Robert Louis Stevenson powiedział kiedyś: „każdy żyje ze sprzedawania czegoś”. Otóż wydaje się, że we współczesnym świecie polityki, to hasło przyświeca praktycznie wszystkim uczestnikom politykom i partiom, które reprezentują w systemie demokratycznym. Właśnie ta doniosłość wyborów dla demokracji, zwane często „świętem demokracji” decyduje o tym, że nic nie może być pozostawione przypadkowi. W grę wchodzi zbyt duża władza i pieniądze, aby politycy zdawali się jedynie na racjonalność swojego programu wyborczego, swoją wiedzę i kompetencję, by wierzyć w rozsądny i przemyślany wybór elektoratu.
Demokratyczne wybory we współczesnej nam epoce, to domena specjalistów od public relations, marketingu politycznego, potrafiących „sprzedać” niełatwy towar jakim są kandydujący w wyborach politycy. Firmy chcąc zainwestować, rozpocząć nową produkcję itp., najpierw badają rynek, zbierają informacje by następnie wykorzystać je przy podejmowaniu konkretnych decyzji. Zgodnie z marketingową koncepcją zarządzania podstawą wszelkich decyzji jest wszechstronna analiza bieżącej i przewidywanej sytuacji przedsiębiorstwa w konkretnym otoczeniu gospodarczym i społecznym. Ma ona ujawnić między innymi potencjalne szanse rozwoju i zagrożenia czyhające ze strony zmieniającego się otoczenia przedsiębiorstwa. Podobne badania przeprowadzają dziś partie polityczne stojące przed zadaniem opracowania oferty wyborczej. Sprawdzają więc, korzystając z usług wyspecjalizowanych firm, jak są postrzegane przez wyborców, jak są odbierane ich dotychczasowe hasła i posunięcia. Jakie problemy i zagadnienia są w danej chwili „chwytliwe”, w jaką „strunę” uderzyć by zgrać się z „melodią” jak najszerszej grupy wyborców.
Przykładem może być opracowany przez jedną z partii politycznych w Polsce słowniczków wyrażeń, których nie należy używać w trakcie kampanii wyborczej. Prowadzone są badania nad tym w jaki sposób można utrzymać niezadowolenie wśród niektórych grup społeczeństwa i tym sposobem podsycać ich radykalne żądania do których to następnie dobiera się hasła wyborcze, a także na przykład, jakie sformułowania wkładane w usta politycznych przeciwników najrówniej okleją ich medialnym „błotem” w oczach elektoratu.
Te i wiele innych informacji, które często dla laika mogą się wydawać zupełnie niepotrzebne, są podstawą do dalszych działań, między innymi tzw. segmentacji, polegającej na podzieleniu wyborców na względnie jednorodne grupy, różniące się miedzy sobą reakcjami na poszczególne elementy programu wyborczego, pobudkami z jakich idą do wyborów itp. U źródeł segmentacji leży pragnienie jak najbliższego dotarcia do potencjalnego elektoratu ze swoimi hasłami, możliwie najpełniejszego schlebiania mu i dopasowania swoich haseł do jego wyobrażeń, przekonań, gustów itp. Przykładowo można wydzielić segment młodzieży powyżej 18 lat (mogą one być oczywiście jeszcze bardziej szczegółowo wyodrębniane, według większej ilości kryteriów, np. młodzież mieszkająca w miastach, słuchająca określonego gatunku muzyki, czy wrażliwa na problemy ekologiczne). Wtedy polityk pokazuje się na koncercie rockowym, bez krawata, z luźno rozpiętą koszulą, pozdrawia zgromadzoną młodzież tworzącym „luzackie” wrażenie słowem: „siema” lub robi coś innego „odlotowego”, co sprawia, że przynajmniej część tej młodzieży traktuje go jako „równego faceta”, a nie „sztywniaka” jak inni politycy. Z kolei zupełnie inny wizerunek polityka kreuje się dla segmentu, który tworzą prywatni przedsiębiorcy. Jeszcze inny dla emerytów i rencistów itp.
Kolejny krok polega na przeniesieniu zidentyfikowanych preferencji poszczególnych segmentów na konkretne działania, które mają się przyczynić do przekształcenia potencjalnych wyborców w elektorat głosujący na daną partię.
Dzisiejszy „beneficjent” demokracji zwykle nie zna podstawowych poglądów osoby, czy też partii na którą głosuje. Wynika z tego, że program wyborczy jest jedynie atrapą tego stevensonowskiego „czegoś” sprzedawanego elektoratowi. W rzeczywistości produktem są określone osoby, liderzy często określani mianem „lokomotyw”, które „ciągną” daną partię. Bardzo dobrze z punktu widzenia socjotechniki gdy są one przystojne, pozytywnie prezentują się przed kamerą itp. Szereg elementów jest tutaj istotny. Na przykład Margaret Thatcher miała lepszy jeden z profili, dlatego też cały czas jej uwaga była skoncentrowana na tym by kamery „brały” ją z odpowiedniej strony.
Produktem może być także atmosfera, mit czy też etos otaczający daną partię. Iluż to polityków kreuje się na „swoich chłopaków”, którzy są „wyluzowani”, grają w piłkę nożną, są kibicami, a w wolnych chwilach jeżdżą na rowerze, czy chodzą na koncerty rockowe.
We współczesnej polityce i kampanii wyborczej politycy coraz bardziej przypominają produkt, który we właściwym „opakowaniu” eksperci od marketingu politycznego „sprzedają”, niż mężów stanu prowadzących swoje kraje i społeczeństwa do wielkich projektów społeczno- politycznych.
Amator
Za: http://amator.blog.onet.pl/