Wydarzenia i słowa – tak Polaków, jak i Rosjan – z ostatnich dni sprawiają, że wszystko staje się coraz bardziej jasne. Jasne co do sytuacji, w jakiej znajduje się obecnie Polska. I nie ma co udawać, że obraz jaki wyłania się z uważnej obserwacji rzeczywistości jest szczególnie optymistyczny. Oddać go można przy pomocy kilku – ostrych i jednoznacznych, ale niestety adekwatnie oddających rzeczywistość – terminów: wasalizacja, mentalność kolonialna i wreszcie putinizacja polskiej polityki.
I
O niebezpieczeństwie wasalizacji polskiej polityki pisałem już jakiś czas temu. I niestety obserwacje z tamtego tekstu zaczynają się powoli potwierdzać. Polski rząd – w imię dobrych stosunków z Moskwą – nie zamierza angażować się w wyjaśnienie przyczyn smoleńskiej tragedii. Radosław Sikorski zapewnia, że powinniśmy zaufać Kremlowi, Donald Tusk wzywa do cierpliwości i minimum zaufania do władz, a Stefan Niesiołowski atakuje tych wszystkich, którzy podważają opinie przychodzące do nas z Moskwy. A wszystko to w sytuacji, gdy jest już całkowicie jasne, że Rosjanie robią wszystko, by zrzucić odpowiedzialność za tragedię na stronę polską.
Zaczęło się to już w pierwszych (kiedy tak zachwycaliśmy się postawą Rosjan) dniach. Już wtedy wysocy urzędnicy państwowi zapewniali, że wyłączną winę za katastrofę ponoszą polscy piloci. Teraz zaś za nimi opinię taką powtarzają (nie jest jasne, na jakiej podstawie) polskie media, a nawet część (fakt, że ostrożniej) polityków. A to wszystko w sytuacji, gdy zachowanie strony rosyjskiej jest przynajmniej zastanawiające, a dokumentacja medyczna (której fragmenty dziś ujawnia „Rzeczpospolita”) daje sporo do myślenia.
Powodu takiego zachowania nie trzeba szukać daleko. Widać wyraźnie, że obecne władze polskie (a także pewna część mediów czy intelektualistów) uznała, iż czas pełnej suwerenności Polski dobiegł końca, i że jedyną dającym nadzieję na przetrwanie strategią polityczną jest wasalizacja polityczna i rozpłynięcie się w świecie Unii Europejskiej. Strategia taka wymaga jednak „unormowania” stosunków z Rosją, co w skrócie oznacza pogodzenie się z jej wpływami nie tylko na Ukrainie, w krajach nadbałtyckich, ale i w Polsce.
II
I nie ma co ukrywać, że tak w wymiarze symbolicznym jak i realnym obecnie rządzący w Polsce z takimi wpływami już się pogodzili. Decyzja o praktycznym zaniechaniu śledztwa w sprawie katastrofy i zrzuceniu winy na polskich pilotów (ewentualnie prezydenta Rzeczypospolitej) jest tego najlepszym praktycznym dowodem. Ale mamy także dowód symboliczny. A jest nim decyzja o uczestnictwie polskich żołnierzy w uroczystościach 9 maja w Moskwie.
Nie sposób bowiem nie zadać pytania, co takiego mają Polacy 9 maja świętować? Zwycięstwo nad faszyzmem nie jest fundamentem naszej tożsamości narodowej (tak jak jest nim dla Rosjan), a wygrana Sowietów oznaczała dla nas nie tyle wolność, ile nową okupację, która zakończyła się niemal pół wieku później. I opowieści o wspólnej walce, o sowiecko-polskim braterstwie broni nic tu nie zmienią. Fakty historyczne są bowiem takie, że po okupacji niemieckiej nastała w Polsce okupacja sowiecka. Nie ma zaś powodów, byśmy akurat to wydarzenie szczególnie obchodzili. A jeśli to robimy – to pozostaje to jasnym sygnałem, że godzimy się z imperialnym, rosyjskim poglądem na historię, także naszego kraju. I odpowiada nam, że taka wizja będzie obowiązywała w całej Europie.
Postawa taka wynika, i tu dochodzimy do drugiego kluczowego terminu koniecznego do opisu polskiej sytuacji, z mocnej w Polsce mentalności postkolonialnej. Spora część naszych elit uznaje, że nie mamy szans na samodzielność, a jedyne co nam zostaje to wierna służba i pokorne wykonywanie poleceń większych graczy europejskich czy eurazjatyckich. I biorąc pod uwagę kontekst międzynarodowy (rosnąca rola Niemiec w określaniu polityki UE, czego przykładem jest postawa wobec Grecji, a także odradzanie skutecznej polityki rosyjskiej, czego przykładem jest całkowite gospodarcze podporządkowanie Ukrainy) strategia taka może wydawać się jedynie słuszną, szczególnie gdy wierność określa się mianem realizmu. Problem polega tylko na tym, że prowadzić ona może tylko do absolutnej marginalizacji Polski.
III
Trudno nie dostrzec także postępującej – jak to trafnie określił Filip Memches – putinizacji polskiej polityki. I chodzi tu nie tylko o to, że – jeśli sondaże się potwierdzą – będziemy mieć w Polsce prezydenta, którym będzie rządził premier (dokładnie tak – choć walka wciąż się toczy – jak w Rosji Putin rządzi Miedwiediewem), ale również o to, że podobnie jak w Rosji urzędnicy państwowi czy politycy, jeśli tylko zależni są od rządzących i wiernie wypełniają stawiane przed nimi zadania, mogą spać spokojnie, niezależnie od tego jakich błędów by nie popełnili. Tak jest przecież zarówno z ministrem Klichem, jak i z urzędnikiem Kancelarii Premiera, który zmienił status wizyty prezydenta w Katyniu z oficjalnej na prywatną.
Charakterystyczne staje się także stopniowe zamykanie rynku prasowego, który staje się coraz bardziej jednostronny. Ale i to nie wystarcza elitom. To, że większość mediów już teraz popiera PO i Bronisława Komorowskiego im nie wystarcza. Chodzi o to, by zamknąć usta (a przynajmniej zepchnąć do prawicowego getta) wszystkich, którzy prezentują opinie odmienne od uznawanych za jedynie słuszne. To z tego pragnienia wynika ostry atak tak na Jana Pospieszalskiego, jak i na „Rzeczpospolitą”, który ma doprowadzić do przejęcia tych mediów przez ludzi wiernych premierowi i jego partii.
IV
Zmiana tej sytuacji nie jest i nie będzie prosta. I wcale nie chodzi tylko o wymiar wewnętrzny, ale także o sytuację międzynarodową. Podjęcie walki o własną suwerenność wiązać się będzie bowiem z ostrym atakiem na Polskę i polskich polityków. Niemcy i Rosja nie po to doprowadzili do aksamitnej wasalizacji, by teraz z niej rezygnować. Każdy, kto będzie zatem podejmować działania przeciw ich interesom musi się liczyć z konsekwencjami. Niełatwo będzie także przezwyciężyć dominację „realistów” w polskiej polityce. W ich rękach znajduje się bowiem obecnie nie tylko cała władza polityczna, ale również znacząca część mediów i ośrodków kształtowania opinii publicznej, która skutecznie przedstawia wszystkich zwolenników pełnej suwerenności, jako oszołomów czy antyeuropejczyków.
Te całkiem konkretne trudności nie powinny jednak przesłaniać faktu, że działanie (i to szybkie) jest zwyczajnie konieczne. Historia bowiem wcale nie zasnęła, a okres „świętego spokoju” w naszej części świata dobiegł już końca. Rosja podnosi głowę, Niemcy całkiem otwarcie przejmują kontrole nad unijnymi instytucjami (bo kto ma pieniądze ten ma władzę), a Stany Zjednoczone wycofują się z Europy. Co to może oznaczać dla Polski nietrudno zgadnąć. Jedyne, co można w takiej sytuacji zrobić, to zacząć działać. Otwarcie i ze świadomością stawki, o jaką toczy się gra.
Tomasz P. Terlikowski
Za: http://www.fronda.pl/news/czytaj/wasalizacja_putinizacja_i_mentalnosc_postkolonialna
Nadesłał: "Jacek"