Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Szanowni Państwo!

Minęły dwa lata od powstania rządu Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, w związku z czym pan premier Donald Tusk musiał dojść do wniosku, że trzeba zmienić repertuar i zacząć opowiadać nowe bajki. Konstytucyjne organy naszego państwa w ogóle mają bardzo mały zakres władzy. Ale przed opinią publiczną nie wypada się do tego przyznać, więc poszczególni dygnitarze strasznie się nadymają i – jak mówi poeta – „udają lwy”. Tak naprawdę jednak, to zarówno Sejm, jak i rząd, coraz bardziej przekształcają się w przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego, zaś główną troską takiego na przykład pana premiera nie jest ani dobro państwa, ani pomyślność obywateli, tylko to, jakie wrażenie zrobi w telewizji. Zupełnie tak samo, jak piosenkarka Dorota Rabczewska, z którą zresztą pan premier Tusk raz już w telewizji występował. Więc w ramach zmiany repertuaru pan premier Donald Tusk zaczął rozpowiadać, jak to by zmienił konstytucję, a konkretnie – jak by zwiększył uprawnienia rządu kosztem uprawnień prezydenta – gdyby oczywiście mógł. Sęk w tym, że nie bardzo może, no i całe szczęście – bo pomysł pana premiera Tuska jest – co tu ukrywać – nie tylko niemądry, ale dla państwa głęboko szkodliwy.

Premier Tusk chciałby bowiem, żeby prezydent był wybierany już nie w głosowaniu powszechnym – jak było dotychczas – tylko przez parlament. Ten sam parlament, z którego większości wybierany jest rząd. I żeby inicjatywy ustawodawcze rządu, które dzięki parlamentarnej większości stawałyby się ustawami, nie mogły być wetowane przez prezydenta. Krótko mówiąc, inicjatywa premiera Tuska oznacza, że większość sejmowa zyskałaby praktycznie niekontrolowaną władzę nad państwem. Niekontrolowaną – gdyż rząd – w skład którego wchodzi przecież wielu posłów – przygotowywałby projekty ustaw. Potem większość sejmowa, stanowiąca parlamentarne zaplecze rządu, te ustawy by uchwalała. Następnie rząd, tym razem jako organ władzy wykonawczej, te ustawy by wykonywał, a następnie większość sejmowa, stanowiąca parlamentarne zaplecze rządu, kontrolowałaby wykonanie tych ustaw, udzielając rządowi absolutorium. Innymi słowy – sami się wybieramy, sami wyznaczamy sobie zadania, sami się oceniamy i sami się nagradzamy.

Jak już wspomniałem, pan premier Donald Tusk opowiada tylko takie bajki, ale fakt, że opowiada bajki akurat takie, wiele mówi o nim samym. Przede wszystkim – że chyba skądś już wie, że nie został zatwierdzony na prezydenta – bo czyż w przeciwnym razie opowiadałby bajki o pozbawieniu prezydenta uprawnień władczych, jako sposobie reformy państwa? Mało prawdopodobne. W takim razie – po co to robi? Nie jest wykluczone, że po to, by swoim prawdziwym mocodawcom i przełożonym zapewnić możliwość pełnienia niekontrolowanej władzy nad narodem – za pośrednictwem sejmowych figurantów, co do których nie mamy najmniejszej pewności, czy nie są aby konfidentami którejś z siedmiu tajnych służb. W sytuacji, gdy 1 grudnia wchodzi w życie traktat lizboński, takie bajki, nawet jeśli tylko w sferze bajek pozostaną, wystawiają premieru Tusku bardzo złe świadectwo.

Nie znaczy to, że obecna konstytucja jest dobra. Nie jest i nigdy nie była, bo jej autorzy nie wiadomo dlaczego, stworzyli dwa ośrodki władzy wykonawczej, które siłą rzeczy są skazane na wzajemne wyszarpywanie sobie kompetencji. Co więcej – prezydent wybierany w powszechnym głosowaniu, a więc mający legitymację znacznie silniejszą, niż premier rządu, będący przecież tylko efektem doraźnej sejmowej siuchty, utrzymywanej w istnieniu za pomocą politycznej korupcji – ten prezydent właściwie nie ma żadnej władzy, poza wetowaniem ustaw, które – przynajmniej w teorii – miałoby zapobiegać oczywistym głupstwom, albo nawet i łajdactwom rządu. Z łajdactwami rządów mieliśmy przecież wielokrotnie do czynienia, więc nie jest to możliwość wyłącznie teoretyczna.

Więc skoro premier Tusk w ramach zmiany repertuaru rozrywkowego zaczął opowiadać bajki o potrzebie zmiany konstytucji, spróbujmy wykorzystać tę okazję do przedstawienia politycznego systemu prezydenckiego.

System prezydencki w postaci czystej istnieje w Stanach Zjednoczonych i oznacza, że władza wykonawcza spoczywa w osobie prezydenta. Dobiera on sobie administrację, to znaczy – sekretarzy stanu, zajmujących się poszczególnymi segmentami spraw państwowych – ale ośrodkiem władzy wykonawczej pozostaje sam prezydent.

Jego władza nie zależy od parlamentu, bo jest – podobnie jak parlamentarzyści – wybierany w głosowaniu powszechnym. Dlatego nie może utracić władzy wskutek na przykład zmiany humorów grupy posłów, którzy w zależności od tego, czy rząd idzie im na rękę czy nie, mogą przejść do opozycji.

Krótko mówiąc, system prezydencki daje państwu stabilny rząd na całą kadencję, bez konieczności korumpowania posłów czy partii, co w systemie parlamentarno-gabinetowym, jaki jest u nas, jest po prostu nieuchronne.

Ale w systemie prezydenckim prezydent sprawuje władzę wykonawczą – to znaczy, że w zasadzie nie uczestniczy w tworzeniu prawa. To bowiem należy do kompetencji parlamentu. Oczywiście można postawić pytanie, czy aktualny Sejm byłby zdolny do samodzielnego tworzenia projektów ustaw – ale to osobny problem, nawet jeśli abstrahować w tej chwili od faktu, że co najmniej 80 procent obowiązującego u nas prawa zostało zaprojektowane w Brukseli.

Na skutek tego rozdziału władzy wykonawczej w osobie prezydenta, od władzy ustawodawczej, spoczywającej na parlamencie, prezydent, pragnąc wprowadzić jakieś rozwiązanie prawne, musiałby z parlamentem współdziałać. Oczywiście powinien mieć też prawo sprzeciwu wobec obowiązku wykonywania ustaw, które uważałby dla państwa za szkodliwe, albo niebezpieczne. Dlatego pozostawienie prezydentowi prawa weta nawet w systemie prezydenckim wydaje się celowe. I dopiero, gdyby parlament kwalifikowaną większością swoją wolę wprowadzenia takiego prawa stanowczo potwierdził, prezydent byłby tym związany.

Zaletą systemu prezydenckiego, niezależnie od już wymienionych, jest ścisłe rozgraniczenie odpowiedzialności. Wiadomo za co odpowiada prezydent, a za co parlament – i opinia publiczna nie ma specjalnej trudności, żeby dokonać oceny jednego i drugiego. Obecnie takiej możliwości nie ma, z czego między innymi korzysta rząd pana premiera Tuska i on sam osobiście, tłumacząc swoja niekompetencję obawą, że prezydent „i tak” każdą inicjatywę zawetuje. Oczywiście i to również możemy zaliczyć do bajek, w opowiadaniu których premier Donald Tusk tak się przez dwa lata wyspecjalizował, że mógłby zostać Naczelnym Bajarzem III Rzeczypospolitej, gdyby nie to, ze ten tytuł jest już zarezerwowany dla kogoś innego.

Mówił Stanisław Michalkiewicz

Stanisław Michalkiewicz

Felieton  •  Radio Maryja  •  26 listopada 2009

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Myśląc Ojczyzna” jest emitowany w Radiu Maryja w każdą środę o godz. 20.50 i powtarzany w czwartek. Komentarze nie są emitowane podczas przerwy wakacyjnej w lipcu i sierpniu


Za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1033