Henryk Pająk
Przydałoby się nam kilkadziesiąt porcji polonu 210!...
(b. żołnierz Kedywu AK ) LUBLIN 2007
MIT OBALENIA KOMUNIZMU PRZEZ „SOLIDARNOŚĆ"
Gdyby neo-bolszewicki globalizm nie wydał wyroku już na początku lat 70. na ich własny szatański twór pod nazwą Związku Sowieckiego, to nie byłoby żadnej ruchawki ani w 1976 roku (Radom), ani w 1980 roku w Lublinie, Gdańsku i pozostałych miastach. Po prostu nie byłoby „Soli-darności". Wszystko by się skończyło na pałkach ZOMO, skrytobójczych morderstwach i więzieniach, a szacowna zachodnia „demokracja" nie ruszyłaby palcem w obronie tej kolejnej demonstracji „polskiego warcholstwa", tej „polskiej bohaterszczyzny".
Wałęsa pod pomnikiem stoczniowców powiedział: Tu zaczęła się globalizacja. Wcześniej powtarzał, że to on obalił komunizm. Groteskowy błazen w piórkach bohatera narodowego już nikogo ani nie szokuje, ani nie denerwuje, bo komików nie można traktować poważnie, choć Komitet Nagrody Nobla już wiele razy dał dowody, że z powodów politycznych musi nagradzać błaznów.
„Fenomen" Solidarności to fenomen bezbolesnego zwijania żydowskiego Sowłagru przez nowoczesny syjonizm sowiecki i zachodni - to przyzwolenie na ten niby „fenomen polskiego zrywu", prowokowany przez incydenty w rodzaju podwyżek cen na żywność, obcinanie norm produkcyjnych, represjonowanie niepokornych „użytecznych durniów".
„Rozbiórkowe" działania amerykańskiego żydolewactwa zaczęły się od wyścigu zbrojeń, jako jednego z głównych elementów zapędzania Sowietów w zapaść ekonomiczną i duszenie światowych cen ropy, podstawowego dochodu ZSRR. Równoległym działaniem było sprowokowanie ich do zajęcia Afganistanu pozorami zainteresowania USA Afganistanem, tworzenia tam własnej strefy strategicznych wpływów. Sowieci dali się wciągnąć w tę grę i weszli, a ze strony anglo-brytyjskiej „obserwatorem" tego procesu był m.in. „nasz" przyszły minister obrony interesów USA i Wielkiej Brytanii - Radek (Radosław) Sikorski, wysłany tam w roli rzekomego reportera.
Twórcą niszczycielskiej dla Sowłagru „pierestrojki" nie był obecny gigant globalizmu, a wtedy pierwszy gensek KPZR Michaił Gorbaczow, tylko Jurij Andropow, szef KGB, potem gensek KPZR. O żydowskim pochodzeniu Andropowa pisali niektórzy autorzy rosyjscy już w latach 90., ale musieliśmy czekać do czerwca 2006 roku, aby uzyskać oficjalne potwierdzenie tego na podstawie archiwów KGB w rosyjskim programie telewizyjnym „Itogi" z 13 czerwca 2006 roku.
Andropow urodził sę 15 czerwca 1914 roku w Moskwie jako Grigorij Feinstein lub Flekenstein'. W skrupulatnych archiwach Łubianki zachowała się fotografia jego majmełe, która zmarła w 1929 roku. Jego ojciec to imigrant z Finlandii, już wtedy bogaty handlarz rosyjskimi diamentami. Zginął w 1919 roku w walkach z bolszewikami, stając po stronie białogwardzistów carskich.
Biografia Andropowa była przerabiana aż czterokrotnie i zapewne żadna z tych wersji nie oddaje całej prawdy o tym „Konradzie Wallenrodzie" światowego żydostwa na szczytach sowieckiej władzy. Przeróbek tych dokonywano w latach 30. w miarę pozyskiwania coraz to nowych dokumentów. W oficjalnej biografii Andropow jest synem kolejarza Władimira, z pochodzenia Osetyńca z guberni Stawropolskiej. Światowe żydostwo znało jednak od początku jego kariery żydowskie pochodzenie Andropowa i od jego wczesnej młodości metodycznie w niego „inwestowało", podobnie jak przedtem „inwestowało" w setki innych ich pobratymców kreowanych do rządzenia sowieckim Gułagiem. Taką kreaturą kreowaną następnie przez Andropowa okazał się Gorbaczow, jego pupil, dyskretnie promowany z zadaniem wymierzenia ciosu śmierci bolszewickiemu bękartowi Żydów z pokolenia ich ojców. W sposób tajemniczy, podobnie jak później Gorbaczowa, zwykle zaciekle żrące się między sobą stado zbirów z sowieckiego Politbiura, „jednomyślnie" powołało Andropowa na stanowisko pierwszego sekretarza KPZR.
Kariera Andropowa przebiegała jeszcze według tradycyjnego schematu i chronologii, natomiast kariera Gorbaczowa wystrzeliła jak statek kosmiczny. W Sowłagrze wszystkie szczeble awansów były ściśle ustalone i skodyfikowane. Tak pisał o tym schemacie awansów rosyjski autor Abdurachman Awtorchanow w książce Od Andropowa do Gorbaczowa2:
Aby dotrzeć do Politbiura czy Sekretariatu, choćby na stanowisko szefa wydziału KC lub jego zastępcy, funkcjonariusz partyjny zaczynający swoją karierę jako, powiedzmy, sekretarza rajkomu w wieku lat 30, musi przejść wszystkie szczeble drabiny partyjnej. Od sekretarza rajkomu, przez I sekretarza gorkomu do sekretarza obkomu - wymaga to 20, a nawet 30 lat kariery na prowincji. Tak więc kandydat w wieku 50-60 lat, o ile uzyska protekcję w KC pod warunkiem, że jego akta osobowe w KC i dossier w KGB są absolutnie czyste, a on sam przewyższa swych najbliższych konkurentów pod względem talentu organizacyjnego - dotrze wreszcie do owego, wedle wyrażenia Stalina, „aeropagu" - do KC partii. Wynika stąd, że obecnie' to nie „młodzi" przejmują władzę na Kremlu, lecz „młodzi starcy" mają zastąpić „starców zgrzybiałych", przy czym ich bagaż polityczny i duchowy jest identyczny z tym, jakim dysponowali ich poprzednicy.
1. Taką alternatywną pisownię jego nazwiska podaje „Ojczyzna" w numerze VI z lipca-sierpnia 2006 roku, opierając się na wspomnianej audycji. „Itogi", własność żydowskiego „miliardera z niczego" - Gusińskiego. To również właściciel takich pism i gazet jak: „Dziś", „Moskiewskij komsomolec", „Moskiewska prawda", „Litieraturnaja gazeta". Gusiński jest we władzach żydowskiej loży „Bnai-Brith". Zob.: Oleg Płatonow Rosja pod władzą masonerii wyd. Moska 2000, s. 71.
2. Wyd. ANTYK, 1989, s. 83.
Niemal natychmiast po śmierci już za życia zmumifikowanego Breżniewa, niewidzialne lobby wypromowało Andropowa 10 listopada 1982 roku (w Polsce dobiegał końca stan wojenny) na stanowisko I Sekretarza KC KPZR, co było naruszeniem wszelkich standardów obowiązujących od ponad pół wieku. Nie był taką sensacją wiek Andropowa - liczył wtedy 68 lat, to znaczy mieścił się w formule „młodego starca". Odstępstwem, wręcz herezją partyjną było to, że na stanowisko Politbiura „niewidzialni"- mianowali szefa KGB. Zawsze bowiem aparat partyjny dominował nad aparatem fizycznego terroru - nad GRU, NKWD, KGB.
Znawcy „dworskiej etykiety" w Imperium Zła otrzymali w ten sposób czytelny sygnał, że następuje radykalne przesunięcie w hierarchizacji Olimpu władzy - pierwszy, jak się okaże rozstrzygający etap kruszenia Sowłagru. Oznaczało to, że dokonuje się zasadnicze przesuniecie dominacji w nienaruszalnym dotąd trójkącie władzy: Partia, armia, KGB. I tylko nieliczni to przesunięcie mieli szansę zrozumieć właściwie - że władza radziecka jest już dostatecznie silnie spenetrowana przez obce, czytaj syjonistyczne siły, aby mógł się tam dokonać taki właśnie wyłom, tak radykalne przesunięcie centrum „dowodzenia". Teraz, ćwierć wieku po tych roszadach, jesteśmy mądrzejsi o te fakty, ale ich dedukcja w tamtym czasie wymagała wyjątkowej przenikliwości i znajomości sceny politycznej w Sowiecji. Andropowowi jego zdalni i miejscowi protektorzy wyznaczyli rolę gigantycznego młota pneumatycznego o niewyobrażalnej sile kruszenia moskiewskich skał. Istotne jest to, że Andropow miał pełną świadomość tego historycznego zlecenia, tej misji i podobną wiedzę o mechanizmach, które go wyniosły na wierzchołek tradycyjnego trójkąta: partia, armia, KGB2.
1. To „obecnie" dotyczy początków lat 90. Książka ukazała się po raz pierwszy w Paryżu w 1986 roku, wydana przez masońską YMCA - Press.
2. Zwolennikiem „pierestrojki" stał się też Markus Wolff, z pochodzenia Żyd, szef enerdowskiego wywiadu (HVA). W 1989 r. Wolff dobrowolnie odszedł z HVA i po cichu przeszedł na stronę frakcji „reformatorskiej" NRD. Nagle pokochał prawdziwą wolność, równość, braterstwo - jak pisał potem w swoich „Wspomnieniach". Od pięciu lat jego nacyjny pobratymiec Andropow spoczywał w grobie, a jego dusza w piekle, ale ta przemiana Wolffa (Wilka) w owieczkę, musiała rozpocząć się znacznie wcześniej. Po 30 latach kierowania enerdowskim wywiadem osiadł w Izraelu, ojczyźnie jego przodków.
Andropow rozpoczął strategiczny, wielokierunkowy proces przygotowywania „pierestrojki". Los pozostawił mu niewiele czasu, a on wiedział dobrze, że prowadzi wyścig ze śmiercią. W chwili nominacji był już ciężko chory na niewydolność nerek. I rzeczywiście, zmarł 9 lutego 1984 roku, zaledwie po około 15 miesiącach panowania. W ostatnich miesiącach życia podobno był w swoim gabinecie lub na jego zapleczu stale podłączony do aparatury dializującej nerki, a spiskowa teoria podpowiada rzecz mało jednak prawdopodobną - że uśmiercono go jakimś skrytym majsterkowaniem przy tej aparaturze.
Dopiero następne dziesięciolecie po jego śmierci wykazało, że Andro-pow zdążył jednak wykonać swoje podstawowe zadanie - przekazać już pośmiertnie władzę nad Sowłagrem swemu od dawna protegowanemu i awansowanemu Michaiłowi Gorbaczowowi. Podczas elekcji Gorbaczowa doszło do niebywałej sytuacji. Całe Politbiuro, nagle nie wiedzieć dlaczego, jednomyślnie wybrało Gorbaczowa na genseka. I to w jakim stylu! Przebieg „konklawe", stał się jednym wielkim peanem na cześć w istocie partyjnego przeciętniaka, jakim był wtedy Gorbaczow. Oto skróty kilku tych laudacji:
Griszyn7:
Dlatego uważam, że nie mamy i nie możemy mieć lepszej niż M. S. Gorbaczow kandydatury na stanowisko Sekretarza Generalnego KC KPZR.
Romanow:
Michaił Sergiejewicz Gorbaczow ma za sobą bogatą szkołę życia (...). To człowiek wykształcony (...) chętnie udziela ludziom pomocy i darzy ich zaufaniem...
Czebrikow:
Ton naszej dzisiejszej rozmowie nadał Andriej Andrijewicz Gromyko. Powiedział on słusznie, że powinniśmy myśleć o przyszłości (...). Uważam, że Michaił Siergiejewicz Gorbaczow wywiąże się z tego z honorem. Za cechy te cenili tow. Gorbaczowa L. I. Breżniew, J. W. Andropow i K. U. Czernienko...
To właśnie A. Gromyko zaproponował kandydaturę Gorbaczowa. Gromyko był wśród członków Politbiura wciąż jeszcze groźnym rozgrywającym. Zapewne to on przemycał do Sowłagru pierwsze miazmaty „odnowy" jako wieloletni delegat - ambasador w ONZ, gdzie ironicznie nazywano go „Towarzyszem NIET!", bo na wszystko miał taką właśnie, jedyną odpowiedź.
1. Zob.: Władimir Bukowski: Moskiewski proces, wyd. polskie 1998, s. 291, Passim.
Diemiczew:
Nieźle znają go także za granicą. O tym, że potrafi pracować za granicą, świadczą wyjazdy do Anglii, Kanady...
Gromyko:
Także do Włoch.
Diemiczew:
Michaił Siergiejewicz Gorbaczow jest otwarty na nowe prądy.
Ligaczow:
(...) W dodatku posiada niewątpliwie wszystkie cechy niezbędne dla wybitnego działacza politycznego. W dodatku ma jeszcze niespożyty zapas sił intelektualnych i fizycznych.
Nieoficjalnymi kanałami puszczono maskującą pogłoskę, że podczas wyboru Gorbaczowa trwała „ostra walka", wybrano go niemal mniejszością głosów... W istocie wybór był tylko formalnym „przyklepaniem" kandydatury Gorbaczowa. Autor wspomnianej książki Moskiewski proces („dysydent") pisząc z ironicznym sceptyzmem o Gorbaczowie, wskazywał na Andropowa jako jego wielkiego protektora. Podkreślał zwłaszcza maestrię Andropowa w kreowaniu mitu „pierestrojki", ale jak na „dysydenta" przystało, Bukowski ani słowem nie wspomniał o siłach, które wypromowały samego Andropowa - o kręgach syjono-globalistów USA i Europy Zachodniej i Żydów rosyjskich. To właśnie Gorbaczow, zausznik Andropowa, położył podwaliny pod rychłą lawinowo przebiegającą „pierestojkę". To Andropow wykonawcą tej pierestrojki uczynił Gorbaczowa.
Był to największy w historii sukces Zachodu w konfrontacji z coraz bardziej niesubordynowanym potworem żydobolszewickiej rewolucji z 1917 roku.
Wkrótce potem protegowani Jelcyna i Gorbaczowa, Żydzi: Bierezowski, Chodorkowski, Gusiński, Potanin, Wekselberg, Abramowicz, Awen, Lifszyc i kilkunastu innych „oligarchów", otrzymali przyzwolenie na totalną grabież majątku narodowego Rosjan. Tak oto spłacono Żydom Zachodu zaciągnięte długi różnorakiego poparcia, dokładnie tak samo, jak Lenin spłacił z nawiązką bankowi Kuhn & Loeb wszystkie pożyczki, bez których Bolszewia pierwszych lat jej istnienia stałaby się wielkim bankrutem. Wypłacił swym poplecznikom równowartość 600 milionów dolarów w złocie. Pozostałe złoto carskiej Rosji rozkradli indywidualnie.
Zakulisowe tajemnice tej groteskowej „pierestrojki" to jedyny klucz do zrozumienia tajnych mechanizmów upadku Sowietów, a poprzez ten upadek, przez tę „pierestrojkę" - klucz do zrozumienia łatwości, z jaką zachód bezkrwawo opanował Rosję posowiecką po 1990 r., tym samym Polskę i pozostałe kraje demoludów.
W czterokrotnym preparowaniu życiorysu wspomagano Andropowa z zachodu, co jest pośrednim dowodem, że to w niego „inwestowano" z dalekim rozbiegiem czasowym. Ukończył tylko technikum żeglugi śródlądowej. W 1930 roku wstąpił do Komsomołu. Członkiem partii został w 1939 roku. Tuż potem skierowano go na stanowisko szefa Komsomołu w Karelo-Fińskiej SSR (1940-1944). Było wykluczone, aby tak forowany Żyd poszedł na front z pepeszą w garści - to obowiązek wielonarodowego mięsa armatniego ZSRR. Oficjalnie jednak Andropow musiał później mieć odpowiednio spreparowany życiorys wojenny - rzekomo brał udział w jakiejś partyzantce, tylko nikt nie wie w jakiej, bo i kiedy mógł walczyć w partyzantce, jeżeli do 1944 roku sekretarzował Komsomołowi w podbitej przez ZSRR Finlandii? W 1947 roku jest już sekretarzem KPZR w Karelii, cztery lata później ściągają go do Moskwy, co było pierwszym warunkiem następnych awansów. Skierowano go do pracy w KC partii.
Na krótko popadł w konflikt z G. Malenkowem, nie byle kim, bo formalnym następcą Stalina. Konflikt nastał z rywalizacji pomiędzy Malenkowem a Michaiłem Susłowem. Malenkow zamierzał usunąć sojusznika Susłowa - Atanasa Sneckusa ze stanowiska I Sekretarza KC KP Litwy. W tym celu wysłał Andropowa do Wilna, aby wyszukał tam stosowne „haki" na Sneckusa. Andropow albo nie chciał dogrzebać się do takich „haków", albo też działał w duecie z potężnym Susłowem, bo powrócił z Litwy bez „haków", toteż Malenkow musiał zrezygnować z usunięcia Sneckusa.
Na pewien czas to starcie Malenkow - Susłow lekko zachwiało karierą Andropowa. Malenkow podobno spotkał Andropowa na korytarzu KC KPZR, ujął go za łokieć i szepnął mu do ucha: Nigdy ci tego nie zapomnę. Czy to prawda - nie wiadomo, nikt przecież nie usłyszał tego złowrogiego sze¬ptu, ale dalsze fakty jakby to potwierdzały, bowiem wkrótce potem Andro¬pow został zwolniony z aparatu partyjnego, następnie „zesłany" na boczny tor w roli ambasadora na Węgrzech na czas 1954-1957.
Dla Węgrów okazał się „inwestycją" tragiczną. Starając się odzyskać łaski Kremla, Andropow wsławił się krwawym stłumieniem powstania Imre Nogy'a w 1956 roku i osadzeniem u władzy Janosa Kadara.
Historycy węgierscy przyznają, że to Andropow jest głównym sprawcą masakry Węgrów.
Dojście do władzy Chruszczowa w ramach rzekomej „destalinizacji" otworzyło Andropowowi drogę powrotu na Kreml. To wtedy jego kariera dostaje zaskakującego przyśpieszenia. Impulsem stała się otwarta wojna wydana przez klikę Chruszczowa z kryptosyjonistami ulokowanymi w kręgach decyzyjnych KC KPZR i w licznych republikach. Ta sowiecka wersja wojny „Chamów z Żydami", jak wiemy, miała swój duplikat w Polsce, zakończony krótkotrwałą klęską tych ostatnich w 1968 roku, dwa lata później klęską duetu Gomułka - Moczar.
W wyniku walki rosyjskich „Chamów i Żydów", Andropow w 1962 roku został członkiem Sekretariatu KC KPZR i zajął miejsce Susłowa, co dowodzi, że jego wileńska wyprawa po „haki" na litewskiego sprzymierzeńca Maleńkowa nie była przypadkowa.
Wkrótce potem Andropow został szefem KGB, a w 1973 roku członkiem Biura Politycznego KC KPZR. Jednocześnie zachował tekę szefa KGB, co było ostatecznym przypieczętowaniem zwycięstwa rosyjskich Żydów nad rosyjskimi chamami - tym razem cudzysłowy są tu zbyteczne.
Oznaczało to długi wstęp do rozbiórki Sowłagru, ale wtedy niewielu albo nikt nie mógł być obdarzony tak nadprzyrodzonym wizjonerstwem
- poza samym Andropowem i jego mocodawcami, aby zrozumieć, do czego te zmiany zmierzają i kto je inspiruje.
Tak oto Andropow uzyskał dwa klucze do demontażu Sowłagru
- władzę nad KGB i członkostwo w Biurze Politycznym KC KPZR.
Cieszył się jednocześnie dyskretną akceptacją Zachodu. Coraz wyraźniej kreowano go tam na „liberała", starannie zapominając o tysiącach trupów węgierskich wyprodukowanych przez tego „liberała" i o jego wielu zbrodniach w cichych, rutynowych działaniach KGB. Wtedy właśnie rozpoczęło się metodyczne przenoszenie dowodzenia Sowłagrem z partii i armii do KGB, od dawna naszpikowanego na wszystkich decyzyjnych stanowiskach rosyjskimi Żydami: po rozpadzie ZSRR aż 20 000 kagebistów wyższego szczebla wyjechało bezpośrednio do Izraela, uwożąc wiele miliardów dolar ów w złocie, diamentach i samych dolarach, tudzież niewyobrażalnie bogatą wiedzę o tajemnicach KGB i GRU. Ten proces podporządkowywania partii kagiebistom rozpoczął już Breżniew, zapewne nieświadomie1, przywróceniem prawa KGB do szpiegowania (gromadzenia „haków") nie tylko na członków Komitetu Centralnego, lecz również członków Politbiura, które to prawo odebrał im Chruszczow. Pęczniejące tajne teczki członków Biura Politycznego czyniły z nich posłuszne narzędzia w rękach Andropowa, co ułatwiało mu dokonywanie zmian partyjnych na szczytach Kremla i w republikach. Doskonałym źródłem „haków" była powszechna, epidemiczna korupcja w kierownictwie partii, co dodatkowo czyniło ich łatwymi ofiarami KGB.
Podobnie, choć nie na taką skalę działo się w armii. Armia Czerwona - jakkolwiek by ją oceniać - zawsze była gwarantem potęgi i stabilności ZSRR, obiektem dumy narodowej Rosjan. Rosyjskie dowództwo wojskowe już nie czerpało strawy duchowej z groteskowych szkoleń marksizmu-leninizmu, tylko z wiecznie dlań żywej, acz nie manifestowanej wojskowo-patriotycznej historii Wielkiej Rosji. Stalin wiedział co robił tuż przed wojną, niszcząc niemal doszczętnie stary korpus oficerski Czerwonej Armii, podobnie wiedział co robić, gdy Niemcy parli na Stalingrad, a Moskwa i Leningrad już były oblężone. Zrehabilitował wtedy rosyjską armię imperatorską, wielkomocarstwową i jej słynnych dowódców, wydobył z łagrów niedobitych oficerów, a samą wojnę z hitlerowskimi Niemcami nazwał dokładnie tak, jak zawsze w Rosji nazywano wojnę z 1812 roku: „Wielką Wojną Ojczyźnianą". To przecież rosyjska armia wygrała wojnę z Napoleonem i Hitlerem, a nie KPZR, NKWD, GRU. Przerażony widmem klęski, Stalin wydobył z łagrów gnijących tam hierarchów Cerkwi Prawosławnej, kazał im podpisywać wspólne apele do wiernych i „narodu" (!) o wytrwanie w walce.
Armia była więc zawsze groźna dla kamaryli partyjno-kagiebowskiej jako realna siła fizyczna.
Sygnałem medialnym zapowiadającym zmiany, znów czytelnym tylko dla nielicznych, była niewinnie wyglądająca reakcja „Prawdy" na śmierć genseka Czernienki. Należało oczekiwać, że wzorem śmierci poprzednich genseków, cała ta sowiecka „Trybuna Ludu" będzie przez najbliższe dni ociekać łzami. „Prawda" tymczasem pozwoliła sobie na coś, za co przedtem redaktor naczelny wylądowałby w łagrze za sabotaż. W dniu ogłoszenia śmierci Czernienki „Prawda" po pierwsze ukazała się bez czarnej żałobnej ramki okalającej całą pierwszą kolumnę gazety, a co jeszcze bardziej niesłychane - bez portretu Czernienki!
W zamian, na tejże pierwszej stronie ukazał się portret nowego genseka - Michaiła Gorbaczowa. Rozkład tych akcentów był czytelny. Nigdy przedtem nie pozwalano sobie na takie poniżenie zmarłego genseka. Stetryczały mamut Czernienko zmarł 10 marca 1985 roku. Jeszcze na dobre nie ostygły jego zwłoki, jeszcze nie odbył się jego pogrzeb, a już wybrano i ogłoszono światu nowego genseka - Michaiła Gorbaczowa. Nastąpiło to po zaledwie czterech godzinach od ogłoszenia śmierci Czernienki. TASS podał to o godzinie 14, a już o 18 tego samego dnia - doniósł o wybraniu nowego dyktatora. Nigdy dwa takie wydarzenia nie zbiegały się w tak krótkim czasie w długiej historii ZSRR.
1. Ożeniony z Żydówką, podobnie jak większość rosyjskich „chamów" na szczytach władzy, nie wyłączając Raisy Gorbaczowej.
Cytowany Awtorchanow stawiał w swojej książce całkiem przytomne pytanie:
Czy mogło się tak szybko zebrać pozaplanowe plenum KC, czyli ponad 400 osób rozrzuconych nie tylko po gigantyczym kraju, ale i po świecie? Chyba tylko sputnikami można było ich zwieźć tak szybko. Nawet sądząc z fotografii zbiorowej uczestników owego plenum podczas pożegnania zwłok Czernienki (opublikowanej w „Prawdzie" 12.03.1985 r.), w Moskwie zebrało się nie więcej niż 200 osób1.
A tak Awtorchanow wyjaśnia ten fenomen komunikacyjny:
W rzeczywistości procedura wybrania Gorbaczowa wyglądała tak samo jak w przypadku jego protektora, z tą różnicą, że Andropow zmuszony był dokonać po śmierci Breżniewa przewrotu pałacowego przeciw prawnemu „kronpirinzowi" Czernience, a Gorbaczow dokonał tego przewrotu w istocie jeszcze za życia swego poprzednika. Gromyko, który wniósł na plenum KC kandydaturę Gorbaczowa, poinformował, że kierował on już Sekretariatem Generalnym KC KPZR, a pod nieobecność Czernienki także posiedzeniami Politbiura. W ten sposób faktyczna władza nad najwyższymi organami partii była już w rękach Gorbaczowa.
Po śmierci Breżniewa wśród jego potencjalnych następców typowano Konstantina Czernienkę, Wiktora Griszyna i Władimira Szczerbickiego. Ważnym graczem zza kulis był w tych targach o schedę po Breżniewie profesor Jewgienij Czazow, osobisty lekarz Breżniewa, z pochodzenia Żyd. Stwierdzał on w swoich pamiętnikach, że pozostawał w bliskich kontaktach z Andropowem, co zresztą dziwić nie może, a ten jako pierwszy otrzymał właśnie od Czazowa informację o śmierci Breżniewa. Odbyło się to w ten sposób, że Czazow zatelefonował nocą do Andropowa z daczy Breżniewa i wypowiedział tylko jedno słowo: „Już". Tak samo już nazajutrz rano okazało się, że Andropow został wyznaczony na przewodniczącego ceremoniału pogrzebowego, co stanowiło rytualny sygnał, kogo właśnie namaszczono na następcę zmarłego genseka.
Dyskusja i głosowanie były więc tylko formalnością przy dalece niepełnym składzie członków KC.
Tak naprawdę, Andropow został namaszczony przez niewidzialne lobby wewnętrzne i zewnętrzne już na kilka miesięcy przed śmiercią Breżniewa. Przygotowując się do tej sukcesji, dla uniknięcia niekorzystnego wrażenia o skupieniu władzy Genseka i szefa KGB w jednej osobie, Andropow zrezygnował z funkcji szefa KGB. Sukces miał zapewniony z dwóch powodów: dysponował bogatym zbiorem „haków" na wszystkich przyszłych genseków i aktualnych członków Politbiura.
1. Tamże, s. 85.
„Haki" zbierano zapewne także poprzez penetrację innych wywiadów, którym zależało na osadzeniu Andropowa na tronie genseka. Aparat polityczny, administracyjny i wojskowy ZSRR był wtedy już straszliwie zdemoralizowany, „odideologizowany". Jego najważniejsi funkcjonariusze mieli za sobą kariery w ambasadach państw zachodnich, a tam czekały na nich niezliczone pokusy. No i poznali słodką prawdę o życiu na wrażym Zachodzie. Erozja i korozja umysłów zrobiła swoje.
Tajna kolekcja „haków" plus jego ludzie rozstawieni w rządzie sprawiło, że Andropow wdarł się na kolejny szczyt władzy - został Przewodniczącym Rady Najwyższej ZSRR.
Jeżeli aparat partyjno-administracyjny był stosunkowo podatny na szantażowanie przez zasoby „hakowe", to nie jest jasne, czy one wystarczyły na podporządkowanie bandzie KGB generalicji armii, która była mniej skompromitowana, zdemoralizowana, staranniej chroniona przez kontrwywiad GRU przed wewnętrzną infiltracją.
Tak oto dochodzimy do kluczowego dla losów Polski pytania: dlaczego Armia Czerwona nie weszła do Polski, aby zdusić narodową rebelię jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego, jako „pokojowej" alternatywy Jaruzelskiego?
Zaistniały na szczęście (?) niebagatelne przeciwwskazania. Dwa zwłaszcza:
— interwencja wojskowa oznaczałaby „siłowe" rozbicie „Solidarności" całkowicie już opanowanej przez Żydów z KOR, stworzonego pod patronatem Zachodu tylko w tym właśnie celu, aby na grzbietach robotników przejąć władzę z rąk „Chamów" przy pierwszej nadarzającej się okazji;
— wtedy awans Andropowa na stanowisko wszechwładnego genseka, przygotowywanego do tej roli od dziesięcioleci, stałby się bardzo problematyczny.
Tak oto strategicznym a pilnym zadaniem Andropowa było niedopuszczenie do interwencji w Polsce. Interwencja rozwiałaby plany osadzenia Gorbaczowa na stanowisku genseka. Planowana „pierestrojka" by nie doszła do skutku w jakimś przewidywalnym czasie, a zamiast anihilacji Sowłagru, łatwo mógł on przejść w wojskową dyktaturę brutalnie pacyfikującą rozbudzone nadzieje narodów Sowłagru. Generalicja znów by doszła do głosu.
Tak oto stanęła na historycznym zakręcie przyszłość ZSRR, Polski, demoludów, a tym samym Europy i nie tylko. Potem lansowano tezę, że Sowieci nie weszli, bowiem ugrzęźli po uszy w Afganistanie, ponadto pułkownik Kukliński zdradził Amerykanom plany wojskowe Układu Warszawskiego.
Niestety, przez szereg lat ulegał tej iluzji także niżej podpisany.
Przewidywania skutków interwencji powinny były pójść tropem trzech przesłanek:
— Sowieci byli uwikłani w Afganistanie „na pół gwizdka", wprawdzie ponosili kompromitujące porażki prestiżowe, ale nie militarne, zdolne osłabić potęgę Armii Czerwonej;
— ich interwencja w Polsce była niemal skazana na sukces militarny, bo mało prawdopodobne, by wojsko polskie podjęło walkę, zdominowa¬ne przez dowódców w roli agentów Moskwy. To stanie z bronią u nogi gwarantował sam Jaruzelski jako dowódca armii, agent NKWD od 1944 roku. Sprawę załatwiłoby kilka dywizji sowieckich, a ich rola sprowadzałaby się do opanowania garnizonów, lotnisk, łączności oraz internowania dowództwa;
— wrzawa na Zachodzie przeszłaby w stan lodowatej zimnej wojny grożącej wojną na niewyobrażalną skalę, ale to by tylko wzmocniło rolę dowództwa Armii Czerwonej - jedynej w tej sytuacji obrończyni ojczyzny światowego proletariatu.
Profesor Anatol Dnieprów trafnie rekapitulował tę sytuację:
Andropow był de facto głównym autorem radzieckiej pierestrojki. Jak wiadomo, to on wylansował na lidera KPZR Michaiła Gorbaczowa. Andropow ściągnął z Kraju Stawropolskiego nikomu wtedy nieznanego Gorbaczowa i wprowadził go z czasem do elity radzieckiego kierownictwa. Gorbaczow realizował następnie plan demokratyzacji i otwarcia Związku Radzieckiego na świat...
To już wiemy, ale prof. Dnieprów dochodzi do wątku polskiego i tu już nie we wszystkim jest obiektywny:
Za główną zasługę Andropowa uważa się dziś to, że za jego wstawiennictwem w 1981 roku nominację na I sekretarza KC PZPR od L. Breżniewa otrzymał właśnie gen. Wojciech Jaruzelski. A to dzięki Jaruzelskiemu polskie pokojowe reformy były przecież tak udane (no, kto by to pomyślał, że udane! - H.P.). Jak wiadomo, Andropow był też zdecydowanym przeciwnikiem interwencji radzieckiej w Polsce. Pamiętał zapewne wydarzenia w Budapeszcie w 1956 roku, gdzie był wówczas ambasadorem ZSRR. Takiego tragicznego losu chciał niewątpliwie zaoszczędzić Warszawie. Dzięki podjętej przez Breżniewa i Andropowa decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, którego przebiegiem tak znakomicie kierował gen. Jaruzelski, Andropow uratował Polskę i utorował drogę do pokojowej transformacji całego bloku socjalistycznego...
Andropow uratował Polskę? Przed czym? Przed masakrą? Uratował dla kogo? Czyżby scenariusz węgierski sprzed 25 lat miałby się powtórzyć w 1981 roku, gdyby czerwona zaraza wdarła się do Polski? Czyżby prof. Dnieprów (nazwisko od Dniepru?) nie wiedział, ile kilometrów dzieliło Budapeszt od Berlina, a ile granicę zachodnią Polski od tegoż Berlina?
Prawdą jest natomiast, że to duet Breżniew - Andropow był autorem stanu wojennego, a hunta Jaruzelskiego - Kiszczaka jego wykonawcą. Mijało się to rozwiązanie z oczekiwaniami generalicji sowieckiej. Już zacierała ręce. „Krasnaja Zwiezda" - organ Armii Czerwonej już nazajutrz po oficjalnym zarejestrowaniu „Solidarności", 16 listopada 1980 roku opublikował znamienny w intencjach artykuł o wojnie polsko-sowieckiej z 1920 roku. Artykuł kończył się słowami Lenina, którymi zapowiadano oczekiwaną interwencję:
Wojna z Polską została nam narzucona.
Wiele też mówią zmiany personalne w armii sowieckiej podjęte między grudniem 1980 a marcem 1981. Zaczęło się od dymisji dowódcy sił lądowych gen. Pawłowskiego i jego zastępcy do spraw politycznych, generała Wasiagina. W następnym miesiącu z kluczowych stanowisk zostali usunięci doświadczeni dowódcy ze wszystkich (oprócz jednego) okręgów wojskowych graniczących z Polską, a ich miejsca zajęli generałowie przeniesieni znad granicy chińskiej!1 Wywiad amerykański ustalił mylnie czy też celowo dezinformacyjnie - to rzecz drugorzędna - że wkroczenie armii sowieckiej jest planowane na 15 grudnia. Dowódcom znad granicy chińskiej brakowało znajomości przy graniczą polsko-sowieckiego, terenów w głębi Polski i wielu innych realiów.
W prasie sowieckiej ukazały się zasłony dymne usprawiedliwiające te wędrówki dowódców. Miały rzekomo wystąpić poważne problemy w mobilizacji rekrutów. Wzywani do macierzystych jednostek rezerwiści podobno masowo dezerterowali, z czym dotychczasowi dowódcy w rejonach przygranicznych rzekomo nie mogli się uporać, należało więc odwołać tych fajtłapów. Doniesienia o masowych dezercjach były prymitywną fikcją. Dezercje z armii Sowłagru były zawsze rzadkością, bo kończyły się dla delikwentów skutkami wręcz niewyobrażalnymi, włącznie z karą śmierci, toteż mówienie o „masowych" dezercjach, które by poważnie osłabiały zdolność bojową armii, było niepoważne.
1. Miała to być powtórka taktyki inwazji na Węgry w październiku 1956 r. Ściągnięto wtedy oddziały i dowódców ze wschodnich regionów ZSRR. Wielu sołdatów było przekonanych, że walczą „gdzieś" w imperialistycznej Europie. Czołgiści strzelali z cekacmów gdzie popadnie. Posiekali kulami okna polskiej ambasady, choć na frontonie budynku powiewał sztandar PRL, ale oni nie wiedzieli czyj to sztandar. Dopiero jesienią 2006 roku „Gazeta Polska" opublikowała tajny raport ambasady opisujący dokładnie zniszczenia w środku ambasady!
Wojskami dowodził wtedy marszałek Kulikow. Był on zdecydowany wkroczyć do Polski dwukrotnie, w grudniu 1980 i marcu 1981. W obydwu okresach atak był odwoływany. Andropow czuwał nad tym poprzez swoich ludzi w KC i generalicji. Miał swoich protegowanych na strategicznych stanowiskach w armii i partii.
Ostatnim sukcesem partyjnych dinozaurów było przepchnięcie żywej mumii (83 lata!) - Konstantina Czernienki na stanowisko genseka. Pożył jeszcze na tym stanowisku tylko 13 miesięcy, o kilka miesięcy krócej niż przedtem Andropow. W tym czasie śmiertelnie chory był już Dymitr Ustinow. Gdyby armia zachowała swoje tradycyjne wpływy i pozycję, naturalnym jego następcą powinien był zostać marszałek Nikołaj Ogarkow, najzdolniejszy z sowieckich generałów, a co ważniejsze, zwolennik agresywnej, imperialnej polityki sowieckiego imperium. Jako szef sztabu armii, od 1977 roku kierował się przekonaniem, że wobec spodziewanej utraty przez Związek Sowiecki przewagi nad NATO, najlepszym rozwiązaniem pozostaje konfrontacja militarna na wybranym terenie. Konsekwentnie zmierzając do takiej konfrontacji, rozkazał zestrzelić 1 września 1983 roku południowokoreański samolot pasażerski KAL 007, pod pretekstem naruszenia przezeń przestrzeni powietrznej ZSRR, podczas gdy takie naruszenie kwalifikowało się tylko do ostrego protestu dyplomatycznego.
Sukcesem Andropowa było takie osłabienie wpływów armii, że zanim w grudniu 1984 zmarł Ustinow, zdołano przedtem usunąć „jastrzębia" Ogarkowa ze sztabu. Ministrem obrony został generał Siergiej Sokołow człowiek niejako z „kapelusza", „z teczki", bowiem nigdy nie był on nawet członkiem Politbiura. Ogarkowa natomiast „zesłano" do Legnicy, na całkiem boczny tor, skąd miał dowodzić radzieckimi wojskami w Polsce i NRD'. Legnica okazała się ostatnim przydziałem dla Ogarkowa - zmarł w 1994 roku. Ostatnim oficerem KGB, który go nadzorował w Legnicy, był płk NKWD Władimir Putin, późniejszy prezydent osadzony na tym stanowisku przez skorumpowanego pijaczynę Jelcyna. W czasie słynnego puczu Janajewa w Moskwie poparł on i obronił Gorbaczowa, a najpewniej uratował mu życie.
1. Dzięki tej nominacji, miał z nim kontakty gen. W. Jaruzelski. Oceniał Ogarkowa jako dowódcę inteligentnego, a co dziwniejsze kulturalnego.
Po czerwcowym plenum KC KPZR w 1985 roku, ustaliło się twarde jądro władzy pomijające zwapniałe Politbiuro. Wyłoniła się dyktatura bardzo wąskiej grupy, taki „dyrektoriat pięciu": gensek Gorbaczow, „drugi gensek" Ligaczow i aż trzech generałów KGB - pierwszy zastępca szefa rządu Alijew, przewodniczący KGB Czebrikow i minister spraw zagranicznych Szewardnadze, który w przyszłości podobnie bezkolizyjnie ustąpi miejsca amerykańskiemu agentowi wpływu Saakaszwilemu w Gruzji, która tym samym stanie się kolejną strefą wpływów amerykańskich. Z tego dyrektoriatu armia została całkowicie wyłączona, co do złudzenia przypominało „dyrektoriat pięciu" z czasów Rewolucji Francuskiej, dopóki Napoleon Bonaparte nie dokonał swego słynnego zamachu stanu poparty przez masonerię, sprawcę Rewolucji Francuskiej już zdegustowaną jej makabrycznym rozpasaniem. W Rosji w 1917 roku rządził podobny „dyrektoriat pięciu" pod wodzą żydomasona Aleksandra Kiereńskiego. Rządził niedługo i oddał władzę bandzie Lenina -Trockiego.
Czebrikow podobnie jak Andropow, trafił do aparatu partyjnego z KGB. Podobnie zawodowymi czekistami byli Alijew i Szewardndze. Nic by później nie wiedziano o zaistnieniu Alijewa i Szewardnadze, gdyby nie wszechobecna instytucjonalna korupcja rozpleniona za czasów Breżniewa. Wzorcowymi republikami były pod tym względem Azerbejdżan i Gruzja. Ich pierwsi sekretarze Achundow i Mżawanadze zostali ostrzeżeni przez własnych policyjnych generałów, że albo będą przymykać oko na korupcję, albo sami będą w niej uczestniczyć. Generałami tymi byli właśnie - w Azerbejdżanie Alijew, a w Gruzji minister spraw wewnętrznych Szewardnadze. Popierał ich szef KGB Andropow, który ich przeforsował na stanowiska pierwszych sekretarzy tych republik. Potem znaleźli się w Politbiurze KC KPZR.
Samo mianowanie Szewardnadze ministrem spraw zagranicznych ZSRR przez Gorbaczowa, było wyjątkowo śmiałym i dziwnym na tle praktyki w ZSRR posunięciem. Odsunął Gromykę z tego stanowiska, co oznaczało kurs na „odprężenie" z Zachodem, a także przejęcie przez Gorbaczowa kontroli nad polityką zagraniczną. Nominacja Szewardnadze na ministra spraw zagranicznych ZSRR była szokiem dla sowieckiego korpusu dyplomatycznego, w którym nie brakowało wytrawnych dyplomatów znających języki obce. Degradację Gromyki Gorbaczow osiągnął przez odebranie mu stanowiska przewodniczącego Rady Najwyższej ZSRR. Bezceremonialnie pogonił z Biura Politycznego i Sekretariatu KC kogoś, kto szkodził jedności aparatu partyjnego i policyjnego - będącego w pełni sił swego rywala Romanowa, który go popierał na wspomnianym konklawe.
Tak naprawdę, to przygotowania do rozbiórki Sowietów rozpoczęły się już u progu lat 60. i nie w samym ZSRR. Kongres USA w 1959 roku przyjął dalekosiężny plan rozbicia Sowłagru na 22 państwa. Rola śmiertelnych korników przypadła żydomasońskiej agenturze wewnątrz ZSRR, usytuowanej w resortach siłowych i na szczytach KPZR.
W początkach lat 60. na Uniwersytecie Kolumbia rozpoczynali swoją karierę żydowscy prekursorzy „pierestrojki" A. Jakowlew i O. Kaługin, wysokiej rangi funkcjonariusz NKWD, a pytanie o to, jak oni się tam dostali, jak wyjechali za żelazną kurtynę, jest z gatunku pytań o swobodne wojaże „naszych" prekursorów, takich jak Michnik, Geremek, Blumsztajn, J. T. Gross i dziesiątki innych KOR-ników.
Jakowlew i Kaługin należeli do kadrowych funkcjonariuszy KGB, co ujawnił w 1993 roku przedstawiciel KGB W. Kriuczkow'. W połowie lat 60. Jakowlew w „Litieraturnoj Gazietie" otwarcie krytykował „nacjonalizm" rosyjski, występował antyrosyjsko i jakoś przechodziło mu to bezkarnie. Jakowlew swobodnie podróżował do Kanady, gdzie wchodził w nieformalne układy z wpływowymi przedstawicielami tamtejszej masonerii, na czele z premierem Kanady Pierre Trudeau.
W połowie lat 60.-70. we władzach centralnych KPZR uformowała się grupa agentów wpływu pochodzenia żydowskiego: F. Burłaszkin, G. Szachnazarow, G. Gierasimow, Arbatow i Bowin. Czołową postacią był w tej grupie Arbatow. Urodzony w 1923 roku, był członkiem KPZR nieprzerwanie od 1943 do 1991 roku. W latach 60. i 70. Arbatow był jednym z głównych zakulisowych rozgrywających w polityce zagranicznej ZSRR, m.in. jako dyrektor Instytutu USA i Kanady. Zajmował zdecydowanie proamerykańskie stanowisko, o czym wtedy nie wiedziały jeszcze (rzekomo), sowieckie służby wywiadowcze. Przyjacielem Ameryki stał się już w latach 70. Wtedy też ważnym tuzem żydomasońskiej agentury wpływu okazał się słynny A. Sacharow i jego żona H. Bonner. Wtedy też rozpoczynała się gra o globalną dominację międzynarodowego syjonizmu spod znaku loży Bnai-Brith, Bilderberg Group i Komisji Trójstronnej, której współzałożycielem był „nasz" Zbigniew Brzeziński, zakulisowy promotor wyboru kard. K. Wojtyły na papieża. Inną międzynarodową atrapą oligarchów świata stał się słynny Klub Rzymski. Jego członkiem był późniejszy „rosyjski" premier i miliarder „z niczego" J. Primakow (1972).
Wtedy właśnie harwardzki historyk żydowskiego pochodzenia Ryszard Pipes opracował dla administracji prezydenta Reagana strategiczny program erozji sowieckiego molocha za pomocą dywersji w takich dziedzinach, jak polityka międzynarodowa, kultura i ekonomia. Był to na razie program „wojny propagandowej" o powolny demontaż ZSRR.
1. „Młoda Gwardia", 1992, nr 10 s. 84. Zob.: Oleg Płatonow: Rosja pod władzą masonerii, Moskwa 2000, s. 10. Passim
Na gruncie polskim próbami siłowymi okazała się prowokacja z grudnia 1970 roku, zakończona masakrą stoczniowców Trójmiasta, potem w 1976 r. jednorazowa podwyżka cen żywości o 70 proc, której wynikiem stały się zamieszki w Radomiu i innych miastach7. A jeszcze wcześniej - tzw. „wydarzenia marcowe" 1968 w Warszawie oraz „praska wiosna" w Czechosłowacji. Wszystkie te wydarzenia były koronkowo zorganizowanymi prowokacjami.
Na przełomie lat 70. - 80. agentura wpływu usadowiona na szczytach KC KPZR, KGB i GRU, w ekonomii i polityce zagranicznej ma już zwarty program i funkcjonuje sprawnie. Umyka to uwadze rzekomo wszechwiedzącym KGB i GRU, ale to już dziwić nie może, zwłaszcza w kontekście kariery Andropowa, wkrótce Gorbaczowa.
1. Zob. rozdział: Jaruzelski wykańcza Gierka i gospodarkę.
„Zachód", czyli głównie USA, wyasygnował na „proces demokratyzacji" ZSRR 90 miliardów dolarów. Te dolarowe dywizje szły głównie na wspieranie setek żydowskich agentów wpływu usadowionych we wszystkich dziedzinach życia Sowłagru, w tym na nowoczesny sprzęt wywiadowczy, na instrukcje, literaturę „drugiego (skąd my to znamy!) obiegu".
W trakcie, a nawet już po pierestrojce, świat dziwił się tej „nagłej" bezkrwawej, pokojowej transformacji, „demokratyzacji" ZSRR. Cudownej przemianie bestii w baranka.
Arbatow , przy ścisłej współpracy Gorbaczowa i Jakowlewa, zajął czołową rolę w kierowaniu procesami „transformacji" ZSRR w masę upadłościową. Wokół Arbatowa skupili się inni czołowi agenci wpływu, tacy jak Koroticz, Afanasjew, Popów, Primakow. Zwłaszcza Primakow, wkrótce „milioner z niczego".
Dziwnym trafem, byli to w całości tego składu rosyjscy Żydzi, To jeszcze jeden, a tak naprawdę to jedyny cud sowieckiej „pierestrojki". Dokłanie jak i u nas. „Nasza" pierestrojka to kalka tamtej.
W tym kręgu głównym rozgrywającym stawał się Gorbaczow. Charakterystyczne, że poza tym kręgiem pozornie pozostawał Andropow. Nie kojarzono go ze spiskowcami. Przeciwnie, jeszcze uchodził za twardogłowego stalinowca starej daty.
Partyjny aparat KPZR, czołowi działacze kultury i nauki, stanowili otoczkę, zewnętrzny pierścień tego rdzenia.
W Polsce już mieliśmy za sobą rzekomo spontaniczną eksplozję „Solidarności", umowę sierpniową, stan wojenny, nikomu jeszcze nieznane tajne rozmowy Kuronia i Wałęsy z SB w sprawie przejęcia władzy przez żydomasoński KOR, podczas gdy w ZSRR trwała gigantyczna praca agentury wpływu. W latach 1989-1992 odbyło się w ZSRR ponad 50 „naukowych konferencji" w czołowych ośrodków ZSRR - w Moskwie, Rydze, Leningradzie, Swierdłowsku, Woroneżu, Tallinie, Wilnie, Irkucku, Tomsku. W samej Moskwie odbyło się sześć takich instruktażowych konferencji.
KGB i GRU nie reagowały. Straciły rewolucyjną czujność!
Oficjalnie wszyscy z mocą akcentowali, na czele z Gorbaczowem, „przewodnią" rolę partii.
Ukochane dziecko GRU, organizacja pod nazwą „Narodowy udział w demokracji" (przewodniczący A. Wajnsztejn), finansowała działalność Instytutu Sacharowa, który propagował:
— 1984 r. - działalność na rzecz „praw człowieka"
— 1986 r. - działalność „wolnych uniwersytetów" (skąd my to znamy!).
W 1990 roku specjalny fundusz Kongresu USA finansuje działalność tzw. „Międzynarodowej parlamentarnej grupy Wierchownogo Sowieta SSSR".'
Konsoliduje się czołówka przyszłego reżimu pijaczyny Jelcyna, marionetki żydowskich oligarchów: Popow, Starowojtowa, Połtorianin, Muraszow, Stankiewicz, Gajdar, Boczarow, Jawlińskij, Bołdyriew, Łukin, Czubajs, Nyjkin, Szabad, a także główni promotorzy wyboru Jelcyna na prezydenta: Urmanow, Wiriutin, Rzeźnikow, Andrejewskaja, Nazarow oraz czołowi przedstawiciele prasy i telewizji.
I znów, dziwnym trafem, wszyscy, dokładnie wszyscy tu wymienieni mieli pochodzenie „jerozolimskie".
Gorbaczow już jako gensek KPZR znał doskonale przebieg i programy szeroko zakrojonej „pierestrojki" ZSRR w wykonaniu tej piątej kolumny. Nie sprzeciwiał się niczemu. Przeciwnie, dyskretnie roztaczał nad tą robotą parasole ochronne. KGB go o tej kreciej robocie informowało wielokrotnie, bowiem ta machina wciąż jeszcze „rabotała" rzekomo proradziecko. W 1990 roku meldował mu o tym przedstawiciel KGB Kriuczkow, o czym pisała „Sowietskaja Rossija" w 1992 (21 X) i 1993 roku (29 V). Wydarzenia toczyły się już lawinowo. Do gry wchodzi Fundacja Sorosa i jego liczne agentury „pozarządowe". Pilotują tę robotę tacy agenci wpływu jak J. Afanasjew redaktor naczelny pisma „Znamia" -G. Bakłanow, ideolog pierestrojki Zasławskaja, sędzia Trybunału Konstytucyjnego Ametystów.
W szóstym numerze pisma „Znamia" (1989) Soros już jawnie nawołuje do walki z rosyjskim „nacjonalizmem", upatrując w nim wielkie niebezpieczeństwo dla światowych sił „demokracji".
I znów - identycznie w Polsce: „nacjonalizm", „szowinizm", „ksenofobia" i, ma się rozumieć, „antysemityzm".
Cała czołówka rosyjskiej „pierestrojki", to żydomasoneria. Pierwsze związki i kontakty żydowskich liderów KPZR z masonerią zachodu, datują się na długo przed faktyczną pierestrojką, już w latach 60. i 70. Pierwszy kontakt z masonerią zachodu Gorbaczow nawiązał podczas prywatnego urlopu we Włoszech, gdzie prężnie działały loże masońskie na czele ze słynną lożą „P-2". Jakowlew wszedł w konspiracyjne związki z masonerią w Kanadzie. Spotykał się tam z masonem Pierre Trudeau, premierem Kanady.
Pierwsze wzmianki o masońskiej inicjacji Gorbaczowa pojawiły się w 1988 roku w niemieckiej prasie i w „Nowym rosyjskim słowie" z 4 października 1989 roku. Tam właśnie ukazały się zdjęcia Grobaczowa z prezydentem G. Bushem (seniorem), przekazującymi wolnomularskim „braciom" masońskie gesty nieznane „profanom".
1. Sowietskaja Rossija, 26 października 1992.
Do światowej masonerii Gorbaczow dołączył po wstąpieniu do Komisji Trójstronnej z inicjatywy agenta Mossadu G. Sorosa1. To Soros finansował rosyjsko-amerykański fundusz pod nazwą „Inicjatywa kulturalna". Bardzo kulturalna, jak wynikało z jej rezultatów.
Wśród funkcjonariuszy i beneficjentów Funduszu Sorosa znaleźli się m.in. tacy wpływowi rusofobi, jak wspomniany Afanasjew, Makarow i Ametystow.
Gorbaczow stał się członkiem Komisji Trójstronnej w 1989 roku, ale główny, wręcz historyczny w skutkach sabat światowej masonerii odbył się w Moskwie pod wodzą Dawida Rockefellera i członka loży Bnai-Brith Henry Kissingera2 , światowej rangi żydomasona Valery'ego d'Esteinga Giscarda oraz Nakasone. Ze strony rosyjskojęzycznej żydo-masonerii, oprócz Gorbaczowa, w tym masońskim zlocie wzięli udział Jakowlew, Szewardnadze, Arbatow, Primakow, Miedwiediew i inni.
W rezultacie tajnego porozumienia, zostały wtedy opracowane dalekosiężne plany dekompozycji ZSRR, długo jeszcze nieznane nawet liczącym się politykom i obserwatorom sceny politycznej w ZSRR.
Nie rozumieli oni tajnej istoty historycznego spotkania Gorbaczowa na Malcie, bastionie światowej loży „Kawalerów Maltańskich" 3 z amerykańskim prezydentem. Malta stała się miejscem kluczowych ustaleń, które doprowadziły do demontażu Związku Sowieckiego i rzekomo spontanicznych przewrotów w krajach „demoludów" sowieckich.
Dodajmy, że Gorbaczow, Jakowlew, Szewardnadze (były szef KGB), Miedwiediew i Primakow, to członkowie Politbiura KPZR, od których wychodziły wszystkie najważniejsze decyzje polityczne Sowłagru.
Dodajmy także, że chronologicznie pierwszą strukturą masońską powołaną w ZSRR była loża żydowska Bnai-Brith. W 1989 roku „L'Arche" - żydo-masoński periodyk wychodzący w Paryżu napisał, że w Moskwie w dniach 23-29 października 1989 roku gościła delegacja francuskiego dystryktu tej światowej loży żydowskiej Bnai-Brith, w składzie 21 przedstawicieli, na czele z prezydentem dystryktu M. Aronem. W skład powołanego wtedy rosyjskiego dystryktu Bnai-Brith weszło 63 rosyjskich wpływowych Żydów, faktycznych twórców „rosyjskiej" pierestrojki!
1. Z powodu powiązań z Mossadem, Soros został wydalony z Węgier, skąd pochodził, a także z Rumunii i Czechosłowacji. Zob. O. Płatonow, op. cit., s. 23.
2. Jesienią 2006 roku - żyd-syjonista i mason (dod. red. polonica.net)- Kissinger został nieformalnym doradcą papieża Benedykta XVI do spraw międzynarodowych.
3. Czołowymi masonami z loży Kawalerów Maltańskich są: Jelcyn, Gorbaczow, Bierezowski, Jakowlew, Abramowicz, Szewardnadcze, Lisowskij i Borodin.
W tym samym czasie powołali przedstawicielstwa (filie) Bnai-Brith w Wilnie i Rydze, a w późniejszym czasie w Petersburgu, Kijowie, Odessie, Niżnym Nowogrodzie i Nowosybirsku'.
Najważniejsi członkowie rosyjskojęzycznej loży Bnai-Brith, poza Gorbaczowem to: miliarder z niczego Gusińskij, Łużkow, Smoleńskij, Szajewicz, Chodorkowski (odsiaduje ośmioletni wyrok za miliardowe grabieże podatkowych należności za ropę i gaz), Fridman, Awien i Hajt.
Te ekskluzywną sitwę światowej rangi żydomasonów z Bnai-Brith uzupełnią potem następni giganci Bnai-Brith i innych rytów: Czernomyrdin, Gajdar, Czubajs, Jawlinskij, Niemców, późniejszy premier Kirijenko, Hakamada i Fiedorow.
Wymieńmy jeszcze „rosyjskich przyjaciół" Wielkiego Wschodu Francji. Są to: Łużkow, Primakow, Karaganow, Lebied (zginął w „wypadku" helikoptera).
Członkami „Wielkiego Turana" (masonerii islamskiej) są: Szaimujew, Auszew i znani przywódcy czeczeńscy Maschadow i Basajew.
Takie to były kulisy, tacy to byli twórcy „rosyjskiej" pierestrojki, pod którą podwaliny położył Żyd Andropow i kontynuował jego protegowany Gorbaczow.
Nasze rozważania o „cudzie" bezkrwawej pierestrojki zakończymy rolą Jana Pawła II w tej międzynarodowej operacji „zwijania" Sowłagru. W książce Nowotwory Watykanu wykazaliśmy, że promotorem tej nominacji było światowe żydostwo ze wspomnianych dykasterii masońskich, na czele ze Zbigniewem Brzezińskim, H. Kissingerem, D. Rockefellerem, przy współudziale kilku watykańskich kardynałów żydowskiego pochodzenia. Kardynał Karol Wojtyła odbył promocyjne, nieoficjalne podróże do USA i Kanady, podejmowany m.in. przez masona Trudeau. W tym czasie ministrem do spraw wielokulturowości był w rządzie Trudeau polskojęzyczny „szlachcic jerozolimski" senator Stanly Haidasz. Odbywał on spotkania z kard. Karolem Wojtyłą także w prywatnym gronie kanadyjskich Żydów.
Jedno z takich spotkań dokumentujemy fotografią nigdzie dotąd nie publikowaną. (patrz poniżej - red. polonica.net)
Po wyborze kard. K. Wojtyły, senator Haidasz i Zbigniew Brzeziński byli pierwszymi gośćmi nowego papieża Jana Pawła II.
1. Zwróćmy uwagę na zbieżność czasową tych wydarzeń z „polskim" Okrągłym Stołem z lutego 1989 roku.
Senator Haidasz to Wielki Mistrz Zakonu Maltańskiego Szpitalników, wyjątkowo wpływowej w Kościele Katolickim loży masońskiej udającej szlachetne cele humanitarne i charytatywne, jak zresztą każda loża masońska. Na wniosek senatora Haidasza, Senat Kanady wysłał gratulacje Janowi Pawłowi II z okazji jego wyboru na papieża. Ówczesny sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, wybitny mason watykański kard. J. Villot1 przysłał senatorowi Haidaszowi podziękowanie za tę inicjatywę.
Historia XX wieku wciąż bezskutecznie czeka na definitywne ustalenie zleceniodawców zamachu na Jana Pawła II 13 maja 1981 roku. Papież sam stwierdził, że Agca był tylko wykonawcą zlecenia. Kim więc byli zleceniodawcy? Czy służby specjalne Andropowa? On sam? Jeżeli tak, to kłóci się ten zamach z rolą Andropowa jako zakulisowego wodza „rosyjskiej" pierestrojki. Czyżby więc był ten zamach rezultatem niesubordynacji KGB wobec wodza? Wszak Jan Paweł II spełniał kluczową rolę w tajnych działaniach na rzecz demontażu Sowłagru. Po cóż więc zamach na zwolennika pierestrojki?
Same pytania i ani jednej przekonującej odpowiedzi2.
Tak oto Gorbaczow - „pierestrojkowicz" z nadania Andropowa całkowicie zapanował na Kremlu i mógł przystąpić - etapami - do rozbiórki Sowłagru, a tym samym do odpadania demoludów od „matiuszki" . Odbywać się to musiało w miarę bezkolizyjnie. Efektem tego było w Polsce zamrożenie na całe 8-9 lat „demokratyzacji", dzięki stanowi wojennemu, a przedtem metodycznemu wyrzucaniu z „Solidarności" jej prawdziwych przywódców i założycieli, przez żydowskich sprzymierzeńców Zachodu i Gorbaczowa, na czele z „bandą czterech"
- Michnikiem, Kuroniem, Mazowieckim i Geremkiem. Szło im jak po sznurku, od Moskwy po Berlin Wschodni, bo mieli w cuglach Wałęsę.
Dopiero po takim „wstępie" wyjaśnia się, dlaczego na stanowisko rzekomo głównego rozgrywającego w „Solidarności" desygnowano Wałęsę, oscylatora pomiędzy Bezpieką a „Solidarnością", który niszczył i wyrzucał ze Związku radykalniejszych „gojów", bo przeszkadzali w „pokojowej transformacji" Polski i całego bloku, bo myśleli i działali w kategoriach dobra robotników, Polski, a tamci w kategoriach żydolewackiego internacjonału .
Jednocześnie otrzymujemy pośrednią odpowiedź na dotąd nie rozstrzygnięte pytanie: czy Jaruzelski i Kiszczak musieli wprowadzić stan wojenny?
1. Posądzany o otrucie papieża Jana Pawła I.
2. Szerzej i więcej na te fascynujące pytania - w książce autora" Rosja we krwi i nafcie, która się ukaże latem 2007.
I na drugie pytanie: czy Sowieci weszliby do Polski, gdyby Jaruzelski odmówił „towarzyszom radzieckim" wprowadzenia stanu wojennego?
Przesłanki wyłożone w tym rozdziale wskazują na to, że:
- Jaruzelski musiał wprowadzić stan wojenny. W przeciwnym razie jego los byłby nie do pozazdroszczenia.
Musiał wprowadzić stan wojenny również dlatego, że nigdy w całej swojej karierze, w żadnej sprawie, nawet nieskończenie mniej ważnej niż stan wojenny, nie powiedział swym kremlowskim mocodawcom: „NIET!"
Gdyby nawet odmówił, to Sowieci i tak by nie weszli, czego gwarantem był sam Andropow i totalnie zażydzone struktury KGB, przygotowane przez Andropowa do historycznej rozbiórki Sowłagru decyzją światowego syjonizmu, któremu w budowaniu wszechświatowego globalizmu w miejsce wszechświatowego komunizmu, już od dawna przeszkadzał skostniały stalinowski aparat partyjnych mamutów z czasów rewolucji żydo-bolszewickiej 1917 roku.
Niewprowadzenie stanu wojennego spowodowałoby niekontrolowaną erozję władzy sowieckiej w Polsce metodą strajków, interwencji ZOMO, ogólnego chaosu, ale bez siłowej kontrrewolucji. Zmierzalibyśmy do tego samego finału jak po stanie wojennym - do Okrągłego Stołu.
W latach 1980-1981 Jaruzelski stał się postacią w pewnym sensie tragiczną: gdyby odmówił, jego nie tylko kariera starego agenta NKWD, ale i jego życie byłoby realnie zagrożone . Towarzysze radzieccy wszak umieli te sprawy załatwiać bezszelestnie, a zdrada światowej ojczyzny proletariatu zwykle kończyła się strzałem w tył głowy lub spożyciem „ciastka z kremlem".
Generał Jaruzelski jak zwykle mijał się z prawdą wmawiając Polakom, że stan wojenny był mniejszym złem niż wejście „Wani" i że Sowieci stawiali to wejście jako nieuniknioną alternatywę rezygnacji ze stanu wojennego. Z omówionych tu powodów Andropow i potem jego masoński następca Gorbaczow nigdy by się nie zdecydowali na rozpętanie w Polsce „drugich Węgier" z 1956 roku czy Czechosłowacji z 1968 roku.
Czy jednak Jaruzelski, Kiszczak i pozostali z esbecko-wojskowej hunty wiedzieli, co tak naprawdę dzieje się podskórnie w Sowłagrze? To mianowicie, że zachodzą tam zasadnicze przesunięcia sił na korzyść pełnej dominacji KGB i władca imperium Andropow całkowicie wykluczył zbrojną interwencję, bo to by naruszyło dominację KGB i oddało władzę i dawną rangę armii, nadto zamroziłoby na czas nieokreślony od dawna zaplanowaną „pierestrojkę"?
Na to pytanie nie otrzymamy odpowiedzi nawet od samego Jaruzelskiego, bo krętactwo i kłamstwo stanowiło podstawowy rys jego osobowości. Można jednak pokusić się o założenie, że rządząca klika jednak nie rozumiała tej dalekosiężnej strategii i celu Kremla, jego głównego lokatora. Reżim sowiecki jeszcze za czasów „wczesnego" Gorbaczowa przynajmniej werbalnie kreował bowiem pozory kontynuacji stalinowskiego monolitu. Gorbaczow w ówczesnych wystąpieniach posługiwał się twardą retoryką stalinizmu. Mówił o wiecznie żywym komunizmie, o nieuchronnej klęsce kapitalizmu. W tym samym tonie paplała „Prawda".
Jaruzelski mógł śledzić dość czytelne personalne przegrupowania sił na korzyść KGB, czy jednak już wtedy trafnie rozpoznawał ich dalekosiężny cel, jakim był pokojowy demontaż Sowłagru siłami zażydzonego, agenturalnego KGB i partii, będącej już tylko atrapą dawnej KPZR?
Można w to wątpić, ale pewności brak. Propagandową retorykę swych kremlowskich mocodawców Jaruzelski zawsze przyjmował jako nieodwołalne prawdy.
Utwierdzać go w tym mogła zwłaszcza retoryka Gorbaczowa. Jeszcze na dwa tygodnie przed XXVII zjazdem KPZR, w wywiadzie dla komunistycznego francuskiego „L'Humanite", Gorbaczow stanowczo zapewniał, że w ZSRR nie istniał żaden stalinizm:
- Stalinizm to pojęcie wymyślone przez wrogów komunizmu, aby oczerniać ZSRR i cały socjalizm1.
Te słowa padały pięć lat po wprowadzeniu stanu wojennego!
Jeszcze bardziej betonowo przemawiali generałowie Andropowa i on sam aż do swojej śmierci w 1984 roku. Tak więc Jaruzelski mógł wierzyć w tamten i późniejszy bełkot Andropowa i globalisty Gorbaczowa. Tym bardziej, że był to miód na jego serce, stalinowca oddanego komunizmowi na śmierć i zakłamane do końca życie. Przecież wszystko zależało, w tym jego życie, od trwałości i potęgi Wielkiego Brata.
Gadając o niezniszczalności komunizmu, Gorbaczow w tym samym czasie czynił wiele na rzecz rozbiórki światowej ojczyzny proletariatu. Potwierdził to swoją postawą już po pomyślnym zakończeniu swej misji, nagle zamieniając się w ideowego, fanatycznego piewcę globalizmu, wolności, „demokracji", wolnego rynku, uniwersalnego masońskiego „Humanizmu" i New Age.
1. „Prawda", 8 lutego 1986.
W „Newsweeku" z 19 września 1998 roku, kiedy już dawno opadły z niego maski werbalne, a ze Związku Sowieckiego żelazna kurtyna, Gorbaczow ogłosił swoje credo:
Rozwój świata jest możliwy tylko przy poszukiwaniu konsensusu dla wspólnego budowania, tak jak my (globaliści - H.P.) kroczymy do Nowego Porządku Świata. To o czym mówimy, jest jednością w różnorodności1.
Gorbaczow otrzymał od rządu amerykańskiego, w podziękowaniu za pokojowe rozbicie Związku Sowieckiego ranczo po byłej bazie wojskowej w Presidio koło San Francisco w Kalifornii. Logo tego presidio jest identyczne z masońskim logo tzw. Zjednoczonej Inicjatywy. Gorbaczow został prezydentem Międzynarodowego Zielonego Krzyża (Green Cross International) - globalistycznej organizacji Zielonych. Logo tego Międzynarodowego Zielonego Krzyża jest identyczne z logo organizacji pod nazwą United Religions Initiative...
Ciekawe, że „humanistyczny" wspólnotowy żargon globalizmu zaczynał już opanowywać pozornie niereformowalny „późny" Breżniew, może dzięki temu, że jego żoną była Żydówka rosyjska, a może działały nań fluidy Andropowa i jego niewidzialnych a nietykalnych protektorów zagranicznych i wewnętrznych. Breżniew jednak nie mógł być tak otwarty, jak wiele lat później Gorbaczow.
Łączył jednak mantrę socjalizmu z czymś nowym:
Sowieckie społeczeństwo jest urzeczywistnioną ideą proletariackiego i socjalistycznego humanizmu2.
Wiemy aż do bólu, co oznaczał w praktyce ten proletariacki i socjalistyczny „humanizm": dziesiątki milionów ofiar żydobolszewickiego terroru w Sowłagrze.
Gdybyśmy się wdali w lekturę przemówień generała Jaruzelskiego z tamtych czasów aż po Rakowskiego: Sztandar Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wyprowadzić, otrzymalibyśmy wielce pouczające podobieństwo do tamtych schematów oficjalnego żargonu naszych okupantów. Należał bowiem Jaruzelski do niereformowalnych twardogłowych, a jego sztywna sylwetka jakby na zawsze dopasowała się do gorsetu duchowego. Poszedł na konfrontację z narodem, godząc się nawet z odstraszającą masakrą górników kopalni „Wujek", co było zresztą całkowicie zbędne, nadto stało w jawnej sprzeczności z nawoływaniem do spokoju, rozwagi, jedności.
Generał Kiszczak był jego twardogłowym alter ego. Masakra „Wujka" wynikała z ich bolszewickiej, agenturalnej do szpiku kości formacji duchowej: utopić we krwi, rozdeptać, rozjechać gąsienicami czołgów jak na Węgrzech i w Czechosłowacji, choć jednocześnie wiedzieli, że zwyczajna blokada kopalni „Wujek" w zupełności by wystarczyła do jej neutralizacji. Gdyby Jaruzelski był inny niż Kiszczak i jego armia zbirów z ZOMO, MO i SB, to zrobiłby wszystko, aby z wysokości swego stanowiska skutecznie powściągać „jastrzębi" i prowokatorów Kiszczaka i jego samego. Mord na księdzu Jerzym Popiełuszce był oczywistą prowokacją od nich niezależną, obliczoną na wściekłość katolickiego narodu, na radykalizację nastrojów właśnie uciszanych przez konstruktywną opozycję „bandy czterech": Kuronia, Michnika, Geremka i Mazowieckiego pod wodzą generała Kiszczaka.
No właśnie: kto zatem stał za tym mordem? Gdyby stali Kiszczak z Jaruzelskim, byłaby to akcja samobójcza. Oni przecież wiedzieli, że nastrojów katolickiego narodu nie ucisza się mordowaniem kapłanów, jak w latach 1945-1955.
Czy więc Grzegorz Piotrowski - „szlachcic jerozolimski" działał ponad głowami Jaruzelskiego i Kiszczaka, choć za wiedzą różnych Pietruszków i Płatków, dających Piotrowskiemu jedynie logistyczną osłonę?
Na co mógł liczyć sowiecki potwór zlecając mord na popularnym kapłanie, jeżeli wiemy już, że zależało mu na łagodnej transformacji ZSRR i demoludów?
Co więcej - po śmierci Jana Pawła II prokuratura i sąd włoski, które prowadziły śledztwo i skazały Ali Agcę, zaczęły jawnie oskarżać KGB o zlecenie zamachu na papieża, podczas gdy przez 20 lat ustalenia kończyły się na „bułgarskim śladzie". Czy Andropow mógł skorzystać na tej śmierci? Z pewnością tak, lecz ryzyko było straszliwe!
Czymś innym był mord na księdzu Popiełuszce, dokonany w Polsce, co nieuchronnie wskazywało na domniemanych policyjno-esbeckich zleceniodawców. Breżniew i potem Andropow jawnie przypisywali nominację kard. Wojtyły na papieża Zbigniewowi Brzezińskiemu i jego wpływom, o czym pisałem w książce Nowotwory Watykanu. Potwierdził to sam Brzeziński, w wywiadzie dla kanadyjskiego filmu biograficznego o Janie Pawle II. Papież powiedział do niego po konklawe: Ty mnie wybrałeś, więc musisz mnie odwiedzić.
Po upływie ćwierćwiecza wiemy o tych dwóch zbrodniach niemal tyle samo co wtedy - nadal nie znamy zleceniodawców. Znamy tylko „rękę i miecz".
Żydowskie przysłowie mówi: Nie sztuką jest rzucić w kogoś kamieniem, sztuką jest szybko schować rękę.
Zleceniodawcy schowali ją z szybkością światła!
1. World progress is onlypossible trough a searchfor universal human as we moveforward to a new world order... What we are talking about... is unily in diwrsity.
2. Przekład z przekładu angielskiego Denissa Laurence Cudd'ego: Secular Humanizm... w „Christian World Report", wrzesień 1989.
Ten sam Jaruzelski, który jeszcze w latach 70. patronował usuwaniu Żydów z armii, w stanie wojennym i potem radykalnie przestawił azymuty na służalczość wobec nowych panów. Pod groźbą izolacji reżimu w kręgach politycznych i gospodarczych Zachodu, zaczął usłużnie zabiegać o akceptację wpływowych kręgów żydowskich w Europie i na świecie.
Występował jako przyjaciel Żydów, który rozgromił pierwszą „Solidarność", gdyż była „antysemicka", „nacjonalistyczna". Sprzyjała kreowaniu takiego obrazu „otwartego" na Zachód Jaruzelskiego jego komitywa z Mi-chnikiem. Starając się zyskać poparcie światowego lobby, Jaruzelski oskarżał Polaków o „antysemityzm", co było szczególną podłością tego zdrajcy i zaprzańca polskości. Są tego przynajmniej dwa nikczemne przykłady. Jeden z nich podaje osławiony Aleksander Smolar, zaciekły wróg polskości na łamach podziemnego „Aneksu" z 1986 roku (nr 41-42, s. 121)'. Potwierdzał takie przykłady żydowski publicysta z USA Michael Kaufman w książce Mad dreams saving grace, Poland: A Nation in Conspiracy, New York 1989, s. 17P. Kaufman opisał tam zachowanie Jaruzelskiego w czasie wizyty w Polsce prezesa Światowego Kongresu Żydów Edgara Bronfmana. Pisał, że rządowi oficjele wciąż powtarzali oskarżenia, że Solidarność wyrażała antysemickie poglądy i postawy. Tak oto sami światowej rangi Żydzi - syjoniści potwierdzali, że w zniszczeniu pierwszej „Solidarności" hunta Jaruzelsko-Kiszczkowa sprzęgła swoje wysiłki z polskojęzycznymi Żydami w walce z „Solidarnością", z jej twórcami, a nurt ten reprezentowała właśnie „banda czterech" - Kuroń, Geremek, Mazowiecki, Michnik i cały KOR, bastion późniejszej Unii Demokratycznej i Unii Wolności.
Mając dookoła tylu wrogów - w szeregach własnych, w wojsku, Bezpiece, w KOR i w zachodnim syjonizmie - „Solidarność" musiało spotkać to, co ją spotkało - rozbicie od wewnątrz, eliminacja jej twórców o narodowym, robotniczym rodowodzie. Ciąg dalszy, czyli skutki tej zmasowanej dywersji, sabotażu, pałek ZOMO i pałek propagandy medialnej polskojęzycznej i zachodniej - już znamy.
Zapamiętajmy więc Jaruzelskiemu ten jego zakłamany, koniunkturalny filosemityzm, jego marsz po trupie pierwszej „Solidarności" i po trupach wielu jej działaczy. Był do końca, przez całą swoją karierę agenta NKWD bezwzględny wobec słabych, śliski jak glista wobec aktualnie silniejszych - wobec żydostwa sowieckiego i potem zachodniego. Z takimi można było wypić wiadra gorzałki, a potem nagle zobaczyć noże wyciągnięte zza cholew walonek...
Z jednym tylko - „historycznym" wyjątkiem - obradami Okrągłego Stołu i spiskowaniem w gabinetach SB, jak to robili Kuroń, Wałęsa. Protokoły rozmów Kuronia z esbekiem Janem Lesiakiem, sądzonym w 2006 roku za „inwigilację prawicy", publicysta Stanisław Michalkiewicz nazwał „protokołami mędrca Kuronia", co było werbalnym nawiązaniem do słynnych „Protokołów Mędrców Syjonu". Ale cóż, Michalkiewicz to przecież „antysemita", więc człek niewiarygodny.
1. Zob. J. R. Nowak: Antypolski separatyzm, „Nasz Dziennik", 3 października 2006.
2. Tamże.
DRUGIE DNO PIERESTROJKI
Dokopywaniem się do prawdziwych przyczyn i celów sowieckiej pierestrojki zajmuje się niewielu analityków, a wszyscy są porażeni wirusem politycznej poprawności. Skutek jest taki, że jeżeli nawet trafnie niektórzy z nich rozpoznawali oszukańczą taktykę i retorykę pierestrojki, to jednak zatrzymują się w połowie drogi. Uważają, albo udają że tak uważają, iż „długi marsz" sowieckiego komunizmu do „wspólnego domu europejskiego" (slogany zarówno Breżniewa, Szewardnadze i głównie Gorbaczowa) był jedynie Fatalną fikcją1, kamuflażem, genialną mimikrą, oszustwem, a najdokładniej to koniem trojańskim, w którym niereformowalny bolszewizm chciał wcisnąć się do owego „wspólnego domu europejskiego". Albo jeszcze inaczej - przenieść Sowłagier na Zachód. Połowiczność tych „analiz" tkwi w pomijaniu roli prawdziwych sprawców i organizatorów tej pierestrojki - Żydów sowieckich i zachodnioeuropejskich, zwłaszcza amerykańskich.
W tę samą mieliznę dał się wciągnąć analityk owej pierestrojki Dariusz Rohnka w książce (zob. przypis) wydanej w Poznaniu w 2000 roku niemal konspiracyjnie, własnym sumptem, w szacie graficznej typowej dla literatury drugiego obiegu z lat 80. I taki właśnie drugoobiegowy był los tej książki - konia z rzędem temu, kto ją zdybie nawet w bibliotekach wojewódzkich!
Powód zesłania tej książki do łagru niepoprawności politycznej jest prosty - Rohnka wykazuje, że gorbaczowizm wprawdzie doskonale przebrał się w szatki i piórka żalu i ekspiacji za zbrodnie bolszewizmu traktowane jako czas błędów i wypaczeń, wyraził szczery żal i chęć pokuty, ale w konfesjonał rozgrzeszająco już z daleka pukał sowieciarzom szeroko pojęty „zachód", na czele ze Stanami Zjednoczonymi . Bo tenże zachód, słusznym zdaniem Rohnki, to zakamuflowany endemiczny socjalizm, komunizm, trockizm z jego nieśmiertelną ideą walki permanentnej o światowe, nie tylko europejskie zwycięstwo komunizmu, przybranego teraz w owe szatki demokracji, socjaldemokracji, pokojowego współistnienia, odprężenia, walki o pokój.
1. Dariusz Rohnka: Fatalna fikcja. Nowe oblicze bolszewizmu - stary wzór. Poznań 2000.
Uznanie „demokratycznego" Zachodu za komunizm w nowej wersji, za nowy totalitaryzm, to grzech główny Dariusza Rohnki wobec politycznej poprawności, ale i jego poraziła poprawność polityczna: nigdzie nie znajdziemy w jego studium nawet nieśmiałej sugestii, że po obydwu stronach tej gigantycznej, światowej pseudobarykady stali ludzie tej samej nacji - Żydzi. To przecież oni w Związku Sowieckim montowali „pierestrojki" w czasach, kiedy się nikomu jeszcze o tym nie zaśniło, a w tym zbożnym dziele wspierali ich pobratymcy usytuowani we wszystkich decyzyjnych strukturach władzy na zachodzie: w rządach, organizacjach „pozarządowych" potężniejących korporacjach przemysłowych i światowych żydowskich finansach. Rohnka streszczając program gorbaczowizmu, cytując jego stałe mantry propagandowe, jak m.in. „walkę z rasizmem, ksenofobią", nigdy nie wymieni słowa „antysemityzm". A to przecież klucz do tych, którzy pchali Związek Sowiecki do wspólnego łagru europejskiego.
Jednym z niesamowitych trików sowieckich harcowników pierestrojki jeszcze przed Gorbaczowem, było organizowanie przez KGB i bezpieki państw obozu socjalistycznego tzw „opozycji", kreowanie „dysydentów", całych nielegalnych organizacji politycznych, etc. Cel tych prowokacji był podwójny:
— uprzedzić powstawanie prawdziwych narodowych organizacji opozycyjnych i odpowiednio ukierunkować ich programy;
— stworzyć przez to pozory, że system sowiecki jest już słabowity, bo nie potrafi poradzić sobie w swój wypróbowany sposób z takimi „dysydentami" i związkami dysydentów.
Poletkiem doświadczalnym, a wkrótce wzorcowym, był „dysydentyzm" w Polsce. Drogą takiej właśnie prowokacji zrodził się m.in. żydowski KOR.
Setki postkoszernych „opozycjonistów" wywodziły się z twardego jądra stalinizmu, beriowszczyzny w Związku Sowieckim i bermanowszczyzny w Polsce: synale prominentów komunistycznych. Oni nie ginęli w podejrzanych okolicznościach, jak setki naiwnych gojów. Oni pisali prace magisterskie w „więzieniach" (jak Michnik), oni spotykali się potajemnie z Bezpieką jak Kuroń. (podkr. i kolor red. polonica.net)
I oni wreszcie, co jest ostatecznym dowodem na tę mimikrę „opozycji demokratycznej" - stawali się potem władcami zdemokratyzowanych demoludów, czego znów znakomitym, niedoścignionym przykładem stała się Polska „posierpniowa" . I znów dziwnym trafem, głównymi rozgrywającymi stali się odtąd funkcjonariusze niedawnego aparatu terroru, którzy mając szafy spuchniętego od dowodów agenturalności świecznikowych „opozycjonistów", bezwzględnie nimi sterowali, a sami przeskakiwali na lukratywne stanowiska i pozycje właścicielskie w najcenniejszych perełkach majątku narodowego, zamienianego właśnie w masę upadłościową przez „opozycję" z KOR i okolic.
Te ponure prawidłowości postaramy się udokumentować w szeregu odrębnych rozdziałów tej pracy.
Publicysta Stanisław Michalkiewicz w artykule Pocałunek Almanzora,1 relacjonuje swoją rozmowę ze znanym publicystą politycznym Gwidonem Sormanem na temat „opozycji" w krajach demoludów, heroicznie bijących się o wolność i demokrację w tychże demoludach. Sorman opowiadał, że ilekroć prezydent Mitterand (jeden z czołowych masonów europejskich, kryptokomunista pod przykrywką socjalisty), odwiedzał kraje socjalistyczne, to zawsze życzył sobie spożyć śniadanie z jakimś miejscowym dysydentem. W Bułgarii powstał kłopot:
- Kiedy miał odwiedzić Bułgarię, ambasada francuska w Sofii gorączkowo poszukiwała jakiegoś dysydenta, ale bezskutecznie. W desperacji ambasador zwrócił się do tamtejszego MSW, które od-powiedziało, że żadnych dysydentów w Bułgarii nie ma. Aliści po paru godzinach zadzwonił telefon z MSW, że dysydent jest. Dostarczono go więc na śniadanie. Potem, już po „aksamitnej rewolucji" w Bułgarii, ten „dysydent śniadaniowy", właśnie jako sławny dysydent, został wysokim dygnitarzem państwowym.
Wypisz-wymaluj jak w Polsce. Z tą jednak różnicą, że u nas mieliśmy wprost zatrzęsienie takich „dysydentów". Nic to dziwnego, wszak pierestrojka pokojowa w demoludach miała się zacząć w Polsce. W 1956 roku na pierestrojki, na „transformacje ustrojowe" i zwijanie Sowłagru było jeszcze dalece za wcześnie, a jednak zafundowano nam preludium, coś w rodzaju „rozpoznania bojem", czyli krwawe wydarzenia czerwcowo-październikowe. Sprowokowała je Służba Bezpieczeństwa, a niepodważalnym dowodem na to były liczne „piegi" od kul na budynku SB, atakowanym i spalonym przez tłum. Skąd „tłum" miał broń?
Gdyby prezydent Mitterand zażyczył sobie podczas wizyty w ZSRR spożyć śniadanie z udziałem jakiegoś wybitnego sowieckiego „dysydenta", zapewne zasiadłby z nim Andrzej Sacharow. To wręcz pokazowy, reprezentacyjny „dysydent". Sumienie demokracji. Męczennik za demokratyzację Sowłagru, a jednocześnie wielki zwolennik tzw. ustrojowej konwergencji, o której za chwilę. Jego rola jako świecznikowego „dysydenta" została wpisana przez KGB w długofalowe cele sowieckiej strategii, w tenże „długi marsz"1.
1. „Najwyższy Czas" nr 7, 17 II 2001. Almanzor: ar.: al.-Manzur - „Zwycięski", przydomek wielu muzułmańskich władców i wodzów, zwłaszcza drugiego kalifa Abbasydów - Abu abdallah al. Mansur (754-75) i hadżiba (naczelnika dworu) kalifatu Kordoby, wroga chrześcijan. Imię Almanzora utrwalił A. Mickiewicz w balladzie „Alpuhara" z poematu Konrad Wallenrod (1828). Zob.: W. Kopaliński Słownik mitów i tradycji kultury, 1987, s. 33.
W całej „dysydenckiej" publicystyce Sacharowa, współtwórcy bomby wodorowej, nie znajdziemy niczego, co by mogło wtedy szkodzić Sowietom. Jako popularyzator tzw. „teorii konwergencji", która przyniosła mu sławę może większą niż bomba wodorowa, mógł zaszokować każdego wnikliwego czytelnika zasadami owej konwergencji. Zaskoczenie wynikało z dychotomii pomiędzy jego oficjalnym statusem „dysydenta pod nadzorem", a tym co pisał:
- Narastająca w krajach socjalistycznych walka ideowa między siłami stalinizmu i maoizmu z jednaj strony i realistycznie zorientowanej siłami komunistycznej lewicy leninowskiej i „lewych zachodniowców", doprowadzi do zasadniczego rozgraniczenia ideowego w skali międzynarodowej, państwowej i wewnętrzno-partyjnej...
Zatrzymajmy się przy tej sekwencji wywodów Sacharowa. Okazuje się, że Sacharow nie widział „w krajach socjalistycznych", po naszemu demoludach, „narastającej walki" o wyzwolenie spod okupacji sowieckiej, tylko walkę ideową pomiędzy stalinistami a leninowską „konstruktywną lewicą" i „lewymi zachodniowcami". Polecam pamięci Czytelnika tę frazę Sacharowa, gdy polskojęzyczna „lewica leninowska", a ściślej trockistowska pod wodzą J. Kuronia, Michnika i pozostałych z KOR, będzie starała się ucywilizować polski komunizm, nadawać mu „ludzką twarz"; przebudowywać a nie niszczyć.
Starsi pamiętają to słynne Kuronia:
- Nie palcie Komitetów! Zakładajcie własne!
Kuroń wiedział, że płynie na licencjonowanej przez Bezpiekę fali przemian, teorii konwergencji znanej wtedy tylko takim jak on, Michnik i Geremek, którzy na tajnych konwentyklach w ścisłym gronie Schaffów Kołakowskich, Żółkiewskich, a potem podczas szkoleń na zachodzie, dokąd wyjeżdżali bez najmniejszych przeszkód, poznawali tajniki zbliżającej się walki nie o zniszczenie komunizmu i Sowłagru światowego proletariatu, tylko o jego pokojową przebudowę, pierestrojkę. Kuroń i jego paka w łonie pierwszej Solidarności lali oliwę na wzburzone fale polskiej nadziei na wolność, a wspierał ich w tej robocie posłuszny „zdalnie sterowany" ciemniak Lech Wałęsa. Pacyfikowali strajki, wolne związki zawodowe, usuwali po kolei radykalnych patriotycznych gojów ze struktur gdańskiej Solidarności; siali pomówienia i oszczerstwa na nich; niszczyli związkową drukarnię - krwiobieg każdej rewolty sięgający dalej i głębiej niż zakładowy radiowęzeł. Wykażemy to w następnych rozdziałach. Nawet dziś, 25 lat później, dotyka się tylko powierzchni tej roli „kuroniady".
1. O tej roli Sacharowa pisze Anatolij Golicyn w książce New Lies for Old.
Nazywa się ją „trockistowską", czyli optującą za permanentną rewolucją Bronszteina-Trockiego. Można by to od biedy uznać za prawdę, gdyby ze słowa rewolucja usunąć przedrostek re, aby zostało ewolucja! Pierestrojka, a w jej trakcie - konwergencja.
Sacharow:
- Proces ten doprowadzi zarówno w Związku Sowieckim, jak i w innych krajach socjalistycznych, do systemu wielopartyjnego i ostrej walki ideologicznej, do polemik, a w następstwie do ideowego zwycięstwa realistów, do utrwalenia orientacji na pokojowe współistnienie...1
Sacharow nawołuje więc do powstania systemu wielopartyjnego, a to przecież stanowi podstawę każdej pseudodemokracji zachodniej, bo wielopartyjność to warunek mącenia w partiach i między partiami na korzyść niewidzialnych sterników, co także wykażemy dalej na przykładzie losów tzw. partii prawicowych po 1990 roku w Polsce. O jakich to „realistach" mówi Sacharow, których zwycięstwo w przyszłości jest jego zdaniem nieuchronne? Są nimi wszyscy „realiści", przekonani, że tak dalej być nie może, a ZSRR musi się zdemokratyzować na wzór zachodni.
W następnym akapicie Sacharow nie pozostawia już żadnych złudzeń: Stany Zjednoczone muszą się stać państwem komunistycznym, a to samo przecież głosił towarzysz Lenin, prawiąc o nieuchronności nastania zrazu „Stanów Zjednoczonych Europy", a następnie „Stanów Zjednoczonych Świata". Tę mantrę będzie powtarzał do znudzenia Gorbaczow już w roli byłego genseka, masona - globalisty.
Sacharow:
- Natarczywe postulaty życiowe społecznego postępu i pokojowego współistnienia, nacisk wewnętrznych sił postępowych (klasy robotniczej i inteligencji) i przykład krajów socjalistycznych doprowadzi w Stanach Zjednoczonych i innych krajach kapitalistycznych do zwycięstwa lewicowego, reformistycznego skrzydła burżuazji, która w swej działalności przejmie program zbieżności z socjalizmem, to znaczy pójdzie na reformy społeczne, pokojowe współistnienie i współpracę z socjalizmem w skali ogólnoświatowej oraz na wprowadzenie zmian strukturalnych do zasady własności prywatnej. Częścią tego programu będzie poważne zwiększenie roli inteligencji i walka z siłami rasizmu i militaryzmu...
Jakiego rasizmu? Jaki ma związek „walka z siłami rasizmu" z walką o zmiany strukturalne, z walką z militaryzmem? Komu, jakiej to „rasie" zagraża rasizm tak radykalnie, że Sacharow w swym memoriale musi go napiętnować z takim zdecydowaniem? Czy aby nie chodzi tu tylko i wyłącznie o rasizm „antysemicki", bo przecież i on sam jest stuprocentowym rosyjskojęzycznym Żydem. Sacharow nie mógł sobie otwarcie pozwolić na użycie słowa „antysemityzm".
1. Andrej Sacharow: Rozmyślania... Zob.: D. Rohnka, passim.
To by rażąco osłabiło uniwersalizm jego wołania o walkę z „rasizmem", uczyniło ją partykularną prywatą na rzecz nowej rasy panów.
Wreszcie pada słowo „konwergencja":
- Konwergencja socjalistyczna doprowadzi do wygładzenia różnic strukturalno-społecznych, do rozpowszechnienia się wolności intelektualnej, rozwoju nauki i sił wytwórczych, powstanie rząd światowy, osłabną narodowe przeciwieństwa...
Tu Sacharow wykłada karty na stół i kawę na ławę: celem jest „powstanie rządu światowego" i „osłabienie narodowych przeciwieństw" - czytaj: zniszczenie państw narodowych, rzekomo odwiecznego zarzewia wojen.
Na początek uściślijmy treść słowa „konwergencja". Pochodzi ono od średniowieczno-łacińskiego słowa convergo - skłaniam się ku czemuś: zbieżność, tworzenie zbieżności. W odniesieniu do konwergencji komunizmu i kapitalizmu oznacza to wzajemne zbliżenie postaw, idei, systemów ekonomicznych, struktur własnościowych. Nie tylko zbliżenie: wzajemne przenikanie, wymiana polityczno-gospodarczo-ideowych pryncypiów komunizmu i kapitalizmu. Dzięki temu powstanie nowa jakość; pośrednia, inna od obydwu w praktyce ustrojowej i gospodarczej „trzecia droga". Ani komunistyczna ani kapitalistyczna, taki sobie klon z probówki, twór in vitro.
Okazuje się, że idei konwergencji komunizmu i kapitalizmu nie wymyślił ani Sacharow, ani Gorbaczow, ani tym bardziej enkawudziści Andropow i Szewardnadze. Istniała ona od dawna, szczególnie modna w okresie „rewolucji 68", a kiedy pokolenie tej rewolucji symbolizowanej przez Clintona, francuskiego Żyda Cohn-Bendita, u nas przez polskojęzycznych Kuroniów i Michników doszło do władzy, konwergencja stała się ciałem, przerażającą rzeczywistością zwłaszcza współczesnej Europy, a szczególnie w skutkach dramatyczną w Polsce.
Faktycznym ojcem idei konwergencji był pozornie zapomniany Antonio Gramsci (1891-1937), włoski komunista, filozof, politolog, wraz z Palmiro Togliattim1 współtwórca i pierwszy przywódca Włoskiej Partii Komunistycznej. W 1929 roku aresztowany przez rząd Mussoliniego i skazany na 20 lat więzienia, resztę życia spędził w celi. Tam pisał, ale presja odosobnienia, warunki więziennie nie pozwalały mu stworzyć zwartego systemu nowego marksizmu, ale wystarczająco jasno skodyfikował nieuchronną jego zdaniem konieczność konwergencji komunizmu i kapitalizmu i w wyniku tego - przeobrażenie kapitalizmu w zmodyfikowany komunizm.
1. Palmiro Togliatti (1893-1964): od 1927 r. sekr. gen. WPK, od 1925 członek Kom. Wykonawczego Kominternu, w latach 1926-44 na emigracji we Francji i ZSRR, dzięki czemu uniknął losu Gramsciego. Zwolennik parlamentarnych metod przechodzenia do socjalizmu, co u jego przyjaciela Gramsciego zaowocowało teorią konwergencji. Gramsci i Togliatti mieli korzenie żydowskie.
Ujmując najkrócej, Gramsci jest prekursorem współczesnego globalizmu na bazie pogodzonych, skonwertowanych, sklonowanych „genetycznie" (programowo) dwóch pozornych przeciwieństw - komunizmu i kapitalizmu.
Idee Gramsciego zwyciężają zza jego grobu. Dzisiejszy świat to nic innego jak „uszlachetniony", skonwertowany komunizm i kapitalizm - docelowa realizacja marzeń Gramsciego: światowy rząd, globalizacja w każdej dziedzinie, unifikacja i terror politycznej poprawności przestrzeganej niejako dobrowolnie, bez prymitywnych łagrów, więzień, egzekucji i fizycznych form terroru.
To przecież obecna Unia Europejska. To obecna Polska, ale to wszystko stanowi zaledwie namiastkę tego, co czeka nasze wnuki.
W 1920 roku Gramsci współorganizował tzw. turyńskie rady fabryczne, które w przyszłości miały stać się organami władzy proletariatu. Nastąpiły represje, a po dojściu do władzy Mussoliniego, Gramsci salwował się rejteradą do Moskwy. Tam, Gramsci zrażony żydobolszewskim terrorem, postawił na głowie cały teoretyczny marksizm-leninizm. Uznał, że to nie byt - jak w marksizmie - kształtuje świadomość, tylko odwrotnie - to świadomość determinuje byt. Stąd jego taktyczny wniosek, że rewolucja nie może się ograniczyć do obalenia rządów i tępego terroru. Musi odnieść zwycięstwo przede wszystkim w sferze świadomości, wartości; złamać kulturową, intelektualną dominację klasy rządzącej. Powinien więc być prowadzony długofalowy „Długi marsz", wojna pozycyjna. Wojna o umysły i postawy1.
Do takich wniosków skłoniła Gramsciego obserwacja roli chrześcijaństwa, w nim zwłaszcza Kościoła katolickiego we Włoszech. W tym katolickim państwie społeczeństwo miało od dziewiętnastu wieków wszczepione katolickie antyciała odrzucające wszystko, co nie mieściło się w Dekalogu, w odwiecznych kanonach wartości. Komunistów, którzy by zdołali obalić siłą władzę państwa katolickiego, czekała izolacja, masowy, w tym nawet zbrojny opór, a złamany, mógłby przejść w bierne formy oporu, w „emigrację wewnętrzną" - dokładnie taką, jak to miało miejsce w katolickiej Polsce w latach 1944-1990, co Gramsci mógł obserwować już tylko z czeluści piekieł, gdzie jego dusza wylądowała niechybnie jako śmiertelny wróg chrześcijaństwa.
1. A. Gramsci: Pisma wybrane, W-wa 1961. Charakterystyczne, że to właśnie u progu lat 60. zostały w Polsce wydane jego Pisma. To wtedy w Związku Sowieckim potajemnie kiełkowały praktyczne działania na rzecz „konwergencji". Zapewne najbardziej uważni czytelnicy jego „ teorii" nie zdawali sobie wtedy sprawy z tego, że przyjdzie im oraz ich dzieciom żyć w warunkach praktycznego zwycięstwa „konwergencji".
Pisał:
- Cóż może przeciwstawić klasa nowatorska temu gigantycznemu kompleksowi szańców i fortyfikacji klasy panującej? Musi mu przeciwstawić ducha rozłamu, czyli stopniowego zdobywania własnej świadomości historycznej, ducha rozłamu... wszystko to wymaga stopniowej pracy ideologicznej, a pierwszym jej warunkiem jest dokładna znajomość terenu badań (światopoglądu chrześcijańskiego - H.P.) i w ogóle wszelkie dawne (dawno powstałe, ale wciąż istniejące - H.P.) koncepcje świata (...), niezmordowanie powtarzać własne argumenty (...), powtarzanie jest bowiem środkiem dydaktycznym, działającym najskuteczniej na umysłowość ludu (...). Nasza doktryna nie jest doktryną zbuntowanych niewolników, jest to doktryna władców, którzy w codziennym trudzie przygotowują broń, by zapanować nad światem.
Zapanować nad światem - toć to przecież duch trockizmu-leninizmu, wiecznie żywy, tylko modernizowany na bolesnych przykładach bezowocności terroru żydobolszewickiego. No i ten duch rozłamu! Oszczędzimy Czytelnikowi cytowania licznych fragmentów osławionych Protokołów Mędrców Syjonu, powstałych przed narodzinami Gramsciego - mamy tam apologetykę owego ducha rozłamu we wszystkich dziedzinach życia gojów, a już szczególnie w sferze ducha i w jego bastionie - katolicyzmie.
Tak oto otrzymujemy pouczającą lekcję totalnej destrukcji w cywilizacji chrześcijańskiej, wtedy jeszcze tylko zachodniej . Klatki tego filmu odwijają się nam wstecznie, cofamy się w czasie, ale idea jest ta sama i tożsama.
Zacznijmy od współczesności:
— dzisiejszy globalizm, bezkrwawy eurołagier, wojna z chrześcijaństwem na wszystkich frontach w już post-chrześcijańskiej Europie zachodniej;
— w latach 60. rodzi się idea „zwijania" Sowłagru jako nieudacznika w opanowywaniu świata przez jedynie słuszną doktrynę - to już Stalin ją zdradził, porzucając ideę wojny permanentnej o władzę nad światem. Otorbił ZSRR żelazną kurtyną i stamtąd siał destrukcję, która nie mogła odnieść sukcesu, bowiem na przeszkodzie stały chrześcijańskie kanony milionów Europejczyków i nie tylko;
— następna klatka filmu - Lenin i Trocki. Postawili na prymitywny krwawy terror, zresztą do tego poniekąd zmuszeni, bowiem masa bezwładności carskiego prawosławnego narodu była zbyt wielka, a czas zbyt naglił, aby bawić się w jakiś „długi marsz do mózgów": preferowali strzały w tył głowy;
— szerzej widział zadania komunizmu Trocki, stawiał na rewolucję nie skokową tylko permanentną, o skali terroru przewyższającej wszystko co dotąd widziała i przeżyła ludzkość. Ale mózgi gojów - jeszcze nie roztrzaskane strzałami w tył głowy - a było ich ponad sto milionów w samej Rosji - funkcjonowały według starych wartości, według starego rosyjskiego ducha.
Oleg Płatonow w książce Pod władzą Bestii1 pisał:
- Rosja rozpadła się na większość narodu, głównie włościan, nosicieli tysiącletniej tradycji rosyjskiej cywilizacji. Druga część to ogłupione hasłami pacyfistycznymi i socjalnymi 5-10 proc. ludności, składające się z przeciwników rosyjskiego duchowego i religijnego dziedzictwa i agresywnych mniejszości, głównie Żydów.
Rozpad dokonał się według schematu, który w XIX wieku przepowiedział Fiodor Dostojewski w Biesach. Symbolizował to Wierchowienski - przestępców, sadystów i morderców uosobionych w postaci Fiedki Katorżnego.
Dalej Płatonow przypomina jednym a informuje innych, że zwycięska żydowska szumowina skoncentrowała się na rozbijaniu tradycyjnych struktur państwa uosobionych w Cerkwi prawosławnej, co na tamtym etapie dokładnie wpisywało się w późniejsze postulaty Gramsciego: struktury państwa należy rozbić nie tracąc czasu, ale potem czeka ich „długi marsz" do umysłów. Leninowcy-trockiści wybrali krótszą drogę - nagany i strzały w tył głowy. To błąd i droga donikąd według Gramsciego.
Płatonow:
- Władzę w Rosji przechwyciła grupa masońskich spiskowców, przyjąwszy nazwę „Wremiennogo prawitielstwa" - Rządu Tymczasowego2. Na zjeździe (marzec 1917 - przyp. H.P.) postulowano oficjalne ujawnienie masońskiej władzy nad Rosją i wejście we współpracę z lożami innych państw. Sprzeciwili się temu ujawnieniu starzy rosyjscy masoni, żądając pełnego utajnienia obecności masonów we władzach. Wszyscy członkowie Rządu Tymczasowego, poza Kartasewem i Wierchowskim, byli wolnomularzami...
A był to zaledwie wstęp, przedsionek piekła, pucz masoński, który wkrótce ustąpił leninowskim rzeźnikom na masową ludobójczą skalę.
Tego Gremsci nie mógł akceptować. Nie z humanitaryzmu, tylko bezsensu takiej taktyki. Zadanie miał zresztą ułatwione. Pisał z dystansu kilkunastu lat praktyki żydobolszewickiej i w dalekiej Italii, tym gigantycznym muzeum humanizmu, sztuki, starożytności. I religii katolickiej.
1. Pod włastiu zwieria. Z cyklu Spisek przeciwko Rosji. Moskwa. Ałgoritm 2005.
2. Rządu żydo-masona Aleksandra Kiereńskiego (1881-1970).
Od wczesnych lat 60. dzieła Gramsciego, jego koncepcje konwergencji nagle ożyły. Stały się bardzo popularne, bo jego idea konwergencji komunizmu i kapitalizmu zaczęła „długi marsz" ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód. Gramsci „odkrył" bowiem prawidłowość socjologiczną banalnie oczywistą - ogromną, rozstrzygającą rolę instytucji i instancji pozarządowych, takich jak religijne, społeczne, kulturowe. Twierdził, że warunkiem trwałego zwycięstwa komunizmu jest zapanowanie w tych właśnie obszarach, w płaszczyźnie ducha, postaw, przekonań, poglądów. W tym celu jest niezbędny wspomniany „długi marsz" przez instytucje. Jakimi szlakami? Którędy? Odpowiadał - właśnie poprzez instytucje kreujące postawy i poglądy - przez media, których tak jeszcze nikt nie nazywał; przez uniwersytety, centra władzy i kultury.
A wszystko po to, aby zniszczyć, poddać erozji tradycyjne fundamenty stabilności narodowej i kulturowej, głównie właśnie religię katolicką i w ogóle chrześcijańską, a w nich tradycyjną moralność, rodzinę, harmonię międzypokoleniową.
Rozejrzyjmy się dokładniej po obecnej rzeczywistości. Czyż gramscizm nie święci pełni swego zwycięstwa? Rzeczywistość przełomu wieków czyni z Gramsciego najskuteczniejszego komunistę XX wieku: religia, zwłaszcza katolicka dogorywa w kruchtach opustoszałych kościołów i dusz, choć w Polsce jeszcze trzyma się całkiem mocno, a co czyni ją właśnie w Polsce przedmiotem fanatycznych ataków. Na instytucję rodziny idą ataki ze wszystkich stron; m.in. poprzez feminizm mający odebrać kobiecie rolę matki, żony, westalki domowych ognisk. Skłócanie, antagonizowanie dzieci z rodzicami, rodziców z dziećmi, proklamowanie „praw dziecka", odbieranie rodzicom wpływu na wychowanie, kult szkolnego „luzu", obowiązkowe nauczanie o „seksie" i jak ostatnio w Europie zachodniej - o homoseksualizmie jako czymś „naturalnym".
Niszczycielski pochód gramscizmu trwa już ponad trzydzieści lat. Stanowi ideologię elit. To one, poprzez swoją potęgę wcielają go w życie, atakują tam, gdzie ojciec jest jeszcze ojcem, matka matką, dziecko dzieckiem rodziców i cała trójka stanowi integralną komórkę społeczną o formacji narodowej, chrześcijańskiej.
Wielopłaszczyznowa erozja chrześcijaństwa, zwłaszcza katolicyzmu, trwająca nieprzerwanie od czasów Soboru Watykańskiego II osiągnęła takie rozmiary i skutki, że z pewnością przekroczyła ona najśmielsze marzenia Gramsciego i antykościelnych tajnych dykasterii.
Tragicznym w skutkach faktem jest odejście ostatnich papieży od ich fundamentalnej obrony Kościoła, przed niszczycielskimi nowinkami. Obserwuje się w ciągu ostatnich czterdziestu lat prowadzone na wielką skalę wprowadzanie niszczycielskich innowacji właśnie przez papieży. Czasową granicą demarkacyjną był przedsoborowy stan Kościoła. Trwał on w stanie rozkwitu. Nie wymagał żadnych zmian.
Obecny papież Benedykt XVI, były wieloletni prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, w 1988 roku przyznał:
- Sobór Watykański nie jest traktowany jako część całej żywej
tradycji Kościoła, lecz jako koniec Tradycji, jako nowy początek
startujący z punktu zerowego.
Widział to już papież Paweł VI, co jednak nie skutkowało najmniejszymi próbami ratowania Kościoła przed destrukcją. Stwierdzał on już w 1968 roku, że Kościół znajduje się w stanie autodestrukcji, a więc sam Kościół niszczy swoje fundamenty, a jego niszczyciele znajdują się wewnątrz, a nie zewnątrz Kościoła.
Autodestrukcja prowadzana przez wielu hierarchów Kościoła miała charakter wyjątkowo podstępny. Formalnie nie odrzucono żadnego przed-soborowego dogmatu, żadnego artykułu doktryny wiary. I oto nagle, w ciągu zaledwie kilku lat po Soborze II dokonały się radykalne, wręcz rewolucyjne zmiany w Kościele, wszystkie usprawiedliwiane „duchem soborowym", „otwarciem" na współczesny świat. Nikt w Kościele nie daje do dziś przekonującej diagnozy przyczyn katastroficznego porzucenia stanu kapłaństwa i szat zakonnych przez dziesiątki tysięcy księży, zakonników i zakonnic. W samym Kościele rozpanoszyli się jawni heretycy -teologowie i nikt ich nie usiłował ani dyscyplinować, ani ekskomunikować, poza jednym H. Küngiem, któremu zakazano wykładów w uczelniach katolickich.
W awangardzie nowinkarstwa soborowego znajdował się ówczesny kardynał Karol Wojtyła, który wśród ojców soborowych cieszył się zadziwiającą sympatią i poparciem, Jego postawy i propozycje były wybitnie antytradycyjne.
W amerykańskim „Commonweal", tuż przed beatyfikacją papieży Jana XXIII i Piusa IX w 2000 roku, tak oto zbilansowano liberalizm Jana Pawła II i podsumowano jego niszczycielski pontyfikat:
- Wielki absurd nadchodzącego wydarzenia (beatyfikacji wspomnianych papieży - H.P.) może być wychwycony, gdy rozpoznamy to, że zarówno Jan XXIII jak i Pius IX byliby potępieni za swe idee i za swoje słowa, jeśli by je wyznali w czasie, gdy Pius X był u władzy'.
To, co zewnętrzni wrogowie Kościoła nie zdołali osiągnąć od wieków, w ciągu kilku dziesięcioleci uczynili jego wrogowie wewnętrzni. Oto w skrócie opis gruzów, w jakie zamieniono Kościół i wiarę w ciągu zaledwie 40 lat, realizując m.in. „długi marsz" do nihilizmu.
1. „Commenweal", 12 sierpnia 2000. Cytuje autor eseju na ten temat Lech Maziakowski w Bibule, pi¬śmie wychodzącym w Waszyngtonie, z kwietnia 2004, numer 18.
Nowa liturgia, w tym głównie Msza Święta nie ma żadnego umocowania w Tradycji. Liturgia w nowym „rycie", w językach narodowych, z kapłanem tyłem do Tabernakulum, z Sakramentem przyjmowanym na stojąco, potem „na rękę":
— Prawdziwa destrukcja tradycyjnej Mszy św. w tradycyjnym rzymskim rycie, stanowi całkowitą destrukcję wiary...1
— Zniszczenie szacunku dla Najświętszego Sakramentu, Jego transcendentnego przesłania - poprzez komunię na rękę, świeckich szafarzy i szafarki.
— Brutalna likwidacja łaciny we Mszy Św. - uniwersalnego języka wspólnoty Kościoła. Minęło zaledwie kilka lat od czasu Soboru, gdy papież Paweł VI zakazał Mszy łacińskiej, trydenckiej.
— „Ekumenizm" jako niszczycielskie narzędzie protestantyzacji Ko¬ścioła katolickiego, a poprzez tę protestantyzację - jego judaizację. Przykładem są wspólne modły z odszczepieńcami, sekciarzami i inny¬mi „religiami", uprawiane w Asyżu przez Jana Pawła II. To przekreślenie nienaruszalności zasady Extra ecclesia nulla est salus, przejawiające się zwłaszcza w „dialogu" katolicko-żydowskim. Pius XI w encyklice Mortalium animos pisał, że tzw. spotkania międzyreligijne katolików z wyznawcami innych religii są „zawsze zabronione":
- Jedność może powstać tylko z jednego autorytetu nauczycielskiego,
jednego prawa wiary, jednej wiary Chrześcijan.
Na Soborze Florenckim (1438) dekretowano:
- Poganie, Żydzi, heretycy i schizmatycy są poza Kościołem katolickim i jako tacy nie mogą wziąć udziału w życiu wiecznym, chyba że przed śmiercią dołączą do jedynego prawdziwego Kościoła Jezusa Chrystusa: Kościoła Katolickiego.
Jak więc - zapytajmy otwarcie - zostałby potraktowany przez Ojców florenckiego soboru, Jan Paweł II, animator takich „spotkań międzyreligijnych"?
- Nowa ewangelizacja to wylęgarnia przeróżnych nurtów i ruchów „neokatechumenalnych", „charyzmatycznych".
- Zuchwała akceptacja teologii tzw. „uniwersalnego zbawienia".
1. Klaus Gamber, zob. Bibuła, s. 8.
- Powszechny proces modyfikowania Pisma Świętego, eliminujący „niepoprawne" wersety, negatywne wobec żydów1.
- „Demokratyzacja Kościoła" - odmawianie papieżowi Władzy Piotrowej, za czym zaciekle gardłowali tacy heretycy, jak Hans Küng, o. Karl Rahner, o. Y. Congar i wielu innych.
- Zamienianie teologii w socjologię, czyli antropocentryczne rozu-mienie człowieka i przypisywanie mu boskości.
- Redefinicja pojęcia misji katolickich: z walki o dusze pozostające poza Kościołem, w pojęcie humanitarnej pomocy, czyli odrzucedenie Apostolstwa Kościoła katolickiego.
- Likwidacja muzyki polifonicznej wraz z chorałem gregoriańskim jako fundamentem muzyki liturgicznej w Kościele. Promuje się modernistyczną kakofonię zamiast muzyki polifonicznej, która „uzmysławiała majestat miejsca i świętość obrzędów" - jak powiedział papież Pius IX w 1928 roku. Chorał i polifonię zastąpiono muzyką „nowoczesną" z rockiem, popem, big-beatem i gitarami, nie wyłączając radosnych pląsów przed ołtarzem podczas Mszy św.
- Nowa estetyka kościołów - niszczenie odwiecznych elementów architektury wnętrz świątyń, które tworzyły atmosferę skupienia, kontemplacji, majestatu Wiary. Dzisiejsze kościoły przypominają hale, baraki, sale sportowe i widowiskowe. W środku brak ławek (składane krzesła), klęczników, konfesjonałów, rzeźb i obrazów wyrugowanych pod pretekstem walki z kultem „idolatrii". Ołtarz ustąpił stołowi biesiadnemu, bo Msza św. to już nie mistyka Przemienienia Pańskiego, tylko biesiada „na pamiątkę" Ostatniej Wieczerzy. Rozwalono, zwłaszcza w USA dostojne ołtarze, zniszczono wystrój wnętrz kościelnych, poniszczono wiekowe witraże - wszystko za milczącą zgodą Stolicy Apostolskiej w czasach pontyfikatu Jana Pawła II.
- Homoseksualizm i pederastia, molestowanie dzieci, to plaga stanowiąca ostatni gwóźdź do trumny Kościoła katolickiego. Rzymskokatolicka diecezja Davenport w USA, 11 października 2006 roku ogłosiła swoje bankructwo. To już czwarta diecezja w Stanach Zjednoczonych, która nie jest w stanie spłacić należności z tytułu zasądzonych odszkodowań dla ofiar molestowania seksualnego przez księży.
Ordynariusz tej diecezji biskup William Franklin poprosił wiernych o modlitwę w intencji diecezji mówiąc:
- Mimo dobrej pracy wykonywanej przez wiernych diecezji w zwiastowaniu Ewangelii o Jezusie Chrystusie, zarówno w przeszłości, jak i teraźniejszości znajdujemy się obecnie na rozdrożu z powodu czynów oraz ich zaniechania przez ludzi, którzy spowodowali wielką tragedię w życiu wielu członków naszego Kościoła.
Następnie sam podał się do dymisji.
1. Polskojęzyczny ks. prof. M. Czajkowski (anty-ksiądz - polonica.net) domagał się zmiany tytułów niektórych rozdziałów i podrozdziałów Pisma Świętego.
Wspomniana diecezja ma jeszcze przed sobą 25 następnych spraw sądowych z tytułu molestowania dzieci. „Bohaterem" jednej z nich był ordynariusz Sioux City bp Lawrence Soens. Miał molestować 15 chłopców.
Oto liczby obrazujące „długi marsz" katolików amerykańskich do „nowego Kościoła":
— 72 proc. katolików twierdzi, że można być dobrym katolikiem nie przestrzegając nauczania Kościoła w sprawach tzw. regulacji poczęć.
— 65 procent nie zgadza się z nauczaniem Kościoła w sprawach rozwodów i powtórnych małżeństw.
— 53 proc. amerykańskich „katolików" nie zgadza się z Kościołem w sprawach „aborcji".
— co czwarty nie wierzy w Zmartwychwstanie. Przerażające są postawy „katolickich" nauczycieli w USA:
— aż 90 proc. amerykańskich nauczycieli szkół podstawowych mieniących się katolikami nie zgadza się z nauczaniem Kościoła w sprawie stosowania antykoncepcji.
— 79 procent z nich nie wierzy w działanie Ducha Św. przy spisywaniu Ewangelii.
— 57 proc. nauczycieli uważa, że kapłaństwo nie musi być przypisane tylko mężczyznom.
— 26 proc. nie wierzy w życie pozagrobowe.
— 13 proc. nie wierzy w Zmartwychwstanie.
— 9 proc. nie wierzy w boskość Chrystusa.
— 2 procent nie wierzy w Boga!
Przy wzrastającej liczbie nominalnych „katolików" w USA, w latach 1965-2002 liczba księży zmniejszyła się o 22 proc. Z 30.992 księży katolickich w USA w 2000 roku, tylko 27 tysięcy pracowało w parafiach i aż 16 tysięcy z nich pochodziło z obcych krajów. Praktycznie więc te 16 tysięcy kapłanów było w USA na misjach! W 1965 roku w USA był tylko jeden procent parafii bez księdza, a w 2002 roku liczba parafii bez księży wzrosła o 500 proc. Pomiędzy latami 1965 a 2002 spadek liczby kandydatów do kapłaństwa wyniósł 90 proc!
Wystarczy? Chyba tak. Długi marsz przez instytucje w ramach konwergencji kapitalizmu w komunizm i komunizmu w kapitalizm, zakończył się w połowie drogi - w Europie Zachodniej. Tam jest jeszcze gorzej. Gramsci zwyciężył.
Ku pokrzepieniu serc przywołajmy słowa Prymasa Tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego:
- Kościół posoborowy (...), Kościół, którego Credo staje się elastyczne, a mentalność relatywistyczna (...). Kościół na papierze, a bez Tablic Dziesięciorga Przykazań! Kościół, który zamyka oczy na widok grzechu, a za wadę uważa bycie tradycyjnym, zacofanym, nienowoczesnym1.
Na pogrzebie Prymasa Tysiąclecia nie krzyczano: Santo subito! Nie było takich transparentów. Ten Prymas już wtedy był nienowoczesny. Staroświecki, tradycjonalistyczny. Nie pasował do gramscizmu w Kościele, do tajfunu „aggiornamento" - otwarcia. Stał obok długiego marszu przez instytucje Kościoła. Patrzył na to z przerażeniem.
Kiedy czyta się oceny skutków „długiego marszu przez instytucje" w Ameryce, wypowiadane przez zatrwożonych duchownych i normalnych czyli niezależnych analityków, odruchowo nasuwa się podobieństwo z ofensywą „długiego marszu" przez Polskę, choć skala inwazji na Kościół w Polsce, to zaledwie zapowiedź spustoszeń, jakie nas czekają nieuchronnie, bo pod rygorem wdrażania nihilizmu Unii Europejskiej, tej nowoczesnej formy eurołagru komunistycznego.
Oto jezuicki teolog, członek Fundacji im. kardynała Mindszentiego o. John A. Hardon:
- Pod koniec dwudziestego wieku obserwujemy najpoważniejszy kryzys chrześcijaństwa w historii. W mojej ocenie, w centrum tego kryzysu znajduje się głęboka penetracja marksizmu w życie naszego kraju. Myślę, że mogę powiedzieć jeszcze więcej. Nasza Ojczyzna jest państwem marksistowskim. Czy mogę to powiedzieć jeszcze mocniej? Stany Zjednoczone Ameryki są najpotężniejszym marksistowskim państwem na świecie2.
Ktoś by pomyślał, że ten Gramsciego „długi marsz przez instytucje" omijał instytucje kościelne. Wręcz przeciwnie - właśnie upodobał sobie marsz przez instytucje kościelne. Ponurym przykładem jest doktrynalna kondycja np. Zakonu Jezuitów, co szeroko przedstawiłem w książce Nowotwory Watykanu. Od tego czasu marsz ku samozagładzie tego zgromadzenia zakonnego trwa z coraz większą, coraz bardziej diaboliczną siłą i rozpasaniem.
Oto prestiżowy jezuicki Georgetown University w Waszyngtonie: kardynał Francis Arizne, prefekt watykańskiej Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, wygłasza tam 17 maja 2003 roku odczyt, w którym potępia homoseksualizm. Kadra profesorska uniwersytetu na znak protestu jak jeden mąż opuściła salę wykładową, następnie 70 profesorów w liście otwartym zaatakowało kardynała i nauczanie Kościoła w aspekcie zboczeń homoseksualnych, które przecież expressis verbis są potępione w Ewangelii i to kilkakrotnie.
1. W homilii wygłoszonej w katedrze warszawskiej 9 kwietnia 1974 r.
2. John A. Hardon: Marxisms influence in the USA Today. Mindszenty Report, sierpień 1998. Cytuje D. Rohnka.
Tacy są dzisiejsi jezuici, przynajmniej amerykańscy, niegdyś intelektualna elita całego Kościoła katolickiego!1
W osobnym rozdziale o niszczycielskiej roli prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w „Trzeciej RP" informujemy, że po zakończeniu jego tragicznej dla Polski prezydentury, został zaproszony na cykl wykładów przez tenże Georgetown University, gdzie przedtem uczone gawędy wygłaszali czołowi globaliści, wrogowie Kościoła i państw narodowych, propagatorzy homoseksualizmu i podobna fauna.
Ojciec Hardon stwierdził, że najbardziej zaciekłe ataki idą w USA w stronę instytucji rodziny poprzez propagowanie i wdrażanie tzw. emancypacji kobiet, rozumianej jako ich „prawo" do wycofywania się z życia rodzinnego i opieki nad dziećmi oraz na rzecz niszczenia niegdyś niezbywalnych praw rodziców do wychowania swych dzieci. Pamiętamy, jak za niedawnych rządów SLD przez cztery lata szalały znane aż do obrzydzenia „cioty rewolucji" obyczajowej w rodzaju Szyszkowskiej, Senyszyn, Jarugi-Nowackiej (szły w pochodzie homoseksualistów w Warszawie) i Małgorzaty Blidy. To zaledwie początek. Hannibal (dopiero) antę portas.
Paul Weyrich, prezes Fundacji Kongresu Wolności (ale tej prawdziwej), pisał w liście do sympatyków organizacji:
- Ideologia politycznej poprawności, która otwarcie wzywa do zniszczenia naszej tradycyjnej kultury, tak dalece zawładnęła naszym życiem politycznym, naszymi instytucjami („marsz przez instytucje" się kłania - H.P.), że jej zgubny wpływ dotarł nawet do instytucji Kościoła. Całkowicie opanowała środowisko akademickie (...). Zwolennicy politycznej poprawności, którą bardziej trafnie można określić jako „kulturowy marksizm".
Gorbaczow już jako były gensek Sowłagru mógł stwierdzić, że społeczeństwo amerykańskie dojrzało do zmian. I wiedział co mówi. Gramsciego „długi marsz przez instytucje" do tego czasu zrobił swoje: homoseksualizm, aborcja, eutanazja, „śmierć religii", antropologiczna konwergencja człowieka w Boga, to historyczny sukces ideowych spadkobierców Marksa, Lenina i Gramsciego. Gorbaczow:
- Potrzebujemy nowego społeczeństwa, nowej cywilizacji i konwergencji wszystkich elementów najlepszych w obu systemach.
1. Zob.: Bibuła, Waszyngton, kwiecień 2004 roku, numer 18, s. 21.
Gorbaczow mówił to podczas telewizyjnego programu „Larry King Live" w listopadzie 1994 roku, a Gramsci gdyby mógł, biłby mu brawo w piekle. Brytyjska premier M. Thatcher, po „babsku" konserwatywna, czuła co się świeci, gdy mówiła o zagrożeniach ze strony paneuropejskiego molocha, federacji państw połączonych wspólną konstytucją, wspólnym prezydentem, wspólnym parlamentem i rządem. To koniec suwerennych państw1:
Realizują się Trockiego „Sowieckie Stany Zjednoczone Europy".
To samo powtórzył Michaił Gorbaczow, poszerzając rojenia Trockiego na obszary od Atlantyku aż po wybrzeża Pacyfiku.
Dalekosiężny plan „pierestrojki" zdradził Zachodowi Anatolij Golicyn, kiedy w grudniu 1961 roku, jako major KGB zgłosił się do ambasady amerykańskiej w Helsinkach i poprosił o azyl polityczny.
Golicyn zgłosił się do Franka Friberga, szefa misji CIA w Helsinkach jako major KGB Anatolij Michajłowicz Klimów. Stało się to 15 grudnia 1961 roku. Wkrótce obaj zostali przewiezieni specjalnym samolotem CIA do tajnej siedziby CIA w okolicach Frankfurtu.
Klimów, to fałszywe nazwisko Anatolij a Golicyna. W Helsinkach pełnił funkcję oficera kontrwywiadu w misji KGB pod przykrywką funkcji drugiego sekretarza ambasady. Jego ucieczka była rzekomo spowodowana konfliktem, w jaki popadł ze swym przełożonym, pułkownikiem Żenikowem na tle krytycznego raportu sporządzonego przez Golicyna dla Centrali w Moskwie na temat pracy rezydentury w Finlandii2. Centrala KGB rzekomo odpowiedziała, że ma się nie mieszać do tych spraw i siedzieć cicho. To oznaczało koniec kariery, rychłe odwołanie do Moskwy.
Golicyn był absolwentem Wyższej Szkoły Dyplomacji przy Uniwersytecie Marksizmu-Leninizmu oraz Wyższej Szkoły Wywiadu KGB (kontrwywiad). Pełnił m.in. funkcję szefa departamentu kontrwywiadu przeciwko USA w Centrali; był rezydentem w Wiedniu, a po powrocie - w latach 1958-1960 głównym analitykiem do spraw NATO. Wydał kilka książek do użytku wewnętrznego na temat zasad pracy wywiadu i kontrwywiadu. Inteligentny, wyniosły, znający języki ewoluował w kierunku raczej naukowca niż agenta wywiadu. Przesłuchujący go wysocy rangą oficerowie CIA i FBI byli w dużym kłopocie, aby odcedzić jego prawdziwe informacje od fantazyjnych zmyśleń, które byli skłonni przyjmować jako próby dezinformacji, a nie naturalnych skłonności Golicyna do konfabulacji.
1. M. Thatcher: Wykład z 29 września 1988.
2. Sebastian Rybarczyk: Demony CIA. Część II. Zob.: http://www.abonet.com.pl/ypl/arty-kul.php?art/id= 1376-token. Także w: Józef Darski: O dezinformacji komunistycznej, W-wa 1989 oraz: Anatolij Golicyn: New Lies for Old, Londyn 1984 r.
Odpowiedzialnym za rozmowy z Golicynem był spec od tajnych operacji w Dziale Planowania Richard Helms, a wspierali go w tym Raymond Rocca - szef analityków kontrwywiadu CIA Newtona („Scotty"), Miller i sam szef szefów - Angleton. Golicyn domagał się bezpośredniej rozmowy z prezydentem Kennedym, ale się tego nie doczekał. Kilka lat później spotkał się z jego bratem Bobim.
Główne rewelacje Golicyna sprowadzały się do czterech wątków:
— KGB przygotowała dalekosiężną strategię pokonania demokracji zachodniej bez walki militarnej
— wywiady państw NATO są spenetrowane przez zdrajców pracujących dla KGB
— KGB wyśle fałszywych dezerterów z zadaniem skompromitowania wiedzy Golicyna oraz jego samego
— KGB planuje zamach na jednego z przywódców Zachodu. Czołową rolę w bezkrwawej inwazji na demokracje zachodnie KGB przypisał dezinformacji.
Golicyn wyszczególnił główne kierunki tej dezinformacji:
— powołanie frontów politycznych z zadaniem współdziałania między komunistami a socjalistami i socjaldemokratami Zachodniej Europy, a także komunistami i nacjonalistami w krajach Trzeciego Świata i aktualizację działań na rzecz wyparcia USA z Europy
— wyparcie krajów Zachodu z Afryki i Azji, w przyszłości także z Ameryki Łacińskiej
— istniejącą równowagę sił militarnych przechylić na korzyść Związku Sowieckiego
— wywołanie sztucznych konfliktów w bloku sowieckim - między ZSRR a Jugosławią, ZSRR a Rumunią, ZSRR a Chinami
— stworzenie teorii rzekomej walki na Kremlu pomiędzy „gołębiami" i „jastrzębiami"
— tworzenie stałego wrażenia, że komunizm się reformuje i demokratyzuje.
Nie był gołosłowny. Dostarczył dziesiątki dokumentów i analiz z powołanego w 1959 roku Departamentu „D" KGB, przemianowanego potem na Służbę „A" w I Zarządzie Głównym (wywiad).
Metody osiągania tych celów:
— infiltracja służb wywiadowczych przeciwnika
— pozyskiwanie i szkolenie agentów wpływu w mediach, uniwersytetach i innych ośrodkach opiniotwórczych („marsz przez instytucje")
— wspieranie ruchów pacyfistycznych, czyli osławiona „walka o pokój"
— kreowanie kontrolowanej „opozycji"
— inicjatywy rozbrojeniowe pod pretekstem „walki o pokój"
Rewelacje Golicyna potwierdzone w całości przez wydarzenia w następnych dwóch dziesięcioleciach, przyjmowano wtedy nieufnie, może z powodu trudności w odcedzaniu jego fantazji od faktów. Rezerwę zachowała zwłaszcza FBI, kiedy to w czerwcu 1962 roku spotkali się z nim: szef kontrwywiadu FBI do spraw sowieckich Don Moor, jego zastępca William Branigan, William Sullivan - szef działu wywiadowczego i jedyny w tym gronie, znający język rosyjski pracownik tego działu Aleks Potanin. CIA reprezentował Angleton. Golicyn mówił ponad godzinę, lecz agenci FBI pozostali sceptyczni. W raporcie z tej rozmowy znalazły się wyłącznie negatywne opinie o samym Golicynie i jego „teoriach". Moor uznał go za faceta nieprzystępnego, odmawiającego pełnej współpracy z FBI. Za agenta, który wie bardzo wiele, ale to „wiele" zachowującego dla siebie, na później1. Golicyn nalegał na spotkanie z Hooverem, szefem FBI, ale się nie doczekał. A przecież Golicyn rozpoznał i podał im nazwiska wszystkich agentów KGB z ambasady w Waszyngtonie i stałego przedstawicielstwa ZSRR w ONZ. Wspomniał też o kilku innych, ale wiedzę o nich zachował dla siebie na kilka dalszych miesięcy. Poinformował, że do Anglii przybył Rosjanin, który osiadł blisko lotniska i planuje w przyszłości akcje sabotażowe. Anglicy poszli tym tropem i wytypowali podejrzanego. Okazał się nim niejaki Sokołow-Grant ożeniony z Brytyjką Rosjanin, przybyły tam pięć lat przedtem, ale ustalono, że Sokołów nie był poszukiwanym szpiegiem, albo dopiero znajdował się na liście KGB do werbunku i na skutek tego został zapamiętany przez Golicyna.
Strategię dezinformacji opracował były szef KGB Aleksander Szelepin. Polegała na stwarzaniu pozorów, że ZSRR jest słaby i rozbity wewnętrznie, w demoludach wrze podskórnie, piętrzą się trudności ekonomiczne, zatem ZSRR z konieczności porzucił imperialne ambicje, a światu zagraża tylko partyjny poststalinowski beton...
Golicyn zapowiedział rządy Breżniewa, interwencję w Afganistanie, akcje przeciwko „dysydentom" zostaną potępione, podobnie jak rządy Noyotnego2. Partia podejmie reformy ekonomiczne na wzór jugosłowiańskich lub całkiem zachodnich. Otwarte zostaną kluby polityczne dla bezpartyjnych. Czołowi „dysydenci" powołają jedną lub więcej partii alternatywnych pozorujących wielopartyjność. Cenzura zostanie ograniczona. Pojawią się kontrowersyjne książki, filmy, sztuki teatralne. Do ZSRR powróci z Zachodu wielu autorów. Obywatele uzyskają większe możliwości podróżowania do Europy zachodniej.
1. Słusznie uznał, że jeśli „wystrzela" całą amunicję, zostanie odsunięty na boczny tor.
2. Antonin Novotny, pierwszy sekretarz KC KP Czechosłowacji i prezydent, od czasów przedwojennych agent Kominternu, w 1948 roku (luty), przyczynił się do zdławienia próby obalenia ustroju komunistycznego, powtórzonej 20 lal później z podobnym skutkiem.
Golicyn „przewidział" także pojawienie się Gorbaczowa. Nie jego konkretnie, lecz genseka, który obierze szeroki kurs na liberalizację i zbliżenie z Zachodem. Określił go mianem sowieckiego Dubczeka1. Wybuchnie fałszywa walka wewnętrzna o władzę, Andropowa zastąpi młody gensek, który będzie intensywnie kontynuował liberalizację.
Wiemy teraz, że tym gensekiem okazał się Gorbaczow, pupil Andropowa kreowany do tej roli od dawna. Wyłania się zatem kluczowe pytanie:
— czy Golicyn wiedział, że wszystkie te przemiany nie będą w gruncie rzeczy mistyfikacją, zasłoną dymną, tą właśnie „dezinformacją", tylko autentycznym ruchem, marszem ZSRR na Zachód, który właśnie rozpoczynał swój marsz „na wschód", ku marksizmowi w nowym wydaniu, „z ludzką twarzą", w ramach tejże konwergencji, która za kilka lat stanie się sztandarowym modelem młodzieżowych ruchów kontestacyjnych w 1968 roku?
Jeżeli Golicyn wiedział, że nie będą to żadne mistyfikacje tylko autentyczna pierestrojka, co potwierdziła praktyka następnych 20-30 lat, to zapewne poinformował o tym swych rozmówców z CIA i FBI, ale ta super tajna informacja nigdy dotąd nie przeniknęła do mediów, do wiadomości milionów ludzi śledzących ze zdumieniem późniejszą pierestrojkę i „głasnost", zakrawające na istny cud!
Czy więc - postawmy to pytanie jako zuchwałą hipotezę - Golicyn wcale nie „zbiegł" na zachód, tylko został tam wysłany celem przekazania tej super tajnej tajemnicy już wtedy dogadującego się ze sobą Wschodu i Zachodu, czyli globalistów z obydwu stron tej pozorowanej barykady? Słabym punktem takiej hipotezy jest ujawnienie przez Golicyna zbyt wielu tajemnic ówczesnego Sowłagru. Ale, z drugiej strony patrząc, to ujawnienie znakomicie go uwierzytelniało w oczach starych szulerów z CIA i FBI. Coś za coś. Stara zasada wywiadów.
W akcjach dezinformacji miały wziąć udział zarówno służby specjalne, jak też środowiska opiniotwórcze oraz celowo organizowana i kontrolowana „opozycja", ruch „dysydencki".
1. Aleksander Dubczek (Dubćek 1921-1992). Od 1929 do 1938 przebywał z rodzicami w Moskwie, agent sowiecki, od 1939 r. członek KPCz, 1968-1969 I Sekretarz KP Czechosłowacji, inicjator „praskiej wiosny" sprowokowanej przez Zachód, podobnie jak „wydarzeń marcowych" w Polsce. Po interwencji sowiecko-polskiej wywieziony do Moskwy, lecz nie zamordowany.
Analitykom tych tajnych planów zdawało się, że to pułapka (jak D. Rohnkemu), tymczasem był to świadomie podjęty „długi marsz" skompromitowanego bolszewizmu ku bramom kapitalizmu, długi marsz z gałązką pokoju, ale na warunkach wzajemnej konwergencji. Proklamowano „odprężenie", czyli zawieszenie ognia jako warunek wspólnego marszu ku sobie po wyjściu z okopów. Zachód (USA) rewanżował się pomocą materialną i finansową - płynęły szerokim strumieniem pożyczki i zboże. Gierek także brał pożyczki i jego dworzanie z pewnością nie domyślali się, skąd ta nagła szczodrość niedawnego wroga. Henry Kissinger w wywiadzie udzielonym Radkowi Sikorskiemu wprawdzie twierdził, że była to świadoma polityka „kija i marchewki", ale tak naprawdę, był to „haracz" za oszukańczą maskę „ludzkiej twarzy" sowieckiego komunizmu. W 1980 roku doradca ekonomiczny Gorbaczowa Abel Angabegian przedstawił mu dane, z których wynikało, że wzrost gospodarczy Sowietów jest zerowy. Osiem lat później CIA ustaliła, że informacje te były celowo fałszywe, dezinformujące - ale kogo dezinformujące?
Kiedy my w Polsce w 1981 roku liczyliśmy na śmiertelne zmagania Sowiecji z „demokratycznym" Zachodem, Breżniew podczas wizyty w Niemczech powiedział jakże obiecująco:
- Cokolwiek by nas dzieliło, mieszkamy we wspólnym europejskim domu1.
W tym samym czasie zadawaliśmy sobie dramatyczne pytanie: Wejdą czy nie wejdą?! Po co jednak mieliby wchodzić na gąsienicach czołgów do tego „wspólnego europejskiego domu?"
Za czasów Gorbaczowa ten „wspólny europejski dom" stał się monotonnym sloganem, skwapliwie podchwyconym przez zachodnioeuropejską elitę elit, która już wiedziała co jest „grane" na szczytach. Formuły o „wspólnym europejskim domu" po raz pierwszy użył Gorbaczow podczas przemówienia w brytyjskiej Izbie Gmin - był 1984 rok.
A my musieliśmy jeszcze czekać ponad cztery lata, aby wtajemniczeni w bezpieczniacką „konwergencję" polityczni oszuści zasiedli do Okrągłego Stołu i udawali, że spierają się ze swymi „starszymi braćmi" o kształt przyszłej Polski. Był on tymczasem zaklepany na zachodzie już co najmniej przed dziesięciu laty i to w szczegółach. Oficjalnie natomiast Gorbaczow nadal krytykował USA;
- (...) głęboka, mądra i humanistyczna europejska kultura cofa się przed prymitywnymi rozgrywkami pełnymi przemocy i pornografii2.
1. Zob.: http://.antyk.org.pl/ojczyzna/unia/zatrute-źródła-6.htm
2. Tamże.
Co wkrótce nie przeszkodziło mu w przeniesieniu się na stałe do kraju tego prymitywizmu i pornografii.
Nadchodziła integracja Rosji z Europą. Reagan z Gorbaczowem dobili targu: my was pokochamy, a wy zgodzicie się na zjednoczenie Niemiec.
A nam się wciąż wydawało, że Rubikonem jest zgoda na Wolne Związki Zawodowe w Polsce, współwładza „Solidarności" z komunistami, „konstruktywnej opozycji" z „konstruktywną lewicą".
Od Europy zjednoczonej po Pacyfik, od wspólnego domu europejskiego Gorbaczow szybko ewoluował na piewcę zjednoczonego globalizmu, rządu światowego. Już w 1992 roku oznajmił:
- Świat staje się świadom faktu, że nieodzowne jest tworzenie form globalnej administracji, w których uczestniczyliby wszyscy członkowie międzynarodowej społeczności.
Tym samym potrzebne są formy globalnego systemu bezpieczeństwa. I natychmiast w te same globalistyczne tony uderzył Edward Szewardnadze, były szef KGB, zwany w Gruzji „rzeźnikiem z Tbilisi". Uznał, że nieunikniona staje się racjonalna organizacja ludzkiej egzystencji (egzystencjonalista!) na poziomie globalnym:
- Po raz pierwszy zaczynamy uświadamiać sobie konieczność regulowania wielu aspektów ludzkiej egzystencji na poziomie globalnym.
I o dziwo, w te same tony uderzył sławny „dysydent" sowiecki Sacharow - co już znamy. Ofiara systemu i jego żandarmi nagle podają sobie ręce we wspólnym marszu do Europy i globalnego zjednoczenia.
Konwergencja, spotkanie w połowie drogi po wyjściu z okopów stało się faktem. I nikogo już nie dziwiło, a powinno, że już w 1975 roku w helsińskiej pierwszej Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE) Związek Sowiecki został zaproszony do tej organizacji na prawach wspólnego głosu pod warunkiem respektowania „praw człowieka" w krzepkim jeszcze Sowłagrze. O prawach człowieka w ZSRR szybko zapomniano, natomiast Sowiety skutecznie w tym czasie przezbroiły się, uzyskując przewagę militarną nad Zachodem. Dokument helsiński san-kcjonował rolę ZSRR jako głównego hegemona w Europie. Jałta i Poczdam w nowej odsłonie.
Idea europejskiej struktury „obronnej" (przed kim?) zrodziła się jeszcze wcześniej i wyszła z głowy Breżniewa. Nakłonił on swego wezyra, rumuńskiego Nicolae Ceaucescu, aby w maju 1968 roku podczas wizyty generała de Gaulle'a w Bukareszcie, zaproponował francuskiemu prezydentowi to właśnie - utworzenie paneuropejskiej struktury obronnej. Kiedy Reagan rok później składał wizytę w Rumunii rzekomo znajdującej się w gniewnej niełasce Kremla, Ceaucescu złożył Reaganowi tę samą propozycję.
Sformułowania o „Europie od Atlantyku do Uralu" po raz pierwszy użył de Gaulle w okresie Zimnej Wojny, ale uczynił to tylko na złość Stanom Zjednoczonym, pragnął bowiem wyzwolić się spod przemożnej kurateli USA w Europie. Podchwycił to Gorbaczow wiele lat później, lecz w jakże innej intencji i konstelacji politycznej.
Dziś wspólny europejski dom jest aktualny jak nigdy, ale już w innej konfiguracji strategicznej. Wspólny dom od Atlantyku do Uralu buduje Unia Europejska czyli jej lokomotywa - Niemcy i także w coraz wyraźniejszej opozycji do USA, czego namacalnym dowodem jest rosyjsko-niemiecka rura gazowa pod dnem Bałtyku, „zaklepana" bez zgody Unii Europejskiej i na przekór Stanom Zjednoczonym oraz jej skundlonemu wasalowi - rządowi „Czwartej RP". Ten nowy pakt Ribbentrop - Mołotow poszedł tak ostentacyjnie na całość, że Niemcy mają stać się jedynym redystrybutorem rosyjskiego gazu do innych państw Unii!
A mówią, że historia się nie powtarza. I rzekomo nigdy nie wchodzi się do tej samej rzeki.
Zbrojni w tę wiedzę o tajnych porozumieniach wielkich tego świata, możemy wreszcie przejść do polskiej tragifarsy pod nazwą „Solidarność". Do groteskowego mitu o obaleniu komunizmu za pomocą „spontaniczne¬go" zrywu stoczniowców. I mitu o Wałęsie - jednoosobowym pogromcy komunizmu.
Przechodzimy do „Trzeciej RP", w której komuniści nic nie stracili, a zyskali miliardy, podobnie jak żydokomuniści sowieccy, którzy w piorunującym tempie przechwycili ponad 50 procent zasobów finansowych upadłego molocha, jego nieprzebrane bogactwa naturalne z ropą i gazem na czele. Pierestrojka żydowskich enkawudzistów i kagiebistów sowieckich w światłych demokratów-globalistów-milionerów, została skopiowana w PRL-bis.
Jakie to proste. I jakie smutne.
Tamci nurkują ze swoich ekskluzywnych jachtów na Morzu Śródziemnym w rejonach rajów podatkowych, a miliony rosyjskich i polskich gojów nurkują w śmietnikach. Z piekła dochodzi chichot Lenina, Marksa, a nade wszystko Gramsciego.
Golicyn zapowiedział, że główną rolę w kontrolowanych pierestrojkach będzie grała bezpieka. Wiedział co mówił.
Właśnie rozpoczynał się wewnętrzny „długi marsz" KGB do władzy nad Sowłagrem, nad partią i wojskiem. „Proroctwo" Golicyna w pełni potwierdziło się na gruncie polskiej pierestrojki. Drogę do Okrągłego Stołu od samego początku torowała Bezpieka, organizując, kontrolując ruch solidarnościowy od wewnątrz i majstrując Okrągły Stół.
Można z sarkazmem stwierdzić, że drogę do „wolności" tak naprawdę utorowała nam Bezpieka. Trudno w to uwierzyć, ale tak właśnie było. Najlepszym tego potwierdzeniem są gorzkie żale Edwarda Gierka i premiera Piotra Jaroszewicza w następnym rozdziale.
W sobotnio-niedzielnym dodatku „Dziennika" - „Europa" z 3 marca 2007 roku, charakteryzowali Rosję Putina dwaj adwersarze: politolog Gleb Pawłowski - profesor Uniwersytetu Moskiewskiego - zwolennik Putina oraz Władimir Bukowski, znany „dysydent", autor wielu książek demaskujących Sowiecję, zdecydowany przeciwnik „putinizmu". Wśród przeciwstawnych ocen w jednym się zgadzali, a uściślił to W. Bukowski:
- Unia Europejska została wymyślona po to, by socjaliści z zachodu i komuniści mogli się zjednoczyć. Po to przygotowywano tę konwergencję...
Bukowski jest w takim samym stopniu przeciwnikiem Unii Europejskiej, jak i współczesnej Rosji symbolizowanej przez Putina. Obaj natomiast pośrednio potwierdzili „proroctwa" Golicyna z pierwszej połowy lat 60. o zbliżającej się konwergencji dwóch rzekomo wrogich sobie systemów gospodarczych, politycznych i ideologicznych - kapitalizmu i komunizmu sowieckiego.
Natomiast ani jeden z tych znawców Rosji sowieckiej i posowieckiej nie odważył się postawie kropki nad „i" by stwierdzić, że tak naprawdę nie było rządnej „konwergencji", żadnego wyjścia z okopów i spotkania w połowie drogi. Była to jednostronna dalekosiężnie zaplanowana inwazja syjonistycznego globalizmu na Rosję, jej ponowne opanowanie i rozgrabienie. Konwergencja miała swój dokładny odpowiednik w posoborowej konwergencji religii, zwanej „ekumenizmem". W praktyce była to inwazja na dogmaty wiary chrześcijańskiej, jej totalne niszczenie przez relatywizację. Chrześcijaństwo wyszło z okopów z gałązką „dialogu", a tamci zasypali je dywanowym ogniem modernistycznego nowinkarstwa. A działo się to dokładnie jednocześnie z „konwergencją" bolszewickiego Sowłagru.
C.D.N.
Jesteśmy w trakcie konwersji tekstu książki i opracowywania wersji internetowej - redakcja polonica.net
z pełnym poszanowaniem i respektem dla autorów, wydawców i praw autorskich, w dzisiejszych czasach powszechnego przemilczania i fałszowania historii i faktów historycznych, uważamy za szczególnie ważną powinność i obowiązek rozpowszechniania informacji, celem edukacji i uświadamiania, oraz bezpardonowej walki z owymi przemilczeniami i fałszami.
Za: polonica.net
Redakcja wsercupolska.org nie zawsze zgadza się z wieloma poglądami i tezami, ale publikujemy teksty, które uważamy za ważne lub ciekawe.