Wielki pic
Rafał Ziemkiewicz
– Tusk stał się spełnieniem marzeń Polaka o tym, żeby było znowu jak za Gierka. Jego panowanie to wypisz wymaluj powtórka z gierkowskich rządów – mówi Rafał Ziemkiewicz w rozmowie z Jakubem Jałowiczorem.
– Czy Pana spór ze środowiskiem „Gazety Wyborczej” miał wpływ na to, że poszedł Pan na Marsz Niepodległości 11 listopada?
– Powody były znacznie poważniejsze, aczkolwiek ta kampania „Wyborczej” miała tu istotne znaczenie. „Wyborcza” dla pognębienia swoich przeciwników stara się wsadzić ich do jednego wora z tym, co niewątpliwie zasługuje na potępienie, utożsamić ich z antysemityzmem i faszyzmem. Teraz chodziło jej o „poszerzenie” ONR. Kazano wygwizdać Marsz Niepodległości, całą tradycję polskiego ruchu narodowego, przedstawiając to w ten sposób – kto jest przeciw „Wyborczej”, ten jest razem ze skinheadami. I chociaż szedłem tam z duszą na ramieniu, obawiając się, czy rzeczywiście nie wyskoczy jakiś łysy hajlując i krzycząc: „Żydzi do gazu”, to uważam, że cała impreza skończyła się moralnym zwycięstwem narodowców, bo pokazali całej Polsce, że to oni są spokojnymi ludźmi, a faszystami są ci, którzy ich próbowali zablokować. A po drugie organizatorzy tej blokady poczuli się w obowiązku przeprosić publicznie za język nienawiści. Nawet pan Seweryn Blumsztajn i inni redaktorzy „Wyborczej” zauważyli wreszcie sierpy i młoty, Che Guevary, emblematy Czerwonych Brygad. Dostrzegli, że jest coś nie w porządku w okrzykach: wieszać kapitalistów! Nie mówię, że tzw. antyfaszyści przestali być świętymi krowami, ale po 11 listopada są nimi troszkę mniej.
– Czy polityka będzie się teraz częściej przenosić na ulice?
– To jest temat na długą dyskusję, bo nasza demokracja jest słabo ugruntowana i czerpie wzorce z Zachodu, a problem z demokracją jest właśnie na Zachodzie. Jest bardzo niepoprawnie politycznie o tym mówić, ale w uczonych rozprawach stworzono politycznie poprawne pojęcie, którego wolno używać: deficyt demokracji. On się na Zachodzie niewątpliwie nasila. I to jest łatwe do zrozumienia, bo jeżeli zanika demos, czyli warstwa średnia zdolna kierować państwem i kontrolować władzę wykonawczą, to i zanika demokracja. W elitach zachodnich narasta fascynacja Chinami i także w jakimś stopniu Putinem. 20 lat temu mówiło się, że Zachód przymyka oczy na brak demokracji w Rosji, bo chce robić z nią interesy i liczy na to, że Rosja się zdemokratyzuje. W tej chwili to raczej Zachód marzy o tym, żeby się sputinizować. Tzn. liczy na to, że rządząca elita technokratyczna uzyska trwałą legitymację niby-demokratyczną, czyli stałe 80–90 proc. poparcia w każdych wyborach, tak jak Putin, jednocześnie sprawując władzę nie mającą nic wspólnego z demokracją. Przynajmniej od lat 30. ubiegłego wieku nie było takiego kryzysu idei demokratycznej, jak w tej chwili. A jeżeli jest kryzys idei demokratycznej, to w przeciągu pięciu –dziesięciu lat można się spodziewać, że ten, kto będzie w stanie skrzyknąć odpowiednio silną bojówkę, będzie miał dużo większe szanse objęcia władzy niż ten, kto założy partię i będzie przedstawiał wyborcom sensowny program.
– Jerzy Buzek kończył rządy przy niskim poparciu społecznym, Leszek Miller tak samo, Jarosław Kaczyński oddał premierostwo przed czasem. Skąd się bierze ciągła popularność Donalda Tuska? To ewenement w historii ostatniego dwudziestolecia.
– Częścią odpowiedzi jest na pewno to, że samo określenie rządy Tuska jest nietrafne, powinno się mówić o jego panowaniu. Donald Tusk, wyciągnąwszy wnioski i z klęsk i z sukcesów wszystkich swoich poprzedników, postanowił być kimś takim jak Aleksander Kwaśniewski. To znaczy być postrzegany jako sympatyczny facet, który dobrze chce, wszystkich bardzo lubi i w ogóle jest strasznie fajny, a za nic nie odpowiada. Jeśli jest jakikolwiek problem, to jest to problem kogoś innego. Gdy chodzi o zdrowie, to winna jest minister zdrowia albo dyrektorzy szpitali. Od dróg są samorządy, nie państwo, chociaż od „Orlików” z kolei nie są gminy, tylko premier. Drastycznym przykładem sławnej pijarowskiej biegłości ludzi będących przy premierze jest odmienna reakcja w dwóch podobnych sytuacjach. Kiedy się rozbił autokar w Niemczech, wtedy natychmiast Donald Tusk jest na miejscu, bo tam się można pokazać z Angelą Merkel, z tyłu są niemieckie helikoptery, jest śliczna pocztówka i narracja: premier się troszczy o ofiary. Kiedy na Mazowszu rozwalił się bieda-busik z ludźmi jadącymi do roboty, wtedy premier natychmiast jest jak najdalej, żeby się nie skojarzyć z tą biedą, z tym syfem, który spowodował katastrofę. Facet, który przez prawie całe życie był tylko i wyłącznie politykiem, teraz nagle na billboardach prezentuje się nam jako Bob Budowniczy i mówi: nie róbmy polityki. To jest oczywiście żałosne, dla kogoś, kto wie, o co chodzi, ale przeciętny Polak to kupuje. Myśli: tak, ten facet nie jest politykiem, my polityków nie lubimy, ale on nie ma z tym nic wspólnego, jest po prostu celebrytą, gwiazdorem, jak Doda.
– Ale dlaczego ludzie to kupują? Absurd hasła jest ewidentny.
– Tusk stał się spełnieniem marzeń Polaka o tym, żeby było znowu jak za Gierka. Jego panowanie to wypisz wymaluj powtórka z gierkowskich rządów. Jest wielki pic. Jest dziewiąta potęga gospodarcza świata, zwana dziś zieloną wyspą, względne poczucie dobrobytu, choć ten dobrobyt znowu jest na kredyt, o czym ludzie wiedzieć nie chcą. Jest też straszenie opozycji. To wszystko wchodzi nam doskonale w przećwiczone 40 lat temu wzorce, które gdzieś tam w ludziach głęboko tkwią. Ale też sukces, jakim jest zachowywanie popularności przez trzy lata kosztem wielkiego picu, mnożenia długów i odkładania na wieczne nigdy problemów, które już dawno powinny być załatwione, ma swoją cenę. Tą ceną będzie, tak jak było w przypadku Gierka, nagła katastrofa. Myślę zresztą, że Donald Tusk już jest na to przygotowany i jego plan polega na tym, żeby pociągnąć jeszcze rok–dwa w tym picu, a potem przeskoczyć na jakieś unijne synekury i zostawić za sobą walący się gmach. Myślę, że mu się to nie uda i jestem głęboko przekonany, że Tusk będzie pierwszym premierem w historii Polski, który po zakończeniu kadencji znajdzie się w więzieniu.
– Naprawdę Pan tak myśli?
– Będzie co najmniej postawiony przed Trybunałem Stanu, bo jest za co. Jego następca, nawet jeśli to nie będzie Jarosław Kaczyński, po prostu będzie musiał to zrobić, żeby uspokoić ludzi, którzy nagle stracą totalnie poczucie bezpieczeństwa, stracą oszczędności, pracę i nagle się znajdą w sytuacji, o której kiedy dziś słyszą, to zatykają uszy. Tak jak nie chcieli słyszeć w latach 70., kiedy fachowcy mówili, że nie można wiecznie żyć na kredyt.
– Postawienie polityka z najwyższego szczebla przed sądem nie udało się nawet w przypadku komunistów. Proces WRON to fikcja.
– Nikt ich nie próbował postawić, to jest jedna kwestia. Drugą jest rzeczywiście pewien system rozmaitych, nazwijmy to po amerykańsku, hamulców i wyważeń. Ale właśnie rządy Tuska kompletnie go rozmontowują. Cała histeria, która miała miejsce za rządów Kaczyńskiego na temat wszechwładzy służb specjalnych, wtedy całkowicie bezprzedmiotowa, teraz się spełnia w sposób doskonały. Gazeta obsesyjnie prorządowa opublikowała materiał, z którego wynika, że w Polsce na tysiąc obywateli zakłada się 27,5 podsłuchu, w Wielkiej Brytanii, która ma autentyczny problem z terroryzmem to jest 8 na tysiąc, a w Niemczech 0,2 na tysiąc. Coś to, na litość Boską, mówi o tym systemie. Panowanie Tuska tak demoluje państwo prawa w Polsce, że każdy następny, kto przyjdzie, nic nie będzie już musiał psuć. Będzie miał władzę dyktatorską, bo wszystkie hamulce zostały rozbite przy kretyńskim entuzjazmie pożytecznych idiotów z elit intelektualnych i medialnych.
– Pytanie, kiedy Tusk odejdzie. Kto miałby odebrać mu władzę? PiS? Ktoś trzeci?
– Ta ekipa panuje wyłącznie pod hasłem zwalczania opozycji i konserwowania status quo. Jeżeli status quo się posypie, to nikt się za nią nie opowie. I może wtedy wziąć władzę doraźnie sklecony ruch lewicowy, albo prawicowy, albo jakiś tak zwany silny człowiek, jeżeli się takowy pojawi. Myślę, że to jest przedmiotem usiłowań rozmaitych bardzo wpływowych lobby, które muszą na taki scenariusz być przygotowane. Nie mam na myśli nikogo konkretnego, bo brak mi danych, żeby to wiedzieć, ale mam dość doświadczenia życiowego i wiedzy, jak to w różnych krajach i w różnych czasach wyglądało, żeby przewidywać, jak zadziała mechanizm. W czerwcu 1980 r. nie znalazłoby się nikogo poważnego, kto by powiedział, że za trzy miesiące władza Edwarda Gierka poleci w studnię. Wręcz przeciwnie, Gierek był po wielkim sukcesie odniesionym nad własną partią, bo reforma administracyjna rozbiła baronów partyjnych i nikt mu w PZPR nie mógł podskoczyć, cieszył się poparciem Moskwy, społeczeństwo było całkowicie spacyfikowane. A okazało się, że wystarczyły trzy miesiące, żeby ten domek z kart się posypał.
Za: http://www.tygodniksolidarnosc.com/2010/48/3d_wie.htm
Za: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=2694&Itemid=138438434240