Katyń, w którym Sowieci wymordowali dużą część polskich elit, słusznie zwany jest mordem założycielskim PRL-u, gdyż twórcy tego „państwa”, po unicestwieniu najlepszych obywateli Rzeczpospolitej, zaczęli formować „elitę” nową, w dużej zresztą mierze mającą kontynuację w establishmencie III RP. Nie przypadkiem równocześnie z ludobójstwem sowieckim Niemcy likwidowali członków polskich środowisk przywódczych, schwytanych na terenach podbitych przez III Rzeszę.
Głowa tego narodu, który od wieków stoi nam na drodze, zostanie ostatecznie starta – pisał Himmler, komentując zamiar zabicia inteligencji warszawskiej. Książka Zbigniewa Lazarowicza jest dowodem na to, że eksterminacja wybitnych Polaków wcale nie zakończyła się wraz z kresem hitlerowskiej okupacji.
Obserwatorom naszej sceny politycznej siłą faktów cisną się dziś pytania w rodzaju: czy nie mamy lepszych ludzi, czy te typy z Wiejskiej to jest wszystko, na co stać czterdziestomilionowy naród o tysiącletniej historii? Opowieść o jednym z przywódców organizacji Wolność i Niezawisłość wyjaśnia, skąd niedostatek w naszym kraju najbardziej wartościowych ludzi.
Rodzinne korzenie majora Adama Lazarowicza wiele mówią o tym, czym była niegdysiejsza Rzeczpospolita. Jego przodkowie przybyli w XVII w. z Serbii, a że od razu okazali się świetnymi żołnierzami, dobrymi gospodarzami i ofiarnymi obywatelami – szybko odnaleźli się w kręgach patriotycznej szlachty. Pomimo tego, co wmawiała nam propaganda zaborców, okupantów, sowieckich agentów i ich współczesnych kontynuatorów – taki to był właśnie kraj. Ze wszystkich stron ciągnęli do niego pragnący wolności, zdolni do poświęceń, wyjątkowi. Nad Wisłą każdy czuł się, jak u siebie. O ojczyznach przodków nikt nie zapominał, lecz wierność Polsce stawała się wartością naczelną wszystkich wzrastających tutaj pokoleń. Stąd tytułowy bohater opowieści, nie mając nawet siedemnastu lat, został żołnierzem armii zmagającej się z bolszewicką nawałą. W 1920 został ranny w czasie walk pod Chorzelami. Po długotrwałej kuracji przyszedł czas na maturę i studia, a potem pracę i życie rodzinne. Zapominamy dziś czasem, jak często trudne były realia międzywojennej Polski. Adam Lazarowicz z własnego wyboru trafiał tam, gdzie było najciężej i gdzie najbardziej był potrzebny. Oprócz pracy zawodowej, polegającej na kierowaniu szkołami, był niezmordowanym animatorem przeróżnych działań, mających na celu dźwignięcie z nędzy wiejskiej biedoty, jak najlepsze wychowanie i wykształcenie dzieci z warstw żyjących w niedostatku. Posiłkując się wsparciem Kościoła, organizował dla nich kolonie. Lokalne społeczności skupiał na całym szeregu działań, podnoszących cywilizacyjny poziom ich wiosek. Przewodził też ochotniczej straży pożarnej i otarł się o śmierć w czasie jednej z akcji ratowniczych. Nie cieszył się żelaznym zdrowiem, lecz okresowe szkolenia wojskowe traktował jako najniezbędniejszą służbę państwu, położonemu między niechętnymi mu potęgami. W służbie tej dawał z siebie wszystko, stopniowo awansując, choć kariera oficerska wcale nie była jego celem.
Najpiękniejsze z życiorysów to te, w których człowiek nie tylko zawsze odnajduje się po szlachetnej stronie barykady, lecz także za każdym razem bierze na siebie zadania w danej sytuacji najpotrzebniejsze. W biografii majora Lazarowicza po czasach walki o wolność i dwudziestoleciu tytanicznej pracy dla odrodzonego państwa i jego znajdujących się w potrzebie obywateli, powróciły długie lata konspiracyjnych i orężnych zmagań o niepodległość. Wspaniałym walorem książki „Klamra” – mój ojciec są bardzo liczne i obszerne wątki poświęcone podkomendnym i współpracownikom tytułowego bohatera. Młodzi chłopcy i kapłani, oficerowie i robotnicy – ileż wśród nich żelaznych charakterów, bystrych umysłów, postaci pełnych ciepła, jak też i barwnych, pełnych fantazji! Najczęściej nie są to ludzie z ziemiańskich czy inteligenckich rodzin. Nierzadko to dzieci z zabiedzonych rodzin, które jednak miały w swym otoczeniu np. dobrego nauczyciela, który okazywał się mistrzem zdolnym wydobyć z młodzieży wszystko, co najlepsze. Nauką, pracą, aktywnością otwierali przed sobą perspektywy nieznane ich rodzicom, lecz w momencie próby potrafili poświęcić wszystko, gdyż ich głównym życiowym celem była służba Polsce, a nie indywidualny sukces. Wojenna gehenna nie oznaczała, że wszyscy przeobrazili się w cierpiętników. W opowieści znalazły się też wątki humorystyczne, a większość fotografii utrwaliła twarze pełne optymizmu, choć trudno ten walor skojarzyć z tamtymi czasami.
„Klamra” – mój ojciec przypomina o wielkim katalogu działań, prowadzonych przez polski ruch oporu. Nie ograniczały się one do walki zbrojnej, kolportażu bibuły czy pracy wywiadowczej. Zwykle polegały na czynach codziennych – pomocy rodzinom poległych, zamordowanych, uwięzionych, na nieustannym sabotażu (choćby nasączaniu kwasem magazynowanych w Polsce niemieckich mundurów), podziemnej nauce, ćwiczeniach wojskowych. Dowiadujemy się też o pomocy Żydom i tych, którzy zapłacili za nią życiem. Autor miał kilkanaście lat, kiedy przed własnym ojcem składał przysięgę żołnierza Armii Krajowej, włącznie ze słowami zdrada będzie karana śmiercią. Dowódca ten nie oszczędzał swojego syna, lecz także troszczył się o niego, jak o każdego ze swoich żołnierzy. Akcje zbrojne zawsze oznaczały ryzyko, ofiary były nieuniknione. Każda strata musiała jednak być dotkliwie przeżywana i przez dowódcę, i przez pozostałych towarzyszy broni. Po ponad sześćdziesięciu latach polegli w książce tej opisani są z ładunkiem uczuć i szczegółów, nie pozostawiającym wątpliwości co to stosunków jakie, bez względu na szarże, panowały między żołnierzami z oddziału. Wymowny jest też epizod, w którym major Lazarowicz wskazał podwładnym drogę wyjścia z okrążenia, a sam pozostał z rannymi. Przeżył zaś tylko dzięki takiemu obrotowi wypadków, który z racjonalnego punktu widzenia nie powinien się zdarzyć.
Opisane wydarzenia lat 1944-45 mają rangę symbolu, robią wrażenie wielkiego akordu, od którego zaczynał się nowy okres w dziejach Polski. W czasie sowieckiej ofensywy oddział „Klamry” znalazł się bowiem między dwoma walczącymi armiami. Przez wiele dni polscy żołnierze znajdowali się pod ogniem jednej i drugiej strony. Bywało, że łamały się charaktery. W tak ekstremalnej sytuacji bezcenna była postawa dowódcy. Major Lazarowicz był wtedy na najbardziej zagrożonym posterunku. W takich wypadkach etos oficera miał praktyczny wymiar – zapobiegał panice i ratował życie. We wspomnieniach natrafiamy też na fakty raczej mało znane. Jeden wiąże się z żołnierzem Wermachtu, przymusowo zwerbowanym Ślązakiem, który przeszedł na stronę oddziałów „Klamry”. Z jego opowieści wynikało, że Niemcy bardzo cenili polskie uzbrojenie, zdobyte w 1939. Jak wiadomo, często za lepsze od Parabellum uważali nasze pistolety Vis, które produkowali na dużą skalę. Tym razem dowiadujemy się, że na poligonie przekonali się też o wyższości polskiej amunicji i hełmów. O ówczesnych realiach wiele też mówią epizody współpracy z żołnierzami Armii Czerwonej. Zdumiewały Polaków ich nieprzemyślane, samobójcze ataki na umocnione pozycje wroga. Innym razem dochodziło do współdziałania z oddziałami „Klamry”, po czym przychodziły informacje o zbrodniach NKWD, dokonywanych wraz z postępem frontu. Kolumny żołnierzy AK prowadzono w głąb ZSRS głosząc, że to polscy faszyści, którzy mordowali sowieckich wyzwolicieli. Przypuszczam, że większości współczesnych nie jest też znany los wojenny los Jasła. Miasto to zostało przez Niemców doszczętnie złupione, po czym 90% zabudowy potraktowano ogniem lub dynamitem. Wandalizm ten nie miał żadnego logicznego uzasadnienie, jego przyczyna jest jedną z tajemnic kulturtraegerów zza Odry.
Dla wielu zasłużonych w walce z okupantem początek Polski „Ludowej” był jedynie dalszym ciągiem eksterminacji. Major Lazarowicz musiał się ukrywać, jego bliscy, czasem pod zmienionymi nazwiskami, szukali ocalenia na Ziemiach Zachodnich. Komunistyczni siepacze opierali się jednak na coraz liczniejszej agenturze, w wyniku czego „Klamra” znalazł się w rękach UB. Propozycja, jaką otrzymał, dawała mu nie tylko wolność, ale nawet możliwość wyemigrowania, o czym wtedy marzyło wielu. Władza „ludowa” oferowała wyjazd na Zachód i współpracę, której gwarantem miała być pozostająca w Polsce rodzina. „Klamra” odpowiedział nie. Został skazany na śmierć, wyrok wykonano w 1951. Rodzina do dziś nie wie, gdzie został pochowany.
Jakże odległa jest historia „Klamry” od standardów etycznych III RP! Dzieje majora Adamie Lazarowicza powinien poznać każdy, szczególnie w związku z tym, jaki element od dziesięcioleci jest w Polsce uparcie lansowany na moralne autorytety. W czasach kreowania tragizmu w stylu musiał współpracować z SB, bo by nie dostał paszportu konieczna jest pamięć o tych, którzy najbardziej na nią zasługują.
Z. Lazarowicz, „Klamra” – mój ojciec, Biblioteka Solidarności Walczącej, Wydawnictwo „Lena”, Wrocław 2009