Piotr Bączek
Oficjalne hasło wyborcze Platformy z kampanii 2007 r. brzmiało: "By żyło się lepiej. Wszystkim". Efekty tych zabiegów poznaliśmy przez cztery lata. Rozmaite afery i skandale stały się prawie codziennością. Dlatego tegoroczne hasło Platformy: "Zrobimy więcej", brzmi dość dwuznacznie.
Rząd Donalda Tuska wciąż deklarował walkę z patologiami. Jednak najprzeróżniejszych skandali, afer, nieprawidłowości, likwidowania dotychczasowych systemów (np. emerytalnych), niegospodarności, braku nadzoru lub zwykłych nieudolności w zarządzaniu instytucjami w ostatnich czterech latach jest bez liku - dużych i małych, z udziałem polityków i wysokich urzędników, posłów, ich znajomych. Bardzo interesujący opis sytuacji w Platformie i relacji polityków z biznesem przedstawił były polityk tej partii - Janusz Palikot.
Mechanizmy rządzenia według Palikota
W wywiadzie dla "Wprost" opisał, na przykładzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, mechanizmy tych stosunków: "Ktoś chce czegoś od rządu. Powiedzmy, że liczy na prywatyzację jakiegoś banku. A tu nagle Bielecki blokuje sprawę. Ogłasza, że prywatyzacja byłaby błędem. Nie wymyślam tego, takie sytuacje miały przecież miejsce. W sprawie sprzedaży WBK, Enei (...). Kim jest Bielecki - nie trzeba mówić. Były premier, ważna postać w Platformie, szef Rady Gospodarczej przy premierze. Jak już zabiera głos, to jest to głos ważny. Ale Bielecki ma jeszcze jedną cechę: chętnie przyjmie kogoś, kogo Tusk czy minister skarbu Aleksander Grad w imię poprawności politycznej nigdy nie wpuściliby do swojego gabinetu. (...) Bielecki nie spotyka się ot, tak sobie, lecz po to, by coś załatwić dla Platformy.
Może uzależnić zgodę na prywatyzację od tego, czy taki a taki człowiek Platformy bądź samego Tuska znajdzie się w radzie nadzorczej lub zarządzie spółki. (...) Ja tylko pytam, dlaczego to nie są jawne sprawy? Dlaczego opinia publiczna nie jest informowana o tym, z kim spotyka się najważniejszy doradca premiera? Bielecki, nawet się z tym nie kryjąc, ingeruje w największe transakcje na rynku. Dwie udało mu się nawet zablokować. To jest przecież niebywała historia, jeśli doradca premiera dzwoni do właściciela zagranicznego banku i mówi mu, że ma się wycofać z kupna WBK, bo kupcem będzie PKO BP".
Palikot twierdził, że zasadą jest, iż oddelegowani do spółek oddają swoim patronom część zarobionych pieniędzy. Nawiązał do znanej afery: "Mechanizm opisany został w aferze wałbrzyskiej. Człowiek PO zostaje szefem miejskiej spółki, ale musi wypłacić premię do kieszeni kilku ludzi z partii, którzy odsyłają jeszcze z tego procent na kampanię wyborczą. Proszę zwrócić uwagę: we wszystkich głównych spółkach są ludzie Schetyny albo Grabarczyka. Tu decyduje wąskie grono - trzy lub cztery osoby. Ja nie byłem do tego dopuszczany, nawet jeśli chodziło o spółki z mojego regionu. To grono deleguje własnych ludzi do kluczowych firm - PGE, PKP, Orlenu, Lotosu" (za: http://www.wprost.pl/ar/258228/Jak-sie-zarabia-na-wladzy/).
Nie można zapominać, że Palikot udzielił tego wywiadu już po opuszczeniu Platformy. Dlatego rozmowa była jego próbą rozliczenia się z poprzednią partią, która stała się konkurencją polityczną.
Wcześniej publicznie nie krytykował kierownictwa swojej partii z tych powodów, lecz swoimi atakami wpisywał się w nurt polityczny PO. Był prominentnym politykiem Platformy - przez pięć lat był posłem z ramienia tej partii, szefem regionu lubelskiego Platformy, w ostatniej kadencji kierował sejmową Komisją "Przyjazne państwo", aż do sierpnia 2010 r. był wiceprzewodniczącym Klubu Parlamentarnego PO, aktywnie wspierał Bronisława Komorowskiego w ostatnich wyborach prezydenckich.
Działania Palikota z tego okresu stały się symbolem stosunku Platformy do prezydenta Lecha Kaczyńskiego i innych polityków prawicy. 22 lipca 2008 r. w stacji TVN24 powiedział: "Ja uważam prezydenta Lecha Kaczyńskiego za chama". Natomiast w kwietniu 2009 r. urządził przed swoim domem happening, podczas którego insynuował nadużywanie alkoholu przez prezydenta Kaczyńskiego. Wprawdzie władze partii upominały Palikota za jego wystąpienia i był nawet przez niektórych członków partii krytykowany, ale po obietnicach poprawy wracał do łask i wkrótce szokował kolejnymi niewybrednymi komentarzami. Można to było interpretować jako zielone światło dla niego, zwłaszcza że w dalszym ciągu był członkiem władz PO.
Walka z prezydentem
PO realizowała tę strategię za pomocą wielu instrumentów - od utrudniania prezydentowi sprawowania urzędu, aż do naruszania konstytucyjnego statusu urzędu prezydenta RP, kiedy sprawował go Lech Kaczyński. Stosowane metody zostały opisane w "Białej księdze smoleńskiej tragedii" oraz memoriale "Polityczne tło katastrofy smoleńskiej" z 10 września 2010 r., w którym wykazano, że rząd Platformy dążył do zablokowania wykonywania przez Lecha Kaczyńskiego kompetencji i prerogatyw głowy państwa. Wkrótce po utworzeniu gabinetu Tuska, na początku grudnia 2007 r. premier nie chciał, by prezydent Kaczyński był obecny na szczycie UE w Brukseli. W kolejnych miesiącach politycy PO ponownie próbowali udaremnić prezydentowi Kaczyńskiemu działalność w sferze zagranicznej. Przed posiedzeniem Rady Europejskiej w październiku 2008 r. rząd podjął uchwałę, że premier będzie wyznaczał skład polskiej delegacji na szczyt UE.
W kontekście strategii walki politycznej z prezydentem Kaczyńskim należy wspomnieć o rejestracji prezydenta Lecha Kaczyńskiego w bazie CAT ABW. Do wpisania osoby Lecha Kaczyńskiego doszło, jak podawała "Gazeta Polska", właśnie w październiku 2008 r., czyli w okresie kolejnego sporu rządu z prezydentem. Jeden z informatorów "GP" stwierdził: "Termin rejestracji prezydenta Kaczyńskiego nie był przypadkowy. Chodziło o zebranie wszystkich informacji na jego temat ze służb po to, by później rząd i politycy PO mogli je wykorzystać w sporze z prezydentem, a zbliżał się kolejny szczyt w Brukseli, na który prezydent Kaczyński się wybierał. Warto, by te dokumenty zostały w całości ujawnione, a później porównać je do działań i wypowiedzi np. Janusza Palikota czy też innych polityków PO. Gwarantuję, że znajdzie się bardzo dużo wspólnych punktów".
Wcześniej afera inwigilacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego otoczenia była rozpatrywana przez sejmową Komisję Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Okazało się, że podczas śledztwa dotyczącego ujawnienia raportu na temat zamachu na prezydenta Kaczyńskiego w Gruzji prokuratura sprawdzała billingi jego urzędników, a nawet połączenia prezydenta i jego małżonki. Do tych danych dostęp miała ABW. Na podstawie billingów i informacji o logowaniu się telefonów komórkowych do stacji przekaźnikowych przeprowadzano eksperymenty, gdzie poruszali się prezydenccy ministrowie, gdzie poruszał się prezydent, z kim się kontaktował, jak długo trwały rozmowy.
Mecenas Kownacki: Odwet za satyrę!
Głośna była również sprawa akcji ABW przeciwko młodemu internaucie, który prowadził satyryczną stronę o Bronisławie Komorowskim. 18 maja 2011 r. o godzinie 6.00 do domu Roberta Frycza wkroczyli uzbrojeni funkcjonariusze ABW. Pretekstem było postanowienie prokuratury w sprawie publicznego znieważenia prezydenta RP. Funkcjonariusze ABW przez trzy godziny prowadzili przeszukanie mieszkania. Skonfiskowali laptop, płyty CD, dyskietki. W okresie poprzedniej prezydentury Lecha Kaczyńskiego ABW nie przeprowadziła takiej operacji.
Mecenas Bartosz Kownacki oświadczył, że istotny w tej sprawie jest fakt, że Robert Frycz nie jest osobą podejrzaną: "[Prokurator] zadecydował o wkroczeniu do mieszkania przed postawieniem panu Robertowi jakichkolwiek zarzutów. Nie dokonał też kwalifikacji prawnej, czy w ogóle doszło do znieważenia prezydenta, a zdecydował się na podjęcie tak poważnych kroków". Mecenas Kownacki podkreślił, że szczególnie bulwersujące jest to, że użyto ABW: "służby powołanej do czuwania nad bezpieczeństwem wewnętrznym państwa. Rozumiem, że ta satyryczna strona internetowa zagrażała bezpieczeństwu konstytucyjnych organów państwa, w tym wypadku - prezydentowi".
Wałbrzych - anatomia korupcji politycznej
Wspomniana przez Palikota afera wałbrzyska wybuchła po wyborach samorządowych w 2010 r., kiedy media opublikowały nagranie z propozycją polityka Platformy.
Senator PO Roman Ludwiczuk prowadził rozmowy z Longinem Rosiakiem, pełnomocnikiem sztabu wyborczego Mirosława Lubińskiego, kandydata Wałbrzyskiej Wspólnoty Samorządowej na prezydenta Wałbrzycha. Senator Ludwiczuk był członkiem sztabu wyborczego Piotra Kruczkowskiego, kandydata PO. Kruczkowski i Lubiński weszli do drugiej tury wyborów prezydenckich, ale Lubiński z lepszym wynikiem.
Senator Ludwiczuk proponował Rosiakowi stanowisko wicestarosty i zagraniczną wycieczkę. Drugą rozmowę Rosiak nagrał dyktafonem cyfrowym. Kruczkowski wygrał w drugiej turze wyborów samorządowych w grudniu 2010 roku. Jednak na skutek protestów wyborczych sąd unieważnił tę turę głosowania. Potem władze regionalnej Platformy rozwiązały wałbrzyskie struktury partii. Unieważnienie wyborów nastąpiło po zeznaniach świadków w sprawie kupowania głosów wyborców. Szefowa lokalnej telewizji ujawniła, że świadek został wynajęty przez męża jednej z kandydatek startujących z list PO: "Dostał od niego pieniądze i wytyczne. Korumpowani przez niego wyborcy mieli głosować na wskazane kandydatki i kandydatów PO ubiegających się o mandaty radnych: miejskich, powiatowych, sejmiku dolnośląskiego i prezydenta miasta" (za: http://www.polskatimes.pl/fakty/kraj/343773,kolejny-dowod-na-wyborcza-korupcje-w-walbrzychu,id,t.html).
Po kilku miesiącach były dyrektor MPK w Wałbrzychu Ireneusz Zarzecki złożył do prokuratury doniesienie o haraczach, jakie - według niego - wymuszali w Wałbrzychu politycy PO. W wywiadzie dla "Super Expressu" mówił, jak wyciągał z publicznej spółki pieniądze, żeby oddawać je po cichu działaczom PO: "Kruczkowskiemu, Mrzygłockiej i Ludwiczukowi dawałem pieniądze bezpośrednio. Natomiast dla Chlebowskiego przez pośredników. Jak mi powiedziano jestem "za krótki" na taki kontakt. Podczas imprezy w restauracji "Legenda" w Szczawnie-Zdroju usłyszałem, by dać pieniądze Mrzygłockiej, a ona odda je Chlebowskiemu, który też był na tym przyjęciu. Formalnie większość pieniędzy branych z kasy MPK księgowano jako moje pożyczki". Zarzecki twierdził, że w ten sposób "pożyczył" politykom Platformy z kasy MPK około pół miliona złotych. Proceder zaczął się przed wyborami parlamentarnymi w 2005 r., pieniądze miały iść na kampanię wyborczą. Pieniądze miał dawać także politykom PO Wojciech Czerwiński, były wiceszef Miejskiego Zarządu Budynków w Wałbrzychu. On także złożył doniesienie do prokuratury w tej sprawie (za: http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/413901,Afera-w-Walbrzychu-haracze-trafialy-do-Chlebowskiego).
Po ogłoszeniu tych rewelacji były prezydent Wałbrzycha Piotr Kruczkowski je dementował. Zapowiedział złożenie zawiadomień do prokuratury przeciwko Zarzeckiemu i Czerwińskiemu. Kategorycznie stwierdził również, że to Zarzecki ukradł z MPK ponad pół miliona złotych. Zaprzeczył również, że on lub inni politycy PO pobierali haracze.
Chińską autostradą na Euro 2012
Fiaskiem zakończyły się zapowiedzi ekspresowej budowy autostrad na mistrzostwa Euro 2012. Symbolem klęski jest rozgrzebana budowa autostrady A2, był to kluczowy dla turnieju piłkarskiego odcinek drogi między Łodzią a Warszawą. Przetarg na budowę tego odcinka wygrała w 2009 r. chińska firma COVEC. Analitycy finansowi wskazywali, że ma słabe wyniki, a jej ocena wiarygodności finansowej jest poniżej średniej dla całej branży budowlanej w Chinach. Kilka miesięcy temu pojawiły się kłopoty z dokończeniem prac przez Chińczyków. Po opuszczeniu placu robót COVEC powien zapłacić 741 mln zł odszkodowania za niedokończone prace. Takie oświadczenia składali rządowi urzędnicy. Jednak firma nie ma żadnego majątku w Polsce, a jej gwarancje bankowe wynoszą tylko 130 mln złotych. Ale skandal z Chińczykami nie był jedynym w branży budowlanej za czasów rządów PO.
Orlików cień w chińskiej trawie
Cień padł również na jeden ze sztandarowych projektów rządu Tuska - budowę stadionów, zwłaszcza tych przeznaczonych dla społeczności lokalnych w ramach rządowego programu "Orlik". Były bramkarz reprezentacji Polski Jan Tomaszewski złożył nawet doniesienie do organów ścigania dotyczące budowy orlików. Jego zdaniem, murawa, którą położono na 700 z 1300 boisk, nie miała atestu FIFA ani UEFA, a poza tym murawa, która pochodziła z Chin, może zawierać szkodliwe substancje. Wskazał również na dziwną zbieżność - polski przedstawiciel firmy produkującej murawę pochodzi z Łodzi, tak jak były minister sportu Mirosław Drzewiecki. Rzecznik ministerstwa sportu przekonywała, że wszystko jest w porządku - murawa ma odpowiednie atesty, a w budowie boisk uczestniczy prawie 200 firm, więc nie powinno dziwić, iż niektóre są z Łodzi.
Dość szybko okazało się, że nowe boiska nadają się do remontu. W listopadzie 2010 r. media podały, że na 1500 zbudowanych boisk aż jedna trzecia, jak szacują eksperci, zawiera usterki i wady konstrukcyjne. W tej sytuacji głównym kryterium dla gmin wyboru wykonawców boisk były koszty prac, wybierano firmy najtańsze.
Wskazywano również, że przy budowie orlików zmieniano parametry nawierzchni użytej w projekcie, przez co faworyzowano w przetargach niektóre prywatne firmy - niektórzy przedsiębiorcy uczestniczyli jeszcze na etapie omawiania projektu w zamkniętych spotkaniach z politykami PO, urzędnikami z ministerstwa sportu.
W odpowiedzi na te liczne zarzuty rzecznik prasowy ministerstwa sportu oświadczył, że resort prowadził szerokie konsultacje z samorządami i firmami, a projekt "Orlik" objęty był programem "Tarczy antykorupcyjnej" oraz monitoringiem służb specjalnych, które nie wykryły przestępstw.
Najpierw inwestycje, potem prywatyzacje
Duże kontrowersje wywołały prywatyzacje firm, w których Skarb Państwa posiadał udziały. Rząd Tuska był wielokrotnie krytykowany za decyzję o wyprzedaży akcji największych firm, zły moment sprzedaży akcji, brak barier w dostępie do akcji przedsiębiorstw strategicznych.
Pomysły prywatyzacyjne spotykały się z licznymi protestami, przykładem jest uzdrowisko Konstancin-Zdrój pod Warszawą. Samorząd wojewódzki zwracał się do ministra Aleksandra Grada o przejęcie udziałów w uzdrowisku. Ministerstwo skarbu odpowiedziało negatywnie, chociaż park zdrojowy jest własnością gminy i samorząd zainwestował ok. 15 mln złotych. Wartość jednego udziału spółki - jak informował "Nasz Dziennik" z 2 września 2011 r. - resort skarbu ustalił na poziomie 500 zł, co daje niewiele ponad 8 mln złotych, a wstępne szacunki wartości majątku uzdrowiska wynoszą ok. 150-200 mln złotych. Władze miasta i powiatu, uznając, że udziały spółki wyceniono za nisko, złożyły zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez ministerstwo skarbu.
Plany prywatyzacji grupy Lotos doprowadziły do zebrania 156 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem ustawy blokującej sprzedaż tej firmy. Celem tego projektu jest zapewnienie bezpieczeństwa interesów państwa polskiego, zaś Lotos pełni bardzo istotną rolę w tym systemie. Grupa Lotos jest drugim po PKN Orlen producentem paliw w Polsce, w 2010 r. posiadała 30 proc. udziału w krajowym rynku paliw. W dodatku w marcu 2011 r. firma zakończyła realizację programu inwestycyjnego - rozbudowa gdańskiej rafinerii kosztowała 1,43 mld euro. Pod koniec maja 2011 r. dziennik "Kommiersant" poinformował, że rosyjski koncern TNK-BP złożył wstępną ofertę na zakup akcji Grupy Lotos.
Protesty wywołała również decyzja władz Warszawy o sprzedaży 85 proc. samorządowej spółki SPEC, która jest największym dostawcą ciepła w Polsce. Rada Warszawy, w której większość ma PO, odrzuciła wniosek o przeprowadzenie referendum w sprawie tej sprzedaży.
Rządowi zarzucano również, że sprzedaje akcje niektórych firm po zaniżonej cenie. W styczniu 2011 r. opozycja wskazywała, że wielką pomyłką była sprzedaż rok wcześniej 10 proc. akcji KGHM, za które państwo otrzymało 2 mld złotych. Po roku taki sam pakiet akcji mógłby kosztować już 3,5 mld złotych, zmiana wynikała z różnicy w kursie giełdowym spółki. Przedstawiciel ministerstwa skarbu bronił transakcji, mówiąc, że przez prawie dwa miesiące przed sprzedażą ceny akcji nie rosły.
Zatrważająca statystyka
Innych afer, skandali, sytuacji konfliktów interesu było przez ostatnie cztery lata bardzo dużo, np.: afera sopocka z udziałem prezydenta Jacka Karnowskiego, sprawa tzw. komercjalizacji szpitali, "finansowanie" kampanii wyborczej Janusza Palikota przez studentów, załatwianie stanowisk znajomym itd. Na osobną uwagę zasługują nieprawidłowości rządu Tuska związane z przygotowaniami dyplomatycznymi, wojskowymi, logistycznymi, ochronnymi wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, późniejszą reakcją na tragedię smoleńską oraz badaniem tej katastrofy. Jednak jest ich tak wiele, że samo zasygnalizowanie zajęłoby dużo miejsca.
Sytuacje te stały się kolorytem życia publicznego i niejednokrotnie były już przyjmowane jako swoista norma tych czasów. Według niektórych wyliczeń przez ostatnie cztery lata takich afer, zdarzeń, sytuacji konfliktów interesów i skandali wydarzyło się już ponad 700 (za: http://nieznudzeni.pl/aferyPO.txt), zaś gabinet Donalda Tuska rządzi już ponad 1400 dni. Statystycznie oznacza to, że w tym okresie co drugi dzień miało miejsce takie wydarzenie!
Autor był członkiem komisji weryfikacyjnej WSI, a do grudnia 2007 r. szefem Zarządu Studiów i Analiz Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Po objęciu urzędu prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego został wyrzucony z Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111004&typ=my&id=my03.txt
Nadesłał: Jacek