„Listopad – niebezpieczna dla Polaków pora”. Przede wszystkim z powodu rocznic. Żyją jeszcze ludzie pamiętający obchody rocznicy rewolucji październikowej, kiedy to na okolicznościowych akademiach biedne dzieci szkole wychwalały nie tylko rewolucję, jako „parowóz dziejów”, ale również jej „maszynistów”, przede wszystkim w osobie żyjącego wiecznie Lenina, a sezonowo – również różnych jego pomocników. W ten oto sposób partia próbowała kształtować patriotyzm nowego typu, który – w pewnym oczywiście uproszczeniu – polegał na tym, że co jest dobre dla Związku Radzieckiego, to jest dobre i dla Polski. Gdyby więc, dajmy na to, któregoś dnia Związek Radziecki postanowił Polskę zlikwidować, to partia wytłumaczyłaby dokumentnie, że tak będzie dla nas najlepiej.
Teraz, w dwudziestym roku od sławnej transformacji ustrojowej, co to zaczęła się 6 lutego od telewizyjnego widowiska pod tytułem „okrągły stół”, gdzie uczestnicy przedstawiali, jak to reprezentanci zaproszonej przez generała Czesława Kiszczaka „strony społecznej” strasznie osaczają komucha, po „kontraktowych wyborach” 4 czerwca 1989 roku i po ukonstytuowaniu się rządu „pierwszego niekomunistycznego premiera” w osobie Tadeusza Mazowieckiego, nawiązujemy do całkiem innych rocznic. Ale i one mają różną rangę, bo na przykład 20 rocznica pamiętnego nabożeństwa w Krzyżowej na Dolnym Śląsku, kiedy to pierwszy niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki utonął w żelaznym uścisku „kanclerza zjednoczenia” Helmuta Kohla, co miało symbolizować niemiecko-polskie pojednanie, utonęła bez echa w zgiełku wywołanym obchodami 20 rocznicy „obalenia muru berlińskiego”. Murzyn zrobił swoje, to znaczy się „pojednał”, więc Niemcy, podobnie jak i inne poważne państwa, już żadnego interesu do niego nie mają, jeśli oczywiście nie liczyć perspektywicznych projektów politycznego i ekonomicznego zagospodarowania regionu Europy Środkowej, które w odpowiednim momencie zostaną nam przez starszych i mądrzejszych objawione – ma się rozumieć – dla naszego dobra, bo jakże by inaczej?
Więc na obchody 20 rocznicy obalenia muru berlińskiego zjechały się osobistości, którym, podobnie jak licznie zgromadzonej publiczności, no ni oczywiście – telewizjom, zaprezentowany został program rozrywkowy z udziałem byłego prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy, któremu reżyser powierzył rolę obliczoną na możliwości wykonawcy. Były prezydent naszego państwa przewrócił pierwszą kostkę domina, która przemówiła następne, symbolizujące wszystkie państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Było to niby wspomnienie przeszłości, ale równie dobrze może być symbolem najbliższej przyszłości – tego, co stanie się z państwami Europy Środkowo-Wschodniej w Unii Europejskiej pod dyrekcją zjednoczonych Niemiec. Za możliwością również i takiej interpretacji przemawia znak, jakiego doświadczył były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa. Oto w szczytowym momencie triumfu został boleśnie potrącony przez niemieckiego kamerzystę, od czego jeszcze po dwóch dniach od incydentu bolała go głowa i noga. Nie jest to dobra wróżba dla byłego prezydenta naszego państwa, bo wyraźnie widać, że ze strony mediów niczego dobrego spodziewać się nie może i w razie konfrontacji będzie musiał leczyć się nie tylko na nogi, ale również i na głowę.
Ale to wszystko jeszcze nic w porównaniu z 91 rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości w dniu 11 listopada. Nawiasem mówiąc, przyczyny ustanowienia akurat tego dnia w charakterze rocznicy odzyskania niepodległości nie są do końca jasne. Tego dnia bowiem do Warszawy przybył wypuszczony przez Niemców z magdeburskiego więzienia Józef Piłsudski, któremu Rada Regencyjna przekazała władzę nad Wojskiem Polskim – a on ją przyjął. Wynika z tego, że Wojsko Polskie już istniało, podobnie jak władza – a więc aparat państwowy, skarbowy, policja, tajniacy, broń, amunicja, magazyny itp. Skąd się to wszystko wzięło? Ano, zostało zorganizowane przez wspomnianą Radę Regencyjną, w osobach księcia Lubomirskiego, Stanisława kardynała Kakowskiego i hrabiego Ostrowskiego – dzisiaj już całkowicie zapomnianych. A przecież to właśnie oni 7 października 1918 roku proklamowali niepodległość Polski, 12 października przejęli władzę nad wojskiem, co 21 października uznał warszawski generał-gubernator Hans Beseler, zrzekając się stanowiska naczelnego dowódcy wojska polskiego. Tego samego dnia Rada Regencyjna powołała na stanowisko Szefa Sztabu Wojska Polskiego generała Tadeusza Rozwadowskiego. Ale w 1937 roku zdecydowano, że odzyskanie niepodległości nastąpiło 11 listopada i do tego nawiązała III Rzeczpospolita.
Dlaczego jednak Rada Regencyjna przekazała władzę świeżo wypuszczonemu z więzienia Józefowi Piłsudskiemu? Pewne światło na to rzuca odnotowana w pamiętnikach Hipolita Korwin-Milewskiego rozmowa hrabiego Ksawerego Orłowskiego z baronem Maurycym de Rotshildem. „Kilka dni po zawieszeniu broni 11 listopada 1918 roku odwiedził Orłowskiego baron Maurycy de Rotschild, ambitny członek parlamentu światowo mu znany i nie bez pewnej uroczystości mu oświadczył, że udaje się do niego jako wybitnego członka Kolonii polskiej z ostrzeżeniem, które może mieć dla jego, Orłowskiego ojczyzny duże znaczenie. Osobiście p. Rotschild, pamiętając, że aż do końca XVIII wieku Polska była najbardziej w Europie tolerancyjnym dla Żydów państwem, życzyłby sobie, żeby kwestia żydowska zupełnie nie była na Kongresie (wersalskim – SM) poruszana lecz pozostawiona układom w samej Warszawie między obywatelami obu wyznań, mojżeszowego i chrześcijańskiego, które potrafią dojść do zgody. Ale ten pogląd nie jest wśród Izraela ogólnie przyjęty. Między chrześcijanami panuje przekonanie, że całe żydostwo na całym świecie jest absolutnie solidarne i w kwestiach politycznych maszeruje jak jeden człowiek. To jest wielki błąd, bo istnieje cały szereg zagadnień, co do których panuje między samymi Żydami wielka rozbieżność, np. w kwestiach socjalnych i ekonomicznych, on, Rotschild Żyd i p. Lejba Trocki, także Żyd , idą w zupełnie przeciwnych kierunkach. Lecz jest jeden punkt, na którym rzeczywiście cały naród Izraela jest do ostatniego człowieka absolutnie solidarny, mianowicie kiedy idzie o h o n o r I z r a e l a. (…) Jeśli na Kongresie oficjalnym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej będzie (nie wymieniając nazwiska) ten „były od miasta Warszawy członek Dumy Państwowej Rosyjskiej”, który zyskał wszechświatowy rozgłos jako zajadły antysemita, to cały Izrael i p. Rotschild sam będą uważali taka nominację za policzek wymierzony w twarz całego ich narodu i stosownie do tego postąpią. Hrabia Orłowski powinien wiedzieć, że wpływy żydowskie na postanowienia Kongresu pokojowego są bardzo wielkie. Niechaj wie z góry i uprzedzi kogo należy, że kiedy Polska będzie oficjalnie reprezentowana przez tego pana, to Izrael zastąpi jej drogę ku wszystkim jej celom, a są one nam znane. „Wy nas znajdziecie na drodze do Gdańska, na drodze do Śląska pruskiego i do Cieszyńskiego, na drodze do Lwowa, na drodze do Wilna i na drodze do wszystkich waszych projektów finansowych. Niech pan hrabia to wie i stosownie do tego postąpi.” Otóż „ten pan” to oczywiście Roman Dmowski, przywódca Narodowej Demokracji, będącej podówczas chyba najsilniejszym stronnictwem politycznym w Polsce.
Ale mniejsza o te historyczne przyczynki, nawet jeśli ponownie nabierają one dzisiaj niepokojącej aktualności, bo zmierzam do podstawowego wątku przemówienia pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jakie wygłosił on podczas głównej uroczystości rocznicowej na Placu Piłsudskiego w Warszawie. Pan prezydent, nawiązując do wejścia w życie traktatu lizbońskiego, co jak wiadomo, nastąpi już 1 grudnia, wskazał na potrzebę „nowego patriotyzmu”. Ten nowy patriotyzm z pewnością różni się od patriotyzmu starego, tzn. – tradycyjnego, głoszącego, że patriota powinien kierować się dobrem własnego narodu i własnego państwa. Czym się powinien kierować patriota nowego typu? Tego dokładnie jeszcze nie wiemy, ale tego i owego możemy się domyślić. Otóż pan prezydent powiedział m.in., że Unia Europejska, która zostanie proklamowana 1 grudnia, może stać się „molochem”, ale może się też nim nie stać – a to czy stanie się tak, czy odwrotnie – zależy od… odpowiedniej interpretacji traktatu lizbońskiego. Dobra interpretacja to taka, według której – powiedział pan prezydent – Unia Europejska jest związkiem niepodległych państw.
Problem jednak polega nie tylko na tym, że z traktatu lizbońskiego wcale to nie wynika, raczej przeciwnie – że proklamowanie Unii Europejskiej oznacza zmianę formuły europejskiej współpracy z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe, ale również w tym, że zgodnie z prawem wspólnotowym, OBOWIĄZUJĄCEJ (podkr. SM) wykładni aktów prawnych dokonuje Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu. W tej sytuacji patriotyzm nowego typu może natrafić na kłopoty, wśród których walczyć o prymat będą: dysonans poznawczy i rozterki moralne – chyba, żeby w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości umieścić samych patriotów i to do tego – polskich i to raczej starego, tradycyjnego typu. A to wydaje się zadaniem przekraczającym możliwości pana prezydenta, który tymi iluzjami chyba sam siebie uspokajał i pocieszał w ten smutny, dżdżysty, listopadowy dzień.
Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 15 listopada 2009
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1021