Wice-przewodniczącą komisji, której miałam nieprzyjemność przewodniczyć podczas ostatnich wyborów była energiczna pielęgniarka ze szpitala onkologicznego na warszawskim Ursynowie. Przy liczeniu głosów (to tak jak darcie pierza czy obieranie cebuli) karmiła nas opowieściami o natrętnych, nieznośnych pacjentach. Otóż jeden z pacjentów tak podobno zdenerwował ordynatora telefonami w sprawie operacji, że ten oświadczył: „mogę pana zapisać ale tylko na lewatywę i to za dwa lata.”
Trudno mi w to uwierzyć – sądzę, że historyjka należy do okazjonalnych „opowieści dziwnej treści”. Jednak fakt, że opowiadała ją pielęgniarka, jak i to, że została przyjęta usłużnym rechotem pozostałych członków komisji świadczy, że zostało przełamane kolejne tabu kulturowe.
W Polsce choroba i śmierć nigdy nie były przedmiotem żartów . Nie pluło się na mogiły, nawet jeżeli były to mogiły wrogów.
Mogłoby się poza tym wydawać, że na nieuleczalną chorobę ludzie powinni reagować odruchową empatią. Nigdy nie widomo co i komu jest pisane.
Kłam temu przeświadczeniu zadaje wydana w 1980 roku książka „Ikowie ludzie gór”, której autorem jest Colin Turnbull. Turnbull opisuje społeczność dotkniętą całkowitą anomią, społeczność zbudowaną na odrzuceniu wszelkich wartości, na złamaniu kulturowych tabu, na zaprzeczeniu naturalnym instynktom. Społeczność, w której prawem jest bezprawie.
Po II Wojnie Światowej afrykańskie plemię Ików zostało pozbawione terenów łowieckich i zmuszone do uprawy roli, choć w skalistym terenie rolnictwo nie dawało szans przeżycia.
W skrajnie trudnych warunkach członkowie plemienia zerwali wszelkie więzy społeczne. Okrucieństwo i przemoc stały się normą i ulubioną rozrywką. Matki nienawidziły własnych dzieci i usiłowały się ich pozbyć. Autor wielokrotnie widział matki celowo upuszczające niemowlęta na kamienistą glebę. Dzieci powyżej 3 roku życia były wypędzane z domów. Tworzyły hordę rządzącą się bezwzględnymi prawami.
Najbardziej charakterystyczne było szczególne poczucie humoru członków plemienia. Wyśmiewano się z chorych i umierających. Pewnego razu kilka osób czekało aż raczkujące niemowlę wsadzi rączkę w ognisko, żeby móc zaśmiewać się gdy się poparzyło.
Zauważmy, że Turnbull też czekał na to wydarzenie, a potem opisał i przeanalizował zachowania tubylców. Nie czuł się winien, że nie interweniował. Przeciwnie- wstydził się, że zdarzało mu się czasem dokarmiać prześladowaną przez inne dzieci dziewczynkę.
Było to zgodne z duchem antropologii strukturalnej Claude Levi-Strauss’a, który traktował wszystkie kultury jako równowartościowe. Badacz nie miał prawa wtrącać się do życia badanej społeczności.
Wierzono, że istnieje coś takiego jak obserwacja nieuczestnicząca.
Nie mogę pojąć jak socjolog czy antropolog mógł wierzyć, że jego obecność nie wpływa na badaną społeczność? Przecież w tych czasach była dobrze znana zasada nieoznaczoności Heisenberga.
Zostawmy Heisenberga- każdy banalny pomiar zmienia stan mierzonego obiektu. Wyobraźmy sobie duży termometr laboratoryjny, za pomocą którego chcemy zmierzyć temperaturę ¼ kieliszka odpowiednio do naszych wymagań schłodzonej wódeczki. Kiedy weźmiemy ją do ust dotrze do nas, że temperatura wódki wzrosła, a to co zmierzyliśmy jest temperaturą równowagi termodynamicznej pomiędzy termometrem i cieczą.
Obserwacja nieuczestnicząca to zwykła hipostaza. To taka sama utopia jak standardy BBC w dziennikarstwie.
To taki sam wymuszony obecnie przez poprawność polityczną i sądy głupi i zbrodniczy standard, jak milczenie w sprawach niezgodnych z naszą etyką i obyczajami.
Czy można doszukiwać się analogii pomiędzy obyczajami Ików i obyczajami naszych rodaków?
Słysząc Kazimierę Szczukę wyśmiewającą niepełnosprawną Madzię Buczek, albo dowcipy na temat katastrofy smoleńskiej nie mam wątpliwości.
Są to objawy anomii w stanie czystym.
Jesteśmy raczej ludźmi nizin niż gór. Nasze pola są urodzajne i nie dręczy nas brak wody.
Dlaczego zachowujemy się jak Ikowie, ginące z głodu plemię.?
Za: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=4913&Itemid=13843843419
Nadesłał: Jacek