WITOS O DYMISJI PIŁSUDSKIEGO
"W dniu 10 lub 11 sierpnia 1920 r. na kilka dni przed rozpoczęciem ofensywy przeciw bolszewikom Piłsudski zaprosił mnie, wicepremiera Daszyńskiego i ministra Skulskiego na osobną, a jak mówił, bardzo ważną i poufną konferencję. Odbyła się ona w prezydium Rady Ministrów. Naczelny Wódz był mocno skupiony i poważny, a jak mi się wydawało, przybity, niepewny, wahający się i mocno zdenerwowany.
W rozmowie, którą sam rozpoczął, był niesłychanie ostrożny, a dotykając spraw bieżących, stawiał raczej bardzo smutne horoskopy. Twierdził, że stawia na ostatnią kartę, nie mając żadnej pewności wygranej. Poza sprawami ogólnymi mówił także dość długo o swojej osobie. W ciągu rozmowy wyjął z kieszeni niezapieczętowany list i odczytał go głosem ogromnie niewyraźnym i zmienionym. Na czterech kartkach małego formatu mieściła się dość obszernie umotywowana jego dymisja ze stanowiska Naczelnika Państwa. W piśmie tym zaznaczał między innymi, że nie wiedząc, czy i kiedy będzie mu dane wrócić z placu boju, którego losy uważa za niepewne, mnie prosi i upoważnia do zastępowania go na jego urzędzie. Co zaś do samej rzeczy i pisma, prosi o zachowanie bezwzględnej tajemnicy tak długo, jak tego będą wymagały stosunki, i ja sam uznam za potrzebne. Treść więc tego pisma była znana ministrom Daszyńskiemu i Skulskiemu, a wydaje mi się, że także i Sapieże, choć dobrze tego szczegółu nie pamiętam.
Nigdy nie miałem zupełnego zaufania do Piłsudskiego, czułem jakieś niezrozumiałe może nawet uprzedzenie, byłem zadowolony jak nie musiałem się z nim stykać. Poza tym uprzedzeniem nie mogłem się pogodzić z jego posunięciami politycznymi, szczególnie z okresu rządów Moraczewskiego, musiało mnie razić jego stanowisko w sprawie obrony Małopolski Wschodniej, upór przy swoim sposobie tworzenia armii, stare, często bardzo niesympatyczne praktyki z Legionów, błędy szczególnie w ostatnich czasach popełnione, tak wyraźne i tak bardzo kosztowne - to jednak wtenczas widząc u niego wielką troskę odbijającą się wprost na twarzy, szczerość w rozmowie, głęboką obawę o wolność i całość Ojczyzny, miałem wrażenie, że się grubo mylą ci wszyscy, którzy mu robią zarzuty lekkomyślności, a nawet zdrady i że ja sam byłem także czasem w błędzie, posądzając go o osobiste ambicje i brak dobrej woli. Prawda, że pod ciężarem tych wielkich wypadków trudno było nieraz należycie zebrać biegające myśli.
Jeszcze w obecności Piłsudskiego pismo jego zamknąłem do kasy ogniotrwałej w prezydium Rady Ministrów, zaglądając codziennie, czy go kto przypadkiem nie ukradł albo nie naruszył. Kiedy zaś minęły ciężkie dni wojenne, pojechałem do Belwederu i oddałem pismo jego autorowi, będącemu wówczas w innym zupełnie nastroju. Biorąc je ode mnie i dziękując za solidne, jak mówił, postępowanie, twierdził, że o tym zupełnie zapomniał.
Opiekując się troskliwie tym dokumentem przez parę tygodni, miałem pewne skrupuły co do zrobienia sobie z niego odpisu. Ciekawość jednak zwyciężyła, odpisu dokonałem. Niewiele mi jednak z tego przyszło, gdyż w czasie wypadków majowych w r. 1926 nieznani sprawcy ukradli mi go, zabierając przy tym i inne dokumenty. Moje zachowanie się wobec Piłsudskiego było chyba zupełnie bez zarzutu, niestety, pan Naczelnik wcale się wobec mnie dżentelmenem nie okazał. Mimo wszystko swego postępowania nie żałuję, choć nieraz gorycz przychodzi". (Wincenty Witos "Moje wspomnienia", tom II, Biblioteka "Kultury", tom XCIX, Paryż 1964, Instytut Literacki, str. 289-291).
Komentarz. Tekst złożonej na ręce Witosa dymisji Piłsudskiego zachował się jednak. Podaję go niżej.
Witos przytoczył w swoim wspomnieniu treść dymisji Piłsudskiego w sposób niepełny (a może w sposób niepełny zapamiętał), była to bowiem dymisja nie tylko ze stanowiska Naczelnika Państwa, ale i Wodza Naczelnego.
Pierwsza rzecz nad którą się tu trzeba zastanowić, to jest pytanie, jakie znaczenie miał akt dymisji Piłsudskiego. Czy był to akt na wypadek jego śmierci w boju? Nie potrzeba było na ten wypadek jego dymisji: zakończenie się jego roli jako Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego byłoby wtedy automatyczne. A nie był to także rodzaj testamentu: nie ma w tym akcie dymisji żadnych zarządzeń co do tego, kto ma w razie jego śmierci zająć jego miejsce.
Jest oczywiste, że akt dymisji Piłsudskiego był aktem nie związanym z przewidywaniem śmierci i dotyczył sytuacji, jaka istnieć będzie wciąż jeszcze za jego życia. Narzuca się tu odrazu przypuszczenie, że chodzi tu o zabezpieczenie sobie możności nie ponoszenia odpowiedzialności za mogącą nastąpić klęskę.
Witos zapewne myli się, pisząc że rozmowa jego z Piłsudskim w obecności Daszyńskiego i Skulskiego odbyła się 10 lub 11 sierpnia. Akt dymisji nosi datę 12 sierpnia. Jest mało prawdopodobne, by Piłsudski doręczał Witosowi akt, podpisany z datą o jeden lub dwa dni późniejszą. Jest więc prawdopodobne, że pamięć Witosa zawiodła i że owa rozmowa odbyła się dopiero 12 sierpnia. Jest to zresztą okoliczność bez większego znaczenia.
Z listu Weyganda do Focha pod datą 13 sierpnia wiemy, że "Naczelnik Państwa wyjechał tej nocy ku rejonowi Wieprza". (Vide "La guerre polono-sovieńque de 1919-1920", Collection Historiąue de rinstitut d'Etudes Slaves", XXII Paryż 1975, Institut d'Etudes Slaves, str. 120-121). " Tej nocy" -- to znaczy w noc z 12 na 13 sierpnia.
J.G.
AKT DYMISJI PIŁSUDSKIEGO.
Belweder, 12. VIII. 1920 r.
Wielce Szanowny Panie Prezydencie!
Przed swym wyjazdem na front, rozważywszy wszystkie okoliczności nasze wewnętrzne i zewnętrzne, przyszedłem do przekonania, że obowiązkiem moim wobec Ojczyzny jest zostawić w ręku Pana, Panie Prezydencie, moją dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza Wojsk Polskich.
Powody i przyczyny, które mnie do tego kroku skłoniły, są następujące:
1) Już na jednym z posiedzeń R.O.P. (Rady Obrony Państwa - przypisek wydawców) miałem zaszczyt wypowiedzieć jeden z najbardziej zasadniczych powodów. Sytuacja, w której Polska się znalazła, wymaga wzmocnienia poczucia odpowiedzialności, a przeciętna opinia słusznie żądać musi i coraz natarczywiej żądać będzie, aby ta odpowiedzialność nie była czczym frazesem tylko, lecz zupełnie realną rzeczą. Sądzę, że jestem odpowiedzialny zarówno za sławę i siłę Polski w dobie poprzedniej, jak i za bezsiłę oraz upokorzenie teraźniejsze. Przynajmniej do tej odpowiedzialności się poczuwam zawsze i dlatego naturalną konsekwencją dla mnie jest podanie się do dymisji. I chociaż R.O.P., gdy tę sprawę podniosłem, wyraziła mi pełne zaufanie i upoważniła w ten sposób do pozostania przy władzy, nie mogę ukryć, że pozostają we mnie i działają z wielką siłą te moralne motywy, które wyłuszczyłem przed R.O.P. parę tygodni temu.
2) Byłem i jestem stronnikiem wojny "a outrance" z bolszewikami dlatego, że nie widzę najzupełniej gwarancji, aby te czy inne umowy czy traktaty były przez nich dotrzymane. Staję więc z sobą teraz w ciągłej sprzeczności, gdy zmuszony jestem do stałych ustępstw w tej dziedzinie, prowadzących w niniejszej sytuacji, zdaniem moim, do częstych upokorzeń zarówno dla Polski, a specjalnie dla mnie osobiście.
3) Po prawdopodobnym zerwaniu rokowań pokojowych w Mińsku pozostaje nam atut w rezerwie -- atut Ententy. Warunki postawione przez nią są skierowane przeciwko funkcji państwowej, którą od prawie dwu lat wypełniam. Ja i R.O.P., rząd czy sejm, wszyscy mieliby do wyboru albo zostawić mnie przy jednej funkcji, albo usunąć zupełnie. Co do mnie wybieram drugą ewentualność. Jest ona bardziej zgodna z godnością osobistą i jest praktyczniejsza. Pozostawienie mnie na jednym z urzędów zmniejsza mój autorytet i tak silnie poderwany i doprowadza z konieczności do powolnego zniszczenia tej siły moralnej, którą dotąd jeszcze reprezentuję dla walki i dla kraju. Biorę następnie pod uwagę mój charakter bardzo niezależny i przyzwyczajenie do postępowania według własnego zdania, co z warunkami, postawionymi przez ententę nie zgadza się. Wreszcie przeczy to systemowi, któremu służyłem w Polsce od początku swojej pracy politycznej i społecznej, której podstawą zawsze była możliwie samodzielna praca nad odbudowaniem Ojczyzny, ta bowiem wydawała mi się jedynie wartościową i trwałą. Obawiam się więc, że przy pozostawieniu przy funkcjach przodujących oraz przy moim charakterze i przyzwyczajeniach wyniknąć mogą ze szkodą dla kraju tarcia mniejsze i większe, które nie będąc przyjemne dla żadnej ze stron, wszystko jedno skończyć by się musiały moim usunięciem się.
Wreszcie ostatnie. Rozumie (sic) dobrze, że ta wartość, którą w Polsce reprezentuję nie należy do mnie, lecz do Ojczyzny całej. Dotąd rozporządzałem nią jak umiałem samodzielnie.
Z chwilą napisania tego listu uważam, że ustać to musi i rozporządzalność moją osobą przejść musi do rządu, który szczęśliwie skleciłem z reprezentantów całej Polski.
Dlatego też pozostawiam Panu, Panie Prezydencie, rozstrzygnięcie co do czasu opublikowania aktu mojej dymisji. Również Panu wraz z Jego Kolegami z Rządu pozostawiam sposób wprowadzenia w życie mojej dymisji i wreszcie oczekiwać wówczas będę rozkazu Rządu co do zużytkownia moich sił w tej czy innej pracy. Co do ostatniego proszę tylko nie krępować się ani wysoką szarżą, którą piastuję ani wysokim stanowiskiem, które posiadam. Nie chciałbym bowiem mnożyć swoją osobą licznej rzeszy ludzi, nie układających się w żaden system, czy to z powodu kaprysów i ambicji osobistej, czy to z powodu słabości charakteru polskiego, skłonnego do wytwarzania najniepotrzebniejszych funkcji dla względów osobistych.
Proszę Pana Prezydenta przyjąć zapewnienie wysokiego szacunku i poważania z jakim pozostaję.
(--) Józef Piłsudski
Komentarz. Powyższy tekst listu Piłsudskiego do premiera Wincentego Witosa ogłoszony został w czasopiśmie "Niepodległość" w Londynie, w tomie VII (rok 1962) oraz w tomie II "Moich wspomnień" Witosa, op. cit, w przypisku na stronicach 290-292.
Przy czytaniu tego listu nasuwa się przede wszystkim pytanie czy jest to akt dymisji, a więc ustąpienia z obu stanowisk, jakie Piłsudski zajmował, czy tez jest to tylko danie Witosowi do ręki aktu, umożliwiającego mu spowodowanie dymisji Piłsudskiego jeśli to w pewnej chwili uzna za potrzebne, to znaczy pozostawienie w ręku Witosa decyzji o tym, czy Piłsudski ma się podać do dymisji, czy nie. Jest rzeczą oczywistą, że mimo swej trochę mętnej treści, jest to akt rzeczywistej dymisji. Piłsudski pozostawia do decyzji Witosa tylko obranie momentu, gdy ta dymisja będzie ogłoszona. Stwierdza on natomiast, Że "z chwilą napisania tego listu" "ustać musi" "rozporządzanie" przez niego "samodzielnie" "tą wartością, którą (on) w Polsce reprezentuje". Nie jest to pozostawienie Witosowi decyzji o tym, czy ma mieć miejsce dymisja Piłsudskiego, lecz jest to sam akt dymisji. Dymisja ta w sposób oczywisty staje się faktem "z chwilą napisania tego listu".
Drugim nasuwającym się pytaniem jest: jakie były powody tej dymisji. Także i to jest zupełnie wyraźne. Wyraża to przede wszystkim punkt jego listu, zaznaczony jako pierwszy. Jest to kwestia ponoszenia odpowiedzialności. Nie chce on ponosić odpowiedzialności za "bezsiłę i upokorzenie dzisiejsze". Zastanawia nas to, że Piłsudski nic w tym liście nie mówi o zaczynającej się bitwie _ wszak podpisał ten list 12 sierpnia, a właśnie 12 sierpnia bolszewicy pojawili się już na przedpolu Radzymina. W treści tego listu przeważają motywy osobiste i silnie zaznaczająca się pycha: chęć uniknięcia "częstych upokorzeń" "specjalnie dla mnie osobiście"; "pozostają we mnie i działają z wielką siłą te moralne motywy, które wyłuszczyłem"; jego "godność osobista"; "zmniejsza mój autorytet i tak silnie poderwany"; "mój charakter bardzo niezależny"; "Mój charakter i przyzwyczajenia"; wzgląd na "wysoką szarżę" i "wysokie stanowisko" jakie posiada. Inni natomiast powodują się "kaprysami i ambicją osobistą". A polski naród nacechowany jest "słabością charakteru" i wielką rolę odgrywa w nim wytwarzanie "najniepotrzebniejszych funkcji dla względów osobistych" (jakich funkcji mianowicie?).
Zaczyna się wielka bitwa, jedna z największych w polskiej historii, a on jest przecież jak dotąd wodzem naczelnym. Nic jednak o tej bitwie nie mówi. Nie mówi co trzeba zrobić, by tę bitwę wygrać. Mówi natomiast wciąż o sobie, o swoich przykrościach i o swojej godności.
Kluczem do zrozumienia powodów dymisji Piłsudskiego są słowa następujące: "Pozostawienie mnie na jednym z urzędów (...) doprowadza z konieczności do powolnego zniszczenia tej siły moralnej, którą dotąd jeszcze reprezentuję dla walki i dla kraju". Piłsudski najwidoczniej uważa, że zaczynająca się w tej chwili bitwa zakończy się klęską i nie przyniesie chwały wodzowi, a więc ponoszenie przez niego odpowiedzialności za tę bitwę, "zniszczy" tę powagę jaką on "jeszcze reprezentuje". Woli on, by bitwę tę stoczył ktoś inny, a więc by to nie on ponosił za tę bitwą odpowiedzialność. Będzie natomiast mógł po klęsce odegrać się, zachowując wciąż swój autorytet, swą "siłę moralną", jaką "reprezentuje dla kraju".
Piłsudski podkreślił jeszcze swoje pozbycie się odpowiedzialności za przebieg zaczynającej się bitwy przez wyjazd z Warszawy, to znaczy z Naczelnego Dowództwa.
Czy generał Rozwadowski wiedział o tym, że Piłsudski podał się do dymisji? I że wobec tego, jako Szef Sztabu staje się automatycznie pełniącym funkcje Naczelnego Wodza?
Nie wiemy o tym. Nie posiadamy żadnego dokumentu, czy relacji, które dawałyby na to pytanie odpowiedź.
Z treści relacji Witosa zdaje się wynikać, że chyba Rozwadowskiego o dymisji Piłsudskiego nie powiadomił. Choć nie jest to zupełnie pewne. Ostatecznie, mogło się zdarzyć, że w następnych godzinach i dniach mógł o tym Rozwadowskiemu powiedzieć, ale wzmianki o tym w swoich pamiętnikach nie uczynił. Natomiast bardziej możliwe jest, że sam Piłsudski mógł przy jakiejś okazji w owym dniu Rozwadowskiego o tym powiadomić.
Jest jednak również możliwe, że Rozwadowski o tej dymisji nie dowiedział się nigdy. Nie dowiedział się nawet post factum, już po bitwie, lub po latach.
Ale był on Szefem Sztabu, a więc automatycznym zastępcą Wodza Naczelnego. A Piłsudski wyjechał z Warszawy. Już od szeregu dni czynności Wodza Naczelnego nie spełniał, ale wyjazdem swoim zamanifestował w sposób ostateczny że kierować całością toczących się operacji nie zamierza. Dla Rozwadowskiego stwarzało to oczywisty obowiązek przejęcia w sposób ostateczny i całkiem formalny odpowiedzialności za dalszy bieg wojny i za zaczynającą się wielką bitwę.
Rozwadowski był faktycznym wodzem naczelnym, bo formalny wódz naczelny wyjechał i tym samym przerzucił całkowitą odpowiedzialność na niego jako zastępcę. Rozwadowski kierował bitwą, bo uważał to jako zastępca Wodza Naczelnego za swój obowiązek, oraz bo wiedział dobrze co ma teraz robić i bo bitwę wygrać chciał i uważał, że potrafi. Nawet i bez dymisji Piłsudskiego jego faktyczne kierowanie bitwą byłoby faktem oczywistym i nieuniknionym. Ale od strony Piłsudskiego, doręczona Witosowi na piśmie dymisja była nadaniem wodzowstwu Rozwadowskiego cechy formalnej. Była zrzeczeniem się odpowiedzialności samemu - po to, by ją dźwigał Rozwadowski.
J.G.
KIEDY I GDZIE MIAŁA MIEJSCE BITWA WARSZAWSKA
Major Marceli Kycia, były adiutant generała Rozwadowskiego, pisze:
"(...) Wszystkie decydujące bitwy w historii świata (...) posiadają swe szczegółowe opracowania, które podają:
1) miejsce i datę bitwy,
2) ugrupowanie wyjściowe wojsk wraz z dokładnym i wyraźnym określeniem zadania skrzydeł,
3) początek bitwy, jej przebieg i koniec, wreszcie:
4) nazwiska dowódców i ich rolę w czasie bitwy.
Odnośnie Bitwy Warszawskiej wszystkie te dane zostały świadomie zamazane i zniekształcone.
MIEJSCE BITWY WARSZAWSKIEJ
Teren obejmujący Warszawę i Modlin. Skrzydło południowe w rejonie Góry Kalwarii. Skrzydło północne między Modlinem a Ciechanowem.
Wszystkie wojska znajdujące się poza tym rejonem w Bitwie Warszawskiej bezpośrednio nie brały udziału.
UGRUPOWANIE
Bezpośrednio w akcji na terenie bitwy Warszawskiej brały udział: Po stronie sowieckiej: XVI armia, III armia i XV armia. Po stronie polskiej: od Góry Kalwarii i bezpośrednio w obronie Warszawy - 1-sza armia, na północy w rejonie Modlina 5-armia.
PRZEBIEG BITWY
Zgodnie z rozkazem Tuchaczewskiego, po wstępnych przygotowaniach i rozpoznaniu, główne natarcie ruszyło na całym froncie. Uderzyły wszystkie trzy armie bolszewickie na gotową 1-szą armię polską i na kończącą formowanie 5-tą armię.
Walki toczyły się ze zmiennym powodzeniem. 14-go sierpnia przeciwnatarcie 5-tej armii na bok i skrzydło III i XV armii bolszewickiej doprowadziło 15-go i 16-go sierpnia do ich pobicia.
W tym czasie 1-sza nasza armia utrzymała swoje pozycje i po Radzyminie przeszła do przeciwnatarcia.
W tej sytuacji Tuchaczewski wydał rozkaz dnia 17-go sierpnia dla wszystkich trzech armii bolszewickich do przegrupowania na linii Liwca.
Armie Polskie ruszyły do pościgu, przegrupowanie nie miało miejsca i bolszewicy przeszli do generalnego odwrotu.
Można zatem ściśle ustalić, że początek Bitwy Warszawskiej miał miejsce 14 sierpnia, bitwa trwała do 16-go sierpnia włącznie, poczem nastąpił odwrót wojsk bolszewickich.
W ten sposób jest rzeczą jasną, że przebieg Bitwy Warszawskiej miał miejsce 14-go do 16-go włącznie.
DOWODZENIE W BITWIE WARSZAWSKIEJ
Marszałek Piłsudski po złożeniu dymisji 11-go sierpnia ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza na ręce premiera Wincentego Witosa, opuszcza Warszawę 12-go sierpnia, pozostawiając cały aparat dowodzenia generałowi Tadeuszowi Rozwadowskiemu, Szefowi Sztabu Generalnego Naczelnego Dowództwa.
Tak więc - faktyczne dowództwo nad całością operacji od granicy pruskiej do rumuńskiej objął de facto i de iure - generał Tadeusz Rozwadowski.
Frontem północno-wschodnim obejmującym 1-szą i 5-tą armię, a więc na terenie bitwy Warszawskiej dowodził bezpośrednio generał broni Józef Haller. (...)
MARSZAŁEK PIŁSUDSKI I JEGO GRUPA W CZASIE BITWY WARSZAWSKIEJ
W skład jej wchodziły 2-ga, 3-cia i 4-ta armia. Razem 9 dywizji. Gros grupy było oddalone od centrum pola walki pod Warszawą o 160 kilometrów w linii powietrznej.
Grupa marsz. Piłsudskiego wyruszyła w kierunku nieprzyjaciela 16-go sierpnia i maszerowała w próżni 16-go i 17-go sierpnia, osiągając w nocy z 17-go na 18-go sierpnia rejon na północ od Garwolina.
Pierwszy kontakt z tylnymi strażami bolszewickimi, odchodzącymi (w odwrocie) z pod Warszawy, miał miejsce na odcinku 14-tej dywizji w nocy z 17-go na 18-ty sierpnia.
Pisze o tym marszałek Piłsudski w swej książce "Rok 1920" na str. 127. (...)
To najbardziej syntetyczne ujęcie zagadnienia Bitwy Warszawskiej i grupy Marszałka Piłsudskiego wskazuje, że Bitwę Warszawską stoczyły 1-sza i 5-ta armia między 14-tym i 16-tym sierpnia.
W tym czasie grupa marszałka Piłsudskiego, najsilniejsza i wypoczęta, złożona z trzech armii, stała bezczynnie 13, 14 i 15 sierpnia, a od 16-go do 17-go sierpnia maszerowała w próżni bez kontaktu z nieprzyjacielem. (Próbowano stworzyć fikcję jakiejś grupy mozyrskiej, sowieckiej, w rzeczywistości były to nieliczne oddziały tyłowe kawalerii bolszewickiej).
Jak z tego jasno wynika, Piłsudski w Bitwie Warszawskiej nie tylko nie dowodził, ale nie brał żadnego w niej udziału. Brał tylko udział w pościgu za cofającym się nieprzyjacielem, już po bitwie.
Jest również tworem legendy, że jego grupa wywarła pośredni wpływ na decyzje Kamieniewa i Tuchaczewskiego. Mamy na to świadectwo tych dwóch dowódców bolszewickich z dnia 17-go sierpnia, gdy rozmawiają ze sobą z Moskwy do Mińska Litewskiego, gdzie stały ich sztaby.
Jak się Piłsudski orientował w całości sytuacji, dowodzą własne jego słowa. W nocy z 17-go na 18-ty sierpnia mówi on o "odciążeniu" bojem 14-tej dywizji "zagrożonej Warszawy", a nawet o możliwości cofnięcia się 14-tej dywizji i o tym, że "podciągnie" nazajutrz dwie inne dywizje po to, by jej pomóc. A tymczasem bitwa o Warszawę była już wówczas dawno ukończona, a nieprzyjaciel był w pełnym odwrocie. Chodziło tylko o to, by go dogonić i by mu zagrodzić drogę". (Marceli Kycia "Notatki z pamiętnika: o bitwie warszawskiej". Komunikaty Tow. im. Romana Dmowskiego, tom I, Londyn 1970/71, str. 410-424, cytaty ze str. 411-412. Podkreślenia własne autora wszystkie z wyjątkiem zrobionych w rozdzialiku "Przebieg bitwy" pochodzących od J.G.).
Komentarz. Ograniczam się do wydrukowania tu tylko oceny majora Kyci. Wystarcza ona dla stwierdzenia, że bitwa warszawska toczyła się w dniach 14-16 sierpnia, że Piłsudski ze swoją grupą wyruszył w pochód _ nie do bitwy, lecz tylko w pościgu za cofającym się, pobitym nieprzyjacielem, oraz dla zagrodzenia mu drogi odwrotu -- dopiero 16 sierpnia i że nawiązał kontakt z nieprzyjacielem dopiero 17 sierpnia. Piłsudski nie brał udziału w bitwie warszawskiej. Jego grupa stała w dniach bitwy warszawskiej, wedle słów majora Kyci, bezczynnie. A potem przez około dwóch dni maszerowała w próżni, znajdując się w zbyt wielkiej odległości od pola bitwy. Nie szkodzi zresztą przypomnieć, że wedle danych generała Latinika (patrz wyżej) bitwa pod Radzyminem zaczynała się już 12 sierpnia.
Ale obchodzi nas tu w szczególności pytanie, co Piłsudski, po wyjeździe z Warszawy i faktycznym pozbyciu się obowiązków Naczelnego Wodza ( a zarazem po swojej złożonej Witosowi dymisji) robił osobiście? Odpowiedź na to pytanie znajdujemy w relacji pamiętnikarskiej jego żony, Aleksandry ze Szczerbińskich Piłsudskiej.
J.G.
CO PIŁSUDSKI ROBIŁ, GDY ZACZYNAŁA SIĘ BITWA WARSZAWSKA?
- RELACJA JEGO ŻONY
"Gdy żegnał się z nami, przed wyjazdem do Puław, był zmęczony i posępny. Ciężar olbrzymiej odpowiedzialności za losy kraju przygniatał go i sprawiał mękę. Ja w tym czasie znajdowałam się w okolicy Krakowa, dokąd mnie wyewakuowano razem z Wandą i Jagodą, która kilka miesięcy przedtem przyszła na świat. Mąż* przyjechał z Aleksandrem Prystorem, pożegnał się z dziećmi i ze mną tak jak-gdyby szedł na śmierć. Niecierpliwiła go moja absolutna pewność, że bitwa skończy się naszym zwycięstwem, a jemu nic się nie stanie. Nie wiem, jak to nazwać: może przeczuciem, może instynktem, może intuicją, ale tak było rzeczywiście. Podobnie bywało także w czasach legionowych. Przed bitwą pod Laskami wyśniłam, że będzie ranny w głowę, co istotnie się zdarzyło, choć na szczęście rana nie była poważna. A teraz nie miałam najmniejszych wątpliwości, że wszystko będzie dobrze.
'Rezultat każdej wojny -- powiedział do mnie mąż przed rozstaniem -- jest niepewny aż do jej skończenia. Wszystko jest w ręku Boga'.
Bitwa Warszawska, rozpoczęta 16 sierpnia 1920 r. przeszła do historii". (Aleksandra Piłsudska "Wspomnienia", Londyn 1960, Gryf Publications Ltd., str. 250-251).
* Dla ścisłości, w owej chwili w istocie jeszcze nie mąż. Piłsudski wziął ślub z Panną Szczerbińską dopiero w dniu 25 października 1921 roku. W sierpniu 1920, gdy żyła jeszcze pierwsza żona Piłsudskiego, Piłsudski nie był jeszcze mężem Pani Aleksandry, mimo, że był ojcem jej dwóch córek.
Komentarz. Powyższe wspomnienie Pani Aleksandry Piłsudskiej zawiera kilka informacji wielkiej wagi. Po pierwsze, że Piłsudski, podawszy się w Warszawie do dymisji jako Wódz Naczelny i Naczelnik Państwa i wyjechawszy w noc z 12 na 13 sierpnia z Warszawy (albo jak twierdzą niektóre inne źródła, np. Wacław Jądrzejewicz "Kronika Życia Józefa Piłsudskiego 1867-1935", tom I, Londyn 1977, Polska Fundacja Kulturalna, wyjechawszy z Warszawy 12 sierpnia wieczorem: "Piłsudski zdecydował wyjechać z Warszawy na front 12 sierpnia" str. 510. oraz "12 sierpnia wieczorem, przed samym wyjazdem do Puław" -- str. 511, albo sam Piłsudski w swojej książce "Rok 1920", wyd. londyńskie 1941: "12-go wieczorem wyjechałem z Warszawy", str. 123) pojechał nie wprost do Puław, by stanąć na czele grupy uderzeniowej znad Wieprza, ale do przyszłej żony i do córek, "znajdujących się w okolicy Krakowa". Po drugie, był w owej chwili w złej formie psychicznej, miał wielkie obawy, że bitwa warszawska może się skończyć niepowodzeniem, wiara w zwycięstwo "niecierpliwiła" go, żywił także obawy, że sam, jadąc na front do Puław, może Zginąć: "pożegnał się" "tak jakgdyby szedł na śmierć". Po trzecie Pani Piłsudska uważa, a więc zapewne zaczerpnęła to przekonanie od męża, że Bitwa Warszawska została "rozpoczęta" dopiero 16 sierpnia.
Relację Pani Piłsudskiej uzupełnić trzeba kilku potwierdzającymi ją informacjami z innych źródeł. Na pierwszym miejscu postawić tu należy informację Wacława Jędrzejewicza, cenną przez to, że informuje nas o użytym przez Piłsudskiego środku lokomocji.
J.G.
"Piłsudski, jadąc samochodem razem z Prystorem nocą do Puław, nałożył sporo drogi, by odwiedzić Panią Olę i córki, znajdujące się wówczas pod Krakowem" (Jędrzejewicz, op. cit., tom I, str. 512).
"Owa miejscowość, gdzie była żona Piłsudskiego po 12 lipca 1920 r. to był majątek Bobowa pod Tarnowem". (Moja notatka z rozmowy z pułkownikiem Kędziorem, zaczynająca się od słów: "Kędzior 29 XII. 1974 powiedział mi", sporządzona natychmiast po owej rozmowie. Będę jeszcze tę notatkę cytował przy innych okazjach).
"Najciekawsze jest jednak to, co podał Pan w swojej "Opoce", a mianowicie, że w czasie najgorętszych walk Piłsudski wyjechał do swojej żony i córek, które w owym czasie przebywały pod Krakowem. (Rzekomo w majątku gen. Wieniawy-Długoszowskiego). Opuszczenie pola bitwy jest największą hańbą dla żołnierza. Można jeszcze mieć pewne wyrozumienie dla Piłsudskiego, który pod ciężarem odpowiedzialności za katastrofę, którą ściągnął na kraj, załamał się duchowo, tracąc panowanie nad sobą, ale trudno wybaczyć mu jego zachownaie się po wojnie, kiedy to zamiast nadać gen. Rozwadowskiemu Wielką Wstęgę Orderu Virtutu Militari i mianować go marszałkiem za wygraną bitwę, która uratowała kraj, wtrącił go do więzienia na Antokolu, gdzie znęcał się nad nim legionista gen. Dąb-Biernacki i premiera Witosa, kawalera Orderu Orła Białego do więzienia w Brześciu, gdzie znęcał się nad nim inny legionista, płk. Kostek-Biernacki. Piłsudski nie mógł znieść tego, że obaj widzieli go w chwili jego upadku i zamiast teraz okazać im swoją wdzięczność za wyratowanie go, mścił się bezlitośnie". (Generał T. Machalski, fragment listu do mnie z dnia 10 grudnia 1979 roku. Generał Machalski powołuje się na notatkę w mojej "Opoce" Nr. 15 z czerwca 1978 roku na str. 107, pochodzącą od p. Fr. Piechoty, a opartą na pamiętniku Pani Aleksandry Piłsudskiej. W notatce tej nie ma wzmianki o majątku generała Wieniawy-Długoszowskiego, informacja ta pochodzi wyłącznie -- z dodatkiem "rzekomo" - od generała Machalskiego).
Piłsudski nie pisze, że w drodze z Warszawy do Puław wstąpił w okolice Tarnowa i Sącza. Pisze po prostu: "Po przybyciu do Puław już do swojej kwatery (str. 123).
Komentarz. Z owych dodatkowych informacji, uzupełniających relację Pani Piłsudskiej, dowiadujemy się, że Piłsudski "jadąc samochodem razem z Prystorem" jechał do Puław, ale "nałożył sporo drogi", by "odwiedzić Panią Olę i córki". Że odwiedził je w "majątku Bobowa pod Tarnowem" i że był to "rzekomo" majątek generała Wieniawy-Długoszowskiego.
Po znalezieniu owej Bobowej na mapie można w przybliżeniu obliczyć, że leży ona w odległości z lotu ptaka około 35 kilometrów na południe od Tarnowa i 25 na wschód od Nowego Sącza. Jej odległość od Warszawy, znowu w wielkim przybliżeniu i znowu z lotu ptaka, wynosi około 300 kilometrów. Oczywiście, rzeczywista odległość drogami musi być o wiele większa.
Piłsudski odbył tę drogę samochodem, co jest zrozumiałe, bo helikopterów jeszcze wtedy nie było, jazda samolotem była niewykonalna, a pociągiem podróż byłaby jeszcze bardziej przewlekła. Zapytuję: ile czasu zabrała podróż samochodem z Warszawy do Bobowej, a potem z Bobowej do Puław, przy ówczesnym stanie dróg w Polsce? Ile czasu spędził Piłsudski u przyszłej żony i córek? Kilka godzin? Pół dnia? Czy może cały dzień? Czy może się tam także trochę przespał? Ile czasu wszystko to razem zabrało?
Piłsudski wyjechał z Warszawy wieczorem 12 sierpnia, czy też nocą z 12 na 13 sierpnia. Czy jest wykonalne, by zdążył dojechać do Puław -- poprzez Tarnów i Bobową -- na wieczór 13 sierpnia? Myślę, że jest to conajmniej bardzo nieprawdopodobne. Należy raczej przyjąć, że przyjechał do Puław dopiero 14 sierpnia. Jeśli jechał w obie strony nocą -- przyjechał zapewne bardzo zmęczony, a więc w początkowych godzinach raczej do wykonywania obowiązków wodza grupy uderzeniowej z nad Wieprza niezbyt zdolny. Jeśli w Bobowej trochę wypoczął należy przyjąć, że przyjechał do Puław odpowiednio później.
Tak więc jest rzeczą mniej więcej pewną, że w dniach 13 i 14 sierpnia żadnego udziału w dowodzeniu, już nie bitwą warszawską, ale operacją znad Wieprza, a raczej w przygotowaniach do niej, nie brał.
A przecież bitwa warszawska była 14 sierpnia w pełnym biegu, a jej początki zaczynały się już 12 sierpnia, gdy Piłsudski jeszcze był w Warszawie i dopiero się szykował do swej podróży do żony. Sam Wacław Jędrzejewicz pisze, że "13 sierpnia rozpoczęło się uderzenie Tuchaczewskiego na Warszawę" (op. cit, tom I, str. 513). W owym dniu Piłsudski był w Bobowej, u swej przyszłej żony, lub w drodze, w podróży samochodem. Co o tym należy sądzić, wyraził najlepiej generał Machalski w liście do mnie.
J.G.
Źródło: "Rozważania o Bitwie Warszawskiej 1920-go roku", Jędrzej Giertych [pod redakcją], Londyn 1984, str. 67÷78.
============================================
Sprawa Biura Historycznego
W 1923 roku na polecenie Piłsudskiego przeniesiono do Biura Historycznego mjr. Kazimierza Świtalskiego.
Świtalski zabierał z Biura dokumenty i przynosił do swojego mieszkania. Tam wspólnie z J. Piłsudskim dokonywał selekcji. "Wyłączone" dokumenty już nie wracały do Biura Historycznego.Prowadzili te prace 1923-1924.
Po przejściu Świtalskiego do rezerwy prace tę kontynuował Aleksander Prystor.
=======================================
Oczywiście na wszystkich forach ta informacja jest cenzurowana!
================================================
Źródło: „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289.
NERWY WARSZAWY
Cytowałem wyżej wypowiedzi Piłsudskiego, z których wynikało, że uważa on iż „nerwy Warszawy”, to znaczy panika w tym mieście, zapewne odegrają rolę czynnika, oddziałującego na przebieg bitwy warszawskiej.
Ta postawa Piłsudskiego w odniesieniu do ludności Warszawy jest zupełnie nieuzasadniona. Żadnej paniki w Warszawie nie było. To właśnie w Warszawie stosunkowo najwięcej ochotników zgłosiło się do nowo formowanych oddziałów, które tworzyły zbiorowe zjawisko Armii Ochotniczej, a które organizacyjnie stały się szeregiem pułków i mniejszych oddziałów, także i jednej, nowej dywizji.
Aby zdać sobie sprawę jakie były w owym czasie nastroje w Warszawie dobrze jest zapoznać się z obserwacjami świadków naocznych w ówczesnej Warszawie, nie będących Polakami. Weygand w następujący sposób opisał Warszawę w dniu 15 sierpnia 1920 roku, gdy toczyła się
już bitwa pod Radzyminem i nad Wkrą.
„Dnia tego, a był to dzień Wniebowzięcia, Warszawa przedstawiała sobą widok szczególnie sympatyczny i pokrzepiający. Dobra postawa w walkach pod Radzyminem była bez wątpienia znana ludności i napełniała ją zadowoleniem i nadzieją. Wedle zwyczaju, stosowanego w wielkie święta religijne, wszystkie sklepy, kawiarnie, nawet restauracje były zamknięte. Przy cudnej pogodzie ulice
roiły się ludźmi; całe miasto było na dworze. Kobiety przyodziały się w swe najjaśniejsze suknie, dzieci w swe ubiory niedzielne i całkiem naturalnie lud kierował się w stronę, skąd można się było coś dowiedzieć, w stronę szosy do Radzymina.
Procesja przeciągała ulicami miasta. Skupienie wiernych, którzy w niej brali udział, zarówno jak postawa, świadcząca o głębokiej wierze, tłumu, który przyklękał przed przechodzącym Przenajświętszym Sakramentem, gdy pojawia się kiedykolwiek w moim wspomnieniu, budzi we mnie zawsze coś z mego ówczesnego wzruszenia. Przywiązanie Polaków do ich religii jest znane; jeśli nie są
oni wzorem cnót, to są (jednak) gorącymi katolikami. Niebezpieczeństwo, zagrażające ich ojczyźnie, obawa zobaczenia jej umierającej na nowo po jej zmartwychwstaniu wznosiły ich żarliwość na bardzo
wysoki stopień. W kościołach, o każdej godzinie dnia, można było widzieć mężczyzn i kobiety zanurzonych w modlitwie jak w przepaści; to jest właściwe słowo do określenia ich postawy i wyrazu ich twarzy. Wielu pomiędzy nimi, przechodząc przed ołtarzem, kładło się plackiem na ziemi i błagało w
kompletnym samozapomnieniu Tego, co może wszystko; nigdy nie widziałem ludzi tak modlących się, jak w Warszawie”. (Weygand „La bataille de Varsovie”, fragment pamiętników, Op. cit., str. 197. Mój przekład: „Pamiętniki generała Weyganda”, op. cit., str. 153).
W świetle tego opisu trudno uważać, że w Warszawie panowała panika.
Co w tym opisie uderza w sposób przykry, to wzmianka, że Polacy „nie są wzorem cnót”. Widać Weygand zetknął się z jakąś liczniejszą grupą Polaków (bo chyba nie generalizował na podstawie poznania jednego takiego, czy kilku) która nie była „wzorem cnót”. Ale to przecież nie byli ci sami ludzie, co owi modlący się mieszkańcy Warszawy.
Pułkownik Le Goyet na paryskiej naradzie twierdzi, że w Warszawie była panika.
„W Warszawie jest panika. Marszałek Piłsudski jest u wojska. Ambasadorowie, ministrowie zwracają się do generała Weygand. Tylko on jeden proponuje decyzje do powzięcia. Czyni to on tym chętniej, że o kilka dni wcześniej sam Marszałek zostawił mu carte blanche”. Generał Weygand przedkłada księciu Sapieże do jego zgody projekt wyewakuowania członków korpusu dyplomatycznego
do Poznania. O godzinie 23 (mowa o dniu 14 sierpnia — J.G.) pozostaje w Warszawie tylko nuncjusz, monsignor Ratti (który zostanie potem Papieżem Piusem X oraz personel ambasady włoskiej, który nie chciał opuścić przedstawiciela Watykanu”. („Colloque”, op. cit. str. 25).
Jak widzimy, owa panika ogarnęła tylko korpus dyplomatyczny, (także i owi „ministrowie” to z pewnością ministrowie pełnomocni), ale bynajmniej z tego nie wynika by jakaś panika pojawiła się wśród ludności Warszawy.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 2 z 11
Pułkownik Le Goyet poprzedza zresztą zacytowane wyżej słowa wiadomością o tym co się dzieje na froncie, która wcale o żadnej panice nie świadczy.
„Trzeba absolutnie odzyskać Radzymin. Wyruszenie kontrataku, które ma nastąpić 16-go sierpnia jest od tego zależne. Haller wydaje w tej sprawie rozkaz stanowczy: płaci za to własną osobą, gdyż udaje się do pierwszych eszelonów, galwanizuje wojsko swoją determinacją i ufnością” (Ibid).
Premier Witos obserwował w Warszawie to samo, co tam oglądał generał Weygand, ale opisał to w innym tonie, raczej zgryźliwie.
„Celem podniesienia na duchu ludności stolicy, wydały władze duchowne zarządzenie
publicznych modłów we wszystkich kościołach. Olbrzymie tłumy ludności chodziły z procesją i chorągwiami przez dwa dni po ulicach Warszawy, śpiewając pieśni i prosząc Boga o zwycięstwo.
Wyszedłem umyślnie do miasta, żeby się przyjrzeć tym dziesiątkom tysięcy ludzi różnego stanu, wieku i zawodów, które niezmordowanie spacerowały całymi dniami po mieście, ale ani rusz nie dały się użyć do prac koniecznych dla obrony tak ciężko zagrożonej stolicy. Ciekaw, co te mieszczuchy myślą, wdałem się w rozmowę z idącym nieco bokiem starszym już mężczyzną, wyglądającym jak mi się zdawało na rzemieślnika. Byłem pewny, że mnie nie poznał. Z rozmowy z nim widziałem, że był człowiekiem świadomym i z sytuacją polityczną dosyć dobrze obeznanym. Zeszliśmy na obronę państwa i modlitwę. Na moją uwagę, że modlić się należy i prosić
Boga, ale nie można się Nim wyręczać wszędzie, gdyż Bóg zostawił ludziom także wolną wolę, oburzył się i odrzekł — że to takie bezbożnicze gadanie, bo bez Bożej woli nic się na świecie stać nie może.
Gdy nie zbity z tropu zapytałem go, czy także zgodnie z wolą Bożą bolszewicy bezczeszczą i niszczą wszystko co święte, powiedział, że to moje wykręty, jego zdaniem najazd bolszewicki jest karą Bożą za grzechy i próbą zesłaną przez Boga na naród, gdyż on się często i takimi narzędziami posługuje. A w samej Warszawie zawarła się od dawna Sodoma i Gomora. Nie spierałem się z nim więcej.
Po powrocie do prezydium zaprosiłem do siebie ministra spraw wewnętrznych Skulskiego, zwracając mu uwagę na swoje spostrzeżenie i prosząc, by nie dopuścił, żeby tyle ludzi zdrowych w obliczu największego niebezpieczeństwa państwa łaziło po mieście bezmyślnie, zamiast z innymi nad obroną stolicy pracować.
Minister Skulski dał mi do zrozumienia, że wcale prochu nie wymyśliłem, bo on to już dawno spostrzegł i aczkolwiek pogląd mój podziela w całości, jednak musi się liczyć z nastrojami ludności jak i znacznej części duchowieństwa, a zarządzenia w tym względzie mogłyby wywołać wcale niepożądane obecnie następstwa. Do arcybiskupa Kakowskiego nie chce się udawać, spodziewając się zmian w
najbliższych dniach.
Dzień ten ciągnący się w nieskończoność i duszący jak zmora przeszedł wśród największej obawy i niepewności dla nas. Okazał on też dziwną lekkomyślność nawet wysoko postawionych i odpowiedzialnych ludzi, którzy zwalali na Boga to, co oni zrobić byli powinni”. (Wincenty Witos „ Moje wspomnienia”, tom II, Paryż 1964, Instytut Literacki, str. 297-298).
I dalej:
„Do mieszkańców Warszawy nie miałem nigdy przekonania. Zawsze mi się wydawali ludźmi powierzchownymi, lubującymi się w krzykliwym patriotyzmie, ubieranym obłudnie w uroczyste szaty stosownie do potrzeby. Wielu z nich cechowała rażąca buńczuczność, lekceważenie najważniejszych nawet spraw, połowiczność na każdym kroku widoczna, chęć łatwego zarobku, brak koniecznej
solidności itp.” (Ibid., str. 309).
Witos najwidoczniej nie lubi ani warszawiaków, ani mieszczuchów. Ale jak widzimy trochę także i nie docenia wagi modlitwy. O zagrożoną ojczyznę trzeba się modlić nie mimochodem — ale z największą żarliwością. To dobrze, że się Warszawa tak żarliwie modliła. A nie można z góry nikogo, zwłaszcza ludzi starszych potępiać, że nie byli ani w wojsku ani przy kopaniu okopów. Ani w wojsku, ani przy robotach fortyfikacyjnych nie mogli być wszyscy.
Generał Józef Haller tak pisze w swoich pamiętnikach:
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 3 z 11
„Poleciłem (...) wezwać dziekana frontu północnego ks. płk. Sienkiewicza, z którym odbyłem dłuższą konferencję dotyczącą duszpasterstwa na froncie i za frontem. Uprosiłem go o nowennę, która codziennie od dnia 14 sierpnia miała rozpoczynać się Mszą św. w kościele Zbawiciela przy ołtarzu Matki Boskiej Częstochowskiej”. (Józef Haller „Pamiętniki”, Londyn 1964, str. 227.)
Oraz: „Dnia 14 sierpnia, jak dotąd każdego dnia, byłem obecny wczesnym rankiem na Mszy św. w kościele Zbawiciela, gdzie rozpoczynała się nowenna o uproszenie zwycięstwa. Podniosły i rozczulający był widok ołtarza Matki Boskiej Częstochowskiej otoczonego sztandarami, w głębokim skupieniu modlącymi się żołnierzami i cisnącymi się do ołtarza wiernymi z wszystkich sfer dla
przyjęcia Komunii św. Wielu w kościele leżało krzyżem. Podobne nowenny odprawiane były i w innych kościołach, a szczególnie uroczyście w katedrze św. Jana i w kościele O.O. Jezuitów”. (Ibid., str. 228).
Napisałem kiedyś (nie pamiętam gdzie), że nowoczesne wojsko polskie wykazało swoją katolickość przynajmniej tym jednym, że jeden z najwybitniejszych jego wodzów, generał Józef Haller, w czasie największej polskiej bitwy czasów nowożytnych znajdował na to czas, by codziennie choćby na chwilę wpaść do kościoła i modlić się o powodzenie bitwy.
Wincenty Witos bardzo się myli, lekceważąc sobie znaczenie modlitw zbiorowych i
indywidualnych w dniach i godzinach bitwy warszawskiej. To te modlitwy z pewnością dopomagały nam do zwycięstwa. J. G.
Komentarz. Nic na to nie wskazuje, by „nerwy Warszawy” nie dopisały w okresie bolszewickiej inwazji i by walka z najazdem była w jakikolwiek sposób przez stan tych nerwów narażona na szwank.
To Warszawa dostarczyła polskiemu wojsku wielkiej masy ochotników, którzy powiększyli efektywy liczebne tego wojska i poprawili stan duchowy oddziałów, do których zostali wcieleni. I to Warszawa stanowiła dla toczącej się bitwy bezpieczne zaplecze, wolne od rozruchów, paniki i szkodliwej agitacji.
J. G.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 4 z 11
NERWY PIŁSUDSKIEGO
SIERPIEŃ 1920 ROKU - PRZEDEDNIE BITWY WARSZAWSKIEJ
Adiutant generała Rozwadowskiego w okresie bitwy warszawskiej, major Marceli Kycia, pisze w swoim pamiętniku:
„W sierpniu 1920 roku byłem świadkiem zupełnego załamania się marszałka Piłsudskiego w gabinecie gen. Rozwadowskiego, w którego obecności chciał popełnić samobójstwo.
Muszę opisać to szczegółowo przy innej okazji. Na razie powiem tyle.
Byłem w najbliższej gabinetu gen. Rozwadowskiego sali, generał nagle mnie wezwał — i zobaczyłem marszałka wyraźnie załamanego. Na stole leżał rewolwer.
Gen. Rozwadowski wziął go w ramiona i powiedział:
Naczelniku, wszystko będzie dobrze.
Czeka nas nie tylko poprawa sytuacji, ale i wielkie zwycięstwo. Marszałek uspokoił się i usiadł. Prosił o adiutanta, poczym z nim wyszedł do samochodu, odprowadzony przez gen. Rozwadowskiego.
Wyjechał zapewne do Belwederu. Gen. Rozwadowski w jakąś godzinę później wyjechał do Belwederu. Byłem z nim, lecz na ten temat nie chciał nic więcej mówić. Był jednak przejęty tym faktem.
Później, kiedy wróciliśmy do Sztabu i następnie do hotelu, opowiedział mi po krótce co zaszło, lecz prosił, bym nikomu o tym nie mówił.
Gen. Rozwadowski uważał, że faktycznie to on jest odpowiedzialny za planowanie operacji i za jej wykonanie, a nie marszałek Piłsudski.
Swoje przekonanie uzasadniał i opierał na podobnych faktach z doświadczenia innych armii. W armii austriackiej nominalnym naczelnym wodzem był arcyksiążę Fryderyk, faktycznie zaś planował i dowodził Szef Sztabu Generalnego, Franz Conrad von Hoetzendorf. W armii niemieckiej cesarz Wilhelm II był nominalnie naczelnym wodzem, faktycznie zaś wodzami byli gen. Helmuth Moltke
(syn), Falkenhayn i Hindenburg. W armii rosyjskiej po odsunięciu Mikołaja Mikołajewicza ze stanowiska naczelnego wodza nominalnym wodzem naczelnym był przez kilka lat cesarz Mikołaj II”.
(Marceli Kycia „Notatki z pamiętnika: o bitwie warszawskiej”, Londyn 1970/71, „Komunikaty Tow. im. R. Dmowskiego”, tom I. str. 420 — Podkreślenia moje — J.G.).
Należy przypuszczać, że opisane wyżej wydarzenie musiało mieć miejsce w sierpniu 1920 roku. J.G.
LIPIEC 1920 ROKU. PRZEDEDNIE MIANOWANIA RZĄDU WITOSA
Gen Haller pisze w swoich pamiętnikach:
„Zostałem wezwany do Belwederu (...) Jeszcze nigdy nie widziałem Piłsudskiego w tak wielkim rozstroju i depresji jak wtedy. Nie mógł się opanować, widocznie wstrząśnięty niepowodzeniem na froncie generała Rydza-Smigłego, jak również z powodu załamania się frontu północnego, że aż powiedział: «Pozostało mi chyba tylko w łeb sobie strzelić».
Moja odpowiedź była: «Po co się z tym spieszyć. I co komu z tego przyjdzie? Zdaje się, że lepiej zastanowić się nad możliwością opanowania sytuacji».
Uważałem przy tym, że należy najprzód zaprowadzić porządek w kraju przez powołanie nowego rządu, do którego wszyscy mieliby zaufanie.
Na to Piłsudski zapytał:
— A kogo byście proponowali?
— Wincentego Witosa — odpowiedziałem.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 5 z 11
— I ja tak myślę — powiedział Piłsudski — ale wtedy musiałby Daszyński zostać
wicepremierem”. (Józef Haller „Pamiętniki”, Op. cit., str. 220-221).
Rząd Witosa został mianowany 24 lipca 1920 roku, więc opisana tu rozmowa musiała mieć miejsce przed tą datą. J.G.
19 LIPCA - RADA OBRONY PAŃSTWA
„Maciej Rataj pisze: „Piłsudski w najwyższym stopniu zirytowany przemówieniem
Dmowskiego: «W łeb można sobie strzelić»”. „Chwila była istotnie tragiczna. Oczekiwałem i nie tylko ja, «iż lada moment usłyszymy z drugiego pokoju strzał w łeb»”. (Maciej Rataj „Pamiętniki”, op.
cit., str. 940. Podkreślenia moje — J.G.
PAŹDZIERNIK 1914 ROKU. NIEPOWODZENIA LEGIONOWE
Pułkownik-piłsudczyk Jan Rzepecki pisze w związku z rozmową, przeprowadzoną z Piłsudskim „na froncie”, co następuje:
„Do rozmowy tej musiało dojść po załamaniu się austro-niemieckiej ofensywy i podczas odwrotu pułku Piłsudskiego spod Dęblina na Wolbrom (26 X—8 XI 1914).
Piłsudski przechodził wówczas okres depresji, o czym świadczy zapis w ‘Diariuszu’ W. L. Jaworskiego z 1 XI 1914: «Zał 8 (brak — J.R.) jest tłem na którym odbija się psychologia 1 pułku. Nie wiedzą ci ludzie, za co umierają. Piłsudski nosi się z myślą samobójstwa. Pułk trzyma się tylko wiarą mistyczną w Piłsudskiego»”.
(Jan Rzepecki „Sprawa legionu wschodniego 1914 roku”, Warszawa 1966, Państwowe
Wydawnictwo Naukowe, str. 186. Podkreślenia moje J.G.)
PRZED ROKIEM 1914 — ROZMOWA Z DASZYŃSKIM
W swoich „Poprawkach historycznych” Piłsudski napisał sam, że w rozmowie z Daszyńskim przed 1914 rokiem powiedział o możliwości swego samobójstwa. (Piłsudski „Poprawki historyczne”,
Warszawa 1931. Instytut Badań Najnowszej Historii Polskiej, str. 47).
ROK 1886 — NIE DOSZŁE DO SKUTKU STUDIA W DORPACIE
Andrzej Garlicki informuje, że w roku 1886, po okresie pobytu na uniwersytecie w Charkowie, Piłsudski no ił się z myślą przeniesienia się na uniwersytet w Dorpacie.
„Sprawa wszelako przeciągała się, tak że Piłsudski nie mógł jesienią 1886 r. rozpocząć studiów.
Pozostał więc w Wilnie. Przeżywał wówczas jakiś kryzys psychiczny, nosząc się nawet z myślą o samobójstwie”. W przypisku: „Rozmowa z Arturem Śliwińskim 9.XI. 191 (sic — zapewne 1931), —
‘Niepodległość’ 1937, z. 43, 363”.
Komentarz. Człowiek, który tak często mówi o samobójstwie, jest neurastenikiem, nie panującym nad swoimi nerwami. Chyba, że jest blagierem, który o samobójstwie naprawdę nie myśli, ale nim ludzi straszy.
Czy człowieka o takim usposobieniu możemy posądzać o to, że z zimną krwią i wbrew całemu zastępowi współpracowników i podkomendnych, idąc na ogół wbrew ich poglądom i planom, poprowadził potężną armię i cały wojenny aparat organizacyjny do takiego zwycięstwa, jakim była bitwa warszawska? J.G.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 6 z 11
CUD NAD WISŁĄ
Rozpowszechnione jest w Polsce określenie „cud nad Wisłą” na oznaczenie bitwy warszawskiej.
Określenie to gniewa obóz piłsudczyków i wywołuje z ich strony sprzeciwy pełne oburzenia. Uważają oni, że bitwę tę wygrał Piłsudski i że nie można mu tej zasługi odbierać, mówiąc o cudzie.
Pułkownik Franciszek Adam Arciszewski ogłosił w Londynie książkę pt. „«Cud nad Wisłą». Rozważania żołnierza”. (Londyn 1957, Veritas). W książce tej wyłożył, że do polskiego zwycięstwa w bitwie warszawskiej przyczynił się cały splot szczęśliwych przypadków i okoliczności nieprzewidzianych, które były wyraźnym dowodem opieki Bożej, która przyszła Polsce w tej bitwie z pomocą. Wśród tych przypadków i splotów okoliczności autor wymienił nieposłuszeństwo Budiennego i Stalina, którzy zamiast maszerować ku Warszawie, pomaszerowali wbrew wyraźnym rozkazom swoich przełożonych na Lwów; że polska VIII brygada kawalerii, przedsięwziąwszy poprzednio nie planowany rajd na Ciechanów, zdobyła tam sowiecką radio stację, co sprawiło że sowiecka 4-ta armia, oraz konny korpus Gaj-Chana przez kilka dni nie otrzymywały rozkazów, wyłączyły się z bitwy, zostały odcięte i w końcu
uległy zniszczeniu, lub wyparciu za granicę pruską; że generał Krajowski, dowódca 18 dywizji piechoty, przedsięwziął pod Mystkowem i Rzewinem działania, które były przejawem „iskry bożej artysty taktyka”, a nie tylko „normalnym postępowaniem dobrego generała” (Arciszewski ibid., str. 187); że pod Wólką Radzymińską miał miejsce splot nieporozumień, które sprawiły, że porucznik Pogonowski wykonał (opłacając to swą śmiercią) działania szczególnie pomyślne, a nie przewidziane itd. Pułkownik Arciszewski pisze: „Przy całym szacunku i wdzięczności, jakie winniśmy naszym przywódcom wojskowym i cywilnym i poszczególnym żołnierzom za ich wielką pracę fachową, za ich trud i nieszczędzenie swego życia dla Ojczyzny, musimy uznać, że bez natchnienia Bożego w chwilach pobierania ważnych decyzji i bez pomocy Bożej na polu bitwy nie byliby w stanie wygrać bitwy pod Warszawą 1920 r. w tak szybki i tak decydujący sposób. Wydaje się więc, że popularne w Polsce nazwanie zwycięstwa CUDEM NAD WISŁĄ ma swoje uzasadnienie. A słowa modlitwy naszej, wyrażające wiarę w to, że Bóg przez tak liczne wieki osłaniał Polskę «tarczą swej opieki od nieszczęść które przygnębić ją miały» mają — w odniesieniu do omawianej bitwy pod Warszawą 1920 roku — poważne oparcie o fakty historyczne”, (Ibid., str. 189).
Na temat książki pułkownika Arciszewskiego urządzona została w Instytucie im. Generała Sikorskiego w Londynie dyskusja, w której liczni mówcy, piłsudczycy, polemizowali z poglądami jej autora. W dyskusji tej wziąłem również udział. Po zebraniu zwrócono się do mnie ze strony prezydium zebrania z prośbą, bym to co powiedziałem wyłożył na piśmie, gdyż przebieg dyskusji zostanie ogłoszony jako protokół zebrania w czasopiśmie „Bellona”. Na drugi dzień spisałem to co powiedziałem i wysłałem do redakcji „Bellony”. Wkrótce jednak nadesłany przeze mnie maszynopis mi zwrócono, z zawiadomieniem, że protokół dyskusji jednak drukowany nie będzie. Maszynopis ten przedrukowuję poniżej.
„Przedmiotem dyskusji są tu dwie kwestie odrębne: poruszone w książce pułk. Arciszewskiego zagadnienie cudu, oraz strona ściśle wojskowo-historyczna tej książki.
Wyraz ‘cud’ używany jest w dwojakim znaczeniu. W sensie ścisłym jest to fakt, który nastąpił wbrew prawom naturalnym. W Lourdes komisje lekarskie stwierdzają stosunkowo ograniczoną ilość cudów, to znaczy uzdrowień, które sposobem naturalnym żadną miarą nastąpić nie mogły. Ale w sensie potocznym nazywamy cudem również wydarzenie w którym widzimy wyraźny przejaw szczególnej
pomocy Bożej, ale które ma wszelkie cechy wydarzenia naturalnego. Na przykład wyzdrowienie w okolicznościach, w których było ono mało prawdopodobne, lecz możliwe i które przypisujemy żarliwej modlitwie i za które dziękujemy Bogu jako za dar nieoczekiwany, nazywamy takim cudem. Ilość wyzdrowień naturalnych, ale niezwykłych, jest w Lourdes o wiele większa od cudów w ścisłym tego
słowa znaczeniu. Komisja lekarska w Lourdes odmawia uznania ich za cuda. Ale gdyby zrobić ich statystykę, napewno okazało by się, że zdarzają się one w Lourdes o wiele częściej, niżby to wynikało ze zwykłego prawdopodobieństwa.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 7 z 11 W takim właśnie znaczeniu nazywamy cudem bitwę warszawską. Uważamy ją za przejaw pomocy Bożej i Opieki Bożej nad Polską. Nie jest to cud w ścisłym znaczeniu. Pomoc Boża działała tu drogami naturalnymi, posługując się bitnością żołnierza, umiejętnością wodzów i splotem przypadków, które aczkolwiek możliwe, były mało prawdopodobne i były rezultatem tak zwanego szczęścia. Mówiono w dzisiejszej dyskusji, że słowa ‘cud nad Wisłą’ ukuto w Polsce w sposób sztuczny, z motywów politycznych, rzekomo dla przeciwstawienia się teorii o zasłudze marszałka Piłsudskiego.
Jest to twierdzenie niesłuszne. Słowa ‘cud nad Wisłą’ nie były dziełem żadnej obłudnej machinacji. Świadomość, że mieliśmy do czynienia z cudem, z aktem szczególnej Opieki Bożej, wyrosła z instynktu narodu i z jego zbiorowej, powszechnej świadomości. Uporczywe, od lat 38, przeciwstawianie się temu
instynktowi, twierdzenie, właśnie z motywów politycznych, że żadnego cudu nie było, jest przeciwstawne uczuciom narodu.
Mówiono tu o bosych żołnierzach, co się bili w bitwie warszawskiej. Ja właśnie byłem takim bosym żołnierzem. Byłem rzeczywiście od szeregu dni bosy. Byłem ranny nad Wkrą, w sam dzień 15 sierpnia. Myślę, że mam prawo mówić o uczuciach jakie odczuwał i odczuwa prosty żołnierz, szeregowiec piechoty w bitwie warszawskiej. Żołnierz bijący się w tej bitwie miał świadomość, że przeżywa coś niezwykłego, coś o znaczeniu mistycznym. Żołnierz polski wierzył w Boga, modlił się i wierzył w skuteczność pomocy Bożej. Miał świadomość, że to ręka Boża prowadzi go do zwycięstwa.
Pan Generał Glabisz, przeciwstawiając się przeświadczeniu o cudzie nad Wisłą, powołuje się na równie wielką niezwykłość naszej klęski we wrześniu 1939 roku i przytacza siedem niezwykłych przypadków — poczynając od niezwykłej pogody — które ułatwiły Hitlerowi tak piorunujące zwycięstwo. Twierdzi on, że jest to jeden więcej dowód na to, że sploty przypadków są na wojnie rzeczą normalną i wyciąga stąd wniosek, że nie należy w nich widzieć ręki Opatrzności. Muszę się temu sprzeciwić. Kampania wrześniowa jest dla mnie wyjątkowo uderzającym przejawem interwencji Bożej w sprawy ludzkie. W roku 1920 Pan Bóg obdarzył nas Swą pomocą i opieką, ale w roku 1939 nam tej pomocy i opieki odmówił. Nasza klęska wrześniowa to była kara Boża za naszą pychę, za naszą lekkomyślność, za nasze rozprzężenie moralne, za naszą bezreligijność. Instynkt naszego narodu tak właśnie klęskę wrześniową ocenił. Po klęsce wrześniowej przekonanie, że to kara Boża było w naszym narodzie równie powszechne jak w roku 1920 przekonanie że to cud. I nie twierdźmy, że Hitler tak wygrał wojnę 1939 roku jak myśmy wygrali wojnę 1920 roku. On tej wojny nie wygrał, kampania wrześniowa to był dla niego tylko epizod. On tę wojnę przegrał w sposób straszliwy.
Czy można sobie wyobrazić katastrofę wojenną straszliwszą niż ta, w której cała elita rządząca skończyła samobójstwem wraz z rodzinami? Hitler z żoną, Goebbels z żoną i z siedmiorgiem dzieci, Himmler, Goering... A kto nie popełnił samobójstwa, ten zginął na szubienicy. Także i klęska Hitlera ma wszelkie cechy kary Bożej.
Naród polski wierzy i wie, że bitwa warszawska to był ‘cud nad Wisłą’. Pułkownik Arciszewski dał w swej książce wyraz tej wierze i uzasadnił tę wiarę w sposób rozumowy przez przedstawienie dowodu niezwykłości splotu przypadków, który nam zapewnił zwycięstwo. Co do czysto wojskowej strony zagadnienia, nie mam z natury rzeczy nic do powiedzenia w sprawie tych wszystkich zagadnień taktycznych i operacyjnych, które były tu przedmiotem tak długiej i interesującej dyskusji. Natomiast muszę zaoponować przeciwko wypowiedzianemu tu twierdzeniu, że
kwestie sporne dotyczące historii zwycięstwa warszawskiego są już w sposób ostateczny wyświetlone i to mianowicie w tym sensie, że główna czy też wyłączna zasługa zwycięstwa należy do marszałka Piłsudskiego.
Wypowiedziano tu pogląd, że ‘legenda Weyganda’, rzekomo ukuta w Polsce dla przeciwstawienia jej teorii o zasłudze Piłsudskiego, jest całkowicie przekreślona. Muszę stwierdzić, że legenda ta nie była ani ukuta, ani głoszona w Polsce. Nie jest mi znane ani jedno polskie opracowanie historyczne, czy wystąpienie, które by tę teorię głosiło. Nie jest to legenda polska, ale legenda francuska. Nawiasowo mówiąc, jestem osobiście zdania, że jest to legenda nieuzasadniona. Ale nie można twierdzić, że jest to legenda zlikwidowana. Nie jest ona zlikwidowana wśród tych, którzy ją głosili, mianowicie Francuzów. Świeżo wysunął ją i uzasadnił, wprawdzie w postaci dość umiarkowanej, francuski generał Ruby w ogłoszonej przed kilku laty rozprawie o bitwie warszawskiej.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 8 z 11
Wypowiedziano tu także pogląd, że zamknięta jest już — mianowicie w sensie negatywnym — sprawa przypisywanej czołowej roli w bitwie warszawskiej generałowi Rozwadowskiemu. Zgoła nie mogę się z tym zgodzić. Wyświetlenie rzeczywistej roli generała Rozwadowskiego i oddanie mu sprawiedliwości, to dopiero kwestia przyszłości. Rola tego generała zgoła nie jest dotąd bezstronnie zbadana i oświetlona, przeciwnie, jest ona zagłuszona i pomniejszona z motywów stronniczych. Historia powie swe ostatnie słowo w tej sprawie dopiero w czasach, które nadejdą. Także i o roli Piłsudskiego historia nie powiedziała swego ostatniego słowa. Tytułem przykładu powiem, że musi wyświetlić rolę Piłsudskiego jako wodza w jej całokształcie, a więc stwierdzić, jaki związek przyczynowy zachodzi między wyprawą kijowską, a bitwą warszawską. Musi także wyświetlić rzeczywisty wpływ Piłsudskiego na całokształt bitwy warszawskiej w okresie, gdy dowodził on ofensywą z nad Wieprza i gdy się ta bitwa rozstrzygała nie tylko nad Wieprzem, lecz także pod Radzyminem i nad Wkrą.
Przy tej okazji chciałbym poruszyć jeden szczegół, omówiony w książce pułkownika
Arciszewskiego. Mówiąc o sile zgrupowania nad Wieprzem, zgłasza on akces do twierdzenia marszałka Piłsudskiego, iż stosunkowa szczupłość tego zgrupowania była ‘nonsensem’. Pragnę stwierdzić, że nie jest to twierdzenie, zaakceptowane powszechnie. Na przykład odmiennego zdania jest Weygand.
Polemizuje on w swoich świeżo ogłoszonych pamiętnikach z książką Piłsudskiego i twierdzi, że siły zostały rozmieszczone w sposób prawidłowy, że front północny i środkowy nie otrzymały ani trochę za dużo sił, i że z drugiej strony grupa Wieprza otrzymała tyle wojsk, ile było trzeba; «et j’y ai contribué»” (Giertych, maszynopis z czerwca, czy też lipca 1958 roku). Komentarz. Nie mam nic istotnego do dodania do tego, co w 1958 roku powiedziałem i napisałem.
Wymienię tu jednak objaśnienie tego co to jest cud, którego wtedy nie podałem, ale któregoczęsto w rozmowach i także w druku używam. Gdy na szóstym piętrze matka widzi, że jej maleńkie dziecko wyłazi na otwarte okno i wychyla się z niego i wzdycha do Boga; ratuj moje dziecko! — i gdy to dziecko z szóstego piętra przez okno wypada, ale spada na przejeżdżającą właśnie pod tym oknem furę z
sianem i wychodzi z tego upadku bez szwanku, to fizycznie, uratowanie się tego dziecka nie jest cudem, gdyż ani fakt przejeżdżania pod oknem fury z sianem, ani uniknięcie obrażeń przy upadku na siano, nie są wydarzeniami ponadnaturalnymi. Ale ta matka ma prawo uważać, że jej dziecko zostało uratowane w sposób cudowny i że jej modlitwa została cudownie wysłuchana.
Także i odniesienie przez Polskę zwycięstwa w wyniku posiadania przez nią dzielnych żołnierzy i dobrych wodzów, a także i w wyniku kilku szczęśliwych przypadków, nie jest cudem w sensie ścisłym, ale może być uważane za cud, za cudowne wysłuchanie modlitw, w okolicznościach historycznych w jakich się Polska w owym czasie znajdowała. J.G.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 9 z 11
WPŁYW BITWY WARSZAWSKIEJ NA KAMPANIĘ WRZEŚNIOWĄ
Bitwa warszawska była dla polskiego wojska wielkim, wojennym doświadczeniem. Ale z doświadczenia tego Polska w niedostateczny sposób skorzystała. Istotnym skutkiem tej bitwy dla polskiego wojska było umocnienie władzy Piłsudskiego nad wojskiem — a to spowodowało z biegiem czasu zdezorganizowanie i częściowe zniszczenie polskiej siły zbrojnej, oraz uczynienie jej nie przygotowaną do czekającej ją wielkiej wojny z Niemcami.
Cytowaliśmy wyżej niektóre teksty, świadczące o tym jak bardzo niszczycielska była rola Piłsudskiego jako polskiego wodza naczelnego już po zakończeniu wojny z Rosją bolszewicką, a już zwłaszcza po zamachu majowym 1926 roku. W szczególności, ogłosiliśmy tu rozważania na ten temat pułkownika Kędziora, a także niektóre informacje ogłoszone przez generała Kukiela. Tekstów takich moglibyśmy zacytować więcej. Ograniczymy się tu jednak do zacytowania w całości przedmowy do wydania londyńskiego książki generała Władysława Sikorskiego pt. „Nad Wisłą i Wkrą”, napisanej w roku 1940, a zawierającej szczególnie cenne, a mało znane informacje.
„Zdala od Polski, z którą złączeni jesteśmy każdym fibrem swej duszy, dochodzi do skutku czwarte wydanie tej książki. Jej treścią jest wojna z Rosją, zakończona naszym tryumfem, pomimo, że armia polska była podówczas w stanie organizacji.
Błędem w tej wojnie był, z polskiej strony, system kordonowy, zastosowany na froncie przy braku odpowiednich sił i środków, w jej pierwszej fazie. Poszukując wszędzie siły, byliśmy wszędzie słabi. Toteż następstwem tej fałszywie pojętej obrony biernej, było to, że bolszewicy stanęli z początkiem sierpnia 1920 r. pod murami Warszawy. Zaapelowano wtedy do całego narodu. Zwrócono się również wprost do żołnierza. Zastosowano odmienny system prowadzenia operacji, przechodząc po przegrupowaniu dywizji, do przeciwnatarcia w wielkim stylu. Zwycięstwo, i to zupełne, było wynikiem tych zmienionych po naszej stronie metod wojowania.
Dają się dzisiaj słyszeć glosy, które stwierdzają, że ten niełatwy, lecz stosunkowo szybki sukces stal się źródłem naszej gwałtownej klęski w 1939 r. Ze wywołał u nas wiarę nadmierną w siły moralne przy równoczesnym zbagatelizowaniu materialnych środków walki. Tak więc fałszywe wnioski, wysnute przez nas z doświadczeń 1920 roku miały jakoby zaciążyć ujemnie na uzbrojeniu i wyekwipowaniu armii.
Nie podzielam wcale tego poglądu. W latach 1923-1926 wojsko polskie nastawiano w sposób zdecydowany i świadomy na drogę śmiałego i odpowiadającego duchowi czasu postępu. Nie lekceważyliśmy wtedy technicznego sprzętu bojowego. Wprawdzie na manewrach wołyńskich w r. 1925 jazda nasza okazała się najsilniejszą kawalerią świata, ale i ta broń, odpowiadająca warunkom i potrzebom polskich obszarów operacyjnych, była modernizowana stopniowo i metodycznie.
Rozbudowę broni pancernej planowano wtedy na wielką skalę. Zreorganizowano artylerię, zakupując we Francji około 900 dział. Polskie siły powietrzne natomiast, składające się z 6 pułków, rozporządzały z końcem 1925 roku poważniejszą ilością samolotów, aniżeli w momencie niemieckiej na Polskę napaści. Zamówienia, dokonane i zapłacone przez nas podówczas we Francji, zapewniały tej broni, która odegrała w ostatniej wojnie polsko-niemieckiej rolę decydującą, rozwój potężny. I tylko zaślepienie późniejsze, nie uznające wcale lotnictwa, ani broni pancernej,
doprowadziło do całkowitego zmarnowania tego tak celowego początkowo wysiłku. Dotyczy to również polskiej marynarki wojennej, której program ustalony przez nas, a uchwalony przez sejm w 1924 r., przewidywał o wiele poważniejszą ilość morskich jednostek bojowych, aniżeli ich posiadamy obecnie.
Wspominam o tych faktach jedynie dlatego, ażeby uchylić fałszywe sądy, które mogłyby zepchnąć na bezdroża i doprowadzić do zlekceważenia sil moralnych na wojnie. Jak natomiast żołnierz owiany najlepszym duchem, lecz pozbawiony broni nowoczesnej, musi przegrywać walkę z przeciwnikiem, uzbrojonym należycie — tak i najlepiej nawet zaopatrzona w sprzęt bojowy armia rozsypie się w pewnym momencie w gruzy, gdy nie ożywia jej wielka idea i gdy za nią nie stoi naród,
świadomy swej misji, zwarty i solidarny. To prawda, że maszyna zastępuje dzisiaj często na polu bitwy „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 10 z 11 człowieka. To też wielkość i siła państwa oraz jego potencjał obronny zależą wprost od trafnie ujętej syntezy moralnych i materialnych czynników zwycięstwa, polegają na harmonii techniki wojennej z duchowymi wartościami narodu i jego wojska.
I jeżeli dzisiejsze naloty na Londyn i inne miasta angielskie, wyróżniające się nieznanym w dziejach świata barbarzyństwem, nie dają pożądanego przez Trzecią Rzeszę rezultatu — zawdzięczamy to faktowi, że taki właśnie jest naród brytyjski. Naloty te nękają ludność cywilną, siejąc wśród niej zniszczenie i śmierć. Lecz Niemcy nie wygrają w tej płaszczyźnie wojny, gdyż nie złamią ducha Brytyjczyków, których wzorowa oraz zdyscyplinowana postawa i wola walki aż do zupełnego zwycięstwa odniesie wreszcie tryumf ostateczny. Inaczej zachowują się w okresie ciężkiej próby narody rządzone przez dyktatorów, którzy zrabowali im wolność. Nie wytrzymują one psychicznie wojny długotrwałej, chociażby rozporządzały jak najbogatszym uzbrojeniem. Naród polski wykazuje w tej niebywałej w historii ludzkości katastrofie bohaterstwo niezłomne, które znajduje coraz większe zrozumienie i uznanie świata. Jest on źródłem niewyczerpanych sił moralnych, a te odegrają jeszcze w okresie przełomowym toczącej się wojny rolę rozstrzygającą”.
(Władysław Sikorski, Londyn 10 grudnia 1940 roku, przedmowa do czwartego wydania książki „Nad Wisłą i Wkrą. Studium z polskiej wojny 1920 roku”, Londyn 1940, M. I. Kolin (Publishers) Ltd., str. IX-XI).
Przedrukowałem tę przedmowę w całości, by nie stworzyć wrażenia, że dobieram z niej w sposób tendencyjny niektóre tylko wyjątki. Końcowe partie tej przedmowy są jednak z pewnością niesłuszne: także i kraje pod rządami dyktatorskimi, Niemcy hitlerowskie, Rosja pod rządami Stalina i Japonia, biły się do upadłego, nie dlatego, by były przywiązane do swoich ustrojów, ale dlatego, że chodziło im o ich ojczyznę. A losy Polski potoczyły się w sposób mniej pomyślny, niż to sobie generał Sikorski w sposób optymistyczny wyobrażał.
Cennym uzupełnieniem wypowiedzi generała Sikorskiego jest pamiętnik majora Kyci.
„Ze sprawą (...) odrzucenia projektu przeniesienia do Polski Zakładów Skody z Pilzna łączą się także i sprawy następujące.
Po skończonej w r. 1920 zwycięskiej wojnie z bolszewikami gen. Rozwadowski przedłożył marszałkowi Piłsudskiemu projekt w formie memoriału, w którym uzasadnia konieczność unowocześnienia i utechnicznienia Armii Polskiej.
Reorganizacja armii według jego planu polegała 1) na przekształceniu kawalerii w 10 pułków czołgów. Plan przewidywał ewentualne utworzenie przy ówczesnych ‘Deogenach’ (Dowództwach Okręgów Generalnych — J.G.) szwadronów
kawalerii dla celów reprezentacyjnych, dla Warszawy zaś dywizjon kawalerii;
2) na zorganizowaniu 10 pułków lotniczych; 3) na użyciu ‘Fordsonów’ (ciągników) dla artylerii. ‘Fordsony’ odpowiednio rozmieszczone i konserwowane mogłyby być użyte w czasie pokoju jako siła pociągowa (traktory) dla celów rolnictwa (szybsze zoranie pól, przy zbiorach itd.); 4) utworzenie wojsk samochodowych a) dla przewożenia wojsk w czasie pokoju na plac ćwiczeń, w czasie zaś operacji wojennych
dowożenie wypoczętych, a więc nie przemęczonych marszami wojsk do frontu.
b) stworzenie kolumn samochodowych — amunicyjnych, sanitarnych, łączności, saperskich, intendenckich i innych dla potrzeb wojska, np. dla lotnictwa.
W projekcie powyższym, gen. Rozwadowski przedstawił koszta. Podał np. cyfry,
udowadniające, że koszta utrzymania 30 pułków kawalerii są wyższe niż 10 pułków czołgów.
Marszałek Piłsudski, będąc przeciwnikiem unowocześnienia i zmotoryzowania armii,
projekt gen. Rozwadowskiego odrzucił. Wykluczał bowiem w przyszłości naszą wojnę z Niemcami, natomiast przewidywał tylko rozprawę z Rosją i uważał za konieczność tylko tworzenie kawalerii.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 11 z 11
W latach dwudziestych, w czasie, kiedy marszałek Piłsudski był przy władzy, Ford-Senior zaproponował Państwu Polskiemu zbudowanie własnym kosztem fabryki czołgów i samochodów w Polsce, w zamian za tę koncesję zobowiązał się również własnym kosztem rozbudować główne drogi w Polsce. Propozycję tę Rząd Polski od rzucił.
Gdyby wykorzystano i zrealizowano ww. projekt gen. Rozwadowskiego i przyjęto propozycję ‘Skody’ jak i Forda, inaczej wyglądałaby nasza wojna z Niemcami w r. 1939.
Plan gen. Rozwadowskiego powoli realizował gen. Sikorski jako Minister Spraw Wojskowych (Starachowice — fabryka armat. Radom — fabryka karabinów. Pionki —amunicja; zakup armat we Francji, łodzie podwodne, Gdynia itp.)
Po wypadkach majowych Piłsudski ograniczył kompetencje Sztabu Generalnego a oficerów Sztabu Generalnego lekceważył i nie lubił. — Po śmierci marszałka Piłsudskiego przywrócono Sztab Generalny (pod nazwą Sztabu Głównego) do właściwej jego roli i zadań” (Marceli Kycia „Notatki z pamiętnika: o niedoszłym do skutku przeniesieniu zakładów Skody do Polski” op. cit., str. 410).
Komentarz. W latach 1919-1920 armia polska była w znacznym stopniu armią zaimprowizowaną, ale była to armia dobra i mocna, zdolna do stoczenia zwycięskiej wojny z potężnym przeciwnikiem. Także i w pierwszych latach po wojnie armia ta rozwijała się dobrze. Ale armia ta została w znacznym stopniu zniszczona przez Piłsudskiego z chwilą jego dojścia w 1926 roku do dyktatorskiej władzy. Piłsudski nie uznawał roli broni zmotoryzowanej i pancernej, oraz lotnictwa, natomiast był urzeczony potęgą kawalerii, która pod postacią nieprzyjacielskiej armii konnej
Budiennego w znacznym stopniu przyczyniła się do unicestwienia jego planów, które znalazły wyraz w wyprawie kijowskiej. Nie liczył się on z możliwością wojny z Niemcami, natomiast marzył o nowej wojnie z Rosją. Sposób w jaki armię polską przeorganizował oznaczał w znacznym stopniu zniszczenie siły tej armii.
Przegraliśmy kampanię wrześniową z dwóch przyczyn: z przyczyny politycznej, to znaczy w wyniku polityki zagranicznej Becka, która zburzyła w Europie z takim trudem zbudowany system wersalski, oraz w wyniku przebudowania polskiej armii w taki sposób, że przestała się ona nadawać do prowadzenia nowoczesnej wojny, a już zwłaszcza wojny z potęgą niemiecką.
Jest zabawne: propaganda obozu piłsudczyków po dziś dzień twierdzi, że zostaliśmy w roku 1939 pokonani przez Rosję, to znaczy w wyniku polityki Stalina, który zawarł w sierpniu 1939 roku pakt z Hitlerem i którego wojska wkroczyły do Polski 17 września 1939 roku, podczas gdy faktem oczywistym jest, że zostaliśmy zmiażdżeni przez Niemców w pierwszych dwóch tygodniach, a nawet po prostu kilku
dniach września 1939 roku zaś wkroczenie Rosji w siedemnastym dniu naszej wojny i bitwy z Niemcami było tylko aktem hieny, która chce wziąć udział w dzieleniu się łupem. J.G.
Znalezione w internecie