Leżące w powiecie lubomelskim na Wołyniu Jankowce przestały istnieć 30 sierpnia 1943 roku. Licząca blisko 150 numerów i zamieszkana przez ponad 600 osób tętniąca życiem wieś to dziś zarośnięte chaszczami ustronie. Nie sposób dostać się tu suchą nogą, gdyż nieregulowana rzeczka w czasie opadów zmienia koryto i płynie nieuczęszczaną od blisko 70 lat, zarosłą krzakami drogą.
Od niedawna grupa byłych mieszkańców Jankowiec i ich rodzin nawiedza to miejsce, by przy drewnianym krzyżu i prowizorycznym ołtarzu pomodlić się za dusze bliskich. Niewiele z 51 osób - w większości kobiet i dzieci - zamordowanych w bestialski sposób przez zbrodniarzy z Ukraińskiej Powstańczej Armii zostało pochowanych na pobliskim cmentarzu w Rymaczach. Ci, którzy doszczętnie nie spłonęli, leżą pogrzebani gdzieś w prowizorycznych mogiłach rozrzuconych na terenie wymarłej wsi.
Korzenie zostawione na Kresach
- Jankowce to była dobrze zorganizowana, zasobna polska wieś żyjąca w pełnej zgodzie z ukraińskimi sąsiadami - opowiada Zdzisław Koguciuk, mieszkaniec Lublina. Co prawda urodził się po wojnie i po lewej stronie Bugu, ale swoje korzenie od kilku pokoleń wywodzi właśnie z Jankowic. - Większość mieszkańców wsi była moimi bliższymi czy dalszymi krewnymi - wskazuje.
Zdzisław Koguciuk pieczołowicie kultywuje pamięć rodzinnych Jankowiec. Zna też doskonale swój rodowód. - Mój pradziadek Wojciech Koguciuk i prababcia Franciszka z domu Petruk mieszkali w centrum wsi nieopodal kaplicy, a ich dom stał obok szpaleru siedmiu lip. Pradziadek był bardzo zaradny, nie miał dużo ziemi, ale posiadał staw z rybami i dużą pasiekę. Jednym z jego trzech synów był mój dziadek Kazimierz, który wziął sobie za żonę Julię Hajdamaczuk z Woli Ostrowieckiej. Kupili kawałek ziemi w Olendrach Świerżowskich nad samym Bugiem i tam się osiedlili. Mieli siedmioro dzieci, z których dorosłego wieku dożyło czworo - Aleksander, Franciszek - mój dziadek, Zofia i Karolina. Ta ostatnia wyszła za Józefa Solipiwko i zamieszkała w Jankowcach. Wraz z mężem i ośmiomiesięcznym dzieckiem zostali tam zamordowani przez bandytów z OUN-UPA - opowiada Koguciuk, który stoi na czele założonego przez siebie Komitetu upamiętniającego męczeństwo mieszkańców wsi Jankowce.
Rodzinne strony Zdzisławowi Koguciukowi na co dzień przypominają dwa duże obrazy wiszące na zaszczytnym miejscu w jego mieszkaniu. Jeden przedstawia fragment wsi z kaplicą i zarysem domostwa jego pradziadków, drugi - św. Stanisława Kostkę z ołtarza kaplicy splądrowanej i spalonej w czasie napadu banderowców na wieś. Obydwa przedstawiają to, co zapamiętali mieszkańcy ocaleni z rzezi. Koguciuk posiada też nadszarpniętą zębem czasu mapę całej miejscowości wykonaną w miejscowej szkole w 1926 r. oraz sporządzoną dzięki doskonałej pamięci pani Stanisławy Grzywny, córki jankowickiego sołtysa, obecnie mieszkanki Chełma, listę ponad 600 mieszkańców wsi z uwzględnieniem tych, których zabili bandyci z UPA. Od lat zbiera również relacje ludzi, którzy przeżyli masakrę, a także niestrudzenie zabiega u władz ukraińskich o zgodę, a w instytucjach polskich o pomoc w upamiętnieniu niewinnie pomordowanych krajan.
Zbrodnie śniące się po nocach
Zbrodniczy atak na Jankowce rozpoczął się przed świtem w poniedziałek, 30 sierpnia 1943 roku. Z lasu od strony północnej wkroczyło do wsi około 200 Ukraińców po części uzbrojonych w broń palną, a po części w narzędzia gospodarskie, jak siekiery i widły. Napastnicy zaczęli systematycznie plądrować i palić gospodarstwa, zabijając każdego napotkanego mieszkańca. Zbudzeni ze snu ludzie rzucili się do panicznej ucieczki w kierunku linii kolejowej ochranianej przez Niemców oraz do pobliskich większych skupisk Polaków w Rymaczach oraz Jagodzinie. Ci, którzy mieszkali w dalszej części wsi, próbowali zaprzęgać jeszcze konie do wozów i uwalniać zwierzęta z obór i kurników, inni uciekali tak, jak stali. Zaskoczeni mieszkańcy północnej części wsi nie mieli szans na ucieczkę.
- Tam właśnie mieszkała moja ciocia Karolina Solipiwko z mężem i piątką dzieci - mówi poruszony Zdzisław Koguciuk. Opowiada, jak czwórka dzieci schroniła się do piwnicy na kartofle. Najstarszy syn przykrył rodzeństwo swoim ciałem, i patrząc przez okienko, był świadkiem zabójstwa rodziców i 8-miesięcznego brata, którzy dostali się w ręce Ukraińców.
- Jak zginęli, nie wiadomo, bo ich ciała nie zostały odnalezione, prawdopodobnie uległy spaleniu. Musiała to być potworna zbrodnia, gdyż młody człowiek, który to widział, dostał potem pomieszania zmysłów i spędził resztę życia w szpitalu psychiatrycznym - opowiada rodzinną historię pan Koguciuk. - Tragiczny był też los pozostałych osieroconych dzieci. Już po wojnie jeden z braci nie przeżył zapalenia płuc, drugi utopił się w Bugu, a siostra zmarła w wyniku zaczadzenia.
Ponieważ w czasie napadu wieś nie została okrążona przez upowców, większość mieszkańców zdołała się jednak uratować. Czas na ucieczkę dała im również obrona zorganizowana w centrum wsi przez dyrektora szkoły i kilku mężczyzn. Seria z automatu na pewien czas ostudziła u bandytów chęć ataku.
Tymczasem w zajętej przez Ukraińców części wsi działy się prawdziwie dantejskie sceny. Wspomina je Katarzyna Dyczko z domu Grabowska, uciekająca z 3-letnim bratankiem na ręku.
"Wybiegając ze stodoły, widzieliśmy już palącą się wieś i słyszeliśmy straszny, przerażający krzyk 'ratunku'" - relacjonowała. "W czasie ucieczki koło nas świstały kule, lecz my ze strachu nie odwracaliśmy głów, dopiero zatrzymaliśmy się na stacji w Jagodzinie".
Jak się okazało, krzyczała sąsiadka Katarzyny Dyczko - Teresa Petruk, którą Ukraińcy zamordowali w okrutny sposób, odrąbawszy jej wcześniej siekierą ręce.
Niektóre relacje znajdujące się w zbiorach Zdzisława Koguciuka posiadają dziś unikatową wartość, gdyż złożyli je ludzie, którzy już nie żyją. Dotyczy to m.in. wstrząsających wspomnień pani Heleny Stachniuk z Chełma. Jej ojca Ukraińcy zatłukli na śmierć drewnianym kołkiem. Jako mała dziewczynka była świadkiem zastrzelenia mamy i czteroletniego brata Franka. Tego dnia straciła też babcię i siostrę.
"Zostałam sama, przytuliłam się do mamy, zaparłam dech, żeby oprawcy pomyśleli, że nie żyję" - pisze w relacji pani Helena. "Kiedy podpalili zabudowania, pobiegli dalej... płomienie rozprzestrzeniały się coraz dalej, aż dosięgły mamę i mnie... zaczęłam sama na sobie gasić ogień. Udało się, ale zostałam naga, bo to, co miałam na sobie, uległo spaleniu. Podeszłam do tłumoczka, wyciągnęłam jakąś rzecz ubraniową, przytuliłam do siebie z przodu i poszłam do drogi. Przy drodze widziałam babcię z rozrąbaną głową oraz najstarszą siostrę Marysię z rozerwaną od kuli nogą, a przy niej kałużę krwi. Usłyszałam przejeżdżający samochód, pomyślałam sobie: teraz już jadą po mnie. Położyłam się obok siostry na trawę i udawałam zabitą...".
Na szczęście dla dziecka nie byli to Ukraińcy, tylko obserwujący rozwój sytuacji Niemcy. Poparzona dziewczynka przeżyła, ale do końca życia nie mogła się pozbyć traumatycznych wspomnień.
Tragicznego poniedziałku do dziś nie może zapomnieć Stanisława Grzywna, która w czasie napadu miała 14 lat. Zanim uciekła, słyszała rozdzierające krzyki dochodzące z oddalonego o blisko 150 metrów gospodarstwa przynależącego już do sąsiedniej wsi o nazwie Zamostecze, do której wtargnęli banderowcy. Mieszkała tam rodzina z dziesięciorgiem małych dzieci. - Te przeraźliwe krzyki to nie mogło być nic innego, jak mordowanie tych dzieci - uważa pani Stanisława, do dziś nie mogąc usunąć z pamięci koszmaru. - Gdy tylko słyszę słowo Ukraińcy, zaraz odzywa się to wspomnienie - dodaje.
Jak wynika z relacji ocalałych mieszkańców, napastnicy raczej nie pochodzili z najbliższej okolicy. Prawdziwie krwiożerczy szał ogarnął jednego z Ukraińców mieszkających w samych Jankowcach - Iwana Szpaka. Po opanowaniu wsi przez oddział OUN-UPA wtargnął z siekierą do obejścia swoich sąsiadów Grabowskich, z którymi utrzymywał wcześniej bardzo dobre stosunki. Zamordował dwoje z nich, a trzeciej - Michalinie Grabowskiej - odrąbał rękę. Kobieta przeżyła...
Opuszczoną w popłochu wieś upowcy niemal doszczętnie spalili. Dla mieszkańców Jankowiec rozpoczęła się tułaczka po rodzinach, znajomych i obcych. Niektórzy przeprawili się na drugą stronę Bugu, by tam próbować przeżyć trudny czas. Inni ukradkiem wracali na ojcowiznę, by wykonać jakieś prace polowe. Takie przedsięwzięcie przypłacili życiem stryjeczni bracia: Stefan i Stanisław Szewczukowie. W początkach września posiali zboże na swoim polu w Jankowcach. Dostali się w ręce Ukraińców, gdy wracali po pracy do Jagodzina, gdzie nocowali z rodziną. "Stanisława zabili na miejscu, a Stefan zaczął uciekać, lecz złapali go, pokłuli bagnetami i obcięli język" - wspomina w swojej relacji krewna zamordowanych Anna Ryszkiewicz. "Zostali odnalezieni i pochowani na cmentarzu w Rymaczach" - dodaje.
Masowe zbrodnie praktykowali na Żydach
Tragiczny los mieszkańców Jankowiec trudno uznać za wyjątkowy w czasie wojny i okupacji, skoro w świetle badań historycznych potwierdzonych relacjami bezpośrednich świadków podobne zbrodnie OUN-UPA popełniła w ponad 1500 kresowych wsiach. Dla Polaków zamieszkujących powiat lubomelski prawdziwie sądnym dniem okazał się właśnie 30 sierpnia 1943 roku.
- Tego dnia w powiecie lubomelskim zostały zaatakowane praktycznie wszystkie miejscowości, w których nie stacjonowały oddziały niemieckie, a mieszkali Polacy - twierdzi dr Leon Popek, historyk specjalizujący się w dziejach i martyrologii polskich Kresów, a jednocześnie potomek mieszkańców startej z powierzchni ziemi wsi Wola Ostrowiecka. - Tak stało się m.in. z Jankowcami, Zamosteczem, Kątami, Czmykowem, Ostrówkami, Wolą Ostrowiecką... - wymienia.
Historyk wskazuje, że tego jednego dnia ukraińscy nacjonaliści zamordowali tylko w powiecie lubomelskim ok. 2,5 tys. osób, głównie Polaków. Zbrodnie te były zaledwie niewielkim wycinkiem wielkiego ludobójczego planu realizowanego przez Ukraińską Armię Powstańczą na Kresach.
- W oparciu o znane dokumenty z archiwów polskich, niemieckich, rosyjskich i ukraińskich wiemy, że OUN-UPA (frakcja banderowska) wymordowała w latach 1943-1945, a także później, od 120 do 150 tys. ludzi, głównie Polaków i to nie tylko na Wołyniu, ale również w województwach: tarnopolskim, lwowskim, stanisławowskim i części poleskiego, a także w licznych powiatach po zachodniej stronie Bugu oraz w województwach przemyskim i rzeszowskim - zaznacza dr Popek. - Za sprawą OUN-UPA (Bandery) w dzisiejszych granicach Polski straciło życie co najmniej kilkanaście tysięcy osób. Organizacja ta jest również odpowiedzialna za wymordowanie tysięcy Żydów, Rosjan, Niemców, Czechów, Ormian, nawet Węgrów, nie mówiąc już o dziesiątkach tysięcy Ukraińców.
Historyk wskazuje na nie do końca znany, a ujawniony m.in. w pracy Szmula Spektora pt. "Holokaust wołyńskich Żydów" - udział nacjonalistów ukraińskich w wymordowaniu ludności żydowskiej na Kresach. Otóż, kadrę OUN-UPA (Bandery) stanowili głównie byli policjanci ukraińscy w służbie hitlerowskiej, za pomocą których Niemcy wymordowali w 1942 r. kresowych Żydów.
- Na samym Wołyniu zginęło z ich rąk ok. 200 tys. Żydów i to właśnie tak zaprawieni mordercy w marcu 1943 r. porzucili służbę niemiecką, poszli do lasu i po utworzeniu UPA kontynuowali zbrodniczy proceder, tym razem wobec innych narodowości zamieszkujących Kresy - zauważa dr Popek. - Wiedzieli, jak zorganizować mordy na masową skalę, a ponadto byli przekonani o swojej bezkarności - podkreśla historyk.
Ból kresowych serc
Pytany, dlaczego nad upiornymi zbrodniami popełnionymi na masową skalę na Kresach unosi się mroczna postać Stepana Bandery, dr Leon Popek wskazuje, że to właśnie Bandera był głównym inicjatorem krwawego terroru rozpętanego w Polsce przez ukraińskich nacjonalistów jeszcze w okresie międzywojennym i skierowanego głównie przeciwko dążącym do pojednania działaczom społecznym i politykom zarówno polskim, jak i ukraińskim. - Wprowadził w życie faszystowską doktrynę Dmytra Doncowa, i krwawo likwidując w OUN bardziej ugodowe frakcję Andrija Melnyka i Tarasa Bulby, stworzył i realizował program fizycznej likwidacji Polaków na Kresach - przypomina dr Popek.
O bezpośredniej odpowiedzialności Stepana Bandery za ludobójstwo na Kresach przekonany jest Szczepan Siekierka, znany działacz kresowy, prezes Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów. Na własne oczy widział ogrom okrucieństw, których dopuszczali się bandyci zwani "banderowcami".
- Nieprawdą jest, że Bandera w czasie wojny był przez Niemców izolowany od świata, a zatem nie mógł decydować o tym, co robiła OUN-UPA - twierdzi Szczepan Siekierka. - Nie mógł swobodnie się poruszać, ale za to dowódcy UPA przyjeżdżali do niego, on wydawał im rozkazy i doskonale wiedział o szalejących mordach. Przecież to był główny cel OUN-UPA - dodaje.
Poruszony nadaniem przez ustępującego prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę tytułu Bohatera Ukrainy Stepanowi Banderze, prezes Siekierka zwraca uwagę na dojrzałość Ukraińców, którzy za pomocą kartki wyborczej odrzucili propagowaną przez Juszczenkę ideologię nacjonalizmu ukraińskiego w wersji Bandery.
- Gdy urzędujący prezydent dostaje wyborach poparcie rzędu 6 proc., jest to klęska, wręcz kompromitacja, nie tylko samego Juszczenki, ale całej banderowskiej ideologii - uważa Szczepan Siekierka. - W związku z tym, wystosowałem otwarty list gratulacyjny do narodu ukraińskiego za dojrzałość polityczną, która wyraziła się w odrzuceniu skompromitowanego Juszczenki. Życzę im, aby wybrali takiego prezydenta, który będzie budował państwo oparte na wzorcach demokratycznych, a nie na banderowskim faszyzmie - dodaje.
Na polityczne zmiany na Ukrainie liczy też Zdzisław Koguciuk, który mimo wieloletnich starań o upamiętnienie Polaków zamordowanych w Jankowcach dotychczas nie otrzymał zgody na postawienie pomnika w miejscu rzezi. Koguciuk za brak reakcji na prowokacyjne wobec Polaków uhonorowanie przez Juszczenkę tytułem Bohatera Ukrainy Stepana Bandery krytykuje nie tylko polskie władze państwowe, ale także Katolicki Uniwersytet Lubelski.
- Tym bardziej bolą serca wszystkich Wołyniaków, że Wiktor Juszczenko zaledwie pół roku temu otrzymał tytuł doktora honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, którego zawołaniem jest przecież "Deo et Patriae". Gdzie tu widać obronę polskiej racji stanu? - pyta retorycznie Koguciuk. - Dlaczego wobec takiego antypolskiego gestu Juszczenki senat KUL, rektor czy wielki kanclerz tej zasłużonej dla polskości uczelni nie zdobędą się na słowa dezaprobaty wobec poczynań swojego honorowego doktora?
Adam Kruczek
Za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100130&typ=my&id=my72.txt