Świat, jak wiadomo, zmienia się ustawicznie. Jak w kalejdoskopie migają nam epoki i ustroje; żyją jeszcze ludzie wierzący, że socjalizm (ze Związkiem Radzieckim na czele) jest najlepszym ustrojem na świecie, ustrojem, jakiego świat nie widział, a już wyrasta pokolenie nowe, dla którego najlepszym ustrojem na świecie wydaje się polityczna poprawność w wydaniu eurokołchozowym, z wiedeńską centralą gestapo na czele. W tej przyprawiającej o zawrót głowy zmienności jest przecież jeden stały punkt w postaci niezawisłych sądów.
Sądy są niezawisłe bez względu na epokę czy ustrój. Chociaż dla wielu taki pogląd może się wydać nieprawdopodobny, a nawet haniebny, sądy były niezawisłe nawet w czasach stalinowskich i to nie tylko dlatego, że tak było zapisane w ustawie. Wprawdzie ówcześni sędziowie wydawali wyroki zgodne z życzeniami partii i UB, ale niepodobna udowodnić, że taki jeden z drugim sędzia nie wydałby identycznego wyroku, nawet gdyby sekretarz partii lub oficer prowadzący w UB nie zadzwonił do niego ze stosownym poleceniem.
Bardzo zresztą możliwe, że takie polecenia jedynie utwierdzały sędziów we wcześniej powziętym zamiarze, podobnie jak później – polecenia rehabilitowania wcześniejszych ofiar. Jak wiadomo, w sprawach rehabilitacji sądy były tak samo niezawisłe, jak w przypadku wcześniejszych sądowych zbrodni. Niezawisłe były lubelskie sądy skazujące w latach 60-tych studentów KUL za napisanie, iż oficerów w Katyniu mordowali funkcjonariusze NKWD, podobnie jak niezawisły był sąd prowadzący proces dra Dariusza Ratajczaka o „kłamstwo oświęcimskie”. Tak samo zresztą jest gdzie indziej; jak niezawisły sąd, w takiej, dajmy na to Austrii, dostanie rozkaz, żeby sądzić Davida Irwinga, to sądzi – oczywiście zawsze zgodnie ze swoim sumieniem – przy czym musimy tylko pamiętać, że człowiek jest jednością duszy i ciała i jeśli taki jeden z drugim, dajmy na to, politykuje, to jego sumienie politykuje też. Oczywiście sędziowie nie politykują; to jest surowo zabronione, ale za to mogą być obdarzeni poczuciem misji, co w praktyce na jedno wychodzi.
Przypominam te wszystkie zbawienne prawdy w związku z wyrokiem, jaki wydał niezawisły sąd w sprawie kobiety oskarżonej o nazwanie swego znajomego „pedałem”. Niezawisły sąd nie tylko uznał, że słowo „pedał” jest zakazane, ale za jego użycie skazał tą kobietę na 15 tys. zł. tzw. zadośćuczynienia. Ten wyrok jest wymownym świadectwem nie tylko tego, że niezawiśli sędziowie za dużo zarabiają i na skutek tego – podobnie jak nasi okupanci-posłowie - zatracili poczucie wartości pieniądza, ale przede wszystkim tego, że na skutek ogarniającej niezawisłe sądy pandemii poczucia misji, zakres wolności słowa w Polsce i całej Europie gwałtownie się, kurczy. Nie tylko zresztą w Europie; kiedy przed dwoma laty byłem w Nowym Jorku, akurat spikerka telewizyjna ogłosiła, że jakiś idiota z tamtejszego niezawisłego sądu, uznał za zakazane „słowo na n”. Chodziło o słowo „nigger” czyli „czarnuch”. Oczywiście zakaz ten w praktyce dotyczy tylko ludzi białych, bo Murzyni tradycyjnie kładą lachę nie tylko na niezawisłe sądy, ale wiele innych rzeczy i w rozmowach między sobą używają zakazanego „słowa na n”, ile dusza zapragnie.
Ciekawe, że podobnie jest z „pedałami”. Najsławniejszy ongiś polski sodomita, pan Jerzy Nasierowski, w 1973 roku skazany na 25 lat więzienia za współudział w morderstwie dokonanym na służebnicy Miry Zimińskiej przez jego sodomskiego partnera, napisał nie tylko książkę „Ten pedalski PRL według Nasierowskiego”, ale również drugą, pod tytułem „Nasierowski – ty pedale, ty Żydzie!” Z tego i z wielu innych powodów, pan Jerzy Nasierowski został uznany za „Pierwszego Pedała Trzeciej Rzeczypospolitej” nie tylko przez Jerzego Urbana, ale również – przez sawantkę i literatkę Annę Bojarską. Nawiasem mówiąc, opisuje ona, jak razu pewnego jej mąż jechał przez Niemcy z jakimś przygodnie zabranym Niemcem i mijając drogowskaz z napisem „Dachau” zauważył: „aaa, to ten obóz koncentracyjny, chwilowo nieczynny?” – a Niemiec popatrzył na niego uważnie, po czym ostrożnie zapytał: „a dlaczego powiedział pan: chwilowo?” Otóż to! Jeśli poczucie misji będzie ogarniało niezawisłe sądy w takim tempie, jak dotąd, to zaczniemy sobie błyskawicznie przypominać wiele rzeczy, co to niby „nigdy więcej” nie miały się powtórzyć. Ot na przykład – sytuację sprzed lat, kiedy to książę polskich sodomitów Jarosław Iwaszkiewicz dostał był talon na „Fiata”. I kiedy nie bez dumy opowiadał, ile to oryginalnych włoskich części jest w tym jego samochodzie, Antoni Słonimski zapytał: „ale pedał polski?” I pomyśleć, że to wszystko miałoby zniknąć za sprawą opętanych poczuciem misji niezawisłych – jakże by inaczej - sądów!
Felieton · tygodnik „Nasza Polska” · 2009-08-11
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl