Wydarzenia z mijającego roku pokazują, że na ołtarzu partyjnej walki z Jarosławem Kaczyńskim Polacy są gotowi złożyć każdą ofiarę – pisze Stanisław Żaryn.
Rok 2010 to był zły rok dla życia publicznego w kraju. Polska jest po nim dużo słabsza i mniej liczy się na międzynarodowej scenie. Katastrofa smoleńska, która odcisnęła się piętnem na całym mijającym roku, pokazała, że Polska nie jest w stanie wypełnić swojej podstawowej powinności względem urzędników państwa, a co za tym idzie również wobec obywateli – nie była w stanie chronić swoich przywódców. Państwo nie zapewniło bezpieczeństwa najważniejszym jego przedstawicielom, z prezydentem na czele. Państwo polskie – w osobach polskich ministrów i urzędników - zignorowało swojego prezydenta. Nawet w oderwaniu od tragicznego finału lotu Tu-154M, chaos przy organizowaniu wizyty w Katyniu, czy brak funkcjonariuszy BOR na rosyjskim lotnisku to dowód, że polskie państwo odcięło się od swojej delegacji, że 96 osób lecących w imieniu Polski na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej nie otrzymało wsparcia swojej ojczyzny. Masakra w smoleńskim lasku pokazała również, do jak tragicznych skutków może doprowadzić nieograniczona walka polityczna z konkurencyjnym obozem. Premier Donald Tusk wolał włączyć się w polityczną gierkę rosyjskiego premiera i wspólnie z nim ogłaszać „sukces w polsko-rosyjskich stosunkach” niż z Lechem Kaczyńskim złożyć hołd polskim ofiarom zbrodniczej sowieckiej ideologii. To z kolei przełożyło się na zlekceważenie wizyty planowanej 10 kwietnia w Rosji.
Doprowadzając do ogromnych zaniedbań związanych z podróżą polskiej delegacji nasze władze nie tylko przyczyniły się do tragedii w Smoleńsku, ale również dały znak, że nie jesteśmy poważnym krajem. Poważny kraj nigdy nie pozwoliłby sobie na lekceważenie głowy państwa. Marginalizując swojego przywódcę państwo marginalizuje i ośmiesza również siebie. Wrażenie braku powagi Polski spotęgowała decyzja Donalda Tuska, by oddać w pełni śledztwo dotyczące przyczyn katastrofy smoleńskiej Rosjanom. Na mocy decyzji polskich władz zrezygnowaliśmy z bycia podmiotem w tym śledztwie. Polska zadowoliła się ochłapami rzucanymi nam przez moskiewskich polityków. Dodatkowo rząd tragedię z 10 kwietnia wykorzystał do rozpoczęcia propagandy związanej z polepszeniem stosunków między Polską i Rosją. I mówił o tej wirtualnej poprawie tym głośniej, im więcej zaniedbań w sprawie katastrofy dopuszczali się rosyjscy śledczy. Reakcja polskich władz na katastrofę smoleńską to zrzeczenie się podmiotowości w tak ważnej dla kraju sprawie, jak śmierć najważniejszych dla niego osób.
Niestety, rozpoczęta po 10 kwietnia nowa taktyka twórców polskiej polityki zagranicznej oznacza, że nasz kraj zrzeka się podmiotowości również w innych spawach. Polska zaakceptowała bowiem fakt porozumienia Rosji i Europy Zachodniej ponad naszymi głowami. Nowa doktryna polityki międzynarodowej została trafnie nazwana przez dziennikarzy „Rzeczpospolitej”, którzy zatytułowali wywiad z Radosławem Sikorskim słowami: „Nie drażnić Rosji”. Tytuł ten w dobry sposób oddaje ostatnie decyzje polskiej dyplomacji. Polska wycofuje się bowiem ze wszystkich obszarów polityki zagranicznej, na których zależy Rosji. Odcięła się od Gruzji, dopuściła do stagnacji w kontaktach z krajami Europy Środkowej, dała przyzwolenie na budowę Gazociągu Północnego i włączyła się aktywnie w projekty energetyczne Kremla. Dodatkowo stała się adwokatem Moskwy na arenie międzynarodowej, co pokazała m.in. wizyta Bronisława Komorowskiego w Waszyngtonie. Poparł on w USA ratyfikację traktatu START, który jest korzystny dla Rosji, a oznacza straty polityczne i ekonomiczne dla USA i Europy Środkowej.
W kontenerze, czy na dworcu?
Katastrofa smoleńska była spowodowana – oprócz odpowiedzialności konkretnych osób i urzędów – wynikiem systemowych patologii w polskim państwie. Uniemożliwiły one m.in. zakup nowych samolotów dla polskich polityków, doprowadziły do degeneracji wojskowego lotnictwa, czy też pozwoliły urzędnikom na wsadzenie przywódców polskiego państwa i wojska do jednego samolotu. Te same patologie uwidoczniły się w tym roku także w innych obszarach. Dwukrotne powodzie pokazały, że Polska nie jest w stanie skutecznie się bronić przed wielką wodą, a bałagan panujący w gospodarce przestrzennej kraju doprowadził do tragedii wielu rodzin. Okazało się, że Polska nie umie nałożyć i wyegzekwować zakazu budowy domów w miejscach zalewanych przez wodę, ani skutecznie walczyć ze skutkami wylania rzek. Do dziś powodzianie w wielu miejscach kraju nie otrzymali obiecanych pieniędzy na remonty zalanych domów, a rodziny zmuszone są do mieszkania w kontenerach. W końcówce roku okazało się nawet, że restrukturyzowane wiele razy przez państwo spółki kolejowe nie są w stanie poradzić sobie ze skutecznym transportem Polaków na święta Bożego Narodzenia (za co minister Cezary Grabarczyk przeprosił wicepremiera Waldemara Pawlaka, bo ten lubi jeździć koleją do pracy). Również te - dużo mniejszej skali niż Smoleńsk - wydarzenia z 2010 roku pokazują, że polskie państwo jest bardzo słabe.
P(O)rawda?
Na domiar złego, w mijającym roku w polskim życiu publicznym doszło do upadku wielu ważnych dla państwa wartości. Reakcja polskiego rządu na katastrofę smoleńską była bowiem również uderzeniem w pozycję prawdy. Premier Donald Tusk powiedział w kilka dni po 10 kwietnia, że Polska nie zwróciła się do Rosji o przejęcie śledztwa ws. katastrofy, żeby premier i prezydent Rosji nie uznali, iż Warszawa podejrzewa Putina i Miedwiediewa o przyczynienie się do śmierci 96 polskich obywateli. Szef rządu przyznał, że zagwarantowanie prawdy przez Polskę w sprawie „Smoleńska” jest mniej istotne niż dobre samopoczucie rosyjskich polityków. Od miesięcy polscy śledczy badający kwestię katastrofy zbierają żniwa fatalnej decyzji premiera. Bowiem Polska przez decyzję Prezesa Rady Ministrów nie ma żadnej możliwości weryfikacji informacji i dokumentów przesyłanych nam przez Rosjan. Czasem udaje nam się jedynie stwierdzić, że przysłane nam materiały są sfałszowane (Moskwa już dwukrotnie przysyłała sfałszowane stenogramy rozmów z kokpitu Tupolewa). Przez decyzję polskich polityków Warszawa nie ma żadnej pewności o rzetelności materiałów, które otrzymuje z Moskwy.
Mimo braku takiej pewności w Polsce zdecydowano się na uwierzytelnianie śledztwa związanego z masakrą smoleńską. Politycy PO oraz śledczy wmawiali opinii publicznej, że ludzie zajmujący się śmiercią m.in. Lecha Kaczyńskiego działają dobrze, że Polska nie widzi żadnych niepokojących zdarzeń związanych ze śledztwem. Przywódcy Polski mówili tak mimo oczywistych zaniedbań – niszczenia wraku, niezabezpieczenia terenu katastrofy, braku zeznań części kontrolerów, czy niewywiązywania się z obietnic dobrej współpracy przez Rosję. Szerzenie propagandy poprawy stosunków z Rosją spowodowało, że każdy, kto informował o nieprawidłowościach i podważał wiarygodność rosyjskiego śledztwa, był bardzo ostro atakowany i niszczony przez polityków PO i przychylne im media, a prawda w tej sprawie została zakrzyczana przez zachwycających się odwilżą w stosunkach Warszawy i Moskwy.
System manipulacji w tym roku ogromnie się zaostrzył. Silna pozycja PO w państwie doprowadziła do zawłaszczenia przestrzeni publicznej przez ludzi o poglądach zbliżonych do Platformy Obywatelskiej. Umożliwiło to m.in. przejęcie mediów publicznych, rozlokowanie swoich ludzi w KRRiT oraz usunięcie niewygodnych dla PO pracowników z TVP. Zniszczenie pluralizmu mediów poszło w parze z zaostrzeniem się retoryki niechętnej PiS-owi i ludziom dążącym do ujawnienia prawdy o śledztwie smoleńskim i tragedii smoleńskiej. Doszło do tego, że premier oskarżył o katastrofę środowisko PiS, usłyszeliśmy, że to Jarosław Kaczyński jest winien zamachu na biuro swojej partii w Łodzi oraz, że ludzie szukający pomocy ws. Smoleńska u naszych zachodnich sojuszników to zdrajcy i szkodnicy. Tak szokujące oskarżenia padły z ust ludzi odpowiedzialnych za rozpętanie nagonki na konkurencyjny obóz polityczny, za zaniedbania, które przyczyniły się do śmierci 96 Polaków w Smoleńsku oraz zupełny brak dążenia do znalezienia prawdy o przyczynach tej katastrofy. Nie spotkały się jednak z żadną reakcją opinii publicznej.
Polityczne vale tudo
W 2010 roku doszło w Polsce również do złamania niepisanej reguły panującej w życiu publicznym. Pewne obszary życia publicznego i osobistego nie były przedmiotem partyjnej nawalanki. Choć Janusz Palikot od lat stara się pokazać, że tematów takich być nie powinno, to jednak dopiero w ostatnim roku z zasadą tą politycy zerwali na dobre. Po raz pierwszy od lat doszło do szokujących prób atakowania zmarłych, wyśmiewania się z ludzi nieżyjących, publicznego życzenia śmierci swoim konkurentom, bezpodstawnego oskarżania śp. prezydenta RP o pijaństwo i spowodowanie katastrofy smoleńskiej. Śmierć w polskim życiu publicznym została obdarta z mistycyzmu, tajemniczości i – co najgorsze – z szacunku. Okazało się, że politycy rządzący obecnie Polską nie mają szacunku do swoich przeciwników politycznych nawet po ich śmierci.
Wraz z rozpętanym przez prezydenta Bronisława Komorowskiego sporem o krzyż przed Pałacem Prezydenckim upadł w Polsce również kompromis związany z miejscem Kościoła i symboli religijnych w życiu publicznym. Politycy i media skutecznie wepchnęli Polaków w spór o miejsce religii w przestrzeni publicznej. Urzędnicy ze stołecznego ratusza oraz ministrowie w rządzie Tuska przez swoje zaniechania wsparli w tym sporze tych, którzy zażądali zniknięcia krzyża stojącego na Krakowskim Przedmieściu oraz zaatakowali symbole religijne. Niestety, również przedstawiciele polskiego Kościoła nie ustrzegli się w tej sprawie błędów i nie zajęli jasnego i twardego stanowiska w obronie chrześcijaństwa w polskiej przestrzeni publicznej.
Polska polityka stała się w tym roku brutalniejsza, a swoją brutalnością ogarnęła wszystkie aspekty życia publicznego oraz świat symboli, prywatności i intymności. Dziś polityka w Polsce dużo bardziej niż przed rokiem przypomina barbarzyńców uprawiających vale tudo. Jest to „sport” walki, którego nazwa oznacza po Polsku: „żadnych zasad”. I w pełni oddaje ducha tego „sportu”.
Upadek wartości w życiu publicznym – takich jak prawda, znaczenie państwa, przywiązanie do ojczyzny, tolerancja dla osób o innych przekonaniach – wynika w największej mierze z decyzji konkretnych osób, urzędów i partii. Największego spustoszenia w polskiej przestrzeni publicznej dokonała w 2010 roku Platforma Obywatelska - jej lider oraz jej rząd. Jednak mimo tego Polacy wciąż darzą Platformę największym poparciem i zaufaniem społecznym. To z kolei oznacza, że mediom oraz politykom partii Tuska udało się wpisać te wartości w walkę z partią Jarosława Kaczyńskiego. Dziś upadek społeczeństwa jest tak ogromny, że nawet ośmieszanie państwa, wyśmiewanie się ze zmarłych, drwienie z czyjejś religii, serwilizm wobec Rosji jest dla wyborców mniej istotne niż niedopuszczenie do władzy Prawa i Sprawiedliwości. Polacy widząc skandaliczne zachowanie rządu i jego zaplecza politycznego wciąż wolą popierać ugrupowanie Tuska, by tylko nie dopuścić do powrotu IV RP. A to oznacza, że na ołtarzu partyjnej walki z Jarosławem Kaczyńskim są gotowi złożyć każdą ofiarę.
Rok 2010 był rokiem bardzo smutnym dla Polski. Straty związane z katastrofą smoleńską Polska będzie odczuwać jeszcze przez wiele, wiele lat. Jednak dużo większym ciosem dla polskiego życia publicznego jest upadek wartości. Wykształcenie społeczeństwa przywiązanego do państwa, prawdy i szacunku dla drugiego człowieka jest bowiem procesem dużo dłuższym niż wykształcenie nowej kadry urzędników i polityków, gotowych służyć ojczyźnie.