6 września 1831 r., skłuty rosyjskimi bagnetami, oddał ducha generał Józef Longin Sowiński, bohaterski obrońca Woli. Jego śmierć upamiętniła poezja narodowych wieszczów. Niewiele jednak brakowało, aby ów dzielny żołnierz wcale nie trafił do panteonu chwały romantyków. Zaledwie 9 miesięcy wcześniej, w Noc Listopadową 1830 r., w pierś generała mierzył bagnet polskiego spiskowca...
Powstanie Listopadowe i wojna polsko-rosyjska lat 1830-1831 zapisały się tragicznie w dziejach polskiej generalicji. Poległo 15 generałów (nie licząc 4 innych, zmarłych w tym czasie). Podwójny tragizm tych śmierci wynikał z faktu, iż zaledwie czterech polskich dowódców zginęło na polach bitew: poza Sowińskim byli to generałowie Franciszek Żymirski – padły w boju pod Grochowem (25 II 1831) oraz Henryk Kamieński i Ludwik Kicki, polegli pod Ostrołęką (26 V 1831). Aż jedenastu generałom zadała śmierć polska ręka!
Rewolucja „półgłówków”
Uważa się powszechnie, iż Powstanie Listopadowe było zgodne z duchem epoki, z mickiewiczowskim „mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił”. Zaiste, wypada się zgodzić, że nad tym przedsięwzięciem unosił się upiór Wielkiej Improwizacji...
Sygnałem do rozpoczęcia powstania miało być podpalenie browaru Weissa i kręgielni na ul. Dzikiej w Warszawie, 29 listopada 1830 r., o godz. 18.00. Zawiodła koordynacja - browar podpalono o pół godziny za wcześnie, a kręgielnię na Dzikiej - za późno. Dowództwo nad grupą spiskowców, mającą zamordować wielkiego księcia Konstantego, powierzono dwóm poetom (!), jak najbardziej cywilom, Goszczyńskiemu i Nabielakowi,. Nie potrafili oni pochwycić swej ofiary, mimo iż wielki książę nie dysponował żadną ochroną. Podchorążowie Piotra Wysockiego uderzyli na koszary jazdy, tzw. „pułków rosyjskich”, w Łazienkach.
„- … zdradziecka napaść na pułki tak zwane rosyjskie, przymusiła je schronić się pod komendę w. księcia i zrobiła z nich nieprzyjaciół polskich, pomimo niewątpliwej sympatii większości żołnierzy i niższych oficerów – oceniał generał Ignacy Prądzyński. - ...samo już nazwanie tych pułków, jako to: grenadiery litewskie, strzelce wołyńskie, kirysiery podolskie, huzary grodzieńskie, wskazywało, że ono do powstania polskiego należeć koniecznie powinno, że za nieprzyjaciół uważane być nie mogło. (…) tymczasem podchorążowie nie umieli, jak tylko rozdrażnić ułanów ubiciem zdradzieckim kilkunastu ludzi, i odciągnęli z niczym.”.
Okazało się przy tym, że inspiratorzy ruchawki nie mają jasno sprecyzowanej wizji powstania. Wyobrażali sobie, że wystarczy jeden impuls, a cały naród, wojsko i generalicja z entuzjazmem przyłączą się do nich.
Generał Józef Chłopicki podsumował rzecz proroczo: „- Półgłówki zrobiły burdę, którą wszyscy ciężko przypłacić mogą.(...) Marzyć o walce z Rosją, która trzemakroć sto tysiącami wojska zalać nas może, gdy my ledwie pięćdziesiąt tysięcy mieć możemy, jest pomysłem głów, którym piątej klepki brakuje”.
Bić się, czy nie bić?
Pytanie winno brzmieć raczej: bić się - ale kiedy? Walczyć trzeba, i to do upadłego, w dwóch przypadkach. Po pierwsze, gdy istnieje realna szansa na odniesienie sukcesu. Insurekcja w Wielkopolsce w 1806 r., na tyłach wojsk pruskich gromionych przez Napoleona; rozbrajanie austriackich zaborców i niemieckich okupantów w listopadzie 1918 r. (mające w istocie charakter akcji powstańczej); Powstanie Wielkopolskie 1918-1919; III Powstanie Śląskie 1921 – to przykłady udanego, rozumnego zastosowania reguły Clausewitza, iż wojna jest przedłużeniem polityki.
Po wtóre, powstańczy zryw może być aktem samoobrony – w sytuacjach wymuszonych przez nieprzyjaciela. Insurekcja kościuszkowska 1794, będąca rozpaczliwą próbą ratowania upadającego państwa; wystąpienie mieszkańców Lwowa w obliczu ukraińskiego zamachu w listopadzie 1918 r.; I i II Powstania Śląskie 1919-1920; powstanie zamojskie 1942-1944; również powstanie w getcie warszawskim 1943 (przypomnę – bojowcy ŻZW walczyli tam pod biało-czerwoną flagą) – w takich wypadkach nikt nie kalkuluje szans, nie pora na to, gdy ma się nóż przystawiony do gardła. Niekiedy (jak w warszawskim getcie), chodzi już tylko o to, by zginąć z bronią w ręku, z honorem, nie czekając biernie na rzeź, by zabrać ze sobą na tamten świat choć paru wrogów.
Powstanie Listopadowe żadnego z tych kryteriów nie spełnia. Jesienią 1830 r., nim Piotr Wysocki wyprowadził swoich spiskowców na ulice Warszawy, Królestwu Polskiemu nie groziła zagłada. Sam zaś zryw od początku skazany był na klęskę. Jeśliby nawet założyć, że Kongresówce udałoby się samotnie pokonać Rosję (czego kilkanaście lat wcześniej nie potrafiła osiągnąć napoleońska Wielka Armia, sformowana z wojsk większości krajów europejskich) – to trudno wyobrazić sobie, by Prusy i Austria biernie przyglądały się wskrzeszeniu niepodległego państwa polskiego. W istocie wypadki zapoczątkowane Nocą Listopadową doprowadziły do zmarnowania sił i potencjału, które mogły być zachowane na odpowiedniejszą chwilę, i wykorzystane o wiele efektywniej dla sprawy polskiej.
Kainowe plemię
Chaotyczni i nieudolni uczestnicy powstańczej „wielkiej improwizacji” jęli rychło zachowywać się jak gromada krwiożerczych psychopatów. Od ich kul i bagnetów ginęli, jeden po drugim, zasłużeni dowódcy, którzy usiłowali studzić rozpalone głowy. Ofiarą mordów padli generałowie: Ignacy Blumer, Maurycy Hauke, Józef Nowicki, Stanisław Potocki, Tomasz Siemiątkowski, Stanisław Trębicki, również pułkownik Filip Meciszewski. Tych wodzów, zaliczanych do najzdolniejszych, jakimi dysponowały siły zbrojne Królestwa Polskiego, zabraknie w późniejszej wojnie polsko-rosyjskiej... Pułkownikowi Ludwikowi Bogusławskiemu, dowódcy sławnego 4. Pułku Piechoty Liniowej, potłuczonemu kolbami, dane było przeżyć. Ocalał też generał Józef Mroziński, mimo niebezpiecznego pchnięcia bagnetem w szyję.
W Szkole Aplikacyjnej na drodze buntownikom stanął jej komendant, pułkownik Józef Longin Sowiński. Starego wiarusa nie mogła przestraszyć gromada egzaltowanych młokosów. On, absolwent Szkoły Rycerskiej, przeszedł chrzest bojowy jeszcze w kwietniu 1794 r., podczas insurekcji warszawskiej. W następnych miesiącach służył jako podporucznik kawalerii narodowej, między innymi podczas obrony Warszawy przed Prusakami. Wziął też udział w wyprawie Dąbrowskiego do Wielkopolski. Po III rozbiorze, mimo moralnych oporów, zdecydował się na służbę w armii pruskiej. Wierny wojskowej przysiędze, odbył kampanię przeciw Napoleonowi 1806/1807, odznaczając się pod Pruską Iławą i Friedlandem (za Iławę wyróżniono go orderem „Pour la mèrite”). Po zawarciu pokoju w Tylży i powstaniu Księstwa Warszawskiego złożył prośbę o dymisję z pruskiego wojska. Otrzymał ją dopiero w 1811 r., jako że zwierzchnicy nie chcieli pozbywać się utalentowanego oficera.
Natychmiast zaciągnął się do sił zbrojnych Księstwa Warszawskiego. W 1812 r. wziął udział w wyprawie na Rosję, jako dowódca szwadronu artylerii konnej. Pod Szewardino, podczas ataku na rosyjską redutę, nieprzyjacielski pocisk zmiażdżył mu nogę. Amputację przeprowadzono w warunkach polowych, rana źle się goiła. Gdy Napoleon rozpoczął odwrót, Sowińskiego pozostawiono w jednym ze szpitali Moskwy. Tam też dostał się do niewoli.
Profesjonalizm Sowińskiego oraz jego żarliwy patriotyzm doceniono w Królestwie Kongresowym. Od 1815 pełnił funkcję dyrektora Arsenału, a od 1820 komendanta Szkoły Aplikacyjnej. Również władze Powstania Listopadowego powierzyły mu szereg godności, wraz z awansem do stopnia generała brygady: szefa Wydziału Artylerii Komisji Rządowej Wojny, dowódcy artylerii garnizonu warszawskiego, wreszcie komendanta reduty Wola, którą obiecał „oddać wraz z życiem”.
A jednak w Listopadową Noc 1830 r., gdy Sowiński usiłował przemówić do rozsądku młodym buntownikom, jakiś rozeźlony cywil zamierzył się na niego bagnetem. Przyszłego bohatera Woli uratował jeden z podchorążych. Powstrzymał on rękę niedoszłego zabójcy, uzasadniając to lekceważącym stwierdzeniem: „- Co robisz? To kaleka!”
Politycy i żołnierze
Istnieje jakaś prawidłowość w fakcie, iż inspiratorzy Powstania Listopadowego, tak chętnie rzucający na ofiarny stos, lekką ręką, życie dziesiątków tysięcy patriotów, wykazywali równocześnie godną uwagi dbałość o bezpieczeństwo własnych, cennych osób. Po przegranej wojnie 1831 r. w ogromnej większości schronili się za granicą, porzucając wojsko i naród na pastwę sług Paskiewicza. Wprawdzie Adam Mickiewicz, od wielu lat wzywający, z bezpiecznej emigracji, do buntu, na wieść o Powstaniu ruszył mu z odsieczą. Utknął jednak po drodze gdzieś w Wielkopolsce, w pruskim zaborze. Przeczekał tam całą zawieruchę, bawiąc przez szereg miesięcy w tamtejszych gościnnych dworkach. Potem gromko odsądzał od czci i wiary obrońców Warszawy - za to, że nie wszyscy polegli bohaterską śmiercią, i że stolicę oddali Rosjanom, miast obrócić ją w miasto ruin...
Natomiast wielu wojskowych, od początku nastawionych sceptycznie do insurekcyjnych planów, kiedy już do walki doszło, dzielnie nadstawiało karku. Generał Józef Chłopicki okazał się kiepskim politykiem i dyplomatą, nikt jednak nie odmówi mu osobistej odwagi; dowodem ciężka rana, odniesiona pod Grochowem. Pułkownik Ludwik Bogusławski, awansowany potem na generała, niedorżnięty w Listopadową Noc, wiódł swych „czwartaków” w najgorętsze boje. Generał Karol Turno, który o podchorążych Wysockiego wypowiadał się wtedy dosadnie („wszyscy pijani, [...] jak wytrzeźwieją przez noc, to się rozejdą do domów”), zasłynął potem jako jeden z najdzielniejszych polskich dowódców.
„Możemy oceniać ujemnie fakt, że powstanie listopadowe w ogóle wszczęto i że do niefortunnej wojny z Rosją doprowadzono – ale z chwilą, gdy wojna wybuchła, tj. gdy Królestwo Kongresowe stało się – na okres niecałych 10 miesięcy – całkiem niepodległym państwem i to państwo znalazło się w wojnie z Rosją, obowiązkiem członków polskiego narodu, a zwłaszcza żołnierzy polskiego wojska, było w wojnie tej mężnie się bić. (…) Jest chlubą tej historii, że wojsko polskie biło się w tej wojnie mężnie” (Jędrzej Giertych).
Niestety, nadal trwała też rzeź polskich generałów. Podczas, gdy żołnierz bohatersko krwawił na polach bitew, rozpolitykowaną Warszawą wstrząsały wciąż nowe intrygi i afery. W wyniku fałszywego zarzutu współpracy z wrogiem aresztowano szereg wyższych dowódców.
15 sierpnia 1831 r. rewolucyjny motłoch wziął szturmem więzienia warszawskie. Rozpoczęło się mordowanie osób podejrzanych o zdradę. Wśród trzydziestu czterech ofiar byli rzeczywiści agenci rosyjskiej policji, ale nie brakło też niewinnej krwi. Zginęło czterech więzionych generałów – Józef Hurtig, Antoni Sałacki, Ludwik Ruchawski, Antoni Jankowski.
Gdy na latarni wieszano generała Jankowskiego (kiedyś szwoleżera napoleońskiej gwardii, weterana kampanii 1807 r., walk w Hiszpanii, wojny z Austrią, wyprawy na Moskwę, kampanii 1813 r.), sznur zerwał się pod jego ciężarem. Motłoch zawlókł generała do drugiej latarni – sznur zerwał się ponownie. Mordercy zaciągnęli więc niegdysiejszego szwoleżera do latarni trzeciej – tym razem generał oddał ducha na stryczku...
Miesiąc wcześniej, generał Antoni Giełgud, dowódca nieudanej wyprawy na Litwę, wycofywał się z resztkami swego korpusu do Prus. Przy przekraczaniu granicy do niefortunnego wodza podjechał kapitan Stefan Skulski, i wypalił doń z pistoletu, z zabójczym skutkiem…
Hektor warszawski
Na początku września 1831 r. atmosfera w warszawskich elitach władzy stawała się coraz gorętsza. Rosyjski atak na miasto zbliżał się nieuchronnie. Co zapobiegliwsze prominentne osobistości pakowały manatki, szykując się do rejterady. Byli i tacy, co szukali kontaktu z wrogiem, gotowi wkupić się w łaski zwycięzcy... Inni jednak trwali wiernie na powierzonych im posterunkach.
6 września piechota rosyjska szturmowała szańce Woli. 1300 żołnierzy generała Sowińskiego nie było w stanie powstrzymać fali nieprzyjaciół. Polskie reduty padały jedna po drugiej. W końcu pozostał już tylko jeden bastion – trójkątny schron samego komendanta obrony. 54-letni bohater spod Pruskiej Iławy, Friedlandu i Szewardino uwijał się tu na drewnianej protezie, obsługując ostatnie na tym odcinku polskie działo – pudowy „jednoróg”, bijący ogniem kartaczowym. Żołnierze wroga wtargnęli wreszcie i tutaj. W gwałtownej walce wręcz wybito ostatki obrońców.
Generał Józef Sowiński podjął z ziemi porzucony karabin z bagnetem. Przez chwilę, wsparty o „jednoroga”, parował i zadawał ciosy. Potem był już tylko przeszywający ból, gdy zimna stal nieprzyjacielskich głowni wdzierała się w ciało starego wiarusa.
Generał osunął się na swą armatę. Tam już pozostał... On – „człowiek o wysokim poczuciu honoru i miłości Ojczyzny”, który przysiągł, że szańców Woli nie odda, póki żyw – zakończył teraz swe życie.
"Nowa Myśl Polska" 12 grudnia 2004
Za: http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/wiarus.htm