Pogląd, że co było w Polsce do ukradzenia – zostało rozdzielone między oligarchów i polityków, jest całkowicie błędny. Coś bowiem jeszcze zostało – m.in. kopaliny (no i lasy, ale o tym kiedy indziej...). Poligonem walki o węgiel staje się właśnie Lubelszczyzna, rywalizują zaś swojska nomenklatura, reprezentowana przez PSL oraz kompradorska elitka PO, reprezentująca kapitał zachodni. Słowem – Polska w pigułce, a raczej w węglowej bryle.
Niepotrzebne Zagłębie
Lubelskie Zagłębie Węglowe nigdy nie miało szczęścia do polityki. Niby zawsze wiedziano, że „czarne złoto” tu jest i to na opłacalnych głębokościach – ale przecież region był w czasach PRL przede wszystkim zagłębiem pszenno-buraczanym, co wtedy jeszcze wcale nie brzmiało szyderczo. Polski węgiel płynął więc sobie w świat ze Śląska, podczas gdy Lubelszczyzna dawała surowiec raczej browarom i zakładom tytoniowym. Ponieważ jednak zwłaszcza w czasach gierkowskich – rangę danego województwa mierzono liczbą zlokalizowanych w nim zakładów przemysłowych, zwłaszcza tych „ciężkich” - kopalnia Bogdanka rozpoczęła swój żywot akurat w połowie „dekady sukcesu”, w 1975 r. Potem przyszła zapaść inwestycja lat 80-tych i plany rozszerzenia wydobycia wzięły w łeb, choć zwłaszcza odkąd „Solidarność” załamała strajkami roku '80 ethos górniczy na Śląsku – węgiel potrzebniejszy był polskiej gospodarce od złota. Dalszą historia jest już mniej więcej znana – władze post-solidarnościowe, wyniesione do rządów na barkach wielkoprzemysłowej klasy robotniczej postarały się, by ta nie mogła już powtórzyć tego manewru, a najlepszą metodą prewencyjną okazała się likwidacja przemysłu w ogóle. Resztki górnictwa jednak ocalały, a wśród nich – i Bogdanka.
Nie-święty eksperyment
Ocalała właściwie przypadkiem, nie tylko będąc na uboczu, w oderwaniu od śląskich i zagłębiockich problemów i nie stanowiąc matecznika szczególnie zorganizowanej siły społecznej. Przetrwała, bo chyba od początku wytypowana została na obiekt eksperymentu. Po pierwsze – w przeciwieństwie do kopalń śląskich – Bogdance pozwalano funkcjonować w realiach rachunku ekonomicznego, przez co dowiodła, że górnictwo w realiach polskich nie tylko nie musi, ale nawet nie powinno być deficytowe. Żeby jednak nikomu się od tego wolnego rynku nie przewróciło w głowie – efekty finansowe były przez całe lata 90-te mocno regulowane w jednym tylko celu – dla doprowadzenia do prywatyzacji kopalni. W okresie tym toczyła się podskórnie gra między wieloletnią dyrekcją firmy (stanowiącą konglomerat postsolidarnościowo-postkomunistyczny, a zatem dobry na każdy polityczny sezon), zainteresowaną uwłaszczeniem na majątku, a gdyby to było niemożliwe – dalszym czerpaniem z niej bieżących korzyści, a biznesowym otoczeniem, zainteresowanym tanią prywatyzacją, najlepiej za pieniądze samej kopalni, czyli wg wzorca obowiązującego w przekształceniach własnościowych w III RP. Dla uproszczenia – kiedy szala przechylała się na stronę nomenklatury – kopalnia nagle zaczynała drążyć długie, kosztowne i ryzykowne szyby, pogarszał się jej wynik ekonomiczny, słowem – taniała. Kiedy jednak do gry wchodził biznes – nagle rentowność rosła, wyniki się poprawiały, a zakład z każdym miesiącem udowadniał, że świetnie radzi sobie na państwowym.
Zabawa taka trwała niemal do końca pierwszej dekady XXI wieku, kiedy to w końcu akcje Lubelskiego Węgla Bogdanka trafiły na giełdę, a kopalnia była już powszechnie pokazywana, jako ewenement na skalę ponadkrajową – ze względu na swą opłacalność. I choć Skarb Państwa zachował ostatecznie w kapitale spółki tylko niespełna 5 proc. - to sama struktura właścicielska (fakt, że pakiet większościowy objęły działające w Polsce OFE) czyni firmę nadal bardzo uległą na wszelkie oczekiwania kolejnych władz państwowych.
Dwukopalniana spółka LW Bogdanka mimo najlepszych chęci nie jest jednak w stanie wyczerpać złóż Lubelskiego Zagłębia Węgla. O jego dalszej eksploatacji dywagowano sobie na różnych forach, głównie uniwersyteckich, w formie raczej myślowych eksperymentów, nie zaś realnych planów ekonomicznych. W końcu constans polityki energetycznej III RP od 25 lat jest niezmienny – Polska swojego węgla nie chce, brzydzi się nim, ogranicza wydobycie, zamyka kopalnie i będzie surowiec importować zewsząd, byle tylko zignorować, że dysponuje 85 proc. europejskich zasobów tego surowca. W końcu ustalono już dawno i ponad wszelką wątpliwość, że taki relikt komunizmu, jak górnictwo węglowe (zwłaszcza państwowe, nawet w formie skomercjalizowanej) musi zniknąć... spod powierzchni ziemi. Tej ziemi. Oczywiście jednak sprawa ma się inaczej, gdy w grę wchodzą bezpośrednie interesy rządzących. Sęk w tym, że akurat w przypadku wykorzystania Lubelskiego Zagłębia Węglowego – są one sprzeczne.
Metoda na zięcia Gatesa
Jako pierwszy wyartykułował je prof. Józef Zając, wschodząca gwiazda i senator PSL, rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie, a za jej pośrednictwem główny pracodawca tego miasta i okolicy, sponsor nie tylko lokalnych mediów, człowiek o ambicjach rządowych, planach szerokich i pazerności wielkiej, a wpływach wykraczających już poza granice Lubelszczyzny. W pierwszej chwili, przed trzema laty wykorzystane przez niego w kampanii wyborczej hasło budowy nowej kopalni w regionie – uznano za rzucenie go na... zająca, podobnie jak i wcześniejsze i późniejsze idee fix chciwego profesora – budowa „lotniska” dla Chełma, czy pomysł utworzenia w tym mieście... „szpitala klinicznego NATO”. Wszystkie one służyły tylko wyciąganiu kasy i majątku z budżetu państwa i samorządów, bez większego związku z rzeczywistością. Tymczasem jednak wizja kopalni między Chełmem a Łęczną – zaczęła żyć własnym życiem.
Węgiel bowiem bezsprzecznie tu jest, w 11 złożach szacowanych na 9260 mln ton. Nawet zresztą gdyby go nie było – jak wiadomo politykom w niczym by to nie przeszkodziło, wszak prawdziwe pieniądze robi się tylko przy wielkich przedsięwzięciach. Niezależnie więc od tego, czy w okolicy faktycznie powstaną nowe szyby – władza uznała, że gra jest warta zachodu. Spór dotyczy tylko kwestii (bagatela!) - kto ma na całym tym interesie położyć łapę: PSL prawem pierwszeństwa, czy PO – bo w końcu dawny Kongres Lewych Dochodów na aferach zna się lepiej niż inni?
Pierwsze rozdania należały do ludowców i Zająca. Pan senator ględził sobie o kopalni, zapowiadał miejsca pracy, organizował konferencje, zawracał głowę najpierw Waldemarowi Pawlakowi, a potem Januszowi Piechocińskiemu. Słowem, powtarzał swój tradycyjny taniec godowy, odbywany w schemacie swatania synowi Billy'emu Gatesowi z popularnego kawału. Zając zawsze postępował podobnie: chodził do władzy samorządowej mówiąc, że ma obiecane pieniądze z budżetu państwa, tylko muszą mu za darmo dać majątek, a gdy go dostawał – dopiero szedł do rządu i jęczał, że ma majątek, na który potrzebuje pilnie pieniędzy. Jak w innej anegdocie o tym, co to proponując z miejsca sex wprawdzie dostał parę razy w gębę, ale i z paroma się przespał – sposób niekiedy działał, majątek rósł i kasa puchła. I może tym razem skończyłoby się na propagandzie i wydatkach na opracowania i konferencje, ku zadowoleniu księgowych pana rektora – gdyby w grze nie pojawiła się konkurencja.
Bliskowschodnia Australia?
Australijska Prairie Downs Metals Limited również rozpoczęła starania o koncesję węglową na Lubelszczyźnie. A ponieważ prof. Zając (dzięki swym PSL-owskim układom rządowym) podpierał się luźnymi początkowo deklaracjami inwestycyjnymi Kompanii Węglowej no i wpływami w Bogdance – PD Co trafnie uderzyła alternatywnie, do Platformy Obywatelskiej. I druga, znacznie konkretniejsza rozgrywka – została już wygrana przez najętych przez Australijczyków polityków PO. Ministerstwo środowiska utrąciło LW Bogdanka utrzymanie posiadanych i otrzymanie nowych nowych koncesji poszukiwawczych i wydobywczych w okolicach miejscowości Cyców. PD Co zaczęła też nadrabiać zaległości kadrowo-polityczne i propagandowe. Najpierw do pracy w spółce została przyjęta była wiceminister infrastruktury i rozwoju. Patrycja Wolińska-Bartkiewicz, bliska współpracownica lubelskiego wicemarszałka z PO, Krzysztofa Grabczuka (pochodzącego z podchełmskiej wsi, akurat z terenu objętego potencjalną inwestycją). Następnie zaś wybrano dla zakładu, który nie wiadomo czy i kiedy powstanie – odpowiedniego patrona. Został nim Jan Karski, co może podejrzliwym obserwatorom nasunąć pewne skojarzenia z której części Australii pochodzą inwestorzy, względnie skąd zamierzają oni wziąć czy dokąd zawieźć pozyskiwany kapitał...
LW Bogdanka zaczęła się bronić, przypominając swoje prawa do odebranych i nieprzyznanych koncesji. Na wszelki wypadek też skorzystano z protestów na Śląsku, by usunąć z prezesury Kompanii Węglowej Mirosława Tarasa, również człowieka lubelskiej PO (nb. niegdyś prezesa... Bogdanki). Właśnie Kompania, na Śląsku twardo odmawiająca nowych inwestycji – na Lubelszczyźnie miałaby być partnerem węglowo-nomenklaturowej imprezy PSL. Podczas lubelsko-chełmskiej Barbórki wicepremier Piechociński twardo poparł linię swego partyjnego kolegi Zająca, zaś w lokalnych mediach gruchnęła wieść, że ex-prezes Taras ma wzmocnić drużynę... PD Co. W tle zaś rozgrywała się w ostatnich walka wyborcza o fotel wójta w jednej z podchełmskich gmin (Sawin), mających stanowić teren i zaplecze planowanych inwestycji Słowem – strony znalazły się już w okopach, oddano pierwsze strzały, harcownicy skrzyżowali szable i międzypartyjna wojna o węgiel z etapu podziemnego – może już wychynąć na światło dzienne.
Dwie wizje rozkradzenia Polski
Stawką są złoża wielomiliardowej wartości, ale także same inwestycje i miliardy na nie, kontrola polityczna, władza nad kawałem Polski – czyli wszystko, co politycy i ich sponsorzy lubią najbardziej. Ścierają się zaś dwie metody patrzenia na polski postaw sukna. Ludowy, traktujący majątek publiczny jako wieczne pastwisko, dający możliwość tuczenia się na etatach, rozdzielania łask i budowania zaplecza politycznego, a niekiedy tylko uwłaszczenia się w atrakcyjnym otoczeniu takich przedsięwzięć – i platformowy, typowy dla elit post-solidarnościowych, usłużny wobec obcych, dążący do szybkiego wyrwania największego kawałka narodowego majątku, przeważnie za jednorazową łapówkę („podatek polityczny”), względnie szansę na posadkę po zakończeniu politycznej kariery.
Co ciekawe, wcale nie jest powiedziane, że akurat na tej konkretnej rywalizacji Polacy stracą jakoś bardziej, niż na całej transformacji ustrojowej po '89. Przecież póki co bojówki PO nie wysadzają istniejących szybów, a PSL nie podkopuje się potajemnie pod inne złoża, żeby wywieźć z nich i sprzedać węgiel za bezcen. Ba, można wątpić, czy w dającej się przewidzieć przyszłości w ogóle cokolwiek, poza fortunami decydentów z PO i PSL w Lubelskim Zagłębiu Węglowym powstanie. Rywalizację obu formacji i ich złodziejskich wizji polityczno-gospodarczych można więc obserwować jak przypadek, gdy osa siada na pokrzywie (jak pisał klasyk): ktoś ucierpi, ale kto – w zasadzie jest obojętne. A rozwój, miejsca pracy, dochody mieszkańców i budżetu? No już nie bądźmy ani tak naiwni, ani bezczelni, by takich rzeczy na poważnie oczekiwać...
Konrad Rękas
Za: http://konserwatyzm.pl/artykul/12678/podziemny-front
Nadesłał: Jacek
"(...) constans polityki energetycznej III RP od 25 lat jest niezmienny – Polska swojego węgla nie chce, brzydzi się nim, ogranicza wydobycie, zamyka kopalnie i będzie surowiec importować zewsząd, byle tylko zignorować, że dysponuje 85 proc. europejskich zasobów tego surowca." Najzabawniejsze (i najtragiczniejsze), że nie przeszkadza to państwowym umorzeniom i dopłatom do górnictwa oraz energetyki. Bez tego cena węgla (razem z rachunkami za prąd) poszybowałaby w górę tak, że import byłby obligatoryjny."
- Qba