Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Autor: dr Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK

Przedwcześnie odtrąbiono w Polsce koniec kryzysu. Dowodem, że sytuacja staje się bardzo poważna i niepokojąca, jest gwałtowny przyrost deficytu budżetowego w pierwszym kwartale tego roku. Mimo że w budżecie państwa na rok 2010 zapisano, że deficyt budżetowy wyniesie 52 mld zł, okazało się, że w pierwszych trzech miesiącach tego roku deficyt wyniesie prawie 25 mld zł, czyli połowę całości zaplanowanej na ten rok.


Pamiętajmy, że w zeszłym roku gwałtowny wzrost deficytu spowodował nowelizację budżetu, trzeba było dokonać w budżecie istotnych zmian z kolejnymi cięciami wydatków. Jeśli tak dalej będzie rozwijać się sytuacja w naszym budżecie, to w połowie roku, w okolicy czerwca czy lipca, wykonamy całość naszego planu dotyczącego deficytu budżetowego.

 

Dochodzą niepokojące sygnały nakładające się na wysoki wzrost deficytu budżetowego za ubiegły rok. Samorządy zadłużyły się w zeszłym roku na ponad 40 mld zł (są tacy, którzy mówią, że to może być nawet kwota 45 mld zł). Kolejną bardzo niepokojącą kwestią jest wyraźny spadek dochodów podatkowych do budżetu. Na pierwszy kwartał można oszacować, że z tytułu podatków pośrednich do budżetu wpłynęło już co najmniej 5 mld zł mniej. Spada bardzo wyraźnie indywidualne spożycie i sprzedaż detaliczna - Polacy kupują mniej. Po pierwsze zatrzymała się, czy zahamowała konsumpcja, bierzemy mniej kredytów na samochody, AGD, meble. Jest to spowodowane z jednej strony coraz większymi trudnościami w dostępie do kredytów gotówkowych, kredytów konsumpcyjnych, zaostrzeniem polityki przyznawania tych kredytów przez banki, a z drugiej wynika również z faktu rosnącego bezrobocia i utraty pracy przez wielu Polaków.


Polacy zaczęli mocno oszczędzać. Sytuacja w kraju nie idzie w dobrym kierunku, jak nam to przedstawiają media elektroniczne z TVN CNBC Biznes na czele oraz inne telewizje biznesowe. Również jeśli chodzi o poziom obsługi kosztów długu zagranicznego, jest on już bardzo wysoki i wynosi ok. 40%. Można powiedzieć, że gaśnie koniunktura, koła zamachowe polskiej gospodarki kręcą się coraz wolniej, słabiej spływają pieniądze do ZUSu, jeśli chodzi o składki. Niewątpliwie pod koniec roku ZUSowi zabraknie poważnej kwoty, a praktycznie ZUS musi być dofinansowywany rocznie w skali 50 – 70 mld zł.

 

Gwałtowanie również rośnie liczba firm, które zalegają z wypłatą wynagrodzeń dla swoich pracowników. Wynagrodzenia należne, a niewypłacone pracownikom, stanowią kwotę powyżej 150 mln zł. Winę za słabnącą sprzedaż detaliczną, która miała miejsce w styczniu, w lutym i w marcu, zrzuca się głównie na mroźną zimę. Tymczasem odpowiedzialny jest za to brak pieniędzy w portfelach Polaków. Przy bardzo niskich wynagrodzeniach i świadczeniach emerytalnych dodatkowo cenione są oszczędności z powodu obawy o utratę pracy czy rosnących cen wielu artykułów.

 

Wpływy z podatków w 2010 r. będą znacznie niższe niż te zaplanowane w budżecie. Mam tu na myśli przede wszystkim wpływy z VATu i CITu.

Wydaje się również, że niższe wpływy do budżetu będą z podatku PIT. Niektórzy pesymiści szacują nawet, że mogą być one mniejsze o 10 - 11 mld, a to z powodu niższych w tym roku stawek podatkowych niższych rosnącego bezrobocia.

Charakterystyczne jest również to, że Europa wcześniej znalazła się w takiej wyraźnej fazie kryzysu. Nie wiadomo przecież, czy euro przetrwa jeszcze najbliższe 5 - 10 lat.

 

Wydają się również mało realne nasze pomysły na wejście w 2015 r. do strefy euro. W latach 2011 - 2012 będziemy mieli olbrzymie kłopoty z gospodarką. To okres, kiedy będą poważne cięcia oszczędności w wydatkach budżetowych, socjalnych czy nawet inwestycyjnych. Nie będziemy w stanie spełnić wszystkich kryteriów, a Unia po doświadczeniach Grecji tym razem bardzo rygorystycznie będzie przyglądać się nowym kandydatom do strefy euro. Nie wiadomo zresztą, czy to jest dla nas opłacalne, zwłaszcza jeśli nastąpi druga faza kryzysu lub gdy kryzys się przedłuży. W tym wypadku czeka nas wtedy drastyczne zaciskanie pasa, cięcia wydatków, ograniczenia różnego rodzaju inwestycji. Tym bardziej, że po greckich kłopotach przyjdzie czas na kłopoty hiszpańskie, portugalskie czy stare problemy irlandzkie czy islandzkie. Widać wyraźnie, że jeżeli kraj znajdzie się w kłopotach finansowych, to nawet ta strefa euro niczego nie gwarantuje.

Grecja dość swobodnie podchodziła do prawdziwości pewnych liczb, mówiąc krótko, oszukiwała w statystyce. Oby nie było tak, że my w naszym kraju będziemy musieli usłyszeć słowa byłego węgierskiego premiera, który mówił: kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem, kłamaliśmy cały czas, mówiąc o stanie naszej gospodarki. Bo jeśli poważnie przyjrzeć się oficjalnym liczbom, to okazują się one całkowicie wirtualne.

 

Deficyt sektora finansów publicznych w Polsce nie wynosi 7,2% i ma ulegać stałemu obniżeniu, jak deklaruje ministerstwo finansów. Prawdopodobnie jest już na poziomie 10, być może nawet 11% - jeśli wszystko dokładnie i uczciwie policzyć, nie stosować metod kreatywnej księgowości, zamiatania pod dywan czy chowania po różnych szufladkach wydatków i długów, które się ma. Jeśli chodzi o oficjalny deficyt budżetowy na ten rok, wynosi on 52 mld zł, natomiast ten realny, jeśli doliczyć poukrywane wydatki, powinien wynosić w granicach 90, a nawet 100 mld zł. Można powiedzieć, że papier jest cierpliwy, znosi wszelkie manipulacje, ale kiedyś ta godzina zero nadchodzi i okazuje się, że daje o sobie znać, bo faktycznie pieniędzy brakuje na wszystko.

 

Skandaliczne problemy z brakiem środków NFZ, dochodzące informacje o oszczędnościach robionych np. na chorych na raka, brak środków na leczenie skomplikowanych drogich procedur w stosunku do polskich dzieci, gdzie jedynie akcja charytatywna może uratować je przed śmiercią… To jest absolutny skandal w Europie.

 

Za:  www.gazetadobryznak.pl  zamieścił i zdania wytłuścił D. Kosiur
Za: http://wiernipolsce.streemo.pl/Community/37731,Blog_Wpis,Kryzys_moze_u_nas_zagoscic_na_dluzej_.html