Ewa Polak-Pałkiewicz
„…mamy więc nierzeczywistych mędrców oraz nierzeczywistych artystów i nierzeczywistych literatów pouczających nas, że nierzeczywistość jest rzeczywistością”, mówił w jednym z wywiadów w 2011 roku pisarz J. M. Rymkiewicz, próbując zanalizować zjawisko, które określił mianem likwidowania w naszym kraju polskości.*) Wypowiedź papieża Franciszka w samolocie lecącym z Filipin do Rzymu, w której odpowiednikiem człowieka – ludzkiego aktu przekazywania życia – jest królik i jego przysłowiowa zdolność rozrodcza, wstrząsnęła opinią publiczną w Polsce. Stała się też nieuniknionym źródłem wyjątkowej ilości dziennikarskich bon motów.
Zbyt wielu jednak ludzi wierzących poczuło się zdezorientowanych, by nie należało dostrzec wreszcie wielkiego niewypowiedzianego pytania, które unosi się nad tym wszystkim: czy nie mamy do czynienia z likwidowaniem katolicyzmu? Świadomym lub nie – bo nikt nie może kwestionować niczyjej wiary, ani być w tej sprawie lepiej poinformowanym niż sam papież – jak zdawali się sugerować niektórzy komentatorzy, przejęci grozą całej serii tych rzucanych tak lekko – w samolocie, na konferencjach prasowych – zdumiewajacych wypowiedzi Głowy Kościoła. Ta o królikach dokonała przełomu. Najpierw katolicka opinia publiczna starała się ich nie zauważać, potem jakoś nieporadnie usprawiedliwiać („wykorzystywane przez media”, „źle interpretowane”, „tendencyjnie naciągane”,„papież nie to miał na myśli”), aby je wreszcie zacząć wyjaśniać – najczęściej w duchu praw naturalnych.
Dysonans poznawczy budowany z rozmysłem?
J.M. Rymkiewicz zastanawiał się w cytowanym wywiadzie, czy owa „nowa nierzeczywistość” – nowa, w stosunku do tej peerelowskiej, z jaką mamy w Polsce do czynienia po 10 kwietnia 2010 roku – to rzeczywistość, „z którą trzeba się pogodzić i w którą trzeba uwierzyć – jeśli chce się jakoś żyć”. Zauważył zarazem, że wersja oficjalna, czyli „fikcyjna Polska tworzona przez producentów kupowanych za pieniądze”, jest wytwarzana nie tak jakoś przy okazji, przypadkowo, ale z rozmysłem i w konkretnym celu. Po to by przysłonić, uczynić niewidzialną albo całkowicie unieważnić Polskę rzeczywistą.
„Ci, którzy wyszukują właściwy przycisk pilota albo otwierają właściwą gazetę, dowiadują się, że żyją w bardzo miłym kraju, w którym żyje im się bardzo przyjemnie, a jeśli nawet w tym życiu pojawiają się jakieś nieprzyjemne problemy, to wiadomo, że nasz rząd jakoś sobie z nimi poradzi, bo jest bardzo miły”.
Nasz rząd jest bardzo miły… Nasz papież nie może nie być strażnikiem Prawdy... Jeden z komentatorów próbując wyprowadzać coś pozytywnego z coraz gęściej padających szokujących stwierdzeń Franciszka, doszedł do wniosku, że „każda z tych wypowiedzi, historii, opowieści jest oczywiście do wyjaśnienia i zrozumienia, każdą można w pełni po katolicku opowiedzieć.(…) Tyle tylko, że w takiej formie znaczą zupełnie co innego niż to, co papież mówi w innych okolicznościach”. **) Autor tych słów dodaje jednak na zakończenie swoich wywodów: „wbrew zaklinaniu rzeczywistości Franciszek ma potężny problem z komunikacją z wiernymi. Benedykt XVI, choć zdarzały mu się potknięcia, czy św. Jan Paweł II potrafili sprawnie i skutecznie komunikować wiernym w co powinni wierzyć”. I prognozuje, że mimo bijącej w oczy „niereformowalności” Głowy Kościoła w tej materii problem może zostać rozwiązany, gdy naprawi się „strategię medialną” papieża Franciszka.
„Tak się zastanawiam….”
Problem jednak leży gdzie indziej. Prawdziwy wymiar tego dramatu wynika stąd, że kryterium oceny słów Głowy Kościoła nie może być nasze przeświadczenie, czy coś jest dobrą – skuteczną – komunikacją, czy nią nie jest. Ani poczucie, że przez użycie przez Franciszka języka ulicy („katolik nie musi być jak królik”; „robić dzieci”; ”optymalna ilość dzieci to troje”) naruszone zostają przyjęte w naszej części świata normy kulturowe. Normy odmienne u nas, w Europie – jak sugeruje ten i wielu innych komentatorów – od tych w krajach południowo amerykańskich, co samo w sobie jest nieścisłością, bowiem kultura chrześcijańska to właśnie kultura europejska. Nie może być tym kryterium również ogólne poczucie przyzwoitości, które uważamy za coś naturalnego dla katolików, a nawet w ogóle ludzi cywilizowanych. Natura nie jest płaszczyzną odniesienia dla Kościoła. Nie może nią być także styl obydwu poprzednich papieży, przywoływanych jako pozytywne przykłady przez cytowanego autora. To wszystko za mało, bo Kościół nie jest jedną z wielu instytucji zaufania publicznego. Nie jest też instytucją naturalną jak rodzina czy państwo. Kościół jest dziełem Chrystusa, instytucją nadprzyrodzoną.
Jedynym kryterium jest w wypadku Kościoła kryterium nadprzyrodzone – z niego biorą się wszelkie naturalne normy. Kryterium Prawdy. Kryterium nadprzyrodzone to Bóg. Prawda o Bogu zawarta w Objawieniu i Tradycji Kościoła, w jego niezmiennym Magisterium.
Kiedy Franciszek w swojej katechezie mówi: „Tak się zastanawiam: dlaczego to głównie kobiety przekazują wiarę?” (kazanie w niedzielę, 26 stycznia, podczas Mszy św. w kaplicy Domu Św. Marty), to wprowadza w miejsce obiektywnego kryterium prawdy, której strażnikiem jest Kościół, kryterium zupełnie dowolne. Kryterium własnej opinii, prywatnego myślenia. Wysyła wiernym Kościoła komunikat: Pomyślę i odpowiem na to pytanie, zgodnie z tym, co mi podpowiada zdrowy rozsądek, z aktualnym stanem mojej pamięci, czy też nastrojem. I Franciszek odpowiada – nie powołując się na żaden z artykułów Magisterium Kościoła: „Jest tak po prostu dlatego, że tą, która przyniosła na świat Jezusa była również kobieta” (cyt. za KAI). I dodaje: „On chciał mieć matkę, a zatem i wiara przychodzi przez niewiasty, jak Jezus przez Maryję”. Papież wygłasza własną opinię, swój pogląd, podczas, gdy Kościół przez dwa tysiące lat uczył, że wiara jest łaską, a jej nauczycielem Kościół. Nauczycielami i strażnikami wiary są biskupi. Odpowiadają przed Bogiem za jej przekazywanie w nieskażonym stanie i zachowanie przez wiernych. Wykładają ją ludzie konsekrowani przez nich, kapłani. Prawda, którą głosi Kościół nie zmienia się w zależności od ideologicznych koniunktur, czy „warunków życia”, „trendów kulturowych”, czy fluktuacji obyczajów.
Z obfitości serca mówią usta (Mt 12, 34)
Jeżeli rzeczywistość i jej obraz – zawarty np. w nieadekwatnym opisie, komentarzu, błędnej diagnozie – są rozbieżne, a ktoś kto przedstawia nam nieprawdziwy obraz rzeczywistości jest dla nas autorytetem, mamy naturalną potrzebę, by naciągać usilnie te dwa bieguny w swojej głowie tak, by znalazły się bliżej siebie. Staramy się tę rozbieżność na różne sposoby zmniejszać lub usprawiedliwiać, by móc ją zaakceptować. Potrzeba ta jest silna zwłaszcza wtedy, gdy ten nieprawdziwy, jak to diagnozujemy, obraz rzeczywistości wytwarzany jest przez osobistość wyniesioną na wysoką pozycję społeczną. A gdy znajduje się ona na samym szczycie wtedy ów dysonans poznawczy, to rozszczepienie wewnątrz naszej świadomości jest najbardziej dramatycznym z możliwych doświadczeń. Do głębi rani ono człowieka. Godzi w jego wiarę i nadzieję. Może uniemożliwić wytrwanie w miłości Boga i człowieka. (Dlatego dzisiejszy kryzys Kościoła tak silnie powiązany jest z kryzysem ojcostwa, kryzysem ujawniającym się w tak wielu rodzinach). Umysł ludzki nie może akceptować sprzeczności, a mamy wszak naturę rozumną. Wola człowieka musi więc dokonać gwałtu na rozumie. Jak to sformułował o. Reginald Garrigou – Lagrange (jeszcze w 1945 r., już wówczas dawała o sobie znać w Kościele tzw. nowa teologia): „Obecny kryzys w Kościele nie jest kryzysem wiary, ale bardzo poważną chorobą intelektu”. Efektem jest infantylizacja myślenia, gwałtowne zjeżdżanie w dół. I otwarta już droga, by ulegać bez sprzeciwu kolejnym manipulacjom.
Kryterium zawsze jest prawda. W Polsce jest bardzo silne przywiązanie do prawdy. Nade wszystko do Prawdy nadprzyrodzonej, objawionej. Tej, którą znamy z katechizmu. Dlatego trzeba zauważyć, że dyskusja publicystów tocząca się w naszym kraju wokół szokujących słów papieża jest dyskusją na wysokim poziomie. Niewypowiedzianym, a jednak odczuwalnie obecnym mottem tej dyskusji, jest pytanie: Kim jest obecny papież? Kim jest Franciszek?
Papież spotykając się w samolocie z dziennikarzami wypowiada się w taki sposób, że mamy wrażenie, iż jest to wypowiedź osoby prywatnej. Znanego celebryty. (Przysłowiowe już: „A kim ja jestem, żeby osądzać homoseksualistę…”).
Słowa, jakie wypowiadamy pochodzą z naszego wnętrza. Jeżeli wewnętrznie jesteśmy podzieleni, jeżeli nasze serce jest zajęte czymś innym, niż zadanie, jakie wyznacza nam Bóg, to nasze słowa nie będą nigdy jasne, jednoznaczne. Stają się zawiłe, poplątane, pełne sprzeczności. „Z obfitości serca mówią usta”. Zabicie Prawdy dokonuje się najpierw w sercu człowieka. O tym mówi Ewangelia wg św. Mateusza. Gdy słyszymy w publicznej sferze słowa odarte z blasku prostoty, jasności, pełni – nieadekwatne, niezrozumiałe, mówimy: nowomowa. Mamy na myśli coś, co nie jest mową prawdziwą. Jest mową ułomną nie oddającą prawdy. Niszczenie prawdy może się odbywać także nie bezpośrednio, nie przez nieprawidłowo użyte, nieadekwatne do treści słowa, ale przez nieodpowiedni kontekst, lekceważenie znaczenia miejsca, czasu, sytuacji, zastosowanie nieodpowiedniej niewerbalnej formy. (Przykład z jednego kościołów w Toruniu: Ksiądz po odprawieniu Mszy św. i adoracji Najświętszego Sakramentu zaprasza z ambony na koncert, jaki ma się tu odbyć za półtorej godziny i dodaje: „A teraz, w międzyczasie możecie zaliczyć knajpę…”. Inny, nie mniej drastyczny przykład z pielgrzymki do z San Giovanni Rotondo, gdy obecny na niej duchowny pozwala sobie na żarty z imienia Ojca Pio, żarty z gatunku knajackich. To tylko drobne przykłady destrukcyjnej metody, mocno dziś rozpowszechnionej).
Użycie takich słów zdradza lekceważenie miejsca i czasu oraz godności wypowiadającego się. Godności urzędu, który sprawuje. Kapłaństwo ministerialne to nie tylko forma urzędu, ale namaszczenie, sakrament, to niesłychanie wysoka godność wynikająca z tego, że kapłan jest Ofiarnikiem. Tym, który składa Ofiarę. On powoduje, że Bóg staje się prawdziwie obecny na ołtarzu. Te prawdy o istocie wiary, o istocie kapłaństwa nie mogły być sformułowane w języku, który podlega zmienności, jest językiem żywym.
Dlatego przez tyle wieków językiem urzędowym w Kościele była łacina – język martwy, niezmienny, doskonały – by nie skazić, nie zniekształcić w najmniejszym stopniu wypowiadanej prawdy o Bogu. I o Kościele oraz jego misji. W tym martwym języku formułowane były dogmaty, pisane encykliki, kodeksy prawa kanonicznego, wszelkie orzeczenia, noty dyplomatyczne. Kościół nauczający, strażnik i obrońca Prawdy Chrystusowej był zawsze – aż do soboru – świadom wagi wypowiadanych przez siebie słów. Tymczasem podczas obecnego pontyfikatu doświadczamy sytuacji, gdy w umysły ludzkie wprowadzany jest olbrzymi zamęt z powodu wypowiedzi Głowy Kościoła, których sensu musimy się domyślać, które są zagadkowe, dwuznaczne. Są dla ludzi wierzących niczym gąszcz splątanych haszczy. Człowiek czuje się w takim gąszczu źle, szuka wyjścia, drogi ucieczki. Jak ujął to jeden z watykanistów, Sandro Magister, „papież prowadzi grę na różnych płaszczyznach i często zaprzecza samemu sobie”. Jesteśmy zagubieni.
Obmowa jako gatunek dziennikarstwa
Nie łudźmy się. Wypowiedzi papieża Franciszka są dla katolików wielką próbą wiary. Papież jest papieżem, jego godność i cześć, jaka mu się należy nie wynika z tego, jaką jest osobą, ale z urzędu, który sprawuje. Próby upokorzenia, czy ośmieszenia Ojca Świętego są tylko odreagowaniem emocji, jakie powstają, gdy słyszy się zadziwiające rzeczy, które mówi. Próby te pokazują również, że ich autorzy nie rozumieją ani tego, co się dzieje, ani tego, o kim mówią. (Taki jest przypadek publicysty, który pozwolił sobie na publiczne obrażenie Ojca Świętego przez użycie złośliwego epitetu… Ja udowodnię, kim on jest! Ja wykażę…)
Wielu ludzi żyje z medialnych rewelacji, upaja się brutalnością newsów, które pozwalają im zabłysnąć w dowcipnym, paradoksalnym, ironicznym czy równie brutalnym komentarzu. Ale człowieka tak naprawdę interesuje niezmienność. I bardzo jej potrzebuje. Ponieważ cała jego natura, stworzona przez Boga wyrywa się ku swemu Stwórcy, który jest pełnią ładu i niezmienności.
W mediach od dawna panuje festiwal obmowy. Piętnowanie konkretnych ludzi po nazwiskach jest chlebem codziennym felietonistyki. Przytaczane garściami negatywne przykłady postaw ludzkich dogłębnie frustrują i zniechęcają. Wywołują z jednej strony apatię, wtrącają coraz więcej ludzi w stany depresyjne, z drugiej — powodują, że patrzymy na naszych bliźnich z coraz większą niechęcią, wręcz z odrazą, jak na osobistych wrogów. Podejrzewamy ich o najgorsze. Wchodzimy w ich intencje.
Coraz częściej stajemy się pośrednimi ofiarami takiego negatywnego komentarza dotyczącego osób. Oskarżając, bez odwołania się do Boga i powierzenia Mu konkretnego człowieka, stajemy się sędziami ludzi, a nie ich czynów. Stajemy się także w ten sposób częścią układu: mój domniemany lub rzeczywisty przeciwnik i ja. To swoiste sprzężenie zwrotne. Łatwo można stać się zakładnikami tego prostego systemu. Autor knajackiego epitetu na temat papieża Franciszka jest w Polsce znany jako autor książek i wieloletni felietonista wielonakładowych tygodników. Jego opinię o papieżu opatrzono ilustracją. Dwie wypowiedzi i dwa zdjęcia obok siebie. Jedno w tonacji niebiesko granatowej, drugie z przewagą bieli. Symetryczne. Równoważne. Ty mi tak, to ja ci tak. Mam krótką odpowiedź na królika. Równie dosadną, a nawet mocniejszą. Ale ty nosisz białą sutannę, ja sweter, więc moja musi być mocniejsza. Wet za wet.
To nie jest kultura polska. To metoda rosyjska. W tej metodzie nie ukrywa się nienawiści do rimskowo papy.
W Polsce, czyli wśród ludzi katolickiej elity
Jednak w Polsce był to przypadek odosobniony. Natychmiast też został napiętnowany przez opinię katolicką (tą obecną w pismach świeckich). Wśród komentatorów kolejnego niepokojącego zdania papieża Franciszka odezwało się wielu ludzi autentycznie przejętych tym co usłyszeli. Nikt nie wykorzystał okazji i nie dał upustu niekontrolowanym emocjom, nie pozwolił sobie, by o papieżu mówić w sposób lekceważący czy uchybiający jego godności. Polscy katolicy okazali wielką klasę, jako ludzie wiary, świadomi, że to próba, przez którą trzeba przejść. W Polsce można się poczuć w takich sytuacjach jak wśród swoich, wśród prawdziwej elity. Jest godnie, jest elegancko. Dochodzi do głosu niepokój, ból, pojawia się coraz więcej poważnych pytań i mocnych, ale wyważonych komentarzy, które mogą być wzorem kultury katolickiej. A o to nie jest wcale łatwo, bo tam, gdzie są tak jaskrawe sprzeczności, brak logiki, gdzie podrywa się zaufanie do Kościoła, gdzie mnoży się wypowiedzi o zabarwieniu ironicznym czy żartobliwym w kwestiach najbardziej fundamentalnych, mają prawo pojawić się silne emocje. Katolicy w Polsce nie zapomnieli jednak o elementarnym wymogu chrześcijańskiej etyki, by bronić prawdy i modlić się za papieża
Metoda indukcyjna
Jeden z komentatorów, John Vennari, autor interesujących analiz kryzysu w Kościele, starając się zobiektywizować spojrzenie na postać papieża Franciszka, zauważa, że tak jak wpływ modernizmu podczas ostatniego soboru ujawniał się w sferze doktryny i liturgii, tak dziś, podczas synodu o rodzinie koncentruje się on na sferze moralności katolickiej. Inicjatywy podejmowane przez postępowych hierarchów pod wodzą kard. Waltera Kaspera – nie od dziś – oparte są, jak pisze, „na modernistycznej koncepcji wedle której prawda katolicka może się zmieniać z biegiem czasu”. ***) Przedstawia się tę koncepcję w sposób miękki i zawoalowany, stosując maskujące hasła typu: „konieczność większej otwartości”, potrzeba „elastyczności”, „poszukiwania nowej równowagi”, ”uwypuklanie znaczenia miłosierdzia”, czy odpowiedniej „wrażliwości” lub „troski duszpasterskiej”. A nawet, jak to określił sam Franciszek: po to by „dać się zaskoczyć Bogu niespodzianek”. Ma to brzmieć zachęcająco. Dla Polaków – nie tylko zresztą dla nich – jednak brzmi faryzejsko. A o co chodzi tak naprawdę? Wyjaśniając sens specyficznego języka ojców synodu J. Vennarii przedstawia mało znaną szerszej opinii katolików tzw. metodę indukcyjną. Posługuje się nią postępowa część hierarchów Kościoła przekonanych, że katolicka prawda podlega zmienności w czasie. Użycie tej metody prowadzi właśnie do skutków tak niebywałych jak doszukiwanie się „pewnych pozytywnych aspektów konkubinatu i homoseksualizmu wyrażone w dokumencie roboczym opublikowanym 13 października 2014 r.”.
Na czym polega metoda indukcyjna? W dotychczas obowiązującej metodologii teologicznej wychodząc od dogmatu wiary, który jest niezmienny, nie podlega modyfikacjom i wypaczeniom, dochodzi się do zdrowej konkluzji na tym dogmacie opartej – czyli droga wiedzie zawsze w kierunku: „od zasad do ich konkretnych zastosowań”. Jest to tzw. metoda dedukcyjna. W przeciwieństwie do niej metoda indukcyjna przyjmuje za punkt wyjścia doświadczaną obecnie rzeczywistość, wraz z wynikającymi z niej problemami. Krok drugi to poszukiwanie „chrześcijańskiego rozwiązania tych problemów”. Autorem, który sprecyzował zasady tej metody jest, zmarły w 2004 r. jezuita ks. Jacques Dupuis.
Pomijanie dogmatu katolickiego w metodzie indukcyjnej praktykuje również papież Franciszek, przestrzegając np, przy okazji ostatniego synodu o rodzinie, by nie ulegać „rygoryzmowi”.
„…wychodząc od tego żywego doświadczenia”, pisze o sposobie działania ojców synodu J. Vennari, „analizujemy różne dokumenty Kościoła i fragmenty Pisma św., by stworzyć teologię czy też wypracować różne techniki duszpasterski, które brałyby pod uwagę owe doświadczenia z realnego życia”. Autor przypomina, że człowiek, który zaproponował ten sposób podejścia do tematyki moralnej w Kościele, czyli ks. Dupuis, jest autorem książki, w której wyłożył nową teologii w kwestii dialogu międzyreligijnego i ekumenizmu. Kard. J. Ratzinger w 2001 r. w specjalnej nocie ostrzegł przed kilkoma tezami zawartymi w tej pracy. „Chodziło o błędy dotyczące jedynego i powszechnego pośrednictwa zbawczego Jezusa Chrystusa; jedyności i pełności Objawienia Jezusa Chrystusa; powszechnego działania zbawczego Ducha Świętego; przyporządkowania wszystkich ludzi do Kościoła; wartości i funkcji zbawczych różnych tradycji religijnych”. Jednak w tej krytyce nie odniesiono się do metodologii indukcyjnej wyłożonej we wstępnych partiach książki, owej czysto modernistycznej wizji uporania się ze „sztywnością i anachronicznością” dogmatów. „Każdy posiadający zdrową formację seminarzysta czy kapłan ma świadomość, że zasady znajdują wyraz w konkretnym działaniu”, komentuje Vennari. „Jeśli zasady są złe, wynik musi być z konieczności zgubny. Tak więc potępić należy w pierwszym rzędzie szkodliwe zasady”. Jeśli tego nie ma pojawia się system myślenia, w którym Boże Objawienie dopasowuje się do aktualnych potrzeb, podporządkowuje się temu co nazywa się uwarunkowaniem historycznym, prawdziwą sytuacją ludzi, realiami naszych czasów etc. Nierzeczywistość pojawia się jako punkt odniesienia w miejsce rzeczywistości.
Zorientowani w tematyce komentatorzy bez trudu zauważyli, że ostatni synod o rodzinie jest wykwitem tego sposobu myślenia. „Jest on raczej indukcyjny niż dedukcyjny”, podkreślano. Kard. Walter Kasper w swoich propozycjach przedstawionych synodowi nie wychodził od niezmiennej doktryny katolickiej – podkreśla J. Vennari – „ale od żywego doświadczenia rozwiedzionych katolików, którzy zawarli związki cywilne. Inaczej mówiąc, posługując się słowami ks. Dupuis, powinniśmy >zreinterpretować objawione prawdy<, starając się wypracować rozwiązania duszpasterskie, które pozwoliłyby takim osobom przyjmować Komunię św.” Reinterpretacja objawionej prawdy, zdaniem J. Vennari, prostą drogą prowadzi także do konkluzji, „iż katolicy nie powinni osądzać homoseksualistów i okazywać im gościnność”.
To samo można powiedzieć w odniesieniu do katolików, którzy zapominają o VI i IX przykazaniu lub ignorują je – także i w Polsce przejawia się to plagą par żyjących „na próbę” – a skoro ma być to owa „żywa rzeczywistość” należy znaleźć dla niej uzasadnienie teologiczne, wynajdując „pozytywne aspekty” tych pozamałżeńskich związków, które np. mogłyby posiadać jakieś cechy trwałości. Jest to mgławica pobożnych życzeń, budowanie na piasku w miejsce jasnych wskazań moralnych samego Chrystusa i odartej z wszelkiego cieniowania, twardej nauki Kościoła o grzechu. Vennari wskazuje, jak w ślad za tymi błędnymi metodami postępuje eliminowanie z języka kościelnego określeń takich jak „życie w grzechu”, „wewnętrznie nieuporządkowane”, czy „mentalność antykoncepcyjna”. Temu ostatniemu najwyraźniej sprzeciwił się sam Franciszek w słynnej już wypowiedzi o królikach, „robieniu dzieci” i „optymalnej” ich liczbie. Zwierzył się też, że tak bardzo by pragnął, by unieważnianie małżeństwa było w Kościele bezpłatne, argumentując, że „bezpłatny jest Sakrament”.
Zreformować Kościół i świat
Przypomnijmy, że preludium do tego typu ocen papież Bergoglio dał już wcześniej, gdy definicje doktrynalne Kościoła określił mianem „sztywnych formułek, których uczy się na pamięć lub które ujmowane są w słowa wyrażające absolutnie niezmienną treść”, a tradycyjne reguły dyscyplinarne Kościoła nazywał „małostkowymi normami postępowania”. Ostatnio słyszeliśmy żarty z zakonnic klauzurowych; papież mówił o nich: „zbyt uduchowione” i kpił z ich, jak to określił, „uśmiechu stewardessy”.
Christopher A. Ferrara komentując pontyfikat Franciszka zwrócił uwagę na adhortację Ewangelium gaudium, której treść „zdaje się sugerować, że jej autor nosi się na poważnie z planem całościowego niemal >zreformowania< tak Kościoła, jak i świata”.****) Wskazują na to zawarte tam sformułowania: „nowy rozdział ewangelizacji”, „nowe drogi podróży Kościoła”, „nowe narracje i paradygmaty”, „nowy porządek stosunków międzyludzkich”, „nowy sposób życia wspólnego w wierności Ewangelii”, „nowy wkład do refleksji teologicznej”, „nowe kierunki dla ludzkości”, „nowe znaki i nowe symbole, sposoby przekazywania Słowa”, „nowa mentalność polityczna i ekonomiczna”, „nowe syntezy kulturowe”, „nowe procesy społeczne”, „nowe horyzonty myśli”… Autor komentarza przytacza dyplomatyczną wypowiedź kard. Raymonda Leo Burke mocno skonfundowanego Evangelium gaudium, który powiedział, że adhortacja jest „innym rodzajem dokumentu i osobiście nie wiem, jak go scharakteryzować. Nie sądzę jednak, że pomyślany on został jako element magisterium papieskiego. Takie jest przynajmniej moje wrażenie”.
„Wroga nieustępliwość…” „tak zwanych tradycjonalistów”
Abp Marcel Lefebvre przewidział dramat, wobec którego stają dziś duchowni i ludzie świeccy na całym świecie, nie wiedząc co sądzić o Ojcu Świętym, w którym uznają Namiestnika Chrystusa, ani o próbach zmiany doktryny Kościoła pochodzących z jego wnętrza. Założyciel Bractwa św. Piusa X analizując sytuację w Kościele po Soborze watykańskim II zwracał uwagę na dramat duchowieństwa, któremu zabroniono odprawiać tzw. starej Mszy – Mszy św. Piusa V, zwanej Mszą Wszechczasów, Mszą trydencką. Arcybiskup świadom był, że wraz z przyjęciem przez sobór zasad wolności religijnej, pod pretekstem fałszywej miłości, która ma zjednoczyć wszystkich ludzi na ziemskim globie, Kościół katolicki nieuchronnie wchodzi na drogę protestantyzacji. Zasady protestantyzmu zbieżne są z postulatami modernizmu. Fundamentalne różnice, jakie dzielą jedyną prawdziwą religię i jej fałszywą heretycką „podróbkę” – jej faktyczne przeciwieństwo – której autorem był Luter, zostaną usprawiedliwione, zniesione i zatuszowane. Arcybiskup wiedział – nie był w tym zresztą w Kościele odosobniony – że protestantyzm nosi w sobie źródło wszystkich najpoważniejszych błędów teologicznych i filozoficznych, które pod postacią herezji modernistycznej wdzierają się do Kościoła już od połowy XIX w. Podkreślał „uderzające podobieństwo” ewangelickiej mszy Marcina Lutra „i nowinek liturgicznych sprzed 400 lat i obecnie promulgowanego nowego rytu Mszy, Novus Ordo Missae” – mówił o tym publicznie w 1985 roku. Zapowiadał, że proces wewnętrznego niszczenia Kościoła będzie się odbywał pod hasłami ekumenicznymi. „Aby doprowadzić do tego ekumenicznego pojednania i zjednoczenia poświęci się honor Kościoła, godność Piotra, godność katolickiego biskupstwa i nieporównywalne dostojeństwo katolickiego kapłaństwa, porzuci się mistyczne skarby liturgii, Ofiary i sakramentów. Nic się nie ostoi wobec tej szalonej żądzy fałszywego ekumenizmu…”, zapowiadał już trzydzieści lat temu.*****)
Francuski hierarcha konstatując to wszystko próbował odpowiedzieć na pytanie, co w tej sytuacji może być nazwane posłuszeństwem w Kościele? „Posłuszeństwo w takich okolicznościach – precyzował abp Marcel Lefebvre – może polegać jedynie na odmowie przyjęcia tych reform, a nie na ich akceptacji”.
Abp Lefebvre świadom był odpowiedzialności przed Bogiem za wiarę powierzonych mu dusz kapłanów i wiernych – a troszczyć się o ich wiarę to podstawowy obowiązek biskupa wynikający z jego święceń; nikt nie może go unieważnić. Gdyby odstąpił od tej odpowiedzialności zaciążyłby na nim grzech. Odprawiał wyłącznie Mszę trydencką, za co spotykały go nieprzeliczone szykany. Konsekrował czterech biskupów Bractwa Św. Piusa X – by zapewnić mu dalsze trwanie, świadom nadciągającego kresu życia – bez pozwolenia papieża. Zastał ukarany w 1988 roku ekskomuniką, którą odwołał w 2009 r. Benedykt XVI. Francuski hierarcha nigdy jednak nie pozwolił sobie na uwagi pod adresem Głowy Kościoła, które by w jakikolwiek sposób uwłaczały jego godności. Krytykował, ale z kulturą, powściągliwie, szanując urząd papieża, którego uznawał i za którego się modlił, wymagając tego solennie również od swoich księży. Wiele razy zwracał się do Pawła VI i do Jana Pawła II z prośbą o audiencję, o wysłuchanie, o rozważenie jego argumentów, w których zawsze nawoływał, a wręcz błagał o wierność Magisterium i Tradycji Kościoła.
Papież pozostaje papieżem. Nawet zły ojciec pozostaje ojcem. I należy mu się cześć, szacunek i miłość – z powodu godności urzędu, który sprawuje, nie z powodu zalet osobistych, osobistego autorytetu, czy faktu, że nie popełnia błędów. Chrześcijaństwo jest trudne także i w tym punkcie. Każe wierzyć, że Kościół jest święty i nie ulegnie zniszczeniu, mimo wielu prób, z których obecna jest jedną z największych. Jedyna prawdziwa religia nie jest religią infantylną. Nie obiecuje nagrody na ziemi. Nie zapewnia komfortu swym wyznawcom. Wierność Bogu zawsze kosztuje. Abp Lefebvre nie doczekał zdjęcia ekskomuniki. Bóg wychowuje przez przeprowadzanie człowieka przez tor przeszkód, z kategorii tych tylko dla orłów.
J.M.Rymkiewicz przypominał w swoim wywiadzie, że rozbiór naszego kraju zaczął się właśnie od „likwidowania polskości, od rzucania nas na kolana, od wyśmiewania i lżenia naszej przeszłości i naszych bohaterów. Likwidacja polskości to jest krok pierwszy, drugim będzie likwidacja Polski”. W miejsce słów polskość, Polska można spokojnie wstawić dziś katolicyzm i Kościół.
„Musimy myśleć o tym, jak wszyscy razem mamy się uratować – jak uratować Polskę, której przyszłość jest zagrożona. Zniszczenie Wielkiej Ściemy [a słowo to jest pochodną ściemniania- EPP] – to jest pierwszy warunek i od tego trzeba zacząć”.
Żyć życiem suwerennym, a odnosić się, zgłębiać rozumem tylko to, co jest niezbędnie z punktu widzenia wiecznego celu życia człowieka. I czynić tylko to, co jest obowiązkiem stanu każdego z nas, obowiązkiem wobec Boga. Wytrwać w nienaruszalnych prawdach wiary i zasadach moralnych Kościoła. Tak zawsze uczył Kościół. Tak głosi katechizm. Mimo, że dziś niektórzy – daleko nie wszyscy na szczęście – w samym Kościele uznają, że tamto już nieaktualne, że to przeszłość, anachronizm.
A modlitwa za Ojca Świętego była zawsze mocną stroną Polaków. Potrzeba tej modlitwy, a dziś także pokornego, pełnego szacunku i synowskiego oddania upominania Brata, który jest Ojcem Świętym, jest dziś widoczna wyraźnie jak nigdy.
Abp Marcel Lefebvre nigdy nie zwątpił w skuteczną obronę Kościoła i wiernych, którzy są szczerzy w swej miłości Boga, przez Matkę Kościoła, Matkę Bożą Przeciwniczkę Wszelkich Herezji. Ona nie pozwoli, by przestała być odprawiana w Kościele prawdziwa Msza, prawdziwa Ofiara Pana Jezusa, która zawiera w sobie wszystkie prawdy wiary, wieczne i niezmienne, bo Ona, jak mówił, „jest niejako zwierciadłem Pana Jezusa Chrystusa. W Jej sercu wyryte jest Imię Jezusa i to Jezusa Ukrzyżowanego, gdyż Maryja towarzyszyła swojemu Synowi wszędzie, nawet w Ofierze Krzyża”.
Modernizm i liberalizm, wraz z podstępną metodą indukcyjną, która jest niczym innym jak próbą oszukania chrześcijan, beztroska zamiana grzechu na „samo życie”, w którym trzeba się nieustannie radować i reforma wszystkiego w Kościele pod hasłem niezbędności dialogu, który okazaje się i środkiem i celem, nigdy nie znajdą Jej akceptacji.
Musimy jako Polacy słuchać Jej głosu, bo jesteśmy Królestwem Maryi.
Dziwna rzecz, że odkrył to także G. K. Chesterton. W „Obronie rozumu” przywołał swoją podróż do Polski w latach 20. ubiegłego wieku. „…kiedy przebywając w Polsce znów usłyszałem polski hymn narodowy, powiedziałem moim gospodarzom, że w jego słowach brzmi echo innych słów, które były stare, kiedy wszystkie nasze pieśni były młode i będą młode, kiedy wszystkie nasze pieśni będą stare: Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem„.
Trzeba sprzeciwić się wszystkim tym fałszywym propozycjom z uwagi na Chrystusa. Odmówić z uwagi na Chrystusa. Tysiące chrześcijan oddają dziś życie za Chrystusa. Codziennie ktoś umiera, brutalnie, z nienawiścią zamęczony. Współcześni męczennicy zaprzeczają swoją śmiercią synodalnym przymiarkom do rzekomej konieczności zmiany doktryny i demaskują wewnątrzkościelne próby nakłonienia chrześcijan, by wierzyli w nie wiadomo co. Wierzą, że Chrystus oddał życie za Prawdę o Bogu. Ta Prawda ma cenę Jego krwi. Jest skarbem największym.
Strategia medialna papieża Franciszka musi ustąpić nawróceniu.
*) J. M. Rymkiewicz w rozmowie z Joanną Lichocką, Trzeba zniszczyć Wielką Ściemę, „Gazeta Polska Codziennie”, nr 1, 8. IX 2011r.
**) Tomasz Terlikowski, Kłopotliwe bon moty Ojca Świętego, „Do Rzeczy”, nr 5/104 26 stycznia – 1 lutego 2015
***) por. John Vennari, Metoda indukcyjna synodu o rodzinie, tłum. Tomasz Maszczyk, Zawsze Wierni, styczeń-luty 2015
****) Christopher A. Ferrara, Narodziny „bergoglianizmu”, tłum. Tomasz Maszczyk, Zawsze Wierni, styczeń-luty 2015
*****) Abp Marcel Lefebvre, Reforma Lutra i Nowa Msza, tekst z 1985 r. Zawsze Wierni nr 6(49) listopad-grudzień 2002
Za: http://ewapolak-palkiewicz.pl/posluszenstwo-czyli-odmowa/