Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Krzysztof Baliński

Czerwiec 1989. System zaczyna się walić, a jego funkcjonariusze szukać nowych protektorów. Zaprawieni w bojach z USA wywiadowcy Departamentu I MSW swoją  wiedzę i doświadczenie oferują Amerykanom, licząc że ich dawne przewinienia zostaną puszczone w niepamięć. CIA, a także Mosad przeżywa czas żniw, a PRL-bis przedziwny rozkwit karier byłych esbeków. Dla Amerykanów stali się partnerem wymarzonym. Przyzwyczajeni do lokajstwa wobec Sowietów dawali gwarancje lojalności wobec nowego patrona. Byli przy tym wygodniejsi od mniej „zdyscyplinowanych” i często krnąbrnych kombatantów Solidarności. No i mieli doświadczenie w zarządzaniu i kontrolowaniu miejscowej populacji. Niektórym współpraca z agendami państwa amerykańskiego przyszła o tyle łatwiej, że - wbrew obiegowym ocenom - nienawidzili Sowietów, odczuwali ciężar sowieckiego buta, byli przez nich „upokarzani” koniecznością nieustannego wykazywania lojalności. W zamian Amerykanie jednoznacznie i konsekwentnie sprzeciwiali się lustracji i dekomunizacji. Ale i Rosjanie nie próżnowali.

Skutecznie dyscyplinowali „polskich towarzyszy”. Bo ci b. patronów ciągle się bali, na pogróżki Moskwy instynktownie reagowali strachem. Płk Aleksander Makowski, obok Czempińskiego i Petelickiego, był jednym z tych, którzy w interesie całej bezpieczniackiej familii zaprojektowali i przeprowadzili propagandową machinację - odcinania się od komunizmu, rozpuszczania mitów o niezależności wywiadu PRL od Sowietów i opowieści o wielkich kwalifikacjach i sukcesach wywiadowców PRL. Pomocna okazała się solidarność wielkiej resortowej rodziny, jak i wyuczone w Kiejkutach cwaniactwo pozwalające na utrzymanie się na powierzchni, mimo zmieniającego się otoczenia.


No i udało się! Zbratana z Kiszczakiem w Magdalence okrągłostołowa sitwa od pierwszych dni III RP rozpostarła parasol ochronny nad tymi ludźmi. Pierwszym, znamiennym gestem było pozostawienie Kiszczaka na stanowisku ministra oraz hasło Michnika „Odpieprzcie się od generała”. To ostatnie było też ostrzeżeniem, że każdy kto odważy się grzebać w przeszłości podwładnych generała, będzie niszczony. Mazowiecki i jego kauzyperdy w MSW uwierzyli w profesjonalizm towarzyszy z organów bezpieczeństwa oraz w to, że docenili ich Amerykanie. Weryfikację kadrową  w 1990 r. większość przechodzi gładko. Z jednym znaczącym wyjątkiem – płk. Aleksandera Makowskiego. Dlaczego? Wiele wskazuje na to, że w latach 70. i 80. nie tylko ze zbyt dużym zacięciem rozpracowywał środowiska opozycji; nie tylko inwigilował Papieża, ale miał na koncie spore „osiągnięcia” we współpracy z Sowietami. Brał także udział w przestępczych operacjach specjalnych SB, w tym w eliminacji emigracyjnych opozycjonistów. Używając esbeckiego żargonu był w takich operacjach „umoczony”. Makowski to b. naczelnik Wydziału XII Departamentu I MSW, wyspecjalizowanego w dywersji ideologicznej oraz zwalczaniu opozycji. A trzeba wiedzieć, że departament,  w którym wiernie służył, bezpośrednio podlegał XI Wydziałowi I Zarządu Głównego KGB. Jest jeszcze inna przyczyna - mógł zbyt dużo wiedzieć o przepływie pieniędzy między ambasadą USA i Geremkiem oraz Kuroniem.

Makowski to modelowe dziecko resortowe. Klasyczny przykład rodu od pokoleń zaangażowanego w upiorny antypolski sabat, w którym esbeckie tradycje przechodziły z ojca na syna. Jego ojciec Czesław, szewc z zawodu, bojowiec KPP, po 17 września 1939 r. znalazł się w ZSRR. Stalin przygotowując z dużym wyprzedzeniem okupację Polski, we wrześniu 1940 r. w Kujbyszewie i Smoleńsku sformował kilkusetosobowy batalion renegatów, w którym znaleźli się przyszli zarządcy Polski. Wszystkie przedmioty przerabiane w tej „szkole” nauczane były przez oficerów NKWD. Wszyscy kursanci nosili oficerskie mundury sowieckie. Większość zrobiła oszałamiające kariery w aparacie represji PRL. Gdy w 1944 r. fala desantu ze Wschodu, mieszanka mniejszości narodowych pochodzących z Kresów i uciekinierów komunistycznych z Polski przedwrześniowej wylądowała we wschodniej Polsce, z wojskami NKWD „powrócił” też ojciec Makowskiego.

Przy rządzie lubelskim objął eksponowane stanowisko szefa pierwszej komórki wywiadowczej, tzw. Wydziału II Samodzielnego MBP, utworzonej w oparciu o kadry NKWD. W MBP pracowała też matka Makowskiego. Później, pod wodzą sławetnego płk. Wiktora Sienkiewicza vel Lewina, działa na kierowniczych stanowiskach w Departamencie VII MBP (i szkole oficerskiej przy ul. Długiej w Warszawie) w 1956 r. przekształconym w MSW. W międzyczasie, podobnie jak później syn, zasilał dyplomację PRL, był rezydentem wywiadu w Londynie, Waszyngtonie i Kairze. Ze służby odszedł w 1978 r. w stopniu pułkownika i stanowiska wicedyrektora Departamentu I. Makowski zawsze z dumą, już to w ankietach personalnych, już to w agitacyjnych wystąpieniach na zebraniach partyjnych podkreślał pochodzenie z „oddanej sprawie bolszewizmu bezwyznaniowej proletariackiej rodziny”. Mimo iż kierownictwo bezpieki zarzucało mu wiele braków, dostrzegało równocześnie pryncypialność i ideowość. Języków obcych nie znał i nie uczył się, z pasją natomiast angażował w działalność PPR i PZPR.

Syn Aleksander, typowy przedstawiciel generacji Departamentu I MSW o głęboko zakorzenionej lojalności wobec starych pokoleń bezpieczniaków, dozgonnie wierny bolszewizmowi i aktywnej walce z wrogami ustroju w kraju i za granicą, gładko wszedł w „prawa” swych zaradnych i troskliwych rodziców.
W 1990 r. po odwołaniu z placówki w Rzymie i odejściu z MSW, Makowski zostaje dyrektorem w holendersko-żydowskiej firmie Cash&Carry. Nie próżnował także w swoim fachu – został udziałowcem założonej przez byłych agentów SB firmy ochroniarskiej Konsalnet. Przy tej okazji zapytać trzeba: czy powierzenie bezpieczeństwa stołecznego portu lotniczego firmie, w której zatrudnienie znalazło tak wielu dozgonnie wiernych bolszewizmowi, było zasadne z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski? Aleksander Makowski w połowie lat 90. pracował w firmie Impart należącej do Menachema Mendla (vel Mieczysława) Bulla. Jej udziałowcami i pracownikami było wielu emerytowanych oficerów wywiadu PRL. Wspólnie „dopinali” duże kontrakty zbrojeniowe. Między innymi maczali palce w negocjacjach izraelskiego koncernu Rafael z polskimi urzędnikami ws. zakupu rakiet przeciwpancernych. Przetarg budził wiele kontrowersji. Np. termin składania ofert ustalono tak, że stanął do niego tylko Rafael. Francuzi i Amerykanie z terminem (i swoimi rakietami) „nie wyrobili się”. Kontrakt na dostawę pocisków podpisał w dziwnych okolicznościach, na pięć minut przed dymisją gabinetu po przegranych wyborach, Wiesław Kaczmarek, minister gospodarki w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza. Był to wielki sukces Izraela, Impartu, no i Makowskiego. Nie tylko sposób rozegrania przetargu był podejrzany. Wojsko uważało, że rakieta nie jest przetestowana, że kupujemy prototyp, który ledwo zszedł z desek kreślarskich. Pocisk „Spike”, bo taką nazwę mu nadano, zmonopolizował uzbrojenie polskiej armii. Do dziś kupiliśmy ponad 2500 rakiet (cena jednej to 100 tysięcy dolarów), a także 250 wyrzutni.

Inne sukcesy Impartu (i emerytowanych oficerów bezpieki) to izraelski sprzęt do podsłuchiwania sieci telekomunikacyjnych. Bull i jego naganiacze utrzymywał sieć rozbudowanych kontaktów wśród wyższych rangą wojskowych. Przypomnijmy, że znajomość z Bullem zrujnowała karierę gen. Skrzypczaka. Przy okazji wyszedł na jaw mechanizm polegający na tym, że izraelski lobbysta inwestował pieniądze swoich znajomych na wysoki procent. Jednym z inwestorów miał być wiceminister obrony w latach 2008-09, obecnie członek rządu z ramienia PSL.
Bullem oraz jego biznesem kontrwywiad zainteresował się dopiero po aferze ze Skrzypczakiem. Dlaczego tak późno? Otóż, naśladując ministra Sienkiewicza, powiedzieć trzeba: jest to twór teoretyczny, co widać po jego bezradności w obliczu Bullów.

Przez ostanie lata z powodu zapotrzebowania nowego sojusznika - Izraela, dla służb głównym zagrożeniem stał się terroryzm, a nie aktywność Rosji i innych wywiadów ze Wschodu i Zachodu, nie mówiąc o agentach wpływu. Bo bardzo często groźniejszym agentem jest ten, który tajemnice wnosi, a nie ten, który wynosi. Szczególnie w państwie, w którym do „wyniesienia” nie ma już nic. A wnosi ten, który promuje ludzi głupich, paraliżuje pracę całych instytucji bezpieczeństwa państwa, i wreszcie dopuszcza do głosu agentów wpływu. Przypomnieć tu trzeba, że w 1956 r. kilkunastu tysiącom oficerów Armii Czerwonej służącym w wojsku i strukturach MSW wydano polskie dowody osobiste wystawione na nazwiska osób zaginionych w czasie wojny. Sporą z nich część łączą dzisiaj związki z Rosją. Wielu z nich dało resortowe dzieci.

Dziś nikt nie zagląda im w metryki, nie pyta o rodziców. A skala „dezorientacji” służb propagandy zajmujących się bezpieczeństwem państwa jest zatrważająca. Narrację w tej materii media narzucają społeczeństwu ustami b. funkcjonariuszy bezpieki o dziwnej proweniencji, tj. klasycznej agentury wpływu.
Pomocną dłoń Makowskiemu wyciągnął także szef WSI. Podobnie jak wielu innych bliskich i wiernych kamratów Kiszczaka, wkrada się też w łaski ówczesnego minister Obrony. W raporcie z weryfikacji WSI opisano udział Makowskiego w operacji o kryptonimie ZEN w Afganistanie. Wynika z niego, że w 2002 r. zaoferował Sikorskiemu wytropienie Ben Ladena. Operacja, która miała być akcją pokazową, skończyła się totalną klapą. Była mistyfikacją, mającą na celu naciągnięcie skarbu państwa. Jednoznacznie negatywnie oceniły ją służby USA. W akcje wywiadowcze w Afganistanie zaangażowany był od dawna sam Sikorski. Przypomnijmy tu epizod z jego życiorysu, gdy biegał po Afganistanie z kałasznikowem w ręku, a nawet brał udział w przesłuchiwaniu sowieckich jeńców, jakoby na zlecenie prasy brytyjskiej.

Słusznym wydaje się opisanie Makowskiego w raporcie jako „hochsztaplera” okradającego państwo polskie i narażające je na kompromitację. Za swoją „brawurową” akcję Makowski wyłudził z kasy MON kilkaset tysięcy złotych. Nie udała się próba wyłudzenia pieniądzy od USA. Innymi słowy nie udała się wielka mistyfikacja. Do tego Amerykanie postąpili perfidnie namierzając Ben Ladena w Pakistanie, a nie tam, gdzie tropił go Makowski. I chyba tym tłumaczyć należy, że tak bardzo ich nienawidzi. Nienawidził od dzieciństwa, ale nienawiść przeszła w obsesję. Dał temu wyraz w tekście o pułkowniku Kuklińskim w tygodniku Lisa. W tym kontekście skarga Makowskiego, że raport naraził go na bezpośrednie niebezpieczeństwo, że był zdradą i prezentem dla obcych służb jest takim samym bajaniem, jak legendy o tym, że SB nie podlegała KGB, które rozpuszczał w 1990 r.
Płk. Makowski zaczął mówić językiem Macierewicza. Tak prawicowi eksperci i analitycy, z nieukrywaną satysfakcją, odnotowali rozmowę byłego esbeka  w „Polska The Times”.

A powiedział: ludzie szkoleni w Rosji są zagrożeniem (...) na Ukrainie Rosja może praktycznie robić, co chce (...) znakomita większość oficerów ukraińskich służb pokończyła te same szkoły, co Rosjanie i doskonale się znają, przenikają. To sytuacja dla wywiadu wymarzona.  Tymczasem Makowski nie robił nic innego, jak przekonywał  o głupocie Amerykanów, o potędze,  sprawności i wszechmocy niezwyciężonych służb Putina. I, jakby tylko przy okazji, o tym że również w Polsce ludzie szkoleni przez Sowietów są wszechmocni, mogą robić co chcą, a przecięcie ich powiązań ze służbami rosyjskimi jest praktycznie niemożliwa. Innymi słowy Makowski to klasyczny przykład wykonującego służbowe zadanie, którego celem jest służbowe przekazanie kamratom, jaki instruktaż obowiązuje na dziś. W operacjach takich bierze także udział pułkownik SB, a do 2007 r. funkcjonariusz AW Władysław Sokołowski, dziś esbek-literat pisujący szpiegowskie powieści pod pseudonimem Vincent Victor Severski.

Przykładem - „ekspercki” komentarz tego ostatniego w TVN: „w kwestiach zwalczania terroryzmu najlepsza w świecie jest Федеральная служба безопасности, i tylko z nią Polska powinna współpracować, i tylko od niej się uczyć”. A propos - Sokołowski był także „umoczony” w operacjach Makowskiego w Paryżu i Rzymie. A nie  przypominalibyśmy o tym, gdyby nie to, że jeden i drugi pełnią dziś w mediach, po wypaleniu się autorytetów Czempińskiego i Petelickiego (pierwszego w przenośni, drugiego dosłownie) rolę dyżurnych wyroczni w temacie służb specjalnych,  terroryzmu i zagrożeń bezpieczeństwa Polski.
Era hochsztaplerstwa i hochsztaplerów trwa w najlepsze. W Polsce AD 2015, w 25 lat po upadku komunizmu, w mediach trwa festiwal byłych funkcjonariusze bezpieki. Dlaczego tak często goszczą na medialnych salonach? Dlaczego manipulują myśleniem milionów Polaków, piszą zakłamane książki, wystawiają świadectwa moralności ludziom, których prześladowali? Dlaczego są lansowani na wybitnych speców od bezpieczeństwa państwa, mimo iż nigdy żadnego ruskiego agenta nie złapali? Dlaczego dziennikarze biją przed nimi pokłony, spijają z ich ust każde kłamstwo, są na każde ich skinienie?

Muszą, wykonują służbowe polecenia? Gwiazda Makowskiego w mediach rozkręca się na dobre. Nigdy nie jaśniała tak mocno. I należy zakładać, że na laurach nie spocznie. Będzie coraz bardziej aktywny, coraz bardziej arogancki, coraz skuteczniej atakował za wyrządzone mu krzywdy. A kto wie czy nie będzie też „twarzą” róznych komisji śledczych i trybunałów do „zajebania PiS”.


Krzysztof Baliński


(Tekst ukazał się w “Warszawskiej Gazecie” 24 kwietnia 2015 r.)