Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Jędrzej Giertych
"Opoka" nr 15 - 1978 r.

Obserwując młodych Polaków, zarówno tych wychowanych w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, jak także i tych, co urośli i uformowali się na emigracji, zadaję sobie nieraz pytanie: co się z tym pokoleniem stało? Przecież ci ludzie są zupełnie pozbawieni miłości ojczyzny. Jest w nich pod tym względem jakaś atrofia uczuć, jakieś duchowe kalectwo. Nie mówię oczywiście o wyjątkach. Są wśród tego młodego pokolenia także i patrioci niezwykle gorący. Ale to są jednostki. Mówię o przeważającym ogóle. Nie chcę zresztą tego twierdzić o pokoleniu najmłodszym, o dzisiejszej młodzieży dwudziesto, dwudziestokilko, czy osiemnastoletniej. Pokolenie to najmniej znam. Nie chcę nic uogólniać. Ale tak mi się wydaje, że to najmłodsze pokolenie znowu jest pod wzgledem uczuć patriotycznych gorętsze. Mówię o pokoleniu bezpośrednio powojennym, trzydziesto, lub czterdziestoletnim. Jest ono dziwnie pozbawione uczuć narodowych, dziwnie nie przywiązane do Polski i polskości, dziwnie na sprawy narodowe obojętne. Uderza mnie to, że właściwości te zauważyć można nie tylko wśród gorszych w tym pokoleniu elementów. Występują one w sposób wybitny także i wśród jednostek najlepszych, najszlachetniejszych, najbardziej ideowych, najmoralniejszych.

Tak się złożyło, że miałem sposobność w ostatnich latach zetknąć się z kilku dziesiątkami młodych polskich księży. W czasie wojny byli oni dziećmi, albo też urodzili się dopiero po wojnie. Wstąpili do seminariów duchownych w Polsce w okresie powojennym. A potem rozjechali się po świecie, jako misjonarze wśród obcych, lub jako duszpasterze w polskich skupieniach wychodźczych. Szczególnie wielu takich młodych księży poznałem kilka lat temu w Brazylii. Są to ludzie ofiarni w wykonywaniu swoich obowiązków duszpasterskich, gorliwi, cnotliwi i ideowi, nieraz głęboko przejęci troską o zbawienie dusz ludności, oddanej ich opiece. Ale poza wyjątkami, zupełnie w nich nie ma instynktu polskiego. Niektórzy z nich wręcz uważają polskość swoich wiernych za irytującą komplikację, utrudniającą im ich zadania duszpasterskie. Woleliby, by ich sytuacja była prostsza, to znaczy, by mieli do czynienia wyłącznie z jednolitym elementem cudzoziemskim.

Niektórzy idą w tym tak daleko, że stają się księżmi-asymilatorami. Czymś w rodzaju księży-germanizatorów w Opolskiem i na Warmii w okresie międzywojennym, którzy złościli się z tego powodu, że ludność domaga się kazań, śpiewów i spowiedzi po polsku i starali się narzucać im język niemiecki. Zdarzają się takie paradoksalne sytuacje, że ksiądz-Polak, niedawno z Polski przybyły, oburza się na to, że w czysto polskiej, istniejącej od 80 czy 100 lat w głębi brazylijskich lasów wsi, stare, w tej wsi urodzone pokolenie nie zna języka portugalskiego i nie rozumie ani słowa z jego wygłoszonego po portugalsku kazania: jak to, to ja po kilku latach pobytu już językiem portugalskim dobrze władam, a wy, tu urodzeni jeszczeście się języka kraju, w którym żyjecie, nie nauczyli?

I nieodpowiedzialny, ale oczywisty wniosek: przestańcie być Polakami, wynarodówcie się, porzućcie język polski, przyjmijcie język portugalski za własny. I to w kraju, w którym żyje milion Polaków, tworzących rozległe, własne, zwarte terytorium etnograficzne, jakby osobny, mały polski kraik. Już te sytuacje opisywałem w mych artykułach o Brazylii. Od jednego z takich księży usłyszałem w Brazylii szczere wyznanie: nie ma we mnie takich polskich uczuć, ani takiego patriotyzmu jak u państwa. Jeśli idzie o księży, ta postawa znajduje trochę wytłumaczenia w tym, że wyjechali oni z Polski z nastawieniem, iż pełnić będą służbę misjonarzy wśród obcych narodów. Niejako przestawili się już na to, że oddadzą swoje siły, oddadzą swą gorliwość kapłańską, oddadzą swe uczucia, swą troskę, swą miłość tym obcym krajom. A tu naraz okazuje się, że mają obsługiwać nie obce narody, lecz Polaków. Jechali do Brazylii, wiele gorliwości włożyli w nauczenie się portugalskiego języka, ich celem, ich zadaniem, ich misją życiową jest wzmocnienie katolickiego ducha Brazylii, podtrzymanie wiary w tym tradycyjnie katolickim, ale zdezorganizowanym przez stuletnie rządy liberalne (to jest masońskie) i religijne zobojętniałym kraju. I nagle okazuje się, że trafili do polskiej wsi, mają do czynienia z polskimi chłopami. Ich instynktowną reakcją jest rozczarowanie.

Szkoły w Polsce, w których tak mało się dziś mówi prawdy o szerokim świecie, nie przygotowały ich na tę niespodziankę. Pragnęliby teraz nagiąć otaczającą ich rzeczywistość do wizji Brazylii, jaką sobie urobili. To znaczy w praktyce pragnęliby przerobić swych parafian na Brazylijczyków mowy portugalskiej i zwłaszcza młode wśród nich pokolenie, po staremu, po polsku, dość przywiązane do wiary, użyć za materiał do organizowania społeczności katolickiej brazylijskiej. Że taka jest ich reakcja początkowa, trudno się dziwić. Ale dziwniejsze jest to, że często nie zmieniają postawy nawet po dłuższych latach pobytu. A przecież samo życie, sama otaczająca ich rzeczywistość, powinna ich przekonać, że żyją w środowisku polskim, które instynktownie chce polskim pozostać, które mówi po polsku i którego potrzeby religijne powinny być zaspokojone po polsku. To są obserwacje brazylijskie - wśród księży.

A teraz inna obserwacja. Byłem w zeszłym roku latem na dłuższej wycieczce z żoną i czternastoletnią, w Londynie urodzoną wnuczką w szeregu krajów europejskiego kontynentu. Spotkaliśmy w tej podróży mnóstwo rodaków z kraju, prawie wyłącznie ludzi młodych. Wszyscy dziwili się, że z naszą wnuczką rozmawiamy po polsku i że ona wogóle polski język zna. - A po jakiemuż, u licha, mamy rozmawiać z naszą rodzoną wnuczką, córką Polaka i Polki? Było w tych ludziach przekonanie, że drugie, a w danym wypadku już trzecie pokolenie emigracyjne musi być w sposób nieuchronny wynarodowione. To jest zresztą zjawisko wcale nie rzadkie: istnieją młode rodziny na emigracji, w których dzieci nie władają językiem polskim, mimo, że i ojciec i matka są Polakami. W rodzinach tych rodzice świadomie postanowili sobie zerwać z polskością, wychować swoje dzieci na nie-Polaków.

Mówiłem wyżej o księżach, to znaczy o ludziach ideowych i ożywionych pobudkami szlachetnymi. A cóż tu mówić o ludziach bezideowych! O rozjeżdżających się licznie po świecie polskich szumowinach, a także o ludziach poczciwych i porządnych, ale pospolitych zjadaczach chleba! Uderza w nich duch materializmu. Zgoła nie troszczą się oni o Polskę, ani o polskość. Nie obchodzi ich także i to, że wielu swoimi postępkami psują wśród obcych polskiemu narodowi reputację. Chodzi im tylko o osobiste korzyści, o dochody, o wzbogacenie się, o konto w banku, o życiowe udogodnienia, samochód, pralkę elektryczną, telewizję, także o wygodne mieszkanie. Nie mam nic przeciwko dorabianiu się młodych ludzi i także przeciwko takim udogodnieniom, jak samochód i pralka, choć sam ich nie posiadam, ani posiadać nie pragnę. Ale sprawy te powinny być tylko dodatkiem do życia, a nie jego głównym celem. Z tymi ludźmi po prostu nie ma o czym rozmawiać. Nie ma w nich żadnych ideałów, ani żadnych zainteresowań. Jest to żywioł nihilistyczny.

Zastanawiam się, skąd się to pokolenie wzięło. I dochodzę do wniosku, że urobiły je dwie niezależne od siebie przyczyny. Po pierwsze, jest to pokolenie zniechęcone do patriotyzmu przez to, że widziało jak się jego rodzice w imię patriotyzmu nacierpieli. Jego ojcowie walczyli na wszystkich frontach - i nie tylko wszystko utracili, nie tylko często poginęli, ale co więcej, cierpieli potem za swój patriotyzm prześladowania, spędzając za czasów Stalina, Bermana i Światły długie lata w komunistycznych więzieniach, a przedtem spędzając lata w obozach koncentracyjnych niemieckich i w łagrach sowieckich i cierpiąc we wszystkich tych miejscach pobytu nie tylko poniewierkę, ale bardzo często i budzące grozę tortury. A na emigracji, często stali się po wojnie pośmiewiskiem: mimo swego wykształcenia i swych zasług musieli długie lata pracować fizycznie pod władzą głupich i nie wykształconych, murzyńskich czy innych smarkaczy. Dzieci ich mówiły sobie: ja takim być nie chcę. Zresztą także i owi ojcowie chcieli ich od podobnej przyszłości osłonić i wychowywali ich w zgoła nie tym samym duchu, w jakim żyli ongiś sami. Była to ta sama reakcja, jaka przejawiła się w Niemczech w postaci wyrośnięcia tam już po wojnie pokolenia, które mówiło: ohne mich. Róbcie sobie co chcecie, odbudowujcie sobie na nowo wielkość germańskiej ojczyzny, ale beze mnie. Ja w tym udziału nie wezmę. Ojczyźnie służyć nie będę, do wojska wziąć się nie dam, patriotyzmu odczuwać nie zamierzam. Iluż dawnych bohaterskich żołnierzy AK, znalazłszy się po wojnie w Anglii czy w Ameryce, powiedziało sobie z miejsca: złożyłem w życiu wiele ofiar, dokonałem wielu poświęceń, ale teraz koniec z tym. Zajmuję się wyłącznie sprawami prywatnymi. Taką przybrali postawę sami - i tak wychowali swoje dzieci. A w kraju - synowie tych, którzy lata spędzili ofiarnie i po bohatersku w więzieniach Bezpieki, potrafią być całkowicie bezideowi i wręcz cyniczni. Pokolenie, dla którego w dziedzinie literatury może za istotnego wieszcza i za symboliczny sztandar być uznany Gombrowicz.

Rzecz w tym, że Polska doznała nieszczęść ponad miarę. Żar był tak wielki, że dusze przepalił. Zbyt wielkie wysiłki patriotyczne patriotyzm niszczą. Najjaskrawszym przykładem jest tu Warszawa. Płonęła całe lata żarem patriotycznym, w roku 1944 dosłownie spłonęła - i teraz stała się cyniczna. To jest jedna przyczyna. Ale jest i druga. Jest nią wpływ systemu komunistycznego. Reżim komunistyczny nie zdołał narzucić Polsce wiary w doktrynę Marksa i Lenina. Ale wysiłki propagandowe, zmierzające do tego celu, nie pozostały bezskuteczne całkowicie. Coś się z zasianego w duszach ziarna przyjęło. Przyjął się mianowicie niezmiernie ważny element tej doktryny, którym jest internacjonalizm. Jakoś Polaków, a przynajmniej niektórych Polaków przekonano, że ojczyzna to rzecz nie ważna, że trzeba się troszczyć o ludzkość, a nie o własny naród, czy kraj. Nawet ci zacni, młodzi polscy księża w Brazylii wchłonęli w siebie coś z wpływu tej marksowskiej propagandy: uwierzyli, że patriotyzm to coś niewłaściwego, że patriotyzmem się powodować nie należy, że należy go ze swej duszy wykorzenić. A w podobny sposób oddziaływa też atmosfera dzisiejszego zachodu: też tutaj panuje duch kosmopolityzmu. Te wszystkie Narody Zjednoczone i Wspólne Rynki, te wszystkie przenoszenia się młodych ludzi na dobrych posadach z Ameryki do Persji, z Persji do Szwajcarii, ze Szwajcarii do Nigerii, z Nigerii na Formozę, wychowują liczne zastępy ludzi, którzy utracili związki z ojczyzną i są kosmopolitami. A ludzie ci są na świeczniku bogactwa, elegancji, sławy i stają się wzorem do naśladowania także i dla współbraci rangi skromniejszej. Iluż Polaków po świecie przejęło się tym kosmopolitycznym stylem! Człowiek zadaje sobie nieraz pytanie - czy to jeszcze naprawdę Polacy? Ich dzieci z pewnością Polakami już nie będą.

Muszę dodać, że moja wiara w to, iż najmłodsze polskie pokolenie, przynajmniej w kraju, kształtuje się w duchu żywszych niż u poprzedniego uczuć narodowych, oparte jest na tym, że po pierwsze pokolenie to jest już odległe od okresu poświęceń i cierpień reakcją lęku i wstrętu, a nawet przeciwnie, zaczyna w nich odnajdywać blask i zwraca się do nich z tęsknotą (jak Wyspiański: "mój ojciec był bohater, a ja, ja jestem nic"; może zresztą raczej dziadek, niż ojciec); a po wtóre, że pokolenie to widząc ucisk Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej przez Rosję Sowiecką, traktuje ten ucisk z oburzeniem i kształtuje w sobie ducha obrony interesów narodowych, a propaganda doktryny komunistycznej staje się wobec niego także i w dziedzinie haseł internacjonalizmu nieskuteczna. Otóż przechodzę do wniosków. Brak miłości ojczyzny jest duchowym kalectwem, a brak troski o ojczyznę i jej sprawy jest grzechem; takim samym grzechem, jak brak troski o rodzinę, o ojca i matkę, o żonę i męża, o dzieci, o braci i siostry. Ludzkość nie składa się z luźnych jednostek. Składa się ona z ludzkich zespołów, z komórek społecznych, związanych ze sobą bliższymi węzłami. Komórką mniejszej skali jest rodzina.

Komórką wyższej skali jest naród. Naród - to jest jakby większa, szersza rodzina. Spełnia ona w życiu ludzkości (a także w życiu jednostek) podobną do rodziny rolę. Dzięki narodowi i rodzinie człowiek nie jest samotny, jest otoczony bliskimi sobie ludźmi. Ma się o kogo oprzeć, ma się o kogo troszczyć, ma kogo kochać. Naród tak samo jak rodzina, zapewnia wychowanie młodym pokoleniom: uczy je mowy ludzkiej, daje im na resztę życia zasób pojęć moralnych, uczy współżycia z innymi, daje im określoną cywilizację, to znaczy, jak to określa Koneczny, "metodę ustroju życia zbiorowego", daje im także wspomnienia przeszłości, pamięć o dawnych pokoleniach, ich życiu, ich losie, ich radościach i smutkach, ich osiągnięciach i niepowodzeniach. Naród tak samo jak rodzinę trzeba swoją troską wspierać. I tak samo trzeba się zań modlić. Oczywiście istnieją wypadki, gdy ktoś musi się i rodziny i ojczyzny wyrzec. Robi to w szczególności wyjeżdżający do obcych krajów ksiądz misjonarz. Będzie on teraz służyć czyjejś innej ojczyźnie, dopomagając w przyjęciu wiary świętej narodowi japońskiemu, czy fińskiemu, czy zuluskiemu i stając się przez to przybranym Japończykiem, czy Finem, czy Zulusem. Tak samo będzie pielęgnować jakichś chorych, albo po prostu udzielać im ostatnich sakramentów, a ci chorzy to bynajmniej nie będą jego rodzice. Ale on się nie może wyprzeć swych rodziców, ani swej ojczyzny. Nie może o nich zapomnieć całkowicie. Dwa ma wobec nich obowiązki na zawsze: musi ich kochać i musi się za nich modlić. Jeśli przestał ich kochać i jeśli się za nich nie modli - coś z nim jest nie w porządku.

Młode polskie pokolenia muszą powrócić do patriotyzmu. Muszą na nowo zacząć kochać ojczyznę. Muszą wyzbyć się tego duchowego kalectwa, jakim jest brak miłości ojczyzny, brak zainteresowania jej sprawami i brak poczucia odpowiedzialności za te sprawy. Postulaty te byłyby słuszne w każdym narodzie, gdyby się w nim pojawiły takie same zjawiska. Ale u nas są one podwójnie słuszne, gdyż jesteśmy w położeniu szczególnym. Polska jest krajem, narodem i państwem zagrożonym - i dlatego naród nasz musi być więcej niż inne narody gotowym do obrony swego bytu. Mamy za sobą już więcej niż 200 lat klęsk - i jeszcze jesteśmy dalece od tego, by się z tych klęsk skutecznie wydobyć. To jest tak jak z obowiązkami rodzinnymi: ojciec rodziny, a tak samo syn rodziny, na którą spadły choroby i nieszczęścia, ma większe wobec tej rodziny obowiązki, niż ten, w którego rodzinie wszystko się gładko układa. To nie tylko przypadek sprawił, że spadły na nas wielkie klęski. Potężne siły sprzysięgły się na naszą zgubę, gdyż staliśmy na zawadzie ich dążeniom, a dążenia ich były sprzeczne z ideałami, które wyznajemy. Polska - to nie jest zwyczajny naród. Jest ona od tysiąca lat jedną z podpór Europy chrześcijańskiej. Żaden inny naród, może z wyjątkiem Hiszpanii, nie jest przez siły złe tak zwalczany i tak znienawidzony, jak Polska. Od więcej niż dwustu lat idą przez świat w sposób zwycięski prądy antychrześcijańskie - prądy te szturmowały nas szczególnie gwałtownie. Broniąc się, broniliśmy nie tylko naszych własnych, narodowych interesów, ale broniliśmy sprawy o dużo większej, mianowicie sprawy chrześcijańskiej w Europie, oraz prawdziwie chrześcijańskiej cywilizacji.

Klęski, których doznaliśmy, trzeba naprawić. Wielkim wysiłkiem wydobywaliśmy się z klęsk najgorszych: więcej niż pół wieku temu odzyskaliśmy niepodległość. Osiągnęliśmy to zarówno wysiłkiem naszego rozumu - czego rezultatem był Wersal - jak porywem bohaterskim, czego rezultatem i przejawem, obok obrony Lwowa czy powstania wielkopolskiego, było zwycięstwo nasze w bitwie warszawskiej. Ale potem spadła na nas nowa klęska. Zaiste heroicznym wysiłkiem, hekatombą ofiar, morzem poświęceń, przyłożyliśmy ręki do tego, by się też i z niej wydobyć - i wysiłki nasze nie były daremne. Wystarczy porównać nasze położenie dzisiejsze z czasami, gdy na wawelskim zamku rezydował gubernator niemiecki, a błogosławiony Maksymilian Kolbe umierał z głodu w Oświęcimiu, by zdać sobie z tego sprawę, jak bardzo się nasze położenie poprawiło. Ale poprawa ta jest tylko połowiczna. Wiemy dobrze, jak bardzo położenie nasze jest dziś nie zadowalające. Z tego, co nam dały lata 1914-1921 zachowaliśmy wiele, ale jakże wiele jednak utraciliśmy! Trzeba o Polskę, o odbudowanie jej wolności, o utrwalenie jej bytu, o jej wielkość, o jej ducha, o jej cywilizację walczyć - aby je odzyskać, rozwinąć i umocnić. I wymaga także, byśmy tę Polskę kochali i by nas jej losy obchodziły. Wymaga również wiele rozumu, orientacji, wiedzy o jej sprawach, jej położeniu, jej potrzebach, grożących jej niebezpieczeństwach, nabytych przez nią doświadczeniach, zarysowujących się przed nią perspektywach. Polska - to jest wielka rzecz. Kto wie, czy przyszłość Europy, przyszłość chrześcijaństwa, przyszłość Kościoła, nie zależy w dużym stopniu od jej losów. Wygląda na to, że być może wskazywać ona będzie reszcie świata, lub reszcie Europy drogi, po których należy kroczyć. Potrzeba do tego, byśmy byli zdolni, my Polacy, zadania nasze spełniać. To znaczy, by było zdolne je spełniać młode pokolenie. Bo my, starzy, schodzimy już z pola. Przyszłość Polski i polskiego narodu zależy od tego, jacy będą Polacy. To znaczy, po pierwsze, czy będą Polskę kochać i należycie się za jej losy do odpowiedzialności poczuwać. A po wtóre - jacy będą jako ludzie.

Jesteśmy narodem dużej miary - i dlatego musimy być ludźmi dużego kalibru. To znaczy ludźmi szlachetnymi, rozumnymi, z godnością, z cnotami - i o najważniejsze: z charakterem i wolą. Niepokojące jest, jak dużo w naszym narodzie wyrasta moralnej hołoty. Brak patriotyzmu jest z pewnością jedną z przyczyn tego zjawiska. Bo brak patriotyzmu rodzi brak dumy narodowej. A brak dumy narodowej, brak poczucia odpowiedzialności za siebie. Marni Polaczkowie - Rosjanie zaobserwowali ich ongiś jako ludzki typ i mówili o nich: "Poliaszczyki" - byli zjawiskiem znanym i dawnych latach. Psuli nam reputację w świecie i obniżali poziom naszego życia. Dzisiaj rozmnożyło się ich szczególnie wielu. Iluż się po świecie wałęsa polskich niebieskich ptaków, żyjących cudzym kosztem, popełniających drobne oszustwa (choćby takie, jak jeżdżenie autobusami "na gapę"), pozbawionych godności, honoru i etyki! Marna byłaby przyszłość naszego narodu, gdyby byli oni zjawiskiem zbyt licznym. Na szczęście, są oni tylko pianą na powierzchni życia, którego główny nurt jest zdrowy. Ale także i ten główny nurt ma uderzające wady. Główną z tych wad jest brak instynktu narodowego i poczucia obowiązków wobec własnego kraju i narodu. Trzeba, by się nasz naród z wad tych wyleczył. Jedną z najważniejszych rzeczy, które młode pokolenie Polaków musi w sobie wyrobić, to jest zapomniana i lekceważona cnota: cnota miłości ojczyzny.

Za: http://www.endecja.pl