Po felietonie pt. "Po której stronie barierek stałby ks. Popiełuszko"dostałem wiele listów, w tym - co szczególnie cieszy - od duchownych z różnych diecezji i zgromadzeń zakonnych. Jeden z nich, który z księdzem-męczennikiem odbywał służbę wojskową w kleryckim batalionie w Bartoszycach, napisał. "Gdyby dziś Alek żył (takie wtedy imię nosił Jerzy), to z pewnością stanąłby w tym samym miejscu, co jego przyjaciel ks. Małkowski. I byłby tak samo lżony przez dziennikarzy jak 26 lat temu. Czy ktoś jeszcze pamięta artykuł Jerzego Urbana pt. >>Seanse nienawiści<<, opublikowany w pewnym tygodniku? Przecież niektóre obecne publikacje to wręcz kopia tego artykułu".
Idąc za tym listem, sięgnąłem po ten artykuł i sam się zdumiałem. Zacytuję tylko krótkie fragmenty: "W inteligenckiej części warszawskiego Żoliborza stoi kościół ks. Jerzego Popiełuszki"- obok św. Brygidy w Gdańsku najbardziej renomowany klub polityczny w Polsce. (...) Co tam więc robi natchniony polityczny fanatyk, Savonorola antykomunizmu? (...). Jednym słowem, ten mówca ubrany w liturgiczne szaty nie mówi niczego, co byłoby nowe lub ciekawe dla kogokolwiek. Urok wieców, jakie urządza, jest całkiem odmiennej natury. Zaspokaja on czysto emocjonalne potrzeby swoich słuchaczy i wyznawców politycznych. W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści. Mówca rzuca tylko kilka zdań wyzbytych sensu perswazyjnego oraz wartości informacyjnej. On wyłącznie steruje zbiorowymi emocjami".
Rzeczywiście, wypisz, wymaluj jak artykuł z "GW"czy gadka-szmatka w TVN Religia. Wystarczy w miejsce słów "kościół na Żoliborzu"wpisać słowa "krzyż na Krakowskim Przedmieściu", a w miejsce nazwiska ks. Popiełuszki nazwisko ks. Małkowskiego, a wszystko pasuje idealnie. Urban ma prawa autorskie do swego felietonu, więc powinien pobierać tantiemy za naśladownictwo, np. od Katarzyny Wiśniewskiej czy ks. Kazimierza Sowy. Wyjątkowo swojsko zabrzmiało mi porównanie do Savonaroli. Zaraz, zaraz, kto to ostatnio użył takiego określenia? Ależ oczywiście, sam ks. Andrzej Luter, kandydat na kapelana prezydenta RP. A gdzie tak napisał? Oczywiście w gazecie, która - jak sam utrzymuje - żadnym kłamstwem i żadną nienawiścią nigdy się nie skalała.
Chodzi o artykuł, który powstał na specjalne zlecenie, a w którym był łaskaw w swym kapłańskim miłosierdziu zaatakować moją skromną osobę, porównując ją do gorliwego dominikanina z Florencji. W mniemaniu autora paszkwilu i jego zleceniodawców artykuł miał być "ciosem na odlew", a w rzeczywistości stał się dużym pochlebstwem. Albowiem organizatorzy egzekucji na Piazza Della Signoria za defraudacje kościelnych majątków nie cieszą się po pięciu wiekach w Toskanii dobrą sławą, ale za to ich ofiary tak. Nawiasem mówiąc, gdyby ks. Luter był uczciwym kapłanem, to powinien też za tantiemy zapłacić. A ma z czego, bo wiadoma redakcja swoim "cynglom", zwłaszcza tym w koloratkach, płaci suto. Jeśli jednak tego nie zrobi, to znaczy, że jest plagiatorem, a to nie przystoi temu, kto będzie święcić wielkanocne jaja w Pałacu Prezydenckim.
Wszystkim, którzy nadal zastanawiają się, po której stronie barierek stanąć, polecam przemyślenia Janusza Horoszkiewicza, potomka ofiar ludobójstwa. "Wszystko co banderowcy mogli, wszystko co przypominało Polskę, zniszczyli. Czasy były straszne, krzyża nikt nie bronił. Jego zniszczenie nie sprawiało żadnej trudności - krzyż jednak przetrwał, podobnie jak kilka innych w okolicy. Nawet banderowcy powracający po wymordowaniu polskich wsi nie odważyli się go ruszyć. Potem przyszły kołchozy i ateizm państwowy, a krzyż dalej stał. Wielkie ciągniki gąsienicowe starannie oborywały pola, ale krzyża nie uszkodzili, traktorzyści doświadczeni przekazywali młodym, jak mają jechać, aby ogromnymi pługami go nie zaczepić. Kiedy w Moskwie zaprojektowano meliorację i prostowanie dróg, to krzyż stał na środku drogi. Więźniowie pracujący przy drodze wykopali krzyż i odłożyli na bok. Ktoś w nocy krzyż na nowo zakopał, a pop wołał: >>Ręce precz od Polskiego Krzyża, bo z cerkwi wyklnę<<. I tak krzyż przetrwał. Oby tak było także na Krakowskim Przedmieściu".
Na koniec inna refleksja. Minęły trzy lata, odkąd co tydzień piszę felietony do "Gazety Polskiej". Dlatego też bardzo cieszę się z sukcesu naszego tygodnika, którego nakład wzrósł w ostatnim czasie - uwaga! - prawie o 50 proc. To rekord na polskim rynku wydawniczym. Cieszy to tym bardziej, że osoby z nim związane są niemiłosiernie atakowane przez poprawne politycznie media.
Cieszę się również z tego, że wzrasta nakład "Gościa Niedzielnego", który wśród tygodników pokonał nawet "Politykę"i "Newsweeka". Za to na łeb, na szyję poleciało "Wprost"Tomasza Lisa. Z kolei niewielu nowych czytelników zyskał lewicowy "Przegląd"i lewicujący (że tak to nazwę) "Tygodnik Powszechny". I to pomimo ogromnej akcji promocyjnej tego ostatniego. Takie efekty daje zarozumiałość, a także smutne rekordy wazeliniarstwa osiągane przez jego niektórych redaktorów. Podlizują się oni zarówno obozowi rządzącemu, jak i swemu właścicielowi, którym nie jest już - jak niektórzy błędnie sądzą - kuria krakowska, ale koncern medialny ITI. Tygodnik ten, uchodzący dotychczas za niezależny, sprzedał się bowiem całkowicie, nawet się przy tym nie rumieniąc.
Drodzy czytelnicy "Gazety Polskiej", cieszmy się więc wspólnie i nadal pytajmy w kioskach o nasz tygodnik.
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Gazeta Polska, 25 sierpnia 2010
Za: http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=88&nid=3328