Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
I znowu okazało się, że Mickiewicz wszystko przewidział. Może niezbyt dokładnie, niemniej jednak. „Podczas kiedy we dworze sztab wesoły łyka, przed domem się zaczęła w wojsku pijatyka” – czytamy w „Panu Tadeuszu”. Na pierwszy rzut oka nie wygląda to na żadne proroctwo, ale kiedy trochę to strawestujemy, od razu widać niesłychaną aktualność: Gdy na Wiejskiej w Warszawie łobuzeria fika, w Poznaniu się zaczyna znowu bijatyka. A zaczyna się znowu, podobnie jak w czerwcu 1956 roku, od Zakładów Cegielskiego, którym grozi katastrofa między innymi z powodu próby rozkradzenia majątku postoczniowego, podjętą przez tubylczą razwiedkę, przy okazji realizacji programu likwidacji przemysłu ciężkiego w Polsce. Jak wiadomo, likwidacja przemysłu ciężkiego w Polsce, wychodzi naprzeciw oczekiwaniom Rosji, które, jeszcze za czasów sowieckich, wyraził był ówczesny minister spraw zagranicznych Edward Szewardnadze, uzależniając zgodę na zjednoczenie Niemiec od ustanowienia między zjednoczonymi Niemcami, a Związkiem Radzieckim „strefy buforowej”, a więc – obszaru rozbrojonego i pozbawionego przemysłu ciężkiego, który w razie czego można by przestawić na produkcję zbrojeniową.

Rozpad Związku Radzieckiego niczego tu nie zmienił. Przeciwnie - strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie umożliwiło sprawną realizację tego programu, która wyraźnie przyspieszyła od maja 2004 roku, tzn. od przyłączeniu Polski do Unii Europejskiej. Skoro zatem starsi i mądrzejsi tak czy owak postanowili przekształcić Polskę w strefę półprzemysłowej-półrzemieślniczej produkcji, to wysługująca się im po staremu tubylcza razwiedka, rękoma rozmaitych mężyków stanu, którym w tym celu powierza zewnętrzne znamiona władzy, decyzję tę w podskokach wykonuje, przy okazji rozkradając sobie na boku to, co da się rozkraść. Tak właśnie było ze stoczniami, a kamuflowanie tego procederu poruczono ministru Gradu, który w tym celu wymyślał niesamowite opowieści o szejkach z tysiąca i jednej nocy.

Dlatego też i premieru Tusku, który odgrażał się, że zdymisjonuje ministra Grada, jeśli mu stoczni nie sprzeda do końca sierpnia wytłumaczono, że ministru Gradu żadnej krzywdy robić mu nie wolno i w ogóle – żeby nie zapominał, skąd wyrastają mu nogi. I teraz, kiedy w ramach obrony Mariusza Kamińskiego przed zdymisjonowaniem, tygodnikowi „Wprost” udało się „dotrzeć” do stenogramów rozmów prywatyzatorów stoczni, niezależne media ze stacją telewizyjną TVN na czele, dostały rozkaz, by – skoro już mleko się rozlało – całą sprawę sprowadzić do sporu między premierem Tuskiem, a Mariuszem Kamińskim o to, który z nich kłamie w jakichś szczegółowych sprawach.

Ale likwidacja przemysłu ciężkiego to tylko jeden z elementów programu przekształcania Polski w „strefę buforową”. Drugim elementem jest rozbrajanie państwa. W tej dziedzinie ministru Klichu, prywatnie psychiatrze i właścicielowi Instytutu Studiów Strategicznych, finansowanego przez Fundację Adenauera, która 95 procent swoich pieniędzy czerpie z subwencji rządu niemieckiego, udało się osiągnąć niebywały postęp. Jak wcześniej alarmował komandor Bilski i inni porządni wojskowi, a teraz opisał w raporcie również Rzecznik Praw Obywatelskich, armia polska znalazła się w stanie zapaści i to nie tylko w zakresie uzbrojenia i sprzętu, ale nawet butów i portek. Kamaryla skupiona wokół MON i mnożących się „dowództw” praktycznie już rozłożonej armii, ignoruje potrzeby obronne państwa na rzecz znanej jeszcze z dawnych czasów „pokazuchy”, to znaczy – kierowania resztek posiadanych środków i zasobów do oddziałów askarisów, statystujących w rozmaitych egzotycznych wojnach o pokój.

Jest w tym pewna logika, bo – jak się okazało po wizycie amerykańskiego wiceprezydenta Józefa Bidena – Amerykanie oczekują od Polski już tylko darmowych askarisów – jeśli oczywiście nie brać pod uwagę haraczu dla żydowskich organizacji przemysłu holokaustu – więc wychodzący naprzeciw tym oczekiwaniom mogą liczyć na awanse i stanowiska w operetkowych „dowództwach” – ale z rzeczywistymi potrzebami państwa nie ma to oczywiście nic wspólnego. Zresztą wystarczy rzucić okiem na dane statystyczne, żeby się zorientować w jakim kierunku wszystko zmierza. Na koniec lipca br. Wojsko Polskie liczyło 93 tys. żołnierzy, w tym 112 generałów, 22 tys. oficerów, 42 tys. podoficerów, 16,5 tys. szeregowców zawodowych i 10 tys. żołnierzy nadterminowych. Na jednego oficera przypada jeden szeregowiec i dwóch podoficerów – podobnie jak w czasach saskich, których recydywę właśnie przeżywamy, oczywiście nie tylko dlatego, że w 310 lat po wstąpieniu na tron Augusta II, zewnętrzne znamiona władzy w Polsce przejął Donald Tusk, tylko dlatego, że tubylcza razwiedka, traktuje Polskę tak samo, jak ten król i z takimi samymi następstwami.

Tym procesom nie potrafi, albo nie zamierza przeciwstawić się zwierzchnik Sił Zbrojnych, który 10 października, sprzeniewierzając się prezydenckiej przysiędze, podpisał traktat lizboński. Wprawdzie klakierzy dopatrują się w tym najwyższej próby patriotyzmu, ale wystarczy nawet pobieżnie zapoznać się z jego istotnymi postanowieniami, by pozbyć się wszelkich złudzeń. Dodatkową poszlaką, wskazującą na niewielką, albo wręcz żadną wagę rozmaitych uroczystych zastrzeżeń do tego traktatu, jest skwapliwość, z jaką przedstawiciele biurokratycznego internacjonału zgodzili się poprzednio na irlandzkie, a obecnie na czeskie postulaty. Gdyby te zastrzeżenia rzeczywiście miały znaczenie, ta skwapliwość byłaby mniejsza, albo nie byłoby jej w ogóle. O co zatem chodzi? A o cóżby innego, jeśli nie o jedno z najważniejszych postanowień traktatu lizbońskiego, mianowicie tzw. zasadę lojalnej współpracy. Głosi ona, jak wiadomo, że państwo członkowskie musi powstrzymać się przed każdym działaniem, jakie m o g ł o b y z a g r o z i ć (podkr. SM) urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej.

Powołując się na tę, b e z w a r u n k o w o sformułowaną zasadę, władze UE będą mogły, przy pomocy orzeczeń Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, mających charakter źródła prawa dla państw członkowskich, zablokować każde działanie i złamać opór każdego państwa członkowskiego – oczywiście z wyjątkiem Niemiec, które przy pomocy swego Trybunału Konstytucyjnego zabezpieczyły sobie prawne możliwości nieprzyjęcia unijnych regulacji na swoim terytorium, a przy pomocy swego potencjału – możliwości polityczne – oraz Wielkiej Brytanii, mającej - ze względu na liczbę i charakter wyłączeń – bardziej status obserwatora, niż uczestnika UE, no a poza tym – posiadającą armię zniechęcającą do stosowania wobec niej jakichś przymusów. Jeśli zatem czeski prezydent Wacław Klaus ulegnie w końcu przemożnym naciskom, będzie to oznaczało wejście w życie traktatu lizbońskiego a więc – proklamowanie Unii Europejskiej ze swoim prezydentem i ministrem spraw zagranicznych – co oznacza zakończenie niepodległego bytu państwa polskiego i otwarcie drogi do jego pokojowego rozbioru – bo z takich samych przyczyn wynikają takie same skutki.

Felieton  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2009-10-30 
 Stanisław Michalkiewicz
  www.michalkiewicz.pl


Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.