Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Wystarczy, że bliższa radiolatarnia będzie nieco przesunięta na lewo, a kontroler zapewnia, że maszyna jest na właściwym kursie, i wtedy nie sposób uniknąć katastrofy. W podobnych okolicznościach rozbije się każdy samolot, niezależnie od jego wyposażenia. 

Z Eugene´em Poteatem, prezesem amerykańskiego Stowarzyszenia Byłych Oficerów Wywiadu, rozmawia Piotr Falkowski

Gdy dowiedział się Pan o katastrofie polskiego samolotu pod Smoleńskiem, jaka była Pana pierwsza myśl?
– Przeczytałem o tym najpierw w portalu gazety “The Washington Post”, a zaraz potem włączyłem telewizor na jeden z kanałów informacyjnych i zobaczyłem relacje. Gdy dowiedziałem się, że zginęło tylu ludzi z najwyższego szczebla władzy w Polsce i że samolot kierował się do Smoleńska, a jego pasażerowie mieli wziąć udział w ceremonii upamiętniającej mord w Lesie Katyńskim, to natychmiast pomyślałem, że to Rosjanie musieli stać za tym wypadkiem. Przypomniała mi się cała historia sowieckich, jawnych i skrytych, zabójstw na polityczne zlecenie, manipulowania działaniem radiolatarni lotniczych, zestrzelenia samolotu Korean Air 007 [1 września 1983 r. - przyp. red.] i wielu innych.

NATO nie powinno się zainteresować tą katastrofą? Przecież zginęli najwyżsi dowódcy wojskowi, mogli mieć przy sobie ważne tajne materiały…
– Oczywiście. Zawsze gdy traci się ważne dokumenty, kody, telefony komórkowe, tak jak w tym przypadku wiezione przez pasażerów albo w jakichkolwiek innych okolicznościach, NATO powinno wszcząć procedurę “damage assessment” (oceny strat), aby zobaczyć, jakie tajemnice mogły zostać utracone oraz co należy zrobić, aby zminimalizować szkody. To standartowa praktyka w Stanach Zjednoczonych. Ocena strat powinna wskazać, jakie zmiany powinny zostać wprowadzone, dotyczy to m.in. kodów szyfrujących. Co ważniejsze, analizuje się, jakie środki bezpieczeństwa należy wprowadzić, aby na przyszłość wykluczyć podobne sytuacje. Na przykład NATO mogłoby sformułować nowe zasady regulujące, co przedstawiciele państw członkowskich mogą mieć ze sobą podczas podróży, szczególnie do Federacji Rosyjskiej… Najlepiej, żeby ta zasada brzmiała: nie bierz ze sobą żadnych poufnych materiałów, w telefonie komórkowym nie powinieneś mieć żadnych nazwisk ani numerów w pamięci, itd.

Czy CIA albo inne służby specjalne mogą mieć istotne informacje dotyczące katastrofy rządowego Tu-154M?
– Nie wiem, czy któraś z naszych służb wywiadowczych ma coś specjalnego o tej katastrofie. Obawiam się, że niestety niczego nie mają. Nie wiem też, czy przeprowadzili jakieś wewnętrzne, własne dochodzenie co do możliwości udziału Rosjan w spowodowaniu tego wypadku.

Jakie jest Pana doświadczenie związane z działaniami sowieckich służb specjalnych wobec samolotów “wrogich” państw?
– Podczas zimnej wojny, 2 września 1958 roku Rosjanie przesuwali swoje radiolatarnie, aby samolot Herkules C-130 naszych sił powietrznych wleciał na terytorium Armenii, wówczas wchodzącej w skład Związku Sowieckiego, gdzie został zestrzelony przez rosyjskie MiG-i. Inny nasz samolot, Boeing RB-47, lecący nad wodami międzynarodowymi Morza Barentsa został zmylony, skierowany w stronę Rosji i zestrzelony przez sowieckie myśliwce z Murmańska, a było to 1 lipca 1960 roku.

Czy teoretycznie dzisiaj można zastosować tego typu techniki wobec nowocześnie wyposażonego samolotu?
– Bez wątpienia. W przypadku Smoleńska samolot Tu-154M (który my w NATO nazywaliśmy “Careless”) leciał w kierunku radiolatarni, licząc na to, że wkrótce uda się zobaczyć ziemię, a wieża wciąż powtarzała, że pilot jest na właściwej ścieżce i kursie. Tymczasem samolot był od prawidłowego kursu na lewo i na złej wysokości. W końcu się rozbił, istotnie na lewo od ścieżki prowadzącej w kierunku pasa startowego. Wystarczy, że bliższa radiolatarnia będzie nieco przesunięta na lewo, a kontroler zapewnia, że maszyna jest na właściwym kursie, i wtedy nie sposób uniknąć katastrofy. W podobnych okolicznościach rozbije się każdy samolot, niezależnie od jego wyposażenia.

A gdyby to samolot prezydenta Stanów Zjednoczonych rozbił się gdzieś za granicą, na przykład w Rosji?
– Wątpię, czy obecnie Rosjanie chcieliby rozbić Air Force One. To zaszkodziłoby dobrym stosunkom politycznym. Poza tym wiedzą, że niezwłocznie zaczęlibyśmy prowadzić wszelkimi dostępnymi środkami śledztwo w tej sprawie tak długo, aż prawda wyjdzie na jaw. Myślę też, że Amerykanie wysłaliby dużo wcześniej grupę, która sprawdzi lotnisko, upewni się, że wszystko jest właściwie przygotowane do lądowania prezydenta, i która będzie nadzorować wszystko w trakcie podejścia. To u nas normalna praktyka.

Nie jest Pan zaskoczony postawą polskich władz, które pozwoliły, aby to Rosjanie przejęli inicjatywę w śledztwie smoleńskim?
– Nie jestem zaskoczony tym, że nowy polski rząd tak postępuje. Składa się z polityków o nastawieniu prorosyjskim, którzy nie widzą żadnego problemu w tym, że Rosjanie mają w rękach to śledztwo. Jestem tylko ciekaw, czy rzeczywiście nikt nie pomyślał, że nie będzie żadnego wiarygodnego dochodzenia, tylko oskarżenie pilota, czy też od początku spodziewali się takich, a nie innych konkluzji przedstawionych przez Rosjan.

Mówiąc o przyczynach tej katastrofy, nie obawia się Pan mówić o winie Rosjan i możliwości celowego spowodowania przez nich tego zdarzenia. W Polsce takie opinie uchodzą za skrajne, wręcz niezrównoważone…
– Widzę po prostu motywy. Wierzę, że przynajmniej dwa są istotne. Po pierwsze, Rosjanie mogli się obawiać złego wrażenia wobec opinii światowej, jakie mogło powstać, gdyby odbyła się ceremonia z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Mieliśmy okrągłą rocznicę mordów i o Katyniu mogło znowu być głośno. Po drugie, zależało im, aby odwrócić Polskę od NATO i osadzić w niej prorosyjską władzę, do czego w końcu tak naprawdę doszło. To smutne, że tyle osób z ekipy Kaczyńskiego znalazło się jednocześnie na pokładzie tego samolotu. Co oni myśleli?

Rzeczywiście, obecne władze jednomyślnie deklarują zamiar naprawy stosunków z Rosją za wszelką cenę, czego przykładem jest poparcie dla układu START. Czy to dobry moment dla Polski na pojednanie z Rosją?
– Powtórzę: Rosja realnie skorzystała na tej katastrofie. Ceremonia w Katyniu się nie odbyła, w Warszawie rządzą ludzie dobrze widziani na Kremlu, mówiący o pojednaniu, odtworzeniu dobrych stosunków (tak jak u nas o “resecie”), i jeszcze Polska poparła START. Może tego nie widać na pierwszy rzut oka, ale NATO straciło jednego z najsilniejszych sojuszników.

Jest szansa, że prawda o tej katastrofie kiedyś wyjdzie na jaw?
– Prawda zawsze była trudna do odkrycia w sprawach, w które wmieszani są Rosjanie. Oni są naprawdę dobrzy w ukrywaniu prawdy. Nie zapominajmy o tym, co się stało ze sprawą Katynia. Kontynuowali oskarżanie Niemców nawet dziesiątki lat po odkryciu dowodów swojej zbrodni. Wiedzą, że jeżeli będzie się coś twierdzić albo czemuś zaprzeczać konsekwentnie przez długi czas, to znajdą się naiwni, którzy w to uwierzą. Ja na razie nie wierzę w odkrycie prawdziwych okoliczności 10 kwietnia. I to przez długi czas. A kiedy do tego dojdzie, o ile w ogóle, to będzie to już zapewne inne pokolenie, które powie: “No to co?”. Tym bardziej że teraz również nie jest dobry czas, aby Stany Zjednoczone zrobiły coś w tej sprawie. Jesteśmy zbyt zaangażowani we własne sprawy, mamy kryzys, wojnę z terrorem i inne. Jak się tu mówi: mamy zbyt pełny talerz.

Dziękuję za rozmowę.

Eugene Poteat ukończył inżynierię elektryczną w wojskowej szkole The Citadel. Pracował w laboratoriach firmy Bell, a także w ośrodku lotów kosmicznych Cape Canaveral. Był analitykiem wysokiego szczebla amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), w której pracował w latach 1960-1980. Został odznaczony Medalem Zasługi swojej agencji oraz nagrodzony za zasługi w rozwoju satelitarnych systemów szpiegowskich USA. Poza Stanami Zjednoczonymi pełnił służbę również w Wielkiej Brytanii i krajach skandynawskich. Kierował programami rozwoju specjalnych samolotów wysokich pułapów i dalekich zasięgów, wykorzystywanych do celów wywiadowczych. W latach 1980-1993 kierował niezależną grupą badawczo-analityczną Petite, zajmującą się technologią wywiadowczą, a następnie założył specjalny zespół ds. technologii tzw. wojny elektronicznej. Jest autorem licznych publikacji związanych z wywiadem i służbami specjalnymi. Od 2000 roku jest prezesem Stowarzyszenia Byłych Oficerów Wywiadu.

KOMENTARZ BIBUŁY: Na pytanie: “Czy CIA albo inne służby specjalne mogą mieć istotne informacje dotyczące katastrofy rządowego Tu-154M?”, pan Poteat odpowiada: “- Nie wiem, czy któraś z naszych służb wywiadowczych ma coś specjalnego o tej katastrofie. Obawiam się, że niestety niczego nie mają. Nie wiem też, czy przeprowadzili jakieś wewnętrzne, własne dochodzenie co do możliwości udziału Rosjan w spowodowaniu tego wypadku.”
Otóż, pierwsze i ostatnie stwierdzenie jest oczywiste i brzmi: “nie wiem”, bowiem b. analityk CIA (czytaj: szpieg wysokiego szczebla), nie pracuje już czynnie w wywiadzie. Natomiast stwierdzenie, że “Obawiam się, że niestety niczego nie mają”, jest zaskakująco nieprofesjonalne i podejrzanie nieszczere. Pomimo, iż BIBUŁA jako pierwsza opublikowała tłumaczenie tekstu tego oficera wywiadu z 1 czerwca 2010 r. (zob. Polska tragedia to nie wypadek – Gene Poteat), to jednak polecamy pewną ostrożność wobec wypowiedzi b. pracowników wywiadu amerykańskiego. Tę wstrzemięźliwość w przyswajaniu ich opinii powinniśmy zwielokrotnić szczególnie wtedy gdy mamy do czynienia na dodatek z masonami. A pan Poteat jest masonem 32-stopnia, z czym się zresztą nie kryje.