Przede wszystkim chodzi o piramidalne, bądź co bądź, roszczenia żydowskie – o których nigdy dosyć przypominania, że nie są oparte na żadnej podstawie historycznej, prawnej, logicznej, a więc tym bardziej moralnej. W sprawie tych roszczeń nie było jasnego stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej. Dobra zmiana niczego tutaj nie zmienia. Mamy w istocie pełną kontynuację.
Wywiad udzielony specjalnie dla portalu MyslKonserwatywna.pl
Jak ocenia Pan dotychczasową politykę rządu w kwestiach gospodarczych?
Zdaje mi się, że możemy już śmiało porzucić wszelkie większe nadzieje. Rok 2016 podsumował sam pan wicepremier od pieniędzy, Mateusz Morawiecki, komunikatem o zakończeniu prac nad ujednoliconym podatkiem – niestety z wynikiem negatywnym. Z tych samych ust padła również komplementarna informacja o prowadzeniu prac studyjnych nad koncepcją podniesienia podatku od umów cywilno-prawnych. Wprawdzie na mieście takie słychać treści, że podobne deklaracje do niczego nie zobowiązują i że zostały w istocie wygłoszone tylko po to, aby usłyszała je Bruksela, która stoi przecież na straży porządku postperelowskiego właśnie w kwestiach ekonomicznych, dbając o to, by socjalizm nigdy nie został w Polsce zlikwidowany. Faktem jednak pozostaje, iż jak na razie nie zanosi się na znaczące obniżenie ani uproszczenie podatków – a to przecież kwestia kluczowa w sprawach ekonomicznych.
Z czego to Pana zdaniem wynika?
Widzimy, że rząd pozostaje rozpięty miedzy schlebianiem elektoratowi, przedsięwzięciami takimi jak 500+, a zewnętrznymi kuratorami Polski, z których wymienić trzeba oczywiście w kwestiach ustrojowych Eurokołchoz i międzynarodówkę lichwiarską. Mimo wszelkich kontrowersji i napięć rząd stara się żyć z nim dobrze, by zasługiwać na miano prymusa centrowej europejskiej demokracji. Z drugiej strony takim kuratorem zewnętrznym w kwestiach najważniejszych, bo w kwestiach „być albo nie być”, w kwestiach militarnych, obronnych jest Imperium Amerykańskie. Tu widzimy konformizm posunięty aż do absurdu, jakim jest deklarowanie się ministra obrony narodowej przeciwko wchodzeniu w jakiekolwiek intensywniejsze relacje gospodarcze z Imperium Chińskim.
Mamy więc trzymać się z daleka od Nowego Jedwabnego Szlaku – bo korzystanie z tej dziejowej szansy mogłoby sprowadzić na nas gniew aktualnego patrona, jakim są Amerykanie. Mamy więc na tym kierunku pełen konformizm wyrażający się, bagatela, sprowadzaniem na ziemie polską wojsk obcych. Z wyposażeniem tych wojsk już nie tylko w faktyczne prerogatywy eksterytorialności, ale także z promesą na ich suwerenne działanie na naszym niesuwerennym terytorium. Mam na myśli amerykańskie bazy sprzętowe poza polską jurysdykcją – to potencjalnie Kiejkuty do sześcianu – oraz poprawkę do ustawy o zasadach funkcjonowania wojsk obcych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Ta poprawka przeprowadzona już przed rokiem przez parlament stwarza możliwość udzielenia przez Prezydenta zgody na użycie ostrej amunicji przez żołnierzy obcych armii na terenie Rzeczypospolitej Polskiej, także w czasie pokoju i poza terenem poligonu. Oczywiście obowiązuje wersja, że to tylko na „zielone ludziki” może być użyta ta ostra amunicja. Pytanie, kto i kogo będzie władny nominować na „zielonego ludzika”?
Ja sądzę, że obecność wojsk amerykańskich w tej liczebności, w tym składzie, z tym wyposażeniem w niczym nie zmienia bilansów geostrategicznego w naszym regionie, natomiast zmienia wszystko w bilansie sił wewnętrznych. Tu przechodzę do trzeciego kuratora spraw polskich trzeciej instancji, która widocznie ubezwłasnowolnia polską politykę także w ramach dobrej zmiany. Tym kuratorem jest oczywiście interes państwa i diaspory żydowskiej.
Wyrazem pełnej, totalnej konformizacji na tym kierunku były ostatnie przemówienia i gesty polityczne, wykonywane przez prezydenta Andrzeja Dudę w związku z jego wizytą w państwie położonym w Palestynie i szereg wcześniejszych, haniebnych ( nie bójmy się użyć tego słowa) wystąpień. Mam tu na uwadze przemówienie pani premier Szydło w związku z rocznicą tzw. pogromu kieleckiego – w istocie sowieckiej antypolskiej prowokacji – i przemówienie wygłoszone przez pana prezesa-premiera-naczelnika Kaczyńskiego w Białymstoku, w rocznicę rozpoczęcia anihilacji białostockich Żydów przez niemieckich narodowych socjalistów. Cóż haniebnego widzę w tych wystąpieniach Kaczyńskiego, Szydło i Dudy? To jest pełne przyjęcie narracji żydowskiej w kwestiach historycznych, co stanowi niewątpliwie krok w stronę konformizacji Polski także w innych dziedzinach. Przede wszystkim chodzi o piramidalne, bądź co bądź, roszczenia żydowskie – o których nigdy dosyć przypominania, że nie są oparte na żadnej podstawie historycznej, prawnej, logicznej, a więc tym bardziej moralnej. W sprawie tych roszczeń nie było jasnego stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej. Dobra zmiana niczego tutaj nie zmienia. Mamy w istocie pełną kontynuację. Tak, jak rząd Tuska w 2011 roku in corpore leciał do Tel Avivu, tak rząd Szydło złożył tam wizytę – reprezentowany przez czołówkę rządową i partyjną. Dokonują się tam jakieś rzeczy niewątpliwie w konspiracji przed narodem polskim. My po prostu nie wiemy o czym oni tam naprawdę rozmawiają.
O czym? Jak Pan przypuszcza?
Zwracam uwagę, że żadne państwo na świecie ani żadna diaspora nie wysuwa wobec Polski roszczeń tego wymiaru. Majątek w wysokości 65 mld dolarów wylicytowanej w latach 90-tych przez ówczesnego prezesa Światowego Kongresu Żydów – Israela Singera – to jest przecież wielokrotność chociażby tylko polskiego deficytu budżetowego! Ktokolwiek wejdzie w posiadanie takiego majątku, czy to w gotówce – czego nie przypuszczam – czy to w konwersji na jakieś inne dobra, majętności, bądź wpływy polityczne, co byłoby powtórzeniem modelu transformacji ustrojowej z roku 89’ – nabędzie istotnej władzy na polskim terytorium. Pytanie, czy będzie to pakiet kontrolny. Mamy zatem ze strony tego rządu igranie z polską suwerennością. Igranie z polską suwerennością dokonuje się właśnie na płaszczyźnie stosunków polsko-żydowskich, ponieważ jak powiedziałem, przyjmowana jest antypolska narracja żydowska w relacjonowaniu historii II Wojny Światowej, ale także całych naszych dziejów.
Jeśli pan prezydent Duda mówiąc o naszej historii, o tysiącletnich relacjach „polsko-izraelskich”, opowiada o wspólnych wartościach, o „Rzeczypospolitej przyjaciół”, ba, o braterstwie broni nawet – to najwyraźniej pozostaje albo skrajnym ignorantem kompletnie nieświadomym rzeczy, albo cynicznym arogantem lekceważącym fakty i polską wrażliwość historyczną. Prezydent Duda udaje, albo rzeczywiście nic nie wie o istotnych, wielowiekowych tradycjach pielęgnowanych przez wiek w diasporze żydowskiej – o zasadach plemiennego samo-ubóstwienia i rytualnej pogardy posuniętej do nienawiści wobec chrześcijan, ze szczególnym uwzględnieniem katolików. Mówię o tradycjach tak długich, jak dzieje judaizmu rabinicznego i talmudycznego. O żadnych „wspólnych wartościach” mowy być nie może – tam gdzie etyka bezwzględna konfrontuje się z etyką sytuacyjną, plemienną właśnie. „Czy należy ratować goja tonącego w szabat?” – pyta Talmud – i odpowiada: „Owszem, jeśli nieratowanie go miałoby zaszkodzić Żydom”. To są fakty historyczne, które żeby omówić, musielibyśmy umówić się na osobną, długą rozmowę. Pan prezydent nie stoi tutaj na gruncie faktów, ale stoi na gruncie urojeń. Otóż polityki nie da się ufundować na choćby bardzo sympatycznych urojeniach. Politykę trzeba budować na jakiejś realności, a nie ma jej na tym odcinku.
Otóż aktualny układ władzy igra z suwerennością Polski. Uprawia grę hazardową, w której stawką jest nasza suwerenność. Widać to przede wszystkim na płaszczyźnie militarnej w, kwestiach zbrojeniowych, obronnych, o czym wspomniałem już wyżej. Ale tu postawię „kropkę nad i”. Jestem zdania, że aktualny układ władzy osiągnął granice zdrady narodowej – sprowadzając obce wojska na teren Rzeczypospolitej, a jednocześnie uparcie obstając przy tym, że naród polski ma pozostać najbardziej rozbrojonym państwem w Europie i na świecie. Sam pan minister obrony ostatnio po raz kolejny opowiedział się publicznie i jednoznacznie, przeciwko uwolnieniu dostępu wolnych Polaków do broni palnej. Pan minister i cały ten układ opowiada się za przedłużeniem reglamentacji tego dostępu – a jednocześnie na ziemie polskie sprowadzają żołnierzy, którzy nie składali przysięgi na wierność Rzeczypospolitej. Przyjeżdżają ciężkie sprzęty bojowe, bardzo ładne niektóre, ale przecież one nie przechodzą na stan jednostek Wojska Polskiego. W świecie jak głębokich urojeń żyją ludzie, który narodowi polskiemu komunikują jako wielki sukces szczytu NATO, że Bundeswehra jedzie na Litwę? Bismarck tryumfuje, a Roman Dmowski i Józef Piłsudski – w tej akurat sprawie chyba zgodni – obaj przewracają się w grobach.
Na jednym ze spotkań mówił Pan, iż niezniesienie przez władze ustawy 1066 to zaniedbanie. Czy to jednak tylko zaniedbanie czy coś więcej?
To dobre pytanie. To nie tylko ustawa 1066, nadal pozostająca prawem – to jest cały pakiet. Mamy słynny aneks do raportu o likwidacji WSI – dalej utajniony. Mamy zbiór zastrzeżony IPN, który jak się okazuje ma być dalej zastrzeżony, ponieważ nad reglamentacją jego ujawnienia czuwają funkcjonariusze służb. Cóż jeszcze? Wracają foto radary. Opakowanie części tych urządzeń w plastikowe worki było w moim życiu pewną realną, być może jedyną tak doniosłą dobrą zmianą – teraz i tę mi zabierają. W sferze gospodarczej nie widać kresu talmudyzmu biurokratycznego i wyzysku fiskalnego. W kwestiach podatkowych mamy niepokojące komunikaty, o których już tu wspominałem.
W praktyce rządzenia mamy bardzo dobitnie zaznaczający się światopogląd etatystyczny. Pan minister-premier Morawiecki opowiada o elektrycznych autach jak Seweryn Baryka z „Przedwiośnia” o szklanych domach. Co dlań oczywiste, to że oczywiście jakieś konsorcjum państwowe ma konstruować takie samochody. Świeżym dowodem etatystycznego myślenia, które powoduje, że nazywam tę formację „żoliborską grupą rekonstrukcji historycznej sanacji”, takim dodatkowym kwiatkiem do kożucha, jest zakup krakowskiej „Damy z tchórzofretką”, o czym z dumą powiadomił pan minister kultury i sztuki Gliński, który dalej ma siedzibę w kradzionym pałacu przy Krakowskim Przedmieściu.
Obraz kosztował 100 mln euro…
I na dodatek nie wiadomo, czy ten kontrakt obroniłby się przed sądami arbitrażowymi, ponieważ partner z drugiej strony, jak się okazuje, nie ma mocy prawnej, by deklarować cokolwiek w imieniu całej rodziny Czartoryskich. Ale to osobna ciekawa kwestia, czy ktoś kiedyś tego kontraktu nie zechce kwestionować. Dla mnie absurdem jest sam zakup, bo gdyby Polska prawdziwie rosła, prawdziwie zmieniała się na lepsze, gdyby państwo Polaków potężniało nie zasobnością budżetu na skutek bardziej jeszcze drakońskiego egzekwowania wyzysku fiskalnego, ale gdyby państwo polskie miało perspektywę wybijania się na suwerenność gospodarczą przez wzrastanie budżetów polskich rodzin, polskich przedsiębiorców – to byłbym wtedy spokojny, że w niedalekiej przyszłości to Polacy wykupią te wszystkie Van Goghi, które dziś leżą w japońskich czy szwajcarskich sejfach. Tak to powinno wyglądać. Zakupy dokonywane przez jakichkolwiek przedstawicieli władzy politycznej zdają mi się jakimś smutnym absurdem. I nie sądzę, by dla kultury i dziedzictwa narodowego miało wyniknąć cokolwiek dobrego z pomysłów urzędu, który ma siedzibę, jeszcze raz powtórzę, w kradzionym pałacu. Nota bene: to jest dobitne świadectwo stosunku tej władzy do prawa własności. Prawo własności dla tej władzy bynajmniej nie jest fundamentalne. Ono jest traktowane jako przykra konieczność, ale nie jest szanowane. Jest respektowane tylko o tyle, o ile nie koliduje to z „wielkimi projektami”, które władza zamyśla.
Jak może niektórzy czytelnicy pamiętają, szedłem do wyborów pod hasłem „Wiara, Rodzina, Własność”. Bez własności nie mamy o czym gadać. Bez tego wszystkie nasze koncepcje, choćby najpobożniejsze życzenia, najlepsze dla Polski – bez własności pozostaną tylko jakimś nieziszczalnym mirażem. A ta władza warszawska, „żoliborska grupa rekonstrukcji historycznej sanacji” ma do własności stosunek co najmniej nieufny. Także do praw rodzicielskich ma stosunek nieufny. Kto manifestuje ten stosunek? Minister rolnictwa, od którego usłyszeliśmy, że jako swoją misję formuje on zapobieżenie „powrotowi obszarników”. Jest to świadectwo głębokiego zanurzenia w oparach trujących sowieckiej, komunistycznej propagandy. No i pani minister edukacji pytana przed rokiem o nauczanie domowe, którym nieszczęśni Polacy ratują się jakoś przed pogromem duchowym, intelektualnym i moralnym swoich dzieci, z troską odpowiada: dzieci wyciekają nam z systemu. To są jeszcze głębsze miazmaty, trujące czady kołłatajowsko-stalinowskie, które dają słabe nadzieje na to, żeby w Polsce mogła dokonać się prawdziwie dobra zmiana. Żeby ona mogła się dokonać potrzebujemy rewizji historycznej i światopoglądowej.
Potrzebujemy zmian nie naskórkowych, za które trzeba uznać odrzucenie samego XX. wiecznego sowietyzmu. To nie wystarczy. Musimy odrzucić także XVIII-wieczną kołłątajowszyznę, XIX-wieczny kult insurekcjonizmu, nie tylko w kwestiach edukacyjnych, ale i ekonomicznych, i geopolitycznych. Pamiętajmy, że Kołłątaj złożył na czole konającej Rzeczypospolitej pocałunek śmierci jakim była emisja papierowych, nic nie wartych banknotów w krótkich miesiącach Rewolucji Kościuszkowskiej. Musimy wreszcie odrzucić także antycywilizacyjne dzieło rewolucji protestanckiej. Tej całej komeńszczyzny, od Jana Amosa Komeńskiego, mędrca XVII-wiecznego, którego imię nosi dziś – o zgrozo – jeden z programów edukacyjnych dla młodzieży eurokołchozowej.
Kiedy w 2015 roku kandydował Pan w wyborach prezydenckich, Telewizję Publiczną nazywał Pan „Telewizją reżimową”. Czy teraz jest inaczej?
Nie ma niczego niewłaściwego w tym, że istnieje telewizja reżimowa. Gorszące, obraźliwe dla inteligencji i dla moralności jest to, że tę telewizję reżimową – dla zmylenia przeciwnika, czyli nas, odbiorców – nazywa się „publiczną”. Że jest to w istocie tuba, służąca realizacji pilnych, doraźnych interesów, potrzeb propagandowych grupy trzymającej aktualnie władzę – to w minionym sezonie jeszcze się uwydatniło. Ja nota bene odnoszę się z bardzo dużym podziwem dla konsekwencji władz tego ośrodka propagandowego – po prostu jako człowiek bliżej związany z tą dziedziną działalności jaką jest rzemiosło telewizyjne, filmowe, potrafię docenić ogrom wyzwania, jakim jest złamanie tego monopolu dezinformacyjnego, jaki współtworzą do dziś media post-peerelowskie. Doceniam rozmach przedsięwzięcia, ale proszę nie mówić, że to jest działalność informacyjna. To jest działalność propagandowa, a więc działanie na krótką metę i to się kiedyś musi odbić czkawką. Zwłaszcza, że nie następuje dywersyfikacja tego rynku, wręcz przeciwnie, „żoliborska grupa rekonstrukcji historycznej sanacji” i w tej dziedzinie dąży do kartelizacji.
Jeśli o mnie chodzi, to właśnie jak mógł Pan zauważyć, embargo informacyjne dotyczące mojej skromnej osoby i mojego przekazu – to embargo, już i tak dość ścisłe za poprzedniego reżimu, teraz jest egzekwowane z pełną ścisłością i żadne luki nie pojawiają się w systemie. Zapis na nazwisko działa nie gorzej niż za PRL, co oceniam okiem historyka, m.in. jako autor filmów o systemie cenzury prewencyjnej w PRL, o Tomaszu Strzyżewskim i uratowanej, przepisanej przez niego tzw. „Czarnej księdze cenzury PRL”. To jest historia krakowska, to się tutaj działo już ponad 40 lat temu. Obserwuję, że ta tradycja cenzorskich praktyk bynajmniej nie ginie. Dziś nie istnieje cenzura instytucjonalna w tej formie w jakiej miało to miejsce przed 40 laty, ale mamy w dalszym ciągu selekcję na poziomie kadry. Tam gdzie tworzy się informacje i dezinformacje szczególnie cenni są sprawdzeni towarzysze partyjni. Dzisiaj zresztą nie nazywa się tego wszystkiego cenzurą. Dzisiaj w żargonie akademickim, który wypracowany został nota bene w Stanach Zjednoczonych mówi się elegancko o „strategicznym zarządzaniu percepcją”.
W swoich publikacjach i wypowiedziach rozważa Pan kilka scenariuszy potencjalnego konfliktu militarnego w Europie. Który jest według pana najbardziej realny?
Przychylam się do opinii wybitnego analityka, który publikuje pod pseudonim „Pan Nikt”, że w ostatnich miesiącach i dniach, liczonych do ingresu cesarza Imperium Amerykańskiego, Trumpa, bardzo zaktualizował się scenariusz wojny perskiej. Znów wracają na tapetę, tj. na stoły sztabowe, plany interwencji, skarcenia i sprowadzenia do parteru Iranu, który po resecie przeprowadzonym przez Amerykanów w tamtym odcinku, po umowie międzynarodowej w Bazylei zawartej już 2 lata temu, dostał zielone światło na kontynuację swojego programu atomowego. Oczywiście pod wieloma rygorami, ale tak długo jak długo infrastruktura tego programu nie została zrównana z ziemią i wysadzona w powietrze, a specjaliści irańscy mogą spokojnie prowadzić prace koncepcyjne i eksperymenty, tak długo państwo położone w Palestynie nie jest bezpieczne – a przecież bezpieczeństwo tego państwa jest deklarowanym przez prez. Trumpa, jak zresztą wszystkich jego kontr-kandydatów, priorytetem polityki amerykańskiej.
Stanie na straży interesu państwa Izrael należy do racji stanu USA – tak w każdym razie oni sami o tym mówią. A z kolei doktryna bezpieczeństwa państwa Izrael jest bardzo prosta: Izrael nie może tolerować w swym najbliższym otoczeniu strategicznym jakiejkolwiek poważnej konkurencji. Otóż Iran z promesą na własną broń niekonwencjonalna w oczywisty sposób wyrasta na lidera regionu i może myśleć o budowie wielkiej Persji, co w oczywisty sposób stawia go w nurcie kolizyjnym w konkurencji do innych projektów politycznych. Ponieważ prezydent Trump zapowiada szybkie i spektakularne akcje, no to coś tam musi mieć w zanadrzu. Jeśli podjęta zostanie jakakolwiek akcja w najbliższych tygodniach i miesiącach to możemy mieć pewność, że była ona przygotowana już zawczasu, zanim jeszcze prezydent Trump wygrał prawybory wśród kandydatów Partii Republikańskiej. Plan wojny perskiej był zapięty na ostatni guzik już w roku 2012. Nie zdziwiłbym się, gdyby teraz do tamtych gotowych planów sięgnięto.
Oczywiście dla Polski ważne jest to, że Bliski Wschód i Europa Środkowa geostrategicznie stanowią naczynia połączone i zmiany na Bliskim Wschodzie będą w sposób niejako mechaniczny związane nieuchronnie z równie radykalnymi, oby z nie tak drastycznymi w środkach przeszeregowaniami tutaj w naszej okolicy. Kiedy rozpętywana była wojna ukraińska, kiedy w Polsce tak wiele czyniono aby wepchnąć nasz kraj, nasz naród do tej wojny, wówczas stanowczo się przeciwko temu opowiadałem i dzisiaj nie muszę niczego odwoływać i nie muszę deklarować się z nowymi poglądami w tej sprawie. Oczywiście sytuacja zmieniła się na tyle, że wówczas rządził obóz zadeklarowanych zdrajców i sprzedawczyków, a teraz rządzi obóz deklaratywnych patriotów, ale jak widzimy w tych zasadniczych kwestiach mamy do czynienia z kontynuacją. Przecież ta korekta ustawy o zasadach trwania wojsk obcych na terenie RP została przygotowana jeszcze przez ministra Siemoniaka, a przeprowadził ją przez parlament minister Macierewicz. Kto zatem w istocie rządzi kto dyktuje trendy w polskiej polityce?
No właśnie – kto?
Mamy po stronie tzw. opozycji silne zapotrzebowanie na interwencję zewnętrzną. Aktualna opozycja, resztki układu skupionego siłą przyciągania gasnącej „GWiazdy śmierci” z ulicy Czeskiej w Warszawie wiedzą doskonale, że nie będą w stanie szali zwycięstwa przechylić na swoją stronę bez wspomagania zewnętrznego. Wiedzą dobrze, że nie wystarczy już samo wspomaganie finansowe na poziomie pana Sorosa. Potrzebne jest militarna, polityczna i policyjna interwencja, a do tej potrzeba dobrego pretekstu. Otóż opozycja niczym innym się nie zajmuje, tylko pracuje nad dostarczeniem dobrego pretekstu tak, aby mogła zacząć działać europejska tzw. klauzula solidarności czyli nowe wcielenie doktryny Breżniewa. Za sowietów chodziło o obronę socjalizmu, a w Eurokołchozie chodzi o obronę demokracji i dlatego aktualna opozycja na cały świat stara się reklamować tzw. zagrożenie demokracji w Polsce. Ważne jest to sformułowanie, bo to jest właśnie stwarzanie historii choroby po którą będzie można sięgnąć gdy wyrok na Polskę zostanie ostatecznie wydany i gdy niebezpiecznego pacjenta (naród polski) trzeba będzie ostatecznie ubezwłasnowolnić.
Co musi się wydarzyć, aby ten scenariusz został zrealizowany?
Polska musi być przedstawiona jako wrzód na zdrowym ciele demokratycznej ludzkości. Polska musi być przedstawiona jako gniazdo barbarzyńców i ksenofobów, antysemitów, antydemokratów – i najlepszych pretekstów można dostarczyć eksploatując dramaturgicznie wątek uchodźców-nachodźców, patrz: ataki na budki z kebabami oraz wątek rezunów ukraińskich. Widzimy, że oba te wątki pozostają otwarte. Dochodzi do pewnych incydentów, które starają się reklamować tacy prymusi transformacji ustrojowej jak np. prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Oni podchwytują każdy incydent, który da się przedstawić jako rzekomą recydywę faszyzmu w Polsce, neonazizm, rasizm, ksenofobię i temu podobne. grzechy główne z katechizmu politycznej poprawności
Na razie te próby destabilizacji są, powiedziałbym, na poziomie startupu i opozycja ma gotowe takie startupy prowokacji, np.: Polacy w konflikcie z Ukraińcami, Polacy agresywni wobec nieszczęsnych uchodźców… To wszystko można twórczo rozwinąć. Znów zlecić podpalenie jakiejś budki, albo, nie daj Boże, jakąś większa masakrę. To jest tylko kwestia finansów – jak w kinie, wszystko zależy od budżetu. Wie Pan, mamy już nawet zwiastuny, mamy już pewne interesujące sceny, które trzeba tylko dofinansować, żeby rozwinąć je do poziomu wciągającej interesującej fabuły po to aby dostarczyć pożywki mediom Wschodu i Zachodu, Moskwy i Paryża, Londynu i Stanów Zjednoczonych – by te media mogły znowu ruszyć koleiną tak dobrze utartą, aby mogły przedstawiać doniesienia z Polski niczym z Bośni w latach 90’, z Polakami w roli dzikich ludzi, którzy z całą pewnością jak się ich samych sobie zostawi to zrobią krzywdę, jak nie komuś to sobie samemu.
Wniosek będzie się widowni sam nasuwał: Polska koniecznie musi pójść pod kuratelę starszych i mądrzejszych. To będzie otwarcie drogi do ostatecznego ukonstytuowania się na naszym terytorium kondominium rosyjsko-niemieckiego pod żydowskim zarządem powierniczym. Zauważmy, że nasi potencjalni sojusznicy, obrońcy demokracji nie będą już musieli jechać z daleka, ponieważ ich siły zyskały tymczasem własne przyczółki na naszym terytorium – eksterytorialne bazy armii amerykańskiej.
Widzę, że nie jest Pan entuzjastą obecności wojsk amerykańskich w Polsce. Dlaczego?
Ja jestem wielkim entuzjastą Wojska Polskiego. Jestem człowiekiem, który zachęca do prowadzenia pracy organicznej pod hasłem „Kościół, szkoła, strzelnica, mennica” – to jest program organizacji „Pobudka”. Jestem człowiekiem, który w kampaniach wyborczych mówił o pilnej potrzebie wzmacniania Wojska Polskiego, także przez wyposażenie w broń niekonwencjonalną i środki rozpoznania strategicznego – aby polska władza dysponowała wreszcie w swojej dyplomacji argumentem odstraszania. Ja bym Wojsku Polskiemu nieba przychylił. W moim programie jednym tchem wymieniałem kwestię intronizacji Chrystusa na Króla Polski i pozyskania broni jądrowej dla Wojska Polskiego – bo jedno i drugie traktuję śmiertelnie poważnie jako „być albo nie być” suwerennego państwa polskiego.
Będąc zatem wielkim zwolennikiem wzmacniania wojska jestem również zaciekłym przeciwnikiem sprowadzenia jakichkolwiek wojsk obcych na terytorium Rzeczypospolitej, dlatego, że wieszanie polskiej racji stanu u klamki jakiegokolwiek imperium może skończyć się dla nas tragicznie – niezależnie od tego, czy ta klamka jest zamocowana w Moskwie na Kremlu czy w Waszyngtonie, w Białym Domu.
Możemy dostrzec, iż Europa przeżywa pewien kryzys demokracji. Do władzy coraz częściej dochodzą stronnictwa mniej lub bardziej słusznie nazywane prawicowymi. Czy jest to jakaś szansa dla odrodzenia Monarchii w Europie?
Demokracja to dla mnie kryzys par excellence. Jak chyba Pan się orientuje nie należę do ludzi szczególnie zmartwionych i przejętych losami demokracji. Nie jestem demokratą, bo jestem bowiem zwolennikiem właściwego, przyrodzonego i objawionego nam poprzez Kościół katolicki porządku rzeczy. Tak, jestem monarchistą. Modlę się o powrót króla. Sądzę, że jeśli nie wymodlimy sobie powrotu króla zawczasu, to weźmie nas za twarz jakaś zwykła demodyktatura. W Europie, owszem, widać rozliczne sygnały ozdrowieńcze. Rzecz w tym, że niektórzy trafnie diagnozując opłakany stan rzeczy, jednocześnie tak dalece pozostają wdrożeni do kultywowania frazesów politycznych ostatnich stuleci, że nie widzą dobrych wyjść z tej sytuacji. Wśród krytyków demokracji nie wszyscy bowiem stoją na gruncie cywilizacji łacińskiej.
Wśród krytyków demokracji mamy plemiennych patriotów, mamy także liberalnych technokratów… Jedni i drudzy częstokroć mając może najlepsze chęci najwyraźniej nie zdają sobie sprawy z tego, że odrzuciwszy demokrację łatwo możemy stoczyć się w inne czeluści totalniackiego piekła – i stąd pilna potrzeba przejawiania i obrony postaw integralnie katolickich w myśleniu o gospodarce, o polityce i geopolityce, w myśleniu o wszystkich domenach i dziedzinach życia ludzkiego. Stąd tak ważnym probierzem pozostaje kwestia stosunku do życia. Bezpieczeństwo życia ludzkiego we wszystkich jego okresach – a więc niezgoda na dyktat silniejszego wobec bezbronnych i bezradnych, niezależnie od ich wieku – to nie jest wcale jakiś element uboczny, zaniedbywalny, dekoracyjny w pakiecie światopoglądowym. To jest kwestia pierwszoplanowa.
A otóż właśnie projekt ustawy, która miałaby gwarantować bezpieczeństwo życia ludzkiego w jego naturalnych, wyznaczonych przez Boga Stwórcę granicach – taki projekt został minionej jesieni w sposób bardzo brutalny wyrzucony do kosza przez liderów aktualnego układu władzy. Na domiar złego, ten czyn polegający w istocie na zaniechaniu obrony życia opakowano w wyjątkowo łajdacką kontr-kampanię propagandową. Rzecznicy obozu władzy postarali się za pośrednictwem dyspozycyjnych mediów przedstawić projektodawców tej ustawy jako niebezpiecznych prowokatorów, oczywiście ruskich agentów i wszystko co najgorsze, pragnących rzekomo tym niewczesnym wystąpieniem w obronie życia zdestabilizować scenę polityczna na szkodę dobrej zmiany. Takie farmazony insynuował w programie telewizji toruńskiej sam minister obrony narodowej, co jest szczególnie brzydką plamą na biografii tego polityka.
Jak Pan widzi, kolejny raz wracam do osoby Antoniego Macierewicza, ponieważ myślę, że jeśli o niego chodzi, to rok 2016 był rokiem ostatecznej prawdy. Bardzo wiele się wyjaśniło w tej sprawie. Okazało się, że pan minister upiera się, że tylko relacja wasalna wobec Imperium Amerykańskiego jest drogą dla polskiego państwowca i patrioty. Upiera się, że desuwerenizacja przez sprowadzanie wojsk obcych na nasze terytorium jest jedynie słuszną koncepcją. Opowiada się za utrzymywaniem stanu powszechnego rozbrojenia Polaków, zastrzegając dostęp do broni tylko dla wybranych i licencjonowanych przez służby. Zdaje mu się, że kwestia obrony życia ludzkiego, podobnie zniesienie reglamentacji na broń palną może czekać na bliżej nie określoną lepszą przyszłość. Chce budować Polskę na fundamencie świeckiego kultu insurekcjonizmu i pamięci ś.p. Lecha Kaczyńskiego – ale w akcie „małej intronizacji” w Łagiewnikach dyplomatycznie nie wziął udziału. Tak, jeśli chodzi o Antoniego Macierewicza, w roku 2016 można się było wyzbyć resztek złudzeń.
Może u pana Ministra następują jakieś przewartościowania, ale jeszcze nie tak dawno dzielił się on przekonaniem, że Nowy Jedwabny Szlak to prosta ścieżka do odebrania nam suwerenności przez Chiny i Rosję. Że to jakiś podstęp ruskich agentów. A to są niestety duby smalone i brednie geopolityczne, które byłyby śmieszne do rozpuku gdyby nie szła za nimi dramatycznie szkodliwa praktyka sabotowania przez podległe rządowi jednostki projektów zmierzających do intensyfikacji kontaktów gospodarczych z Chinami . Mam na myśli m.in. sprawę niedoszłego terminalu łódzkiego – a przecież historia tej choroby jest dłuższa. Rozmawiamy w Krakowie, więc zapytajmy gdzie jest Kanał Śląski, na który przedwstępną umowę podpisał z chińską firmą niespełna rok temu wojewoda małopolski? Podpisał taką umowę, a tuż przed czerwcową wizytą prezydenta Xi Jingpinga w Warszawie, jak wieść niesie, bezpośrednia interwencja ambasady amerykańskiej w Warszawie spowodowała wycofanie tego projektu z agendy polsko-chińskiej. Znamienne były to, że jednocześnie Gazeta Wyborcza i Gazeta Polska nie zaniedbały okazji, by projekt Kanału Śląskiego wyszydzić – wskazując na to, że firma desygnowana przez Pekin do tej roboty znalazła się na czarnej liście Banku Światowego za korupcję. To jest dobitny dowód na to, że bezkrytyczne przyjmowanie roli i zobowiązań wasala amerykańskiego jest dla Polski groźne i szkodliwe nie tylko w wymiarze militarnym, ale i gospodarczym. Nie tylko – jak się okazuje – ponosimy koszta potencjalnie trudno wyobrażalne, skoro przyjmujemy na siebie rolę zająca wypuszczonego na strzał rosyjski – ale jest to również sytuacja, która kosztuje nas miliardy zysków utraconych.
Jak, w kontekście tego wszystkiego, ocenia Pan tworzenie obrony terytorialnj?
No cóż, może Pan sam łatwo wnioskować z kontekstu moich wcześniejszych wypowiedzi. Obrona terytorialna to koncepcja w sposób oczywisty słuszna, naturalnie pożądana przez wszystkich polskich państwowców, ale pozostaje ona koncepcją jałową i ułomną, jeżeli nie towarzyszy jej zniesienie reglamentacji dostępu do broni palnej. A jak słyszę, MON bez żenady deklaruje, że żołnierze obrony terytorialnej będą mogli po godzinach ćwiczyć na atrapach broni. Jeden z dowódców odkomenderowany do pracy w obronie terytorialnej publicznie przecież zadeklarował swoje podejście do tych spraw: „No ale jak to tak – kałasznikow w domu, w bloku? Mnie żona by nie pozwoliła”. Są to, jak widać, ludzie bardzo, bardzo głęboko zniewoleni przez rozmaite przesądy demokratyczne, etatystyczne, pacyfistyczne, modernistyczne i judeo-idealistyczne. Cały ten pakiet, cały ten komplet przesądów inteligenckich urojeń, ma już wielowiekową tradycję. Niestety tego zespołu urojeniowo-uroszczeniowego klinicznym przypadkiem jest właśnie „żoliborska grupa rekonstrukcji historycznej sanacji”. Tak długo jak długo dyktat międzynarodowych mafii, służb i lóż – z akcentem na te ostatnie – stanowi najwyższe prawo w Rzeczypospolitej, tak długo nie możemy liczyć na to, że wiara, rodzina i własność będą bezpieczne między Polakami.
Co należy uczynić, by było inaczej?
Nie trzeba wymyślać prochu. Trzeba najpierw dobrze odrobić lekcje z historii – przypomnieć sobie, jakie zasady stanowiły o wyjątkowości cywilizacji łacińskiej. I tych zasad się trzymać. Muszę tu wrócić do aktu łagiewnickiego. 19 października 2016 roku ten akt wykonany został przy niemal pełnej absencji rządu i kierownictwa rządzącej partii. Nastąpił jednak z udziałem prezydenta, marszałków sejmu i senatu. „Króluj nam Chryste!” – te słowa powtórzyło tam kilkadziesiąt tysięcy Polaków, pod przewodem najwyższych przedstawicieli władz duchownych i państwowych. Widziałem łzy radości w oczach tych rycerzy Chrystusa Króla, którzy zjechali do Łagiewnik w ten październikowy dzień, który zaczął się od jesiennej szarugi, ale kiedy przystąpiliśmy do aktu zza chmur łaskawie wysunęło się piękne słonce. Otóż ten akt kontynuowany później w większości parafii w całym kraju, gdzie już setki tysięcy, łącznie może nawet miliony Polaków przyłączyły się do pokornej prośby o podporządkowanie wszystkich sfer naszego życia publicznego i prywatnego prawu Chrystusowemu – to może i powinno być pojmowane jako deklaracja nowego stanu prawnego na terytorium Rzeczpospolitej. Bądź co bądź, pierwsze osoby w państwie reprezentujące władze duchowną i polityczną na klęczkach powtórzyły kilkakroć: „Króluj nam Chryste!” A zatem najwyższa władza doczesna zadeklarowała pokorne poddanie wiecznej władzy Króla Królów.
Otóż był to wszystko dziejowy moment prawdy – rok 2016 na 2017. Ten sezon polityczny, nie wątpię o tym, wyznacza jeden z punktów zwrotnych w naszej historii, ponieważ Pan Bóg słucha. Adresat tych słów, adresat aktu łagiewnickiego słyszy i możemy być pewni, że nie lekceważy wypowiedzianych słów. On wie kto szczerze, kto nie szczerze; kto z dobrą, a kto z fałszywą intencją te słowa wypowiada i wszyscy będziemy z tego rozliczeni. Sądzę, że nieobecność w Łagiewnikach czołówki żoliborskiej grupy rekonstrukcyjnej historycznej sanacji była znamienna. Tym bardziej znamienna, że wszyscy oni zjawili się w Krakowie ledwie kilkanaście godzin wcześniej, poprzedniego dnia bowiem uczestniczyli w akcie złożenia do sarkofagu wawelskiego szczątków świętej pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki.
Widzimy więc wyraźnie na jakim fundamencie oni chcą budować Polskę: na fundamencie rozmaitych świeckich kultów, np. kultów bohaterów narodowych ze szczególnym uwzględnieniem Lecha Kaczyńskiego – świeć Panie nad jego duszą. Ale nie chcą podejmować zobowiązań, bo to jest wielkie zobowiązanie, które się zawiera w słowach: „Króluj nam Chryste!” Widzieliśmy ich szereg tygodni później na Jasnej Górze, ale zauważmy, że obecność tam nie wiązała się z żadnym wyraźnym zobowiązaniem. Oni tam pojechali, co zresztą bardzo się chwali – to naturalne, że „jak trwoga to do Boga” – żeby załatwić sobie przez instancję Matczyną promesę na kontynuację dobrej zmiany. Ja tu nikogo nie rozliczam z jego prywatnej religijności i uczuciowości i nie wnikam w to, jak się kto modli. Ja tylko zwracam uwagę na te doniosłe znaczenia, które budują takie zachowania. Obecność lub absencja, akces bądź reces w tak doniosłych momentach jak Akt Łagiewnicki.
To jeszcze na koniec pytanie dotyczące Pańskiej osoby: czy planuje Pan powrót do polityki?
Nie muszę wracać, bo przecież nigdzie nie emigrowałem – ani zewnętrznie, ani wewnętrznie. Wspomniałem jednak o ścisłości embarga informacyjnego, które mnie dotyczy: manipulacja, dezinformacja, a na co dzień przede wszystkim przemilczenie – to oczywiście nie ułatwia jakiejkolwiek akcji politycznej. Ale przecież idziemy na jakość, a nie na ilość. Zainicjowana przeze mnie organizacja „POBUDKA” rozwija kolejne klucze (patrz: www.pobudka.org). Jej program: „KOŚCIÓŁ, SZKOŁA, STRZELNICA, MENNICA” jest prostym, a w pełni integralnym programem pracy organicznej dla Polski i świata. Jestem więc przekonany, że działając pod takim sztandarem nie zaniedbuję moich polskich obowiązków. W tym sezonie jednak nie zaniedbuję również mojej pracy reżyserskiej. Rozpocząłem zdjęcia do filmu „LUTER I REWOLUCJA PROTESTANCKA” z zamiarem ukończenia montażu przed tegoroczną okrągłą rocznicą buntu Lutra, której pięćsetlecie przypada na ostatni dzień października. Im więcej dowiaduje się o rewolucji protestanckiej i jej liderach, tym głębsze moje przekonanie, że ich obraz utrwalony w mass mediach i w powszedniej świadomości inteligenckiej ma tyle wspólnego z prawdą, ile obraz rewolucji bolszewickiej i oficjalny życiorys Lenina znany z akademii PRL-owskich miał wspólnego z faktami historycznymi. Stąd moje niesłabnące poczucie aktualności i pilności tego filmowego zobowiązania.
Za:http://myslkonserwatywna.pl/kosciol-szkola-strzelnica-mennica-z-grzegorzem-braunem-rozmawia-kamil-cierniak/
Nadesłał: Jacek