Najwyraźniej musiał paść stosowny rozkaz – ale widocznie niejeden, bo oto pani redaktor Arleta Bojke z rządowej telewizji pojechała na ukraiński front wschodni i tam, we frontowej atmosferze przeprowadziła szereg rozmów z szeregowymi żołnierzami, wśród których natknęła się nawet na panią doktor ekonomii, która akurat obsługiwała moździerz. Nie zasługiwałoby to może na uwagę, gdyby nie okoliczność, że ci frontowcy z Ostfrontu mówili zupełnie coś innego niż prezydent Poroszenko, a nawet zupełnie coś innego, niż pan redaktor Kraśko.
W ich wypowiedziach powtarzała się mianowicie nutka irytacji, rozgoryczenia i podejrzliwości wobec „dowództwa”, a nawet „władz w Kijowie”. Chodziło o to, że oni, to znaczy – ci frontowcy – rwą się do walki, żeby dobić wroga z jego faszystowskim legowisku, a tymczasem „dowództwo” z zagadkowych powodów im na to nie pozwala, a na domiar złego, „władze w Kijowie”, zamiast poprowadzić ich do ostatecznego zwycięstwa, szlajają się po jakichś Mińskach, podpisując tam trącące zdradą papiery. Słowem – płomienni patrioci, dzielni wojownicy, którzy nie tylko daliby Moskalom „w zęby”, ale rozbiliby ich w puch i prach, gdyby tylko im na to pozwolić, czuja się wydymani, żeby nie powiedzieć – zdradzeni. Oczywiście nie ma mowy o żadnym kotle pod Iłowajskiem czy Debalcewem i innych wstydliwych zakątkach. Dzielność i wartość bojowa ochotniczych batalionów jest poza wszelkim podejrzeniem, które frontowcy zgodnie kierują w stronę „dowództwa” oraz „władz w Kijowie”.
Nieważne, czy to prawda, czy nie, czy tymi buńczucznymi deklaracjami frontowcy z Ostfrontu próbują budować własną legendę na podobieństwo barona Munchausena – bo istotna jest ta nutka narastającej niechęci wobec „dowództwa”, a zwłaszcza - „władz w Kijowie”, czyli przede wszystkim – triumwiratu w osobach prezydenta Petra Poroszenki, premiera Arszenika Jaceniuka i Aleksandra Turczynowa – bo bokser Kliczko przezornie usunął się z linii strzału. Bo – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – bilans „zwycięstwa Majdanu” nie wygląda specjalnie imponująco. Po pierwsze – Ukraina utraciła Krym i – jak wszystko na to wskazuje – również wschodnie, ongiś uprzemysłowione obwody. Po drugie – sytuacja finansowa państwa jest katastrofalna, a żadnych „reform”, które miałyby ją poprawić – ani widu, ani słychu. Zresztą nikt nie wie, jak można by je rozpocząć i kto miałby na to pozwolić, skoro władzę nadal sprawuje dyrektoriat tych samych oligarchów co i przedtem z tą różnicą, że wynajęli oni sobie innych deputowanych do Najwyższego Sowietu, by tam pilnowali interesu, a jak trzeba to i prali się po mordach. Po trzecie – że najważniejszy sojusznik i protektor demokracji w Kijowie, czyli Stany Zjednoczone – stręczą się z dostarczaniem broni, żeby rozgrywać swoją partię z Moskalikami do ostatniego Ukraińca. To zaś oznacza kontynuację wojny, w dodatku na terenie Ukrainy, a więc postępującą dewastację kraju i wypłukanie jego bogactwa aż do gołej ziemi jałowej.
Nie trzeba specjalnej przenikliwości, żeby to wszystko zauważyć, toteż frontowcy też już zauważyli, że z tym całym Majdanem dali się wydymać jak dzieci. Uświadomienie sobie czegoś takiego jest niewymownie przykre, więc nic dziwnego, że frontowcy – po pierwsze – chronią się za murem legendy o własnej dzielności, ale – po drugie – próbują nieubłaganym palcem wskazać winowajcę i ten palec – o czym mogliśmy przekonać się z rozmów przeprowadzonych przez panią red. Arletę Bojke – nieomylnie wskazuje na „dowództwo”, a przede wszystkim – na „władze w Kijowie”. Ponieważ frontowcy z ochotniczych batalionów, to ci sami ludzie, którzy – co prawda za wynagrodzeniem, zarówno wtedy, jak i teraz – niemniej jednak stanowili główna siłę bojową Majdanu, to narastanie w tym środowisku takich i w taka stronę skierowanych nastrojów, może stanowić zwiastun kolejnego Majdanu, co zresztą już wcześniej w formie rozmaitych pogróżek, było zapowiadane.
Ale o ile Majdan, zarówno tamten pierwszy, w ramach tzw. „pomarańczowej rewolucji”, jak i ten ubiegłoroczny, był wspierany i finansowany przez Stany Zjednoczone, za pośrednictwem „filantropa”, czyli żydowskiego finansowego grandziarza Jerzego Sorosa oraz tubylczych oligarchów, wśród których za „głównego sponsora Majdanu” uchodził Petro Poroszenko – o tyle nie bardzo wiadomo, kto wsparłby kolejny Majdan. Oligarchowie na pewno nie – bo ten Majdan siłą rzeczy musiałby być skierowany przeciwko nim, przynajmniej w warstwie werbalnej. Ameryka – też nie, bo tak jak jest na Ukrainie obecnie – jest najlepiej. Unia Europejska, czyli Niemcy, to znaczy – nasza Złota Pani – też nie, bo jak dotąd trzyma się ona linii politycznej kanclerza Bismarcka, według której Niemcy powinny zarządzać Europą w porozumieniu z Rosją. Toteż Nasza Złota Pani pragnie podtrzymać strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, którego kamieniem węgielnym jest podział Europy na strefy wpływów prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Jedyne państwo, które mogłoby wesprzeć kolejny Majdan, to Rosja, która w ten sposób, przy pomocy antyrosyjskich banderowców, mogłaby odzyskać wpływy również w Kijowie. Ładny interes!
Stanisław Michalkiewicz
Komentarz • serwis „Prawy.pl” (prawy.pl) • 24 lutego 2015
Za: http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3329