Jarosław Kaczyński musiałby mieć wyjątkowo krótką pamięć, gdyby wyraził zgodę na propozycję zorganizowania debaty przez Igora Janke według scenariusza napisanego przez Wojciecha Sadurskiego.
Prezes PiS miał już okazję poznać, jak kończą się rozmowy moderowane przez ten tandem, gdy w kwietniu br. zgodził się na prezentację „Raportu o stanie Rzeczpospolitej”.
Zaproponowana wówczas przez Igora Janke formuła rozmowy z góry wykluczyła poważne traktowanie ponad stustronicowego dokumentu, a nazwanie go na forum S24 „manifestem politycznym” skutecznie zwekslowało wagę raportu do miary wyznaczonej nomenklaturą „Gazety Wyborczej”.
Pisałem o tym w obszernie w tekście
JAK "SYPNĄĆ" RAPORT. Przypomnę jedynie, że cała dyskusja nad niezwykle ważnym dokumentem PiS-u została sprowadzona na marginalną kwestię „śląskości” i rzekomego nacjonalizmu partii opozycyjnej, wykorzystaną następnie do rozpętania kabotyńskiej histerii w rządowych mediach.
Kierunek propagandowej rozgrywki został wytyczony już w momencie dyskusji na Salon24live i wynikał wprost z pytania zadanego przez Wojciecha Sadurskiego: „czy można odmawiać patriotycznej postawy politycznym oponentom, czy można łączyć patriotyzm narodowy z regionalnym? Do tej samej narracji powrócił Igor Janke, zadając wkrótce pytanie „czy uważa Pan, że Donald Tusk nie jest patriotą?”
Wprawdzie nie ma „złych” pytań, są jednak pytania głupie i w odpowiedzi udzielonej przez Kaczyńskiego taka sugestia pojawiła się wyraźnie: „Pan popada tu w taką dziennikarskość, ale tę, proszę wybaczyć, nie najlepszą, rozmawiamy na wyższym poziomie, mam nadzieję, że już takich pytań nie usłyszę”.
PiS i Jarosław Kaczyński nie odnieśli wówczas żadnej korzyści z prezentacji dokumentu na forum Igora Janke. Podstawowe pytanie zawarte w raporcie: Dlaczego III Rzeczpospolita wymaga wielkiej naprawy? – zostało pominięte milczeniem, a na pierwszy plan wysunięto kwestie użyteczne dla propagandowych rozgrywek.
Propozycja zorganizowania debaty politycznej wiąże się z podobnym zagrożeniem ale też wykracza poza obawy o medialne zdewaluowanie przekazu Jarosława Kaczyńskiego. Wbrew twierdzeniu pana Janke, iż gwarantuje on „obu stronom identyczne, wynegocjowane warunki, wysoki poziom merytoryczny debat oraz całkowitą bezstronność, za która odpowiadam własną reputacją” twierdzę, że „dziennikarskość” publicysty „Rzeczpospolitej” gwarantuje nam raczej nudnawy i boleśnie przewidywalny spektakl medialny, z wyraźnym wskazaniem na wygraną polityków Platformy.
Stanie się tak, ponieważ Igor Janke nie należy do dziennikarzy zdolnych zadawać trudne pytania ludziom z grupy rządzącej, a jego sposób rozumienia powinności dziennikarskich jest daleki od rzeczywistych potrzeb kampanii wyborczej i oczekiwań wyborców. W bezpośrednim starciu z politykami PO dziennikarz wykazuje raczej postawę kapitulancką i uległą, niż nacechowaną dociekliwością i odwagą. Jego publicystyczne analizy sceny politycznej są równie „poprawne” politycznie, jak miałkie i pozbawione rzeczowych konkluzji, a metoda argumentacji w stylu „panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek” czyni z nich materiał pozbawiony dziennikarskiej wyrazistości.
Igorowi Janke nie brakuje jednak odwagi, by dywagować o „narodzie Kaczyńskiego” lub rzucić w twarz prezesowi PiS, że uprawia „marną politykierkę, i to nie najlepszą”.
To co Igor Janke nazywa „bezstronnością” jest zatem w najlepszym wypadku oznaką powierzchowności ocen i kuglarskiej neutralności, w najgorszym zaś - dziennikarskim koniunkturalizmem, zabójczym dla czytelników i cherlawej demokracji III RP.
Chociaż Igor Janke wycofał się z propozycji zorganizowania debaty , inicjatywę przejęła jego redakcja i telewizja Polsat. Obawiam się, że większość zatrudnionych w tych mediach dziennikarzy nie tylko nie wie czym jest autentyczna bezstronność, ale uczyniła z tego określenia wygodną zbroję, mającą osłonić pospolity serwilizm.
Taki rodzaj „dziennikarskości” odpowiada z pewnością oczekiwaniom polityków PO, którzy z tzw. wiodących mediów uczynili rządową tubę propagandową i oparli swoje rządy na fałszywych „atrybutach wizerunkowych”. Jestem przekonany, że odpowiedzi na pytania, jakich można się spodziewać ze strony prowadzącego, nie sprawią Tuskowi większych problemów, ale też nie przybliżą nas do wiedzy o stanie państwa.
Wątpię jednak, by ten styl „bezstronności” okazał się potrzebny politykom partii opozycyjnej, których obowiązkiem jest twarde rozliczenie rządzących z kilkuletniego okresu niszczenia Polski. Dziennikarz, który w trakcie debaty ma przede wszystkim reprezentować interesy społeczeństwa, winien mieć dość odwagi, by uczciwie obnażyć polską rzeczywistość.
Igor Janke podobnie jak wielu z jego kolegów z „Rzeczpospolitej” czy Polsatu - nie dają nam takiej gwarancji.
Warto również pamiętać, że jeden z podstawowych problemów dotyczących debaty Tusk-Kaczyński wiąże się z istnieniem nieprzekraczalnej differentia specifica, dostrzegalnej dla każdego, kto posiada zdolność samodzielnej oceny rzeczywistości. Obejmuje ona nie tylko różnice intelektualne rozmówców, ale przede wszystkim objawia się w odrębności formacji kulturowej i obyczajowej. Mogliśmy je dostrzec w poszczególnych wypowiedziach i zachowaniach obu polityków na przestrzeni kilkunastu lat oraz w stylu, w jakim sprawowali swoje urzędy. Najmocniej jednak zostały uwypuklone w niedawnej prasowej polemice, gdy Jarosław Kaczyński tekstem „Samochwały droga przez mękę” odpowiedział na artykuł Donalda Tuska z „Gazety Wyborczej”.
Był to w istocie genialny i może najważniejszy w ostatnim dwudziestoleciu moment dekonspiracji całej samozwańczej „elity” reprezentowanej dziś przez środowisko Platformy Obywatelskiej. Odpowiedź Kaczyńskiego stanowiła również godny naśladowania wzór, jak należy rozmawiać z kimś pokroju Donalda Tuska i jak traktować przekaz formułowany przez jego środowisko.
„Ironia – napisał Kaczyński – jest najlepszą metodą – jak to się teraz mówi – dekonstrukcji napuszonego, autoreklamiarskiego, płytkiego, nielogicznego, niespójnego i często pretensjonalnego dziełka Donalda Tuska. Czegoś takiego nie mogłem potraktować zbyt serio.” Sposób, w jaki polityk opozycji obnażył wówczas prawdziwy wymiar tuskowego elaboratu i kondycję intelektualną autora, odwołując się przy tym do postaci i dzieł literackich, nie stroniąc od faktów i rzeczowych argumentów – stawiał tę polemikę w rzędzie autentycznych pereł publicystyki politycznej.
Jarosław Kaczyński i jego sztab wyborczy muszą mieć świadomość, że ewentualna debata prezesa PiS-u z szefem PO powinna odbywać się w okolicznościach, które zagwarantują sposobność wykazania tej elementarnej odrębności. Jest to konieczne dla podkreślenia rzeczywistych, nie tylko politycznych różnic i wynika z prawa wyborców do posiadania rzetelnej wiedzy na temat osób reprezentujących największe formacje polityczne.
W moim przekonaniu – debata zorganizowana przez „Rzeczpospolitą” czy Polsat, nie stwarzałaby takiej sposobności, a poprzez przewidywalną formę i miałką treść, już na starcie dawała większe szanse politykowi z grupy rządzącej. Nic bowiem tak nie uziemia solidnego umysłu i nie przeszkadza prezentacji wizji politycznej, jak uczestnictwo w anemicznych, propagandowych spektaklach.
Podtrzymuję wszystkie argumenty przedstawione w tekście NIE ROZMAWIAĆ . Jarosław Kaczyński popełni największy błąd w trakcie kampanii wyborczej, jeśli zdecyduje się na debatę z Donaldem Tuskiem. Będzie to błąd na tyle istotny, że może zaważyć na końcowym wyniku wyborczym. Ludzie, którzy doradzają prezesowi PiS taką debatę lub powstrzymują go przed definitywnym zakończeniem dywagacji na ten temat – pełnią w partii opozycyjnej (w najlepszym wypadku) rolę użytecznych idiotów niezdolnych do racjonalnej analizy sytuacji. Pomysł z powierzeniem organizacji takiej debaty „zewnętrznej firmie producenckiej” stanowi w istocie próbę obejścia moralnych i politycznych przesłanek, które już dawno powinny zdecydować o kategorycznym odrzuceniu propozycji rozmów z Tuskiem. W tym zakresie nie wolno brać pod uwagę sofistycznej gadaniny polityków PO i ich dziennikarskich akolitów, którzy deliberując nad „uchylaniem się” Kaczyńskiego udają, że czteroletni okres aroganckiej propagandy i niszczenia praw opozycji w ogóle nie miał miejsca. Są to „argumenty” z arsenału medialnych terrorystów, próbujących niezbornym jazgotem narzucić swoją wolę opozycji i zmusić ją do zgubnych i haniebny rozmów.
Autor: Aleksander Ścios
Za: http://bezdekretu.blogspot.com/