Minister spraw zagranicznych Niemiec Guido Westerwelle (FDP) stwierdził, że jego partia nie chce przewodniczącej Związku Wypędzonych (BdV) Eriki Steinbach w radzie fundacji planowanego miejsca pamięci o wypędzeniach. Z kolei CSU zażądała od szefa dyplomacji, żeby nie blokował powołania Steinbach do rady fundacji. Jak Pan ocenia to starcie wewnątrz niemieckiego rządu?
Nie przeceniałbym tego sporu. Przypomnijmy fakty. W 1999 roku Erika Steinbach ( wraz z jednym z polityków SPD) wystąpiła z pomysłem utworzenia „Centrum przeciw Wypędzonym”. Ostatecznie rząd niemiecki, aby uspokoić obawy Polaków, zdecydował, że upamiętnieniem wysiedleń zajmie się placówka w ramach państwowego Muzeum Historii Niemiec.
Zgodnie z procedurą Związek Wypędzonych (BdV), kierowany przez Steinach, ma prawo do trzech miejsc w 12-osobowej radzie fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie”. Najważniejsze zatem jest to, że pomysł , w pozornie zmodyfikowanej formie, został jednak zrealizowany. I ten fakt powinien być przedmiotem naszego sprzeciwu. Kwestia ewentualnego wejścia do rady fundacji przewodniczącej Związku to sprawa w tym kontekście mało istotna. Jestem zresztą przekonany, że Steinbach w tej radzie się znajdzie. Sprzeciw ministra spraw zagranicznych rządu federalnego z FDP nie ma większego znaczenia w sytuacji gdy zarówno szef CSU Horst Seehofer jak również CDU opowiadają się jednoznacznie za jej nominacją do rady fundacji. Decyzja w tej mierze zależy od rządu kierowanego przez CDU/CSU.
Według sondażu ośrodka Emnid na zlecenie "Bild am Sonntag" 38 proc. ankietowanych Niemców uważa, ze Steinbach powinna wejść do rady fundacji, 34 proc. jest temu przeciwnych, a 28 proc. nie ma zdania w tej sprawie. Największe poparcie - 52 proc. - szefowa BdV ma wśród osób młodych, w wieku od 14 do 29 lat. Skąd taka popularność przewodniczącej Związku Wypędzonych wśród tej najmłodszej grupy?
Popularność szefowej Związku to kolejne potwierdzenie odradzania się ducha narodowego wśród młodego pokolenia Niemców. Niestety tożsamość ta budowana jest na poczuciu krzywdy tzw. wypędzonych.
Sąd rejonowy w Szczytnie orzekł, że rodziny Moskalików i Głowackich muszą opuścić dom w Nartach, który formalnie należy do obywatelki Niemiec Agnes Trawny. Według sądu nie ma obowiązku przyznania im lokali socjalnych. Jaka jest skala tego zjawiska? Ile rodzin w Polsce może czuć się zagrożonych kierowaniem pozwów do sądu przez obywateli Niemiec i ewentualną eksmisją? Jak można się przed tym bronić?
Sprawa Agnes Trawny, która wyjechała z Polski do Niemiec w 1977 roku i zrzekła się tym samym polskiego obywatelstwa to jedna z pierwszych, dotyczących roszczeń zgłaszanych przez obywateli niemieckich na Mazurach. W ubiegłym roku tylko w województwie warmińsko-mazurskim toczyło się około 200 takich spraw. Wójt gminy Jedwabno, gdzie znajduje się wieś Narty, uważa, że gminę czekać może w tym roku około 30 procesów. Nadal do sądów zgłaszają się z Niemiec byli właściciele działek z tych terenów (często zabudowanych przez osiedla mieszkaniowe) z zamiarem ich odzyskania.
Decyzją sądu w 2005 roku Trawny odzyskała nieruchomości i ziemię, natomiast w ubiegłym roku Sąd Apelacyjny w Białymstoku podtrzymał wyrok Sądu Okręgowego, który uznał za przedawnione wniesienie przez nią żądanie 2,6 mln zł odszkodowania za pozostawione na Mazurach mienie. Wcześniej rząd Niemiec przyznał jej rekompensatę. Widać zatem, że Niemcy potrafią dbać o swoich obywateli w przeciwieństwie do państwa polskiego, które pozostawiło samym sobie rodziy Moskalików i Głowackich. Skandalem jest to, że wyrok sądu w Szczytnie nakazał eksmisję tych rodzin bez prawa przyznania im lokali socjalnych, uznając, że gmina nie ma takiego obowiązku.
Trzeba jak najszybciej znowelizować ustawę o rekompensatach. Inaczej trudno będzie powstrzymać falę roszczeń.
Skrajne emocje wywołuje wejście w życie Traktatu Lizbońskiego: prezydent i ugrupowania parlamentarne uważają to za sukces, inne środowiska za utratę niepodległości. Jakie ma Pan odczucia w związku z tym wydarzeniem?
Z chwilą wejścia w życie traktatu lizbońskiego UE uzyskała osobowość prawną. Europejskie państwo federalne staje się faktem a prawo unijne nadrzędne wobec Konstytucji RP. Czy mamy gwarancję, że Europejski Trybunał Sprawiedliwości np. nie zobowiąże Polski do restytucji majątkowej tzw. wypędzonych. Stan, w którym znalazło się państwo polskie
1 grudnia 2009 roku to zasługa klasy politycznej – SLD ,PSL, PO, PiS i Prezydenta RP.
Polecam znakomity tekst prof. Krystyny Pawłowicz, członka Trybunału Stanu „Witajcie w euroregionie polskim!” (Nasz Dziennik, 4.12.2009). Pani prof. zwraca uwagę, że Polska (podobnie jak inne państwa członkowskie) straciła prawo weta w 40 obszarach spraw a Sejm oddał dobrowolnie swoje uprawnienia do decydowania o sprawach polskich w stosunkach z UE na rzecz Komisji Europejskiej – tj. rządu unijnego. Tym samym zrezygnował - jak pisze prof. Pawłowicz – ze swych konstytucyjnych obowiązków, w tym funkcji reprezentowania suwerena czyli Narodu. Sejm sprowadził się do maszynki wdrażającej w Polsce obce prawa i wartości.
Traktat Lizboński to ok.3000 stron, napisany jest specyficznym urzędniczym językiem. Ktoś zażartował, że jest to tak atrakcyjna lektura jak książka telefoniczna. Czemu więc służy taka konstrukcja tego dokumentu?
Tekst jest wyjątkowo zawiły i nieprzystępny ale to nie przypadek. Procedura tworzenia i wejścia w życie traktatu to przykład skrajnej manipulacji i lekceważenia woli narodów europejskich.
Dlaczego referendum, w którym Szwajcarzy opowiedzieli się przeciwko wznoszeniu w ich kraju minaretów wywołało taką falę krytyki w UE?
Proces islamizacji Starego Kontynentu nadal postępuje. Jeszcze pół wieku temu w Europie Zachodniej było zaledwie kilka meczetów. Dziś we Francji islam stał się drugą po katolicyzmie religią. W 2050 roku wyznawcą Allaha będzie co piąty mieszkaniec Europy. To rezultat idei tzw. multikulturalizmu realizowanego przez architektów UE. Pierwszy raz Europejczycy przeciwstawili się islamizacji. Ponad 57 % Szwajcarów wypowiedziało się przeciwko wznoszeniu minaretów, co przecież nie oznacza zakazu praktykowania islamu. Mimo to „elity unijne” zareagowały histerycznie. Znamienna jest reakcja ministra spaw zagranicznych Francji Kouchnera, który oświadczył, że jest „trochę zgorszony” postawą Szwajcarów, ich „nietolerancją i dławieniem religii”. Wynik referendum w Szwajcarii zasługuje na szacunek. Mieszkańcy tego kraju odrzucili „poprawność polityczną” i dali wyraz gotowości obrony swojej chrześcijańskiej tożsamości narodowej.
Dziękuję za rozmowę
Wywiad przeprowadził Jarosław Kozakowski