Liczba spraw złożonych do Trybunału jest ogromna, można więc się spodziewać, że wniosek będzie bardzo długo rozpatrywany. Traktat lizboński wejdzie zatem w życie i będzie funkcjonował.
Trybunał Konstytucyjny w Polsce wielokrotnie dawał dowody, że nie jest w stanie zająć zasadniczego stanowiska w kwestiach pryncypialnych, szczególnie w sytuacji dzisiejszej, gdy środowiska międzynarodowe wywierają olbrzymią presję. W Niemczech czy w Czechach wnioski do Trybunału Konstytucyjnego zostały złożone przed ratyfikacją (u nas mógł to zrobić prezydent), co daje o wiele większe pole manewru tak dla sędziów, jak i dla polityków. Najlepszym dowodem na to jest wyrok Trybunału Konstytucyjnego w Niemczech, który zagwarantował wyższość prawa niemieckiego nad unijnym oraz dominację niemieckiej władzy ustawodawczej nad unijnym parlamentem.
Oczywiście rozwiązania dotyczące traktatu lizbońskiego można było zablokować na poziomie negocjacji (olbrzymi wpływ na to miał prezydent Lech Kaczyński) oraz na poziomie parlamentu (PiS mogło zablokować proces ratyfikacji). Nie stało się tak prawdopodobnie na skutek olbrzymich zakulisowych nacisków kręgów międzynarodowych. O ile w jakiś sposób można to jeszcze zrozumieć (choć nie usprawiedliwić), o tyle trudno zrozumieć oszukiwanie społeczeństwa, jakoby podpisanie traktatu lizbońskiego było jakimś sukcesem Polski. W trakcie ratyfikacji nie zadbano nawet o wprowadzenie tzw. ustawy kompetencyjnej.
PiS nie idzie na prawo
Powstaje wobec tego pytanie o realny wpływ tzw. środowisk chrześcijańsko-narodowych na politykę w kraju. Odpowiedź kryje się w wewnętrznej konstrukcji partii o nazwie Prawo i Sprawiedliwość. Stronnictwo to pomyślane jest jako ugrupowanie wielonurtowe, mające w perspektywie czasu zapełnić całą prawą stronę sceny politycznej. Taki był m.in. cel przyspieszonych wyborów parlamentarnych, dodajmy - na skutek których koalicja PO - PSL przejęła władzę. Oczywiście w wielu krajach mamy do czynienia z ugrupowaniami skupiającymi dość szerokie spektrum poglądów na rzeczywistość społeczno-polityczną. Fundamentalne pytanie dotyczy jednak tego, jak rozkładają się wpływy poszczególnych grup, albo inaczej - jak skonstruowana jest wewnętrzna umowa pomiędzy różnymi środowiskami. Gdybyśmy poważnie brali pod uwagę istnienie frakcji narodowej w PiS, należałoby zapytać o skuteczność jej działań. Skoro środowisko to wielokrotnie w imię rzekomo wyższego dobra (jedność partii) popierało różnorakie inicjatywy grup centrowych, zarządzających PiS (np. wojna w Iraku, Afganistanie, tarcza antyrakietowa itp.), powinno oczekiwać analogicznego poparcia całości (sic!) partii w kwestiach dla niej istotnych. Niewątpliwie do najbardziej ważnych dla obozu narodowo-katolickiego kwestii należy zaliczyć ochronę życia od poczęcia do naturalnej śmierci, zakaz in vitro czy wreszcie obronę narodowej suwerenności wobec Unii Europejskiej. We wszystkich tych sprawach nie uzyskano realnego wsparcia. Świadczą o tym dobitnie zaprzepaszczenie poprawki konstytucyjnej o ochronie życia, ratyfikacja traktatu lizbońskiego czy wreszcie realne blokowanie projektu ustawy o in vitro.
Wszystko to wskazuje na marginalną pozycję tzw. nurtu chrześcijańsko-narodowego w PiS. Na pytanie, czy jest to pozycja decyzyjna, czy raczej dekoracyjna, bez wahania można wskazać na odpowiedź numer dwa. Postawmy pytanie: jaka była do tej pory skuteczność tej frakcji? Którą z ważnych programowo i ideowo spraw udało się zrealizować, choćby wymuszając poparcie całej partii dla danego projektu? Ktoś powie: żadną, ale ważne są dobre chęci, objawiające się zapowiedzią przesłania "Lizbony" do Trybunału Konstytucyjnego post factum. Nie nam oceniać intencje (to należy do Pana Boga), my powinniśmy oceniać owoce działań polityków. Brak tych owoców (nawet pośrednich) jednoznacznie świadczy o wirtualnym wpływie obozu narodowego na współczesną politykę polską.
Tymczasem nader przykrym doświadczeniem jest zadowalanie się narodowych kręgów opiniotwórczych różnymi pozornymi ruchami i deklaracjami politycznymi. Obowiązkiem publicystów i analityków jest twarda, nieraz brutalna recenzja tego, co ważnego dzieje się w polityce polskiej. Brak takiej uczciwej opinii wiedzie do pustego zachwytu nad wirtualnym światem, który pokazują nam partyjni propagandyści. Z tego przede wszystkim powodu zdecydowałem się napisać niniejszy artykuł. Obowiązek mówienia Narodowi prawdy, nawet tej trudnej, jest bowiem ponad zgubną zasadę świętego spokoju.
Dwa scenariusze
Powstaje pytanie, co zrobić, aby nurt narodowy, mający bardzo realne poparcie w społeczeństwie polskim, zaczął równie realnie wpływać na bieg wydarzeń w kraju. Możliwe są dwa scenariusze. Pierwszy - to odbudowanie na scenie politycznej osobnego ugrupowania wprost definiującego się programowo jako konserwatywno-narodowe. Mieliśmy z takimi przypadkami do czynienia od końca lat 80. - w postaci Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, oraz znacznie później - Ligi Polskich Rodzin. Trzeba pamiętać, że samo istnienie na scenie takich grup, przy różnorakich popełnionych przez nie błędach, wymuszało na politykach konkurencyjnych decyzje istotne z punktu widzenia chrześcijańskiego i narodowego. Inne grupy starały się bowiem na sposób konkurencyjny zabiegać o elektorat chrześcijańsko-narodowy. Przypomnijmy efekty tych działań - choćby niedoskonałą wprawdzie, ale realną ustawę o ochronie życia poczętego uchwaloną w 1993 r. czy pewne prorodzinne i pronarodowe rozwiązania z ostatnich lat (np. becikowe, podniesienie dyscypliny w szkole, dowartościowanie wychowania patriotycznego itp.).
Ktoś powie, że podobne efekty można uzyskiwać, mając silną frakcję chrześcijańsko-narodową w szerokim ugrupowaniu politycznym. Może to i prawda, jednakże, aby wpływ tej frakcji był rzeczywisty, muszą być jasno określone zasady współdziałania wewnątrz takiego szeroko zdefiniowanego ugrupowania i jasne zasady rozliczania się z powziętych zobowiązań. Powinno funkcjonować coś w rodzaju wewnętrznych prawyborów dających szansę przejęcia realnej władzy w perspektywie czasu przez narodowców. Dawałoby to możliwość zdrowej, wewnętrznej konkurencji, ozdrowieńczej dla zastałych układów partyjnych. Także konkretni politycy przyznający się do poglądów konserwatywno-narodowych powinni być bardzo twardo rozliczani przez narodową część opinii publicznej. W przeciwnym wypadku frakcja taka spełniać będzie rolę listka figowego dla kosmopolitycznych działań polityków lewicowo-liberalnych. Jedynym zaś jej celem będzie wprowadzenie paru ludzi łapczywie zabiegających o fotele poselskie czy o drugorzędne stanowiska urzędnicze. Najgorsze, że wszystko to może się odbywać przy realnym oszukiwaniu całych rzesz narodowo usposobionych wyborców. Na takie zakłamanie, choćby się ono najpiękniej nazywało, zgody być nie może, gdyż skutki dla Polski wynikające z takiego stanu rzeczy są i będą jednoznacznie zgubne.
Prof. Mieczysław Ryba
Za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20091028&typ=my&id=my12.txt