwo  powinno  również  tę  sprawę  sprawiedliwie  
Zreformować.  Reguluje,  owszem,  ono  i  teraz,  ale  chodzi  właśnie  o  sprawiedliwe  uregulowanie  –   
w interesach wszystkich zainteresowanych stron. Jakie dokładnie  –  to już muszą określić specjaliści,  
ponieważ bankructwo banków też nie będzie nikomu na rękę.  

Pewną  cześć  odpowiedzialności  za  ciężką  sytuację  finansową,  związaną  z  zaciągniętym  kredytem   
lub pożyczką, oczywiście, ponoszą sami klienci, podejmując nieodpowiedzialną decyzję życia ponad  
stan,  budowy  domów  większych  niż  potrzebują,  przesadnych  samochodów  i  wcale  niepotrzebnych  
podróży  gdzieś  na  Kubę,  zamiast  odpocząć  o  wiele  taniej  i  wcale  nie  gorzej  np.  w  Chorwacji.    
Ale  banki  też  nie  mają  prawa  nadużywać  tej  dobrze  znanej  starej  polskiej  wady.  Tu  więc  powinno  
wkroczyć   jako   arbiter   państwo   i   rozwiązać            ten   problem   w       sposób   uczciwy   i      dla   nikogo   
nie krzywdzący, nawet jeśli to będzie dość radykalne rozwiązanie.   

Przykład  tu  można  wziąć  z  takiej  małej  Islandii  (o  czym  w  mediach  cisza,  żeby  nie  dawać  innym  
przykładu),      zaś    Islandii    to   jakoś    uszło    na    sucho,    nikt    jej  nie    wyrzucił     ze    „wspólnoty  
międzynarodowej” i nie ukarał w żaden inny sposób. Prezydent Islandii wyjaśnia, jak jego kraj szybko  
przezwyciężył  kryzys:  „Rząd  pomógł  ludziom  i  wsadził  do  więzienia  oszustów  bankowych  –  czyli  
postąpił inaczej, niż wszystkie inne kraje”.   Drugi przykład to Węgry, gdzie „Premier Orban wyrwał  
swój naród z objęć lichwiarzy” – i lichwiarze go nienawidzą, ale co z tego?      

----------------------- Page 65-----------------------

                                                                                                                                    65  
 

W każdym razie państwo nie może pozwolić, żeby ktokolwiek  (także banki) robił z jego obywateli  
niewolników. W końcu obywatele oddali swoje głosy za rządzących i regularnie płacą po datki na ich  
niebiedne utrzymanie, mają zatem prawo liczyć na pomoc państwa, kiedy popadną w niedolę – choćby  
i  z  własnej  winy.  Przecież  kiedy  turysta  lub  alpinista  popada  w  tarapaty  nawet  z  własnej  winy,  
ratownicy  i  tak  próbują  go  uratować,  a  nie  mówią,  że  niech  sam  sobie  daje  radę,  przecież  jest  sam  
sobie  winien.  Czemuż  by  tu  miało  być  inaczej?  Jeśli  zaś  obecna  władza  tego  nie  uczyni  –  zrobi  
następna, a przy okazji jeszcze raz udowodni, na czym polega różnica miedzy nimi.   

Nie może tak być, że jeśli ktoś pożyczył 300 zł, to ma oddawać 2,5 tys. (przykład autentyczny). Nawet  
jeśli  to  ściągana  przez  komornika  wzięta  przed  latami  „chwilówka”.  Inne  niż  banki  instytucje  
finansowe też muszą obowiązywać takie same reguły, jak banki, o ile prowadzą podobną działalność.  
A Polakom by się przydało przypomnieć sobie stare i mądre polskie przysłowie : „Dobry zwyczaj –   
nie pożyczaj”  (bez skrajniej potrzeby, oczywiście).  

                                                                     

                                              VI.7.d. KOMORNICY  

 

Chyba  każdy,  kto  miał  nieszczęście  mieć  do  czynienia  z  komornikami  (niezależnie  od  tego,  którą  
stronę  sprawy  reprezentował),  słusznie  na  nich  narzeka.  Nie  na  próżno  więc  należą  do  jednej   
z najbardziej pogardzanych grup zawodowych – podobnie jak celnicy za czasów Jezusa. Oczywiście  
że  ktoś  musi  robić  również  „brudną  robotę”  (w  końcu  długi  też  trzeba  spłacać),  ale  musi  robić   
to  jednak  choć  w  miarę  uczciwe.  Ludzie  porządni  raczej  tego  zawodu  wykonywać  nie  będą,  więc  
trzeba  ich  wziąć  w  ścisłe  ramki  prawne.  I  nie  tak,  jak  ostatnia  „kosmetyczna”  nowelizacja  (która   
w   niektórych   wypadkach   dała   im   jeszcze   więcej   możliwości   do   nadużyć),   lecz   gruntowna   
i prawdziwa.  

W  nowej  Polsce  raczej  będą  mieć  o  wiele  mniej  do  roboty,  więc  będą    mniej  potrzebni    i  muszą   
już teraz myśleć o swojej zagrożonej przyszłości i postarać się nawrócić i poprawić. W ko ńcu nawet  
wśród celników znaleźli się Mateusz (Mt  9,  9-13) oraz Zacheusz  (Łk  19,  1-10), więc również  i  wśród  
komorników pewnie znajdą się ludzie porządni, którzy będą mieli szansę wejść nawet do Nowej Ery.   

No  i  oczywiście,  za  swoje  usługi  muszą  pobierać  rozsądną,  a  nie  wygórowaną  i  niczym  nie  
uzasadnioną opłatę. Jak zwykli usługodawcy, a nie „uprzywilejowana kasta”.   

 

                                                                     

                                                                     

                                                                     

                                                                     

----------------------- Page 66-----------------------

                                                                                                                             66  
 

                     VI.7.e. USŁUGI TELEKOMUNIKACYJNE ITP.  

 

Firmy  telekomunikacyjne  w  Polsce  przedstawiają  swoim  klientom  usługi  dość  wysokiej  jakości,  
pobierając  przy  tym  rozsądne  ceny,  więc  nie  ma  raczej  na  co  narzekać.  Nie  da  się  im  nie  płacić  –   
po  prostu  od  razu  odłączą  (TV,  Internet,  telefon),  nic  dziwnego  że  zawsze  mają  dobre  wyniki  
finansowe. Problemy jednak zaczynają się u tych, którzy muszą (z różnych przyczyn, ale raczej nie dla  
tego,  że  chcą  powrócić  do  jaskini)  przedwcześnie  rozwiązać  zawartą  umowę.  Rzecz  jasna,  jeśli  
umowa  została  dopiero  zawarta,  firma  musi  kompensować  sobie  poniesione  straty  za  uruchomienie  
usługi.  Ale  jeśli  klient  sprawnie  opłacał  rachunki  przez  wiele  miesięcy  (a  czasem  nawet  lat),   
nie  ma  żadnej  logiki,  żeby  jednak  dalej  płacił  za  usługi,  z  których  już  nie  korzysta  (może  nawet  
fizycznie  nie  może),  lub  „kompensować”  firmie  dochody,  które  dalej  mogłaby  mieć  z  tego  klienta.   
Nic dziwnego, że klient nie chce płacić za takie nieotrzymane usługi. Ale w umowie (czasem zawartej  
w   nie   do   końca   uczciwy   sposób,   ale   przez   klienta   jednak   podpisanej)   zapisano   coś   innego.   
Nic  dziwnego,  że  firma  na  drodze  prawnej  (sama,  poprzez  firmy  windykacyjne,  lub  po  prostu  
sprzedając  ten  „dług”  firmie  specjalistycznej)  bardzo  często  (choć  nie  zawsze)  swoje  odzyskuje.   
Klient zaś  musi zapłacić nawet o wiele więcej (bo prawnicy, sąd, komornicy), niż był „winien”.  

Praktyka  ta,  jako  niesprawiedliwa  w  swojej  istocie,  ma  być  bezwzględnie  zabroniona  prawnie.   
Po pierwsze, należy zabronić takich umów, zaś już zawarte unieważnić w tym konkretnym punkcie,  
dot. ewentualnych roszczeń za nieokazane usługi. Po drugie, zamknąć i umorzyć wszystkie toczące się  
sprawy  tego  rodzaju.  Po  trzecie,  kompensować  straty  klientom,  których  już  zmuszono  do  zapłaty   
za takie niewykorzystane usługi. Odbije się  to, oczywiście, na budżecie firm, no ale krzywdy trzeba  
naprawiać, a pewnie kiedyś to również odbiło się  na budżecie nieszczęśliwych klientów, i nikt się tym  
jakoś nie martwił.    

Oczywiście musi to być zastosowane również w innych przypadkach takiego charakteru. Nie można  
się  wzbogacać,  wykorzystując  naturalną  „przewagę  fachowca”  nad  zwykłym  i  niedoświadczonym  
klientem,  który  nie  musi  być  fachowcem  w  każdej  dziedzinie,  ale  liczy  na  uczciwość  i  rzetelność  
fachowców.  Tym  bardziej,  że  w  innych  dziedzinach  właśnie  tak  jest,  zaś  nadużycia  ze  strony  
fachowców  należą  raczej  do  wyjątków,  niż  zwykłej  praktyki,  w  odróżnieniu  od  wspominanej   
tu dziedzinie.   

                                          VI.7.f. FRANKOWICZE  
 

Chodzi,  oczywiście,  o  tych,  którzy  brali  w  latach  2005-2010  „modne”  i  „atrakcyjne”  kredyty  
hipoteczne        walutowe,      lub    –   częściej    –   waloryzowane        (indeksowane        czy   denominowane),   
tj. uzależnione od kursu obcej waluty (z reguły  –  CHF, ale również EUR lub USD) . Temat ten jest  
skomplikowany           i   ma      kilka    wątków,        dobrze      opracowanych         (choćby       poprzez      grupę   
STOP       BANKOWEMU              BEZPRAWIU),           więc     rozpatruję     go    z   innego     (bardziej     ogólnego,   
niż technicznego) punktu widzenia.   

Otóż każdy,  kto uprawia hazard, dobrze zdaje sobie  sprawę, że  gra na  własne ryzyko i nikt mu nie  
kompensuje  przegranej.  W  razie   wygranej   –   musi  podzielić  się  z  Państwem,  płacąc  podatek.   
Ale w razie przegranej nawet do głowy mu nie przyjdzie, żeby wymagać od  Państwa „kompensaty”.  
Nieważne, jaki to hazard: gra na giełdzie, Forexu, Lotek – zasada jest wszędzie taka sama.   

----------------------- Page 67-----------------------

                                                                                                                            67  
 

Branie  kredytu  walutowego  (lub  w  PLN,  ale  indeksowanego  czy  denominowanego)  –  to  taki  sam  
hazard,  ponieważ  w  przypadku  „korzystnego”  kursu  walut  zapłacisz  mniej,  niż  za  zwykły  kredyt,   
zaś w przypadku „niekorzystnego” – więcej. Na rynku walutowym ciągła i nieprzewidywalna zmiana  
kursów  walut  to  norma,  a  kto  tego  nie  rozumie,  w  ogóle  nie  powinien  w  coś  takiego  grać.   
No,  frankowicze  uważali  siebie  za  mądrych  i  postępowych  („nowoczesnych”)  i  patrzyli  z  góry   
na  „prostaków”,  biorących  zwykłe  kredyty.  Zatem  zupełnie  nie  jasne,  z  jakiej  racji  Państwo  musi  
kompensować   ich   przegraną.   Co   prawda,   takie   niefortunne   kredyty   brali   nie   tylko   cwaniacy,   
ale  również  oszukani  przez  „doradców  finansowych”  oraz  ci,  którym  banki  ze  względu  na  niskie  
dochody nie chciały dawać zwykłych kredytów. No, ale za łatwowierność i naiwność (tym bardziej –  
w tak poważnej sprawie) też trzeba płacić.    

Powiedzą, że wtedy, kiedy brali kredyty, Państwo im niejako „gwarantowało”,  że „frankowi nic nie  
grozi”. Jak w ogóle państwo może „gwarantować” tendencje kursu walut? Ale to akurat był rząd PO,  
dla   którego   kłamstwa   były   czymś   naturalnym.   Nic   zatem   dziwnego,   że   wyborcy   „pisowscy”   
nie  za  bardzo  temu  wierzyli  i  woleli  brać  zwykłe  kredyty.  Natomiast,  „postępowi”  wyborcy  PO  
uwierzyli  „swoim”  i  słono  za  to  zapłacili.  Ciekawe,  że  głośno  namawiał  do brania  takich  kredytów  
nikt inny jak Ryszard Petru, który sam przy tym po cichu przewalutował swoje kredyty w złotówki.  
Nic  dziwnego,  że  właśnie  on  zarobił  miliony  a  nad  „swoimi”    wyborcami  po  prostu  się  śmiał.  Nic  
dziwnego  również  w  tym,  że  rząd  PiS  nie  chce  pomagać  nieswoim  wyborcom,  choć  akurat  taka  
postawa do uczciwych też nie należy. Tym bardziej, że do niekorzystnej koniunktury dołożyły  swoje  
przekręty  banki,  a  to  już  jest  sprawa  państwa  –  ustawodawców  oraz  wymiaru  sprawiedliwości  i  
organów ścigania.     

Jeżeli  chodzi  o  R.  Petru,  to  jest  on  jednym  z  trzech  znanych  polityków,  u  których  „agent  GRU”   
jest wyraźnie wypisane na twarzy (pierwsi  dwoje to A. Merkel i R. Sikorski). Zastanawia zatem fakt,  
jak  GRU  mogli  powierzyć  takie  ważne  zadanie,  jak  ratowanie  „polskiej  liberalnej  demokracji”  
takiemu …  (co zresztą  też jest  wyraźnie wypisane na jego twarzy),  które on oczywiście  że zawalił,  
choć  miał  olbrzymie  wsparcie  medialne.  Na  początku  więc  myślałem,  że  GRU  po  prostu  popełniło  
błąd.   Ale   później   zrozumiałem,   że   zrobili   to   celowo.   Otóż   właśnie   o   to   im   chodziło,   żeby   
on ostatecznie dobił polskich „liberałów”. I zrobili to wcale nie dla tego, że lubią „polskich patriotów”  
(a  tym  bardziej  –  że  ich  wspierają).  Po  prostu  zależy  im,  żeby  było  kim  straszyć  własny  naród  
„zagrożeniem   z   zachodu”,   a   więc   się   zbroić   i   prowadzić   agresywną   politykę   i   propagandę.  
„Liberałowie” do tego się nie nadają, bo prowadzą  „zbyt pokojową” politykę, z nimi zawsze można  
się dogadać, więc na „strasznych” nie wyglądają.  

Tak  więc  ten,  kto  oszukał  (przecież  zawsze  jak  ktoś  stracił,  jednocześnie  ktoś  tak  samo  zarobił)   
musi teraz podzielić się ze swoimi ofiarami. No, ale część odpowiedzialności leży także na Państwie,  
nawet jeśli rządzi inna partia. Otóż Państwo może zagwarantować, żeby przynajmniej część ubytków  
(bo  o  całości  nie  ma  mowy  ze  względów  wyżej  wymienionych)  była  rekompensowana  ze  środków  
oszustów – osobistych oraz partyjnych. Niech zatem środki państwowe, przeznaczone na finansowanie  
tych partii (PO, PSL oraz N) zamiast do kieszeni tych partyjnych działaczy trafią do ich wyborców  
frankowiczów. Przy okazji przyczyni się to do ostatecznej marginalizacji tych partii.  

A czy w ogóle można brać kredyty walutowe? Oczywiście –  o ile mieszkasz w tym kraju i zarabiasz   
w  tej  walucie.  To  jest  prosta  i  oczywista  (niestety  –  nie  dla  wszystkich)  zasada  –  brać  kredyt    
w walucie, w której zarabiasz, a więc zmiana kursu tak naprawdę cię mało obchodzi, bo zarówno dług  
jak  i  zarobki    tanieją  lub  drożeją  równolegle.  Za  chciwość  zaś  i  głupotę  zawsze  trzeba  było  słono  
płacić, i ta stara zasada też raczej się nie zmieni.   

----------------------- Page 68-----------------------

                                                                                                                           68  
 

                                                  VII. KOŚCIÓŁ  

Umieściłem  ten  rozdział  w  Planie  jako  ostatni,  a  tak  naprawdę  jest  on  najważniejszy,  bo  z  Bożym  
Błogosławieństwem  uda  się  zrobić  wszystko,  a  bez  niego  –  nic.  Kościół  zaś  odgrywa  w  tym  
najważniejszą  (choć  nie  jedyną)  role.  Chodzi,  oczywiście,  o  dominujący  i  najważniejszy  w  Polsce  
Kościół  Rzymsko-Katolicki.    Sprawy  Prawosławia,  Protestantów,  Polskiego  Narodowego  Kościoła  
oraz  ekumenizmu  (czy  zjednoczenia  Kościoła)  owszem,  też  są  ważne,  ale  to  oddzielny  temat.   
Na   szczęście,   w   chwili   obecnej   Kościół   w   Polsce   znajduje   się   w   o   wiele   lepszym   stanie,    
niż na Zachodzie, ale też potrzebuje poprawy w kilku może „drobnych”, ale jednak bardzo ważnych  
sprawach.  

Teoretycznie   jest   to   „wewnętrzna   sprawa   Kościoła”   i   jego   decydentów   (przede   wszystkim   –  
hierarchii), ale w sytuacji, kiedy tyczą się losy Narodu (a dokładnie  –  ile milionów Polaków przeżyje   
i  wejdzie  do  Nowej  ery:  8  czy  40  milionów),  jest  to  już  sprawa  nas  wszystkich,  choć  ostatecznie  
zdecydują  właśnie  hierarchowie  (jednocześnie,  a  nawet  przede  wszystkim,  decydując  tym  samym   
o własnym losie).  Ściśle  zaś mówiąc, Kościół  nie jest  własnością ani hierarchii, ani  narodu, lecz  –  
Boga (nawet – Jego Ciałem), więc to właśnie On ma najwięcej praw decydować o tym, jakim Kościół  
ma  być  i  jak  powinien  funkcjonować.  Ostatecznie  więc  i  tak  spełni  się  Jego  Wola,  a  każda  próba  
przeszkadzania  Jemu  (lub  po  prostu    ignorowanie)  jest  skazana  na  sromotną  porażkę,  w  czym  
niektórzy (najbardziej uparci) już niedługo z „bulem” się przekonają. Mogą więc potraktować to jako  
kolejne  (a  może  nawet  ostatnie)  upomnienie.  Pan  Bóg  jest  bardzo  cierpliwy,  ale  nie  będzie  czekał   
w nieskończoność.      

Na  szczęście,  dobrze  znamy  Jego  Wolę  również  w  tym  temacie.  Wyrażona  ona  jest  już  od  dawna    
i  wielokrotnie  przez  wielu  współczesnych  proroków  –  polskich  i  nie  tylko.  Co  ciekawe,  w  tych  
właśnie  kwestiach  są  oni  wyjątkowo  zgodni  pomiędzy  sobą  i  mówią  prawie  jednym  głosem,  choć   
w niektórych innych kwestiach może się wydawać, że nie są zupełnie zgodni (da się to wytłumaczyć –  
jak  rzekome  „sprzecznośc i  w  Biblii”,  ale  to  też  jest  osobny  temat).  Owszem,  Kościół  na  razie  
oficjalnie tych proroctw nie uznał (choćby z racji, że niektóre z nich nadal trwają), ale też nie wyraża  
sprzeciwu (z racji tego, że nie ma do czego się przyczepić). Nie licząc, oczywiście, prywatnych opinii  
niektórych „współczesnych Szawłów”  z szeregów tzw.  masonerii kościelnej  . W przeszłości Kościół  
też  daleko  nie  od  razu  oficjalnie  uznawał  objawienia  –  nawet  do  stu  lat.  Teraz,  niestety,  nie  mamy   
aż  tyle  czasu  czekać  na  oficjalne  uznanie  (choć  to  też  trzeba  zrobić  jak  najszybciej).  Tym  bardziej,   
że   wszystko,   co   mówią   prorocy   w   tej   dziedzinie,   nie   jest   sprzeczne   ani   z   nauką   Kościoła,   
ani z tradycją, ani ze zdrowym rozsądkiem, lecz tylko i wyłącznie – z tzw. modernizmem.  

Oczywiście,       najlepszym       rozwiązaniem        byłoby      wprowadzenie         tych    zmian      przez    papieża   
i obowiązującym dla całego Kościoła Powszechnego, ale teraz jest to nierealne (choć po  Ostrzeżeniu   
i nawróceniu może coś z tego będzie przez niego jednak wprowadzone).  Trochę mniej radykalnym,   
ale  też  dobrym  i  bardziej  realnym  rozwiązaniem    będzie  wprowadzenie  zaproponowanych  zmian   
na  poziomie  KEP  –  tj.  obowiązującym  dla  całego  Kościoła  w  Polsce.    Tym  bardziej,  że  Kościół  
powszechny  dąży  do  coraz  większej  decentralizacji  i  przekazania  inicjatywy  Kościołom  lokalnym.   
Nie  można, oczywiście, pochwalać takiej tendencji, ale z drugiej strony jest ona na rękę Kościołowi  
polskiemu,  biorąc  pod  uwagę  „rozwiązania”,  które  proponuje  Watykan  oraz  lokalne  Kościoły    
na  Zachodzie  (zwłaszcza  w  Niemczech).  Najbardziej  rozumni  zaś  hierarchowie  nie  muszą  nawet  
czekać  na  to,  lecz  od  razu  mogą  śmiało  wprowadzać  zmiany    w  swoich  diecezjach,  a  nawet  
proboszczowie – w swoich parafiach. W niektórych zaś przypadkach poradzi sobie nawet pojedynczy  
wikariusz czy rezydent. Niżej podaję konkrety.  

----------------------- Page 69-----------------------

                                                                                                                           69  
 

Może  słyszał  ktoś  o  polskiej  parafii  Garnek,  którą  jako  jedyną  w  Polsce  podczas  II  WŚ  ani  razu   
nie  odwiedził  żaden  żołnierz  niemiecki,  choć  znajdowała  się  ona  tylko  około  70  km od Warszawy,  
podczas gdy do każdej innej polskiej miejscowości dotarli   –  nawet do tych wiosek, które nie miały  
 szosy (dojeżdżali konno).  Tak więc żaden z  mieszkańców tej parafii nie zginął (podczas, gdy inne  
parafie  straciły  nawet  do  60  -  80%  mieszkańców).    A  przecież  wiele  parafian  służyło  w  wojsku,  
wojowało  na  różnych  frontach,  zostało  rannych,  trafiło  do  niewoli  niemieckiej  lub  radzieckiej,   
ale zaraz po wojnie wszyscy jak jeden mąż wrócili do domu cali i zdrowi. Na czym więc polegał taki  
 spektakularny sukces tej parafii? Otóż proboszcz tej parafii –  bardzo mądry i pobożny kapłan  –  jak  
tylko  się  dowiedział  o  wojnie,  natychmiast  rozpoczął    codzienne  odmawianie  Różańca  Świętego   
przed   wystawionym   Najświętszym   Sakramentem.   Oczywiście   dołączyli   do   niego   parafianie   –  
najpierw garstka, później co raz liczniejsi, tak że kościół nie mógł wszystkich pomieścić!  Modlili się  
w ten sposób aż do zakończenia wojny codziennie przez 6 lat.  I tylko tyle, czy może aż tyle.  Dobry  
ten  przykład  (można  powiedzieć  –  udany  w  100%  eksperyment  nawet  pod  względem  naukowym),  
warto –  a nawet trzeba – rozpowszechnić na całą Polskę, i to jak najszybciej, ponieważ Polsce znów  
grozi  niebezpieczeństwo.  Tym  bardziej,  że  organizować  to  może  bez  żadnych  problemów  w  swojej  
parafii  każdy  proboszcz  (i  niektórzy  proboszczowie  już  to  zrobili)  nawet  nie  pytając  o  pozwolenie  
biskupa, a przeciwko temu nikt nie może nic powiedzieć, nawet papież.  "Pragnę, aby w całej Polsce  
zaczęto  codziennie  praktykować  odmawianie  czterech  części  Różańca  Świętego  przed  wystawionym  
Moim  Świętym  Eucharystycznym  Sercem…    sprawi  [to],  że  w  krótkim  czasie  demon  będzie  silnie  
krępowany na całej polskiej ziemi."  

Ale to tylko jeden  –  bardzo ważny, ale nie jedyny  element należytej czci do NS. Drugim nie mniej   
(a   może   nawet   bardziej   ważnym)   elementem   jest   powszechne   i   obowiązkowe   wprowadzenie   
dla wszystkich przyjęcie komunii na klęczące i do ust. Wyjątek tylko dla celebranta oraz osób na tyle  
 starych  i/lub  chorych,  które  nie  mogą  klękać.  Innych  wymówek  (że  tak  jest  przyjęte  u  Niemców,  
zezwolone przez Watykan, zapisane w „nowoczesnych” przepisach  itp.) być nie może. Inna sprawa,  
że  trzeba  odpowiednio  przygotować  do  tego  dostojne  i  w  miarę  wygodne  miejsce  –  a  dokładnie  
balaski przed prezbiterium, nakryte białymi obrusami. W starych Kościołach gdzie nie gdzie jeszcze  
one są, a w nowych i tam, gdzie nie ma, trzeba to po prostu ufundować jak najszybciej. Nie muszą być  
za  drogie  –  mogą  być  drewniane,  ale  wygodne.  Przy  tym  zawsze  Kapłanowi  musi  asystować  
ministrant  z  pateną  (i  trzeba  nauczyć  go  prawidłowo  ją  trzymać,  a  nie  symbolicznie).  Nie  zawsze  
łatwo to zorganizować, ale jeśli się postarać, to przecież  nie tylko dzieciaki to potrafią  –  mogą być  
dorośli  mężczyzny,  jak  mają  wolny  czas,  a  nawet  emeryci,  których  nie  brakuje  w  każdej  parafii   
i którzy mają wolnego czasu aż ponad miarę.  W żadnym zaś wypadku nie można rozdawać Komunii  
pośrodku      Kościoła,     ponieważ       spadające     okruchy      (choć    prawie     niewidzialne      –   ale   realne   
Ciało Chrystusa) są później deptane nogami parafian. Niżej podaję kilka konkretnych cytatów z orędzi   
współczesnych proroków (a więc de facto – Słów Bożych), dot. Komunii Świętej:   

„Życzę sobie, aby przyjmowano Komunię Świętą na klęczące i do ust i aby udzielali Jej tylko kapłani   
i  diakoni.  Niech  powrócą  wszędzie  do  kościołów  balaski,  a  Komunia  Święta  będzie  na  powrót  
udzielana   przy   balaskach   nakrytych   białym   obruskiem.   Niech   wszyscy   realizują   w   praktyce  
postanowienia 177 Konferencji Episkopatu Polski dot. Komunii Świętej.”   

„Szanujcie  Moje  Święte  Eucharystyczne  Serce,  przyjmujcie  Je  godnie  do  swojego  serca,  jedynie   
na   kolanach   i   do   ust.   Za   świadomie   przyjętą   inną   postawę   z   powodu   pychy   przyjmującego,   
oraz kapłana, który siłą zmusza do postawy innej jak klęcząca, będą oni odpowiednio ciężko cierpieć,  
na dość niskim poziomie czyśćca. Jest to czyn pychy, przeciwko miłości Boga i bliźniego, rodzaj dość  
ciężkiej profanacji.”  

----------------------- Page 70-----------------------

                                                                                                                           70  
   

 „Wielu dokonuje nadużyć, przyjmując Moje Ciało więcej, niż raz dziennie. Pamiętajcie słodkie dzieci,  
że czynić to można jedynie według starych zasad, które były i rządziły w Kościele do niedawna. Drugi  
 raz, możecie przyjąć tylko za Moim specjalnym pozwoleniem, lub gdy zachodzi potrzeba wzmocnienia  
 duchowego  w  sposób  specjalny.  Nie  wolno  jednak  nadużywać.  Człowiekowi  wystarczy  raz  na  dobę  
przyjąć Moje Święte Ciało.”   

 „Przed Bogiem się klęka i to na oba kolana!!! Inna postawa jest wyrazem pychy człowieka. Jest Moim  
 wyraźnym życzeniem, aby każdy żywy i w miarę fizycznie sprawny człowiek, uklęknął do przyjmowania  
Najświętszego  Sakramentu,  przyjmując  na  język,  ale  jak  najgodniejszym  sercem.  Jest  to  bardzo  
 ważne.”  

 „Skrócono,      a   wręcz    zlikwidowano       post    eucharystyczny.      Najbardziej      miłym     Mojemu      Sercu,   
jest trzygodzinny post eucharystyczny. Do Komunii należy się dobrze przygotowy wać i przynajmniej   
 5 minut po niej trwać w skupieniu.”  

 „Nieporozumieniem  w Kościele Świętym jest stworzenie instytucji tzw.  świeckiego szafarza Komunii  
 Świętej.  Pragnę,  aby  to  prawo  zostało  usunięte  z  Kodeksu  Prawa  Kanonicznego.  Ludzie,  którzy  są  
szafarzami, zaciągają szczególnie ciężkie winy. Ja Sam wybieram i konsekruję rękami Biskupa tych,  
 których  chcę  do  posługi  przy  Moim  Świętym  Eucharystycznym  Ciele.  Zechciejcie  usłuchać  Mojego  
życzenia, Mojego wołania.”  

 „Jest  wielu  kapłanów,  którzy  dają,  co  innego  do  konsekracji  niż  wino  i  chleb.  Uświadamiam  wam   
 i przypominam, że gdy nie ma właściwych substancji do konsekracji, ona nie następuje. Jedynie wino  
gronowe   może   stać   się   Prawdziwą   Krwią   Mojego   Boskiego   Syna   i   jedynie   prawdziwy   chleb    
 (opłatek lub chleb), może stać się Prawdziwym Bożym Ciałem.”  

 Takich  i  podobnych  cytatów  jest  wiele  praktycznie  u  każdego  z  prawdziwych  współczesnych  
 proroków.  Wynika  z  nich      m.in.  kolejna  bardzo  poważna  sprawa:  Komunii  Świętej  (także  chorym    
 w  domu)  może  udzielać  tylko  i   wyłącznie  osoba  do  tego   wyświęcona  –   kapłan   lub  diakon,   
 a  nie  „upoważniona”  –  tzw.  świecki  szafarz,  brat  lub  siostra  zakonna  (a  tym  bardziej  –  świecka  
 kobieta).  Nie  ma  co  tu  się  powoływać  na  „odpowiednie  przepisy”,  ponieważ  nie  są  one  zgodne   
 ani   z   tradycją,   ani   z   wolą   Bożą   –   wielokrotnie   i   wyraźnie   wyrażoną   zgodnie   u   wszystkich  
 współczesnych  proroków.  To,  że  Kościół  ich  jeszcze  „nie  uznał  oficjalnie”  nie  zmienia  sprawy  –   
 Św. Siostrę Faustynę i wielu innych uznał też daleko nie od razu, ale teraz już po prostu nie ma tyle  
 czasu  czekać  na  „oficjalne  uznanie”.  A  przecież  ich  i  nie  potępił  (nie  liczę  tu  prywatnych  opinii  
 niektórych  duchownych  –  prawie  otwartych  zwolenników  masonerii  kościelnej).  Sprawa  ta  jest   
 tak poważna, że dotykając swymi niekonsekrowanymi („nieczystymi”) rękoma konsekrowanej Hostii,  
 na tyle obrażają oni Boga, że ściągają przekleństwo nie tylko na siebie i swoje rodziny, ale również   
 na  cała  parafię.  Co  zatem  zrobić  z  tymi  szafarzami,  a  nieraz  z  faktycznym  brakiem  kapłanów    
 do  udzielania  Komunii?  Otóż  trzeba  po  prostu  wyświęcić  ich  na  diakonów  –  co  to  za  problem.  
 Przecież też mogą być przy tym żonaci i pracować zawodowo.   

 Kolejna  sprawa  dotyczy  przede  wszystkim  katedr  i  niektórych  nowych  kościołów.  Otóż  trzeba  
 przywrócić  Tabernakulum  na  środek  kościoła  i  umieścić  go  jak  najwyżej  (dotyczy  to  też  tych  
 kościołów, gdzie jest on choć i pośrodku, ale za nisko)  – na tyle wysoko, na  ile się da  –  tylko żeby  
 można  było  do  niego  bez  problemu  się  dostać.  Owszem,  Biskup  diecezjalny  jest  ważną  osobą,   
 ale przecież  nie ważniejszą od Jezusa Chrystusa, realnie obecnego w NS w Tabernakulum! Musi więc  
 postawić swój tron obok, a nie zamiast Niego. W ogóle nie można siedzieć tyłem do Tabernakulum    
 (z boku – można).   

----------------------- Page 71-----------------------

                                                                                                                           71  
 

Nawet stać tyłem  nie  wypada, a więc  w perspektywie  (całkiem niedalekiej, jak może się wydawać)  
sprawować Ofiarę Mszy Świętej też będzie trzeba przed Tabernakulum – na ołtarzu (jak to było przed  
II Soborem Watykańskim). Nie było to przypadkiem, że  niedawny pożar  w Notre Dame spowodował  
zawalenie sufitu na stół ofiarny nowej mszy i spalił go, ale nie uszkodził „starego”  przed soborowego  
ołtarza.  I  wcale  nie  mam  tu  na  myśli  Mszy  Trydenckiej  (choć  nic  przeciwko  niej  nie  mam).  
Uczestniczyłem  kiedyś    na  Mszy  Novus  Ordo,  ale  sprawowanej  na    „starym  ołtarzu”  –  przodem   
do Tabernakulum. Nie jest to przecież zabronione, tak więc w starych kościołach już można powracać  
do starych ołtarzy, zaś w nowych zacząć pomalutku je bezpośrednio przed Tabernakulum budować –   
i tak niedługo będzie to obowiązkowe.   

Kontynuując temat Mszy Świętej: można, a nawet trzeba już teraz najważniejsze jej części odprawiać  
w   języku   sakralnym   –   po   łacinie.   Dla   Kaplanów   nie   powinno   to   być   żadnym   problemem,   
zaś  świeckich  też  nie  będzie  trudno  nauczyć  (zresztą  można  wydrukować)  podstawowych  modlitw:  
Pater  Noster,  Credo,    Sanctus,    Agnus  Dei .  Nawet  „ciemny”  lud  w  średniowieczu  to  potrafił.   
A co dopiero współczesny wykształcony.  Oprócz tego trzeba radykalnie poprawić postawę wiernych  
podczas  Mszy:  klękać  powinno  się  od  „Święty,    Święty…”  po  Ojcze  nasz  (na  którym  już  się  stoi),   
oraz  od  „Baranku  Boży”  (jak  to  było  jeszcze  całkiem  nie  tak  dawno,  ale  niesłusznie  zmienione)   
oraz  na  końcowe  błogosławieństwo.  „Kiedy  kapłan  podnosi  w  konsekracji  Hostię,  nie  skłaniajcie  
głów, nie zamykajcie oczu – patrzcie na Mnie, bo Ja z tej Hostii patrzę na was. Patrzę na wasze życie.  
Patrzę  na  was  z  miłością.”  (Świadectwo.  Ks.  Wiesław  Nazaruk).  Na  zakończenie  zaś  Mszy  trzeba  
obowiązkowo  (bo  nikt  oficjalnie  tego  rozporządzenia  papieża  Leona  XIII  nie  odwołał)  odmawiać  
Modlitwę   do   Św.   Michała   wspomnianego   papieża.      Już   w   jego   czasach   –   o   wiele   bardziej  
spokojniejszych  –  było  to  ważne,  a  co  dopiero  teraz.   W  związku  z  różnymi  wersjami  „modlitwy   
do świętego Michała Archanioła” należy pamiętać, że  obowiązujący polski  tekst tej modlitwy  został  
zatwierdzony przez Konferencję Episkopatu Polski w dniu 26 listopada 1999 r. w Częstochowie  - pisze  
ks.  Paweł  Rytel-Andrianik,  Rzecznik  KEP.  Wersja  zaś  ta  zawiera  słowo  wspomagaj,  a  nie  broń,   
z  czym  zgadzają  się  również  Michalici  (a  komu  jak  nie  im  to  lepiej  znać).  To  znaczy,  że  wierni   
są nastawiani na aktywną, a nie pasywną pozycję w walce ze złem.    

Zresztą  wątpiący  mogą  odmawiać  tę  modlitwę  po  łacinie.  Przede  wszystkim  zaś  trzeba  zachęcić   
i  nauczyć    wiernych  modlitwy  Ave  Maria    –  egzorcyści  zgodnie  twierdzą,  że  Ave  Maria  działa   
na szatana o wiele mocniej, niż Zdrowaś Maryjo (choć tej modlitwy on też bardzo nie lubi, ale jednak  
nie  aż  tak  się  boi).  W  ogóle  trzeba  zachęcać  i  nauczać  lud  modlić  się  po  łacinie  –  modlitwy   
te są mocniejsze  i milsze Bogu, ponieważ są w języku sakralnym . Nie na próżno masoneria przyłożyła  
tyle    wysiłku,     żeby     wyeliminować         ten    język     najpierw     z    oświaty,     a   później     również   
z Kościoła. Trzeba więc odwrócić ten proces. Ciekawostką jest, że  Antychryst będzie posługiwał się  
swobodnie w wielu językach, ale nigdy żadnego słowa nie powie po łacinie.  

Chcę dać Kapłanom  również dwie rady od siebie (nie od proroków). Pierwsza  – przeczytać uważnie  
Annę Katarzynę Emmerich.   Przynajmniej –  dot.  Nowego testamentu.  Dlaczego? Otóż wierni teraz   
są  często  dobrze  poinformowani,  więc  nie  warto  wyglądać  w  ich  oczach  niepoważnie,  twierdząc   
np.  o  „młodej  dziewczynie”  Weronice,  lub  Józefie,  który  „marzył  o  normalnym  małżeństwie”.  
Emmerich jest uznana przez Kościół, więc można śmiało uzupełniać podanymi przez nią informacjami   
szczegóły,  których  brakuje  w  Biblii,  a  nieraz  nawet  w  Tradycji.  Druga  –  dokładnie  przestudiować   
geografię  Ziemi  Świętej  (najlepiej  –  pielgrzymując  tam).  Wierni  może  tam  byli  i/lub  trochę  znają  
Biblię, więc lepiej nie podawać niepewnych informacji. Pasowałoby, oczywiście, im również dobrze  
znać Biblię (całą)  –  przynajmniej  tak, jak  ją znają protestanci (choć i  nie  całą, bo Marcin Luter  nie  
wszystko włączył, czego późnej sam żałował). No, ale to byłoby dla nich chyba już za dużo wymagań.   

----------------------- Page 72-----------------------

                                                                                                                                  72  
 

Tym   bardziej,   że   protestanci   oprócz   Biblii   prawie   nic   nie   mają,   więc   mają   więcej   czasu   
na jej studiowanie (a nie różnych teologów i teologii, owszem, ważnych, ale przecież nie ważniejszych  
od    Biblii).    W    ogóle     wykształcenie       przyszłych       kapłanów       musi    być     zmienione      –    skrócone   
(6  lat  to  zdecydowanie  za  dużo)  i  bardziej  praktyczne,  ale  Biblia  (realnie,  a  nie  symbolicznie),  
Emmerich  oraz  geografia  Ziemi  Świętej  –  na  pewno  wzmocnione,  jak  również  sprawy  praktyczne,  
które  realnie  się  przydadzą  w  pracy  duszpasterskiej,  a  nie  teoretyczne  kwestie,  owszem  ważne   
i ciekawe, gorąco dyskutowane w pierwszych wiekach chrześcijaństwa oraz średniowieczu, ale teraz  
mało dla kogo interesujące, a więc mało przydatne.   

W  ogóle  kapłani  powinni  się  zajmować  przede  wszystkim  sprawami  duchowymi,  które  nie  można  
zlecić  świeckim,  (nawet  „szafarzom),  zaś  sprawy  gospodarcze,  prawne,  finansowe  i  organizacyjne  
można  i  trzeba  zlecić  do  wykonania  osobom  świeckim  –  często  w  tych  kwestiach  nawet  lepiej  
wykształconym          i  doświadczonym,           a   także    uczciwym        (więc    nie    ukradną      uzbieranej      tacy).   
Dziś, natomiast, zdecydowanie za dużo kapłanów nawet oficjalnie sprawuje funkcje, bardzo dalekie  
od  tego,  do  czego  zostali  powołani,  wykształceni  oraz  wyświęceni.  Ci  z  nich,  którzy  oficjalnie   
 są  duszpasterzami  (proboszczowie,  wikariusze,  kapelani)  zdecydowanie  za  dużo  czasu  poświęcają  
 sprawom  administracyjnym,  gospodarczym    itp.  W  rezultacie  często  brakuje  im  po  prostu  czasu   
i  sił  na  sprawy  duszpasterskie.    Do  seminariów  duchownych  zaś  trzeba  przyjmować  również  
pobożnych  chłopców   (a  docelowo  –  tylko  takich),  a  nie  odsyłać  ich  do  domu    wmawiając  im,   
że  są  psychicznie  chorzy ,  jak  to,  niestety,    ma  miejsce  obecnie.    Bogobojnych  zaś  i  pobożnych  
kapłanów też nie uważać  za gorszych, nienormalnych, nieposłusznych i nie zsyłać do jak najdalszych  
wsi, lecz, wręcz przeciwnie, dawać im takie stanowiska, na których  mieliby wpływ na jak najwięcej  
ludzi (wierzących i niewierzących). Wierni zaś, zamiast krytykować swoich (i nie tylko) kapłanów  –  
nawet  słusznie  (zwrócić  uwagę  –  można,  a  nawet  trzeba),  powinni    „modlitewnie  i  pokutniczo  
asekurować  [ich]  modlitwą,  postem  i  umartwieniami”,  ponieważ  w  naszych  trudnych  czasach   
bez  takiego  wsparcia  nie  da  rady  żaden  –  nawet  dobry  Kapłan.  Dodam,  że  uwagi,  dotyczące  
seminarzystów    oraz  kapłanów  zaczerpnąłem  jednak  u  współczesnych  proroków,  a  nie  wymyśliłem  
 sam.   

Przewiduję pytanie o głośnej ostatnio bulwersującej sprawie gorszycieli dzieci, ale wynoszę ten temat  
do  oddzielnego rozdziału, ponieważ dotyczy on nie tylko Kościoła i wychodzi daleko poza jego ramy.   

Oczywiście zostało do omówienia jeszcze kilka ważnych kwestii, ale napiszę o tym trochę później.   

                                                                    

                                                                    

                                                                    

                                                                    

                                                                    

                                                                    

                                                                    

----------------------- Page 73-----------------------

                                                                                                                              73  
 

                                                    Gorszyciele  

                                                                  

   „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby  
                                lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza.” Mt 18, 6-7  

                                                                                                                                  

Tymi  słowami  z  Ewangelii  rozpoczyna  się  List  EP  do  wiernych,  odczytany  w  polskich  kościołach   
w Niedzielę 26 maja 2019 roku. Wiele w  nim o tym, jak pomóc pokrzywdzonym (co jest, owszem,  
bardzo  ważne),  ale  prawie  nic  o  tym,  jak  temu  zapobiec  w  przyszłości.  Samymi  zgłoszeniami    
do  specjalnie  wyznaczonych  w  każdej  diecezji  rzeczników,  problemu  raczej  nie  da  się  załatwić.  
Przede  wszystkim  trzeba  wyjaśnić,  skąd  w  ogóle  tacy  gorszyciele  w  Kościele  się  znaleźli.  Przecież  
tych, których do służby kapłańskiej powołał Bóg, nie interesują nawet kobiety, a cóż dopiero dzieci.  
Ludziom  zwykłym  trudno  w  to  uwierzyć,  ale  tak  faktycznie  jest  –  ludzie  są  różni  i  mają  różne  
skłonności.  Ale  niestety,  do  Kapłaństwa  i  „kariery  kościelnej”  powołuje  nie  tylko  Bóg  swoich  
autentycznych   wyznawców   (z   którymi   takich   problemów   nie   może   być   nawet   teoretycznie).   
Otóż  jeszcze  w  latach  30-ch  ubiegłego  wieku  Józef  Stalin,  sam  dawny  seminarzysta  prawosławny,   
a   więc   obeznany   w   tym   temacie,   wpadł   na   „genialny”   pomysł   –   skierować   do   seminariów  
(prawosławnych,   katolickich,   a   może   i   uczelni   protestanckich)   w   ZSRR   i   na   całym   świecie   
(a   miał   swoich   agentów   i   fanów   wszędzie)   przekonanych   „twardych”   komunistów,   ateistów   
i  zboczeńców  z  zadaniem  zostania  kapłanami,  później  biskupami  i  wyżej,  żeby  niszczyć  Kościół   
od wewnątrz i skutecznie odstraszać od niego ludzi, zwłaszcza – dzieci i młodzież, bo ludzi dorosłych  
i  zahartowanych        odstraszyć      trudno,    prawie     niemożliwe.       Niektórzy     z   tych    agentów      później   
się  nawrócili,  a  niektórzy  z  nawróconych  zdradzili  (nawet  pod  przysięgą)  szczegóły  tego  nędznego  
planu.  Program  ten  (niszczenia  w  taki  sposób  Kościoła  od  wewnątrz)  przejęła  i  nadal  „pomyślnie”  
realizuje  masoneria  –  utworzyła  w  tym  celu  nawet  specjalną  gałąź  –  tzw.  „masonerię  kościelną”.  
Trzeba  uznać,  że  osiągnęli  w  tym  spektakularny  sukces  –  pozajmowali  najwyższe  stanowiska   
w Kościele (zwłaszcza na Zachodzie i w Rosji). W Polsce ten program, oprócz masonerii, realizował  
przez wiele lat Departament IV MSW, jedynym zadaniem którego była inwigilacja Kościoła oraz jego  
zwalczanie  w  kraju  i  za  granicą.  W  ramach  tego  zadania,  funkcjonariusze  tego  Departamentu  
wyszukiwali  i  kierowali  do  seminariów  zboczeńców  z  zadaniem  krzywdzenia  dzieci.  Założyli  tym  
samym  bombę,  którą  obecnie  sami  zdetonowali  (bo  to  też  wchodziło  w  ich  długoterminowy  plan,  
który nadal jest skrupulatnie realizowany). Muszą więc ci funkcjonariusze zostać ujawnieni i ponieść  
co najmniej nie mniejszą odpowiedzialność, niż ich podopieczni.   

A  co  na  to  współcześni  prorocy?  Podejmują  również  ten  bolesny  temat  –  zdecydowanie  potępiają  
zboczeńców i zapowiadają, że grozi im bardzo surowa kara – tu na ziemi i po śmierci (w najlepszym  
wypadku – długi i ciężki czyściec, o ile zdążą się nawrócić i pożałować swoich czynów). Ale również  
prorocy      nie    wskazują       konkretnego        sposobu,      żeby     rozwiązać       ten    problem.       Dlaczego?    
No  bo  o  rozwiązaniu  mówi  sam  Jezus  Chrystus  –  akurat  w  przytoczonym  wyżej  cytacie.  Wynika  
bowiem  z  niego  jasno  i  jednoznacznie,  że  krzywdzicieli  dzieci  trzeba  po  prostu  zlikwidować.  
Fizycznie.   Wszystkich   –   duchownych   i   świeckich.   Kościół   przy   tym   oczyści   się   od   garstki  
zboczeńców,  którzy  tylko  przyprawiają  mu  problemów,  zaś  środowisko  LGBT  będzie  po  prostu  
zmasakrowane (ponieważ większość pedofilów pochodzi właśnie z niego). Oczywiście trzeba będzie  
przy tym przywrócić karę śmierci. I co z tego? W niektórych krajach świata i stanach USA taka kara  
istnieje, a nawet jest wykonywana, i nic strasznego się nie dzieje.   

----------------------- Page 74-----------------------

                                                                                                                              74  
 

W większości zaś pozostałych krajów  (także w Polsce)  zupełnie legalnie  wykonuje  się  karę śmierci   
na  niewinnych  nienarodzonych  dzieciach  (aborcja),  a  w  najbardziej  „postępowych”  krajach  –  także   
na  ludziach  starych  i  chorych  (eutanazja).(1)  Takie  barbarzyńskie  praktyki,  oczywiście,  muszą  być  

zdecydowanie  zabronione.  Tj.  po prostu  musi  być  przywrócona  normalność  –  karać  winnych,  a  nie  
niewinnych:  Bezcześcicie  Mnie… zabijając  dusze,  które  nie  powinny  umrzeć,  a  oszczędzając  dusze,  
które  nie  powinny  żyć  …  (Ez  13,  19)    Przeciwnicy  kary  śmierci  lubią  się  powoływać  na  Biblię,   
a dokładnie  na Przykazanie „Nie będziesz zabijał”   (Wj  20,  13; Pwt  5,  17).   Wykorzystują oni przy  
tym fakt, że teraz mało kto czyta Biblię, a tym bardziej – dobrze ją zna.  Ale przykazanie „nie zabijaj”  
nosi charakter ogólny (owszem, obowiązujący) i spotyka się w Biblii oprócz Tory praktycznie tylk o  
tam, gdzie się na to przykazanie odwołuje. Natomiast, w dalszej części Biblii jest wskazane dość wiele  
przypadków,  gdzie  wprost  przypisana  jest  kara  śmierci.  Oto  tylko  niektóre  (bo  jest  ich  więcej):   
Wj 32, 27; Kpł 20, 4; Kpł 20,  16; Kpł 20, 27; Kpł 24,  17; Lb 25, 5; Lb 31, 7; Joz  10,  19; 1 Sm  15, 2;  2  
Mch  12, 23; Koh 3, 3; Jr 29, 21; Ez 9, 5; Dn  13, 62; Am 9, 4  …   

W   Nowym   Testamencie   zaś   Jezus   Chrystus   potwierdził   Dekalog   razem   z   tym   przykazaniem   
(Mt  19,  17-19;  Mk  10,  19;  Łk  18,  20)  ,  ale  również  całe  Prawo  (Mt  5,  17;  Łk  24,  44).   Złapana   
na gorącym uczynku jawnogrzesznica teoretycznie też podpadała pod karę śmierci, ale Jezus Chrystus  
jej nie potępił ( J  8,  1-11).  Po pierwsze, pod taką samą karę wg Prawa podpadał również facet, który   
z nią był, dlaczego więc go nie przyprowadzono? Już z tego jednego faktu widać było przewrotność  
tych  „sędziów”.  Po  drugie,  taka  kobieta  sama  mogła  być  raczej  ofiarą  (przynajmniej  na  początku  
swojej „kariery”). Zupełnie inna sprawa – krzywdziciele dzieci. W tym wypadku Jezus mówi wprost,  
jak muszą być potraktowani. Nawet wskazuje na formę śmierci  – przez utopienie. Chodzi o to,  żeby  
śmierć nie była ani zbyt długa i męcząca (jak np. ukrzyżowanie), ani zbyt szybka i prawie bezbolesna  
(jak  np.  ścięcie)  –  żeby  skazany  miał  czas  i  możliwość  pożałować  za  swoje  zbrodnie,  a  więc  trafić   
nie  do  piekła  (potępienia  wiekuistego),  lecz  czyśćca  –  tj.  kary  też  ciężkiej  i  długiej,  ale  jednak  
tymczasowej.   

Podam  może  przykład  z  historii  Rosji  (lub  Ukrainy,  jak  kto  woli).  Otóż  Wielki  Książę  Kijowski  
Włodzimierz, do swego nawrócenia był dość brutalny i bezwzględny co do życia swoich poddanych,   
a tym bardziej – wrogów. Zresztą jak inni władcy w jego czasach, a nawet czasach późniejszych, także  
naszych.  Po  przyjęciu  chrztu  zaś    naprawdę  się  nawrócił  (z  władcami  też  to  się  zdarza)  i  zupełnie   
się    przemienił      i   złagodniał.      Postanowił      więc,     zupełnie     jak    teraz,    znieść     karę    śmierci   
(no bo „nie zabijaj’). Ale nikt inny jak biskupi greccy (bo własnych wtedy jeszcze nie było) stanowczo  
mu tego odradzili mówiąc,  że Jesteś Kniaziem i nie na próżno nosisz miecz.  W odróżnieniu bowiem   
od  współczesnych  dobrze  znali  Biblię  oraz  życie  i  byli  realistami,  a  nie  oderwanymi  od  życia  
„humanistami”.  Słusznie  uważali  również,  że  władza  musi  bronić  ludzi  normalnych  i  uczciwych,   
a nie da się tego zrobić bez karania zbrodniarzy – i właśnie o to chodzi w Biblii i każdym normalnym  
prawie.  

Po  likwidacji  zaś  złapanych  zboczeńców  reszta  się  przestraszy  i  w  stronę  dzieci  nawet  nie  będzie  
patrzeć. Jeśli zaś ktoś z nich nie powstrzyma swoich chorych zapędów i zaryzykuje, to też zostanie  
stracony.  Podsumujmy:  żeby  rozwiązać  ten  problem  (zarówno  jak  każdy  inny)  –  trzeba  znać  
Ewangelię  i  żyć  nią  (nie  mówię  tu  o  Prawie  Mojżeszowym,  które  od  Soboru  Jerozolimskiego  
chrześcijan nie obowiązuje –  Dz  15). Całą Ewangelią, a nie wybranymi „wygodnymi”  fragmentami.  
Także przytoczonym na początku, i to – dosłownie.  

 

----------------------- Page 75-----------------------

                                                                                                                                  75  
 

Znając życie, wyroków tych nawet nie trzeba będzie wykonywać. Dlaczego? Otóż przestraszeni taką  
perspektywą    szybko  pouciekają  za  granicę  –  do  bardziej  „humanistycznych”  i  „tolerancyjnych”  
krajów,  gdzie pewnie otrzymają „status uchodźcy” (i słusznie, bo życie ich będzie faktycznie realnie  
zagrożone). Nie trzeba przeszkadzać w tym ani im samym, ani organizacjom i krajom, które będą ich  
ratować. W takim razie kara Boża spadnie na nich (jak i na te „tolerancyjne” kraje) po prostu później.  
Owszem,  popsuje  to  trochę  „wizerunek”  Polski  w  „poprawnych  politycznie”  mediach,  ale  ludzie  
normalni raczej to zrozumieją -  tak samo, jak to ma miejsce w sprawie przyjmowania muzułmańskich  
„uchodźców” (a raczej – najeźdźców). Co prawda, pogorszy to jeszcze sytuację dzieci w tych krajach  
(gdzie  i  tak  są  systematycznie  deprawowane),  ale  za  to  Polskie  dzieci  będą  bezpieczne  –  a  chodzi  
przede wszystkim o naprawę Polski, nie świata (przynajmniej – na razie). Dopiero kiedy Polska sama  
się  naprawi,  oczyści  się  i  wzmocni,  może  pomóc  w  naprawie  innych  krajów  (przykładem  oraz  
czynem).  

Usuniesz  zło  spośród  ciebie, a  reszta  słysząc  to,  ulęknie  się  i  nie  uczyni  więcej  nic  takiego  pośród  
siebie. (Pwt  19,  19-20)  

 

           (1) Warto tu też dodać, że praktyki stosowane obecnie przez lekarzy jak „nie leczenie” są ukrytą  

          eutanazją.  

                                                                    

                                               SYSTEM OŚWIATY  

                                                                                                                                      

                                                      Już d zisiaj zależy od polskiej młodzieży następne tysiąc lat.  
                                                                              (Apel Jasnogórski – wersja młodzieżowa)  

                                                                                                                                      

Nawet jeśli słowa tego  Apelu brzmią trochę zuchwale, i tak trudno przecenić znaczenie wychowania    
i  edukacji  dzieci  i  młodzieży  dla    przyszłości  kraju.  Rzeczywistość  jednak  również  w  tej    ważnej  
dziedzinie   pozostawia   wiele   do   życzenia.   „Brakuje   wychowania   społeczeństwa   pod   względem  
moralnym, etycznym. Mało jest ludzi, którzy odróżnialiby zło od dobra, a już żyjących zgodnie z tymi  
zasadami  prawie  wcale.  Jeśliby  sprawa  wychowania,  a  co  za  tym  idzie  oświata  jako  całość,  była  
dobrze przyswojona przez ludzi, wszystkie inne sprawy byłyby prostsze.”    Trudno z tą opinią się nie  
zgodzić.  Niedawno  nowo  wybrany  Prezydent  Ukrainy  (może  i  „komik”,  ale  człowiek  bynajmniej   
nie głupi) zaproponował urzędnikom, żeby nie umieszczali jego portretów w swoich gabinetach, lecz –  
zdjęcia  własnych  dzieci,  i  przed  podjęciem  każdej  decyzji,  patrzyli  na  nie    z  myślą  o  następnych  
pokoleniach, a nie następnych wyborach (takie myśli nie zaszkodziłyby również polskim politykom).  

System  oświaty  w  Polsce,  jak  pokazał  choćby  niedawny  strajk  nauczycieli,  potrzebuje  poważnej   
(i  dość  pilnej)  naprawy.  Nie  chcę  tu  przedstawiać  jakiegoś  konkretnego  planu  (niech  to  zrobią  
specjaliści), lecz tylko poruszyć kilka wątków, na które warto zwrócić  uwagę. Podzielam stanowisko  
ks. Jacka Międlara,(1) który zna ten problem „od wewnątrz”, bo sam kiedyś nauczał, że nauczycielom  

oczywiście należą się podwyżki, ale nie takimi metodami i nie za taką cenę.   

----------------------- Page 76-----------------------

                                                                                                                           76  
 

Nauczyciele  powinni  być  dobrze  wynagradzani  już  choćby  dlatego,  żeby  ten  zawód  przyciągał  
najlepszych – właśnie ze względu na dobro dzieci i młodzieży, a w konsekwencji  – przyszłego dobra  
Polski. Stwierdzenie, że w budżecie nie ma na to środków, jest oczywistą nieprawdą. Prawda jest taka,  
że  przed nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi obecna władza nie chce wydawać kasy na tych,  
którzy  i  tak  na  nich  nie  zagłosują  (w  przeciwnym  razie  dałaby  te  podwyżki  od  razu).  Można,  
oczywiście,  zrozumieć  te  kalkulacje,  ale  zgodzić  się  z  nimi  już  nie  (nawet  mając  inne  poglądy  
polityczne,  niż większość obecnych  nauczycieli). Każdy  nowo  wybrany Prezydent dowolnego  kraju  
(Polski, USA, Rosji, Ukrainy) od razu deklaruje, że będzie prezydentem wszystkich swoich obywateli  
–  nie  tylko  tych,  którzy  na  niego  głosowali,  ale  również  tych  którzy  głosowali  inaczej  lub  nie  
głosowali wcale. I ma rację, oczywiście. Inna sprawa, czy zechce i potrafi dotrzymać danego słowa.  
Żaden  rząd,  natomiast,  takich  obietnic  nie  składa.  A  powinien,  bo  przecież  faktycznie  rządzi  całym  
krajem,  a  nie  tylko  swymi  zwolennikami.  Taką  uwagę  dobrze  by  było  nawet  włączyć  w  nową  
Konstytucję.  

Inna  sprawa,  że  gdyby  organizatorom  strajku  chodziło  faktycznie  tylko  i  wyłącznie  o  sprawy  
finansowe, dawno by wygrali (przynajmniej kompromisowo, ale na pewno już mieliby lepiej, niż mają  
teraz).  Niestety,  nauczyciele  (jedni  –   świadome,  inni  –  nie)  dali  się  wrobić  w  kolejną  próbę  
destabilizacji politycznej (bo następnie planowali strajkować urzędnicy, żeby pogrążyć kraj w chaosie)  
i  obalenia  obecnego  rządu.  Owszem,  do  obecnego  rządu  można  mieć  wiele  słusznych  pretensji,   
ale każda próba jego obalenia jest skazana na porażkę ze względu na błogosławieństwo Boże, które   
on nadal (tak samo, jak obecny Prezydent) ma. Tłumaczy się to tym, że każda zmiana (czy na bardziej  
„lewych”,  czy  na  bardziej  „prawych”)  będzie  dla  Polski  po  prostu  zgubna.  Dlaczego?  Podam  tylko  
jeden    przykład:     można     być    niezadowolonym         z   obecności     w    Polsc e   wojsk     amerykańskich,   
ale  ewentualna  okupacja  rosyjska,  niemiecka,  a  tym  bardziej  (nie  daj  Boże!)  –  chińska  na  pewno  
byłaby  o  wiele  gorsza.  Na  szczęście,  jak  pokazały  ostatnie  wybory  do  PE,    większość  Polaków   
to rozumie (lub wyczuwa), i nie na próżno nawet zboczeńcy mają większe poparcie niż „narodowcy”.  
Nie przypadkowo więc niedawno na Prezydenta był przygotowany kolejny zamach, ale my (ta garstka,  
która  o  tym  się  dowiedziała)  swymi  modlitwami  go  powstrzymaliśmy  (bo  na  własną  „służbę  
bezpieczeństwa” on liczyć, niestety, na razie nie może, jak pokazała sprawa celowo niewymienionych  
(mimo przeterminowania) opon prezydenckiego BMW).    

Przy  okazji  tych  strajków  ujawniła  się  jeszcze  jedna  rzecz.  Otóż  w  obecnym  Sejmie  nauczyciele  
stanowią  jedną  z  najliczniejszych  grup  zawodowych  (obok  profesjonalnych  polityków,  prawników,  
samorządowców i przedsiębiorców). Jednak  ani  podczas całej  kadencji, ani  w czasie  strajku  nic nie  
zrobili    w   interesach     swoich     kolegów      po    fachu.    Dlaczego?      Bo    nie   zostali   wybrani      jako   
ich  reprezentanci,  tylko  jako  reprezentanci  partii  politycznych,  które  wpisały  ich  na  swoje  listy.   
Jest    to   kolejnym      dowodem        na    nieefektywność        Sejmu     „partyjnego”       i   słuszność     Sejmu  
„korporacyjnego”,  który  właśnie  proponuję,  i  w  którym  tacy  nauczyciele  dbaliby  nie  o  interesy  
„swojej partii” (a więc nie wiadomo kogo), lecz o interesy swojej grupy, która ich tam delegowała  –  
inaczej zostaliby po prostu szybko odwołani i zamienieni na innych – bardziej odpowiedzialnych.   

Ale wróćmy do problemów Systemu oświaty. Jestem pewien,  że znajdzie się w Polsce wystarczająco  
dużo  mądrych  osób,  które  dobrze  znają  problemy,  wady  i  zalety  obecnego  (oraz  poprzedniego)  
polskiego  systemu,  a  więc  potrafią  opracować  dobry  plan  jego  naprawy.  Podam  więc  przykłady    
i  rozwiązania  z  systemu  mało  znanego,  ale  uważanego  kiedyś  za  jeden  z  najlepszych  na  świecie  
(nawet  lepszy  od  amerykańskiego)  –  systemu  oświaty  radzieckiego.  W  szkołach  na  wszystkich  
szczeblach  (no  może  oprócz  zawodówek)  panowała  dyscyplina  (choć  uczniów  nikt  nie  bił  i  nie  
dotykał) – większość nauczycieli jakoś dawała sobie z tym radę.   

----------------------- Page 77-----------------------

                                                                                                                             77  
 

Nie było mowy, żeby ktoś bezkarnie mógł nałożyć nauczycielowi na głowę kosz na śmieci. Podobne  
(ale  nie  takie)  wybryki  czasem  się  zdarzały,  ale  sprawca  natychmiast  wylatywał  ze  szkoły  i  żaden  
„obowiązek szkolny” go nie chronił. Nauczyciele zaś byli ogólnie szanowani i otrzymywali za swoją  
pracę  całkiem  niezłe  wynagrodzenie  (w  porównaniu  z  innymi  grupami  zawodowymi,  oczywiście).    
Z  drugiej  zaś  strony  nie  było  mowy,  żeby  podczas  lekcji  zamykać  na  klucz  łazienki,  a  ucznia  nie  
wypuszczać  z  klasy  w  razie  potrzeby.  Wystarczyło,  żeby  uczeń  podniósł  rękę  i  zapytał,  czy  może  
wyjść  (bez  podania  przyczyny),  jak  natychmiast  i  bez  pytań  takie  pozwolenie  otrzymywał.  Nawet   
gdy tego nadużywał i wychodził po prostu zapalić.   

Pisałem  ten  rozdział  w  środku  czerwca,  kiedy  polskie  dzieciaki  i  nauczyciele  umierali  z  nudów,   
bo  nie  za  bardzo  wiedzieli  (wbrew  stwierdzeniom  „komitetu  strajkowego”)  co  mają  robić,  bo  cały  
materiał już dawno został przerobiony, oceny wystawione, a nawet podręczniki zwrócone do szkolnej  
biblioteki.  Dobrze,  że  obecny  Premier  ma  dzieci  w  wieku  szkolnym,  więc  choć  trochę  skrócił  rok  
szkolny,  i  dzieci  nie  musiały  po  Bożym  Ciele  przychodzić  do  szkoły  tylko  po  to,  żeby  otrzymać  
świadectwo.   Jak   zatem   sprawa   wyglądała   w   systemie   radzieckim?   Otóż   rok   szkolny   trwał   
od 1 września do końca maja – dla wszystkich, po czym uczniowie 1-7 oraz 9-ch klas szli na wakacje  
(na  całe  lato  –  3  miesiące),  zaś  uczniowie  klas  8-ch  mieli  egzaminy,  a  10-ch  –  maturę.  I  nie  tak,   
że w ciągu 3 dni trzeba było zdać wszystkie przedmioty. Jeden dzień – jeden przedmiot (może nawet  
nie   codziennie,   więc   był   czas   na   powtórkę   i   lepsze   przygotowanie   do   każdego   egzaminu).   
Trwało  to  więc  trochę  dłużej,  ale  mniej  stresująco  i  bardziej  skutecznie.  Dopiero  po  egzaminach   
(też  w  czerwcu)  był  bal  maturalny,  na  którym  były  wręczane  dyplomy.  Żadnych  „studniówek”   
i „półmetków” nie było, bo właściwie co świętować? Świętowano realne ukończenie szkoły – to miało  
sens.  Lipiec  był  wolny  już  dla  wszystkich  (z  jednym  wyjątkiem),  zaś  w  sierpniu  zaczynały  się  
egzaminy do uczelni wyższych. Wyjątek zaś dotyczył dwóch najbardziej wymagających uczelni, które  
miały  egzaminy  w  lipcu.  Dlaczego?  Żeby  zachęcić  najbardziej  utalentowane  dzieci  bez  żadnego  
ryzyka  próbować  się  tam  dostać.  Większość  bowiem  i  tak  odpadała  (ze  względu  na  wysoką  
konkurencję),  ale  bez  problemów  w  sierpniu  dostawała  się  do  innych  –  licznych  i  trochę  mniej  
wymagających  uczelni  (kilku  uniwersytetów,    wielu  instytutów  i  paru  akademii).  Po  zakończeniu  
uczelni  każdy  absolwent  miał  status  „młodego  specjalisty”  i  skierowanie  do  konkretnego  zakładu  
pracy, z którego nie miał prawa się zwolnić w ciągu 2 -ch czy może 3-ch lat, ani pracodawca nie miał  
prawa  go  zwolnić,  nawet  w  razie  nadużyć.  Nie  było  więc  problemów  z  zatrudnieniem  młodych,   
ani  ze  zdobyciem  doświadczenia  (którego  żąda  prawie  każdy  polski  pracodawca,  a  mało  kto  chce   
to doświadczenie dać możliwość zdobyć).  

Co prawda, soboty dla uczniów  (i  nauczycieli)  nie były dniami wolnymi (w odróżnieniu od innych  
pracowników). Za to nie było aż tak dużo lekcji: po 3-4 w podstawówce i po 4-5 w szkole średniej.  
Dlaczego   więc   współczesne   dzieci   są   teraz   tak   obciążone?   Rozumiem,   że   nauka   się   rozwija   
i  na  przykład,  zamiast  mechaniki  kwantowej  jest  bardziej  modna  teoria  „ modelu  standardowego”.    
Ale  przecież  w  szkole  średniej  i  tak  tego  nie  uczą,  jak  nigdy  nie  uczono  mechaniki  kwantowej.   
Zaś mechanika klasyczna pozostaje taka sama od czasów Newtona, geometria –od czasów Euklidesa,   
a arytmetyka –  Pitagorasa,  tak samo jak podstawy innych nauk, których uczą w szkole. Po co dawać  
dzieciakom  to,  czego  one  i  tak  prawie  nie  rozumieją  i  nigdy  nie  będą  potrzebowały?  To,  co  będą  
potrzebowały bardziej zaawansowanego (np.  matematyki wyższej) – nauczą się później na studiach –  
tj.  najbardziej  zdolni,  a  nie  wszyscy  (których  i  tak  nie  da  się  tego  nauczyć).(2)  Odpowiedź  może  

zaczerpnę również z systemu radzieckiego. Otóż kiedyś dzieciaki radzieckie (które dziś  są już bardzo  
stare lub nawet nie żyją) miały bardzo dobre – proste i jasne podręczniki do matematyki, więc znały   
i rozumiały ją bardzo dobrze.   

 

----------------------- Page 78-----------------------

                                                                                                                                   78  
 

 

Ale  dla  następnego  pokolenia  (które  teraz  tęskni  za  „starymi  dobrymi  czasami”,  kiedy  tańczyło  się  
na dyskotekach przy „najlepszej muzyce wszechczasów” –  zachodniej, oczywiście) zostały napisane  
nowe podręczniki, tak,  że dzieci przestały dobrze rozumieć matematykę, za to autor dostał w Izraelu  
nagrodę (właśnie za to). Podręczników zaś co roku nowych nie wydawano , co było wygodne nie dla  
coraz to nowszych autorów, wydawców i księgarni, lecz dla rodziców – zwłaszcza tych posiadających  
kilkoro  dzieci.  W  ogóle  w  sprawie  podręczników  bardzo  często  działa  dziwna  zasada  –  im  starszy,   
tym  lepszy.  Warto  więc    się  przyjrzeć  starym  (nawet  bardzo  starym)  podręcznikom  pod  kątem  
sensowności przywrócenia ich do szkół (po odpowiedniej adaptacji, oczywiście).   

Chciałbym  tu  nadmienić,  że  opisuję  tu  ten  radziecki  system  edukacyjny  wcale  nie  jako  wzorzec   
do  naśladowania.  Było  w  nim  bowiem  i  niemało  wad.  Był,  np.  tak  mocno  zideologizowany,   
że   praktycznie   w   całym   Związku   Radzieckim   tylko   dwie   grupy   społeczne   szczerze   wierzyły   
w  „komunizm:”  dzieci  i  nauczyciele.  No  może  jeszcze  garstka  tzw.  „prawdziwych  komunistów”  
(dorosłych, ale nie partyjnych karierowiczów), ale ich uważano raczej za cudaków. Nie przypadkowo  
ideologię   komunistyczną   w   latach   90-ch   uratowała   właśnie   zwykła   nauczycielka   z   Dalekiego  
Wschodu.  Całe  szczęście,  że  wśród  269  mln  mieszkańców  tego  „imperium  zła”  nie  znalazł  się  ani  
jeden,  kto  by  choć  spróbował  uratować  ateizm  (jako  ideologię,  bo  „prywatni”  ateiści  to  tam  nadal  
większość). Chcę po prosu pokazać, że w tak poważnej sprawie jak wychowanie i edukacja można,   
a  nawet  trzeba  przebadać  doświadczenie  różnych  narodów  i  różnych  czasów.  Tak,  np.  warto  
przywrócić   do   łaski   łacinę   i  grekę,   logikę   i   kaligrafię   –   w   dawnych   czasach   obowiązkowe   
dla  wykształconego  człowieka,  a  także  integralny  system  edukacji,  gdzie  wiedza  łączy  się  w  jedną  
logiczną      całość,    a   nie    podaje     się   fragmentarycznie.         Współczesny        system      oświaty      bowiem   
jest ukierunkowany  raczej na wychowanie lemingów, niż ludzi myślących i odpowiedzialnych.   

Ogromną   i   niezastąpioną  rolę   może   i   powinna   tu   odegrać   Polonia   –   mieszkając   praktycznie   
we  wszystkich  krajach  świata  i  doskonale  znając  miejscowy  system  oświaty,  mogłaby  doradzić,   
co dobrego z tych systemów warto wprowadzić do systemu polskiego.   

Nie   można   także   ignorować   osiągnięć   współczesnej   psychologii.   Np.   dobrze   znany   jej   fakt,   
że człowiek zwykle  nie może utrzymać  w pamięci więcej niż 7(+/-1) elementów. Dlatego więc np.,  
przy  nauczaniu  historii  nie  ma  nawet  takiej  możliwości,  żeby  uczeń  zapamiętał  sobie  całą  tę  masę   
dat i faktów. Żeby zaś dać możliwość przynajmniej zdolnym dzieciom dobrze się w nich orientować,  
trzeba  ich  podzielić  nie  więcej  niż  na  7  logicznych  etapów  (to  znaczy  AC  na  7  i  A.D.  na  7).   
Każdy z tych etapów podzielić znów nie więcej niż na 7 itp. – wtedy da się to zrozumieć i zapamiętać.  
Lub wiedza o pamięci sensorycznej,  krótkotrwałej  i długotrwałej – trzeba nauczyć dzieci efektywnie  
wykorzystywać  możliwości  swego  mózgu.  A  takich  przykładów  jest,  oczywiście,  o  wiele  więcej  
(choćby  techniki  szybkiego  czytania  i  liczenia  w  pamięci).  Czemu  nikt  nie  uczy  tego  przyszłych  
nauczycieli?  A  jeśli  uczą  –  czemu  tego  nie  wykorzystują  sami  i  nie  uczą  tego  swoich  uczniów?   
I czy warto trzymać uczniów na lekcjach w ciągu 45 min., podczas gdy dobrze wiadomo, że dzieci nie  
są  w  stanie  aż  tyle  czasu  utrzymać  swojej  uwagi?  Czy  nie  jest  to  marnowanie  czasu  –  dzieci   
i nauczycieli? Tym bardziej, że odpowiednie eksperymenty już były gdzieś przeprowadzane.   

 

 

 

----------------------- Page 79-----------------------

                                                                                                                                        79  
 

Nie  ma  mowy,  oczywiście,  żeby  pozwalać  komukolwiek  (a  zawłaszcza   –   aktywistom  LGTB)  
deprawować dzieci i młodzież, tym bardziej – w szkołach i innych placówkach dla dzieci i młodzieży.  
Każdego  zaś,  kto  by  próbował  to  robić  (lub  pozwalałby  na  to,  wykorzystując  swoje  stanowisko)  
należy  traktować  jako  gorszyciela   i   tak  surowo  karać,  żeby  na  zawsze  odbić  komukolwiek  chęć   
iść w jego ślady.   

 

           (1) Nie piszę „były ksiądz”, ponieważ „byłych” księży (tak samo, jak „byłych” agentów) nie bywa.   

           (2)  Z  drugiej  zaś  strony  zupełnie  niepotrzebnie  (a  pewnie  celowo)  ukrywa  się  przed  uczniami  oraz  

           wieloma studentami (przyszłymi nauczycielami przede wszystkim) dawno i dobrze znane naukowcom  
           fakty i zasady (przede wszystkim z biologii i fizyki), które choć i nie udowadniają istnienie Boga, ale o  
           wiele logiczniej wpisują się w teorię, że On jest, niż że Go nie ma. Dlatego tak wielu wśród ludzi już  
           dorosłych  i  wykształconych  szczerze,  ale  błędnie  uważa,  że  „współczesna  nauka  zaprzecza  istnieniu  
           Boga”.    

                                                                       

                                                     Zakończenie  

                                                                                                                                            

                                                                      „Dla moich Polaków nie ma rzeczy niemożliwych.  
                                                                                       „Niemożliwe” to słowo dla głupców!”  
                                                                                                           (Napoleon Bonaparte)  

                                                                                                                                            
Umieściłem  te  słowa  Napoleona  (a  on  znał  się  na  takich  rzeczach  i  słów  na  wiatr  nie  rzucał)    
w   epigrafie,   ponieważ   przewiduję   wątpliwości                    dotyczące   możliwości      realizacji   tego   Planu   
(przynajmniej  –  w  najbliższym  czasie).  Przecież  na  dzień  dzisiejszy  nie  ma  nawet  żadnej  realnej  
zorganizowanej  siły  do  jego  realizacji.  To  prawda.    Ale  jeszcze  kilkadziesiąt  lat  temu  tak  samo  
wydawał   się   nierealnym   upadek   komuny,   muru   berlińskiego,   rozpad   Związku   Radzieckiego,   
Układu       Warszawskiego,           wycofanie       wojsk      radzieckich,       zjednoczenie        Niemiec       itp.    Owszem,   
wielu o tym marzyło a nawet walczyło, ale mało kto tak naprawę wierzył, że może to nastąpić aż tak  
szybko i nagle. Nawet CIA, które przez tyle lat przecież o to właśnie walczyło, nie ukrywało, że było  
zaskoczone  tak  szybkim  i  radykalnym  rozwojem  tych  wydarzeń.    Nawet  oni  nie  liczyli,  że  ich  
genialny  pomysł  (zamiast  inwestować  miliardy  w  zbrojenia,  zainwestować  miliony,  żeby  przekupić  
elity   i   służby   specjalne   wrogich   sobie   państw)   będzie   aż   tak   skuteczny.   Co   prawda,   RFN   
za    zjednoczenie         z   NRD       i   późniejsze       wycofanie        rosyjskich       wojsk      zapłaciła      Gorbaczowi   
(a  on  najprawdopodobniej  podzielił  się  z  generałami)  10  mld  (USD  czy  DM,  już  nie  pamiętam).    
Ale połowę tej  kwoty (tak sądzę) zapłacił Watykan  –  za Polskę,  co  ustalono na  spotkaniu w cztery  
oczy  papieża  Jana  Pawła  II  i  Michaiła  Gorbaczowa  w  roku  1989.  Szczegóły  te  podaję,  żeby  
zilustrować,  że  są  rzeczy,  których  nawet  nie  podejrzewamy,  a  które  mogą  wpływać  na  historyczny  
przebieg wydarzeń. Zresztą w historii świata takich przykładów było wiele.   

 
 
 
 

----------------------- Page 80-----------------------

                                                                                                                                    80  
 

 
Zdaję  sobie  sprawę,  oczywiście,  że  większość  z  punktów  tego  planu  dziś  jest  absolutnie  nierealna   
do realizacji. Zgadzam się z tymi, którzy uważają, że „dopóki nie naprawi się kręgosłupa moralnego   
u  ludzi,  to  żadne  reformy  nie  przyniosą  oczekiwanego  skutku.  Priorytetem  jest  naprawa  samego  
człowieka  i  wpojenie  mu  co  jest  złem,  a  co  dobrem.” Ale  liczę  na  to,  że  po  Ostrzeżeniu  sytuacja  
gwałtownie  się  zmieni  na  naszą  korzyść.  Najbardziej  zaciekli  przeciwnicy  tego  planu  po  prostu   
nie przeżyją,  reszta zaś się nawróci lub będzie przynajmniej zneutralizowana. Prawdziwi zaś polscy  
patrioci, którzy będą realizować taki plan – poprawiony i dopełniony,  oczywiście,  oraz szczegółowo  
dopracowany   –   będą   o   wiele   liczniejsi,   wzmocnieni   i   oświęceni   światłem   Ducha   Świętego   
(który właśnie na nich zstąpi jak na Apostołów w dzień Pięćdziesiątnicy). Co bardzo ważne, nie będą  
oni  dłużej  podzieleni  i  skłóceni,  jak  obecnie,  lecz  się  zjednoczą  wokół jednego  lidera  –  wybranego  
przez  Boga  i  wskazanego  przez  Jego  Proroków  (których  wreszcie  powszechnie  uznają).  Co  więcej,  
gdyby  ktoś  z  nich  nie  chciał  uznać  jego  zwierzchnictwa,  lecz  realizować  własne  (nawet  pięknie  
brzmiące  plany)  –  zostaną  przez  Boga  wyeliminowani.  Uprzedzam  zawczasu,  bo  byłoby  szkoda  
stracić  dobrych  liderów,  którzy  świetnie  mogą  dać  sobie  radę  (i  będą  bardzo  potrzebni)  na  trochę  
niższych,  ale  też  bardzo  ważnych  i  prestiżowych  stanowiskach.    Bo  w  jedności  siła,  więc  bałaganu  
politycznego  (i  każdego  innego)  w  nowej  odrodzonej  Polsce  nigdy  więcej  nie  będzie.  Z  czasem,   
co prawda, opozycja podniesie się po wstrząsie –  ale wtedy nadejdzie Oczyszczenie Przygotowujące,  
które ostatecznie oczyści Polskę od wszystkich (radykalnie na poziomie krajowym oraz w mniejszym  
stopniu  na  międzynarodowym),  którzy  próbowaliby  powstrzymać  ją    od  realizacji  powierzonej   
jej przez Boga misji byc ia nowym liderem i przykładem dla całego świata.  
 
Ktoś może powiedzieć, że Plan ten jest zbyt radykalny i za śmiały, i że jest za duże ryzyko nastawić  
przeciw  Polsce  mocarstwa  i  możnych  tego  świata.  To  prawda.  Ale  po  pierwsze,  są  one  i  tak  już   
od  dawna  nastawione  przeciwko  Polsce  (nawet  te,  których  uważamy  obecnie  za  „przyjaciół”),   
od dawna realizują swój podstępny plan eliminacji Polaków i przejęcia Polski, więc gorzej i tak być  
nie może. Po drugie, trzeba faktycznie się  zabezpieczyć  –  chodzi przede wszystkim o  Zwieńczenie  
Intronizacji  Jezusa  Chrystusa  na  Króla  Polski  zgodnie  z  Wolą  Bożą,  a  wtedy  nikt  nam  nie  
podskoczy    i  nie  zaszkodzi,  bo  nikt  na  świecie  nie  ma  szans  przeciwstawić  się  takiemu  potężnemu  
Obrońcy. Będą więc tylko zgrzytać zębami, lecz nic nie zdołają zrobić (por. Ps 37,  12-13; Ps  112,  10;  
Syr 51, 1-12).   

Można       zatem      śmiało     powiedzieć,       że    ten    Plan    jest    alternatywnym         wobec      systematycznie  
wprowadzanego od roku 1946 po dziś dzień planu „Polin” (czy Judeopolonia). Oto co mówią o tym  
planie współcześni prorocy:  „Naród żydowski wziął was na swój celownik i chce przejąć wasz kraj,  
waszą  ojczyznę,  wykorzystać  was  i  wasz  majątek  oraz  dobra,  do  swoich  niecnych  celów.  Używają  
wielu metod, aby szkodzić waszemu zdrowiu i mieniu. Chcą, aby jak najwięcej was opuściło Polskę,  
wyjechało   za   granicę,   a   wtedy   nie   będziecie   stanowili   dla   nich   jakiegokolwiek   zagrożenia.  
Żydomasoneria,  a  dokładniej  Chazarzy  –  masoni  czynią  wszystko,  aby  utopić  Polskę  w  „szambie”  
długów bankowych. Wiele środków przeznaczyli, aby obsadzić rząd i inne instytucje swoimi ludźmi.  
Od  wielu  dziesięcioleci  posyłali  oni  swoich  ludzi  do  polskich  seminariów  duchownych,  a  po  ich  
ukończeniu zdobywali kościelne tytuły naukowe, aby w ten sposób dostać się na stanowiska polskiej  
hierarchii.  Obecnie  na  tyle  opanowali  biskupstwa  w  Polsce  i  na  świecie,  że  to  oni  teraz  podejmują  
ważne, a przy tym szkodliwe dla kościoła w Polsce i na świecie decyzje.”  (Przekazu nr 818 z dn. 26  
września 2018 r.)  

 

 

 

----------------------- Page 81-----------------------

                                                                                                                                 81  
   

 A  oto  kilka  cytatów  realizatorów  tego  nędznego  planu:  „Wypierdolimy  Polaków  i  sami  będziemy  
 rządzić”   (Geremek);   „My   weźmiemy   władzę,   a   wy   Polacy   pójdziecie   z   torbami”   (Michnik);   
 „Nasi  ludzie  już  są  przy  władzy,  mamy  kontakty  i  tylko  czekamy  na  odpowiedni  czas”  (Giedroyć).   
 I tu znów zacytuję z tegoż Przesłania: „Polacy, nie zniechęcajcie się działaniem wrogów Boga i ludzi,  
 lecz   podejmijcie   starania,   aby   zjednoczyć   się   we   wspólnych   wysiłkach,   wspólnych   dążeniach,   
 do  kroczenia  drogami  doskonałości,  świętości.  Demony  oraz  źli  ludzie  chcą  was  wynarodowić,  
 eksterminować, doprowadzić was, do jeszcze większego rozproszenia i skłócenia. Chcąc was zniszczyć  
jako naród, osłabiają wasze morale, określają patriotyzm jako nacjonalizm faszyzujący.”   

 Po czyjej stronie będzie Naród  –  można nie  wątpić. Natomiast elita musi się zdecydować i wybrać,   
 po  czyjej  stać  stronie.  Musi  zatem  oszacować,  kto  ma  większą  szansę  na  zwycięstwo  –  Szatan   
 ze swoją potężną armią tu na ziemi, czy Bóg ze swoją małą  Armią Reszty  tu na ziemi, ale mocnym  
 Niebieskim   Wojskiem.   Od   tej   bowiem   decyzji   będzie   zależała   nie   tylko   ich   dalsza   kariera  
 (przynajmniej w Polsce), ale również los w wieczności, a więc stawka jest większa niż życie.  

 Na zakończenie i zachętę do wsparcia i działania dod am, że taka odnowiona Polska będzie jedynym  
 krajem świata, który nie przyjmie panowanie Antychrysta (który objawi się oficjalnie niedługo po tych  
 wydarzeniach). Będzie on chciał i będzie się starał, oczywiście, żeby ją sobie też podporządkować, ale  
 nie  da  rady.  Ponieważ  wtedy  już  będzie  w  pełnej  mierze  królował  tu  obok  swojej  Matki  Pan  Jezus  
 Chrystus  –  Król  Polski,  a  sprawował  będzie  swoją  władzę  poprzez  nowo  wybranego    ziemskiego  
 króla.  Ten  zaś  ostatni  będzie  wykonywał  wyłącznie  Jego  Wolę,  a  nie  da  się  go  ani  zastraszyć  –   
 bo  będzie  dość  odważny,  ani  oszukać  –  bo  będzie  dość  mądry,  ani  szantażować  –  bo  nie  będzie  
 uwikłany,  ani  przekupić.  Będzie  przez  wszystkich  szanowany,  przez  naród  i  resztę  bożych  dzieci  
 lubiany, zaś dla wrogów będzie postrachem.   

 Trudno powiedzieć, niestety, kiedy dokładnie to wszystko się stanie, ale niedługo. Szacuję, że w ciągu  
 kilku   lat,   a   może   nawet   miesięcy.   Zdaję   sobie,   oczywiście,   sprawę,   że   mamy   do   czynienia   
 z poważnym przeciwnikiem (masonerią). Ale przecież nie tak dawno mieliśmy przed sobą też bardzo  
 silnego i niebezpiecznego przeciwnika – komunę, a jednak udało się ją obalić. Damy więc sobie radę   
 i   teraz.   Z   pomocą   Bożą,   oczywiście.   Owszem,   jest   nas   zdecydowanie   mniej,   niż   naszych  
 przeciwników,  ale  jak  słusznie  zauważył  Napoleon  Bonaparte,  Siła  moralna  bardziej  niż  liczba  
 decyduje o zwycięstwie.  

 Oczywiście,  oprócz  opisanych  w  tym  Planie  są  również  inne  ważne  dziedziny,  które  potrzebują  
 naprawy.  Ale nie da się wszystkiego od razu ogarnąć, tym bardziej – jednemu człowiekowi. Przecież  
 Polska  jest  dobrem  wspólnym,  więc  i  nad  Planem  jej  naprawy  (a  tym  bardziej  –  realizacją  takiego  
 planu) trzeba pracować wspólnie. Każdy – w swojej dziedzinie, którą dobrze zna.   

   

                      "Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?" (Rz 8, 31)  

                                                                    

                                                                                                             Michał Sybirak  

                                                                                                                         30.06.2019  

Za: https://urbietorbi-apokalipsa.net/pl/pdf/re/Plan_Naprawy_Polski.pdf