Zapytany, czy chciałby coś zmienić, naprawić, w tym, co zrobił w mijającym roku, premier Donald Tusk stwierdził, że żałuje tylko jednego: chciałby cofnąć czas i powiedzieć coś serdecznego Lechowi Kaczyńskiemu. Te słowa ze świątecznego wywiadu premiera dla "Faktu" nie porażają mnie swoim cynizmem. Są na normalnym, czyli bezprecedensowym w całej wcześniejszej historii III RP, poziomie cynizmu "polityki miłości" tego rządu.
Ten cynizm nie unieważni jednak pytania o decyzje podejmowane przez ten rząd, przez Donalda Tuska osobiście. Najważniejszą z nich podjął 10 kwietnia - kiedy faktycznie oddał śledztwo w sprawie tragedii smoleńskiej w ręce Władimira Putina. Ta decyzja będzie do Donalda Tuska wracała do końca jego życia. Przyrośnie do jego nazwiska także po jego śmierci. Będzie symbolem pewnego wyboru w historii Polski. Tego premier Tusk nie będzie już w stanie cofnąć. Nie obrócą tego w cyniczny żart nawet jego specjaliści od PR. Przede wszystkim nie pozwoli zapomnieć o tej decyzji premier Putin i jego Rosja.
Zaraz po 10 kwietnia słyszeliśmy, że premier Putin oraz ulokowane w Moskwie instytucje, którym polski premier oddał najważniejsze w powojennej historii państwa polskiego śledztwo, są absolutnie wiarygodnymi partnerami, spełniającymi wszystkie standardy praworządnych procedur, a nawet wykraczającymi poza te standardy swoją specjalną życzliwością. Kto podważał to przekonanie, natychmiast był oskarżany o szaleńczą (a nawet zbrodniczą) rusofobię.
Rzeczywistość się nie liczyła. Niszczenie wraku prezydenckiego samolotu Rosjanie pozwolili nawet sfilmować; ostentacyjnie - jakby chcieli pokazać, że to cyrk, a nie poważne śledztwo - zmienili zeznania osób naprowadzających samolot 10 kwietnia; MAK nie podjął żadnego innego wątku w sprawie katastrofy, niż odpowiedzialność pilotów (tak zresztą, zgodnie ze swoim w oczywisty sposób stronniczym interesem, czyni w każdym przypadku "badanych" przez siebie katastrof lotniczych). I co? Nic. Wszystko jest, jak by to ujął premier Tusk, "pod serdeczną kontrolą".
Minister Sikorski zapewniał, że państwo rosyjskie nigdy w takim stopniu nie hołdowało zachodnim wzorom demokracji i wolności jak obecnie. Kiedy jeszcze damy dowód swego całkowitego zaufania do takich jego instytucji, jak prokuratura generalna czy (formalnie ponadpaństwowy) MAK, wówczas przezwyciężymy ostatnie przeszkody na drodze do "modernizacji" Rosji i jej "zbliżenia z Europą". Nieuzasadniona nieufność prezydenta Lecha Kaczyńskiego wobec intencji ekipy rządzącej Rosją stanowić miała właśnie ostatnią przeszkodę na owej drodze. Problem z Rosją wynikał wyłącznie z polskich kompleksów, przekonywali nas "Gazeta Wyborcza", TVN i zatrudnieni gdzie indziej pracownicy frontu ideologicznego PO. Nareszcie pozbyliśmy się tych kompleksów...
Coraz trudniej jednak ukryć, że problem z Rosją, z Rosją Putina konkretnie, wcale przez to nie ustąpił. Nowy wyrok w sprawie Michaiła Chodorkowskiego poruszył dużą część wpływowych kół politycznych na Zachodzie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Nadzorujący śledztwo w tej sprawie prokurator generalny FR Jurij Czajka (ten sam, który nadzoruje za zgodą premiera Tuska śledztwo w sprawie smoleńskiej) stał się przedmiotem krytycznej uwagi najpoważniejszych światowych mediów - jako absolutnie niewiarygodny, skompromitowany używaniem prokuratury do rozprawy z politycznymi wrogami reżimu Putina. Sam Władimir Władimirowicz, opiewany przez polskie media przed i po 10 kwietnia jako wymarzony partner i symbol pojednania (to on przecież zaprosił premiera Tuska do Katynia), nagle znów zaczyna być przedstawiany w mediach światowych (nie tylko w depeszach ujawnionych przez WikiLeaks) jako prawdziwy "bad guy", "twardziel z KGB", "capo" największej w skali światowej mafii. Sprawa otrucia rtęcią małżeństwa Kałasznikowów, którzy w poszukiwaniu schronienia przed długimi rękami KGB musieli przenieść się jak najszybciej z Polski Tuska do Berlina, jest obecnie badana przez niemiecką policję jako poważna kwestia polityczna. To tylko parę przykładów z ostatnich kilkunastu dni. Czy MAK i generał Anodina są niezależni od wpływu tej opisywanej znów w świecie rzeczywistości państwa rosyjskiego?
Może prezydent Miedwiediew będzie teraz ośrodkiem naszych nadziei? Niestety, ze śledztwem w sprawie tragedii smoleńskiej prezydent Miedwiediew nie ma nic wspólnego. Jak się coraz wyraźniej przekonujemy, ma również znacznie mniej wspólnego z realną władzą w Rosji aniżeli premier Putin.
Tak, to jest najważniejsza decyzja premiera Tuska, której odwrócić się nie da: oddanie godności Rzeczypospolitej w ręce premiera Putina ze wszystkimi tego konsekwencjami. Kto chce, może kpić, że to patos, po co mówić o godności, o Rzeczypospolitej, że chodzi przecież tylko o śledztwo w sprawie katastrofy lotniczej - a takich są setki... Można tak kpić - kiedy kontroluje się media w sposób coraz bardziej podobny do standardów Rosji Putina, można takie kpiny uprawiać na krajowym podwórku wcale skutecznie. Ale Polska, tak jak Rosja, nie funkcjonuje w izolacji. Opinia innych krajów, zwłaszcza państw tworzących niegdyś tzw. Zachód, ma dla nas wciąż pewne znaczenie.
Trudno dalej udawać, że "wszystko jest pod serdeczną kontrolą". Może i jest, ale na pewno to nie premier Tusk kontroluje tę grę, tylko jego "partner" ze Smoleńska dyktuje warunki. Sytuacja staje się dla Donalda Tuska kłopotliwa. Zmarszczona przez premiera brew nad raportem MAK może wystarczyć do zaspokojenia wielbicieli Justyny Pochanke i Tomasza Lisa. Jest ich wielu. Ale historia nie skończy się na ich programach. Premier Tusk o tym wie. Wie, że ten rok, rok 2011, będzie dla niego dramatyczny. A werdykt historii - bezlitosny.
Za: Nasz Dziennik, Piątek-Niedziela, 31 XII 2010 – 2 I 2011, Nr 305 (3931)