Znaleźliśmy się w parszywym miejscu historii. Takim, w którym przekleństwo – „obyś żył w ciekawych czasach”, nabiera kolorytu dantejskiego Piekła.
Myślę, że gdyby kremlowski watażka zdobył się dziś na wyznanie: „zamordowaliśmy delegację Polaków w drodze do Katynia” – „wolny świat” zamknąłby uszy na te słowa i zaapelował do nas, byśmy nie ulegali prowokacji i nie dali się ponieść fali rusofobii. Podobny apel usłyszeliby Polacy, gdyby hordy bandytów przekroczyły otwartą granicę z Kaliningradem i zaczęły wyzwalać „rosyjskich obywateli” spod jarzma polskich panów.
Trzeba mocno zaciskać oczy na realia wojny ukraińskiej, by dotąd nie rozumieć, jak zbrodniczą logiką kierują się przywódcy „wolnego świata”. Jeśli kogoś oburza używany przeze mnie zwrot eurołajdacy – nie odrobił lekcji historii i nie dostrzegł, że jest ona bezlitosna dla głupców.
Niezależnie, jak długo potrwa zabijanie ukraińskich dążeń do niepodległości, już dziś trzeba powiedzieć: ani upadek Związku Sowieckiego ani odzyskanie wolności przez „demoludy”, nie zmieniły fundamentów porządku jałtańskiego. Dokonany wówczas podział wpływów i relacji międzynarodowych, został z całą mocą przypomniany i narzucony.
Nie ma też powodu sądzić, że akceptacja dla zbrodni rosyjskich na Ukrainie, jest mniej znacząca niż milczenie światowych potęg podczas pierwszych podbojów Hitlera.
To akceptacja tym bardziej nikczemna, że buta agresorów nie znajduje oparcia w sile rosyjskiej armii, lecz w tchórzostwie i koniunkturalizmie przywódców Europy.
„Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami r. 1962, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni "rozsądnie" się przystosować, w roku 2012! Jeżeli do tego czasu ognisko psychicznej zarazy nie zostanie unicestwione.” – ostrzegał Józef Mackiewicz w zakończeniu „Zwycięstwa prowokacji”.
Ognisko psychicznej zarazy nie tylko nie zostało unicestwione, ale przeżywa dziś propagandowy renesans i dzięki słabości „wolnego świata” wprawia się w stan mocarstwowego upojenia. My zaś – choć wielokroć doświadczeni zdradą i podłością, po raz kolejny rezygnujemy z darów wyobraźni i uczymy się przystosowywać myśli do właściwej „miary rozsądku”.
Jej obszar wyznacza nie tylko zabobonna wiara w sojusze i gwarancje eurołajdaków, ale przede wszystkim - przyzwolenie na rządy obecnego reżimu.
Nie próbujmy udowadniać, że to stan naturalny, wytyczony regułami „polskiej demokracji” i ograniczeniami opozycji. Gdyby moim rodakom zależało na bezpieczeństwie ich rodzin i przyszłości dzieci, gdyby odważyli się rozegnać mrzonki i spojrzeć wokół własnymi oczami, ten reżim wraz z jego pseudoelitami – nie przetrwałby nawet tygodnia. Skoro funkcjonuje do dziś i tumani miliony Polaków, nie wolno udawać, że głupota stanowi normę polskości.
Wprawdzie ośrodki propagandy (przy mocnym wsparciu opozycji) wykreowały polityków reżimu na przeciwników Putina i rzeczników polskich interesów, taka wizja nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Ci którzy z podległości Moskwie i Berlinowi uczynili fundament swojej władzy, a dziś współuczestniczą w antypolskim spisku eurołajdaków – nie zasługują na miano naszego rządu. Radość z ich „awansów”, to akt bezbrzeżnego szaleństwa, właściwy dla ludzi, którzy dotąd nie zrozumieli, że już dziś rozstrzygnięto wybory 2015 roku i rozpisano nasze sprawy na długie lata. Politycy opozycji i publicyści „wolnych mediów”, którzy wspierają ten fałszywy obraz, wyrządzają moim rodakom ogromną krzywdę.
Bezwzględnym kryterium intencji i ocen pozostaje apolityczna, narodowa sprawa Smoleńska i póki w tym obszarze nie nastąpiły zmiany, nie wolno nawet wspominać o polskiej racji stanu.
Zbyt łatwo zapomnieliśmy, że świat, który wyłonił się po zamachu smoleńskim, to „miejsce głupców niedostrzegających własnej marności i śmieszności” (jak Leopold Tyrmand definiował „cywilizację komunizmu”). Jest także miejscem najgorszych kanalii i plugawych kreatur, które przetrawiają swoje nieszczęsne „5 minut”. Zbudował ich przestrzeń, w taki sam sposób, jak mord katyński uczynił miejsce dla komunistycznych „elit”.
Doświadczenia płynące z takich wydarzeń, mają moc wyzwalającą: decydują o ocaleniu narodu lub przyspieszają jego upadek. Jednym boleśnie otwierają oczy, innym zatrzaskują drzwi do wieczność. Za sprawą takich doświadczeń dotykamy natury zła, herbertowskiej „czystej negatywności”, z której komunizm uczynił obszar straszliwego zamazania.
Po to, by ono się nie dokonało i nie pogrzebało żywych wraz z upiorami, trzeba podziału na My-Oni – o co apelowałem przed czterema laty. Trzeba wytyczenia granicy, która położy kres rozmywaniu odpowiedzialności, relatywizowaniu postaw i obdzieraniu słów z ich pierwotnych znaczeń. Na niekonsekwencji i pomieszaniu pojęć – tak charakterystycznych dla środowiska opozycji - nie można zbudować nic trwałego.
Trzeba także realizmu, na tyle wielkiego, by móc odważnie wyznać: jesteśmy zdani na własne siły.
Wyznać nie po to, by siać defetyzm i podcinać skrzydła, ale po to, by nie popełniać historycznych błędów i w miejsce próżnego optymizmu wyzwolić dążenie do budowania silnego, samodzielnego państwa.
Nie zrobiono tego w roku 2010, gdy była szansa obudzenia Polaków i nie trzeba się łudzić, by dokonało się to obecnie. Nie ma w naszym kraju środowisk, które w takiej perspektywie widziałyby drogę do wolności. Ci, którzy jeszcze o niej marzą, muszą przygotować się na długi marsz. Ci, którzy marzyć przestali, niech zachowają tyle przyzwoitości, by nie mamić innych nieziszczalną wizją zwycięstwa.
Na „czas wielkiej choroby” pozostaje nam groteskowa opozycja i parodia wolnych mediów. Obie na tyle potrzebne, że skrojone na miarę naszej odwagi i poczucia honoru.
Ten tekst zamyka pewien rozdział w mojej publicystyce. W sposób całkowicie naturalny, bo, z szacunku dla czytelnika, nie można nadużywać ważkich słów i po wielokroć wracać do takich tematów. Muszą obronić się same.
Autor: Aleksander Ścios
Za: Aleksander Ścios - Bez Dekretu
Redakcja wsercupolska.org nie zawsze zgadza się z wieloma poglądami i tezami, ale publikujemy teksty, które uważamy za ważne lub ciekawe.