Prawdziwym problemem Polski jest niska jakość „politycznej elity” i propaganda uzależnionych od polityki – dziennikarzy
Kryzys ukraiński, rola w nim Polski i sposób, w jaki relacjonują go polscy dziennikarze pokazuje, że drastycznie nie posiadamy politycznej elity godnej tego miana. A ci, którzy powinni dbać o rzetelne przekazanie społeczeństwu informacji, czyli dziennikarze, to jacyś kiepscy propagandyści na usługach polityków.
Co było do przewidzenia?
Jak należało się spodziewać, zdecydowania większość mieszkańców Krymu opowiedziała się w referendum za wystąpieniem z Ukrainy i przyłączeniem do Rosji. Za Rosją głosowało 96,8% uczestników referendum przy ponad 80% frekwencji.
Krym bez wątpienia zostanie przyłączony do Rosji i wbrew zaangażowaniu polskich polityków, w tym ministra Sikorskiego (działającego pod wyraźnym wpływem postawy USA) i polityków opozycyjnego PiS organicznie nienawidzących Rosji. Żadne poważne sankcje nie zostaną wprowadzone – to także już wyraźnie widać. Mówią o tym wyraźnie politycy niemieccy – tylko znów przed polską opinią publiczną te głosy są po prostu ukrywane. Polski widz mógł się był dowiedzieć, że kanclerz Merkel uznała referendum za nielegalne i zagroziła Rosji sankcjami, ale już o wystąpieniu w Bundestagu posła Gregora Gysi, który twierdził coś zupełnie przeciwnego, polskie media nie uznały za stosowne poinformować swoich widzów.
Europa jest potężnie powiązana z Rosją gospodarczo i na sankcjach straciłyby obie strony – to jedna z przyczyn, że sankcji nie będzie. Drugą przyczyną są wydarzenia na Ukrainie, rosnąca rola skrajnych nacjonalistów ukraińskich, którą europejscy politycy dostrzegają wyraźniej niż Amerykanie. Lider „Prawego Sektora” Dymitryj Jarosz już zapowiedział zniszczenie rosyjskich rurociągów biegnących przez Ukrainę.
Bojówkarze Prawego Sektora, który już zdobył broń w Kijowie, i którego członkowie wstępują właśnie do tworzonej przez nowe władze ukraińskie Gwardii Narodowej, już zaczynają atakować wschodnią Ukrainę. W ub. tygodniu we wznieconej przez Prawy Sektor bójce z prorosyjskimi demonstrantami w Charkowie zginęły dwie osoby. Należy przypuszczać, że wraz z uzbrojeniem nacjonalistów wschodnia Ukraina stanie się miejscem walk i krwawych starć prowokowanych przez bojówkarzy. O tych faktach także polscy dziennikarze informują bardzo oszczędnie.
Nacjonaliści - zagrożenie również dla nas
Zagrożenia ze strony nacjonalistycznych sił w nowym rządzie Ukrainy uporczywie nie chcą dostrzegać polscy politycy. Jedni – jak Sikorski – wyraźnie reprezentują ściśle amerykańską linię polityczną, inni, jak Kaczyński, powodowani są nienawiścią do Rosjan. Kaczyński uważa, że Polska powinna wszelkimi siłami szkodzić Rosji, bez patrzenia na konsekwencje. O gospodarczych konsekwencjach jeszcze powiemy, tymczasem popieranie skrajnych nacjonalistów wiąże się również z konsekwencjami politycznymi dla nas Polaków.
Zdominowanie nowych władz w Kijowie przez nacjonalistów, którzy korzystając z udziału w rządzie uzbrajają bojówki Prawego Sektora, jest zagrożeniem dla wszystkich narodowych mniejszości. Warto przypomnieć – o czym też polska telewizja nie mówi – że pierwszą decyzją nowych ukraińskich władz, było unieważnienie ustawy o równouprawnieniu języka rosyjskiego.
Na decyzję mieszkańców Krymu wpłynęło zatem siłowe przejecie władzy w Kijowie przez koalicję zdominowaną przez ultra-nacjonalistyczne organizacje (Swoboda i Prawy Sektor) i zagrożenie, jakie się z tym wiązało. W trakcie trwającej na Majdanie rewolucji padali zabici z obu stron, do dziś – wbrew temu, co pakują do głowy odbiorcom polskie media – nie wiadomo komu służyli snajperzy. Minister spraw zagranicznych Estonii w rozmowie z Catherine Ashton stwierdził, że za snajperami stoją organizacje tworzące teraz nowy rząd, a nie Janukowycz. Informacja ta – podobnie jak informacje o wpływie ultra-nacjonalistów - w ogóle nie są Polakom przedstawiane. Zbywane są żartami dziennikarzy oddelegowanych na Ukrainę. W niedzielnych Wiadomościach „gwiazda” dziennikarstwa Maria Stepan – rozmawiając z grupą Polaków z Winnicy na Ukrainie, zwiedzających Kijów – mówi: „No przecież to nie są faszyści”.
Krym głosował więc w poczuciu zagrożenia ze strony sił, których mieszkańcy półwyspu nie akceptują. „Nie jest dla nas bohaterem Stepan Bandera, ani Roman Szuchewycz – mówią mieszkańcy Krymu. Wstyd, że nie mówią tego polscy politycy, którzy paradowali po Majdanie i którzy dziś wygrażają Rosji.
Zgodne z prawem międzynarodowym
Referendum na Krymie w sposób oczywisty jest zgodne z prawem międzynarodowym. Podstawową zasadą tego prawa jest bowiem zasada samostanowienia narodu, oznaczająca prawo narodów do swobodnego określenia statusu politycznego, społecznego, gospodarczego i kulturalnego oraz prawo do utworzenia własnego państwa lub połączenia się z państwem już istniejącym; jest jedynym prawem człowieka o charakterze zbiorowym, traktowanym jako warunek korzystania z innych praw człowieka.
Zarówno dyplomaci amerykańscy, jak i ci z europejskich, którzy dzisiaj nie uznają krymskiego referendum jutro się zgodzą z jego skutkami. Z wielu powodów. Przede wszystkim dlaczego Krym miałby być jakimś wyjątkiem? W ostatnim ćwierćwieczu na świecie odbyło się kilka referendów, w wyniku których powstały nowe państwa.
W 2011 r. mieszkańcy Sudanu Południowego w referendum opowiedzieli się za odłączeniem od Sudanu i stworzeniem odrębnego państwa. I państwo to powstało.
W 2008 r. niepodległość ogłosiła część Serbii – Kosowo. Poparcie dla Kosowa wyraziły Stany Zjednoczone, a za nimi zaraz Polska. A Kosowo – trzeba to powiedzieć, jest historyczną prowincją Serbii. I jakoś nie stały tu na przeszkodzie ani „nienaruszalność granic”, ani „integralność terytorialna Serbii”.
Co więcej – równo z Krymem swoje referendum o niepodległość rozpoczęli mieszkańcy Wenecji. Tak, tak – Wenecji – stanowiącej dziś część Republiki Włoskiej. Referendum w Wenecji rozpoczęło się w niedzielę 16 marca i potrwa do 21 marca. Powiedzcie – dlaczego żaden polski dziennikarz nie poinformował Was o tym fakcie?
Szkocja będzie decydować o odłączeniu od Wielkiej Brytanii we wrześniu tego roku, a Katalonia o tym, czy nadal pozostać w Hiszpanii - w listopadzie.
A więc dlaczego w tych sprawach milczą nasi dziennikarze i „politycy”?
Dlaczego brytyjski obywatel Radek Sikorski nie broni integralności terytorialnej Zjednoczonego Królestwa?
Dlatego, żeby go wyśmiano. Wszystkie te referenda są bowiem właśnie zgodne z zasadą samostanowienia narodów i ludów. Tak samo krymskie jest z tą zasadą prawa międzynarodowego zgodne, jest więc legalne.
To, że dziś za dyplomacją USA wiele państw gromko zapowiada jego nieuznawanie, jest tylko polityczną grą wymuszoną właśnie przez USA. Jutro te głosy ucichną, bo Krym wyraził swoją wolę w sposób druzgocący i dla Kijowa, i dla Waszyngtonu.
Czynnik gospodarczy
O wyniku krymskiego referendum zadecydował także czynnik gospodarczy. Ukraina po 24 latach niepodległości jest bankrutem. Zapewne wielu widzów nie zwróciło uwagi na krótką wzmiankę, która przemknęła przez wieczorne wiadomości w niedziele. Była to szybko podana informacja, że władze w Kijowie wypłaciły właśnie pensje żołnierzom straży granicznej. Co ni mniej ni więcej oznacza, że wcześniej te pensje nie były wypłacane.
Ukraina, która rzeczywiście została rozkradziona przez oligarchów, ale też przez polityków wszelkich opcji, również tych, którzy popierali Euro-Majdan, jest państwem upadłym. Bez gigantycznej pomocy z zewnątrz za chwile rozpoczną się tam rozruchy głodowe. Ocenia się, że „na już” potrzeba 2 mld USD, a do końca roku 15 mld. Za rosyjski gaz dzisiaj Ukraina zalega już 2 mld USD.
To oczywiście wpływa na mieszkańców Krymu, którzy już zdecydowali, jak i na mieszkańców Doniecka, Charkowa i innych miast przemysłowego wschodu. Już dziś trwają tam demonstracje za referendum i przyłączeniem się do Rosji.
Jeśli spojrzymy na wyniki z Krymu, gdzie 96,8% powiedziało: „Rosja” przy 83% frekwencji, oznacza to, że przynajmniej połowa zamieszkałych tam Ukraińców też chce do Rosji. Idea ukraińskiego państwa upada na naszych oczach tak, jak upadła w innych okolicznościach historycznych w 1920 roku.
Przewiduję, że za kilka miesięcy ekonomiczny upadek popchnie i wschodnią Ukrainę w objęcia Rosji i nie będzie takiej siły, która by mogła temu przeszkodzić. Nie tylko ze względu na militarną przewagę Rosji, grę Putina czy niechęć Zachodu do ingerencji. Po prostu państwo ukraińskie dojrzało do rozpadu.
My z ręką w nocniku
Polska, jak zwykle, wyjdzie na tym najgorzej. Zaangażowaliśmy się w pierwszej linii popierając majdanowych rewolucjonistów, którzy nie dość, że są nacjonalistami, odwołującymi się do banderowskich tradycji, które dla nas są po prostu nie do przyjęcia, to jeszcze w końcu okaże się, że ta ich rewolucja doprowadzi do rozpadu ich własnego państwa.
Zaangażowaliśmy się w sposób wrogi wobec Rosji, stosując całą gamę środków. Oczywiście – jak było do przewidzenia – było to działanie całkowicie nieskuteczne, ale po całej awanturze to Polska zostanie w opinii władz rosyjskich (ale też w opinii rosyjskiego i ukraińskiego społeczeństwa) jako główny podszczuwacz.
Jak łatwo się spodziewać, wyjdziemy na tym jak najgorzej. Nie widać powodów, dla których Rosja miałaby na wrogie działania podejmowane przez Polskę odpowiadać nadstawianiem drugiego policzka. Już dotykają nas rosyjskie ograniczenia importowe, a polscy politycy, przerażeni skutkami własnych działań, mówią, że teraz trzeba się zwrócić do Unii, żeby nam zrekompensowała straty gospodarcze. Już widzę jak coś dostaniemy!
W efekcie kompletnie nieprzemyślanych działań naszych polityków, nie osiągnęliśmy niczego, ponieśliśmy i poniesiemy potężne straty i wizerunkowe i wymierne gospodarcze, a na to, co się wydarzyło i wydarzy wpływu mieć nie będziemy żadnego. W sumie – jak zwykle w naszej historii – sami wystrychnęliśmy się na dudka.
Jaka jest przyczyna kolejnej porażki polskiej polityki?
Stwierdzenie o niskiej jakości polskich elit politycznych wyłanianych (bo nie wybieranych przecież) w ramach systemu ordynacji partyjnej jest banałem. Pochodna niskiego poziomu „klasy politycznej” jest żenująco infantylny poziom dziennikarstwa – i to dotyczy nie tylko mediów oficjalnych, ale również „tygodników opinii” prezentujących punkt widzenia „opozycji”.
Przyczyn jest jednak – moim zdaniem – głębsza. Polskie elity – i to również elity szczerze patriotyczne – posługują się ideami, pojęciami, językiem kompletnie anachronicznym . zostały jakby żywcem uwięzione w kategoriach myślenia z okresu ZSRR, próbują odnaleźć dzisiaj swoją tożsamość na gloryfikacji II RP (przy wszystkich jej błędach i zaniedbaniach) , nawiązują do XIX-wiecznej koncepcji romantycznej walki o „wolność waszą i naszą”, do etosu insurekcyjnego.
I te archaiczne pojęcia stawiają jako aksjomaty polskości, niepodważalne kanony „polskiego patriotyzmu”. Każdy kto ośmiela się te – powiedzmy szczerze - muzealia - kwestionować dostaje natychmiast łatkę „zdrajcy”. Wg tego schematu przebiegała np.„dyskusja” nt. dwu książek Zychewicza kwestionujących decyzje polskich polityków z okresu II wojny.
W sprawie kryzysu ukraińskiego – w krystaliczny wręcz sposób – objawia się niemoc elit do rzetelnej oceny sytuacji. Sami wpędziliśmy się w czarno-biały schemat, w którym „Rosja nam zagraża”, „Putin to zaborczy Hitler”, a „Ukraina walczy o wolność”. Jeśli się przyjmie taki język i takie pojęcia - jako podstawę debaty, bez chłodnej weryfikacji ich prawdziwości, nic dziwnego że życie obnaża ich archaiczność i nieprzystawalność w sposób brutalny.
Tak stało się i tym razem. W sprawie Ukrainy polska polityka i politycy ponieśli klęskę, a publicyści głównego nurtu po prostu się skompromitowali.
Janusz Sanocki
dziennikarz, polityk, były burmistrz Nysy, jeden z liderów Obywatelskiego Ruchu JOW, inicjator Kongresu Protestu.
Autor Prawicy.net w lipcu 2013