Jest taki jeden temat, bardzo niemodny, ale który pozwoliłby wiele spraw uzdrowić na raz. Chodzi o status kobiety pracującej w domu, przy dzieciach, przy kuchni, przy praniu i cerowaniu. Ta pogardzana rola „kury domowej” jest w rzeczywistości najszlachetniejszym zajęciem godnym podziwu, uznania i dowartościowania. To rola „pani domu”, „strażniczki ogniska domowego”, „matki Polki”, „matki dzieciom”, „gospodyni”, „gaździny”. Określenia można by mnożyć, a ważne jest by brzmiały pozytywnie i uwznioślająco.
Żyjemy w czasach, gdy praca zarobkowa obojga małżonków jest normą. Jedna pensja nie wystarcza dla utrzymania rodziny, opłacenia mieszkania, edukacji dzieci itd. Bez dwóch pensji nie dostanie się pożyczki na zakup domu czy mieszkania. Koszt kształcenia dzieci jest tak wysoki, że z jednej pensji nie da się go pokryć.
A kiedyś było to możliwe.
Dzisiejsza sytuacja to owoc wysiłków kilku pokoleń feministek, które koniecznie chcą dorównać mężczyznom zawodowo. Nie cenią swojej pracy domowej. Uważają ją za poniżającą. Najchętniej oddałyby ją mężom lub służbie. Wina jest też po stronie mężczyzn, że tej domowej pracy swych żon nie doceniają. Mówi się, że pracę mężczyzny widać, gdy jest wykonana a pracę kobiet, gdy jest niewykonana. To samo dotyczy też często pracy zawodowej. Pracę sekretarki widać dopiero wtedy, gdy jej zabraknie. Otóż trzeba tę niewidoczną pracę widzieć, doceniać, chwalić i odpowiednio nagradzać, przy czym wcale nie musi to być wynagrodzenie pieniężne. Kobiety, które weszły w zawody „męskie” wcale nie są z tego zadowolone. Ciągle narzekają, że są gorzej opłacane, że jest ich w takich czy innych funkcjach mniej niż mężczyzn itd. Ciągle czują się dyskryminowane. Dyskryminowane dlatego, że ze względu na swoje obecne czy potencjalne obowiązki macierzyńskie są jako pracownice mniej pewne. Trudno się pracodawcom dziwić.
Natomiast w domu wcale nie muszą czuć się dyskryminowane. Wystarczy, by mężowie je doceniali, by widziały owoce swej pracy w postaci dobrze wychowanych dzieci. I to jest chyba sprawą najważniejszą.
Wychowanie młodzieży
Dzieci muszą być dopilnowane. Gdy matka pracuje zarobkowo to po powrocie do domu ma tyle zajęć, że brak jej czasu na dzieci. Jest dla nich niedostępna. Nie ma kiedy pomóc im w problemach szkolnych, przypilnować, by lekcje były odrobione, wysłuchać wrażeń przyniesionych ze szkoły czy podwórka, pogadać o ich problemach. Często, gdy dzieci wracają do pustego domu z kluczem na szyi, tracą te pierwsze wrażenia, które chciały mamie zładować i one gdzieś uciekają. Skutek jest taki, że dzieci ze swoimi problemami idą do rówieśników. Zrywa się więź między dzieckiem a rodzicami. Trudniej o przekazanie wartości, które rodzice wyznają. Powstają sub-kultury młodzieżowe, do których rodzice nie mają dostępu. Często za tym idzie bunt wobec rodzicielskich pouczeń. Brak ciągłości wychowawczej.
Jest powszechne ubolewanie nad obniżaniem się jakości edukacji na wszystkich poziomach. Pomoc rodzicielska ma tu kluczowe znaczenie. Chodzi nie tylko o pomoc przy odrabianiu lekcji, czy przepytywaniu z zadanych treści, ale przede wszystkim o czas na rozmowę z dziećmi. Ta rozmowa podnosi dzieci intelektualnie, niepostrzeżenie, przy okazji, ale systematycznie. Gdy się omawia wspólnie oglądane filmy, czy gdy dziecko dzieli się wrażeniami z przeczytanej książki, to rodzice wnoszą swoją wiedzę i swoje zasady moralne do zasobów umysłowych dziecka. Obecność mamy w domu jest tu czynnikiem decydującym.
Nie trzeba wielkiej statystyki by zauważyć, że dzieci, których mamy są stale w domu lepiej się uczą, są grzeczniejsze, wyrastają na pożytecznych ludzi.
Trwałość rodziny
Plagą naszych czasów są rozwody. Najbardziej na tym cierpią dzieci. Gdy oboje małżonkowie pracują zarobkowo łatwiej im wyobrazić sobie życie niezależnie od siebie. Kobieta zależna materialnie od męża dłużej się zastanowi nim podejmie decyzję o odejściu od niego. Mężczyzna wiedząc, że ma na swoim utrzymaniu małżonkę częściej się powstrzyma od porzucenia jej – chociażby ze zwykłej litości. Te mechanizmy spowalniające rozejście się działają niezależnie od wzajemnych win i pretensji. Dają czas na refleksję, na przetrzymanie trudnych chwil i mogą pomóc w powrocie do zgodnego pożycia.
Model ojca
Przeżywamy kryzys ojcostwa. Mężczyźni są zniewieściali, a często młodzież męska jest w rezultacie bez prawidłowego wzorca. Bardzo wiele dzieci nie ma prawidłowego wzorca ojca. On tak jak mama pracuje zarobkowo, a potem, gdy wraca do domu to czyta gazetę lub patrzy na mecz, podczas gdy mama krząta się koło spraw domowych. Gdy ojciec jest jedynym żywicielem rodziny, to jego prestiż jest wysoki. Owszem odpoczywa, ale on utrzymuje rodzinę. Jest pozytywnym wzorcem dla dzieci. Gdy oboje pracują zarobkowo to od razu widać, że ojciec jest nieco mniej wart niż mama, bo ta ma moc zajęć w domu. Ile, które z rodziców zarabia, dzieci na ogół nie wiedzą. Jak ciężka jest ich praca, też nie. Widzą tylko ile godzin rodziców nie ma w domu „bo są w pracy” i co potem w domu robią.
Jedną z przyczyn zjawiska homoseksualizmu jest brak prawidłowego wzorca ojcowskiego. Gdy ojciec jest nieobecny lub w domu się nie liczy, to wzorcem staje się dzielna mama „od wszystkiego”. Tożsamość żeńska staje się atrakcyjną dla chłopców.
Być zdolnym do samodzielnego utrzymania rodziny z własnych zarobków, to wyraz prawdziwej męskości.
Demografia
Jednym z najważniejszych problemów, z jakim Polska (i cały świat zachodni) się dzisiaj boryka to kryzys demograficzny. Za mało rodzi się dzieci. Nie ma zastępowalności pokoleń. Nie będzie miał kto pracować na emerytury dla obecnie pracujących. Na razie świat zachodni radzi sobie z tym problemem przez imigrację. Ale to efekt czasowy. Wkrótce ci imigranci sprowadzają swoje rodziny, swoje dzieci, ale także i swoich rodziców czy dziadków. Dochodzą do tego problemy z asymilacją, a właściwie z jej brakiem, szczególnie, gdy imigranci są z innych cywilizacji. Oni będą utrzymywać swoich emerytów, a na emerytów tubylczych nadal zabraknie środków.
Żywotne społeczeństwa muszą mieć dzieci, dużo dzieci, tak, żeby przyszłość demograficzna była zapewniona. Społeczeństwa wielodzietne nie tylko budują własny kraj, ale i poprzez emigrację niosą własną kulturę w inne części świata. To wielodzietni zdobywają tereny, gdzie dzieci brak. Każde społeczeństwo, które myśli nie tylko o własnym pokoleniu, ale i o swojej sile w przyszłości musi zadbać o to by to przyszłe pokolenie było.
Jest oczywiste, że panie pracujące w domu, przy dzieciach, chętniej decydują się na dalsze macierzyństwo, niż te pracujące zawodowo i obawiające się o swoje miejsce na rynku pracy. W takich domach dzieci przybywa. Zatrzymanie matek w domach to recepta na problemy demograficzne. Przy tym oczywiście rosną koszty utrzymania rodziny. Czy mężczyzna jest w stanie zarobić na taką rodzinę z jednej pensji? Oto zasadnicze pytanie naszych czasów. Tak trzeba zmienić życie, by to było możliwe. By koszta były rozłożone nie tylko na rodziców, ale i na całe społeczeństwo, bo przecież wielodzietni nie tylko dla siebie wychowują następne pokolenie. Trzeba tak zorganizować życie społeczne, by sytuacja materialna nie odstraszała od dalszego rodzicielstwa.
Dzisiaj z powodów demograficznych dużo się mówi o potrzebie żłobków, przedszkoli, państwowego opiekuństwa nad dziećmi, o wydłużaniu urlopów macierzyńskich, o urlopach dla ojców, o ułatwieniach w czasie pracy dla matek itd. Są to wszystko reakcje na narzekania feministek. Natomiast mało słychać o pomysłach, jak zatrzymać matki w domach. Tego feministki nie chcą. A przecież one nie stanowią większości. Większość pań wolałaby zostać w domu przy dzieciach, gdyby to tylko było możliwe w sensie materialnym.
Umożliwmy to, a problem demograficzny się skończy.
Bezrobocie
Jedną z podstawowych bolączek naszych czasów jest bezrobocie, szczególnie bezrobocie ludzi młodych, czyli w wieku rozrodczym. My wszyscy tych bezrobotnych jakoś utrzymujemy.
Gdyby mamy wróciły do domu, do dzieci, to zwolniłyby się miejsca pracy dla bezrobotnych panów. Problem bezrobocia sam by się rozwiązał. Zamiast utrzymywać bezrobotnych utrzymywalibyśmy gospodynie domowe piastujące następne pokolenie.
Trzeba tylko tak życie przeorganizować, by dzisiejsze zarobki matek czy też zasiłki dla bezrobotnych, trafiły do ojców, by niezależnie od zawodu byli w stanie utrzymać rodzinę bez względu na jej wielkość. Zawsze pozostaną różnice w zarobkowaniu w zależności od społecznej przydatności danej pracy, od wykształcenia czy przedsiębiorczości. Zawsze pozostaną ci, co pracować nie chcą, pracują źle, przepijają zarobki itd. To z takich nierobów winni się rekrutować bezrobotni. Natomiast powinna obowiązywać zasada, że przy uczciwej pracy, przy braku nałogów, przy zaakceptowaniu standardu życiowego dla swojej warstwy społecznej, da się z jednej pensji utrzymać rodzinę bez względu na jej wielkość. Państwo winno stworzyć taki system, by to było możliwe.
Jeszcze jedna sprawa. Trudno się dziwić pracodawcom, że boją się młodych matek. Kobieta w ciąży ma często zwolnienia lekarskie, potem urlop macierzyński, dalej ewentualnie urlop wychowawczy, gdy wraca do pracy zarobkowej to stale bierze zwolnienia lekarskie na choroby dzieci itd. To pracownik, na którego obecność trudno liczyć. Państwo różnymi przepisami „pro-rodzinnymi” obciąża pracodawców. Unikają więc zatrudniania młodych mężatek.
Służba zdrowia
Bardzo dzisiaj ubolewamy nad niesprawnością służby zdrowia. Jest to jedna z najczęściej powtarzających się pretensji do władzy. Służba zdrowia jest wyraźnie przeciążona, i to głównie biurokracją towarzyszącą procesowi leczenia.
Tak to już jest, że w przeliczeniu na dziecko służba zdrowia ma mniej roboty z rodzinami, gdzie matka jest w domu. Wielokrotnie dziecko ma katarek, mama zatrzyma je w domu, by nie roznosiło grypy po szkole i po paru dniach domowego leczenia jest po problemie. Gdy mama pracuje zarobkowo, idzie się do ośrodka zdrowia, stoi w kolejce, wśród innych chorych, którzy zarażają i których się zaraża, tylko po to, by lekarz wypisał jakąś aspirynę czy syropek, a mama dostała zwolnienie lekarskie z pracy. To wszystko musi być gdzieś zapisane, zarejestrowane, udokumentowane. To z potrzeby tego zwolnienia zawraca się lekarzowi głowę. W prostych przypadkach mamy potrafią leczyć i czynią to bardzo dobrze. Wzajemnie się radzą. Im więcej mają dzieci, tym więcej doświadczenia. Lekarza wzywają lub do niego idą tylko przy poważniejszych schorzeniach.
To samo jest na drugim końcu życia. Gdy dom jest czynny całą dobę, gdy mama jest w domu, to i częściej przy takiej rodzinie żyją dziadkowie, starsi, emeryci. Są to rodziny wielopokoleniowe. Opieką lekarską nad starszymi zajmują się domownicy. Tylko przy poważniejszych sprawach zawraca się głowę służbie zdrowia. Wielu rezydentów domów starców czy nawet szpitali, byłoby przy dzieciach i wnukach. Tam znosiliby dolegliwości swego wieku, tam dożywaliby swych dni i wreszcie tam umierali, wśród kochającej rodziny. Zwolniłyby się miejsca w szpitalach, hospicjach i domach starców.
Oczywiście im więcej jest dzieci, tym większe prawdopodobieństwo, że u któregoś z nich staruszkowie znajdą na starość wsparcie.
Emerytury
W wielu społecznościach świata nie ma czegoś takiego jak emerytura. Niezarabiający liczą na dzieci, że się nimi na starość zajmą. W świecie zachodnim wypracowaliśmy sobie system emerytalny polegający na tym, że pracując odkładamy środki do wykorzystania na emeryturze. Realność tych emerytur gwarantuje nam państwo, które zapewnia, że emerytury nie zdewaluują się. Jest oczywiste, że emeryt żyjący samotnie wydaje więcej niż żyjący przy rodzinie. Dziś niestety bywa tak, że w bezrobotnych rodzinach emerytura dziadka czy babci, często wypracowana jeszcze w PRL-u, to jedyne realne pieniądze, jakie rodzina dostaje. To jest chore. Natomiast przy zasadzie, że emeryci żyją przy rodzinach, emerytura mogłaby być mniejsza, czyli odpis z pensji na emeryturę mógłby być mniejszy. Więcej trafiałoby do kieszeni ojca rodziny. To można by uregulować wysokością odpisu uzależnioną od liczby dzieci. Im więcej dzieci, tym większe prawdopodobieństwo, że emeryt nie będzie na starość sam, czyli, że będzie mniej kosztował państwo.
Panie, które zajmowały się prowadzeniem domu i wychowaniem swoich dzieci nadają się na babcie. Są mile widziane w domach swych dzieci jako pomocnice. Panie, które są zawodowo czynne nie są dostępne jako babcie, gdy pojawiają się wnuki, To czterdziesto-, pięćdziesięciolatki. Jeszcze pracują zarobkowo na swoje emerytury. Gdy wreszcie dojdą do emerytury, chcą spokoju, są już za stare do pomocy przy wnukach (prawnukach). Wolą życie oddzielne.
Gdy dziadkowie żyją oddzielnie, to w sumie koszta mieszkaniowe rodziny są większe. Zajmowany jest większy metraż.
Oszczędność
Główne dochody państwa z podatku VAT i akcyzy są zależne od konsumpcji. Oczywiście, liczniejsza rodzina konsumuje więcej, chociaż w przeliczeniu na obywatela zapewne mniej, bo bardziej oszczędza.
Życie w rodzinie jest oszczędniejsze, gdy matka jest w domu. Resztki z obiadu wbudowuje się w obiad następny. Podarte ubrania się ceruje. Dzieci noszą ubrania po sobie. Jak jedno wyrośnie z butów, to służą one następnemu itd. Oszczędność to ważna cnota i warto jej uczyć dzieci od najwcześniejszej młodości. Każde 100 zł, które mąż przekaże żonie pilnującej domu będzie oszczędniej wydane i starczy na więcej niż w rodzinach, gdzie oboje pracują zarobkowo.
„Do Kraju tego gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów nieba, tęskno mi Panie!” - pisał Norwid.
Dziś świat zwariował. Oszczędność, szacunek dla dóbr konsumpcyjnych gdzieś zaginęły. Mamy konsumować jak najwięcej i jak najszybciej kupować rzeczy nowe, wyrzucając stare na śmietnik. Nasze śmietniki to też ogromny problem gospodarczy, który by zmalał przy większym oszczędzaniu. Wysoka konsumpcja jest miarą rozwoju gospodarczego. Konsumpcja ma stymulować produkcję. Produkcja ma nam dać zatrudnienie i postęp, nowoczesność. Mody się szybko zmieniają. Oprawcy Jezusa podzielili się Jego szatami, a o suknię rzucili los. Kto by się dziś o taką odzież skazańca troszczył? Żyjemy w ciągłym pędzie konsumpcyjnym. Ten wzrost konsumpcji nie może być permanentny. W którymś momencie trzeba będzie uznać, że poziom życia jest już wystarczająco wysoki i na nim pozostać.
Mama w domu może pomóc w przyhamowaniu tego pędu do konsumpcji. Może starczy jeden samochód i to tańszy. Może wystarczy jeden telewizor, jeden komputer, jedna łazienka w domu. Może trzeba nauczyć się współżycia przy skromniejszych zasobach domowych. Pozostaje pytanie: czym zastąpić konsumpcję jako stymulatora produkcji?
Oczywiście będą zawsze ludzie zamożniejsi posiadający większe dochody. Co mają robić z pieniędzmi? Odpowiedź jest prosta. Inwestować! Zastąpić konsumpcję inwestowaniem, remontowaniem starych domów czy mieszkań. To się zawsze przyda, jak nie nam to naszym dzieciom czy innym spadkobiercom.
Kupowanie rzeczy droższych, trwalszych to też inwestowanie. To pozwala dłużej korzystać z danego produktu. To wspiera produkcję jakościową, zwykle lokalną, pod indywidualne potrzeby i gusta. Zarazem redukuje to zakup chińskiej tandety.
Inwestować też trzeba w wartości duchowe. W edukację dzieci. W ich rozwój religijny, we własne doskonalenie. Można łożyć na biednych, potrzebujących, na misje, na uczelnie, na promocję wartościowych książek i prawdziwej sztuki, na szerzenie całej naszej cywilizacji po świecie.
To wszystko można pogodzić z oszczędzaniem, ze skromniejszym życiem, a takie zagwarantuje nam obecność gospodyni w domu.
Praca w domu
Jak świat światem zawsze mężczyźni zajmowali się sprawami wymagającymi wyjścia z domu (wojny, polowania, uprawa roli, praca zarobkowa), a kobiety pracami w domu, czy przy domu. Ten naturalny podział ról gdzieś się zagubił – głównie za przyczyną ruchu feministek, które pragną wykonywać te same prace, co mężczyźni (jakoś nie kwapią się do górnictwa, wywożenia szamba czy wyrębu lasów), oraz by oni zajmowali się pracami domowymi. Praktycznie uzyskały równouprawnienie w prawie wszystkich zawodach, ale właśnie kosztem domu. Jakoś urlopy „tacierzyńskie” nie sprawdzają się, no i rodzić dzieci mogą tylko kobiety – tego już nikt nie jest w stanie zmienić.
Potrzebny jest powrót do zasady, że kobiety pracują w domu i przy domu. Tak, pracują – to jest praca, to są kobiety pracujące, i to należy dowartościować. To wymaga uznania, a nie pogardy. O to społeczne uznanie dopominam się.
Praca w domu to nie tylko opieka nad dziećmi, gotowanie, pranie i sprzątanie. Zwykle kobieta w domu ma trochę czasu, by zająć się jeszcze czymś innym. Dobrze gdy ma ogródek czy działkę w pobliżu, gdzie można hodować kwiaty, warzywa i owoce. Wiele pań tak właśnie wypełnia swój wolny czas i raduje się tą pracą. Wszystko co wyhoduje będzie zagospodarowane w domu – obniży koszty wyżywienia rodziny. W sezonie można zaprawiać owoce, warzywa, ogórki itd. Tymi zaprawami mogą się też zajmować panie nieposiadające ogródka, ale kupujące owoce, szparagi czy ogórki w sezonie, a więc wtedy, gdy dany produkt jest tani, robiąc zapasy na inne sezony. To też oszczędność.
Ludzie żyjący w blokowiskach z reguły nie mają dostępu do ogródków. Ważne jednak, by panie pracujące w domu miały jakieś dodatkowe zajęcie zgodne z ich zainteresowaniami. Może to być krawiectwo, roboty na drutach, hafty. Może ktoś ma zmysł twórczy, coś maluje, pisze wiersze czy prozę. Może ktoś dorabia korepetycjami, czy opieką nad dziećmi sąsiadów. Dziś w domach zwykle są komputery. Ileż to zawodów można wykonywać przy pomocy komputera nie wychodząc z domu! Można robić tłumaczenia, gdy ktoś zna języki, robić korekty cudzych prac, prowadzić księgowość jakichś instytucji czy stowarzyszeń, projektować czy chociażby pisać pamiętnik o rozwoju własnych dzieci – pasjonująca lektura na starość i dla potomstwa.
Przy wychowywaniu gromadki dzieci czas domowej mamy jest ograniczony, a wolne chwile nieregularne, różne w zależności od wieku dzieci, ich godzin szkolnych, odpowiedzialności starszych dzieci itd. Wiele kobiet, szczególnie gdy mają już trochę podchowane dzieci, zajmuje się pracą społeczną. Wiele jest zadań w społecznościach lokalnych, w parafiach, przy szkołach, w ośrodkach kultury czy sportu. Ta dodatkowa praca musi być dostosowana do tej dorywczości, bez wymaganych terminów. No i musi przynosić satysfakcję – nie materialną, ale duchową. Mało tego – musi być zauważana i doceniana zarówno przez męża jak i przez społeczeństwo.
Potrzebna więc jest zmiana mentalności w tych sprawach.
Jak to zrobić?
Nie łatwo będzie powrócić do proponowanej tu normalności. Ale trzeba szukać rozwiązań, które by do niej przybliżały.
Można by wprowadzić łączenie dochodów rodziny, zarobkującego ojca, ewentualne zarobki dzieci i emerytury mieszkających przy rodzinie emerytów, a podatek obliczać po podzieleniu dochodu na członka rodziny, tak jak się to robi przy łączeniu dochodów małżonków. Może państwo mniej dostawałoby w podatkach od dochodów, ale zyskiwałoby na kosztach służby zdrowia, na zasobach mieszkaniowych itd. Pamiętajmy także, że państwo zarabia wielkie pieniądze poprzez podatek VAT na zwiększonej konsumpcji, gdy w rodzinie są dzieci. Bezdzietni tego podatku płacą dużo mniej.
Proponowałbym likwidację wszelkiego wsparcia państwowego dla żłobków, przedszkoli, dla urlopów macierzyńskich i innych udogodnień dla kobiet łączących pracę zarobkową z wychowywaniem dzieci. A więc proponuję coś wręcz przeciwnego niż jest lansowane np. w programie walki o demografię proponowanym przez prezydenta Komorowskiego. Gdy matka chce pracować zarobkowo, to niech sama płaci wszelkie związane z tym koszta. Zaoszczędzone z tego tytułu pieniądze państwo winno wypłacać bezpośrednio wszystkim matkom, na każde dziecko póki się uczy (do lat 24), niezależnie od tego czy mama pracuje zarobkowo, czy tylko w domu, niezależnie od zamożności rodziny, niezależnie od sytuacji rodzinnej. Jeżeli to nie matka wychowuje dziecko, to te pieniądze winne trafiać do domostwa, w którym ono jest, do ojca, babci czy kogokolwiek, kto opiekuje się danym dzieckiem. Pieniądze te winne być automatycznie wpłacane na konto, przynoszone przez listonosza lub odbierane na poczcie według woli matki.
Innym rozwiązaniem mogłoby być wypłacanie pensji matkom, które pozostają w domu wychowując trojkę lub więcej dzieci, z progresja w zależności od liczby dzieci.
Kluczowym zagadnieniem jest koszt mieszkania. Chodzi o to by można było go opłacić z jednej pensji. Kiedyś to było możliwe. Po pierwsze trzeba doprowadzić do tego, by koszta wynajmu mieszkania były niewiele mniejsze niż koszt spłaty pożyczki na zakup mieszkania o podobnym standardzie. Wówczas będzie się opłacało kupić mieszkanie zamiast płacić czynsz, a zarazem lepiej będzie się o mieszkanie dbało. Nie jesteśmy zbyt daleko od takiej sytuacji. Na to może wpłynąć odpowiednia państwowa polityka fiskalna i kredytowa, czyli niskie stopy procentowe i stabilność w tej mierze. Po drugie koszta wynajmu mieszkań muszą stać się niewiększe niż połowa zarobków jednej osoby. Gdy będzie mniej rozwodów i więcej domostw wielopokoleniowych, to będzie więcej mieszkań na rynku i cena ich spadnie. Sprawy się więc łączą. Ale i tu potrzebna jest odpowiednia polityka mieszkaniowa państwa, odpowiednie wsparcie dla młodych małżeństw, szukanie sposobów na tanie budownictwo itd.
Ponadto wszystko potrzebna jest zmiana stylu życia, zmiana w modzie. O tym w dużym stopniu decyduje propaganda płynąca z telewizora, a więc filmy, seriale, programy publicystyczne itd. Trzeba modę kształtować. Trzeba pokazywać w pozytywnym świetle domy z mamą na co dzień i w negatywnym świetle domy puste. Trzeba przełamać propagandę feministek, która dominuje w myśleniu o sprawach zawodowych kobiet, a więc i w sprawach rodzinnych.
Maciej Giertych
ISSN 1505-0890
OPOKA W KRAJU 82(103)
Kórnik lipiec 2013
Wydawnictwo seryjne, ukazujące się w nieregularnych odstępach czasu
pod redakcją Macieja Giertycha
Adres: os. Białoboka 4, 62-035 Kórnik
Nadesłał: Ryszard