Zdaniem Kena Schoollanda, profesora ekonomii i nauk politycznych na Hawajskim Uniwersytecie Pacyficznym w Honolulu, który na zaproszenie Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego (PAFERE) gościł w Polsce, główną przyczyną kryzysu finansowego w Stanach Zjednoczonych były gwarancje państwa udzielane ryzykownym inwestycjom.
Prof. Ken Schoolland tłumaczy, że w wyniku istnienia gwarancji państwa coraz więcej osób skłonnych było inwestować w coraz bardziej ryzykowne przedsięwzięcia, bo przestało istnieć niebezpieczeństwo utraty kapitału. Jednocześnie zmniejszyła się ilość inwestycji mniej ryzykownych, ponieważ dają one zwykle mniejszy zysk. Przestaje istnieć odpowiedzialność inwestycyjna, bo państwo, kosztem podatników, gwarantuje, że nikt nic nie straci. Na początku lat 80 amerykański rząd zwiększył gwarancje depozytów bankowych aż dziesięciokrotnie. Kilka lat później doszło do masowych bankructw banków i instytucji finansowych. Oczywiście nikt nie poniósł konsekwencji tych błędnych decyzji, nikt nie został zwolniony. Nie wyciągnięto z tego żadnych wniosków. Nadal prowadzono taką samą politykę.
Zdaniem prof. Schoollanda analogiczna sytuacja dotyczy krajów. W skali światowej podobne gwarancje dla państw daje Międzynarodowy Fundusz Walutowy, grupa G-20 czy amerykańska Rezerwa Federalna. W wyniku tego pieniądze z krajów bezpiecznych przepływają do krajów ryzykownych. Państwa coraz bardziej się zadłużają i dodrukowują pieniądze.
A na czym polegają plany antykryzysowe? Kryzys wywołany przez olbrzymie zadłużenie próbuje się łagodzić, jeszcze bardziej się zadłużając. To tak jakby choremu na serce z powodu otyłości aplikowano kolejne porcje tłustego jedzenia. Ocenia się, że łączna kwota amerykańskiego planu antykryzysowego wyniesie 8 bilionów dolarów. To dwa razy więcej niż wydatki związane z prowadzeniem działań wojennych w czasie II wojny światowej, wojny koreańskiej, wietnamskiej, irackiej, z Wielkim Kryzysem, badaniami kosmosu i planem Marshalla razem wzięte.
Zainteresowani utrzymaniem tego stanu rzeczy są przede wszystkim menadżerowie instytucji finansowych, które dają im wysokie wynagrodzenia i premie. Dlatego lobują wśród polityków na rzecz utrzymania tego niebezpiecznego status quo, równocześnie żerując na pieniądzach podatników. Bo w sytuacji niepowodzenia politycy mogą zdecydować, że to podatnicy uratują menadżerów i ich instytucje finansowe, które źle inwestowały pieniądze swoich klientów.
W Stanach Zjednoczonych, podobnie zresztą jak w Polsce, ludzie bardzo słabo ufają politykom. Prawie tak nisko, jak prostytutkom. Skąd się to bierze? Ludzie zdają sobie sprawę z faktu, że politycy nie działają w interesie społeczeństwa, lecz rozmaitych grup interesu, które dają pieniądze na ich kampanie wyborcze. Zarówno demokraci, jak i republikanie są opłacani przez różne sektory gospodarki, w tym przede wszystkim przez branżę finansową, która przed ostatnimi wyborami na kampanie obu partii wydała prawie 500 mln USD. Na przykład Goldman Sachs na kampanię wyborczą wydał prawie 9 mln USD, a w ramach tylko pierwszej wypłaty z planu ratunkowego Benedykta Obamy ma otrzymać 10 mld USD, czyli ponad tysiąc razy więcej. Instytucje finansowe, które wydały na lobowanie 114 mln USD w ramach planu antykryzysowego otrzymają łącznie 305 mld USD. Oznacza to zwrot na poziomie 2675 USD za każdy jeden zainwestowany w lobbing dolar. Jak twierdzi prof. Schoolland, ci ludzie to doskonali inwestorzy: z tych obliczeń wynika, nie ma lepszej inwestycji na świecie niż inwestowanie w polityków. A wybory wygrywa zwykle polityk, który wyda najwięcej na kampanię wyborczą. Do tego dochodzi kwestia tzw. obrotowych drzwi: ci sami ludzie pracują kolejno w instytucjach finansowych, agencjach rządowych czy jako politycy, pamiętając o zaciągniętych zobowiązaniach.
Należy pamiętać, że System Rezerw Federalnych został utworzony w 1913 roku, a wkrótce potem pojawił się Wielki Kryzys lat 30. - Wszystkie cykle recesji na przestrzeni lat były w jakiś sposób wytworzone przez bank centralny. Każda recesja była poprzedzona manipulacją przy stopach procentowych – mówi prof. Schoolland.
Jakie prof. Ken Schoolland ma zatem recepty na kryzys finansowy i gospodarczy? Jego zdaniem przede wszystkim należy przywrócić osobistą odpowiedzialność. Złe decyzje powinny być karane – źle zarządzane instytucje finansowe powinny bankrutować. Tymczasem plany ratunkowe robią coś dokładnie przeciwnego – nagradzają złe zachowania kosztem pieniędzy podatników, czyli tych, którzy nie są winni. Ponadto należy z całą surowością karać korupcje i oszustwa zarówno w sektorze publicznym, jak i prywatnym. Tymczasem agencja, która nadzorowała inwestycje Bernarda Madoffa, była wiele razy ostrzegana, by dokładnie go skontrolować, ale nie zrobiła nic w tym kierunku. Należy również zastanowić się nad przekonstruowaniem koncepcji ograniczonej odpowiedzialności spółek tak, by akcjonariusze mieli większy wpływ na ich zarządzanie. Kolejnym elementem powinna być restrukturyzacja całego państwowego zadłużenia oraz polityki gospodarczej, tak jak to zrobiono w Nowej Zelandii po roku 1984. Poza tym należałoby zakończyć monopol banku centralnego nad systemem finansowym. Prof. Schoolland jest także zwolennikiem istnienia systemu konkurencyjnych walut.
I znowu mamy do czynienia z friedmanowską tyranią status quo. Ludzie, którzy żerują na tym systemie, nie zgodzą się na żadne jego zmiany. Tymczasem wraz z tą prywatą coraz bardziej blednie światowe mocarstwo o nazwie Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Chwiejąca się gospodarka potrzebuje reform, potrzebuje więcej wolności i mniej obciążeń fiskalnych. Należałoby zlikwidować wszystkie „plany ratunkowe”, wycofać amerykańskie wojska z konfliktów zbrojnych, także tego w Afganistanie, przestać bezsensownie dotować w różny sposób wszystkie niemal państwa świata na każdym kontynencie (Unia Afrykańska szacuje, że w Afryce „znika” przez korupcję 150 mld USD rocznie!). Redukcja wydatków musi pociągnąć za sobą zmniejszanie podatków – w ten sposób ulży się podatnikom. Z pewnością duży wpływ na rozwój gospodarczy miałoby uruchomienie ogromnych amerykańskich złóż ropy naftowej – co jest blokowane przez ekologów. Jednak niższa cena ropy miałaby bezpośrednio pozytywny wpływ na gospodarkę. Mimo rosnących wydatków, tegoroczny symboliczny Dzień Wolności Podatkowej w USA wypada 13 kwietnia, czyli aż 8 dni wcześniej niż w zeszłym roku. Mając jednak na uwadze wzrastające wydatki publiczne, oznacza to przerzucenie kosztów na przyszłe pokolenia.
W innych krajach fiskalizm zamiast się zmniejszać – niestety ciągle rośnie. I ten niekorzystny trend ma miejsce na całym świecie. Jak wyliczył Roger Douglas, nowozelandzki poseł, były minister finansów, który przeprowadził w latach 80 wolnorynkowe reformy, o których wspominał prof. Schoolland, dodatkowe państwowe wydatki z ostatnich 13 lat kosztowały przeciętną nowozelandzką rodzinę ponad 30 tysięcy dolarów nowozelandzkich rocznie. – Ten rabunek musi być wstrzymany. Co rodziny otrzymały za te 30 tys. dolarów? – pyta Douglas. – Gdyby miały te pieniądze, miałyby już spłacone hipoteki, wyedukowane dzieci w niezależnej szkole lub cała rodzina miałaby prywatne ubezpieczenie zdrowotne i stać ją było jeszcze na wakacje w Australii – mówi Douglas. Do tego dochodzi mniejszy wzrost gospodarczy wywołany przez marnotrawny rząd, co przekłada się na jeszcze niższe pensje.
A co by było, gdyby zamiast aktualnych systemów podatkowych wprowadzić system, zgodnie z którym każdy podatnik sam musiałby wypisywać czek na rzecz urzędu skarbowego przy każdym płaceniu nie tylko podatków dochodowych, składek zdrowotnych i emerytalnych, ale także VAT-u, akcyz czy ceł? Dopiero wtedy ludzie zdaliby sobie sprawę, jak bardzo są okradani przez fiskusa i że nic w zamian nie otrzymują. I właśnie z tego powodu z pewnością ta oryginalna koncepcja dra Olivera Hartwicha z australijskiego Centrum Niezależnych Badań nigdy nie zostanie wprowadzona.
Z kolei Dan Mitchell z Cato Institute przestrzega przed tym, co robi Unia Europejska i Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Chodzi o tworzenie tzw. „czarnych list” i likwidację rajów podatkowych. Zdaniem Mitchella oazy podatkowe wykonały bardzo dobrą robotę – w globalizującej się gospodarce światowej wymusiły konkurencję podatkową, dzięki której w wielu krajach świata w ostatnich 30 latach obniżono podatki dochodowe. Teraz, kiedy raje podatkowe znikną, skutek będzie identyczny, jaki wywołuje brak konkurencji w każdej dziedzinie gospodarki – podatki wzrosną. I stracą na tym wszyscy, oprócz biurokratów.
Tomasz Cukiernik
* Niniejszy komentarz został opublikowany w 5 numerze miesięcznika "Opcja na Prawo" z 2009 r.
Za: http://www.tomaszcukiernik.pl/