Nie wiemy, kto komu proponował rozbiór Ukrainy, Putin Tuskowi, czy Sikorski Putinowi. Nie wiemy nawet, czy Sikorski przy tym był. Mniejsza o to. Na użytek Ben Judah i serwisu Politico.com, chlapnął i namieszał. Są dwie teorie w tej sprawie. Obie spiskowe. Według pierwszej, biedak nie mógł pogodzić się z tym, że po wygnaniu z MSZ nie będzie mógł zajmować się poważnymi sprawami na Twitterze, i zarządzać budżetem ministerstwa, tj. 1,7 mld zł. Nie można także wykluczyć, że w nic nie grał, i o nic mu nie chodziło. Po prostu dopadła go pomroczność jasna. Dyplomata w dzisiejszym świecie to zajęcie wyłącznie dla profesjonalistów. Nie wystarczy mieć dyplom magistra (tym bardziej kupiony za 10 funtów).
Trzeba mieć pewne predyspozycje psychiczne, których nie do końca można się nauczyć. Nie ma ich Sikorski. Nie mają jego doradcy. W czasach jego urzędowania do służby dyplomatycznej wdarli się dyletanci o kwalifikacjach budzących uśmiech zażenowania: monter urządzeń grzewczych, klawisz więzienny, specjalista od małży i kalmarów, ekspertka od miłości arabskiej, b. pracownik zakładu usługowego dezynsekcji i deratyzacji. Oprócz posiadaczy tak egzotycznych specjalizacji, Sikorskiego otaczało niepokojąco dużo ludzi cierpiących na niedorozwój umysłowy na pograniczu upośledzenia, był i psychopata. Nie można też pominąć wyznawców sekt ezoterycznych Wschodu, i w efekcie depresji, toksycznej duchowości, kontaktu z demonami. Ambasador RP w Pekinie przebrany w gangsterski uniform tańczył przy azjatyckich rytmach w otoczeniu identycznie ubranych skośnookich, w scenerii stajni dla koni. Idiotyzm i kretyński wygłup; obrazek rodem ze snu wariata - jednoznacznie ocenili Chińczycy. Czy człowiek ten nie brał jakichś leków; czy nikt przed wyjazdem do Pekinu nie przebadał go psychicznie? - pytali. Jeden z najbliższych współpracowników Sikorskiego, po kilku tygodniach pobytu w Londynie, odesłany został do Warszawy w kaftanie bezpieczeństwa. W tym wesołym kontekście, śladem Leppera, który pewnego prezesa NBP nazwał „idiotą ekonomicznym”, identyczne określenie można zastosować wobec niektórych doradców Radka.
Król dyplomatołków
„Ch.., d... i kamieni kupa” - tak wygląda od lat polska polityka. W znacznym stopniu zawdzięczamy ją autorowi tych słów, który doradza i nakręca Sikorskiego, i którego Radek nazwał „błyskotliwym analitykiem, pomocnym w formułowaniu polskiej polityki zagranicznej”. Jako szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz w służbach i policji – delikatnie mówiąc - nie cieszył się szacunkiem. Uważany był za dyletanta, nie umiejącego współpracować z ludźmi. Przejmując urząd ministra, „na dzień dobry” powitał policjantów komplementem, że w większości pochodzą z rodzin patologicznych (sam ma pochodzić z rodziny genialnego pisarza, chociaż sądząc po rysach twarzy, chodzi raczej o jej patologiczne odgałęzienie). Stanowisko ministra Sikorski zawdzięcza referencjom Bartoszewskiego (który sam utrzymuje, że został zwolniony z Auschwitz ze względu na stan zdrowia psychicznego). Rzeczony Bartoszewski jest politykiem bardzo „niekonwencjonalnym”, a poziom intelektualny jego wypowiedzi graniczy często z matołectwem. Niekontrolowane gadulstwo i wyjątkowy talent do publicznych gaf uczyniły z niego dyplomatyczne kuriozum. W Wiedniu, gdzie był kiedyś ambasadorem, gospodarze mówili „dyplomata niekonwencjonalny”. Zaniepokojony taką oceną reagował: „A ja tylko mówię, co myślę i co czuję”. Nie za bardzo wypada, w tak żałosnym kontekście, przywoływać mądrość filozofa, ale Platon nauczał: Mądrzy mówią, ponieważ mają coś do powiedzenia. Głupcy mówią, ponieważ muszą coś powiedzieć. Sikorski ma też – trzeba obiektywnie przyznać – dwóch niegłupich doradców. Ekspertyzami wspomaga go Fundacja Batorego i jej szef Aleksander Smolar. I to on wydaje się być współautorem wywiadu Sikorskiego. Z kolei pani Anna Applebaum to bardzo poważna osoba, w bardzo poważnym miejscu. W jej kontekście jeden z blogerów wyraził zdziwienie: „czego nie mogę pojąć, to że taki cymbał ma inteligentną żonę”. Nikt też nie zdiagnozował, że wyskok powodowany jest intelektualną nędzą i marnym wykształceniem. W dodatku u Sikorskiego nie widać pędu do wiedzy. Jedyne co sobie przyswoił to przestroga Jana Kochanowskiego: „Myśleniem zbytnim głowę psować”. Wreszcie, Sikorski to ignorant geopolityki. A bez zrozumienia geopolityki, na którą składają się niemalże wszystkie dziedziny nauki – od ekonomii, poprzez wojskowość, aż do historii i świata tajnych służb, dobrej dyplomacji być nie może. W MSZ pochłaniało go bez reszty rozprowadzanie budżetu MSZ oraz polityka personalna. „Głupia to jestem, ale nie aż tak” - śpiewała Magda K. w Kabarecie Starszych Panów. Radosław Applebaum wie, że jego losy ważą się nie w kuluarach Sejmu, a w kręgach „Wyborczej”. Promował więc, jak oszalały, jej dziennikarzy, ludzi „wujka Bronka” i agentów komunistycznych służb.
Diagnoza jest jedna – Sikorski jest kompletnie pozbawiony wyobraźni. Przez lata widział w Putinie „naszego człowieka w Moskwie”. Nie zmieniła tego nawet smoleńska tragedia. Polecił dekorować orderami funkcjonariuszy służb Putina, którzy bezcześcili zwłoki, i przepraszać sołdatów rosyjskich, którzy je okradli. Od kilku miesięcy postanowił być antyrosyjski: Rosja nagle stała się zła, choć wcześniej była dobra, ale nie martwmy się, bo nic nam nie grozi. Niemal to samo z Niemcami. Sikorski nie dostrzegł, że od dawna chcą nowego porządku, w którym, obok Waszyngtonu, decydować będą wraz z Moskwą, że wyrazem tego jest partnerstwo z Putinem, a symbolem gazociąg Północny, że uznają rosyjską strefę wpływów na Ukrainie. I tak oto Polska poniosła klęskę. I nie wiadomo, czy winnego postawić przed Trybunałem Stanu, czy przed konsylium lekarzy psychiatrów? Sikorski wielokrotnie przyrównywał się do Becka, a nawet dawał do zrozumienia, że ten przy nim to pikuś. Cat-Mackiewicz oceniał: nadęty, łatwy do zmanipulowania głupek, ulegał alkoholizmowi lub innym nałogom, powodującym u niego od czasu do czasu stan częściowej niepoczytalności, polityczny szaleniec i paranoik pchający nas do wojny. Gdy bankructwo jego polityki i szkody przez nią wyrządzone były oczywiste nie potrafił zdobyć się na przyznanie do błędu, i przypisywał wszystko innym. Sikorski nie rozumie, że w polityce decyduje stosunek sił, a nie „honor”, że polityka winna być pragmatyczna, realna, uwzględniająca własne niedobory oraz że uszami i oczami dyplomacji są sprawnie działające służby dyplomatyczne, w tym tajne.
A propos służb, Sikorski wziął sobie na doradców wielu oficerów (i kwatermistrzów) z MON. Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że styk z sekretnym światem służb specjalnych oznacza specyficzne napięcia psychiczne, prowadzące do schorzeń, obsesji, a nawet paranoi. Ich funkcjonariusze sami mówią o sobie - kto pracuje tam więcej niż 10 lata popada w obłęd. Nie jest tajemnicą „fascynacja” Sikorskiego służbami (polskimi i obcymi), mimo iż wielokrotnie go sponiewierały i psychicznie stłamsiły. Krótko mówiąc - za maską bufona ukrywa się człowiek zagubiony i przestraszony (czy aby nie jest to „syndrom sztokholmski”?). Sikorski jest dobrze znany służbom, i wschodu, i zachodu. Przebranego za korespondenta wojennego biegającego z kałasznikowem po Afganistanie, dostrzegło już sowieckie GRU. Dimitrij Rogozin nazwał go agentem brytyjskiego wywiadu, który „wypełnieniał tam odpowiednie zadania”. I przy okazji perwersyjnie zapytał: „ilu Rosjan zabił tam Sikorski?”. Obce służby wiedzą także, do czego używa służbowej karty płatniczej i jakie ma kompromitujące słabostki podczas podróży zagranicznych. Podejrzenie, że nawet gen. Hunia nie wie, komu tak naprawdę Sikorski służy i w jakiej firmie jest zatrudniony umocniła znajomość z niejakim Turowskim.
W książce „Strefa zdekomunizowana”, Sikorski papla o tajnych naradach w MON i tajnych operacjach wywiadu. Papla też na taśmach kelnerów i strach pomyśleć, komu jeszcze wyjawił inne sekrety. Dziś stanowisko drugiej osoby w państwie dzierży człowiek, który nie powinien mieć dostępu do jakichkolwiek tajemnic. Wszyscy uprawnieni do dostępu do informacji niejawnych, w tym marszałek muszą uzyskać od ABW tzw. poświadczenie bezpieczeństwa. Poczesne miejsce w trakcie procedury sprawdzającej zajmują (a właściwie zajmować powinny) informacje o tym, czy delikwent ma kontakt z narkotykami, czy nadużywa alkoholu. Stosowna ustawa wyraźnie mówi, że tacy certyfikatu bezpieczeństwa dostać nie powinni. Tymczasem dostał go pewien polityk, który używek używa, a nawet wyraźnie nadużywa. Psychiatrów powinna też zatrudniać Policja. Bo jak można wydać pozwolenie na broń człowiekowi, który straszy, że będzie dorzynał opozycję? Takiemu szaleńcowi nie można dać nawet pistoletu na wodę. Zaskakuje, a nawet zatrważa kondycja psychiczna rządzących. Czy nie powinni przechodzić obowiązkowych badań lekarskich, w tym wizyty u psychiatry? Bo przecież niektórzy z nich są w stanie wyrządzić niewyobrażalne szkody, z wywołaniem wojny włącznie. Wiemy dlaczego tak się dzieje. Taki Bronek dla przykładu odpadłby już na etapie najprostszych testów psychologicznych, np. układania klocków.
Lwów Polsce, Sikorski na pożarcie lwom
„Psychoprawica” to najczęściej używane przez Sikorskiego wobec oponentów określenie. A jak wygląda kondycja psychiczna naszego marszałka? Nie jest imponująca. Pisał o niej z dużym znawstwem jego niegdysiejszy serdeczny przyjaciel Palikot: jest coś patologicznego w jego osobowości. Jest jakby zawsze na granicy równowagi psychicznej (...) to widać nawet w mimice. Czasami wręcz ma się wrażenie, że jest zwyczajnie naćpany (...) ten człowiek jest jakiś dziki (...) Donald obawiał się, że może kompletnie odjechać. I odjechał, kompletnie. Nawiasem mówiąc niepokojące objawy występowały już wcześniej. Dowody wyćwierkał na Twitterze: Współczesna Polska jest najlepsza, jaką mieliśmy; Widzę Polskę w grupie trzymającej władzę; Polska jest krajem, od którego inni chcą się uczyć. Z wypowiedziami takimi wyskakuje przy tym zawsze, jak przysłowiowy „Filip z konopi” (czy nie chodzi o konopie, o których mówił Palikot?). Możliwych wyjaśnień jest kilka. Pierwsze – nie przestrzega obowiązującej wśród użytkowników Twittera zasady - piłeś lub paliłeś konopie nie pisz. Drugie – frustracje odebrały mu rozum. Z tymi drugimi pan marszałek walczy. Otóż we własnym gabinecie stworzył sobie… własne muzeum! Ekspozycja to gabloty pełne zdjęć… Sikorskiego. Na ścianie nie brakuje dyplomu magistra (który, przypomnijmy, kupił za 10 funtów). Swe kompleksy na swój sposób zwalcza także pozując na brytyjskiego lorda, jadając w najdroższych restauracjach, traktując funkcjonariuszy BOR jak parobków. Wszystko na koszt podatnika. W otoczenia marszałka słyszy się, że nadużywa narkotyków. I chyba nie jest to tylko plotka. Patrząc na jego zachowanie mamy na to coraz więcej dowodów. Zdradza go małpia mimika, żenująco głupie miny i grymasy, dziwne ruchy ramion, podejrzane tiki. Jakby mu coś „dolegało”. Pacjenta można zdiagnozować także po języku. A ten lata mu jak łopata. Wykłóca się publicznie z amerykańskim dziennikarzem, czy dobrze go zrozumiał. A przecież język angielski nie jest aż tak trudny, wiele słów jest bardzo podobnych do polskiego, np. „idiota” i „bufon”.
Przez lata „Wyborcza” budowała nienaganną sylwetkę światowca i dżentelmena, największej nadziei światowej dyplomacji. A tu faworyt okazał się pospolitym, aż do bólu nieokrzesanym dyplomatołkiem. Pogłoski o śmierci Sikorskiego, że wyląduje na zielonej trawce, są jednak mocno przesadzone. W przeszłości zawsze ratowano mu skórę. Nie za bardzo wiadomo, dlaczego. Widocznie ma atuty o których mało kto wie, a które działają cuda. Nieodzownym elementem scenariusza rozbiorowego (żeby użyć terminologii Grzegorza Brauna) musi być postępująca kompromitacja państwa polskiego. Starożytny mędrzec chiński nakazywał tępić szkodników i idiotów u siebie, ale zdecydowanie popierać u sąsiadów. Po tę broń nasi sąsiedzi nie wahają się sięgać.
Krzysztof Baliński
Za: http://www.usopal.pl/publicystyka/3866-idioci-dyplomatyczni