Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

"Dymią kadzidła, słychać chóralne śpiewy. Zakapturzeni zakonnicy padają na ziemię, wołając: Kyrie eleison" - to nie kolejny wpis z bloga Jana Filipa Libickiego, ale relacja kolorowej prasy o duchowych podróżach Janusza Palikota. Gdy z nich wracał, prowadził swoją brutalną partyjną wojnę. Dziś tę strategię naśladuje poseł PJN. To w zaciszu zakonnych cel miał dojść do wniosku, że czas rozprawić się z Radiem Maryja.

Pomysł zaatakowania Radia Maryja za to, że odważnie angażuje się w wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej i rzekomo zbyt słabo akcentuje tematykę religijną na swojej antenie, pojawił się po tym, jak poseł Jan Filip Libicki wrócił z monastycznych rekolekcji. "Dziś nad ranem wróciłem z pustelni Kamedułów w Bieniszewie pod Koninem. Często tam jeżdżę, żeby się trochę duchowo odnowić" - pisał przed tygodniem.
W ostatnich dniach poinformował internautów o kolejnych wizytach w zakonnych pustelniach. Najpierw ogłosił, że pierwsze dni Wielkiego Tygodnia przeżył w tej samej co wcześniej pustelni. Niedzielę Palmową "spędził w naprawdę niezwykłym miejscu Starym Krakowie", gdzie powstaje nowa benedyktyńska wspólnota, których w jego ocenie jest w Polsce zbyt mało. O tym, czy taki sam problem jest z siłą i liczebnością katolickich mediów w kraju, na razie nie wspomniał - to prawdopodobnie efekt wyciszenia, jakiemu poddał się, wiodąc pustelnicze życie. Można jednak domniemywać, że niedługo poseł znów zaatakuje, ale już nie jako religijny bloger, ale polityk realizujący w kwestii "załatwienia sprawy" Radia Maryja aspiracje postkomunistów, Platformy Obywatelskiej czy "Gazety Wyborczej". Tej ostatniej, tuż przed świętami, udzielił zresztą wywiadu, w którym tłumaczył, dlaczego jako głęboko wierzący katolik i polityk prawicy konserwatywnej uważa, że najważniejszą kwestią na dziś jest ustawowe zmuszenie Radia Maryja (którego - jak sam przyznaje - słucha rzadko) do wpuszczania do jego studia ludzi, którzy mają poglądy jak najdalsze od linii katolickiej rozgłośni.

Nowe prawo, którego złożenie do laski marszałkowskiej od tygodnia zapowiada, wraz ze swoją partyjną koleżanką, specjalistką od "spraw kobiecych" Joanną Kluzik-Rostkowską, miałoby nakładać na nadawcę społecznego, w wypadku stwierdzenia złamania takiego obowiązku, drastyczne kary finansowe. Znacznie przewyższające kary nakładane przez KRRiT za chamstwa, jakich m.in. dopuszczał się w radiu czy Polsacie Jakub Wojewódzki. Wówczas poseł Libicki nie wnioskował o zmianę ustawy o KRRiT, nawet wtedy gdy na antenie Radia Eska bluźnierczo naśmiewano się z ludzi broniących krzyża. O braku równowagi poglądów w mediach prywatnych nawet nie ma co wspominać, bo od kilku lat funkcjonują one na zasadzie rządowych tub propagandowych.
"Gazeta Wyborcza" oczywiście przyjęła deklaracje posła Libickiego z wielkim zrozumieniem. W końcu nikt nawet spośród polityków SLD czy innych lewicowych partii nie zdecydował się na forsowanie cenzorskiego prawa.
Teraz wszyscy, dla których Radio Maryja jest niewygodne, mają prawdziwego katolika, integralnego i tradycyjnego, który spadł im jak z nieba, a jego pomysły rodzą się w pustelniczym wyciszeniu. Idealną osobę, która ma dać alibi do tego, by przeforsować w Sejmie prawdziwie cenzorskie zapisy ustawowe naprawdę niebezpieczne, ograniczające swobodę funkcjonowania Radia Maryja. W tym tkwi sedno roli, jakiej podjął się poseł Jan Filip Libicki.
Dokumentowanie swojej aktywności wizytami w kamedulskich pustelniach (z czego jest znany nie od dziś) czy uczestnictwem w rekolekcjach coś jednak przypomina. Zanim Janusz Palikot wcielił się w rolę dechrystianizatora, bluźnierczego happenera przekraczającego nieprzekraczalne granice, kreował się na subtelnego filozofa, poszukującego Boga spełnionego biznesmena. W czasie gdy brutalnie atakował śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego brata czy Grażynę Gęsicką, na łamach prasy i w blogu snuł opowieści o tym, jak to desperacko szuka kontaktu z Bogiem, a robi to w prawosławnych cerkwiach, w mistycznych podróżach do Grecji, Rumunii, na Ukrainę, gdzie miał pościć i się modlić. "Od wielu dni wędruje od jednego prawosławnego klasztoru do drugiego. Kiepsko je, sypia pośród spoconych, chrapiących pielgrzymów. Duchowa podróż. Pogubił się w życiu, próbuje odnaleźć szczęście. Wyrwany ze snu, podąża za mnichem. Na ścianach świątyni średniowieczne freski migocą w blasku świec. Dymią kadzidła, słychać chóralne śpiewy. Zakapturzeni zakonnicy padają na ziemię, wołając: "Kyrie eleison". Palikot klęka, opiera łokcie na drewnianej podpórce. Wytrwa tak do świtu. Słuchając, patrząc, modląc się. (...) Podchodzi stary mnich. Dotyka go ręką białą jak pergamin. Palikot zapamięta tę chwilę na zawsze. "Pogodziłem się z życiem", powie" - tak relacjonowała "mistyczne podróże" Palikota kolorowa prasa.
Przed rokiem, zanim Palikot oświadczył, że upoluje Jarosława Kaczyńskiego i go wypatroszy, również odbył jakąś podroż do greckich pustelni, gdzie miał szukać oderwania od... żałoby, jaka ogarnęła w tych dniach Polskę. Trudno oprzeć się wrażeniu, że relacje posła PJN z kamedulskich pustelni w kontekście jego inicjatywy uderzającej w największe w Polsce katolickie medium przypominają właśnie palikotową kreację. Nie od dziś wiadomo, że tuż po zakończonej kampanii prezydenckiej Joanna Kluzik-Rostkowska i Paweł Poncyljusz spotykali się z Palikotem, by wspólnie rozmawiać na temat polityki. Akcja firmowana przez Jana Filipa Libickiego zyskałaby zarówno w formie, jak i treści najwyższe uznanie Palikota.

Maciej Walaszczyk

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 26 kwietnia 2011, Nr 96 (4027)

 


 

Szarża z siekierą

Jan Filip Libicki szaleje. Instrumentarium wytrawnego dyskutanta prawicowych forów, którego odpowiednikiem w szermierce jest szpada, postanowił zamienić na łom i siekierę. I w te oto niebezpieczne narzędzia uzbrojony ruszył na Radio Maryja i "Nasz Dziennik". Zarzut domniemanego deficytu tematyki religijnej na antenie rozgłośni Ojców Redemptorystów - artykułowany z zachowaniem pozorów pełnej powagi - powala cynizmem. Idiosynkrazje posła Libickiego w tym temacie mają z rzeczywistością tyle wspólnego, co Jakub Szela z duchowością kamedulskiej pustelni, do której tak chętnie nawiązuje.

Jak na konserwatystę, miłośnika klasycznie definiowanych pojęć, Libicki prezentuje dosyć osobliwy modus operandi cechujący raczej postmodernistycznych zagończyków rewolucji semantycznej. Najbardziej drastycznym tego przejawem jest pojęcie obiektywizmu, którym Libicki operuje w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", zredukowane do definicji prymitywnego parytetu partyjnego. Obiektywny - etymologicznie z języka łacińskiego obiectivus - to znaczy zewnętrzny. A więc konkluzja, ocena, stanowisko wypracowane w trudnym procesie poznawczym w oparciu o uniwersalne kryteria dobra, prawdy i piękna. Zachowanie obiektywności to raczej próba powściągnięcia własnych emocji, przywiązań i namiętności, prawdziwościowa - jak by powiedział nestor polskiego neotomizmu ojciec Mieczysław Krąpiec - próba rozpoznania stanu faktycznego. Obiektywność nie polega na tym, co proponuje Libicki, że Radio Maryja miałoby zapraszać do studia i mierzyć po równo czas przedstawicielom różnych partii, od komunistów począwszy, na narodowych socjalistach skończywszy. Nie wystarczy zsumować ćwierćprawdy z półprawdą i kłamstwem, by wypracować stanowisko obiektywne. Zachowanie zasady parytetów partyjnych - prostej jak konstrukcja cepa - nie oznacza wcale spełnienia wymogu obiektywności. Nie sądzę, żeby poseł Libicki nie zdawał sobie z tego sprawy.
Libicki prezentuje też ultraredukcjonistyczne stanowisko w kwestii agendy tematycznej, jaką rzekomo powinny sobie wyznaczyć Radio Maryja i "Nasz Dziennik". Najlepiej by było, gdyby ograniczyły się do reportaży z kamedulskich pustelni. Otóż ludzi wierzących, panie pośle Libicki, interesują nie tylko reminiscencje z pustelni. Katolicy płacą podatki, głosują, interesują się polityką rozumianą jako roztropna troska o dobro wspólne, chcą o niej rozmawiać (w Radiu Maryja) i czytać (w "Naszym Dzienniku").
Teza, jakoby katolicka rozgłośnia nie powinna zajmować się tematami politycznymi czy szerzej - publicznymi, jest po prostu prymitywna. Poseł Libicki jest niekonsekwentny. Idąc tokiem swojego rozumowania, powinien, jako katolik, natychmiast przestać zajmować się polityką, złożyć poselski mandat i osiąść na stałe w kamedulskiej pustelni.

Katarzyna Orłowska-Popławska

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 26 kwietnia 2011, Nr 96 (4027)

 

Nadesłał: Polska