Gdybyśmy mieli klasę polityczną wolną od dogmatyki „georealizmu”, obecna sytuacja zostałaby wykorzystana w polskim interesie i stała się impulsem do odbudowy zdrowych relacji z państwami Europy. Ponieważ od ćwierćwiecza rządzą nami politycy owładnięci mitologią „integracji europejskiej” i utrzymywania „dobrosąsiedzkich relacji” z Niemcami i Rosją, zewsząd dobiega lament nad rzekomo fatalnymi skutkami Brexitu i „osłabienia spoistości” Unii Europejskiej.
Takie sytuacje przypominają, że jednym z polskich nieszczęść jest dominacja niewolniczej klasy politycznej, która od początku ułomnej państwowości III RP próbuje narzucić przeświadczenie, jakoby suwerenność Polski była oparta na „integracji” z państwami europejskimi i zależna od wypracowania „georealitycznego konsensusu” między Rosją i Niemcami. To rozumowanie doprowadziło Polaków do zguby w wieku XVIII, zdecydowało o narzuceniu okupacji sowieckiej w roku 1945 i do dziś niweczy wszelkie próby wybicia na Niepodległość.
Z zażenowaniem, ale bez zaskoczenia przyjmuję lamenty prezydenta Dudy, którego jedyna troska dotyczy dziś „zachowania jedność i spójność” Unii Europejskiej oraz obawy przed „efektem domina, by społeczeństwa kolejnych krajów nie powiedziały, że już nie chcą być członkami europejskiej wspólnoty”.
Z rozbawieniem czytam wypowiedzi R.Czarneckiego -byłego członka Samoobrony i doradcy A.Leppera, a dziś wielce wpływowego polityka PiS, który straszy Polaków katastrofalnymi skutkami Brexitu i opowiada brednie o „prezencie zrobionym Rosji”.
Z obowiązku odnotowuję też mądrości B.Komorowskiego, w których były lokator Belwederu zachęca rząd do „głębszej integracji” i zachowania „spójności” UE oraz peroruje o „szampanie otwieranym na Kremlu”.
Łatwo dostrzec, że w obliczu takich wydarzeń, cała tzw. klasa polityczna III RP mówi jednym, całkowicie zgodnym głosem. Nie ma różnicy, między biadoleniem Andrzeja Dudy, lamentami Kwaśniewskiego i wywodami poprzedniego lokatora Belwederu.
W takich dniach, nie tylko widać realną wspólnotę establishmentu politycznego III RP, ale prawdziwy charakter tego państwa, zbudowanego na dwóch, szalbierskich dogmatach.
Pierwszym jest pogląd, jakoby zdradziecka konstrukcja okrągłego stołu była jedyną, na której można budować państwowość. Próba podważenie tego fundamentu jest traktowana niczym herezja i zamach na Polskę. Wywołuje histeryczne oburzenie „elit” i prowadzi do miotania najcięższych oskarżeń.
Drugim łgarstwem jest przeświadczenie, jakoby „integracja” z Unią Europejską była idealną i niezastąpioną formą naszej obecności w Europie, zaś „budowanie dobrosąsiedzkich relacji” z Rosją i Niemcami obowiązkiem, wynikającym z polskiej racji stanu.
W tej wąskiej doktrynie nie ma miejsca na refleksję historyczną i polityczną, a poglądy sprzeczne z tezami dogmatyków, są a priori odrzucane i negowane.
W III RP nie wolno głosić prawdy, że nie mamy interesu w popieraniu prorosyjskiej i proniemieckiej polityki przywódców UE. Nie wolno również przypominać, że akces unijny nie jest formą nierozwiązywalnego sakramentu i winien być oceniany wyłącznie według polskich, narodowych racji.
Od czasu narzucenia Europie „ładu jałtańskiego”, polityka „georealistów” stanowi największą barierę dla naszych dążeń niepodległościowych i wszędzie tam, gdzie uwzględnia priorytety Berlina i Moskwy – ignoruje lub podważa nasze.
Istota polityki prowadzonej dziś pod auspicjami UE nie polega bowiem na zapewnieniu bezpieczeństwa i równego rozwoju państwom Europy Wschodniej, lecz na zabezpieczeniu interesów najbogatszych graczy Unii (ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec) oraz zagwarantowaniu Rosji „miejsca wśród narodów świata”. W oczach Zachodu, koegzystencja z Rosją jest możliwa, jeśli państwo to otrzyma „należną” strefę wpływów i zaspokoi swoje mocarstwowe ambicje. Dlatego „ceną spokoju” brukselskich eurołajdaków jest dziś Ukraina, a jutro być może Polska.
Łatwo zapomnieliśmy, że w ostatnich ośmiu latach III RP spełniała rolę rosyjskiego konia trojańskiego. Analiza tego okresu pozwala zrozumieć, że swoje europejskie interesy Rosja realizuje poprzez Unię Europejska i sojusz z Niemcami. Podstawowym elementem tej polityki była ekspansja Gazpromu na rynki europejskie. W ślad za nią podążały zastępy rosyjskich agentów i przedsiębiorców, powiązanych ze służbami specjalnymi. Dlatego w ostatnich latach, Moskwa nie tylko nie dostrzegała zagrożenia w procesie „integracji”, ale reżim Putina był żywotnie zainteresowany jak najściślejszym współdziałaniem Warszawy i Brukseli. Z takiej perspektywy należy oceniać „euroentuzjazm” Bronisława Komorowskiego, projekty „strategicznego partnerstwa” wysuwane przez Sikorskiego, czy brukselską misję Donalda Tuska. Putin nigdy nie miał problemów z unijnymi komisarzami i nim przystąpił do ekspansji militarnej starannie przygotował grunt relacji europejskich. Przypomnę, że w roku 2010 miało zostać podpisane „Porozumienie o wzajemnych stosunkach między Rosją, a UE”. Na przeszkodzie stanęło jednak twarde stanowisko, wyrażone przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Powodem sprzeciwu były wydarzenia w Gruzji, stosowany przez Rosję szantaż energetyczny oraz polityka podporządkowania państw byłego Związku Sowieckiego. Po 10 kwietnia 2010 ta przeszkoda została usunięta i państwa unijne z ulgą przyjęły rozwiązanie problemu „polskiej rusofobii”.
Dlatego upadek Unii lub zmiana dotychczasowych zasad polityki unijnej, byłaby katastrofą dla Rosji i zmusiła Putina do szukania nowych sojuszników i nowych obszarów wpływu. Ci zatem, którzy opowiadają bajki o „prezencie zrobionym Rosji”, albo nie odrobili lekcji z ostatnich lat, albo uprawiają ordynarną, rosyjską propagandę.
Doświadczenia historyczne nadto udowadniają, że „budowanie dobrosąsiedzkich relacji” z Rosją i Niemcami, musi być skazane na klęskę. Podejmowane po roku 1989 próby prowadzenia takiej polityki, dowodzą (w najlepszym przypadku) skrajnego infantylizmu i nieznajomości historii. Podobna sztuka nie powiodła się w okresie międzywojennym, gdy mieliśmy autentyczną niepodległość i polityków na miarę mężów stanu. Tym bardziej jest to nierealne dziś, gdy hybrydą PRL-u rządzą polityczne miernoty i zabobonni tchórze. Podobne mrzonki kosztowały nas zbyt wiele, by można sobie pozwolić na kolejne eksperymenty.
Niezależnie, ile pustych deklaracji złożą politycy, Moskwa i Berlin zawsze będą wrogami Polski. Historycznym dążeniem tych państw jest ustanowienie na Wiśle granicy rosyjsko-niemieckiej i wymazanie nas z mapy świata. To, czego nie sformułuje dziś żaden polityk niemiecki, jest już realizowane na mocy sojuszu Merkel-Putin i dokonywane przy współudziale europejskich „elit”.
Realizm oparty na doświadczeniach historii i zrozumieniu polskich powinności nakazuje uznać, że Polska nie potrzebuje „przyjaźni” Rosji ani Niemiec. Sąsiedztwo tych państw jest dla nas źródłem nieustannych konfliktów, wojen i ograniczeń państwowości. Jeśli syta i próżna Europa „potrzebuje Rosji” – niech brata się z nią na własny rachunek. Jeśli chce ulegać dominacji Niemiec, niech pozwala na rządy Berlina we własnych państwach. Nigdy zaś kosztem Polski i naszej niepodległości.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że w najżywotniejszym interesie Polaków leży, by Rosja została rozbita i zniknęła z mapy świata, Niemcy zaś stały się krajem słabym militarnie, politycznie i gospodarczo.
Jeśli „elity polityczne” III RP nie realizują dziś takiej polityki, to nie dlatego, że byłaby ona zgubna i sprzeczna z polską racją stanu, ale z tej przyczyny, że nie mamy autentycznej, polskiej reprezentacji.
Wrzawa związana z Brexitem powinna też uświadomić, że głównym problem Europy są Niemcy i ich agresywna, ekspansywna polityka, obliczona na ustanowienie „internacjonalistycznej wspólnoty” pod protektoratem niemieckim. To państwo nie tylko przejęło główne nici decyzyjne w strukturach Unii Europejskiej, ale od wielu lat próbuje narzucać dyktat krajom byłego Bloku Wschodniego i wspólnie z Rosją dąży do odbudowy sowieckiego imperium.
Każda akceptacja tej polityki, wyrażana przez czynniki polskie, jest aktem głupoty, ocierającym się o zdradę i tak powinna być traktowana przez ludzi świadomych zagrożeń.
Tylko lewackiemu szaleństwu i historycznej ignorancji przywódców Zachodu zawdzięczamy, że Niemcy znów mogą dyktować warunki współistnienia państw europejskich i narzucać swoją wolę krajom doświadczonym hitlerowską butą. To, co niemieccy politycy zaproponowali Europie nazajutrz po Brexicie - rząd europejski, przyjmowanie uchodźców i koniec państw narodowych, jest wyrazem niebywałej pogardy i przeświadczenia o wyższości racji niemieckich nad innymi. Jeszcze większym absurdem jest przyzwolenie, by Berlin decydował o gwarancjach udzielanych nam przez NATO i mógł blokować rozwiązana korzystne dla Polski.
Dyktat niemiecki zawsze prowadził Europę do katastrofy. Szczęśliwie, gdy będzie to kataklizm polityczny, polegający na rozpadzie współczesnej konstrukcji unijnej. Tragicznie, gdy zgoda na nadzór niemiecki nad UE i pakt Moskwa - Berlina doprowadzi do kolejnej konfrontacji militarnej i zniewolenia państw byłego Bloku Wschodniego.
Od wielu lat Unia Europejska staje się narzędziem służącym realizacji interesów niemieckich.
Żaden z rządów III RP nie potrafił przeciwstawić się tej tendencji i odwrócić niekorzystnej sytuacji. Przed kilkoma miesiącami napisałem, że utrzymywanie „sztywnego” kursu pro unijnego, z naciskiem na „dobrosąsiedzkie stosunki” z Niemcami i Rosją, jest dziś całkowicie bezużyteczne, a wręcz szkodliwe dla sprawy polskiej. To droga doszczętnie skompromitowana, którą establishment III RP doprowadził nas na skraj narodowej przepaści.
Mimo dziesiątków dowodów wrogości ze strony Niemiec i innych państw unijnych, pomimo zmasowanej ofensywy rosyjskiej agentury i ewidentnych aktów zdrady dyplomatycznej ze strony tzw. opozycji, rząd PiS nadal pozostaje zakładnikiem zabójczego „georealizmu” w stosunkach międzynarodowych i bezmyślnym czcicielem mitologii demokracji. Uprawianie tych zabobonów sprawia, że polityka tego rządu w niczym nie odbiega od „standardów” poprzedniej ekipy i musi doprowadzić do pogorszenia naszej sytuacji.
Kto nadal twierdzi, że „z Niemcami łączą nas przyjacielskie stosunki” (W. Waszczykowski), a w relacjach międzynarodowych - „jesteśmy przeciwni izolowaniu Rosji” (K.Szczerski), nie tylko nie zrozumiał niczego z polskiej historii i nie odrobił lekcji współczesnej polityki, ale za cenę naszego bezpieczeństwa uprawia kompromitującą demagogię i prowadzi nas w „georalistyczną” pułapkę.
Odważna decyzja Brytyjczyków o wystąpieniu z Unii Europejskiej stwarza niepowtarzalną szansę na przełamanie monopolu niemieckiego i stworzenie nowych fundamentów wspólnoty europejskiej. Nie uda się tego zrobić bez obalenia obecnego porządku i odrzucenia władzy unijnych komisarzy. Nie można pozwolić, by państwo najbardziej odpowiedzialne za obecny kryzys, nadal grało rolę europejskiego sternika. Za to, co zrobiła Europie kanclerz Merkel, gdy nie pytając o zgodę sprowadziła na Stary Kontynent zagrożenie terroryzmem islamskim, a następnie żądała eksportowania tej zarazy do innych państw Europy, powinna stanąć przed międzynarodowym trybunałem i być sądzona za zbrodnie przeciwko ludzkości. Pozwalanie na dalszy dyktat niemiecki jest szaleństwem sprzecznym z polskimi i europejskimi interesami.
Obawa, że Brexit może umocnić wpływy niemieckie (a przez to i rosyjskie) jest realna o tyle, o ile obecny układ rządzący nadal będzie akceptował porządek unijny i ponad polskie interesy przenosił troskę o „spójność” UE i „przyjacielskie relacje” z Niemcami. Nie ma żadnych powodów, byśmy dbali o takie pryncypia.
Jeśli o zagrożeniu prawią „przyjaciele Rosji” i ludzie ulegli wobec unijnych komisarzy, przypomina to zachowanie zdrajcy, który szuka usprawiedliwienia dla własnego zaprzaństwa.
UE w rękach niemieckich, jest i będzie instrumentem antypolskiej polityki i nie obecność Wielkiej Brytanii, lecz polski sprzeciw wobec tej koncepcji powinien gwarantować nam poczucie bezpieczeństwa. Brytyjczycy byli w Unii od dziesiątków lat, lecz nigdy nie słyszano, by realnie sprzeciwili się dominacji niemieckiej czy zablokowali wpływy Moskwy. To jest polski obowiązek i nasz interes. Jeśli ktoś chce uprawiać dogmatyczny „georealizm” i przerzucać odpowiedzialność na państwa, które odważyły się wystąpić z Unii, postępuje jak pospolity tchórz szukający wytłumaczenia dla stanu niewolnictwa.
Groza obecnej sytuacji nie wynika więc z ryzyka rozpadu Unii czy perspektywy dominacji niemieckiej.
Mamy historyczną szansę na uwolnienie się od obciążeń „georealizmu”, ale nie mamy siły politycznej, która podjęłaby polskie powinności.
Mamy otwartą drogę do zbudowania wspólnoty państw narodowych, lecz nie mamy polityków zdolnych podjąć takie wyzwanie.
Mamy społeczeństwo, które chce wolnej Niepodległej i nie mamy elit, które zrealizują to marzenie.
Na tym polega groza.
Aleksander Ścios
Za: http://bezdekretu.blogspot.com/2016/06/brexit-sprawa-polska.html