Gazety wyborcze głoszą: Polska się wyludnia. Aby nie zabrakło rąk do pracy, do 2060 r. musi się u nas osiedlić 5 milionów osób, tj. 100 tysięcy rocznie. Nic nie da polityka prorodzinna, a panaceum jest przygarnięcie „uchodźców” i budowanie „kolektywu otwartego na wielokulturowość”. Propozycja, by sprowadzić do kraju Polaków ze Wschodu jest w tym kontekście zawstydzająca i świadczy o rasizmie. Liczby są porażające. W ciągu 30 lat straciliśmy więcej ludności, niż podczas wojny. Pamiętajmy też o systemowej ekspatriacji Polaków w stanie wojennym, o wyrzuceniu z Polski przez „ludzi honoru” ponad miliona młodych, najbardziej prężnych i odważnych ludzi, z których bardzo niewielu wróciło, i o tym, że to była największa zbrodnia Jaruzelskiego i Kiszczaka. Skala obecnego wyludniania nie ma precedensu w historii Polski. Tylu Polaków nie ubyło nawet w czasie wojny. Towarzyszy temu osiedlanie w Polsce milionów obcych, w dodatku Polski nienawidzących. Nieprzerwany proces wyludniania nie spędza nikomu snu z powiek. Ostatnimi, którzy się tego obawiali, byli Gomułka i Gierek. Dziś demograficzny pogrom Polaków kojarzy się z innymi nazwiskami, tymi od planu ratowania „tego kraju” importem 5 milionów obcokrajowców.
Według spisu powszechnego z roku 1978, liczba mieszkańców Polski wynosiła 35,1 mln i stale rosła. Prognoza z roku 1980 przewidywała, że w roku 2000 liczba ta wyniesie 41,2 mln i nadal będzie rosnąć. Tymczasem wyniosła 38,3 mln, a prognoza GUS z roku 2014 przewidywała, że w roku 2030 ludność Polski zmniejszy się do 37,2 mln, a do roku 2050 spadnie poniżej 34,0 mln, czyli że Polaków będzie mniej o ponad 7 mln. Polska znalazła się na równi pochyłej. Jako naród jesteśmy na drodze do wymarcia. Gdyby nie Berman, Jaruzelski i Kiszczak, to Polaków byłoby 60 milionów. Skąd ta liczba? Mówił o niej prymas Stefan Wyszyński. Ś.P. abp Henryk Hoser wyliczył, że w Polsce w latach 1956-1993, tj. po wprowadzeniu ustawy aborcyjnej, dokonywano 800 tysięcy aborcji rocznie i można założyć, że eksterminowano 30 milionów Polaków. W tym kontekście przeraża obraz polskojęzycznych suk aborcyjnych wzywających do zabijania polskich dzieci i litujących się nad losem dzieci „uchodźców”. Tak, jak porażają potomkowie Bermana domagający się wpuszczenia „uchodźców” do Polski.
Odbierając Polsce Kresy, żydokomuna głosiła: będziemy państwem narodowościowo jednolitym. Tyle że poza granicami pozostawili miliony Polaków, a w obecne granice przesiedlili z Kresów setki tysięcy Ukraińców, w dodatku skrytych pod polskimi nazwiskami. Repatriacja oznacza powrót do Ojczyzny, ale wśród „repatriantów” było 65 procent Żydów, nie mówiących po polsku, z miejsc tak egzotycznych jak Armenia. U zarania III RP wydawało się, że Polska przypomni sobie o rodakach deportowanych do Kazachstanu, że sprowadzi ich do Macierzy. Stało się inaczej. Opanowane przez żydokomunę struktury nowego państwa uznały ich za „niechcianych Polaków”. Na tym polu zawiodły wszystkie rządy. Nie ma znaczenia, kto jest u władzy, bo Jakub Berman pozostawił sobie w MSW i w MSZ godnych następców, których nikt nie kontroluje i nikt nie rozlicza. To oni blokują starania potomków zesłańców o powrót do Ojczyzny. To oni rocznie wydają kilkanaście wiz dla Polaków z Kazachstanu, a 700 tysięcy wiz dla Ukraińców. Po rozpadzie ZSRR Putin ściągnął słowiańską ludność z republik azjatyckich, w tym 20 tysięcy Polaków. I swoistym chichotem historii jest, że dziś najwięcej polskich repatriantów żyje w Rosji. Polak z Kazachstanu (w przeciwieństwie do „Polaka” z Izraela) jeśli nie zna biegle j. polskiego, to nieważne, że ojciec zmarł w bydlęcym wagonie, a brat i siostra z głodu w stepowej lepiance. Prawa powrotu nie ma.
Polska od lat pozostaje liderem unijnych zestawień dot. liczby cudzoziemców spoza UE przybywających na teren wspólnoty. Według OECD jesteśmy liderem pod względem migracji zarobkowej na świecie. Polska staje się krajem imigranckim - w styczniu mogliśmy się dowiedzieć od obcej gazety, że Polska wydała najwięcej w Europie pozwoleń dla obcokrajowców na pobyt stały. Niedawno wyszło też na jaw, że podpisała Deklarację z Marrakeszu, w której zobowiązuje się przyjmować imigrantów z Afryki. Przed polską opinią publiczną długo rząd zatajał liczbę „2700”, tj. liczbę imigrantów przyjętych z Niemiec. Ujawnił ją nieopatrznie Jacek Czaputowicz. W sumie, od 2015 r. rząd sprowadził rekordową liczę imigrantów spoza UE – 3 160 000, w tym kilkadziesiąt tysięcy muzułmanów, a nielegalnych ponad milion. Tylko w 2020 roku wydano 625 tysięcy zgód na wjazd i pobyt w Polsce. I tak, od 6 lat, budują po cichu wielokulturowe społeczeństwo.
W sierpniu 2012 r. uchwalili ustawę o obywatelstwie, która jasno stwierdza, że nie dotyczy Polaków, którzy znaleźli się poza krajem po zmianie granic. Jej przepisy preferują tych, którzy mają przodka z polskim obywatelstwem, w tym każdego, kto udowodni, że był w Polsce przejazdem (jak ten handlarz lechickimi niewolnikami z Muzeum Polin). Korzystają z praw, o których nawet marzyć nie mogą rodacy z kazachskich stepów. Żeby zostać repatriantem trzeba spełnić wiele warunków. Potomek Bandery nie musi żadnego. Polskim obywatelem łatwiej jest dziś zostać Tatarowi z Krymu, niż Polakowi. Przy czym mnożą się groteskowe sytuacje, kiedy weterani „obrony” ojczyzny przed Ruskimi żądając azylu w Polsce. Bartłomiej Sienkiewicz, w dzień po aneksji Krymu, oświadczył: „Polska jest gotowa na przyjęcie 20 tysięcy osób”, i natychmiast zorganizował ośrodek dla 5 tysięcy z nich. Wkrótce potem powstał problem kilkudziesięciu Polaków z Mariupola, którzy widząc, że ich życie jest zagrożone, zwrócili się o tymczasowe schronienie w kraju przodków. Postawa rządu warszawskiego wprawiła w osłupienie. Wiceszef MSZ - a był nim Rafał Trzaskowski - dywagował, że mogłoby to nie zostać dobrze odebrane przez… Kijów. Publicznie stwierdził: sprowadzanie tych Polaków podważa status Ukrainy, jako państwa silnego i demokratycznego, stąd Polsce trudno sobie na to pozwolić, ponieważ chcemy wzmacniać państwowość ukraińską, a ściąganie Polaków byłoby przyznaniem, że Ukraina sobie nie radzi. „Jeżeli powiemy, że wszyscy Polacy z terytorium suwerennej Ukrainy mogą przyjechać do Polski, to w pewnym sensie będziemy podważać to, czy Ukraina jest silnym, demokratycznym państwem”– stwierdził. Co będzie, jeżeli z innych terytoriów Ukrainy zgłosi się mnóstwo Polaków, którzy powiedzą: „nie żyje nam się dobrze, chcemy być natychmiast ewakuowani do Polski”? - podwyższył poprzeczkę.
Rząd rozpoczyna pracę nad rozwiązaniami, które pozwolą na uproszczenie procedur i możliwości związanych z osiedleniem się w Polsce wszystkich potomków mieszkańców I i II Rzeczypospolitej, którzy deklarują związek z Polską - taką złowieszczą zapowiedź złożył szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk. Wyraźnie mówił o „potomkach obywateli”, a nie potomkach obywateli narodowości polskiej. Poza Polakami, Rzeczpospolitą zamieszkiwali Litwini, Białorusini oraz Rusini, nie wspominając o Żydach, Tatarach i Ormianach, i deklaracja „potomkowie mieszkańców” jednoznacznie oznacza, że rząd chce ułatwić, pod pretekstem „deklarowania związku z Polską”, masowego osiedlanie się w Polsce niepolskich nacji.
W 2007 r. Sejm uchwalił ustawę o Karcie Polaka z myślą o tych, którzy po wojnie zostali za wschodnią granicą lub w miejscach, dokąd trafili w wyniku sowieckich wywózek. Miała poświadczać ich narodowość, przywiązanie do polskiej tradycji, do polskiego języka, wspierać za to, że chcą być Polakami i ułatwiać kontakty z ojczyzną. Ustawa stanowi jasno i wyraźnie: „Jest to dokument potwierdzający przynależność do Narodu Polskiego”. Tymczasem przy jej wydawaniu dochodzi do wielu nadużyć, szczególnie ze strony Ukraińców, których związek z polskością polega na tym, że przodkowie mieli obywatelstwo RP. Powiązany z banderowską partią „Swoboda” portal „Vholos”, opisał korupcyjny mechanizm pozyskania Karty. Jedna z ukraińskich stacji radiowych opisała, jak za odpowiednią opłatą zdobyć Kartę, że Karta nazywana jest „książeczką pracy” i że w internecie pełno jest ogłoszeń o możliwości jej kupienia. Sugerowała także, że za geszeftem stoją często funkcjonariusze polskich konsulatów. Według badań przeprowadzonych dla Fundacji Wolność i Demokracja, wśród posiadaczy Karty Polaka ponad 10% oficjalnie deklarowało inną narodowość niż polska, były też osoby odwołujące się do ideologii UPA. Kilka lat temu sześciu studentów Państwowej Wyższej Szkoły Wschodnioeuropejskiej w Przemyślu pozowało do zdjęcia z flagą OUN-UPA. Postępowanie wszczęte przez prokuraturę zakończyło się umorzeniem. Doszła do tego opieszałość konsula, który złoczyńcom Karty nie odebrał, i w rezultacie dwóch z nich otrzymało pozwolenie na pobyt stały w Polsce.
Otwarte przyznanie przez Dworczyk, że nowa ustawa ma służyć jej posiadaczom do opuszczania Kresów i osiedlania się w Polsce, bo „repatriacja nie działa”, oznacza premiowanie obywatelstwem jedynie tych Polaków, którzy zdecydują się opuścić polskie terytoria etniczne. Oznacza też, że z Karty Polaka próbuje zrobić narzędzie do ekspatriacji, a w konsekwencji do depolonizacji polskiego terytorium państwowego I i II Rzeczypospolitej i wcielenia w życie podstawowego postulatu nacjonalistów ukraińskich i litewskich. Dworczyk zapowiedział: „Co najmniej połowa środków przeznaczonych na repatriację nie zostanie wykorzystana. W związku z tym zostaną one przeznaczone na realizację nowelizacji ustawy”. Z szacunków wynika, że w grę wchodzi kwota 15 mln złotych. Innymi słowy - Polacy w Kazachstanie mają czekać latami, a rząd będzie przesiedlać Polaków z Grodna.
„Będę starał się, by nastąpiło przyjazne zaproszenie kilkuset tysięcy ukraińskich pracowników do Polski”- zadeklarował w 2016 r., na Forum Ekonomicznym w Krynicy, minister rozwoju Mateusz Morawiecki. Zaznaczył przy tym, że będzie to jeden z ważniejszych punktów Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju. „Do 2020 z rynku pracy ubędzie 1,3 miliona osób, czyli ok. 10 procent polskiej siły roboczej i na rzecz uzupełnienia ubytku na rynku pracy należy podjąć intensywne działania. Jeśli Ukraińcy tu przyjadą, to część z nich założy rodziny i zostanie tu”– dodał. Biorący udział w panelu wiceminister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Bartosz Marczuk dorzucił: Różne prognozy szacują, że aby utrzymać obecny poziom gospodarki, do 2050 roku musimy przyjąć 5 milionów emigrantów”. Głos zabrał także prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezary Kaźmierczak: „Należy umożliwić legalny, stały pobyt dla około 1 miliona Ukraińców, Białorusinów i Wietnamczyków, by ratować naszą demografię i gospodarkę”. W osobnym komentarzu zarzucił polskim placówkom dyplomatycznym i Straży Granicznej utrudnianie Ukraińcom pracy w Polsce. W innym miejscu ostrzegał, że jedyne, co Polska robi źle, to kopiuje modele państwa, które korzystały z pracy cudzoziemców bez osiedlania ich u siebie na stałe. Wypowiedzi ministrów media nie odnotowały. Jedynie bloger odnotował: „Marczuk to nazwisko UPAlińskie”.
Czołowym lobbystą, jak najszerszego otwarcia Polski na imigrację, jest biznes związany z transferem i legalizowaniem pobytu siły roboczej. „Ukraińcy na wagę złota. Choć liczba pracowników ze Wschodu bije rekordy, agencje pracy nie są w stanie wypełnić wakatów” - twierdzi Krzysztof Inglot, prezes jednej z agencji zatrudnienia. Tenże Inglot całkiem niedawno dorzucił: Cóż za paradoks: kiedy polscy pracodawcy skarżą się na coraz większy deficyt rąk do pracy, nasz kraj broni się przed falą migrantów chcących przekroczyć wschodnią granicę (…) obrona wschodniego przedmurza unaocznia dramatyczne skutki braku polityki migracyjnej, za co odpowiada nie kto inny jak rząd. Prezes innej agencji, o podobnie imigranckim nazwisku, podgrzewał: „Bardzo sensowne z punktu widzenia gospodarki, ale nie do przyjęcia dla rozgrywającego antyimigrancką kartę rządu. Legalna imigracja zarobkowa - także spoza Europy - jest Polsce potrzebna, bo Ukraina, dotąd ratująca naszą gospodarkę swoimi kadrami, nie jest workiem bez dna. Preferowane zaś przez rząd sprowadzanie naszych rodaków z Kazachstanu i innych byłych republik ZSRR nie ma znaczenia z punktu widzenia rynku pracy. I szerzej otworzyć drzwi do Polski. Może wtedy rząd nie będzie musiał rozkładać drutu kolczastego na przedmurzu, wstydliwie chroniąc się przed oczami społeczeństwa za paragrafem stanu wyjątkowego”.
W MSWiA toczą się prace nad nową ustawą o cudzoziemcach, która ma zasadniczo zmienić zasady sprowadzania pracowników zza granicy i zachęcać ich do dłuższego pobytu, a nawet osiedlania się na stałe. Uwagę zwraca, że prace są prowadzone w trybie pilnym, a jego projekt jest ściśle tajny (I tu pytanie: Do czego się tak spieszy i co chce ukryć premier od „Polacy będą zapierdalać za miskę ryżu”?). Zachodzi potrzeba poprawy rozwiązań prawnych dotyczących dostępu cudzoziemców do polskiego rynku pracy w interesie polskich pracodawców, jak również ułatwienie pozyskiwania przez inwestorów strategicznych pracowników zza granicy” - wskazuje MSWiA. „Rewolucja w polskiej polityce migracyjnej. Specjalne prawo dla imigrantów z Ukrainy. Rząd chce ułatwić osiedlanie się na stałe w Polsce. Prawdopodobnie już niedługo Polska stanie się najbardziej liberalnym krajem w kwestii polityki migracyjnej. Rząd przygotowuje zmiany, w wyniku których nawet ćwierć miliona imigrantów na dużo łatwiejszych warunkach niż dotychczas będzie mogło uzyskać prawo stałego pobytu. Rząd chce zachęcać Ukraińców do osiedlania się w Polsce. Chodzi o zachęcanie do uzyskiwania kart stałego pobytu oraz obywatelstwa, a także objęcie ich dzieci programem 500+” - informuje „Dziennik Gazeta Prawna”. „Nowa polityka migracyjna ma być nastawiona głównie na Ukraińców. Ułatwi im osiedlania się w Polsce. To oni mają być receptą na demograficzne kłopoty Polski - obwieścił „Dziennik Gazeta Polska”.
Z danych ZUS wynika, że już 800 tysięcy obcokrajowców płaci składki emerytalne. To o 127 tysięcy więcej niż przed epidemią. Zdecydowana większość to Ukraińcy. „Wszystko na to wskazuje, że z każdym miesiącem będzie jeszcze lepiej” – mówi prof. Gertruda Uścińska, prezes ZUS. „Historyczny rekord” widać też w wydanych cudzoziemcom w I połowie roku zezwoleniach na pracę, dziesięciokrotnie więcej niż w 2010 r. oraz trzydzieści razy tyle, co w 2004 r. Według danych GUS, w 2020 r. Ukraińcy otrzymali 20 razy więcej pozwoleń na pracę niż w 2010 r. Dotyczy to też innych mniejszości – Białorusinów, Gruzinów, Mołdawian. Rośnie popularność Polski wśród obywateli Rosji, Kazachstanu i Turkmenistanu. Liczba pracowników z Uzbekistanu wzrosła do 6 tysięcy. A tak w ogóle to ciekawa ta nasza gospodarka: wg Uścińskiej 172 tysiące Ukraińców pomaga w emeryturach 38 milionowego narodu, wg Inglota „Cudzoziemcy podnoszą naszą gospodarkę z kryzysu”, a wg premiera „Ukraina, ratuje naszą gospodarkę swoimi kadrami”. A my naiwnie łudziliśmy się, że cały ten dobrobyt zawdzięczamy geniuszowi Mateusza i jego ferajny.
Dr Cezary Mech zwraca uwagę, że informacje o „ratowaniu ZUS przez Ukraińców” są wyrywkowe, bardzo mylące, budzą zaniepokojenie i dezinformują opinię publiczną. W kwestii składek należy pamiętać, że ich płacenie oznacza jednoczesne nabycie uprawnień emerytalno-rentowych, dlatego nie jest żadnym zyskiem dla budżetu. Ponadto hamowanie wynagrodzeń wszystkich Polaków poprzez sprowadzanie imigrantów ma silnie negatywny wpływ na dochody budżetowe, jak i na poziom wypłacanych rent i emerytur. Niższe wynagrodzenia sprawiają bowiem, że zarówno podatki, jak i wpłacane składki, mają zdecydowanie skromniejszy wymiar. Zwiększenie wpłat podatków ze strony imigrantów odbywa się także kosztem znacznego ich spadku ze strony Polaków. Imigranci wysyłają większą część zarobionych środków do kraju macierzystego, co sprawia, że spadają dochody VAT na równi z innymi podatkami, ponadto transfery obniżają poziom rezerw walut.
Raport ekonomistów NBP wskazuje, że rozwiązaniem nie jest sprowadzanie imigrantów, ale wyższa dzietność i wyższa aktywność zawodowa. Rozwiązaniami są: zwiększenie wydajności pracy, większa liczba żłobków, elastyczne godziny pracy, praca w niepełnym wymiarze godzin dla kobiet wychowujących dzieci, praca na część etatu dla emerytów lub pozwolenie im na dobór zadań. Sytuację mógłby poprawić: powrót do pracy osób w wieku przedemerytalnym i promowanie aktywności wśród uczącej się młodzieży. Autorzy raportu wskazują, że procesy demograficzne i wynikająca z nich coraz mniejsza liczba pracowników sprzyjają wzrostowi wynagrodzeń Polaków. Inny ekspert zaznacza: „Jeżeli imigranci zostaną, to nieodwracalnie zamykamy drogę do powrotu Polakom z zagranicy, bo poziom naszych wynagrodzeń nie będzie rósł. Ponadto, wiąże się to z dalszą emigracją z Polski, gdyż lekarze czy kierowcy będą wyjeżdżali na Zachód, bo nikt nie będzie podwyższał im pensji, tylko weźmie się tych z Ukrainy. Ukraińcy psują rynek pracy, przyczyniają się do pogorszenia warunków zatrudnienie w wielu gałęziach gospodarki. Polityka opierania „rozwoju” polskiej gospodarki na imporcie taniej siły roboczej jest więc prostą drogą do wpadnięcia w pułapkę średniego dochodu.
Katastrofa demograficzna nie pojawiła się z dnia na dzień. Ostrzeżenia napływały od dawna. Od dawna też były podpowiadane działania dla jej uniknięcia. Opracowany w 2006 w trybie społecznym raport (którego postulaty władze państwowe zignorowały i stanowczo odrzuciły) wskazywał, że zasadniczą przyczyną postępującej zapaści demograficznej jest brak mieszkań, że wszystkie pozostałe przyczyny są bez znaczenia i że liczba mieszkań wybudowanych w danym roku wyznacza z precyzją liczbę dzieci, jakie urodzą się 5 lat później. Tymczasem prowadzona po ‘89 polityka państwa doprowadziła do likwidacji wszystkich form budownictwa społecznego (spółdzielczego, komunalnego i zakładowego). Szczególny był zapał w niszczeniu budownictwa spółdzielczego. Jednocześnie postępował proces likwidacji instytucji wspierających budownictwo mieszkaniowe (w tym ministerstwa budownictwa), a problem pozostawiono całkowicie mechanizmowi rynkowemu. Specjaliści zrzeszeni w Polskim Związku Inżynierów i Techników Budownictwa oraz Polskim Towarzystwie Mieszkaniowym przedstawili w Sejmie projekt ustawy stypulującej, że główną przyczyną niedostatecznej liczby urodzeń jest sytuacja mieszkaniowa młodego pokolenia, że rozwiązanie problemu nie jest możliwe bez czynnego zaangażowania państwa, i że kluczową sprawą jest wprowadzenie budownictwa społecznego na wynajem. Osnową projektu była zasada: Nie ma gniazda – nie ma piskląt. Projekt został przyjęty do programu PIS, ale nigdy nie został skierowany pod obrady Sejmu. Wygląda więc na to, że władze nie chcą żadnej polityki mieszkaniowej, a podejmują jedynie kroki propagandowe dla uśpienia opinii społecznej.
Dla Polaków, którzy pozostali w kraju stworzono ścieżkę „dostępu do mieszkania”, wymagającą kredytu bankowego. Przynętą okazały się tzw. kredyty frankowe, które stały się źródłem tragedii dla milionów młodych. À propos - bankiem, który najwięcej takich kredytów udzielił, czyli bez opamiętania łupił młodych Polaków, był Bank Zachodni WBK, którym w latach 2007-2015 kierował Morawiecki. W czasie ostatnich wyborów Kaczyński i Duda łasili się do elektoratu „frankowiczów”, który przeważył wyniki wyborów i doprowadził PiS do władzy. Dlaczego PiS ich porzucił? Czy nie dlatego, że preferuje mniej autonomicznych intelektualnie i politycznie beneficjentów 500+? Czy nie dlatego, że młodzi, zaradni, aktywni zawodowo, chcący płacić mniej podatków stanowią zagrożenia dla projektu Polin? Najlepiej zatem uprzykrzyć im życie, aby sami opuścili w pośpiechu Polskę.
Gdy rozgorzała dyskusja o Krajowym Funduszu Odbudowy, zakładaliśmy, że kluczowym problemem, jaki Fundusz ma rozwiązać, to zapobieżenie katastrofie demograficznej. Nic bardziej mylnego. Wśród jego komponentów są „Zielona energia”, „Transformacja cyfrowa”, „Zielona inteligentna mobilność”, a nic o katastrofie demograficznej i nic o emigracji Polaków. Wśród 10 filarów programu Polski Ład znajduje się punkt „Mieszkanie bez wkładu własnego”, na który przewidziano 30 mld zł, tj. średnio rocznie 3,4 mld zł. Przy czym kwota ta ma też zapewnić finansowanie 15 innych zadań i nijak się ma do deficytu 2,3 mln mieszkań. Pomysł, aby problem rozwiązać kredytami bankowymi, także nie może być oceniony pozytywnie, bo robi młodych ludzi zakładnikami banków, z wszystkimi konsekwencjami tragedii „frankowiczów”. Składane bankom przez Państwo gwarancje spłaty kredytu wpłyną znakomicie na kondycję banków, ale nie zwiększą liczby budowanych mieszkań. Co więcej, stworzą większy popyt na mieszkania budowane przez deweloperów i nie tylko nie obniżą ich ceny, lecz przeciwnie - wywindują je w górę. Podstawowym beneficjentem rozwiązania Polskiego Ładu będą banki, bo to do nich będą kierowane środki państwowe. Innymi słowy - przyszłość Polski państwo przekazuje w ręce żydowskich deweloperów i banksterów, ignorując oczywistą prawdę, że Ład powinien opierać się nie na „zielonej energii” i „zielonej mobilności”, ale na triadzie: Demografia-Szkolnictwo-Gospodarka. I to w takiej kolejności!
Przeraża nieprzerwany proces podmiany ludności Polski, wyganianie z niej Polaków i wyludnianie. Zapoczątkował go Berman, kontynuował Jaruzelski, przyspieszył Geremek i Tusk, a finalizuje Morawiecki. Tylko po to, by stworzyć niejednorodny etnicznie kraj „białych murzynów”. Od roku 2005 z Polski, uciekając przed generowaną niskimi płacami „znośną biedą”, wyemigrowało 4 miliony Polaków i Polek, a kolejne 3 miliony regularnie wyjeżdża za granicę do prac dorywczych. Wiele mówi to, że premier rządu odwołującego się do katolickiego i konserwatywnego elektoratu, który 6 lat temu pod hasłem obrony ojczyzny przed „obcymi kulturowo uchodźcami” triumfalnie objął władzę, tworzy ustawy dla ułatwienia osiedlania się w Polsce milionów Azjatów, a nic nie mówi o 100 tysiącach rodaków z azjatyckich stepów i milionach Polaków „na zmywaku”. Bronią Usnarza jak Westerplatte, a chyłkiem ściągają miliony cudzoziemców. Rozwinęli kilometry drutu kolczastego, a dają cudzoziemcom miliony pozwoleń na pracę. Mamy patriotyczno-chrześcijańsko-narodowo-konserwatywny rząd, a politykę demograficzną Sorosa. Ale walka o Polskę trwa. Pytanie tylko o Polskę, dla kogo? Dla Ukraińców, dla „białych murzynów”, czy dla Polaków? I czy aby nie czas najwyższy za Onufrym Zagłobą powiedzieć „Hańba, po trzykroć, hańba”.
Krzysztof Baliński